Tego nie było za czasów Jezusa
Jest Wigilia. 24 grudzień 2006 roku. W południe przekraczamy granicę Betlejem. Nawet nie sprawdzają paszportów. Co więcej, dostajemy cukierki od przedstawiciela izraelskiego ministerstwa turystyki. Wiedzą, że dziś pielgrzymi z całego świata będą oglądać nie tylko miejsca narodzenia Tego, w kogo wierzą, ale i betonowy mur, który władze wznoszą, by oddzielić tzw. autonomią Palestyńską od Eretz Izrael – Ziemi Izraela. Cukierki mogą osłodzić „gębę”, ale nie smutne wrażenie, jakie pozostawia mur, na którym ktoś wielkimi czarnymi farbami wymalował: „Bridges – Not Walls! (Mosty [trzeba budować] – nie mury!”).
Oczekiwanie na Patriarchę
Na placu przed Bazyliką Narodzenia Jezusa Chrystusa czeka sporo ludzi. Połowa to może tutejsi chrześcijanie, ubrani odświętnie jak na dobrym podhalańskim odpuście. Nie czuć klimatu polskiej wigilii zabieganej przygotowaniami do wieczerzy. Raczej czuje się już święta.
Różnorodne grupy ze sztandarami czekają na Patriarchę. Z Bazyliki wychodzi procesja ponad stu Franciszkanów, którzy wprowadzą uroczyście Biskupa Jerozolimy, by rozpoczął on świętowanie Narodzenia Pana.
W zwyczaju jest, że Patriarcha się spóźnia. W tym roku to „tylko” ponad 2 godziny. Można by się i zniechęcić, ale ileż to nieraz Pan Bóg się uczeka, żeby się człowiek poprawił… Więc żeśmy się nie zniechęcili.
Pasterskie Pola
Było już koło czwartej, kiedy Patriarcha rozpoczął I Nieszpory z Bożego Narodzenia. Choć po łacinie, zabrzmiało jak trzeba. Wyćwiczeni od lat Franciszkanie i spora grupa księży z siostrami porwała do rąk przygotowane książeczki z nutami i każdy już mógł śpiewać, jak tylko umiał.
Skończywszy modły, poszliśmy z Peterem (słowackim księdzem, co przyjechał na roczne stypendium do tej samej szkoły, gdzie ja pisałem doktorat) na pasterskie pola. Pół godziny drogi na nogach i inny świat. Cisza i spokój. Jakaś grupka z Chin czy Korei odprawiała Mszę w jednej z grot, jakich nie mało w tym miejscu. W innej grocie pięcioosobowa rodzina z Francji robiła sobie zdjęcia przed bajecznie oświetloną szopką. Odprawiliśmy i my Mszę świętą. Kiedy w polskich domach łamano się opłatkiem, myśmy podnosili do góry Ten Jedyny Opłatek – tam, gdzie Pasterze usłyszeli, że narodził się Ten, co w każdej Mszy przychodzić będzie.
Północ Bożonarodzeniowa w Betlejem
Po 22.00 zaczęliśmy szturmować Bazylikę, bo choć mieliśmy bilety, organizacja była taka, że trudno ją opisać w poprawnej polszczyźnie. Masa ludzi. Przepychanki. Straż czy policja nie zorientowana. Znają angielski jak my arabski. Aleśmy zdążyli. Ponoć księżom zawsze łatwiej się przepchać…
O 23.30 zaczęła się uroczysta Liturgia. Najpierw Godzina Czytań (znów po łacinie), potem Msza Święta (po łacinie i trochę po arabsku). W pierwszym rzędzie Prezydent Autonomii Palestyńskiej. Ponad 140 księży. Ludzi może tysiąc, bo więcej nie wpuszczają ze względu i na brak miejsca, i bezpieczeństwo. Kazanie było w dwóch językach. Najpierw w arabskim – tu się zdrzemnąłem, Grzech to i mniejszy, bo i tak bym nic nie zrozumiał. Dużo lepiej już było na części francuskiej. Biskup mówił wiele i długo. Wiedział zapewne, że słowa o pokoju mają swą moc, na ziemi, gdzie już dawno się przyzwyczajono do strzałów.
Po Mszy świętej zeszliśmy ze śpiewem do Groty Bożego Narodzenia. Tam zabrzmiała, jak nigdzie na świecie przepiękna antyfona:
Betlejem! Oto w tej małej grocie ziemskiej narodził się Stwórca Wszechświata.
Tutaj został owinięty w pieluszki. Tutaj został złożony w żłobie.
Tutaj odwiedzili Go pasterze. Tutaj ukazała się gwiazda.
Tutaj był adorowany przez Mędrców. Tutaj Aniołowie śpiewali:
„Chwała na wysokości Bogu!” Alleluja! Alleluja!
Tak. To było tutaj. W Betlejem.
Na tym niepozornym zakątku ziemi Bóg przyszedł na świat, by go już nigdy, przenigdy nie opuścić.
Jeruzalem, czekając na Boże Narodzenie Roku Pańskiego 2007