Menu Zamknij

Czterolistna koniczyna jednego kardynała

EksHom IX 2011

 

 

O zmarłym w sobotę kardynale słyszałem już w dzieciństwie. Jego rodzina od strony mamy mieszkała w naszej parafii, dokładnie między Czorsztynem a Maniowami. Potem na studiach w Rzymie razem z innymi krakowskimi studentami odprawiałem razem z nim Eucharystię. Raz w miesiącu przez pięć lat. W takich momentach jak jego śmierć wiele szczegółów wypływa z pamięci. Pozwolę sobie powiedzieć o czterech, jak o czterech płatkach szczęśliwej koniczyny.

 

Pierwsze to świadectwo mieszkanki Mizernej, która wspomina, jak kleryk Andrzej w czasie wakacji spacerował na Mszę świętą do kościoła w Maniowach. Szedł ze swoim kolega kursowym, Franciszkiem Macharskim. Nie szli jednak razem. Jeden wyprzedzał drugiego o kilkanaście metrów. Nie rozumiała dlaczego nie idą razem. Potem ktoś jej wytłumaczył (pewno proboszcz?), że po drodze do kościoła medytowali nad sprawami Bożymi czy mówiąc językiem seminaryjnym – robili rozmyślanie.

 

Trzy następne wspomnienia z Casa di Maria, mieszkania ks. kardynała Andrzeja Marii Deskura.

W czasie jednych z porannych kaw po mszy św. u Kardynała, dyskusja zeszła na jakieś bolące sprawy naszej Ojczyzny. Eminencja ożywiła się do niesamowitego stopnia, by powiedzieć w pewnym momencie: „To jest i draństwo i …”. Słysząc takie wyrażenie z ust kardynała musiałem oczy zrobić największe, że zapytał właśnie mnie: „Ty pochodzisz z Maniów. Nie używa się już tam takich słów?” Niestety się używa…” – zacząłem nieśmiało. „Jak to niestety! – zareagował kardynał – o tym nie da się inaczej powiedzieć jak: To jest draństwo i ….”

 

Innym razem zagadnęliśmy go czy zna anegdotę o tym, jak pytano papieża Jana XXIII, ilu ludzi pracuje na Watykanie. Papież miał wtedy odpowiedzieć „Myślę, że połowa”. Kardynał uśmiechnął się, zrobił pauzę i sięgając do swojego ponad półwiekowego doświadczenia pracy i mieszkania na Watykanie odpowiedział: „Jan XXIII przesadził. Ale on był zawsze optymistą”.

 

Czwarta, ostatnia i najważniejsza myśl biegnie w stronę Mszy świętych koncelebrowanych z kard. Deskurem.  Prywatna kaplica. Nas 3-4 księży studentów, siostry zakonne i on, na wózku. Na pierwszej Mszy nie mogłem ukryć wzruszenia. Nigdy w życiu nie wdziałem ani przedtem ani do dziś kapłana, który by z taką wiarą, namaszczeniem i pobożnością odprawiał Eucharystię jak on. Nie była długa. Czasem musieliśmy nawet uważać, żeby nadążyć w kanonie. Była jednak niesamowicie intensywna. Nie umiem tego opisać. Po prostu widziałem człowieka, który wierzył w Eucharystię. Może sparaliżowane  ciało rozumiało bardziej co to jest Najświętsza Ofiara.

Opublikowano w Ekspres Homiletyczny