Menu Zamknij

5. Nie zniosę kalectwa mojego dziecka

Krzyż kalectwa fizycznego i śmierci. Podsumowanie (Mt 27, 24-31.45-50)

Prokocim. Szpital dziecięcy. Łukasz. Lat 8. – Mamusiu! A kiedy umrę, czy przyjdziesz na mój grób w dniu moich urodzin? Mamusiu! Czy przyjdziesz?

Dziś trzeba nam wyrzucić z siebie najtragiczniejsze pytania.

Boże wszechmogący?

Czy nie widzisz bólu tysięcy szpitali z tysiącami umierających dzieci? Czy nie widzisz kalekich losu, których najlepszym przyjacielem jest wózek inwalidzki, którzy jak 18 – letnia Joni po niefortunnym skoku do wody w basenie musi pożegnać się z używaniem młodych rąk i nóg?

Czy nie widzisz tysięcy powykręcanych części ciała, wodogłowia, zdeformowanych twarzy, głuchoniemych, jąkałów, niewidomych i sparaliżowanych, trędowatych, alergików, astmatyków, sercowców, zespołów Dauna, ciał toczonych przez raka, zakażonych przez pomyłkę wirusem HIV?

Czy nie widzisz zatapianych domów przez szalejące powodzie, ludzkich szkieletów, które wulkaniczna lawa uwięziła w sobie na wieki?

A co powiedzieć o bólu tych, którzy nie mogą pogodzić się z własnym wyglądem, wagą, kolorem włosów i wzrostem? Niby nic – a ileż dziewczęcych kompleksów?

Jezu miłosierny! Nie możemy nie postawić tych pytań – bo bolą.

„Mamusiu! Czy przyjdziesz na mój grób, kiedy będę miał urodziny?”

Co nam powiesz Jezu?

Co wam powiem? Popatrz na moje ostatnie godziny życia!

Kiedy rzymskie bicze zakończone kostkami i kulkami z ołowiu, rozdarły kilkadziesiąt razy moje ciało, ból był niesamowity.

Kiedy cierniowa korona o twardych jak żelazo kolcach rośliny ziziphus vulgaris przebijała moją czaszkę, ból był niesamowity.

Kiedy trzcina spadała, jak młot bezlitosny na moją głowę, ból był niesamowity.

Kiedy belka krzyżowa na ramiona włożona rozdarła rany od bicza i trzciny, ból był niesamowity.

Kiedy brutalne gwoździe rozdzierały i dłonie, i stopy, ból był niesamowity.

A czyż nie bolało odarcie z szat, przyjmowanie oplucia i pierwszy policzek?

Czyż nie bolały słowa przekleństw, jakie umiłowany człowiek posyłał umierającemu Wybawcy?

A wyszydzenie? A wino goryczą zaprawione? A los rzucony o szatę, która wyszła spod ręki mojej Matki Maryi? Czyż to wszystko nie bolało mnie? Co ty na to powiesz człowieku z końca drugiego tysiąclecia?

Pierwsza nauka – Nie jesteśmy sami w cierpieniu – Jezus cierpiał.

Druga nauka – Bóg nie dopuszcza krzyża większego niż potrafimy znieść.

Trzecia nauka – Dopuszczając krzyż – Bóg zsyła potrzebne łaski.

Czwarta nauka – może Bóg dał tobie chorego sąsiada, abyś miał okazję do pomocy, aby cię zachęcić do wyjścia ze swego egoistycznego świata. Są wyjazdy wakacyjne dla chorych, można ich odwiedzać, zrobić zakupy. Masz szansę.

Piąta nauka – krzyż oczyszcza. Może naprawdę trzeba kalekich, którzy mimo cierpienia potrafią się uśmiechać, abyśmy się nauczyli, że nie w zdrowiu szczęście człowieka.

Może trzeba umysłowo chorych, aby zrozumiał człowiek, że można mieć stypendium ministerialne a serce puste i zgorzkniałe.

Może trzeba powodzi i tych, co umieją się zgodzić z wolą Boga, żeby zrozumieć wreszcie, że nie w bogactwie szczęście człowieka.

Czy naprawdę mało jest na świecie ludzi zdrowych, bogatych, sprawnych, którzy wiecznie kłócą się o smak zupy, narzekają na byle głupstwa, gadają o polityce a nic zmienić nie mogą? Czy naprawdę człowiek zdrowy jest szczęśliwszy? Oto jest pytanie? Czy szczęście leży w zdrowiu ciała?

Nie łudźmy się bracia.

Jest jeszcze jedno cierpienie. Ale wpierw popatrzmy na Ewangelię.

Oto życie Jezusa dobiegało końca.

Strumienie najdroższej krwi spływały po trzydziestoletnim ciele. Kropla po kropli wsiąkała w świętą, izraelską ziemię.

Niezliczone rany od trzciny, od cierni, od bicza, od rozdzierających Ukrzyżowanego gwoździ, niezliczone rany wołały z bólu.

Ściśnięte położeniem Ukrzyżowanego płuca szukały z trudem niezbędnego do życia powietrza.

Kochające Serce Jezusowe jeszcze będzie biło kilka minut, by otworzone włócznią ofiarować światu krew i wodę.

Trzy godziny mrok ogarnął ziemię, żeby nie było wątpliwości, iż to Jezus jest światłością każdego człowieka.

Jezus konał.

Przed swoim zgonem załatwia jeszcze kilka spraw. Św. Łukasz pisze, iż obiecuje współwiszącemu łotrowi raj. Św. Jan wspomina o tym, jak Jezus powierzył mu swoja Matkę, a jego oddał Matce.

Jezus kona, ale Jezus ufa. Dlatego też ostatnim Jego słowem będzie:

„Ojcze, w Twe ręce oddaję ducha mego”.

Wybiła godzina dziewiąta żydowskiego sposobu liczenia, trzecia po południu, roku najprawdopodobniej 30-tego, dnia 7 kwietnia, w przeddzień największego święta żydów – święta Paschy, za panowania rzymskiego cesarza Tyberiusza, gdy namiestnikiem Judei był Poncjusz Piłat, gdy najwyższym kapłanem Kajfasz, gdy królem Galilei był Herod.

Jezus umarł. Bóg stał się naprawdę człowiekiem.

Drodzy czciciele męki Jezusa z Nazaretu!

Kiedy ostatni raz stanęliśmy wokół krzyża Chrystusowego, trzeba nam pomiędzy przenikliwą melodię „Gorzkich żali” wpleść jeszcze zadumę o tym szczególnym krzyżu, któremu na imię ŚMIERĆ.

Śmierć zaglądająca na szpitalne prycze, towarzyszka nieuleczalnych chorób, śmierć urzędująca w domu starców, śmierć tragicznego wypadku czekająca człowieka na ulicy, w górach, w podziemiach górniczych kopalń, przy maszynach starych i nowych zakładów pracy, płonących domach i zatapianych przez powodzie gospodarstwach, śmierć przenoszona z wojenną kulą, z morderczym nożem, z bezlitosnym uderzeniem siekierą. To śmierć czekająca na siwiejącą z powodu wieku staruszkę, na nowonarodzone dziecko, na jeszcze nie narodzonych.

Śmierć.

Bóg jej nie chciał. Biblia pisze, iż śmierć weszła na świat przez zawiść diabła. Zazdrościł on człowiekowi szczęścia. Człowiek dał się skusić. Musi więc umrzeć.

Skoro jednak wiemy, że umrzemy, dlaczego śmierć jest nieraz tak wielka tragedią, cierpieniem, z którego niejedna osoba nie może otrząsnąć się przez kilkanaście lat?

Każda śmierć jest na swój sposób bolesna. Wielka tragedia zaczyna się jednak, gdy śmierć przychodzi niespodziewanie, gdy zabiera życie młode, gdy zabiera to, co najbardziej kochane, gdy pojawia się wbrew ludzkiemu myśleniu. Przecież on mógł jeszcze żyć! Ileż by jeszcze zrobił!

I tutaj nie ma innej rady, jak przygotowanie do śmierci.

„Nie znacie dnia ani godziny” – mówi Jezus. Dlaczego więc mamy pretensje, gdy ta godzina przychodzi? Bo nie jesteśmy przygotowani.

„Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy to na was przyjdzie” – mówi Jezus. Dlaczego więc czujemy się zaskoczeni? Bo nie jesteśmy przygotowani.

Być przygotowanym na śmierć, to móc ze spokojem serca powiedzieć „Boże, jeśli weźmiesz mnie dzisiaj, to pójdę bez wahania. Może będzie mi żal, ale pójdę. Bo Ty tak chcesz”.

„Dzisiaj” może być naprawdę dzisiaj.

A gdybyś umarł po wyjściu z kościoła?

A gdybyś jutro obudził się po tamtej stronie życia?

A gdybyś nie zauważyła dzisiaj pędzącego samochodu?

A gdybyś była ofiarą bandyckiego napadu?

A gdybyś spotkał się dzisiaj ze zawałem serca?

Pomyślmy „dzisiaj”. Niech to będzie nasze zadanie z tego rozważania. Pomyślmy: „Co by było, gdybym 29 marca, roku Pańskiego 1998 musiał zejść z tego świata?”. Czy jestem przygotowany?

Pewnego razu jeden z przyjaciół św. Franciszka Salezego przyszedł do niego w odwiedziny. Patrzy. Święty biskup gra w szachy. Przywitali się, porozmawiali o tym i o tamtym. Aż ten przyjaciel zadał jedno pytanie: „Co by zrobił biskup, gdyby się dowiedział, że umrze za 5 minut?” Franciszek Salezy uśmiechnął się i krótko stwierdził: „Dokończyłbym te partię szachów”.

To jest przygotowanie na śmierć!

Takie przygotowanie trzeba zacząć już dzisiaj. Moja praca, nauka, odpoczynek, codzienne krzyże, strapienia, niezrozumienia i kłótnie to wszystko jest powolnym umieraniem, to wszystko przygotowuje na śmierć. Popatrz na zdjęcia ze swojego chrztu, potem na zdjęcie z I Komunii, potem z bierzmowania, zobacz na swoją twarz uśmiechniętą w dzień swojego ślubu. A później popatrz się w lustro. Umieramy każdego dnia. Każdego dnia pociąg życia jest coraz bliżej stacji śmierci.

Co to znaczy więc przygotować się do śmierci?

Bracia i siostry!

Być przygotowanym do śmierci, nie znaczy kupić garnitur do trumny, parę dębowych desek suszyć na strychu, wymalować piwnicę cmentarną, ubezpieczyć się w PZU. Być przygotowanym do śmierci to być przygotowanym do spotkania z Bogiem. A do spotkania z Bogiem jest przygotowany ten, kto jest w stanie łaski uświęcającej

Kard. Suenens powiedział kiedyś, że chrześcijanin musi być w każdej chwili gotowy na 2 rzeczy: na przyjęcie Komunii św. i na śmierć. Dlatego tak bardzo Kościół prosi: pojednajcie się z Bogiem! Idźcie do spowiedzi świętej! Nie żyjcie z grzechem ciężkim!

Ostatnie dni Fryderyka Chopina naznaczone były wielkimi cierpieniami. Umierający kompozytor nie chciał z początku słyszeć o spowiedzi i Komunii świętej. Dla Chopina nie było jednak ratunku. Rychły koniec przeczuwali wszyscy. Kapłan dyskretnie stał w tym samym pomieszczeniu, co umierający mistrz muzyki. Chopin w końcu przyjął Wiatyk, a w ostatniej godzinie życia powiedział: „Gdyby nie ten ksiądz – umierałbym jak pies”. Komunia pozwala umrzeć ze spokojem serca. Ale tej Komunii nie można odwlekać. Bo może być za późno!

W Bydgoszczy było takie małżeństwo. Nie mogli wziąć ślubu kościelnego. On był po rozwodzie. Ciężko zachorował. Ona wezwała kapłana. Ksiądz znając go zapytał, czy jest gotów już nigdy nie współżyć z ta kobietą? Chodziło o jego decyzję poprawy. Powiedział, że jak wyzdrowieje, to i tak będzie współżył. Nie doszło więc do spowiedzi i rozgrzeszenia. Ksiądz wrócił na plebanię. Proboszcz jednak znał tego człowieka i mimo, że był u niego wikariusz poszedł sam jeszcze raz. Żona klękała przed mężem, mówiąc, że już nigdy nie pozwoli na żadne współżycie, żeby tylko umarł pojednany z Bogiem. On jednak trwał w swojej decyzji. Umarł bez rozgrzeszenia.

Z Boga nie można kpić. Nie można mówić: „Jeszcze się poprawię”, nie można śpiewać „jeszcze się kiedyś rozsmucę, jeszcze do Ciebie powrócę”. Kiedyś? Kiedy? Oby nie było za późno. W ostatniej godzinie życia może już braknąć sił do prawdziwego nawrócenia.

No tak, proszę księdza. To wszystko jest takie ładne i proste. Ale nieraz trudno pogodzić się ze śmiercią, choćby nawet kochana osoba odeszła pojednana z Bogiem. Nieraz to bardzo boli i wyciska łzy.

Owszem. Matka Jezusa najprawdopodobniej też płakała. Bolało ją serce. Ale zapewne nie z powodu śmierci Jezusa, lecz z powodu cierpień i nienawiści, jakie spotkały jej Syna.

Jesteśmy również ludźmi. Mniej świętymi od Maryi.

Ale nie możemy zapominać, że życie po śmierci jest piękniejsze od umierania w tym życiu.

Nie możemy zapominać, że idziemy do domu Ojca naszego, gdzie mieszkań jest wiele.

Nie możemy zapominać, że tam czeka na nas ktoś, kto nas kocha, że czekają przyjaciele i rodzina, i święci, i aniołowie, i Jezus, który umierał w okrutniejszy sposób niż wielu z nas umrze.

Nie możemy zapominać, że idziemy do własnej ojczyzny, bo ona jest w niebie.

Nie możemy zapominać, że tam Bóg otrze z naszych oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie.

Nie możemy zapominać, że bez śmierci nie ma zmartwychwstania.

Czy nigdy nie tęskniłeś za niebem? Czy nie zadałeś sobie pytania: „Ciekawe jak tam będzie?!

Śmierć nie jest złem, jak narzekał S. Żeromski. Śmierć jest po prostu koniecznością. Koniecznością, której nie trzeba się bać, ale trzeba się do niej przygotować.

Wyobraźmy sobie, że nasze ukochany przyjaciel, nasze ukochane dziecko, nasza kochana mama stoi po drugiej stronie rzeki. Rzeka jest bardzo szeroka. Nie widać drugiego brzegu. Ale płynie statek z napisem „Śmierć”. Czy będę się bał wejść na ten statek? Czy będę płakał, że żegnam się z tym lądem? Kto kocha, ten uwierzy, że spotka się z tym, co dla niego jest najdroższe.

Kochani parafianie!

Jest gorsza śmierć. Biblia mówi, że to jest śmierć druga – śmierć wieczna. Śmierć, która już teraz może mieszkać w Twoim sercu. To śmierć, którą sprowadza grzech. Śmierć duchowa. To śmierć, która jest wielkim bólem, jeśli nie dla grzeszników, to dla kapłanów.

To jest naprawdę cierpienie, jak widzi się, że ludzie idą w życiu prosto w ramiona szatana, że wszystko robią, żeby uciec od Boga, że za nic mają świętą spowiedź i Komunię, że gwiżdżą na własne nawrócenie, że wyśmiewają krzyż i wiarę. To jest śmierć nad którą trzeba zapłakać. Trzeba zapłakać.

W jednej z amerykańskich parafii, Ksiądz proboszcz widząc, ze jego wierni nie chodzą do kościoła, porozwieszał afisz następującej treści.

„W niedzielę o 11.00 odbędzie się pogrzeb parafii.

Wszystkich wiernych zapraszamy na tę żałobną uroczystość”.

W niedzielę kościół był pełny. Tysiące ludzi przyszło z ciekawości zobaczyć pogrzeb parafii. Na środku kościoła stała pięknie ozdobiona trumna. Była odkryta. Ks. Proboszcz mówił:

„Drodzy parafianie. Zebraliśmy się po raz ostatni w tym kościele, aby pożegnać się z parafią. Każdy niech jednak po mszy świętej zobaczy, kto jest w trumnie. I jeśli ktoś jest przekonany, że parafia może znów żyć, niech zostanie w kościele”.

Po mszy zaczęto przechodzić koło trumny i spoglądać, kto jest w środku. Jakież było zdumienie parafian, gdy na dnie trumny zobaczyli lustro a w lustrze swoją własną twarz, twarz umarłej cząstki parafii. Wszyscy zostali w kościele.

Śmierć ducha, śmierć wiary jest prawdziwą tragedią. I tylko nad taką śmiercią trzeba zapłakać. I takiej śmierci się bać.

Czcigodny Księże Dziekanie, drodzy parafianie, siostry i bracia, przyjaciele i wierni, wszyscy wpatrzeni w krzyż Chrystusa!

Czas kończyć rozważania o męce Pańskiej. Czas kończyć rozważania o naszej męce. Czas podziękować wam wszystkim za wytrwałość w chodzeniu, za gorliwość w śpiewaniu, za cierpliwość w słuchaniu, za wszystkie wykonane zadania, za gorącą modlitwę. Czas również klęknąć przed tymi, którzy już tyle lat dźwigają krzyż swojego życia i wiary nie utracili i potrafią jeszcze Bogu dziękować. Czas kończyć kazania pasyjne

Ale tak naprawdę, kochani, to dopiero początek. Prawdziwe kazania pasyjne będziemy głosić sobie sami. Kiedy przyjdzie krzyż wiary, krzyż ośmieszenia i niezrozumienia, krzyż plotek i oszczerstw, krzyż samotności i odrzucenia, krzyż kalectwa, tragicznych żywiołów, krzyż śmierci tego, co najbardziej kocham, wtedy trzeba będzie stanąć przed krzyżem Jezusa z Nazaretu i powiedzieć: „Panie jak to jest? Jak Ty to zrobiłeś, że tyle cierpiałeś a zmartwychwstałeś i żyjesz? Bo ja nie mogę… Powiedz mi jak?

Drogi człowieku…

Zawsze patrz na mnie. Droga do nieba to jest droga po schodach. Są dni, że idziesz po gładkim stopniu, cieszysz się, że wszystko idzie w porządku. Ale przychodzą momenty, że stajesz przed pionową ścianą stopnia. Jesteś mały. Nie widzisz, co jest wyżej. Mówisz: „Jak ja wyjdę po pionowej ścianie! Jak ja udźwignę to cierpienie. To ponad moje siły!” Wtedy spójrz na mnie. Z wysokości krzyża wyciągam ręce i w swoich dłoniach unoszę Cię na kolejny stopień Twego życia. Jesteś wyżej. Więcej rozumiesz, więcej widzisz. to krzyż sprawił, że jesteś doskonalszy. Nie bój się! Znów będą dni kroczenia po gładkim stopniu. A kiedy przyjdzie następna pionowa ściana wyciągnij ręce w stronę mego krzyża i powiedz: „Panie! Weź mnie w swoje dłonie, bo jestem słaby”. Nie lękaj się ja jestem z Tobą!

A na drogę kroczenia po schodach do nieba, na drogę cierpień twojego życia zapamiętaj:

„10 przykazań życiowego krzyża”.

Jam jest Pan Bóg Twój, który przez krzyż zaprowadzi Cię do chwały.

I – Nie będziesz wyobrażał sobie życia bez krzyża.

II – Nie będziesz przeklinał Boga za dopuszczane cierpienia.

III – Pamiętaj, abyś brał swój krzyż na swoje ramiona.

IV – Czcij tych, którzy umieli cierpieć i znosić krzyż swego życia.

V – Nie będziesz wyrabiał krzyży bliźniemu swemu.

VI – Nie będziesz szydził z tych, co krzyż dźwigają.

VII – Pomożesz dźwigać krzyż bliźniemu swemu.

VIII – Nie będziesz narażał się na utratę wiary, aby nie utracić sensu krzyża.

IX – Nie zapomnisz, że radość zmartwychwstania nie jest możliwa bez cierpienia krzyża

X – Nie zapomnisz słów Chrystusa:

„Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę.

Bądź więc gorliwy i nawróć się”. (Ap 3, 19).

AMEN!

Opublikowano w Pasyjne