Kończę czytać najnowszą encyklikę Papieża, w której znajduję wiele ciekawych myśli, ale na jedno stwierdzenie chcę zareagować, bo jest po prostu nieprawdziwe. Chodzi o zdanie, że „Abba” znaczy „tato, tatusiu”.
1. W pkt 73 „Dilexit nos” czytamy: „Wiemy, że aramejskie słowo, którym Jezus zwracał się do Ojca, brzmiało „Abbà”, co oznacza „tato, tatusiu”. W tamtej epoce, niektórych drażniła ta poufałość (por. J 5, 18). Tego właśnie wyrażenia użył Jezus w rozmowie z Ojcem, w godzinie trwogi przed śmiercią: „Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]” (Mk 14, 36).”
Tak mówił też Papież Franciszek 8.09.2021: “’Abba’, to jest ‘tata’. ‘Ojciec’? Nie: ‘tata’”.
2. To nie jest błąd papieża Franciszka, bo tak również mówił Benedykt XVI, np. w czasie audiencji 8.10.2008: „’Abba Ojcze’. To jest bardzo rodzinne słowo równoznaczne z naszym ‘tata’, używane tylko przez dzieci, które mówią do ich ojców”. Bardziej ostrożnie pisał Benedykt XVI w Jezus z Nazaretu, gdzie mówiąc o ‘Abba’ nie użył słowa ‘tata’, chociaż pisał, że to wyrażenie jest typowe dla dzieci.
3. Problem w tym, że ‘abba’ nie znaczy „tata” i nie jest określeniem typowym tylko dla dzieci. To była teza Jeremiasa z 1967 roku, na którą powołuje się zresztą BXVI i zapewne Franciszek, ale którą on sam później zmodyfikował, a która spotkała się w świecie naukowym z dużą krytyką, zob. np. J. Barr, "'Abbā isn't "daddy." Journal of Theological Studies (1988); W. L. Burton, Abba Isn't Daddy and Other Biblical Surprises (2019); S. Szymik, „Jesus’ Intitulation of God as Abba” Verbum Vitae 2020. Polecam zwłaszcza ten ostatni artykuł (w linku poniżej)
https://czasopisma.kul.pl/index.php/vv/article/view/10354
A jak ktoś woli czytać krócej, to tego masa jest w necie, np.
https://www.thegospelcoalition.org/blogs/justin-taylor/why-abba-does-not-mean-daddy/
https://www.logos.com/grow/what-does-abba-really-mean/
4. W Biblii hebrajskie słowo „ab” (ojciec), język aramejski tłumaczy albo jako „abba” (ojciec, np. Rdz 48,18; Sdz 11,36) albo jako „ribbi/ ribboni” (mistrz, pan; np. Jr 3,4; 2Krl13,14). Oczywiście jest ciekawe, że w Targumie jest tendencja, by nie tłumaczyć „abba”, kiedy jest mowa o Bogu, tylko „ribboni” albo użyć jak w Ml 1,6 wyrażenia „jak ojciec”, gdzie hebrajski miał po prostu „ojciec”, ale to tylko pokazuje, że problem był w tym, by w Bogu widzieć ojca i to podkreśla Jezus, że Bóg jest ojcem (a nie tylko panem i mistrzem). Problem nie jest więc na linii „tata” czy tylko „ojciec”, ale na linii „ojciec” czy tylko „pan”. Stąd greka tłumaczy ‘abba’ jako „pater” (ojciec) a nie proponuje innego, bardziej dziecięcego określenia.
5. Ciekawe, że chociaż prawie wszyscy przetłumaczyli papieża tak jak jest w języku włoskim (“papà, babbo”):
"Abba”, c’est-à-dire “papa”;
„Abba“ hieß, was „Papa, Vati“,
“Abba”, que significa “papito”,
to przekład encykliki na angielski pisze ogólnie: "We know that the Aramaic word Jesus used to address the Father was “Abba”, an intimate and familiar term". Czyżby ktoś tam wiedział, że lepiej już nie tłumaczyć "daddy"?
Nie chodzi o to, że szukam dziury w całym, tylko to pokazuje, że trzeba pamiętać o dwóch sprawach:
a) Jeśli nawet taki papież jak BXVI pisze o czymś, to nie znaczy, że to jest pewne, bo nie ma szans, by pisząc książkę o tak szerokim temacie jak Jezus z Nazaretu nie zrobić błędów, jak się opiera na innych, często starszych opracowaniach .
b) Jeśli coś jest w dokumentach kościelnych, to nie znaczy, że to jest pewne, bo często ci co przygotowują nie mają na tyle czasu, by ogarnąć temat, albo po prostu powtarzają tezy kiedyś usłyszane, gdyż nie przychodzi im na myśl, żeby to sprawdzić.
Oczywiście to wcale nie przeszkadza, żebyśmy zwracali się do Boga „tato”. To tylko pokazuje, żebyśmy nie powtarzali, że „abba” to nie jest „ojciec” tylko „tato”.
[post_title] => "Abba" to nie jest (tylko) "tata" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => abba-to-nie-jest-tata [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-11-05 18:25:43 [post_modified_gmt] => 2024-11-05 17:25:43 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=12030 [menu_order] => 14 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [1] => WP_Post Object ( [ID] => 11910 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-09-20 23:16:07 [post_date_gmt] => 2024-09-20 21:16:07 [post_content] =>Tydzień temu na spotkaniu międzyreligijnym z młodzieżą w Singapurze papież Franciszek powiedział: „…jeśli zaczynasz się kłócić: „Moja religia jest ważniejsza od twojej...”, „Moja jest prawdziwa, twoja nie jest prawdziwa...”. To dokąd to prowadzi? Dokąd? Niech ktoś odpowie, dokąd? [Ktoś odpowiada: „Do zniszczenia”]. Tak to jest. Wszystkie religie są drogami dojścia do Boga. Są – dokonuję porównania – jak różne języki, różne wyrażenia, aby tam dotrzeć. Ale Bóg jest Bogiem dla wszystkich. A ponieważ Bóg jest Bogiem dla wszystkich, wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi. „Ale mój Bóg jest ważniejszy niż twój!”. Czy to prawda? Jest tylko jeden Bóg, a my, nasze religie, są językami, ścieżkami prowadzącymi do Boga. Ktoś jest sikhem, ktoś muzułmaninem, ktoś hinduistą, ktoś chrześcijaninem, ale są to różne ścieżki.”
Jedni odebrali te słowa z entuzjazmem, bo mniej lub bardziej skrycie uważają, że nie ma religii ważniejszych i mniej ważnych, albo i nawet wszystko jedno w co się wierze. Inni się zbulwersowali, bo chociaż uznają, że w innych religiach jest wiele dobra i że można się zbawić nie będąc chrześcijaninem, to jednak wszyscy będą zbawieni dzięki Jezusowi Chrystusowi, o którym pisze św. Paweł, że na imię Jezusa zegnie się „każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych” (Flp 2,10).
Co o tym myślę?
Papieża i każdego człowieka trzeba słuchać i czytać w kontekście i w całości. Poczytać co mówi on o Jezusie, jak się wypowiada na ten temat i wtedy będzie jakiś szerszy ogląd. Np. Jan Paweł II i Benedykt XVI mówili na spotkaniach z wyznawcami innych religii, że wszyscy są dziećmi Bożymi, ale jak udzielali chrztu w Bazylice św. Piotra, to w homiliach zwracali uwagę, że od tego momentu dzieci stały się dziećmi Bożymi (tzn. bez chrztu nimi nie były). Czy to było sprzeczne? Może chodziło o jakieś dwojakie rozumienie terminu dziecko Boże. I tak papież Franciszek wczoraj mówił do zakonników i zakonnic, że „tylko idąc za Chrystusem … będą mogły cieszyć się odnowioną wiosną” a także: „Idźcie razem, rozpalając na nowo dar Ducha Świętego wśród nas, aby głosić Ewangelię i rozpalać wszystkich ludzi”, przy czym cytował słowa Ewangelii: „To jest życie wieczne, aby poznali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś” (J 17, 3). Czytanie w całości nie oznacza, że wszystko stanie się klarowne, ale przynajmniej pozwoli nam uniknąć emocjonalnych reakcji i pochopnych sądów.
Myślę też, że nie ma co bronić na siłę, że papież nie powiedział, co powiedział. Jeśli dobrze rozumiem, papież stosuje porównania do różnych ścieżek czy różnych języków, żeby właśnie odsunąć na bok dyskusje, która religia czy Bóg jest prawdziwy. Wszystkie są prawdziwe, o ile prowadzą do jedynego Boga, którego jesteśmy dziećmi. Można by to porównać do małżeństwa. Nie można się kłócić, która żona, albo który mąż jest najważniejszy, bo wszystkie są tak samo ważne. Subiektywnie, czyli dla danego męża oczywiście jego żona jest najważniejsza i jedyna, ale drugi powie to samo o swojej i obiektywnie powiemy, że nie wiadomo, która ważniejsza. Można to też porównać do państw. Subiektywnie dla Polaka Polska jest najważniejsza i może nawet za nią oddać życie, tak samo Ukrainiec będzie myślał o Ukrainie, ale obiektywnie nie ma najlepszego kraju.
Porównanie z małżeństwem czy państwem ma ten plus, że tłumaczy, dlaczego różne są nakazy i zakazy w różnych religiach. W jednych można antykoncepcje, w innych nie. W jednych można rozwód, w innych nie. Tak jak w jednym państwie można mieć pół promila i jechać autem, w innym nie. W jednym musisz szczepić dzieci, w innym szczepionki są dobrowolne, itd. I tak jak nieważne w jakim państwie urodziłeś się i żyjesz, grunt, żebyś był dobrym obywatelem lub nieważne, czy za tego, lub tamtego wyjdziesz, grunt, żeby to prowadziło do szczęścia, tak samo w religiach. Grunt, żeby Twoja wiara doprowadziła Cię do Boga.
Jeśli o to chodziło papieżowi i to jest jakiś kolejny rozwój doktryny katolickiej, to nasuwa się kilka refleksji.
Po pierwsze, czy mówienie, która religia jest najważniejsza musi prowadzić do kłótni i zniszczenia? Parę lat temu przyszedł do mnie muzułmanin, żeby mnie przekonać, bym przeszedł na wyższy poziom wiary: najniższy to Żydzi, drugi to chrześcijanie, a najwyżej są muzułmanie. Ostatnim objawieniem był Mahomet. Mega mi zaimponował. Oczywiście to samo powiedziałem o Jezusie. Pokazałem mu Koran w czterech językach, które mam w domu i zachęciłem, by też sięgał po Biblię. I to dzisiaj sobie myślę, ze to był gość. Mnie w ogóle nie przeszkadza, jak ktoś mówi, że jego religia jest najważniejsza. Co więcej, to mnie stymuluje, by szukać prawdy. Bo jak się będzie myśleć, że wszystkie religie są tak samo ważne, to nie będzie takiego zapału w szukaniu tej jedynej. A jeśli każdy będzie mówił, że jego religia jest ważniejsza, to może stać się to, co w nauce. Jedni naukowcy optują za swoją hipotezą, inni mają inne zdanie, ale dzięki temu następuje rozwój nauki. Osobiście nie rozumiem, dlaczego na spotkaniach międzyreligijnych nie można mówić, o tym, co najpiękniejsze w mojej religii. Opowiedzieć o Jezusie jak Paweł na Areopagu i zostawić resztę Bogu i łasce. Czy nie byłoby to piękne pojechać do Izraelu, by opowiedzieć Żydom Dobrą Nowinę o Jezusie? Ja bym się wcale nie obraził, gdyby buddysta z zapałem chciał mi opowiedzieć o Buddzie.
Po drugie, to co jednak jeszcze ważniejsze, to pytanie o obiektywną prawdę. Czy będzie sąd ostateczny czy nie będzie? Czy zmartwychwstaniemy w ciele czy nie będzie nic? Czy ten kawałek chleba to jest Jezus czy to tylko chleb? Czy wierność małżonkowi jest drogą do świętości czy jednak wierność swoim pragnieniom? Wiem, że całą prawdę poznamy dopiero po śmierci, ale czy nie jest fascynujące próbować znajdywać prawdę już teraz? Kto odważyłby się powiedzieć, że nieważne czy wierzymy w działanie masek czy nie, nieważne czy wierzymy w zagrożenia klimatu czy nie, bo nie ma prawdy obiektywnej.
Po trzecie, jeśli nie ma obiektywnej i wartościującej prawdy o Bogu i ścieżkach, to wiele zasad religijnych trzeba by uznać za wytwór czysto ludzki, a może nawet całą religię za nic innego niż za system ku pocieszeniu serc i utrzymaniu porządku. A skoro religie i prawa wymyśleli ludzie, to można je zmieniać a jak się nie da, to przejmować się nimi, tak jak prawem ludzkim. Bo jeśli to wymyśleli tylko ludzie, to dlaczego miałbym się temu całkowicie podporządkować? Jeżeli wkładanie ręki do wrzątku jest tylko zabronione przez prawo a nie przynosi realnej szkody, to będę wkładał do wrzątku, jak mnie nikt nie złapie. Czy Polacy płacą abonament RTV? Nie. Bo się da nie płacić. Na poziomie religijnym jaki sens miałoby dla mnie życie w celibacie, gdyby to był przepis czysto kościelny? Jaki sens byłoby być uczciwym na swoją szkodę? Po co byłoby przejmować się przykazaniami? Tylko po to, żeby cię nie złapali. A już oszustwa, eutanazja i wiele innych rzeczy, byśmy sobie przywłaszczyli na dobre. Jeśli zasady są zasadami czysto ludzkimi a nie stoi za nimi obiektywna rzeczywistość, prędzej czy później, przestaną być zasadami. I oczywiście wiele w religiach czy Kościele mamy takich reguł, które są czysto ludzkie i które się zmienią, ale naprawdę bylibyśmy w stanie uznać, że wszystko jest wymyślone przez ludzi?
Po czwarte, takie podejście może prowadzić do zniechęcenia i zwątpienia. Zaczyna się wątpić w Boga, że się objawiał ludziom. Zaczyna się wątpić w Jezusa, który mówił: “Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.” (J 14,6). Zaczyna się wątpić w Kościół, “który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podporą prawdy (1 Tm 3,15). Zaczyna się wątpić w sens misji, bo po co mamy jechać do Amazonii? Mają swoją wiarę, zaprowadzi ich do Boga, to dajmy sobie święty spokój. W końcu zaczyna się wątpić w sens wierności swojej wiary a zwłaszcza różnym przykazaniom, bo skoro każda ścieżka prowadzi do tego samego Boga, to będą sobie zmieniał ścieżki albo i nawet zrobią swoją własną.
Każdy ma swoją wrażliwość i swoje motywacje, ale ja na pewno nie zostałbym księdzem, gdyby Jezus Chrystus nie był jedynym Panem i Zbawicielem. Nie rezygnowałbym z rodziny dla jednej z wielu alternatywnych ścieżek wiary. Nikt rozumny przecież nie będzie wyrzekał się żony i dzieci, żeby zjeść w KFC, skoro w McDonaldzie można zjeść z całą rodziną.
Poumieramy, zobaczymy. Może Allah otworzy drzwi i powie mi: Pomyliłeś się, Wojtek, ale i tak będziesz w niebie. Może za drzwiami będą tylko robaki, ale póki żyję i póki mogę dzielić się łaską wiary, będę powtarzał, że Bóg objawił się w pełni w Jezusie Chrystusie i że poza Jezusem nie ma zbawienia, a Ewangelia zawiera najpiękniejszą i najskuteczniejszą drogę do szczęścia, miłości i życia wiecznego.
[post_title] => Każda religia jest tak samo ważna? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => kazda-religia-jest-tak-samo-wazna [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-09-21 09:34:54 [post_modified_gmt] => 2024-09-21 07:34:54 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11910 [menu_order] => 84 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [2] => WP_Post Object ( [ID] => 11852 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-08-31 23:32:14 [post_date_gmt] => 2024-08-31 21:32:14 [post_content] =>Kościół dałby radę, gdyby lekcje religii nie były finansowane przez państwo. Rozumiem tych, którzy się denerwują, że to z ich podatków. Ale czemu z podatków katolików ma być finansowana aborcja, pigułki wczesnoporonne, in vitro, dofinansowanie czasopism i organizacji, które walczą z Kościołem? Nie jest łatwo ustalić budżet w państwie tak, żeby wszyscy byli zadowoleni, ale na pewno nie może być tak, że my mamy być frajerami, którzy będą płacić za innych a nam się nic nie należy.
Kościół by przetrwał bez dwóch godzin religii. Przy parafii była jedna. Tylko trzeba by usiąść i porozmawiać, że np. jest projekt, by uczniowie nie mieli na żadnym poziomie ponad 30h tygodniowo, więc coś trzeba uciąć, albo rezygnujemy z dwóch godzin w niektórych klasach czy nawet w ogóle na poziomie ponadpodstawowym. Tylko że musi być rozmowa i argumenty.
Kościół by nie walczył o łączenie klas, tylko dlaczego nie można było rozwiązać problemu uczniów, którzy nie chodzą na religię inaczej? Wprowadzić obowiązkową etykę, albo przedmioty inne, jak chociażby jest we Włoszech? Tylko musi być wola szukania najlepszych rozwiązań.
Kościół by zrozumiał, że może nie ma o co walczyć, gdyby chodzących na religię było tyle ilu Polaków popiera lewicę. Ale jeśli ponad 80% uczniów wybiera lekcje religii, ponad 70% Polaków deklaruje się jako katolicy (a nawet ponad 90% z tych, co się deklarowali), to czemu mamy słuchać ministra partii, która ma poparcie 8%? Przecież nawet cała koalicja rządząca nie uzyskała tylko głosów, ile Polaków chodzi co niedzielę do Kościoła, a na spotkania partyjne lewicy chodzi mniej ludzi niż na Jasną Górę pielgrzymów.
Problemem nie jest Kościół ani katecheci. Problemem jest złe nastawienie i złośliwość pani minister Barbary Nowackiej. Dlatego padają z jej ust słowa o „wyciu biskupów”, czy słowa o „przykręceniu kurka pieniędzy, które szły ochoczo do Kościoła w podzięce za przysługi wyborcze”. Przecież każdy myślący wie, że dwie godziny religii nie zostały wprowadzone przez PIS i katechetom za lekcje nie zaczęła płacić Zjednoczona Prawica.
Styl pani minister strasznie przypomina zachowanie komunistów po II wojnie światowej. I rozumiem, że można mieć taką wizję świata, tylko dziwię się panu premierowi i koalicjantom rządowym, że na to pozwalają. Nienawiść nie zaprowadzi bowiem do niczego dobrego. A już powrotu komuny powinniśmy się wystrzegać za wszelką cenę i nawet bardziej niż Żydzi powrotu do Egiptu.
Wszystkie reakcje:
59Marta Weigel-Wajda, Krzysztof Bielecki i 57 innych użytkowników
[post_title] => Jeszcze raz o lekcjach religii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => jeszcze-raz-o-katechezie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-08-31 23:41:29 [post_modified_gmt] => 2024-08-31 21:41:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11852 [menu_order] => 95 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [3] => WP_Post Object ( [ID] => 11773 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-07-31 15:23:01 [post_date_gmt] => 2024-07-31 13:23:01 [post_content] =>Wiem, że już wielu wałkowało sprawę Przemysława Babiarza, ale jeszcze raz, żeby podkreślić w czym jest problem, bo sprawa jest bardzo symptomatyczna.
Problemem nie jest, że dziennikarz powiedział nieprawdę, bo wiemy, co o samym utworze mówił Lennon.
Problemem nie jest, że zamiast komentować sprawy sportowe zeszedł na inny temat, bo każdy dziennikarz sportowy od czasu do czasu wrzuca jakieś info czy osobisty komentarz i generalnie nie robi się z tego sprawy...
Problemem nie jest, chociaż wielu tak mówi, że wypowiada się na tematy polityczne a powinien je zachować dla siebie, bo gdyby skomentował napis widoczny w czasie ceremonii o tym, że Izrael zajmuje podium wśród państw terrorystycznych w stylu "to wyraz trudnej sytuacji na Bliskim Wschodzie" albo "to jest wyraz antysemityzmu", albo "trzeba zrozumieć Palestyńczyków", to nikt by nie robił mu problemu.
Problemem nie jest, że powiązał piosenkę z komunizmem, bo gdyby powiedział, że ta lubiana piosenka zawiera według samego Lennona idee komunistyczne, nikt by nie robił sprawy.
Problemem nie byłoby też, gdyby powiedział, że ta piosenka "to piękne idee komunizmu, które nie zawsze sprawdziły się w historii".
Problemem jest to, że powiedział słowo "niestety", czym zasugerował, że komunizm jest zły.
I tu jest największy skandal, bo reakcja TVP świadczy o tym, że nie chcą, by ktoś krytykował komunizm. I nie widzą w tym żadnego problemu
I tu się powinna zapalić czerwona lampka, bo to jest naprawdę tragedia jak po latach krzywdy wyrządzonej milionom ludzi przez komunistów nie można nic złego o nich powiedzieć...
No chyba że zadziałał mechanizm: "Piosenka jest fajna - komunizm jest zły", więc nie wolno tych dwóch rzeczy łączyć. Ale to już jest gimbaza intelektualna, jak ktoś nie widzi w utworze tego, co w nim jest.
Nie wiem czy największy problem mamy z gimbazą intelektualną czy z powrotem komunistów, ale całe to wydarzenie i zamieszanie pokazuje, że coś tu dramatycznie nie działa...
Reakcja zarządu TVP jest o wiele większym skandalem niż komentarz Babiarza. I jeżeli tego nie widzą przełożeni, jeżeli nie widzi tego rząd, to wracamy do tego, co było przez 1989 r. Mam nadzieję, że nie będziemy parafrazować tekstu z 4 czerwca 1989 mówiąc w przyszłości: "Proszę Państwa, 26 lipca 2024 roku komunizm wrócił do Polski"
[post_title] => W sprawie Babiarza [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => w-sprawie-babiarza [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-07-31 15:38:11 [post_modified_gmt] => 2024-07-31 13:38:11 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11773 [menu_order] => 130 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [4] => WP_Post Object ( [ID] => 11657 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-06-11 13:10:03 [post_date_gmt] => 2024-06-11 11:10:03 [post_content] =>Żeby zamknąć już sprawy finansowe związane z Eucharystią, to jeszcze o ofiarach za Mszę.
1. Kodeks Prawa Kanonicznego trochę temu poświęca miejsca, co można by podsumować czterema wnioskami: a) można przyjmować ofiarę, b) nie może to być transakcja na zasadzie usługa/cena, c) jest dopuszczalne określenie pewnej średniej czy spodziewanej kwoty, d) to forma wkładu w utrzymanie finansowe Kościoła i szafarzy. Dosłownie to brzmi tak:
"Kan. 945 - § 1. Zgodnie z uznanym przez Kościół zwyczajem, każdemu kapłanowi celebrującemu albo koncelebrującemu Mszę Świętą wolno przyjąć ofiarę złożoną po to, by odprawił Mszę Świętą według określonej intencji.
§ 2. Usilnie zaleca się kapłanom, aby także nie otrzymawszy ofiary, odprawiali Mszę Świętą w intencjach wiernych, zwłaszcza ubogich.
Kan. 946 - Wierni składający ofiarę po to, aby w ich intencjach została odprawiona Msza Święta, poprzez tę ofiarę przyczyniają się do dobra Kościoła oraz uczestniczą w jego trosce o utrzymanie szafarzy i dzieł.
Kan. 947 - Od ofiar mszalnych należy bezwzględnie odsuwać wszelkie znamiona, nawet tylko pozorne, transakcji lub handlu.
Kan. 952 - § 1. Do synodu prowincjalnego albo do zebrania biskupów prowincji należy określenie dekretem dla całej prowincji, jaka powinna być ofiara składana na sprawowanie Mszy Świętej i odprawienie jej w określonej intencji, a kapłanowi nie wolno domagać się wyższej kwoty; wolno mu jednak przyjąć dobrowolnie złożoną ofiarę na odprawienie Mszy Świętej, zarówno wyższą od określonej, jak również niższą.
§ 2. Gdzie nie ma takiego dekretu, należy zachować zwyczaj obowiązujący w diecezji."
2. Papież Franciszek wiele razy mówił o tym, że za sakramenty się nie płaci, np. 7 marca 2018 r.: „Za Mszę św. się nie płaci! Msza św. jest ofiarą Chrystusa darmo daną. Odkupienie jest darmo dane. Jeśli chcesz złożyć ofiarę – uczyń to, ale za Mszę św. się nie płaci. Ważne, aby to zrozumieć”. Jak widać z tych wszystkich punktów kodeksu Ojciec Święty koncentruje się na przestrzeganiu przed pozorami handlu.
3. Skoro jednak Kodeks pisze o tym, że może być określona wysokość ofiary, zdarza się, że można spotkać się z „cennikami”. Tak jest np. w Bazylice św. Piotra w Rzymie czy w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Tak też w niektórych parafiach, chociaż najczęściej na pytanie „ile?” słyszy się słowo „ofiara” i nikt nie robi problemu bez względu na wysokość ofiary.
4. Jako że dawniej stypendium mszalne była zasadniczą formą wynagrodzenia za pracę księdza, zwyczajowo wysokość była porównywalna do dziennej dniówki robotnika. Nie była to ofiara tylko za Mszę, ale przy okazji Mszy, bo za wiele innych czynności duszpasterskich ksiądz nie pobierał opłaty. Stąd też może mniej było intencji, bo jednak dać tyle co robotnikowi na budowie to nie było mało.
5. Problem trochę też jest emocjonalny. 26 lat temu jak zostałem księdzem ofiary z Mszy św. za miesiąc były wyższe niż zarobek za cały etat w szkole. Minimalna krajowa w Polsce zwiększyła się w tym czasie 5 razy, a stypendia mszalna z 30 zł na 50zł, czasem 70 zł. Stąd generalnie księżom żyje się gorzej niż kiedyś. I stąd też ktoś emocjonalnie może nie wytrzymać i komentować na ambonie czy w kancelarii wysokość ofiar.
6. Sprawa też jest o tyle zróżnicowana, że z jednej strony są księża, dla których to jest jedno z głównych źródeł utrzymania i wtedy 50 zł jest absolutnie poniżej minimalnej krajowej, zwłaszcza jak nie ma tych intencji codziennie. Są też księża, którzy uczą w szkole, na uczelni czy jako kapelani, albo są na tak dobrych parafiach, że ofiara za Mszę św. to zdecydowanie mniejsza część dochodów.
7. Nie ma tutaj żadnych salomonowych rozwiązań. Ale dwa wydają się sensowne. Albo wprowadzić stałą pensję dla księży niezależną od ofiar za Mszę, a ofiary za Mszę przeznaczać na utrzymanie parafii czy danego miejsca kultu. Drugim wyjściem jest podnieść ofiarę za Mszę do wysokości 150-200 zł. W parafiach gdzie za długo się czeka na wolne intencje, może byłoby trochę więcej „miejsca” a tam gdzie jest ich mniej, należałoby tłumaczyć, że to forma podatku/utrzymania księdza, do którego wspólnota jest zobowiązana. Dziś kiedy tyle płaci się za wizytę u lekarza, psychologa czy terapeuty nie powinno to już budzić emocji jak dawniej, kiedy można było usłyszeć, że „za godzinę roboty to jest za dużo”. Zwłaszcza, że ksiądz nie może wziąć ofiary za więcej niż jedną Msze dziennie.
8. Najmądrzejsze jednak chyba będzie, kiedy księża nie będą ani sugerowali ani komentowali wysokości ofiar za msze a ofiarodawcy wezmą pod uwagę inflację i koszty życia.
[post_title] => Ile za Mszę? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => ile-za-msze [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-06-11 13:12:32 [post_modified_gmt] => 2024-06-11 11:12:32 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11657 [menu_order] => 189 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [5] => WP_Post Object ( [ID] => 11640 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-06-04 22:41:00 [post_date_gmt] => 2024-06-04 20:41:00 [post_content] =>Z Mszą św. od najdawniejszych czasów złączona jest ofiara ludzi. I nie tylko chodzi o ofiary duchowe. Nie bez powodu tacę, czy składkę zbiera się na ofiarowanie.
Dzięki temu funkcjonują kościoły, parafie, jest ogrzewanie, remonty, są wypłaty dla pracowników kościelnych. Pomaga się ubogim. Płaci się podatki. Nie są to pieniądze dla księży, chyba, że zbiera się dla rekolekcjonisty, misjonarza czy jakiś innych dodatkowy cel. I jeśli w Polsce są organiści, kościelni, jeśli wiele kościołów jest tak pięknie utrzymywanych to jest to zasługa ludzi dających na tacę. Dlatego mamy za co dziękować.
Nie wiem czy to jest kwestia tylko osobistego doświadczenia, ale na przestrzeni ostatnich 15 lat widzę jednak, że coraz mniej ludzi wrzuca na składkę. Czasem przejdzie się parę rzędów i nic. Tradycyjnie ktoś udaje, że szuka w portfelu, żeby się spojrzenia nie spotkały. Czasem ktoś jest zaskoczony, że to właśnie akurat teraz, tak jakby to była jakaś nowa część Eucharystii.
To prawda, że część może wpłacać przelewem. To prawda, że może to studenci, a jakby wrzucili na tacę, to by mieli mniej na co innego. Też prawdą, że coraz częściej nie mamy gotówki, ale wydaje mi się, że problem jednak jest trochę głębszy. I osobiście martwię się tym, bo ta tendencja osłabia poprawne relacje we wspólnocie. A przecież jest przynajmniej siedem powodów, żeby dawać na składkę.
1. Jeszcze nigdy nie było nam tak dobrze ekonomicznie w Polsce. Nasi rodzice i dziadkowie byli biedniejsi, ale zawsze dawali na tacę.
2. Nasze dzieci mają nieużywanych zabawek, słodyczy i ubrań bez liku, ale 30 lat temu każde dziecko trzymało pieniążek na ofiarę, dziś już coraz rzadziej.
3. Od kilkunastu lat obowiązuje w Polsce piąte przykazanie kościelne "Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła". Ale nie słyszałem, żeby się ktoś spowiadał z niego tak jak się spowiada z opuszczenia niedzielnej Eucharystii czy złamania postu.
4. Tyle się mówi o uczciwych pensjach dla świeckich w kościele, a jak mogą być na nie pieniądze, jeśli ich nie damy? Często idąc po składce myślę: Czemu to robicie świeckim? Przecież ja ksiądz nie zbieram pieniędzy dla siebie.
5. To też kwestia uczciwości. Korzystam z pomieszczenia, oświetlenia, ogrzewania, organów, cieszę się wystrojem, obsługą kościelną. Może się okazać, że niektórzy są tylko biorcami tego, co jest dobrem wspólnym.
6. Msza św. jest też ofiarą. Ofiara musi nieraz boleć. Nie jest łatwa. Ale całkiem inaczej przeżywa się słowa "Niech Pan przyjmie moją i Waszą ofiarę", kiedy to wydarzenie kosztuje także mnie.
7. I może nie będę źle rozumiany, ale ja bym ze strachu dawał na tacę, albo przynajmniej z wyrachowania, żeby mi Bóg kiedyś nie powiedział: Przychodzisz się modlić, prosisz mnie o tyle rzeczy a szkoda ci nawet trochę pieniędzy na wspólnotę? To mnie najbardziej dziwi, że przecież Bóg wie ile wydajemy i na co. I wie też ile i czy w ogóle dajemy na tacę.
Pewno i więcej znalazłoby się motywów dbania wspólnego o Kościół. W każdym razie mówienie, że Kościół ma dużo i że nie dam księżom jest kompletnym brakiem zrozumienia po co i na co jest kościelna ofiara.
[post_title] => Sprawa kościelnej tacy [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => sprawa-koscielnej-tacy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-06-04 22:42:06 [post_modified_gmt] => 2024-06-04 20:42:06 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11640 [menu_order] => 199 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [6] => WP_Post Object ( [ID] => 11634 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-06-02 20:46:32 [post_date_gmt] => 2024-06-02 18:46:32 [post_content] =>Wczoraj był Dzień Dziecka, to i warto jedną refleksję poświęcić sprawie obecności małych dzieci w kościele.
Co do zasady, kościół nie jest tylko dla dorosłych. Każdy może być na Mszy św. czy nabożeństwie. Praktyka wielowiekowa uczyła, że warto małe dzieci brać do kościoła, ale jak zaczynały przeszkadzać, to się z nimi wychodziło za zewnątrz, czy do zakrystii. Na Mszach chrzcielnych tolerancja wobec płaczących dzieci była większa. A już na procesjach to nie wyobrażano sobie braku obecności sypiących kwiatki dziewczynek czy dzwoniących chłopaków.
I teoretycznie nie powinno być problemu, bo sprawy wydają się oczywiste.
Pierwszym jednak problemem jest to, że zazwyczaj poziom, który nazywamy "przeszkadzaniem" inaczej odbiera ksiądz, inaczej ludzie obok a jeszcze inaczej rodzice. Dla rodziców tak jak pewno dla nauczycieli w szkole pewien poziom hałasu jest normalny i nie kojarzy się z przeszkadzaniem. Stąd potrzeba empatii z dwóch stron: zrozumienia rodziców, że oni nie widzą jeszcze w tym problemu i wrażliwości na ludzi, dla których to już jest przeszkoda.
Drugą sprawą jest to, że dziecko nie ma obowiązku uczestniczyć we Mszy św. przed siódmym rokiem życia. I dawniej również można było spotkać dzieci, które nie chodziły do kościoła, bo albo ich rodzice nie chcieli brać, albo byli niegrzeczni. I tak jak nie mamy wyrzutów sumienia, kiedy nie chodzimy na Mszę w tygodniu, tak nie powinniśmy, że nie zabieramy dzieci do kościoła.
Przy tej okazji powtarza się, że przecież jak się dziecka nie nauczy od małego, to nie będzie umiało potem. Nie do końca. Do szkoły nie chodzi 6 lat, a potem chodzi lata. Alkoholu nie pije kilkanaście a potem jakoś się nauczy. Przykładów można by mnożyć więcej. Super jeśli małe dzieci są w kościele, ale problemem nie jest to, jeśli ich nie będzie. Prawdziwym problemem jest to, że mało dzieci chodzi do kościoła, kiedy już mają obowiązek. I to wcale nie dlatego, że nie chodziły od małego.
Pewno nie będę ojcem, ale ja chyba bym przychodził z małym dzieckiem do kościoła jak jest pusty. Opowiadał mu, co tu się dzieje i obiecał, że jak już będzie wystarczająco duży, żeby nie przeszkadzać, to go zabiorę na Mszę św.
Trzecia kwestia, to pozorna konieczność bycia razem z dziećmi. Jest to piękne jak cała rodzina uczestniczy w Mszy św., ale znowu lepiej iść osobno, na przemian zostając jedno z dzieckiem i dobrze przeżyć Msze św., niż myśleć całą Mszę głównie o dziecku i jego zachowaniu. Nie byłoby to dobre, gdyby z powodu małych dzieci wiara rodziców osłabła. Zresztą tak jak czasem mąż idzie na rower sam, czy żona do koleżanki. tak jak chodzimy do pracy osobno, czy robimy naprawdę wiele rzeczy osobno, tak nie jest żadną gorszą formą życia religijnego nie chodzić na Mszy św. razem.
Inna sprawa to ta, że dużo ludzi nudzi się w kościele i dlatego, lubią czasem sobie pooglądać jak się małe dzieci zachowują. Czy poszliby z dzieckiem do teatru? Nie? Bo by inni się oburzyli, że przeszkadza. Czy poszliby do kina? Też nie. Bo ludziom zależy, by rozumieć to, co oglądam. Dziś niestety wielu ludziom nie zależy na dobrym przeżyciu Mszy św., stąd nie zwrócą uwagi rodzicom, choć gdzie indziej by zwrócili. Brak zwracania uwagi w kościele na zachowanie zazwyczaj nie jest znakiem większej miłości do dzieci, tylko mniejszej miłości do Jezusa. Albo i swoistego paraliżu, że nie można nikomu dzisiaj nic powiedzieć. A już tym bardziej w kościele.
Jeszcze jedną kwestią jest kwestia magiczności. Jest sporo takich osób, która uważa, że nawet jakby cały kościół koncentrował się na dziecku, to lepiej, żeby ono było i przeszkadzało niż nie było. Bo Msza św. jest "zaliczona", a Pan Bóg w magiczny sposób będzie błogosławił za trud przyprowadzania dziecka. Tak to nie działa. Eucharystia to nie spotkanie na zaliczenie a wręcz przeciwnie. Sposób traktowania Mszy św. gorzej niż pracy, teatru czy kina prędzej czy później obróci się przeciw człowiekowi.
Pewnym rozwiązaniem są Msze dla dzieci czy pomieszczenia dla dzieci, ale znów pytanie czy to pomaga rodzicom przeżyć Eucharystię. Bo w dyskusji o małych dzieciach problemem nie są dzieci. Wyzwaniem jest ten szczególny okres w życiu rodziców, w którym tak się mogą skoncentrować na dzieciach, że osłabią swoją relację z Bogiem i to na lata.
Bardzo lubię dzieci. I mało rzeczy tak otwiera mi usta na uśmiech niż one. Bardzo też lubię widzieć je w kościele. Podziwiam tych parolatków, którzy angażują się dużo więcej niż my chociaż dużo mnie rozumieją. Ale w głębi serca ciągle jestem przekonany, że Eucharystia jest miejscem, gdzie najważniejszy jest i musi pozostać Bóg. "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie" nie znaczy "Pozwólcie dzieciom, by przeszkadzały innym w przychodzeniu do Mnie", ani też nie znaczy "Pozwólcie dzieciom zająć moje miejsce".
Podsumowując, powrót do starej zasady w tej sprawie wydaje się najbardziej rozsądny: Przychodzimy z małymi dziećmi jak nie przeszkadzają. Wychodzimy albo nie przychodzimy jak przeszkadzają.
[post_title] => Małe dzieci w kościele [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => male-dzieci-w-kosciele [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-06-02 20:46:52 [post_modified_gmt] => 2024-06-02 18:46:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11634 [menu_order] => 203 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [7] => WP_Post Object ( [ID] => 11428 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-03-28 00:06:00 [post_date_gmt] => 2024-03-27 23:06:00 [post_content] =>Eucharystia. Ciało Jezusa. Krew Pana. Wielki Czwartek to taki dzień, w którym żadna inna prawda nie mówi we mnie i do mnie tak wiele. Co mówi? Czym dla mnie jest?
Przede wszystkim najbardziej widzialną rzeczywistością niewidzialnego Boga. Gdyby ktoś mi kazał pokazać cokolwiek na świecie najbardziej boskiego, to byłoby to Ciało i Krew Jezusa. Kiedy patrzę na ten chleb i wino, to wiem, że tu jest On, że to jest On. Po prostu.
To także znak domu, przyjaźni, relacji. Kiedy podczas pierwszej adoracji w Seminarium Krakowskim uświadomiłem sobie, że nikogo nie znam w tym miejscu poza Jezusem, który tak samo wygląda i tak samo „smakuje” jak w rodzinnej parafii, to poczułem taką bliskość, przyjaźń i zażyłość, jakbyśmy byli rodziną, przyjaciółmi bliskimi od zawsze i na zawsze.
To również doświadczenie miłości. Nie potrafię zliczyć ile adoracji Najświętszego Sakramentu, ile wpatrywania się w tę okrągłą Hostię przynosiło tak mocne doświadczenie miłości, jakie może dać tylko Bóg.
To także historia wolności. Po 6 godzinach modlitwy przed Najświętszym Sakramentem, 17 lipca 2008 roku w kościele Saint Peter’s w Leicester, Pan stał się moim zbawieniem.
To również kręgosłup wiary. Od 16 maja 1982 r. w każdą niedzielę przyjmuję Komunię św., nie licząc dni powszednich. Od ponad trzydziestu lat niemal bez wyjątku codziennie. Eucharystia stała się konstrukcją, fundamentem, na którym wszystko i ku któremu wszystko. Bez niej się rozlecę.
To też znak miłosierdzia. Ile raz świadom grzechu patrzyłem na Niego, brałem we własne dłonie, tyle razy nie mogłem nadziwić się, jak Bóg ma nieskończenie miłosierne serce wobec nieskończonej zatwardziałości naszych serc.
To także najlepszy prezent, jaki mogę dawać ludziom. Nie wiem, czy jest inny bardziej radosny moment jak ten, kiedy udzielam Komunii świętej. Za każdym razem chce mi się uśmiechać, bo oto największy skarb niejako wkładam do glinianych dzbanów.
To również największa uroczystość. Nie znam bardziej podniosłego momentu niż ten, kiedy mówię „Bierzcie i jedzcie. To jest Ciało Moje… To jest kielich Krwi mojej”. Nawet przy hymnie nie czuję takich dreszczy.
To także tajemnica zakrzywienia rozumu i logiki. Trzymam opłatek, a mówię, że to chleb. Proklamuję „Ciało moje”, chociaż nie jest moje. Wypowiadam „Oto Baranek”, a tłumaczę, że to Ciało Jezusa. I wierzę, że to Ciało Wcielonego Boga.
Eucharystia to ostatecznie pewność życia wiecznego. Bo wierzę Jezusowi, Pierwszemu, który umarł i zmartwychwstał, a który był powiedział: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (J 6,54). Za każdym razem, kiedy On przychodzi do mnie, nieba wciska się w moje ziemskie życie, aby kiedyś całą moją ziemię wcisnąć w bosko-ludzkie niebo.
A dla Ciebie? Co Tobie mówi Ciało i Krew Pana?
[post_title] => Co mi mówi Eucharystia? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => co-mi-mowi-eucharystia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-03-28 00:38:08 [post_modified_gmt] => 2024-03-27 23:38:08 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11428 [menu_order] => 280 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [8] => WP_Post Object ( [ID] => 11269 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-02-13 15:18:37 [post_date_gmt] => 2024-02-13 14:18:37 [post_content] =>Jestem za religią w szkole. 10 na 10. Z wielu względów.
Po pierwsze, historycznych. Przez wieki oświatą w Polsce zajmował się Kościół. Nawet jak powstała Komisja Edukacji Narodowej (1773) to całe szkolnictwo na poziomie podstawowym było szkolnictwem prowadzonym przez parafie a pierwszymi prezesami KEN-u byli katoliccy biskupi. Potem przyszły rozbiory i dwie wojny, ale można powiedzieć, że przez całe wieki religia nie tylko była w szkole, ale to religia i Kościół docierały z nauką pod strzechy. Jedyny okres w historii Polski, kiedy religia nie była w szkole to lata komunizmu. Może historia to i nie jest największy argument, ale jest na pewno poważniejszy niż efemeryczny epizod rugowania religii z systemu oświaty.
Po drugie, ze względów tożsamościowych. Każdy naród ma swoją tożsamość, język, zwyczaje, bohaterów, pieśni, miecz pióra i szable, pewien gorset, który jest jego własnym. Polska jest krajem chrześcijańskim od 966 roku Wciąż zdecydowana większość Polaków jest ludźmi religijnymi. Nie wszystko wszystkim w tym narodzie musi się podobać, ale tak jak nie da się oddzielić Izraela od judaizmu, czy Turcji od islamu, tak nie da się rozdzielić Polski od wiary. Udawanie w przestrzeni również edukacyjnej jakoby religia nie była ważnym elementem edukacyjnym jest zakłamywaniem kraju nad Wisłą. Nawet gdyby religię porównać do przysłowiowej teściowej i nawet jakbyśmy chcieli, żeby się ona nie wtrącała do życia, to nie da się ukryć, że teściowa rodziną jest.
Po trzecie, że względów naukowych. Najsłynniejsze uniwersytety na świecie mają wydziały teologiczne. Czy to Harvard, Oxford, czy Cambridge, czy chociażby uniwersytety niemieckie uczą teologii. Dlaczego więc nie mielibyśmy uczyć teologii w szkole, skoro o wiele lepsi od nas nie wstydzą się ani nie uznają za niepotrzebne uczenie teologii na uniwersytetach?
Po czwarte, ze względów europejskich. Jeśli w zdecydowanej większości krajów Europy uczy się religii i to na każdym poziomie edukacyjnym, to jaki jest sens lobbowania od lat, żeby religię usunąć ze szkoły? To nie jest ani naukowość, ani europejskość, tylko czysta ideologia.
Po piąte, ze względów racjonalnych. To, że wielu wspomina religię w salkach bardzo dobrze, jak i ja dobrze wspominam, to nie jest żaden argument. To są emocje. Bo to, że wspominamy dobrze czasy, kiedy dzieci nie miały komórek i każde chodziło w tym samym fartuszku do szkoły, nie jest argumentem za tym, żeby do tego wracać. To, że kiedyś dzieci nie miały nic i były szczęśliwe, to nie jest argument za tym, żeby nie miały nic. Miejsce religii w szkole jest tak naturalnie racjonalne jak miejsce kultury fizycznej. A przecież również dobrze można by oddzielić WF od szkoły i powiedzieć, że to prywatna sprawa, kto i jak dba o swoje ciało.
Po szóste, ze względów edukacyjnych. Nie da się zrozumieć historii, z której wyrośliśmy, świata, w którym żyjemy i problemów, o których się wciąż mówi bez znajomości religii. Ani sztuka, ani literatura, ani zwyczaje, ani kult nie będzie zrozumiały bez konkretnej wiedzy. Nawet jak się przegląda portale społecznościowe i dyskusje internautów, to o wiele częściej mówi się o wierze i religii niż o fizyce i chemii. A skoro to jest tak ważna sprawa, to jak można się o tym nie uczyć?
Po siódme ze względów intelektualnej uczciwości. Podaje się argument, że uczniowie wypisują się z religii, więc ona jest niepotrzebna. Wypisują się, bo mają taką możliwość. Dajmy możliwość wypisania się z innych przedmiotów, to zobaczymy, co tak naprawdę zostanie. Z moich rozmów i obserwacji wynika, że religia naprawdę nie jest ani najgorszym, ani najmniej lubianym przedmiotem. Natomiast błędem edukacyjnym jest to, że nie ma obowiązku wyboru między religią i etyką, tak jak błędem jest, że zwolnienie z WF-u nie jest równoznaczne z obowiązkiem uczęszczaniem na zajęcia, np. z nauk o zdrowiu.
Po ósme, ze względów finansowych. Ciągle wraca argument, że nie powinno się płacić za lekcje religii z publicznych pieniędzy. Tylko, że one płacone są z pieniędzy tych, którzy posyłają dzieci na religię. Tak jak in vitro jest finansowane z pieniędzy tych, którzy chcą to finansować, a hale sportowe są finansowane z pieniędzy tych, którzy nie żałują pieniędzy na sport. Jeśli stworzymy taki budżet, w którym żadna publiczna złotówka nie pójdzie na cele przeciwne ludziom wierzącym, to możemy wtedy pomyśleć, żeby też żadna nie poszła na wsparcie ludzi wierzących. Póki jednak jako społeczeństwo jesteśmy różnorodni w swoich wartościach i zasadach, musimy się jakoś dogadać. Ale na pewno dogadanie nie polega na tym, że z pieniędzy publicznych nie będzie finansowana religia a pójdą te pieniądze na ideologie antyreligijne.
Po dziewiąte, ze względów demokratycznych. W państwie demokratycznym rządzi nie tylko ten, który uzyskał władzę, ale ten, który rozumie, że rządzi się nie tylko dzięki ludziom ale i dla ludzi. Rządzi się dzięki większości, ale rządzi się również dla mniejszości. Jeśli jakaś część społeczeństwa uznaje za właściwe uczenie religii w szkole, to trzeba to tak zorganizować, by im to umożliwić.
Po dziesiąte, ze względów egzystencjalnych. Bóg, wiara, Kościół dla wielu ludzi jest naprawdę sprawą szczęśliwego życia. Pamiętam do dziś słowa wicedyrektorki, nauczycielki matematyki, które powiedziała do uczniów: może przyjdzie w waszym życiu taki czas, że nie pomoże ani matematyka, ani chemia. Pomoże Wam tylko Pan Bóg. Jeżeli wiara może być siłą dla wielu ludzi i jeżeli można o niej mówić i jej uczyć, to nie można z tego rezygnować. Po prostu dla dobra człowieka.
Warto dyskutować nad ilością godzin, bo może w szkołach zawodowych, średnich czy przynajmniej maturalnych jedna godzina religii byłaby w porządku, zwłaszcza gdyby trzymać się idei, że nie można przeładowywać uczniów i że 30 godzin zajęć lekcyjnych tygodniowo to powinno być maksimum, żeby z nauką własną nie przekraczać 40 godzinnego wymiary pracy ucznia.
Warto też robić wszystko, żeby ci co nie chodzą na religię mieli alternatywny przedmiot czy dobre warunki do pracy własnej.
Warto jednak nade wszystko przestać podważać sens i potrzebę religii w szkole. Przynajmniej w Polsce. Ponad 70% Polaków uważa się za katolików i nigdy nie odmawialiśmy Żydom prawa do lekcji religii w szkole, chociaż ich jest kilka tysięcy. Dlatego nawet gdyby ateistów w Polsce było ponad 70%, niech nie odmawiają prawa do religii wierzącym, choćby ich zostało tyle co Żydów.
Co roku w mediach robią szum o kolędę i co roku nie mogę się nadziwić dlaczego.
Ja tam od dziecka lubiłem odwiedziny księdza. Było coś w tym pięknego i uroczystego.
Nigdy nie dziwiłem się, że ksiądz siedzi max kwadrans, bo łatwo było policzyć, że nie da się dłużej. Zresztą księży widzieliśmy przynajmniej co niedzielę na Mszy, czasem na katechezie czy zbiórkach. Jak ktoś miał jakąś sprawę, zawsze mógł przyjść do księdza, więc nikt nie robił problemu z tego, że jest za krótko.
Nie było problemu, że trzeba było przygotować zeszyty, czy że pytał o religię, bo to w końcu ksiądz, a jako dziecko lubiłem autografy i obrazki.
Nigdy też nie słyszałem, żeby był jakiś problem z kopertami. Wiadomo było, że to jest podziękowanie za całoroczną pracę księdza w parafii. Nie płaciliśmy za kazania, nabożeństwa, spowiedzi czy prace w grupach parafialnych, więc to było normalne, że jakoś trzeba mu się odwdzięczyć i nigdy w domu nikt z tego powodu nie robił sprawy.
Nie było też problemu co do godziny odwiedzin. U nas na szczęście zazwyczaj był po południu, ale nie było ani jednego domu w wiosce, który byłby zamknięty. Czasem ludzie brali wolne w pracy czy ze szkoły, czasem tylko przedstawiciele rodziny czekali na kolędę. Ludzie nie mieli pretensji, że ksiądz chodzi w ciągu dnia, ksiądz nie miał pretensji, że nie wszyscy byli obecni.
Czemu więc coś, co nie było problemem, co roku medialne urasta do rangi społecznego wyzwania roku?
Nie wiem.
Gdyby Pan Jezus (no nawet tylko papież) powiedział, że przyjdzie po kolędzie, to nikt by nie marudził, że jest tylko 10 minut. Ale ksiądz to nie papież.
Gdyby to była wizyta lekarska, na którą czeka się cały rok, to każdy by tak poukładał zajęcia, żeby nie stracić terminu. Ale ksiądz to nie jest lekarz.
Gdyby to były odwiedziny kogoś, kto nam za darmo poświęcał czas, słuchał naszych problemów, modlił się za nasze sprawy, to byśmy nie mieli problemów z myśleniem o wynagrodzeniu. Ale ksiądz to nie jest ktoś, kto cokolwiek zrobił dla nas.
W tym sensie nic nie zmieniło się na świecie.
Jaka wartość, taka uważność.
Problemem nie jest ostatni dokument z Watykanu.
Problemem nie jest błogosławienie wszystkich, bo na każdej Mszy błogosławimy. Na kolędzie też. Także w konfesjonale, jak nie możemy dać rozgrzeszenia.
Problemem nie jest podział na tych, co uważają, że błogosławieństwo jest tylko dla dobrych, ale nie dla grzesznych, bo gdyby wyszedł dokument o błogosławieniu nacjonalistów na Jasnej Górze, to pewno by się to nie spodobało tym, którym się ten dokument podoba, albo gdyby ksiądz na kolędzie nie błogosławił tych, co nie są w stanie łaski uświęcającej, to larum byłoby i z bardziej konserwatywnej strony.
Problemem też nie jest biblijne pojęcie błogosławieństwa, bo jest ono na tyle szerokie, że czasem może być warunkowe, a czasem bezwarunkowe, czasem może oznaczać życzliwość, czasem pomoc w nawróceniu, a czasem ukazanie konsekwencji. Błogosławi się nawet tych, którzy złorzeczą i wcale nie dlatego, żeby powiedzieć, że robią oni dobrze. (zobacz cytaty poniżej).
Problemem nie jest ani dokument, ani błogosławieństwo, ani niejasność dokumentu, czy ignorancja ludzi. Problemem nie jest też brak reakcji polskich biskupów, bo cokolwiek by powiedzieli, tak zaraz zostaną skrytykowani.
Całe zamieszanie i spór bierze się stąd, że są ludzie w Kościele, którzy uważają, że związki i współżycie par homoseksualnych czy nieregularnych jest ok i są tacy, którzy uważają to za grzech.
Spór bierze się jeszcze bardziej stąd, że jedni nie wierzą w piekło, a inni są głęboko przekonani, że skoro każdy grzesznik może tam trafić, to trzeba grzeszników przed tym ostrzec.
To samo było z maskami, szczepieniami i covidem. Jak wierzysz, tak postępujesz. Wiara i niewiara zawsze ma swoje konsekwencje.
I to jest największe wyzwanie dla Kościoła, a nie kwestia błogosławieństwa. Bo mamy masę ludzi, którzy nie wierzą w grzech i masę takich, którzy ograniczyli się do swoich sposobów na walkę z grzechem. Wielu takich, którzy nie wierzą w piekło i wielu takich, których wiara w piekło przekłada się na niewiarę w grzesznika.
Z Biblii:
"Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył." (Rdz 12,3)
"Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo" (Pwt 30,19)
"Człowiek o rękach nieskalanych i o czystym sercu, który nie skłonił swej duszy ku marnościom i nie przysięgał fałszywie. Taki otrzyma błogosławieństwo od Pana" (Ps 24,4-5)
"Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść..." (Mt 25,41-42).
"Błogosławcie tym, którzy was przeklinają" (Łk 6,28)
"Dla was najpierw wskrzesił Bóg Sługę swego i posłał Go, aby błogosławił każdemu z was w odwracaniu się od grzechów". (Dz 3,26)
"Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty!" (Ga 1,8)
Kościół trochę przypomina drużynę piłkarską i każdy wie, że nie da się wygrać meczu samym atakiem, nawet mając najlepszych napastników. Samą obroną też się nie da wygrać, bo zabetonowanie bramki na dłuższą metę nie pomoże.
Od wielu lat mówi się wiele o nowej ewangelizacji, nowych formach i sposobach dotarcia na peryferia. I to bym porównał do piłkarskiej ofensywy. Są tutaj coraz większe sukcesy. Problem polega jednak na tym, że całkiem zaspaliśmy obronę, bo nam wmawiano że Kościół nie może się bronić, nie jest wszak zamkniętą twierdzą. I skutek może być taki, że zyskamy dziesiątki wiernych a stracimy setki, bo za mało pracujemy w obronie.
W tej obronie jest kilka takich puntków, które są ewidentnie słabe, a które warto by było wzmocnić.
Po pierwsze „światłość świata”. Kościół ma być światłem narodów, a coraz częściej wygląda to tak, jakby świat był „lumen eccesiae” a nie Kościół "lumen gentium”. Świat mówił, że ziemia nie jest w centrum, Kościół też to powiedział, ale trochę nam zeszło. Świat znosił niewolnictwo, i wcale tu nie byliśmy pierwsi. Świat mówił, że ewolucja jest ok. My opieraliśmy się kilkadziesiąt lat, żeby powiedzieć: no dobra, da się to pogodzić z wiarą. Świat mówi, że antykoncepcja czy homoseksualizm nie są złe, już wielu mówi: nie ma co się opierać, trzeba iść za światem. To jest bardzo słaby punkt Kościoła i wymaga obrony, bo jeśli Kościół ma tylko być echem świata spóźnionym o wiele lat, to co światu z tego głosu?
Po drugie „sól ziemi”. Chrześcijanie mają być solą ziemi, to znaczy mają zmieniać smak tego świat na lepsze. A jeśli wierzący nie są lepsi od niewierzących, to po co być wierzącym? Jeżeli przyjmowanie lekarstw daje tyle co nieprzyjmowanie, to po co je przyjmować? To też słaby punkt Kościoła i wymaga wzmocnienia, bo jeśli wiara nie zacznie wpływać na życie, nikt takiej wiary nie będzie się trzymał.
Po trzecie „zbawienie”. Kościół jest wspólnotą, która ma głosić Jezusa, aby każdy, kto uwierzy i przyjmie chrzest został zbawiony. Jeżeli coraz częściej sami powtarzamy, że wystarczy być dobrym człowiekiem, że przecież Pan Bóg chyba nie będzie taki niedobry, żeby nie wpuścić ludzi do nieba, to tracą sens jakiekolwiek misje, męczennicy stają się frajerami i nie ma żadnej motywacji, żeby stać się nowym człowiekiem. To bardzo słaby punkt Kościoła i wymaga wzmocnienia tak, by bardziej wierzyć Jezusowi niż teologom, którzy wierzą bardziej ludziom niż Bogu.
Po czwarte „media”. Kościół jest posłany, aby mówić na dachach, głosić każdemu stworzeniu, aby nie chować pod korcem światła, które ma Ewangelia. A robi się coraz większe wrażenie, że katolickie media są słabe, nie docierają do ludzi, zagłuszane są przez koncerny potężne, które nie mają żadnych skrupułów, żeby manipulować, grać na emocjach, powtarzać półprawdy i kłamstwa. To bardzo słaby punkt i wymaga wzmocnienia, bo choćbyśmy harowali jak woły, a nie umieli się z tym przebić, to i tak zrobią z nas leniwe kocury.
Tych słabych punktów jest pewno więcej, ale gdybyśmy mieli lepszych chociaż tych czterech obrońców, mecz wyglądałby całkiem inaczej, a i może wynik byłby dużo lepszy. Bo w Kościele nie da się stawiać tylko na ewangelizację, tak jak też nie da się skupić tylko na obronie. Wydaje się jednak, że jest jeszcze wystarczająco dużo owiec, które trzeba ochraniać, a nie tylko szukać nawet niejednej zagubionej.
Jest taki dosyć powszechny mechanizm, że jak mamy zrobić coś bardzo ważnego, zazwyczaj też większego, to robimy dziesiątki innych, zazwyczaj drobnych spraw.
Dobrze to widać w życiu studentów, jak przychodzi sesja albo pisanie magisterki. Wtedy sprząta się mieszkanie, robi zakupy, opłaca rachunki, gotuje nowe posiłki, odwiedza nieodwiedzonych i co tam człowiek jeszcze wymyśli, żeby tylko nie wziąć się za główne zajęcie.
Obawiam się, że coś podobnego dzieje się również w Kościele i ostatnie lata można porównać do takiego stanu, w którym zajmujemy się dziesiątkami spraw, żeby tylko nie zająć się tym, co co najbardziej pilne. Niebywałych rozmiarów nabrały dyskusje o Komunii na rękę czy do ust, kapłaństwie kobiet, święceniu żonatych, sprawie rozwodników, LGBT, klerykalizmie, emigrantach, klimacie, postawie papieża, objawieniach prywatnych i jeszcze wiele innych sprawach, które pochłaniają prawie całą energię tak, że nie mamy już sił i czasu na to, co najważniejsze: głoszenie Jezusa Chrystusa. I chociaż widać gołym okiem, że ludzie przestają wierzyć Jezusowi, że całe niegdyś chrześcijańskie narody przestają wierzyć Jezusowi, to my ciągle zajmujemy się czymś innym.
Kościół nie ma większego skarbu niż Jezus Chrystus i nie ma pilniejszego zadania niż głoszenie Go na wszelkie sposoby światu. Świadomi mechanizmu, który odciąga nas od rzeczy ważnych ku wszystkiemu co mniej ważne, powinniśmy być bardziej czujni i stale zadawać pytanie: o co nam właściwie chodzi? Nie bez powodu bowiem Jezus postawił pytanie: "Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" (Łk 18,8)
[post_title] => Ucieczka od Najważniejszego [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => ucieczka-od-najwazniejszego [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-09-25 23:25:15 [post_modified_gmt] => 2023-09-25 21:25:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10841 [menu_order] => 484 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [13] => WP_Post Object ( [ID] => 10790 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-09-14 22:28:55 [post_date_gmt] => 2023-09-14 20:28:55 [post_content] =>Dużo się mówi o synodalności. Dorzucę i swoje pięć groszy.
Po pierwsze, gdyby Jezus chodził między nami jak 2000 lat temu, albo Bóg mówił do swojego Mojżesza jak 3000 lat temu, nie trzeba byłoby synodalności. Znalibyśmy wszyscy dobrze wolę Bożą. Problem w tym, że nikt z nas nie ma na wyłączność dostępu do Boga a jednocześnie każdy ma jakieś pojęcie i rozumienie woli Bożej. Stąd synodalność jest po prostu normalną koniecznością.
Po drugie, synodalność zawsze będzie przeszkadzała tym, którzy lubią rządzić po swojemu i nie lubią sprzeciwu. Chęć rządzenia jest naturalna, czasem nawet przynosi dobre owoce, ale tak nie może być w Kościele, bo za wiele krzywdy robi się szantażem władzy bojącej się inaczej myślących. Stąd Kościół ciągle musi troszczyć się o to, żeby jednostki despotyczne trzymać daleko od stołków.
Po trzecie, synodalność ma sens wtedy, kiedy każdy może powiedzieć szczerze jak rozumie i intepretuje daną sprawę w duchu wiary. Zarówno ten, który myśli, że należy przyjmować wszystkich imigrantów, jak i ten, który uważa, że powinno się ich załadować na statki czy samoloty i wrócić do ojczyzny, powinni mieć możliwość wypowiedzenia swoich myśli bez natychmiastowego osądzania, które to zachowanie jest bliższe Ewangelii. Tak samo z wieloma innymi sprawami. Jeśli nie jesteśmy gotowi na stworzenie przestrzeni do wypowiedzenia, co myślimy o wszystkim w Kościele, to nie jesteśmy jeszcze gotowi na synodalność. Ocena danej sprawy przyjdzie prędzej czy później. Nieraz trzeba miesięcy modlitwy, dyskusji i wzajemnej empatii, że usłyszeć w tym wszystkim wolę Boga, ale warunkiem sine qua non synodalności jest zawsze prymat uważnego słuchania nad szybkim ocenianiem.
Po czwarte, synodalność ma sens wtedy, kiedy słuchamy wszystkich a nie tylko wybranych. Tak jak rządząca partia nie może pytać o stan państwa tylko swoich członków i sympatyków, tak samo w Kościele synodalność nie przyniesie owoców, jeśli wypowiadać się będą tylko wybrani przedstawiciele.
Po piąte, synodalność nie ma sensu wtedy, kiedy stawiamy innych pod ścianą już podjętych decyzji. Czyli nie pytamy Kościoła, czy kobieta może mówić homilię w czasie Mszy, ale pozwalamy jej mówić. Nie pytamy o błogosławieństwo par homoseksualnych, ale je błogosławimy. Nie pytamy o warunki udzielania Komunii rozwodnikom, tylko udzielamy. Taka postawa to szantaż małego dziecka, które sprawdza, na ile może sobie pozwolić. Mnie nie boli to, że rozmawia się o kapłaństwie kobiet czy antykoncepcji. Mnie przeraża kompletnie wbrew Kościołowi przyjęta zasada, że robimy jak chcemy a potem usiądziemy do stołu i zastanowimy się nad tym, czy tak można. To tak jakbym ja najpierw ożenił się z kobietą a potem zgłaszał postulaty zniesienia celibatu. Jeśli ludzie naprawdę wierzą w Ducha Świętego i Kościół, to wiedzą, że dopóki pewnych rzeczy nie wolno, to po prostu nie wolno. Będzie modlitwa, dyskusja, spotkania i jak będzie zmiana taka czy inna, to ją wprowadzimy, ale wprowadzając zmiany na własną rękę dajemy świadectwo tylko tego, że nie zależy nam wcale na woli Bożej tylko swojej własnej.
Marzy mi się Kościół, w którym każdy może mówić, co myśli, nie obrażamy się na tych, co myślą inaczej, nie kochamy ich przez to mniej i robimy to, co zdecydowała kościelna władza i w tylko w tym zakresie, w jakim ma władzę. Tak na 100% pewno będzie dopiero w niebie, ale warto już tu na ziemi popróbować tego, co boskie.
[post_title] => O synodalności [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => o-synodalnosci [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-09-14 22:35:57 [post_modified_gmt] => 2023-09-14 20:35:57 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10790 [menu_order] => 498 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [14] => WP_Post Object ( [ID] => 10778 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-09-11 21:40:43 [post_date_gmt] => 2023-09-11 19:40:43 [post_content] =>Przy okazji świętowania jubileuszu 25-lecia kapłaństwa raz po raz wracały myśli, z którymi chciałbym się teraz na spokojnie podzielić.
Po pierwsze, z roku na rok co raz bardziej przekonuję się, że w tym wszystkim chodzi najbardziej o Chrystusa. Tak jakbym zbliżał się do szczytu i widział go coraz wyraźniej i bliżej. Na początku kapłaństwa wydawało mi się, że naszym najważniejszym zadaniem jest zmieniać siebie i innych na lepszych. Teraz powiedziałbym, że najważniejszym zadaniem jest poznawać, ukazywać, przybliżać Chrystusa. W życiu wiary jest wiele ważnych spraw, jak pomoc innym czy ekologia, reformy administracyjne i powołania, ale nie ma nic tak ważnego, pilnego i podstawowego jak On - Miłość Wcielona, Ukrzyżowana, Żyjąca i przekazująca życie aż do najgłębszych zakamarków duszy i ciała. Bóg nas powołał po to, byśmy na wszelkie sposoby mówili światu o Jezusie Chrystusie, bo nie ma na tym świecie większego skarbu, tajemnicy, daru i nadziei niż ta, którą Bóg nam zesłał w swoim Synu.
Po drugie, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że wiara rodzi się ze słuchania, a tym co się słyszy „jest słowo Chrystusa” (por. Rz 10,16). Uwierzyłem, bo słyszałem słowa Chrystusa i o Chrystusie. Tak jak wielu naszych rówieśników uwierzyło w Mahometa, bo urodzili się w kraju, gdzie słyszało się słowa Mahometa i mówiło się o Mahomecie. Jeśli coraz mniej ludzi wierzy w Chrystusa, to dlatego, że Chrystusa nie słucha i nie słucha o Chrystusie. Ilość wiadomości i bodźców, które płyną ze świata medialnego jest tak potężną falą, że nawet w rodzinach, gdzie rodzice są pięknie wierzący, nawet w parafiach, gdzie księża żyją Ewangelią, nawet w diecezjach, które mają wspaniałych biskupów, ludzie tracą wiarę, a raczej, wierzą coraz bardziej w to, czego coraz więcej słuchają. Nie pracujemy gorzej niż księża 25 lat temu. Nie mówimy gorszych kazań. Nie jesteśmy mniej ofiarni i nie mniej czasu poświęcamy ludziom. Wiara jednak zależy od tego, co się słucha a nie od tego, jak mówią i żyją ci, których się nie słucha. Czy więc teraz ludzie wybierają sobie swoją wiarę? Czy może ktoś robi to za innych? Jedno jest pewne, budujemy takie zamki, jaki mamy piasek i takie domy na skale, jakie skały.
Po trzecie, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że świat medialny ma bardzo mało wspólnego ze światem realnym. Gdyby Kościół, księża, wspólnoty, były takie, jakie opisują media, to tylko wariaci i pomyleńcy trzymaliby się jeszcze tej drogi życia. Problemy, grzechy, draństwa, krzywdy są. To prawda. I czasem jeszcze inne niż się opisuje a czasem dużo większe. Ale jest świat tak potężnej miłości, dobra, życia po prostu w Kościele, że ktoś kto nie jest w środku nigdy tego nie pojmie. To tak jakby czytać o pogodzie a nie cieszyć się pogodą. Tak jakby mówić o chlebie a nie czuć jego smaku. Nie wiem, jak to ująć w słowach, ale coraz częściej chciałbym krzyczeć: Ten świat wiary, który opisujecie, to nie jest świat realny! Nie da się uciec od mediów, ale tym lepiej dla wszystkich, im szybciej uświadomimy sobie, że media nie są w stanie przekazać niespłaszczonej prawdy o życiu, bo są pozbawione wymiarów, które ma tylko życie realne. Bazylika św. Piotra na fotografii a w realu to są inne bazyliki! Zachód słońca czy pocałunek na filmie to nie zachód słońca i pocałunek w realu!
Po czwarte, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że - tak jak w Biblii - pierwszym grzechem jest kłamstwo. Wąż wmawiał Ewie, że Bóg zabrania zrywać owoc z drzewa, bo nie chce czegoś im dać. Stracili więc raj, bo uwierzyli w kłamstwo o lepszym raju. I nie wiem, czemu ludziom nie zależy na tym, żeby poznać prawdę o inkwizycji, wyprawach krzyżowych, antykoncepcji, pieniądzach, wpływach Kościoła na państwo, homoseksualizmie, in vitro, Lutrze, Mahomecie, papieżach, i wielu, wielu innych sprawach, tylko od lat powtarzane są kłamstwa albo stereotypy, które blokują jakiekolwiek próby dotarcia do prawdy. Boję się tego, że każdy z nas ma sobie gen Adama i Ewy, który ciągnie ku kłamstwie, nawet za cenę własnej krzywdy i krzywdy innych. A przecież nie ma wolności bez prawdy. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.
Po piąte, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że świat, chociaż coraz więcej mówi o wolności, coraz bardziej zniewala się ludzi. Już nie mówiąc o tradycyjnych i nowych zniewalaczach jak alkohol, narkotyki, seks czy Internet. Ale coraz to nowe przepisy, regulaminy, zasady, które ciągle motywowane są rzekomym dobrem człowieka, pracownika i obywatela, ostatecznie stają się pętlą, które zaciąga nas do Egiptu. Na własne życzenie stajemy się narodami niewolników i niestety wielu chciałoby również z Kościoła oazę wolności zamienić w dyktaturę przepisów. Tu widzę jedną z największych szans Kościoła. Pozostać katakumbami wolności człowieka nawet za cenę zdrad tysięcy Judaszy i zaparcia się Jezusa przez niejednego Piotra.
Po szóste, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że życie jest w jakimś sensie festiwalem straconych szans. Dziękuję Bogu codziennie za wiele spraw, ale tyle ile okazji zmarnowałem, żeby powiedzieć lepsze słowo, dać bardziej ewangeliczny przykład, czy skuteczniej umierać, by owocniej żyć, to już sam Pan Bóg wie. Czy to rekolekcje w TVP, czy kazania w katedrach, czy rekolekcje w parafiach, czy możliwość mówienia do osób na ważnych stanowiskach, czy kilkunastu tysięcy zgromadzonych na jasnogórskich wałach, czy tyle okazji pokazania życiem Ewangelii, uczciwie trzeba powiedzieć, że było wiele okazji na dobro, a wyszło jak zawsze. Może też tak macie, może to normalne, może to perfekcjonizm, ale patrząc na życie ze stopnia 50 lat, widzę rzekę zmarnowanych okazji przez lenistwo, słabość, brak asertywności i grzech.
Po siódme, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że mimo wszystko nie trzeba się zamartwiać o przyszłość Kościoła. Młodzi księża nie są gorsi. Wzięli pewnie pałeczkę sztafety i biegną swoim tempem i swoimi drogami, grunt, żeby do Chrystusa i tak samo z ludźmi. Wierni świeccy nie są gorsi. Jak 25 lat temu, tak i dziś od wielu można się uczyć wiary, zapału i miłości. I skoro z roku na roku Chrystus staje się bliższy, to jakoś i nadziei jest więcej, bo przecież nie opartej na liczbie ludzi wiernych Bogu, tylko na wierności Boga ludziom.
Nie wiem, ile pożyję. Nie wiem, co będę jeszcze konkretnego robił. Nie wiem, jaki będzie Kościół za 25 lat. Wiem, co jest najważniejsze i póki żyję, chciałbym na wszelki sposób dawać sobie i innym Jezusa Chrystusa. Tak widzę kapłaństwo po 25 latach.
[post_title] => Po 25 latach [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => po-25-latach [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-09-11 22:09:32 [post_modified_gmt] => 2023-09-11 20:09:32 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10778 [menu_order] => 500 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [15] => WP_Post Object ( [ID] => 10753 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-09-07 11:50:04 [post_date_gmt] => 2023-09-07 09:50:04 [post_content] =>Dlaczego księża odchodzą? No właśnie. Dlaczego?
Po pierwsze, przyczyny są różne i najlepiej byłoby zapytać tych, którzy odeszli. Problem jednak polega na tym, że tak jak w przypadku rozwodów, najczęściej zrzuca się winę na drugą stronę. Rzadko mąż powie, że za mało starał się o miłość, albo że nie był ostrożny w relacjach z kobietami. Zazwyczaj będzie mówił, że to wina żony i tu już polecą konkrety. Tak samo w kapłaństwie. Trzeba słuchać tych, którzy odchodzą, ale trzeba też mieć zawsze poprawkę na to, że człowiek z natury ma tendencje do zrzucania winy na innych. I często księża nawet publicznie oskarżają przy tej okazji Kościół. Bogu dzięki, że Kurie i biskupi nie dyskutują z tymi oskarżeniami i nie wydają oświadczeń typu: "N. N. odszedł, bo za mało się modlił, zawalał rozmyślanie, nie był uczciwy przy płaceniu podatków, za dużo czasu poświęcał tej a tej kobiecie, itp.".
Po drugie, kobiety. Tak jak małżeństwa, tak kapłaństwo zagrożone jest przez budowanie relacji z kimś innym niż wybrałem. Zdecydowana większość księży odchodzi, bo weszło w tak mocne związki z kobietami, że wydaje się im, że pozostanie księdzem to będzie jedna wielka gehenna. Jak to mówił jeden ksiądz: „Gdybym wiedział, że miłość kobiety jest tak piękna, to bym nie poszedł do seminarium”.
Po trzecie, czasy. Dawniej mało kto się rozwodził. Dawniej mało kto rezygnował z kapłaństwa. Ludzie bardziej byli nastawieni na całe życie na dobre i na złe. Dziś model idzie w kierunku, że jak jest dobrze, to dobrze, a jak źle, to nie ma sensu się męczyć. Przy takim podejściu mniej chce się walczyć o trwanie w kapłaństwie a bardziej się szuka tego, co mnie kręci więcej.
Po czwarte, zderzenie z systemem. My, księża mamy duży komfort zawodowego życia, bo biskup daleko a Bóg niewidzialny. Jest tyle możliwości realizacji swoich talentów, że nie wiem, czy jest jakiekolwiek inne powołanie czy zawód, który dawałby takie możliwości wyboru pracy czy obowiązków. W praktyce jednak może się okazać, że jesteś sam na sam z proboszczem a gość jest mega ciężki i jego nie przeniosą. Chciałbyś uczyć w szkole średniej, ale potrzeby parafii są inne. Nie chciałbyś uczyć w szkole, ale dekret jest. Męczy cię praca z dziećmi, ale ktoś musi to robić. Poza tym, nie byliśmy uczeni tego, żeby iść do biskupa i mówić mu o swoich problemach czy pragnieniach. Raczej, uczono nas, że Bóg nam będzie błogosławił i że damy rady. A jak widzisz, że nie dajesz rady i jeszcze patrzysz jak koledzy mają lepiej, to przychodzi frustracja.
Po piąte, zderzenie z materią. Kapłaństwo to bardzo duchowa strona życia. I ono ma sens i piękno, jeśli sprawy duchowe są pielęgnowane. A jak się za często obraca w sprawach materialnych, to te duchowe zaczynają blednąć. To samochody, to ciuchy, to gadżety, to wycieczki. To budowanie kościołów, to plebanii, to zapleczy. Do tego organizacja tysięcy spraw. I nawet człowiek się nie spostrzeże, jak żyje głównie materią. I nie każdy potrafi powiedzieć jak Apostołowie: „Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbali słowo Boże, a obsługiwali stoły” (Dz 6,2). Rzeczy materialne, cielesne zawsze były wciągające. Już św. Paweł pisał: „Demas mnie opuścił, umiłowawszy ten świat” (2 Tm 4,10).
Po szóste, brak chęci zmiany decyzji. Księża raczej nie przychodzą prosić o pomoc w podjęciu decyzji, ale przychodzą już z decyzją. I nawet jeśli biskupi bardzo idą na rękę, czy to pozwalając na urlop roczny, czy zmianę placówki, to problem jest w tym, że jak ktoś nie ma woli naprawy sytuacji, to jej nie naprawi. Tak jak w małżeństwie. Jak jedna strona się uprze, że chce odejść, to nawet Pan Bóg nie pomoże.
Po siódme, utrata wiary. Ciężko być księdzem niewierzącym i poświęcać godziny na modlitwę, sprawowanie sakramentów. Na chwilę to i można pociągnąć, ale jak ktoś ma w miarę normalne sumienie, to się męczy nieziemsko. A z wiarą jest jak relacją z człowiekiem. Nic nie jest na zawsze. Jak się nie staramy, nie współpracujemy, to przychodzi taki moment, że człowiek nawet nie wie, kiedy zaczyna być niewierzącym księdzem.
Po ósme, osobista relacja z Jezusem. Księdzem zostaje się dlatego, że ktoś doświadczył w swoim życiu takiego spotkania z Jezusem, takiej miłości, że chciałby o niej mówić całe życie i być z Jezusem tak blisko jak się tylko da. Przecież podobne doświadczenie leży u początków małżeństwie. Dlaczego zatem Jezus przestał być atrakcyjny? Co się stało, że już nie jest najważniejszy w życiu? Gdzie był błąd, że modlitwa przestałą być źródłem życia? To już każdy musi sam uczciwie odpowiedzieć.
Księża odchodzili i będą odchodzić. Jeśli w społeczeństwie będzie więcej rozwodów, będzie i więcej odejść z kapłaństwa, bo jesteśmy z tej samej gliny ulepieni.
Czy zmiana modelu seminarium mogłaby pomóc? Wątpię. Może i seminaria trzeba przemyśleć, ale to nie pomoże w odejściach. Przecież zakonnicy i zakonnice też odchodzą, chociaż seminarium przygotowuje ich bardziej do przyszłego życia.
Czy zniesienie celibatu pomoże? Nie pomoże. Gdyby małżeństwo było gwarantem wierności, to by ludzie się nie rozwodzili.
Czy wyświęcanie z zasady starszych pomoże? Pewno tak, tylko czy nie szkoda tych młodzieńczy lat, tego entuzjazmu, tego zapału i dobrej pracy? Może to zabrzmi kontrowersyjnie, ale lepiej jak młody ksiądz popracuje dobrze 10 lat i odejdzie niż mielibyśmy z góry zabraniać święceń przed czterdziestką.
A może zaczipowanie księży, żeby była kontrola co robią, pomoże? O, tak. To by pomogło najbardziej. Tylko nie wiem, czy wtedy nie wzrosłaby jeszcze bardziej ilość samobójstw, a już na pewno bylibyśmy daleko od Boga, który zostawia wolność każdemu. Lepiej bowiem, żeby księża odchodzili od kapłaństwa, niż żebyśmy odeszli od Ewangelii.
[post_title] => Dlaczego księża odchodzą? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => dlaczego-ksieza-odchodza [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-09-21 11:45:00 [post_modified_gmt] => 2023-09-21 09:45:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10753 [menu_order] => 505 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [16] => WP_Post Object ( [ID] => 10567 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-07-14 19:15:26 [post_date_gmt] => 2023-07-14 17:15:26 [post_content] =>Dlaczego księdzem?
Maturzyści poznali już wyniki. Wielu już ma miejsce na wymarzonych studiach. Inni jeszcze szukają. Bez względu na wiek wakacje to dobry czas, żeby zadać sobie pytanie o swoje miejsce na świecie.
Dlaczego zostałem księdzem? I co z tych pierwotnych marzeń i ideałów pozostało niezmienne?
Po pierwsze, lubiłem się modlić i chodzić do kościoła. Każdy z nas ma przecież coś co lubi albo nie lubi. Po prostu. Lubiłem się też uczyć, więc kończąc podstawówkę wiedziałem, że albo będę nauczycielem albo księdzem.
Po drugie, miałem potrzebę robienie czegoś sensownego. Każdy zawód i powołanie jest ważne, ale wydawało mi się, że pomagać ludziom w drodze do nieba, czyli być takim lekarzem dusz i przewodnikiem sumień to najważniejsza rzecz. W tym widziałem i nadal widzę najgłębszy sens.
Po trzecie, jakieś pewne poparcie otoczenia. Mama chciała żebym był księdzem. Tata nie był przeciw. Na moje wątpliwości ksiądz wikary odpowiedział, że cała wieś wie, że będę księdzem a ja nie wiem. Co prawda były takie głosy, jak koleżanki z liceum, która mówiła, że życie sobie zmarnuję, ale generalnie miałem poczucie, że to nie jest tylko mój wybór, że jest jakieś sensus fidei Ludu Bożego.
Po czwarte, doświadczenie Boga. Jeszcze zdając pisemną maturę, nie byłem pewny wyboru. Kiedy jednak 16 maja po nabożeństwie majowym w pokoju rodzinnego domu w Mizernej Bóg okazał swoją miłość tak jak nikt nigdy przedtem i potem, nie trzeba było więcej dowodów. Ludzie się żenią czy wychodzą za mąż z miłości, którą spotkali. To samo z kapłaństwem. Gdyby nie Boska miłość, to by to był tylko zawód. I to w podwójnym sensie.
To prawda, że od dziecka chciałem mieć rodzinę i zakochany byłem wiele razy. Z perspektywy 25 lat zdaję też sobie sprawę, że kapłaństwo nie zawsze jest łatwe, ale nie wiem, co jest trudniejsze: być z jedną osobą do końca życia, czy nie być z żadną: tu i tu ostatecznie chodzi o wierność. I tu i tu są momenty trudne, ale są też momenty mega radości, pokoju serca, ukochania i spełnienia. Bo Bóg jest naprawdę realny. Może nie tak namacalny, nie tak cielesny, ale jest i daje człowiekowi siłę do wszystkiego.
Po piąte, ludzie. Lubiłem ludzi. Nawet jeśli siedziałem w książkach i uwielbiałem spacery w samotności, to masę czasu spędzałem z ludźmi, czy to na wypadach w góry, czy organizując we wsi olimpiady zimowe i letnie, grając w karty, w piłkę czy w ping ponga. Dom rodzinny był bardzo gościnny. To się udzielało. I w kapłaństwie pomaga bardzo. Ludzie w kapłaństwie naprawdę są jak dzieci w małżeństwie. A nawet powiedziałbym jeszcze bardziej. Bo o ile można żyć w małżeństwie bez dzieci, to nie wyobrażam sobie kapłaństwa tylko dla Jezusa.
Po szóste, nauka. Uczyłem się bardzo dobrze. Jak sobie pomyślę, że w samej ósmej klasie zdobyłem pierwsze miejsce na olimpiadzie gminnej z polskiego, z matematyki, z fizyki i z geografii, że w szkole średniej czytałem Ingardena „Książeczkę o człowieku”, Tatarkiewicza „Traktat o szczęściu”, już nie mówiąc o Biblii, która przeczytałem całą na przełomie podstawówki i liceum, to potencjał był. I to w różne strony. To był też czas, kiedy mówiło się o ks. Tischnerze (przyjeżdżał do naszego liceum), ks. Życińskim, ks. Hellerze. Czas, kiedy Kościół wcale nie jawił się jako instytucja zacofana. Wręcz przeciwnie. Fakty i historia mówiły za Kościołem. Komuniści co prawda twierdzili inaczej, ale ich się nie słuchało z zasady. I cieszę się do dziś, że wiara nie walczy z rozumem, że ksiądz nie musi wyłączać rozumu i że bycie księdzem to żaden irracjonalny wybór. Nigdy nie musiałem rezygnować z myślenia, żeby nie zrezygnować z wiary.
Po siódme, bo tak zdecydował Kościół. Po sześciu latach studiów, formacji, poznania człowieka przełożeni powiedzieli, że się nadaję. Zaczynało nas 58, 38 zostało wyświęconych. Skoro bowiem mamy służyć w Kościele, wybór musi być wzajemny. Nie wystarczy, że ja chciałem. Musiał chcieć jeszcze Kościół.
Nie zostałem księdzem dla pieniędzy, albo żeby mieć łatwą pracę, nie zostałem dla chwały ludzkiej albo jakiejkolwiek kariery. Dziękuję Boga za to, że siedem wspomnianych motywów nie tylko stały na początku powołania, ale są równie ważne do dziś. I tak czysto po ludzku cieszę się tym, gdzie jestem i szczerze się zgadzam z tym, co kolega z Katowic mówił na tarasie Kolegium Polskiego w Rzymie: „Panowie, fajnych fach my se wybrali. Nie?”
Jeśli więc ktoś zastanawia się nad powołaniem kapłańskim, to niech myśli, nie boi się i daje Pan Bogu robić swoje.
[post_title] => Dlaczego księdzem? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => dlaczego-ksiedzem [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-07-14 19:30:07 [post_modified_gmt] => 2023-07-14 17:30:07 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10567 [menu_order] => 563 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [17] => WP_Post Object ( [ID] => 10560 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-07-12 22:57:16 [post_date_gmt] => 2023-07-12 20:57:16 [post_content] =>Różnice i spory w Kościele zawsze były, ale przyznam, że trochę się martwię rosnącą polaryzacją.
Nie mogę za bardzo zrozumieć antagonizmów, bo osobiście nie mam problemów z tym, żeby czytać Tygodnik Powszechny i słuchać Radia Maryja. Są rzeczy, za które cenię ks. Bonieckiego, są takie za które o. Rydzyka. Cieszę się, że jest Więź i Pch24, Deon i GN. Bardzo lubię tradycję i szanuję tych, którzy modlą się szczerze na mszach trydenckich. ale równie dobrze modli mi się z neonami czy Odnową w Duchu Świętym. Czy to Msza po łacinie w Bazylice na Watykanie, czy modlitwa językami na stadionie z o. Bashoborą, czy to szafarki w Anglii, czy szafarze w Krakowie, czy ministrantki w Niemczech czy tylko chłopcy przy ołtarzu, to wszystko dla mnie jest jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Może to wynika z osobistego doświadczenia Kościoła w wielu krajach, może z teologii św. Pawła, że w ciele każdy organ jest potrzebny i nie może ręka powiedzieć nodze: nie jesteś mi potrzebna.
Wiadomo, że są pewne formy, które bardziej lubię, ale byłbym bardzo nieuczciwy i niekatolicki, gdybym upierał się tylko przy swoim. Neokatechumeni to nie Kościół. To część Kościoła. Tradsi to nie Kościół. To część Kościoła. Charyzmatycy to nie Kościół. To część Kościoła. I jesteśmy sobie nawzajem bardzo potrzebni. Ale drogą do budowania wspólnego Kościoła nie jest walka między różnymi frakcjami, tylko dzielenie się świadectwem wiary w Jezusa jak ją przeżywamy i realizujemy każdy na swój sposób.
Żyjmy wiarą w Boga w takich formach, które nam najbardziej pomagają, ale nie walczmy z innymi, bo to nie jest ani chrześcijańskie ani katolickie. Bóg daje i dopuszcza w nas różne pragnienia i wizje, bo wie, że jesteśmy wszyscy potrzebni dla siebie, ale nigdy nie przeciw sobie.
"Myślę o tym, co każdy z was mówi: «Ja jestem od Pawła, a ja od Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa». Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni?" (1 Kor 1,12-13)
[post_title] => Różnice i spory [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => roznice-i-spory [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-07-12 23:19:10 [post_modified_gmt] => 2023-07-12 21:19:10 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10560 [menu_order] => 570 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [18] => WP_Post Object ( [ID] => 10553 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-07-10 12:59:29 [post_date_gmt] => 2023-07-10 10:59:29 [post_content] =>Przyznam szczerze, że zdziwiło mnie wiele negatywnych reakcji na ogłoszenie abp. Rysia kardynałem. Zdziwiło z powodu motywów niezadowolenia. Zasadniczo były dwa:
1) Że ustanowił szafarkami kobiety.
Każdy kto żyje w Kościele Katolickim, czyli powszechnym, wie, że kobiety są szafarzami od wielu lat i sprawdzają się bardzo dobrze. Ja się osobiście spotkałem głównie w USA i w Anglii, ale nigdy nie był to żaden problem ani dla szafarzy mężczyzn, ani dla żywotności wspólnoty parafialnej, ani dla teologii kapłaństwa. Również jeśli chodzi o ministrantki. Jeśli coś jest w Kościele dozwolone i to działa, to naprawdę powinna się nam zaświecić lampka kontrolna, czemu jesteśmy przeciw.
Bo tezy o tym, że Kościół na Zachodzi jest zepsuty a w Polsce nie, są tak samo prawdziwe jak to, że Polacy piją tylko za granicą. Są super rzeczy na Zachodzie, są i złe. Tak jak w Polsce. Nie mamy co mieć żadnych kompleksów, ale też nie mamy co wpadać w pychę. A mówię to z perspektywy bycia w ponad 20 parafiach w kilku różnych krajach przynajmniej na miesiąc na zastępstwach.
2) Że miał wpadkę z Mszą na stadionie i podobne akcje "modernistyczne".
Rozumiem, że można mieć marzenia, żeby ludzie byli idealni, ale Piotr nie został wybrany na Opokę Kościoła dlatego, że był idealny. Paweł nie dlatego, że nie popełnił błędu. Jan nie dlatego został nazwany umiłowanym uczniem, że nie uciekł z Getsemani. Na tym właśnie polega piękno życia i Ewangelii, że patrzymy na ludzi całościowo a nie doczepiamy się do szczegółów. To nie znaczy, że one nie są ważne, to nie znaczy, że nie przejmujemy się błędami czy taką albo inną próbą znalezienia nowych dróg, ale naprawdę nie życzę wszystkim malkontentom, żeby Bóg ich tak samo potraktował na Sądzie Ostatecznym. Bo to nie chodzi o to, że ktoś mi się podoba czy nie czy, tylko o bardzo fałszywą antropologię.
[post_title] => Zdziwienie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => zdziwienie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-07-10 12:59:30 [post_modified_gmt] => 2023-07-10 10:59:30 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10553 [menu_order] => 572 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [19] => WP_Post Object ( [ID] => 10422 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-06-21 23:52:14 [post_date_gmt] => 2023-06-21 21:52:14 [post_content] =>Przy okazji 25-lecia święceń kapłańskich czasem dochodzą do mnie głosy, że za dużo świętuję, że może niekoniecznie powinno się tak celebrować jubileusze. Stąd parę tych myśli.
Świętuję, bo to nasz obowiązek. Czy to szabat, czy nów, czy Pascha czy inne święta, czy rok jubileuszowy, czy niedziela i uroczystości nie były tylko wymysłem ludzkim, ale rozumiane są w Biblii jako nakaz odpoczynku, świętowania i zwrócenia myśli bardziej ku Bogu. Tak też celebrowano wesela i to nawet cały tydzień! My bardzo wiele pracujemy i umiemy pracować, ale wydaje się, że jeszcze powinniśmy nauczyć się świętować i traktować to jako obowiązek.
Świętuję, bo jest ku temu okazja. W życiu księdza najważniejsze są trzy daty w kolejności ważności: święcenia, 50-lecie kapłaństwa i 25-lecie. Nie ma narodzin dzieci, ani ich Komunii Św., by spotykać się z rodziną. Urodziny czy imieniny obchodzimy jak inni, ale jeśli się uda przeżyć wszystkie trzy uroczystości, to naprawdę cud. Stąd cieszę się, że chociaż dwie mogłem świętować.
Świętuję, bo naprawdę chcę podziękować Bogu za to, że 25 lat jestem księdzem. Mogłem umrzeć jak czterech kolegów z roku. Mogłem odejść, jak pięciu. Był moment, kiedy myślałem, że nie przeżyję. Był moment, kiedy myślałem, że odejdę. Dziś chcę podziękować Bogu za to, że mnie przeprowadził przez ciemną dolinę. Jeśli jestem księdzem, to dlatego, że On tego chciał i tego dopilnował. Dlatego czuję niesamowitą wdzięczność wobec Bożego miłosierdzia, Jego interwencji i przeróżnych łask.
Świętuję, bo naprawdę chcę podziękować ludziom. Tyle ludzi, których spotkałem na drodze kapłańskiej, tyle dobra, które od nich doświadczyłem, tyle czasu, serca, wszelakich ofiar, rozmów i modlitwy wspólnej, tego nie da się zliczyć. A za to wszystko warto i trzeba dziękować, bo ludzie są w życiu księdza po Bogu największym darem.
Świętuję, bo to też jest element duszpasterstwa. Przecież te Msze, wierszyki, kwiaty i obrazki nie są tylko dla mnie. One tworzą pewien uroczysty klimat kapłaństwa, wielkości sakramentu i misji, tego czym jest Kościół i po co. Prymicje i rocznice są miejscem szczególnego myślenia o powołaniu i kapłaństwie. I tak jak są czy były Barbórki, Dzień Nauczyciela, Mamy, Ojca, Dziadków, tak jest taki czas, kiedy świętowanie kapłaństwa ma sens przynajmniej taki jak Światowy Dzień Lasów Deszczowych (22 czerwca).
Świętuję, bo to trochę jest mój charakter. Ileż to razy przez te 25 lat zapraszałem na placki ziemniaczane, na pizzę, kawę i ciastko, lody czy kolację! Czy to Rzym czy Jerozolima, czy Angers czy Lyon, czy Tel Awiw czy Kraków, zawsze były dobre miejsca do tego, bo posiedzieć i pogadać. Zwalałem 100 osób z oazy na mleko i ciasto drożdżowe do rodzinnego domu. Zachęcałem, by świętować 50-lecie urodzin. Nie zaczynałem seminarium naukowego bez kawy czy herbaty. Chodziłem na wesele i dziesięć razy rocznie jak mogłem. Może tę otwartość wyniosłem z domu. Może tak po prostu lubię. Każdy z nas przecież ma jakieś pasje.
Świętuję, bo to jest również część miłości samego siebie. Wiem, że to zabrzmi jak obrazoburstwo, ale skoro cały kraj nie idzie do pracy, żeby co roku świętować urodziny Jezusa z Nazaretu czy Jego zmartwychwstanie, skoro świętujemy co roku to, że 2000 lat temu Miriam została wzięta do nieba, skoro państwo ustanawia dzień wolny na Trzech Króli, którzy nawet nie wiadomo, czy są postaciami historycznymi albo 1 maja każe powstrzymywać się od pracy, bo tak się świętuje pracę, to nie jest przesadą, że człowiek chce nie tylko świętować ważne rocznice ważnych ludzi, ale też ważne rocznice swoje. Mi się od dawna marzy, żeby każdy miał wolne w pracy na swoje urodziny czy imieniny. To potrafimy ustawowo znaleźć czas, by pójść na cmentarz a o sobie zapomnimy?
Nie mam wyrzutów za świętowanie. Mam wyrzuty, że są ludzie, z którymi spotykam się tylko na pogrzebach.
„Uspokójcie się! Wszak ten dzień jest święty. Nie bądźcie przygnębieni!” (Ne 8,11)
[post_title] => Po co świętować? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => po-co-swietowac [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-06-21 23:56:56 [post_modified_gmt] => 2023-06-21 21:56:56 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10422 [menu_order] => 589 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [20] => WP_Post Object ( [ID] => 10366 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-06-02 16:54:21 [post_date_gmt] => 2023-06-02 14:54:21 [post_content] =>O tym, że księży nie brakuje, pisałem wiele razy, np. tutaj (https://wegrzyniak.com/po-godzinach/maxirefleksje/3543-nie-brakuje-ksiezy/).
Skoro jednak ciągle pojawiają się głosy, że brakuje i mniej lub bardziej dramatyczne apele czy diagnozy, proponuję podjąć następujące kroki, najlepiej w kolejności zgodnej z poniższymi punktami:
1) sprawdzić, ile przypada wiernych na jednego księdza w diecezji i zobaczyć, czy rzeczywiście jest gorzej niż 30 albo 40 lat temu, np. na stronie: https://www.catholic-hierarchy.org/
2) sprawdzić, ile przypada księży na praktykujących katolików, bo to są jedyne miarodajne liczby, które mówią o „zapotrzebowaniu” na księży. Z rozmów z wieloma księżmi i w różnych miejscach słyszę, że coraz mniej ludzi spowiada się na I piątki, mniej przyjmuje po kolędzie, mniej wzywa do umierającego, czy mniej jest w różnych grupach parafialnych. Byłoby nieuczciwe, gdyby wyszło, że księża mają mniej pracy niż 10 temu a narzekają, że ich brakuje.
3) zabrać z parafii księży, którzy koncelebrują w niedzielę, bo to jest znak, że jest ich w danej wspólnocie za dużo.
4) przesunąć księży ze zbierania składki/tacy na posługę przy ołtarzu czy w konfesjonale.
5) zmniejszyć ilość Mszy św. odprawianych w niedzielę tak, by nie było Eucharystii, na której są wolne miejsca siedzące.
6) zostawić księży do nauczania religii w szkole maksymalnie do wysokości ½ etatu.
7) zastąpić księży świeckimi w tych funkcjach, do których nie trzeba święceń kapłańskich.
8) sprawdzić czy księża pracują przynajmniej 40h tygodniowo.
9) łączyć parafie, które są za małe.
10) modlić się o powołania kapłańskie.
11) pisać i mówić publicznie, że brakuje księży.
Naprawdę jestem spokojny o to, że gdybyśmy zrobili dziewięć pierwszych punktów, ostatni nie byłby potrzebny. A jak zaczynamy od końca, to nie jest to w porządku ani ludzkim, ani tym bardziej boskim.
Dziękujmy Bogu za powołania, które nam daje i używajmy rozumu, żeby dobrze nimi zarządzać. Gdybyśmy bowiem myśleli, a nie opierali się na wrażeniach, to byśmy nie narzekali.
[post_title] => Zanim powiemy, że brakuje księży [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => zanim-powiemy-ze-brakuje-ksiezy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-06-02 17:28:31 [post_modified_gmt] => 2023-06-02 15:28:31 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10366 [menu_order] => 611 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [21] => WP_Post Object ( [ID] => 9144 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-05-17 22:49:40 [post_date_gmt] => 2023-05-17 20:49:40 [post_content] =>Wstęp
„Niech się stanie światłość” (Rdz 1,3) to pierwsze słowo Boga w Biblii. „Twoja słowo jest światłem na mojej ścieżce” (Ps 119,105b) zapisze psalmista. „Ja jestem światłością świata” powie Jezus. A Apokalipsa zapowie w ostatnim rozdziale: „Nie potrzeba im światła lampy ani światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi” (Ap 22,5).
„Bóg jest światłością” (1 J 1,15). Iść drogą światła, to iść drogą boską. Wejdźmy na tę drogę i przejdźmy najbardziej oświetlony kawałek historii świata od zmartwychwstania Jezusa aż do Zesłania Ducha Świętego.
Stacja I – Jezus powstaje z martwych
Życie zaczyna się od Boga. Ani uczniowie Jezusa, ani Maryja, ani Sanhedryn, ani Piłat, który miał władzę ukrzyżować, nie miał żadnej władzy, aby wskrzesić Jezusa z martwych. Nikt nie miał takiej władzy. Nawet jeśliby miał takie pragnienie. Jezus zostaje wskrzeszony przez Boga Ojca. Dzieje Apostolskie, List Pawła do Rzymian, do Koryntian Pierwszy i Drugi, do Galatów, do Efezjan, do Kolosan, do Tesaloniczan i List Piotra wszystkie zgodnie głoszą, że to „Bóg wskrzesił Jezusa” (Dz 2,32; Rz 4,24; 1 Kor 6,14; 2 Kor 4,14; Ga 1,1; Ef 1,20, Kol 2,12; 1 Tes 1,10; 1 P 1,21).
Życie zaczyna się od Boga. Na pierwszej stacji Jezus został skazany na śmierć przez ludzi. Na pierwszej stacji Jezus zostaje przywrócony ku życiu przez Boga. Ludzi są ważni. Ludzi są kochani. Ludzi są niezbędni. Ale jest życie, które może dać nam tylko Bóg. Żyjemy, bo Bóg nas chciał. Będziemy żyć, jeśli my będziemy chcieć Boga.
Stacja II – Apostołowie przybywają do pustego grobu
Są rzeczy, które trzeba po prostu zrobić. Może uczniowie byli ciekawi, co wymyśliły kobiety. Może im się przypomniała jakaś zapowiedź zmartwychwstania. Może serce oświetlone tlejącym się knotkiem nadziei popchało ich do grobu. Ostatecznie nie wiemy, dlaczego idą i dlaczego nie wszyscy. Ale jakoś wszyscy czujemy, że to trzeba było zrobić.
Są rzeczy, które trzeba po prostu zrobić. Na drugiej stacji Jezusa wziął krzyż na swoje ramiona, bo tak trzeba było. Na drugiej stacji uczniowie idą do grobu, bo jak można byłoby nie sprawdzić nowin, które przyniosły kobiety. Emocje są ważne. Chęci są zasadnicze. Plany i oczekiwania istotne. Ale obok wszystkiego i czasem nawet wbrew wszystkiemu, Boga trzeba po prostu szukać. Za dużo jest pustych grobów, za dużo objawień i świadków, za dużo nawróconych Tomaszów i wracających z Emaus, żeby zgodzić się ze śmiercią Boga w moim życiu. Wiele rzeczy można odpuścić, ale nie Boga.
Stacja III – Zmartwychwstały Pan objawia się Marii Magdalenie
Maria z Magdali nie szukała żywego Jezusa. Zapłakała się, bo zabrano martwe ciało. Dlatego pyta tajemniczego ogrodnika: „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę”. (J 20,15). Miłość nie umiera ze śmiercią, bo jest mocniejsza niż śmierć. Miłość kocha nawet po śmierci, bo w miłości jest nieśmiertelne życie. I ta miłość usłyszy: „Mario!” I ta miłość wykrzyknie: „Rabbuni!”(J 20,16). Szukając tego, co umarłe, znajduje Żywego.
Maria z Magdali nie szukała żywego Jezusa. Na trzeciej stacji Jezus upadł po raz pierwszy. Pierwszym powstaniem na drodze światła jest miłość nawet do tego, co wydaje się obumarłe. Czy to Kościół, czy wspólnota, czy Biblia, czy różaniec, czy Eucharystia czy spowiedź, cokolwiek obumarło w naszym życiu, warte jest kochania, jeśli w tym był kiedykolwiek Bóg. Bo jeśli był kiedyś, to kiedyś znów będzie. Przywrócony mocą miłości mocniejszej niż śmierć. I nawet kiedy przyjdzie nam zapłakać nad zgliszczami własnej wiary, chwyćmy się frędzla miłości, a jeszcze całe świat usłyszy nasze paschalne „Rabbuni!”
Stacja IV – Zmartwychwstały Pan ukazuje się uczniom na drodze do Emaus
Jezus idzie z tymi, którzy odchodzą od niego. Mógł ich zatrzymać. Najpierw przekonać do Pism, wytłumaczyć, wyperswadować, że bez sensu oddalać się od Jerozolimy, skoro tam dzieją się takie rzeczy. Przecież uczniowie idący do Emaus wiedzieli już o pustym grobie. Wiedzieli również o wizycie Piotra i Jana. A jednak to było za mało, by zatrzymać ich w Jeruzalem. Odchodzą, ale On nie odchodzi od nich. Jezus nie ucieka od tych, którzy uciekają od niego.
Jezus idzie z tymi, którzy odchodzą od niego. Jak matka, która spotkała Go na czwartej stacji, tak On spotyka na tej stacji ludzi niosących krzyż zwątpienia, beznadziei, niewiary, rozżalenia. Kto wie, ilu z nas ucieka teraz do Emaus. Kto w sercu nosi żal za duszpasterstwo i poświęcony czas. Ilu myśli po wakacjach zacząć żyć trochę dalej od Jerozolimy, bo Emaus kusi. Gdziekolwiek pójdziemy, z jakąkolwiek prędkością, Jezus nie zostawi nas na żadnej drodze i na każdej będzie nam towarzyszył tak delikatnie i wiernie jak tylko On potrafi i tak owocnie, jak tylko my Mu na to pozwolimy.
Stacja V – Zmartwychwstały Pan objawia się uczniom przy łamaniu chleba
W Eucharystii widać Jezusa. To, że uczniowie z Emaus poznali Go przy łamaniu chleba, może być jakąś wskazówką na to, że Jezus miał swój charakterystyczny sposób dzielenia chleba. Ale jeśli od samego początku „łamanie chleba” wiązano w Kościele z Eucharystią, trudno nie myśleć w tym miejscu o tajemnicy Boga, który przychodzi pod postacią Chleba.
W Eucharystii widać Jezusa. W piątej stacji Szymon z Cyreny pomógł Jezusowi. W piątej Jezus pomaga nam przychodząc w Eucharystii. Czy nie widzisz go bardziej, kiedy słyszysz: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje?”. Czy nie czujesz jak się zbliża, kiedy słyszysz przed swoimi oczami ”Ciało Chrystusa”? Czy nie przepełnia Cię Jego obecność, kiedy spożywszy Jego Ciało, adorujesz Go pokorą swej wiary? Obyśmy jak z uczniowie z Emaus mieli sił wołać do eucharystycznego Jezusa: „Zostań z nami”, zwłaszcza gdy ma się ku wieczorowi i zwłaszcza, gdy kończy się to, co wydawało się blaskiem.
Stacja VI – Zmartwychwstały Pan ukazuje się apostołom
Jezus nie ukazał się wszystkim. Nie ukazał się Piłatowi ani Herodowi. Nie przyszedł na posiedzenie Sanhedrynu, ani nie objawił się tym, co krzyczeli „Na krzyż z Nim” (Mt 27,22). A wydawałoby się to jakoś bardziej sensowne, normalne i przyszłościowe. Przecież sami mówili: „Niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w niego” (Mt 27,42). Jezus konsekwentnie od zmartwychwstania do wniebowstąpienia będzie ukazywał się tylko swoim uczniom.
Jezus nie ukazał się wszystkim. Przy szóstej stacji zostawił swoją twarz na chuście tylko Weronice. Teraz przy szóstej stacji zostawia siebie w oczach, serach i umysłach tych, którzy będą Jego świadkami aż na krańce świata. Napisze potem jeden z nich: „To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1,1). Żeby zobaczyć śmierć Jezusa, nie trzeba być Jego uczniem. Chcemy być Jego uczniami, bo chcemy zobaczyć Jego życie.
Stacja VII – Zmartwychwstały Pan przekazuje uczniom władzę odpuszczania grzechów
Mamy moc odpuszczania grzechów. Kto wie, co sobie pomyśleli apostołowie, słysząc: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,22-23). Przecież uczyli się od dziecka, że grzechy może odpuszczać tylko Bóg. Pamiętali, jaką kontrowersja była, gdy Jezus rzekł do paralityka: „Odpuszczone są twoje grzechy” (Mk 2,5). Jezus jednak jest Synem Bożym. A my? Kim jesteśmy, żeby odpuszczać?
Mamy moc odpuszczania grzechów. Przy siódmej stacji Jezus upadł po raz drugi. Drugim powstaniem na drodze światła, jest wiara w to, że mamy moc odpuszczania grzechów. Jesteśmy synami w Synu, tymi, którzy mają moc głoszenia Słowa Bożego, miłowania, rządzenia i służenia, chociaż tylko Bóg jest Panem, Miłością, jedynym Słowem i doskonałym Sługą. Nie musimy nienawidzić. Nie musimy trwać w grzechu. Nie musimy obciążać życia, tym, co zabija życie. Jest możliwe odpuszczenie grzechów w sakramencie pojednania. Jest możliwe przebaczenia w tajemnicy własnego serca. „Nie siłą, nie mocą naszą, ale mocą Ducha Bożego” (Za 4,6).
Stacja VIII – Zmartwychwstały Pan umacnia wiarę Tomasza
Dobrze, że są tacy, co chcą sprawdzić. Przecież Tomasz wierzyłby tydzień szybciej, gdyby był z innymi. Uwierzyłby na słowo apostołom, ale nie byłby wtedy sobą. Ukierunkowany na dowody, stawia warunki: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę». (J 20,25). Genialny Caravaggio tak go wymalował, że pokazał też innych uczniów, patrzących jakby z niedowierzaniem na to, jak się to wszystko skończy. Tak jakby przeczytał słowa Grzegorza Wielkiego: „Więcej pomaga naszej wierze niewiara Tomasza niż wiara Apostołów”.
Dobrze, że są tacy, co chcą sprawdzić. Przy stacji ósmej niewiasty jerozolimskie nie wiedziały, że trzeba zapłakać na sobą. Teraz przy stacji ósmej Tomasz wie, że trzeba być sobą. „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29). Ale błogosławieni również, którzy wołali: „Szukam, o Panie, Twojego oblicza” (Ps 27,8). Ci, którzy uwierzyli w objawienia i cuda. Ci, którzy szukali argumentów za prawdą. Ci, którym wystarczyło jedno kazanie Pawła i ci, którzy nawrócili się w rybie jak Jonasz, by przekonać świat cały, że tyle jest dróg do Boga, ile boskich dróg do ludzi.
Stacja IX – Zmartwychwstały Pan spotyka uczniów nad Jeziorem Galilejskim
Cuda nie skończyły się ze śmiercią Jezusa. To już trzeci raz objawił się Pan, gdy pokazał się uczniom nad Jeziorem Tyberiadzkim. Łowili całą noc i nic nie złowili, jakby chcieli nas pocieszyć, że nawet jak widziałeś i dotykałeś zmartwychwstałego Jezusa, nie napisze to za ciebie magisterki. Tam jednak idzie o coś więcej. Uwierzyli słowu Jezusa. Co więcej, rybacy uwierzyli cieśli w sprawach rybackich. I stał się cud. I wydarza się on aż do dnia dzisiejszego .
Cuda nie skończyły się ze śmiercią Jezusa. Przy dziewiątej stacji Jezus upadł po raz trzeci. Trzecim powstaniem na drodze światła jest wiara w to, że Jezus żyje i działa cuda również dzisiaj. Nie mogą kłamać cuda do beatyfikacji i kanonizacji. Miliony wotów zawieszonych w tysiącach sanktuariów świata kłamać nie mogą. Nie kłamią świadectwa uzdrowionych, wysłuchanych, zaskoczonych. Może brak cudów w moim życiu jest po to, bym dziękował Bogu za cud wiary bez cudów. A może Bóg zaprasza mnie, bym uwierzył, że On chce w moim życiu objawiać swoje cuda.
Stacja X – Zmartwychwstały Pan przekazuje władzę pasterską Piotrowi
Trzeba być Bogiem, żeby powierzyć władzę temu, kto się zaparł. To prawda, że Piotr po tym gorzko zapłakał, ale kto raz przekroczy granice, czy nie będzie przekraczał jej znowu? Czy ten kto się topił, bo stracił wiarę chodząc po wodzie, nie pociągnie na dno innych? Czy ten, którego trzeba było nazwać szatanem i kazać mu zejść z oczu, nie będzie zawadą również dla innych? A jednak Jezus nie mówi do Jana, który stał pod krzyżem: „Paś owce moje” (J 21,18). Mówi to do Piotra. I boskie zaufanie była tak wielkie, że wyzwoliło z Piotra uprzedzające wyznanie: „Panie, ty wszystko wiesz, ty wiesz, że Cię kocham” (J 21,17).
Trzeba być Bogiem, żeby powierzyć władzę temu, kto się zaparł. Przy stacji dziesiątej patrzyliśmy jak Bóg, który odział świat cały, przed całym światem został obnażony. Przy tej dziesiątej stacji widzimy, jak Bóg sam obnaża swoją świętość, powierzając władzę, powołania i charyzmaty grzesznym ludziom. Tyle w nas boskości, ile zaufania do ludzi. Tyle Boga, ile nadziei na to, że przyszłość nie musi być przeszłością. Wszystkie konfesjonały świata są niemymi świadkami tego, że Bóg nie przestał dawać nowej szansy człowiekowi. I będzie ciągle ją dawał, aż głębia Bożego miłosierdzia zrodzi głębię miłości w nas samych.
Stacja XI – Zmartwychwstały Pan daje uczniom nakaz misyjny
Tej prawdy nie można zachować tylko dla siebie. Jaki sens miałoby zmartwychwstanie Jezusa, gdyby zamknięto je w archiwach na lata? Jakie dobro wypłynęłoby z tego, gdyby uczniowie zachowali tę sprawę tylko dla siebie? Jaki cel byłby osiągnięty, gdyby światło stawiać pod korcem, albo nie mówić chorym o lekarstwie? Jezus mówi do uczniów: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8), bo zależy mu na Jeruzalem, całej Judei, Samarii i ziemi aż po jej krańce. Jezus mówi: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15), bo zależy mu na zbawieniu każdego.
Tej prawdy nie można zachować tylko dla siebie. Przy stacji jedenastej patrzyliśmy na gwoździe, które przybiły Jezusa do krzyża. Przy tej jedenastej stacji wyciągamy gwoździe, które nas zatrzymują w głoszeniu Ewangelii, gwoździe niewiary, lęku, własnych grzechów i nieumiejętności. Nie chcemy, żeby cokolwiek albo ktokolwiek powstrzymywało nas od głoszenia Jezusa, bo nie mówić o Nim to jak zabrać chleb głodnym, napój spragnionym lekarstwo chorym i życie umierającym.
Stacja XII – Zmartwychwstały Pan wstępuje do Ojca
Celem naszym jest niebo. Tam wstąpił Jezus. Tam wpatrywali się uczniowie, kiedy widzieli Go na oczy ostatni raz. O niej to pisze św. Paweł: „Nasza ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana Jezusa Chrystus” (Flp 3,20). Jezus nie zamienił ziemi w niebo, ale otworzył drogę do nieba. Nie sprowadził mieszkańców nieba na ziemię, ale poszedł przygotować miejsce, byśmy i my stali się kiedyś mieszkańcami nieba.
Celem naszym jest niebo. Przy stacji dwunastej umierający Jezus wołał: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23,46). Przy tej dwunastej stacji Jezus powierza nasze ciała i dusze Bogu Ojcu, byśmy nie bali się o los tych, którzy umierają i byśmy nie bali się swojej własnej śmierci. Jesteśmy młodzi. Mamy zapewne inne cele, plany i założenia. Praca, rodzina, kariera, służba, spokój i wyzwania. Stoi przed nami cały świat. To prawda. Ale warto też ufać, że kiedy ten świat pożegna nas na zawsze, czekać na nas będzie całe niebo.
Stacja XIII – Uczniowie z Maryją oczekują w wieczerniku na Zesłanie Ducha Świętego
Duch przyjdzie we wspólnocie. Było ich około 120 osób. „Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, z Maryją, Matką Jezusa, i z braćmi Jego” (Dz 1,14). I „kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu.” (Dz 2,1). Nie przeciw sobie, ale razem. Nie połączeni zdalnie, ale na tym samym miejscu. Nie przedstawiciele, ale wszyscy. Duch wieje tam gdzie chce, ale w rodzącym się Kościele zawsze będzie przychodził tam, gdzie chociaż dwaj, albo trzej zgromadzeni są w imię Jezusa.
Duch przyjdzie we wspólnocie. Przy stacji trzynastej Maryja wzięła w swoje ramiona zdjęte z krzyża ciało Jezusa. Przy tej trzynastej stacji ramiona Kościoła ściągają nas z krzyża samotności, byśmy we wspólnocie ze śmierci przeszli do życia, byśmy we wspólnocie zamienili dolinę swych wyschniętych kości w lud kapłański, królewski i prorocki, byśmy we wspólnocie czekali na więcej, bo wspólnota otwiera zawsze na więcej.
Stacja XIV – Zmartwychwstały Pan posyła uczniom obiecanego Ducha
Duch zrobi największą różnicę. Kiedy Duch przyjdzie, to Piotr, który bał się przyznać do Jezusa przed jedną kobietą, będzie głosił Jezusa do tysięcy jerozolimskich mieszkańców i gości. Uczniowie, którzy zamknęli drzwi wieczernika z obawy przed Żydami, sami wyjdą z wieczernika bez obaw do Żydów. Ci, którzy pamiętali kohortę, która związała Jezusa w Getsemani, zobaczą trzy tysięcy dusz, które jednego dnia uwolnią się od władzy diabła, przyjmując chrzest w imię Mesjasza z Nazaretu (por. Dz 2,41).
Duch zrobi największą różnicę. Przy stacji czternastej Jezusa pochowano do grobu. Przy czternastej stacji drogi światła Duch wyprowadza nas z grobu. Tak zapowiedział to Bóg przez Ezechiela: ”Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam” (Ez 37,12-14). Tam, gdzie nie mamy pomysłu na życie, tam, gdzie dogasa płomyk nadziei, tam, gdzie wydaje się, że Bóg, Kościół, wiara i wspólnoty, zamykane są w grobach, tam Duch zrobi największą różnicę. Dlatego z całym Kościołem, czekając na Zesłanie Ducha, mniej lub bardziej zamknięci czy otwarci chcemy wołać:” Veni, Veni, Creator Spritus!”.
Zakończenie
Ojcze naszego Pana Jezusa Chrystusa,
Synu Boży, nasz Zbawco i Odkupicielu,
Duchu Święty, Pocieszycielu i Dokonawco,
Przepełnieni paschalną radością, oświeceni niegasnącym światłem wielkanocnego poranka, ożywieni życiem, które pokonało śmierć, uwielbiamy Boga w Trójcy Jedynego i oddajemy siebie, nasze duszpasterstwa, rodziny i przyjaciół, studia i prace, prosząc, by Pan pozostał światłem i zbawieniem nawet w największych mrokach i niewolach naszych życiowych i nieżyciowych ścieżek.
[post_title] => Akademicka Droga Światła [post_excerpt] => 17.05.2023 [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => akademicka-droga-swiatla [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-05-18 08:19:43 [post_modified_gmt] => 2023-05-18 06:19:43 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=9144 [menu_order] => 633 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [22] => WP_Post Object ( [ID] => 9058 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-04-19 00:06:40 [post_date_gmt] => 2023-04-18 22:06:40 [post_content] =>Przy ostatnim szumie na temat występowania duchownych w mediach, chciałem napisać, że przez 25 lat zawsze się czułem w Kościele wolny.
Kiedy w obecności kilkuset kapłanów stawiałem z wyrzutem kard. Macharskiemu pytanie o sens powrotu religii do szkoły.
Kiedy wydałem kazania bez imprimatur, bo Kuria nie zgodziła się na moje warunki.
Kiedy na Radzie Kapłańskiej mówiłem, że prędzej przejadą po mnie czołgiem, niż zrobię coś, co nie zgadza się z moim sumieniem.
Kiedy skrytykowałem o. Szustaka.
Kiedy wytknąłem błędy bp. Rysiowi.
Kiedy w Katedrze na Wawelu tłumaczyłem, że papież Benedykt XVI w jednej sprawie nie ma racji.
Kiedy przy dwóch kardynałach mówiłem, że jak ktoś uważa, że kardynał jest ważniejszy od alkoholika przed kościołem to nic nie zrozumiał z Ewangelii.
Kiedy sugerowałem przemyślenie "kościelnych rozwodów" w czasie synodu o rodzinie.
Kiedy z okazji roku miłosierdzia mówiłem siedmiuset kapłanom i kilku biskupom, że warto by przynajmniej zacząć od płacenia alimentów.
Kiedy na ambonie i w książce pisałem, że czasem zamiast "Witaj Arcypasterzu", trzeba by napisać "Witaj, Arcyzłodzieju".
Oczywiście nie zawsze wszystkim to się podobało. Czasem jeden biskup zadzwonił, żeby pochwalić a drugi, żeby za to samo ochrzanić. Czasem ktoś wylał żale w mailu a czasem za plecami. Ale skoro mnie oburza wiele cudzych wypowiedzi, to się nie dziwię, że kogoś mogą oburzać moje. Na tym polega piękno wolności i różnorodności.
Wątpię, żeby w jakiejkolwiek organizacji, firmie, partii czy rodzinie dawano ludziom tyle wolności co w Kościele.
Pewno niektórzy zarzucą, że czuję się wolny, bo wypowiadam się tylko grzecznie. Nie wiem. Mnie się wydaje, że i tak byłem czasami kontrowersyjny czy niepokornie czepialski. A może nie muszę się wypowiadać złośliwie i bez żadnej trzymanki, bo czuję się wystarczająco wolny?
W każdym razie, ciągle Kościół pozostaje dla mnie nr 1 na liście organizacji wolnościowych. Tyle zaufania, co daje mi Kościół, bez kontroli i sprawdzenia, to od nikogo nie dostałem.
To nie znaczy, że nie ma spraw, które mnie nie bolą. To nie znaczy, że nic nie trzeba zmienić. To dla mnie znaczy, że wciąż bardziej jest za co dziękować.
I niech Bóg nam doda sił, byśmy dawali tyle wolności Kościołowi, ile wolności daje nam Kościół!
Jakoś jestem spokojny o Jana Pawła II. Jeśli o kimś mógłbym powiedzieć, że jest na pewno święty, to o nim. Nie dlatego, że został beatyfikowany i kanonizowany, bo to jest tylko konsekwencja. Dlatego, że po prostu był święty. Dotąd mi w uszach brzmią słowa, które ks. Konrad Krajewski - wtedy jeszcze ceremoniarz papieski - w Kolegium Polskim w Rzymie powtarzał jak refren: „Dotykałem świętego. Dlaczego nie zostałem świętym?”.
Nie boję się akt, archiwów i świadków, tak jak nie boję się, że ktoś znajdzie jakiś starożytny manuskrypt, które będzie miał inną wersję Ewangelii. Jest bowiem za wiele świadectw, które potwierdzają jej zgodność, żeby lękać się o to, co z tymi świadectwami może nie być zgodne. Miliony ludzi na całym świecie śledziło papieża z daleka i z bliska. I jeśli wołaliśmy „Santo subito”, to nie dlatego, że wybraliśmy emocje i rezygnację z solidnych badań. Po prostu było to tak oczywiste jak słońce i księżyc, a świadków tego, że nie ma się do czego przyczepić było więcej niż lądowania Amerykanów na księżyc.
Problem nie jest z Janem Pawłem II. Problem jest z nami. Coś dziwnego dzieje się w społeczeństwie i to jest widoczne przynajmniej na siedmiu płaszczyznach.
Po pierwsze, nie zależy nam na rozwiązywaniu prawdziwych problemów. W styczniu 2013 trzy razy dziennie sprawdzałem, co na temat Kościoła i księży piszą na głównej stronie portale gazeta.pl, onet. pl. i interia.pl. Okazało się, że ilość artykułów na głównej mówiąca na ten temat wahała się między 30 a 60 w zależności do portalu i prawie wszystkie były negatywne, tzn. mówiące o negatywnym zachowaniu księży. W styczniu 2023 roku zrobiłem podobnie, z tym, że sprawdzałem raz dziennie i dodałem jeszcze wirtualna.pl. Z grubsza (bo zawsze coś mogłem pominąć) na głównej stronie na temat Kościoła i księży było tekstów: 27 (Interia), 28 (WP), 40 (Gazeta) a nawet 45 (Onet). Księży w Polsce jest 30 tysięcy, 4 razy więcej jest lekarzy, 5 razy więcej jest żołnierzy, 20 razy więcej jest nauczycieli, ale ilość artykułów na temat innych profesji jest zdumiewająca niska. A przecież wystarczy zejść z Internetu do realu, żeby zobaczyć, że problemy, którymi żyją ludzie są naprawdę inne. Ale nam jako społeczeństwu nie zależy na rozwiązywaniu prawdziwych problemów. I to jest pierwszy nasz problem.
Po drugie, nie zależy nam na faktach. Były badania GUS-u na temat przyczyn małej dzietności Polaków. Każdy mógł je zobaczyć. Abp Jędraszewski w liście na Wielki Post wymienił te, które były najczęstsze. Rozpętała się burza. To nic, że z badań wynikało, że tylko 2% podaje za przyczynę zbyt małej mieszkanie. I nawet można by zrozumieć sławny list Polki, bo przecież ktoś może się w tych 2% procentach znajdować. Ale jeśli największe portale – także katolickie – szerują problemy z przewijakami i nawet jedna czy drugi profesor mówią w mediach, że przyczyną braku otwarcia na życie - wbrew badaniom - są problemy finansowe, to o co nam chodzi? Nam jako społeczeństwu coraz mniej zależy na faktach. I to jest drugi nasz problem.
Po trzecie, nie zależy nam na prawdzie. Wybuchła afera z ks. Stryczkiem. Kilkaset świadków przesłuchanych. Nie skażą go za mobbing. „Ale jest winny, choćby sąd inaczej orzekł, bo to są takie sprawy, których się nie da udowodnić”. Wybuchła sprawa z bp. Szkodoniem. Był proces. Nie stwierdzono winy. „Ale skoro nie ma pewności, że nic nie było, na pewno coś było”. To samo z kard. Dziwiszem. Przyjechał z Rzymu kard. Bagnasco. Sprawdzał zarzuty tuszowania pedofilii. Zarzuty się nie potwierdziły. „Ale skoro się znali z Rzymu, to na pewno poszło po znajomości”. Nam jako społeczeństwu nie zależy na prawdzie. Zależy nam na tym, żeby nasza opinia była prawdą, a nie żeby prawda była naszą opinią. I to jest nasz trzeci problem.
Po czwarte, nie zależy nam na żadnych archiwach. Przerabialiśmy to już przy okazji lustracji a jeszcze bardziej w sprawie McCarrricka. Raport był zrobiony rzetelnie. Każdy mógł go przeczytać. I każdy kto umie czytać, zobaczył, że nie można oskarżać papieża w tej sprawie. Pomogło? Nie. Wystarczy poczytać niektóre teksty a jeszcze lepiej komentarze. Tysiące ludzi dalej uważa i powtarza jak mantrę, że papież jest winny. Dlatego rozpowszechnia się zdjęcie papieża z McCarrrickiem, wypowiadając słowa o „drapieżcy seksualnym” i sprawa gotowa. Zmieniły coś badania archiwów? Nie. Bo nam jako społeczeństwu nie zależy na archiwach. Nam zależy na hakach. I to jest nasz czwarty problem.
Po piąte, nie zależy nam na ofiarach. Gdyby nam zależało na ofiarach, to byśmy walczyli z pedofilią a nie z pedofilią w Kościele. Jeśli nauczyciel widzi, że cała klasa ściąga na sprawdzianie i wpisuje ocenę niedostateczną tylko prymusowi, to czy nauczycielowi zależy na tym, żeby cała klasa nie ściągała? Nie. Zwłaszcza, że cała klasa cieszy się, że prymus dostał pałę. Gdyby nam zależało na ofiarach, to byśmy sprawdzili wszystkie archiwa, wyłapali każdego SB-ka, który złamał życie niejednej osobie. Wyrzucili z sejmu i sądów ludzi, którzy przyłożyli rękę do rządów komuny. Zrobilibyśmy narodowy program walki z pedofilią, informowali na portalach, jak sobie radzi z tym Kościół a jak nauczyciele, jak lekarze a jak terapeuci. Przepytali świat celebrytów i dziennikarzy. Ale nam nie zależy na ofiarach. Raz skrzywdzeni staję się narzędziem partykularnych interesów. I to jest nasz piąty problem.
Po szóste, nie umiemy myśleć. Przecież każdą sprawę musi się rozpatrywać w szerszym kontekście, również historycznym. Czy naprawdę mądrym jest oskarżać katolickich lekarzy za to, że sto lat temu operowali bez masek? Czy można śmiać się ze starożytnych uczonych za to, że uważali, że ziemia jest płaska? Nigdy nie wolno przerzucać swoich pojęć i rozumienia wiedzy na czasy, kiedy takiej wiedzy nie było! Historia lubi się powtarzać. I wierzę gorąco w to, że tak jak my oskarżamy poprzednie pokolenia, oskarżą i nas. Nie wiem za co. Czy za pozwalanie od najmłodszych lat na smartfony, czy za to, że będąc tak wykształceni, nie rozumieliśmy, że aborcja to zabójstwo. Nie wiem za co. Ale jeśli społeczeństwo nie postawi na homo sapiens, to homo emoticus na pewno nie będzie przejmował się, jaka była historyczna prawda, tylko wsadzi nas w takie ramy, jakie mu będą pasować. Nie potrafimy zgodzić się na prymat myślenia nad emocjami. I to jest nasz szósty problem.
Po siódme, jesteśmy nielogiczni. Jeśli ktoś mówi, że nie rozumie, jak papież mógł nie zrobić więcej dla ofiar, a afiszuje się profilem wspierającym marsz za aborcją, jeśli ktoś strzela do kamery, że episkopat to dno a nie zna nawet 10% biskupów, to nie ma w tym żadnej logiki. Logika jest nieodłączną częścią prawdy. I nie będzie prawdy tam, gdzie nie będzie logicznego myślenia. Nie potrafimy logicznie myśleć, coraz mniej łączymy przyczyny ze skutkami, nie przeszkadza nam, że to się nie trzyma kupy, bo światem zaczęły rządzić lajki a nie logika. Stąd również nie oblejemy studenta, bo choć logicznie tyle mu się należy, tak zrobić nie można, bo nas lubił nie będzie. Zdecydowaliśmy się jako społeczeństwo, że lubienie jest ważniejsze niż logika. I to jest nasz siódmy problem.
Problemem nie jest Karol Wojtyła II, bo jemu zależało na prawdzie i ta prawda go wyzwoliła. Problem jest z nami. On nas przeprowadził przez Morze Czerwone. Nam zachciało się na nowo Egiptu. Nie prawdy, do której dochodzi się przez krzyż, ale faraonów emocji, manipulacji, krzyków i podziałaów. I jak tak dalej pójdzie, skończymy zniewoleni każdy własną wizją przeszłości. Jak rodacy Jezusa, którzy potrafili nawet zapłacić za to, żeby rozgłaszać, że Chrystus nie zmartwychwstał.
[post_title] => Problemem nie jest Jan Paweł II [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => problemem-nie-jest-jan-pawel-ii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-04-01 17:04:50 [post_modified_gmt] => 2023-04-01 15:04:50 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=8867 [menu_order] => 690 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [24] => WP_Post Object ( [ID] => 8454 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-03-17 13:30:04 [post_date_gmt] => 2023-03-17 12:30:04 [post_content] =>Panie Jezu Chryste,
Chcemy razem z Tobą przejść Twoją drogę krzyżową. Drogę, która jest męką, która prowadzi nawet do śmierci, ale drogę, która wiedzie ostatecznie do zmartwychwstania.
Chcemy na to dzisiejsze rozważanie wziąć ze sobą Kościół. Kościół bowiem czasem może być krzyżem. Czasem bycie w Kościele może być bardzo trudną drogą, cierpienia, upadków i powstawania. A czasem to i my sami możemy być dla Kościoła bardzo trudnym balastem.
1. Jezus zostaje skazany na śmierć
Jezus zostaje skazany na śmierć. Wysoka Rada wydała wyrok. Sanhedryn chciał, żeby Jezus umarł. Piłat zawyrokował, że ma to być śmierć krzyżowa. Jezus, Bóg-człowiek, chociaż w pełni wolny, zostaje skazany na los, który będzie losem krzyża.
Zostaliśmy skazani na Kościół. Chociaż ludzie wolni, ktoś zadecydował za nas, żebyśmy byli w Kościele. Rodzice przynieśli nas do chrztu. Zostaliśmy wychowani w katolickim kraju, społeczeństwie, które wierzyło w Boga i w Kościół. W jakimś sensie tak jak zostaliśmy skazani na to, żeby być Polakami, zostaliśmy skazani na to, żeby być w Kościele. To wydaje się być przeciw naszej woli. To wydaje się być ograniczeniem. Ale tak jak w przypadku Jezusa ta decyzja nie musi być skazaniem na bezsensowny los, nawet jeśliby on nieraz wiązał się z cierpieniem. Może to być droga do najpiękniejszego życia.
Prosimy Cię, Jezu, przy tej stacji, byśmy nie tracili wiary w to, że każdy krzyż, również krzyż Kościoła, może mieć dla nas życiodajny i zbawczy sens.
2. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
Jezus wziął krzyż na swoje ramiona. Mógł go odrzucić, mógł powiedzieć, że się nie zgadza z wyrokiem. Mógł twierdzić, że to nie jest sprawiedliwe. On, znając losy świata i wolę Bożą, decyduje się na to, żeby wziąć krzyż na swoje ramiona. Może to niesprawiedliwe. Może to okrutne, ale decyduje się na tę drogę, bo Mu zależy na odkupieniu każdego człowieka.
My również wzięliśmy krzyż Kościoła na swoje ramiona. Mogliśmy odrzucić wiarę. Mogliśmy nie dać wychować się po katolicku. Mogliśmy wiarę zmienić, stracić. Mogliśmy nie przyjść dziś do kościoła. Mogliśmy swoją decyzją – jak niektórzy z naszych znajomych - pozostawić Kościół w tyle i powiedzieć, że to nie nasza sprawa i nie nasz krzyż. Jest w nas wiele Chrystusa, jeśli decydujemy się na to, żeby wziąć krzyż Kościoła na swoje ramiona. Jest w nas wiele Chrystusa, kiedy nie uciekamy od Kościoła, nawet jeśliby był dla nas nieraz bolesnym krzyżem.
3. Jezus upada po raz pierwszy pod krzyżem
Wydaje się to dziwne, że Jezus upada pod krzyżem zaraz po tym, jak go wziął na ramiona. Czy sobie go źle chwycił? Czy był za ciężki? Czy Jezus nie był przyzwyczajony? A może biczowanie i cierniem ukoronowanie tak zmęczyło skazańca, że wystarczył mały kamień, nierówność, czy chwila nieuwagi, by znaleźć się na ziemi przytłoczony drzewem.
Pierwszy upadek w drodze krzyżowej Kościoła to mój osobisty upadek. Chociaż zostałem ochrzczony i przystąpiłem do I Komunii. Chociaż przyjąłem Jezusa za mojego Pana i Zbawiciela. Chociaż śpiewałem, że kocham Jezusa i przyjąłem Ducha w sakramencie Bierzmowania. Chociaż setki razy wyznawałem publicznie „Wierzę w jednego Boga”, upadam, popełniam grzechy, znajduję sobie wiele bożków i spraw, które są dla mnie ważniejsze niż Bóg. Jestem grzesznikiem. W Kościele jestem grzesznikiem. Pierwszy upadek Kościoła to mój osobisty upadek. Gdyby nie było naszych upadków, nie byłoby grzechu w Kościele. Mam świadomość, że to boli, że to dziwne i nielogiczne, ale wstaję, chociaż upadam po raty tysięczny w Kościele, chociaż w spowiedzi po raz tysięczny obiecuję, bojąc się, czy się poprawię. Wstaję, bo wiem, że Kościół, to nie tylko historia moich grzechów, ale również historia powstawania od pierwszego do ostatniego upadku.
4. Jezus spotyka się ze swoją Matką
Józef pewno już nie żył. Jezusowi została tylko Matka. Maryja tak często nieobecna w Ewangelii, pojawia się teraz. W tak ważnym momencie. Nie wiemy, co mówili, nie wiemy, jakie były gesty, nie wiemy prawie nic. Wiemy, że była miłość matczyna, która dodała sił, żeby iść dalej. Miłość bardzo potrzebna, bo miłość po pierwszym upadku.
Na drodze krzyżowej Kościoła spotykamy naszych rodziców. Może jeszcze żyją. Może nie. Może jedno tu, drugie już po tamtej stronie. Chcemy przy tej stacji podziękować im za to, że jeśli wierzymy, to w dużej mierze dzięki nim. Że nauczyli modlitwy, że dawali przykład, że pocieszali na duchu. Jacy byli nasi rodzice? Czy byli pomocni? Czy może raczej od Boga odciągali? Mogą być bowiem i tacy rodzice, którzy są przeszkodą na drodze krzyżowej Kościoła.
Módlmy się za wszystkich rodziców, za tych, dzięki którym jesteśmy w Kościele i za tych, którzy nigdy nie zrozumieli, dlaczego chcemy w Kościele pozostać.
5. Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi
I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracał z pola, żeby pomógł dźwigać krzyż Jezusowi. Pomógł chociaż go przymusili, pomógł, chociaż był zmęczony, chociaż nie miał takich planów. Ale ta pomoc musiała wydać owoce, skoro Ewangelia zapamiętała imion jego synów. Dzięki przymuszonej pomocy może nawróciła się cała rodzina.
Na drodze krzyżowej Kościoła jest wielu takich, którzy nam pomagają z posłuszeństwa. Mocą dekretu biskupa ten proboszcz znalazł się na tej parafii, ten wikary przygotowywał do I Komunii czy bierzmowania. Organista, kościelny, katechetka, siostra zakonna, animator na rekolekcjach, spowiednik w konfesjonale to często ludzie, których nie wybieramy, ale spotykamy ich na naszej drodze, bo ktoś ich na tej drodze postawił. Postawił, żeby nam pomógł.
Módlmy się przy tej stacji za nich. Bo dzięki nim żaden z nas nie idzie na drodze krzyżowej Kościoła sam. I nigdy sam nie będzie musiał dźwigać swego krzyża.
6. Święta Weronika ociera twarz Jezusowi
Weronika nie została przymuszona. Sama wybiegła z tłumu, chociaż mogli ją stratować, czy odrzucić siłą. Sama wyciągnęła chustę, sama otarła twarz. Sama zostawiła kawałek serca, nie wiedzą, że Jezus zostawi jej na chuście swoje własne oblicze.
Patrząc na św. Weronikę, myślimy o tych ludziach, którzy nie z urzędu, nie z zawodu, nie z dekretu, ale całkiem spontanicznie otarli nam twarz, sprawiając, że chociaż trochę było w życiu lżej. Myślimy o ciociach i wujkach, o tych w klasie czy autobusie, o tych na ulicy czy przystanku, o tych w kościele, którzy nawet przez znak pokoju czy uśmiech sprawili, że nam było trochę lżej. Dziękujemy za tych, którzy wspierali rekolekcje, którzy groszem ocieplali kościół i salki parafialne.
Czy nigdy w Kościele nie doznałem od ludzi Kościoła jakiegokolwiek dobra? Dziękujemy za tych wszystkich, których może nie znamy nawet z imienia.
7. Jezus upada po raz drugi pod krzyżem
Bardzo dziwny upadek Jezusa. Przecież spotkał się z mamą i to mu musiało dodać sił. Przecież Szymon pomógł dźwigać krzyż, to było mu lżej. Przecież św. Weronika otarła twarz, więc widział trochę lepiej. Przedziwny upadek mimo pomocy wokół.
Drugi upadek drogi krzyżowej Kościoła to upadek innych ludzie. Wiele doznaliśmy od ludzi Kościoła pomocy, ale widzimy też, że wielu ludzi Kościoła upada. Widzimy, że tamten kradnie, ta oszukuje, tamci się rozwiedli, ten plotkuje, ci się nie odzywają przez lata, widzimy, ile jest obłudy, bo ktoś potrafi siedzieć godzinami w kościele, by potem piekło robić wszędzie. Bolą nas okrutnie te upadki, zaprzeczenia tego, czym powinien być Kościół. Leżąc przy drugim upadku cierpię z powodu grzechu innych ludzi, tak jak cierpiałem przy pierwszym upadku z powodu moich własnych grzechów. I modlę się o to, żebym miał siły powstać, tak jak mam siły powstawać z własnych grzechów. I o to, żeby żaden upadek innych ludzi nie zgorszył mnie tak, bym pozostał leżąc na drodzy, tak jak nigdy moje grzechy nie zabiły we mnie wiary w miłosierdzie Boże.
Prosimy Cię Jezu o to, by cudze grzechy nie pozwoliły nam odejść od Kościoła.
8. Jezus pociesza płaczące niewiasty
Po ludzku te kobiety miały rację. Widziały przecież cierpiącego mężczyznę. Płakać się chce, jak się widzi krzywdę drugiego człowieka. Po ludzku jerozolimskie niewiasty miały rację, ale prawda była gdzieś głębiej: „Nie płaczcie nade mną - mówi Jezus - ale płaczcie nad sobą i nad waszymi dziećmi, bo jeżeli z zielonym drzewem to się dzieje, co dopiero stanie się z suchym”.
Patrząc na spadające łzy jerozolimskich kobiet, myślimy o tych, którzy w Kościele narzekają. O tych, którzy lamentują nad Kościołem, nad innymi, ciągle są niezadowoleni i wydaje się, że mają rację, bo jest tyle zła i grzechu w Kościele, że trzeba lamentować, że trzeba narzekać, że trzeba już nad Kościołem płakać. A Jezus mówi: To nie tak. Zapłacz nad sobą i nad swoimi dziećmi. Zapłacz nad tym, nad czym masz władzę. Narzekaj na to, co ty możesz zmienić. Nie daj się skusić na tani lament, które nie zmieni nic, tylko zostawi żal i brud, mieszając ideał z popiołem.
Prosimy przy tej stacji, byśmy nie narzekali na to, czego nie możemy zmienić. A jeśli trzeba płakać, byśmy zapłakali przede wszystkim nad sobą i swoimi bliskimi.
9. Jezus upada po raz trzeci pod krzyżem
To chyba był najbardziej bolesny upadek. Niedaleko od końca. Wydawało się, że już doszliśmy na miejsce. Bolesny upadek człowieka, który nie wie, czy da radę iść dalej i coraz trudniej znajdować siły, by powstać, zwłaszcza, że widzisz już z daleka szykowane gwoździe.
Medytując nad trzecim upadkiem Jezusa, pomyślmy w drodze krzyżowej Kościoła o upadkach kapłanów, upadkach sióstr zakonnych, upadkach biskupów, upadkach papieży. Pomyślmy, żeby zobaczyć to całe zło, które przygniata nie tylko ich, ale i nas wszystkich. Bo przecież boli, kiedy ksiądz nie radzi sobie z alkoholem, boli, kiedy prowadzi podwójne życie, kiedy oszukuje i poniża, boli kiedy krzywdzi dzieci, niszcząc nieraz ich całe życie, boli, kiedy nie przyznaje się do grzechów nawet mniejszych, boli, kiedy grzechy kryjemy pod dywan, jakbyśmy nie wierzyli, że oczy Boga widzą wszystko. Boli, że ci, którzy powinni być bardziej święci, są nieraz dalej od Boga niż ludzie niewierzący.
Módlmy się, żeby Bóg pomógł nam powstać z tego upadku, bo my sami ludzi, nie damy sobie rady.
10. Jezus z szat obnażony
Ten, który stworzył cały świat, zostaje obnażony z szat. Który kwieciem ubiera miliony łąk, zostaje pozbawiony jedynego odzienia. Ten, który co roku pokrywa śniegiem pół świata, przez jednego żołnierza zostaje wystawiony na drwiny. Obdarcie z szat to obdarcie z godności. Pohańbienie. Wzgarda. To nie tak ma być. Bóg, który jest Panem chwały. Syn Boży, przez którego wszystko się stało, co się stało, wygląda jak nic.
Przy tej stacji myślimy o wstydzie w Kościele. O poczuciu odarcia z ideałów, odarcia z autorytetów, odarcia z marzeń, czasem odarcia z wiary. Atakowani z różnych stron, w domu i pracy, czujemy się jak Jezus odarty z szat i palimy się ze wstydu za Kościół, za księży, za biskupów, za papieży, za siebie, bo widzimy jak bardzo jesteśmy nadzy.
Prosimy Cię Jezu, by ten wstyd oczyścił nas, żeby to pohańbienie nie było motywem głupich decyzji, byśmy nie stracili przekonania, że ta stacja jest tylko jedną stacją i że nie warto rezygnować z tej drogi, nawet kiedy przyjdzie nam przełykać swój i nie swój wstyd.
11. Jezus przybity do krzyża
Trzy gwoździe wystarczyły, żeby przybić Jezusa do krzyża. Jeden przybił prawą rękę, drugi lewą, trzeci przygwoździł nogi. Gwoździe, które stały się bólem prowadzącym aż do śmierci.
Co mnie najbardziej boli w Kościele? Jakie trzy gwoździe najbardziej poruszają moje serce? Czy brak jedności chrześcijan? Czy zgorszenia z powodu grzechów księży i reakcje na nie? Czy brak zaangażowania świeckich? A może brak słuchania słowa Bożego, bo to ze słuchania przecież rodzi się wiara? Czy to, że może nasze własne dzieci nie chcą już wierzyć w Boga? Jakie są moje trzy gwoździe, przez które czuję się obolały w Kościele? I czy znam też, jakie gwoździe ja wbijam w serce Kościoła, przez które to Kościół czuje się z mojego powodu obolały .
12. Jezus umiera na krzyżu
Nawet Bóg zdaje się upuszczać Jezusa, kiedy mówi: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Jednak Jezus pełen ufności powie zaraz: „Ojcze, w twe ręce oddaję ducha mojego”. Wiem, że twe ręce są blisko mnie, dlatego składam na nie mojego ducha, wiem, że jesteś blisko mnie, dlatego chociaż słabym głosem, mówię przecież „Ojcze, Abba, Tato”. Chociaż wydaje mi się, że powinienem żyć, bo jestem niewinny, chociaż wydaje się, że nie powinienem umierać, bo Ty jesteś wszechmogący, chociaż wydaje się to nielogiczne, bo tyle dobra zrobiłem dla ludzi. Tam jednak, gdzie nie ma logiki sensu pozostaje logika zaufania. Bóg widzi więcej nawet tam a może zwłaszcza tam, gdzie cała ziemia pokrywa się mrokiem.
Może wydawać się, że Kościół się kończy. Może chrześcijaństwo umiera jak umarli greccy bogowie. Może Kościół odchodzi jak wiara piramid egipskich. Tam jednak, gdzie my nie widzimy nawet na parę lat, Bóg widzi już na wieczność. Dlatego, nawet jeśli w wielu umiera wiara w Kościół, chcemy wyznać wiarę Kościoła, że Bóg widzi więcej. I jeśli nawet nie jesteśmy w stanie wyrazić naszego bólu, chcemy powiedzieć chociaż jedno: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”
13. Jezus zdjęty z krzyża
Maryja przytula Jezusa jak w Betlejem. Tam nowo narodzony. Tu ledwo co po śmierci. Tam Niemowlę, tu dojrzały Odkupiciel. W Betlejem pieluchy. Na Golgocie krew. Matka zawsze będzie blisko swojego dziecka. Bez względu na to, w jakim ono jest stanie.
Przy tej stacji myślimy o tym, że naszą matką jest Kościół. Nieraz byliśmy umarli z powodu grzechów, ale Matka Kościół przytuliła nas w sakramencie pojednania. Byliśmy umarli fizycznie, ale Matka Kościół odprowadziła nas na cmentarz, dbając wcześniej o namaszczenie chorych. Myślimy o tym, jak bardzo jesteśmy umarli, kiedy włóczymy się po świecie jak marnotrawni synowie i córki, a ona czeka na nas jak matka na własne dziecko. Kościół nas nie odrzuci. Kościół nas się nie wyprze. Kościół nie będzie się nas wstydził. Ani żywych ani zmarłych. Bo miłość Kościoła do swoich dzieci jest miłością matki i ojca, jest miłością samego Chrystusa.
Prosimy Cię Maryjo o wiarę w Kościół, która jest naszą matką, bez względu na to, jakimi jesteśmy jej dziećmi.
14. Jezus złożony w grobie
Józef z Arymatei i Nikodem przyszli do Piłata, prosząc o pozwolenie na pochówek Jezusa. Nie pojawiali się jakoś szczególnie wcześniej w Ewangelii, ale teraz są i to są konkretnie. Poszli. Załatwili. Zdjęli. Namaścili. Owinęli w szaty. Przenieśli. Pochowali. Zatoczyli kamień. Ludzie konkretów.
Na drodze krzyżowej Kościoła, kiedy gubimy się i nie wiemy, co robić, ważne byśmy robili rzeczy konkretne, żebyśmy mieli trzeźwą głowę, która może świata nie zbawi, na pewno świata nie odkupi, ale może zrobić jedną drobną rzecz: posprzątam kościół, przeczytam czytanie, odwiedzę chorych, zapytam, czy sąsiad nie potrzebuje pomocy, przytulę opuszczonych. Konkret.
Chcemy przy tej ostatniej stacji prosić Jezusa o łaskę konkretu. Byśmy zobaczyli na własne oczy, co konkretnego każdy z nas może zrobić w Kościele i dla Kościoła, nawet gdyby tysiące ludzi powtarzało, że on na zawsze pozostanie w grobie.
[post_title] => Droga krzyżowa Kościoła [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => droga-krzyzowa-kosciola [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-03-21 01:56:15 [post_modified_gmt] => 2023-03-21 00:56:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/?p=8454 [menu_order] => 717 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [25] => WP_Post Object ( [ID] => 7584 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-03-06 16:30:34 [post_date_gmt] => 2023-03-06 15:30:34 [post_content] =>Jeszcze w zeszłym roku wypowiadałem się na temat filmu "The Chosen" w TVP, zachęcając do oglądania (18.12.2022 - "Między niebem a ziemią"). Proszony jednak z różnych stron, by odnieść się do krytyki filmu, skreślę parę słów.
1. Film nie musi się podobać. To tylko film. Jednym pomaga, innym nie. Skoro wielu współczesnym nie podobał się Jezus na żywo, tym bardziej nie dziwi, że nie będzie się podobał niektórym na filmie. Zwłaszcza, że nie musi. I zwłaszcza, że to nie Jezus, tylko aktor grający Jezusa!
2. Film musi zawierać słowa, dialogi, i sceny, których nie ma w Ewangelii. Na tym polega jego dodatnia wartość. A jeśli jest dłuższy, to tego musi być więcej. Przecież Ewangelię Marka można przeczytać w godzinę. Jak się chce zrobić serial, to nie 50%, nawet nie 80%, ale 95% będzie spraw pozabiblijnych. Naprawdę nie podobał się z tego względu hit oskarowy „Ben Hur” (1959), wcześniejsza „Szata” (1953), czy chociażby ostatni Exodus (2014)?
Jeśli boimy się wszystkiego, co nie jest w Ewangelii, to trzeba by zakazać wielu homilii, spalić „Jezusa z Nazaretu” nie tylko Brandstaettera. To prawda, że ktoś może uwierzyć, że Jezus jest tylko taki jak na filmie, bo są i ci, co myślą, że Oskar Schindler był takim dobrym jak na filmie, ale na to już nie poradzi. Jak ktoś nie chce poznać prawdy, to jej nie pozna. Czy jednak z lęku przed złą percepcją mamy zabronić kolędy: „Dobrze, żeś się Jezu pod Giewontem zrodził?”, albo oglądania obrazów biblijnych, na których więcej krajobrazu flamandzkiego niż Judei i Galilei? Jeszcze może spalmy ołtarz Wita Stwosza. Ludzi trzeba uczyć myślenia a nie usuwać coś, co myśleniu służy jak najbardziej. Pewno, że się uśmiecham, jak czytam teraz Ewangelię Mateusza, ale jak musiałbym być spłaszczony, żeby myśleć, że Ewangelista Mateusz był taki jak na filmie!
3. Film musi położyć akcent na to, co chce położyć. Tak samo robili Ewangeliści. Inaczej akcenty stawiał Mateusz, inaczej Jan. I tak jak nie można mieć pretensji do Łukasza, że dużo pisze o Maryi, tak do twórców filmu za to, że kobiety rzekomo odgrywają za wielką rolę. A przecież nie da się pomyśleć Ewangelii bez Maryi, Elżbiety, Marii Magdaleny, Marty i Marii, które odgrywają naprawdę kluczowe role. Z Podhala jestem i od dziecka wychowany na podziale męskich i kobiecych prac, ale kompletnie nie widzę, żeby w tym filmie rządziły przede wszystkim kobiety.
4. Film musi mieć takich aktorów jak społeczeństwo. W przedszkolu grają przedszkolaki, w Chinach skośnoocy, a w USA biali i czarni. Pewno Żydzi w czasach Jezusa nie byli ani tak biali ani tak czarni jak niektórzy na filmie, ale myślę, że wzrost i waga apostołów też była inna niż aktorów. Kolor włosów i ilość też. Już nie mówiąc o zębach.
5. Hitem jest zarzut, że Maryja nie przypominała Matki Bożej z Fatimy czy z innych objawień. Wystarczy popatrzeć na Matki Boskie w Polsce, żeby dojść do wniosku, że wszystkie nie mogą być podobne do Maryi, bo się bardzo różnią. W takim razie zdecydowana większość to obrazy i figurki przekłamane. Serio, mamy więc zakazać ich kultu? Człowieku rozumny! Nie idź tą drogą. W życiu musi być więcej myślenia niż uprzedzenia.
6. Zarzuca się, że na filmie Jezus sporo żartuje. Przypomniał mi się stary artykuł: „Czy Jezus się śmiał?”, w którym autor przekonuje, że Jezus płakał, bo mówi, o tym Ewangelia, a skoro nie mówi, że się śmiał, to się pewno nie śmiał. I jeszcze tenże autor tłumaczył dlaczego: bo nie ma się co śmiać na tym świecie!
To się nazywa projekcja. Jak ktoś ma w sobie obraz Jezusa poważnego, to mu się będzie kłócił z obrazem filmowy. Tak samo wszyscy mamy obraz Jezusa szczupłego. A może był gruby? Niech ktoś spróbuje choćby znaleźć krzyż z otyłym Jezusem. Też byśmy się dziwili chociaż guzik wiemy na temat jego wagi.
7. Zarzuca się, że Jezus neguje tradycję i władzę. Negował, to znaczy krytykował i to jeszcze surowiej niż na filmie (może będzie pod koniec).
8. Zarzuca się, że Jezus w odc. 6 mówi, że jego ojciec mieszka w niebie i mówi to o św. Józefie, który nie mógł być jeszcze w niebie, bo jeszcze Jezus nie umarł. Ciekawa sprawa, bo jak powiedział do łotra „dziś ze mną będziesz w raju”, to jak mógł być w raju w Wielki Piątek? Tak przed Wielkanocą można? A ten biedak, co leżał na łonie Abrahama z przypowieści Jezusa to gdzie był, jak nie w raju? A Henoch, co został wzięty do nieba? A ci, co w niebie się cieszą z jednego nawróconego jeszcze za życia Jezusa? Sprawa czasu i jak na czas patrzy Bóg będzie zawsze tajemnicą. I zawsze można powiedzieć: a może Jezus wiedział, że Józef już jest w niebie. Nie mógł? Na ilu pogrzebach słychać, że zmarły już jest w domu ojca, chociaż żaden mówiący nie ma szczególnych objawień.
9. Są jeszcze inne zarzuty, wielu nie doczytałem, wielu nie dosłyszałem, ale te wszystkie pewno mają jeden wspólny mianownik: jest do czego się doczepić. To prawda, ale to wynika tylko z tego, że ktoś szuka na filmie to, czego na filmie się nie szuka. Film to nie Kongregacja do Spraw Wiary. Aktor to nie Jezus. Scenariusz to nie Ewangelia. Odcinki to nie encykliki
Film ma być inspiracją, zachętą, pomostem do myślenia o Jezusie i Ewangelii. Jeśli komuś pomaga, to niech skorzysta, jeśli przeszkadza, to niech nie ogląda. I nie przeszkadza innym. Bo obrzydzać piękno gór z jakichkolwiek powodów nie jest ludzkie.
10. Są jeszcze ci, którzy starszą protestantyzmem, że niby po filmie, katolicy staną się protestantami albo mormonami. Według tej logiki Judasz by się nie powiesił, gdyby nie został uczniem Jezusa. Ale chyba to nie argument za tym, że bycie uczniem Jezusa prowadzi do samobójstwa?
[post_title] => W sprawie krytyki "The Chosen" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => w-sprawie-krytyki-the-chosen [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-03-21 01:54:38 [post_modified_gmt] => 2023-03-21 00:54:38 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/?p=7584 [menu_order] => 731 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [26] => WP_Post Object ( [ID] => 7568 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-03-06 16:27:15 [post_date_gmt] => 2023-03-06 15:27:15 [post_content] =>Nie sądziłem, że wpis z ubiegłego tygodnia wywoła tyle reakcji. Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie, które zachęcają, by sprawę podjąć jeszcze raz, daj Boże, bardziej systematycznie.
Po pierwsze, chociaż nie wpływa to na treść opinii, może błędem było to, że nie zaznaczyłem na początku, że mój wpis był bezpośrednią reakcją na zdanie o. Wojciecha Drążka, z 15.02.2023 r.: „Jedno z najbardziej tragicznych zdań, które znalazły się w naszym religijnym przekazie o Bogu, brzmi: ‘Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze’. To zdanie zniszczyło życie bardzo wielu ludziom.”
Taka myśl nie jest odosobniona i pojawia się w przestrzeni publicznej od kilkunastu lat, a że budzi niezmiennie moje zdziwienie, stąd mój wpis.
Po drugie, w sprawach wiary zawsze były różnice interpretacyjne, stąd pewna różnorodność jest konieczna. Np. św. Paweł pisze o usprawiedliwieniu z wiary, a nie z uczynków, a św. Jakub o tym, że wiara bez uczynków jest martwa. Obaj powołują się zresztą na ten sam przykład Abrahama. Paweł: „Jeżeli bowiem Abraham został usprawiedliwiony dzięki uczynkom, ma powód do chlubienia się, ale nie przed Bogiem” (Rz 4,2). Jakub: „Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym?” (Jak 2,21)
Dlatego nie ma się co dziwić, że i dziś patrzymy na pewne sprawy trochę inaczej.
Po trzecie, to nie jest problem „polskiego potworka teologicznego”. Nie dyskutujemy tu o zasadności ujmowania prawd wiary w sześć głównych. Mówimy o prawdzie „Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za złe karze”, która znajduje się np. w powszechnym Katechizmie św. Piusa X (1912), nie jest wcale wymysłem polskim (zob. J. Królikowski, Sześć prawd wiary. Geneza i niektóre aspekty treściowe) i teologicznie jest poprawna z całą nauką katolicką zawartą w Piśmie Świętym jak i Magisterium Kościoła od Soboru Konstantynopolitańskiego do wyznania wiary Pawła VI (por. przypis do KKK 1035). Do tego jeszcze dochodzą objawienia świętych. Jak to mówi ks. Królikowski, ta prawda wiary nie jest kontrowersyjna, tylko niewygodna.
Po czwarte, problem w głównej mierze tkwi w rozumieniu słowa „kara”. Dla mnie, jak i dla wielu innych „kara” to jest po prostu konsekwencja. Są konsekwencje złamania prawa naturalnego (wkładam rękę do wrzątku), są też konsekwencje złamania innych praw (stąd mandat karny). Zdanie Bóg za dobre wynagradza a za zło karze jest stwierdzeniem, że Bóg sprawiedliwie urządził świat i wszystko ma swoje konsekwencje.
Wielu jednak rozumie dzisiaj słowo „kara” jako objaw zemsty, czy emocjonalnej reakcji, stąd nie chcą takiego Boga. Nawet pojawia się rozróżnienie, że dzieci nie należy karać tylko stosować konsekwencje. Jeśli złamie jakieś reguły, to nie należy je karać, tylko konsekwentnie np. zabronić grania na kompie przez jeden dzień. Tylko, że w istocie przecież to jedno i to samo!
W języku polskim słowo „kara” używa się na wiele sposobów i wcale nie jest określeniem zemsty. Prawo karne to nie prawo mściwe. Mandat karny to konsekwencja złamania prawa. Są kary w prawie kościelnym jest nawet i rzut karny.
O karze mówi Jezus: „Tak na to plemię spadnie kara za krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata” (Łk 11,50). Mówi też o niej w Kazaniu na Górze, najbardziej miłosiernym tekście Objawienia: „A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego” (Mt 5,22).
O idei kary mówi Sobór Watykański II: „Ponieważ nie znamy dnia ani godziny, musimy w myśl upomnienia Pańskiego czuwać ustawicznie, abyśmy zakończywszy jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota, zasłużyli wejść razem z Panem na gody weselne i być zaliczeni do błogosławionych i aby nie kazano nam, jak sługom złym i leniwym, pójść w ogień wieczny, w ciemności zewnętrzne, gdzie "będzie płacz i zgrzytanie zębów”. („Lumen Gentium” 48)
O karze mówi papież Paweł VI: „Objawienie Boże poucza nas, że grzechy pociągają za sobą kary nałożone Bożą świętością i sprawiedliwością, a zmywane są czy to na tym świecie przez cierpienia, dolegliwości i trudy tego życia, a zwłaszcza przez śmierć, czy to również przez ogień i męki, albo kary oczyszczające w przyszłym wieku. Wierni przeto zawsze byli przekonani, że na złej drodze życia napotyka się wiele przeszkód i że jest pełna niedogodności, ciernista i szkodliwa dla tego, kto nią kroczy” („Indulgentiarum doctrina”, 1967, pkt 2).
O karze wspomina też aktualny Katechizm Kościoła Katolickiego: „Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie cierpią męki, „ogień wieczny”. Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga; wyłącznie w Bogu człowiek może mieć życie i szczęście, dla których został stworzony i których pragnie” (1035)
Po piąte, zarzuca się tym, którzy myślą podobnie do mnie, że mówienie o karze powoduje, że ludzie mają zły obraz Boga i służą Bogu tylko ze strachu. Nie zgodzę się z tym, jako generalną zasadą. To jest pewno sprawa indywidualna. Osobiście z jednej strony chociaż od dziecka znałem prawdę wiary, o Bogu który nagradza i karze, nigdy nie wpływało to na myślenie, że Bóg nie jest miłością. Od dziecka dorastałem w świecie, gdzie były kary i nagrody. Bałem się czasem rodziców, czasem nauczycieli, czasem milicjantów, czasem obcych, czasem Boga, ale to nie przeszkadzało doświadczyć z ich strony miłości i troski.
To, że za zabójstwo mamy, spotka mnie kara więzienia, wcale nie oznacza, że boję się mamy albo prokuratury! Kocham ją i doświadczam miłości z jej strony, pomimo świadomości ewentualnej kary!
To że wiem, że mogę zginąć w górach, wcale nie oznacza, że boję się gór, że mam traumę, kiedy jadę w Tatry, chociaż dwóch bliskich księży tam zginęło! Cieszę się każdym wyjściem i kocham ten kawałek świata, pomimo świadomości zagrażających niebezpieczeństw!
To, że wiem, że mogę znaleźć się w piekle, wcale nie oznacza, że ze strachu nie odchodzę do Boga! Kocham Go, doświadczam Jego miłości, jestem nawet pewny zbawienia (zgodnie z katolicką nauką), pomimo świadomości ewentualnej kary, konsekwencji, niebezpieczeństwa, czy jak kto to nazwie!
Po szóste, nie zgodzę się z tym, że Bóg jest sędzią w całkowicie inny sposób niż ludzie. Sam Bóg mówi do nas: „Świętymi bądźcie, bo ja jestem święty” (Kpł 19,2), „Bądźcie doskonali jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Św. Paweł pisze do Efezjan: „Bądźcie więc naśladowcami Boga” (Ef 5,1) czy do Tesaloniczan: „Staliście się naśladowcami naszymi i Pana” (1 Tes 1,6).
Bóg jest oczywiście inny od ludzi, ale jeśli stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, jeśli stał się człowiekiem i dał nam przykład życia („Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem - J 13,15; „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” - J 15,12), to również dlatego, żebyśmy od niego uczyli się być sędziami. Jeśli Bóg jest miłosierny w ten sposób, że wszystkim wybacza bez karania, to powinniśmy w takim sam sposób być miłosierni. Bo inaczej spełnią się słowa Jezusa: „Jeśli nie przebaczycie ludziom, Ojciec wasz nie przebaczy wam także waszych przewinień.” (Mt 6,15). Jeśli zaś widzimy, że nawet Jezus mówi: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść” (Mt 25,41-42), powinniśmy się przejąć Jego słowami, bo to byłoby wstyd bardziej się przejmować zaleceniami WHO w sprawie pandemii niż Jezusa w sprawie piekła.
Po siódme, można by zmienić język i mówić o tym, że my sami siebie odrzucamy. Tak opisuje to np. Katechizm: „Przez odrzucenie łaski w tym życiu każdy osądza już samego siebie, otrzymuje według swoich uczynków i może nawet potępić się na wieczność, odrzucając Ducha miłości” (KKK 679), albo „Bóg nie przeznacza nikogo do piekła; dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga (grzech śmiertelny) i trwanie w nim aż do końca życia” (KKK 1037). Sam to często stosuję, tylko że zaraz zjawią się następni, którzy powiedzą: Ja się nie prosiłem na świat, nie chcę wierzyć w Boga i nie zgadzam się z żadnymi tego konsekwencjami.
Nie mam obrazu Boga, który karze z zemsty czy się mści, jak mi wielu zarzuca, ale równie dobrze mogę zarzucić, że wielu nie wierzy w konsekwencje dobra i zła. A taka niewiara przecież może narobić większą szkodę ludziom niż strach przed rakiem.
Po ósme, był zarzut, że straszeniem ludzi nie zapewnimy świątyń. Tylko, że nie mówieniem prawdy nie zapełni się nieba, nawet gdyby świątynie były pełne. Mówienie o konsekwencjach nie jest straszeniem. Tak samo mówią napisy „palenie zabija” i wiele innych ostrzeżeń. A co do chęci, przecież wszyscy chcemy, żeby świątynie były pełne, ale jeszcze bardziej chcemy, żeby ludzie poznali prawdę, bo tylko ona prowadzi do zbawienia. Tak jak chcemy, żeby wszyscy byli zdrowi, ale nie będziemy udawać, że nie ma chorób śmiertelnych tylko dlatego, że komuś będzie przykro. Jezus wolał umierać odrzucony przez ludzi niż żyć długo i szczęśliwie karmiąc całe życie tysiące głodnych chlebem.
Po dziewiąte, ciekawe byłoby zbadanie, skąd biorą się zarzuty, że ta prawda wiary zniechęca do Boga, czy jest rzekomym przejawem myślenia tylko kategoriami uczynków prawa. Może się okazać, że opór przed Bogiem jako Sędzią bierze się stąd, że część ludzi, nie wierzy jak można pogodzić sąd z miłością, chociaż sami z miłością [to znaczy dla dobra innych] pewno nieraz osądzają. Część ludzi może boi się przyznać otwarcie, ale skrycie nie wierzy w piekło i dlatego ma odruch negatywny nawet na słowa Jezusa o potępieniu. Część może mieć jakiś naiwny obraz Boga, że mimo wszystkich draństw na ziemi, Bóg jakąś magiczną różdżką wsadzi wszystkich do nieba. I ani dramat śmierci Jezusa, ani Jego słowa o karze, ani lista grzechów św. Pawła, z powodu których nie odziedziczy się królestwa Bożego nie wydają się przekonywujące. Część też może bać się życia, które ma konsekwencje, bo ich konsekwencji w domu nie nauczono. I wydaje się im, że jakoś się uda. Część może być winą "socjalnego" myślenia, że się pewne sprawy należą za samo istnienie. Może być jeszcze bardziej prozaiczna przyczyna. Obraz własnych rodziców przerzucamy na Boga, a że metody wychowania się zmieniają, to i obraz Boży się zmienił. Bóg bowiem ma być na nasz obraz i podobieństwo.
Po dziesiąte, nie wiem, jak będzie po śmierci. Nie miałbym żadnej satysfakcji, gdyby ludzie byli w piekle. Głoszę często miłosierdzie i sam o nie będę prosił do końca życia. Ale byłbym nieuczciwym uczniem Jezusa, gdybym wprowadzał ludzi w błąd pomijając Jego słowa o karach czy konsekwencjach i udając węża z raju, który nie wiadomo czemu lubi mówić: „Na pewno nie umrzecie” (Rdz 3,4).
[post_title] => Jeszcze raz o Bogu, który jest Sędzią sprawiedliwym [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => jeszcze-raz-o-bogu-ktory-jest-sedzia-sprawiedliwym [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-03-21 01:55:26 [post_modified_gmt] => 2023-03-21 00:55:26 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/?p=7568 [menu_order] => 736 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [27] => WP_Post Object ( [ID] => 7536 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-03-06 16:21:29 [post_date_gmt] => 2023-03-06 15:21:29 [post_content] =>Mało jest tak prawdziwych zdań o Bogu jak to, że jest "On sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za zło karze." Można się spierać o ilość głównych prawd wiary, można się spierać w ogóle o kryterium klasyfikacji prawd wiary, ale jeśli ktoś czyta Pismo Święte, jeśli ktoś czyta Ewangelię bez uprzedzeń i własnych projekcji, to ta prawda o Bogu będzie mu się jawić jako jak najbardziej oczywista.
Jeśli jesteśmy stworzeni na obraz Boży i podobieństwo, jeśli mamy naśladować Boga i uważamy, że On nie jest sędzią sprawiedliwym, zamknijmy wszystkie sądy, wypuśćmy wszystkich morderców, przestańmy karać za zło. I wtedy zobaczymy, czy świat jest bardziej boski.
Mówić, że Bóg nie jest sędzią sprawiedliwym, to napluć w twarz wszystkim ofiarom, które za życia nie zaznały sprawiedliwości i przybić piątkę oprawcom, których nikt nie złapał.
Mówić, że Bóg nie wynagradza za dobro, to wyśmiać wszystkich, którzy walczą o to, żeby nawet w najgorszych sytuacjach zachować się jak trzeba.
Mówić, że Bóg nie karze za zło, to powiedzieć Jezusowi, że jest kłamcą, kiedy mówi o tych, którzy są tam, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów.
Chciałbym, żeby wszyscy byli zbawieni, ale nie chciałbym, żebyśmy zakłamywali obraz Boga.
No chyba, że naprawdę wierzymy, że od samego mówienia o tym, że rak nie jest śmiertelny, ludzie przestaną umierać.
PS.
Była też próba ułożenia nowej formuły: "Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza a na nasze zło ma lekarstwo". Jeśli komuś to pomaga, to nie ma problemu. Ale dla mnie usłyszeć od policjantów, że mandat nie nazywa się już karny tylko leczniczy, naprawdę nie zmienia niczego.
[post_title] => Bóg jest Sędzią sprawiedliwym [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => bog-jest-sedzia-sprawiedliwym [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-03-21 01:55:52 [post_modified_gmt] => 2023-03-21 00:55:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/?p=7536 [menu_order] => 745 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [28] => WP_Post Object ( [ID] => 7652 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-02-26 15:48:19 [post_date_gmt] => 2023-02-26 15:48:19 [post_content] =>2.01.2023
Każdy proboszcz podsumowuje miniony rok i dzieli się statystykami swojej parafii. Proboszczem co prawda nie jestem, ale oprócz duchowych parafian, z którymi spotykam się w realu (Krąg rodzin, Wspólnota 120, Kręgi Biblijne, Kolegiata św. Anny zwłaszcza msze o 21.30; uczestnicy rekolekcji i konferencji, studenci i osoby przychodzące na rozmowę), jest cała rzesza ludzi, z którymi kontakt mam przede wszystkim poprzez Internet i za których czuję się chociaż trochę odpowiedzialny.
Jeśli chodzi o stronę wegrzyniak.com Google Analytics policzył, że w roku 2022 strona zanotowała 673 tys. odsłon, 238 tys. sesji i 121 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 155 krajów (89,2% Polska; 1,9% Niemcy; 1,7% USA) oraz 4251 miejscowości/powiatów (20,5% Warszawa; 9,2% Kraków, 6% Wrocław, 4,9% Poznań). W roku 2022 zostało dodanych 414 różnych tekstów (pisanych i nagrywanych). Najwięcej czytane były teksty: „Księży nie brakuje” oraz „Droga krzyżowa pokoju”. Pomimo mniejszej aktywności na stronie w porównaniu z poprzednimi latrami, nastąpił lekki wzrost użytkowników. Nie da się jednak ukryć, że strona wegrzyniak.com została trochę zaniedbana z powodu zwiększonej aktywności na YT.
W 2022 roku z większością „internetowych parafian” spotykałem się na YouTube w ramach refleksji nad codziennymi czytaniami „DamyzBogiemRadę”. W ostatnim roku kanał zanotował 3,3 mln wyświetleń i zyskał nowych 7,1 tys. subskrybentów. I o ile dawniej ludzie kojarzyli mnie z FB, to coraz częściej jadąc na rekolekcje czy konferencje, dostaję info od słuchaczy codziennych medytacji. A pomyśleć, że to był awaryjny pomysł na czas pandemi...
Na razie nie planuję większych zmian. Facebook pozostanie nadal główną platformą publikacji. I o ile wszystko, co jest na stronie lub YouTube, jest publikowane na FB, to jednak nie wszystko co na FB pojawia się na innych kanałach. Jeśli ktoś chciałby być bardziej na bieżąco z tym, co publikuję, zachęcam do obserwowania na Facebooku.
Twitter zasadniczo pozostaje miejscem publikacji tego, co pojawia się również na FB czy YT.
Wszystkim subskrybentom, użytkownikom i śledzącym na YT (22,1), FB (18,2 tys.), TT (7,2 tys.), oraz wchodzącym na stronę i czytającym, a nie mieszczącym się w tych liczbach, dziękuję za obecność, towarzyszenie, inspirację. Nie zawsze się pewno zgadzamy, ale jeśli ktokolwiek w tej przestrzenie medialnej zbliżył się do Boga chociaż o krok, stał się chociaż na chwilę szczęśliwszy, czy uśmiechnął się choćby przez chwilę, to Bogu niech będą za to dzięki.
Jesteście ważną częścią mego życia, bo nie ma kapłaństwa bez ludzi i nie ma pasterza bez owiec. Dziękuję za wszystko. Przepraszam za to, co nie było dobre. Proszę o wyrozumiałość, że zasadniczo nie komentuję komentarzy. A nade wszystko proszę o modlitwę, by Bóg był jeszcze bardziej obecny na naszych wspólnych drogach. Życzę też, by kolejny rok był czasem przede wszystkim miłości. Tej ludzkiej i tej nade wszystko Bożej. Jak bowiem pisał Twardowski: "Jeśli jest miłość, przestań się martwić i śmierć się przyda". Obyśmy żyli długo, dobrze i szczęśliwie, ale przede wszystkim, obyśmy kochali jeszcze bardziej!
Z serca i na każdy dzień błogosławię +
Mapka ilustruje kraje, z których wchodzono na stronę w roku 2022
Jak widać, jeszcze parę krajów się opiera:)
30.12.2022
Dwa lata temu pisałem o 15 powodach „Dlaczego ludzie odchodzą z Kościoła”. Dziś chciałbym podzielić się refleksją na pytanie: „Co zrobić, żeby ludzi wrócili albo przynajmniej nie odchodzili z Kościoła?” Oczywiście, na te tematy wypowiada się wielu. Pozwólcie, że napiszę, jak ja to osobiście widzę.
Najpierw chciałbym powiedzieć o środkach, które nie pomogą, a które mogą wydawać się na pozór skuteczne.
1. Kościół ubogi
Jest wiele Kościołów uboższych niż ten nad Wisłą. Sytuacja materialna księży we Francji jest generalnie dużo gorsza niż nasza. Pensje duchownych we Włoszech czy w Anglii nie powodują żadnych komentarzy ze strony wiernych świeckich, bo każdy zarabia więcej niż księża, ale żaden z tych Kościołów nie przeżywa wiosny, nie kwitnie w sposób budzący zazdrość ani nie jest dowodem na to, że problem tkwi w pieniądzach. To samo w drugą stronę. Bogaty Kościół w Niemczech nie jest przykładem na to, że gdyby Kościół w Polsce miał więcej pieniędzy, to ludzie nie odchodziliby od Kościoła. Do Kościoła nie przyciąga ani ubóstwo ani bogactwo. No, chyba, że ktoś myśli żerować na Kościele.
2. Zniesienie celibatu
Zarówno Kościół prawosławny, anglikański, wiele wspólnot protestanckich a także Kościoły katolickie, w których nie ma obowiązkowego celibatu nie wykazują żadnej istotnej różnicy, jeśli chodzi o przyrost wiernych. Może gdyby księża mieli żony i rodziny, rozumieliby bardziej ludzi, ale przez to ludzie wcale nie rozumieliby bardziej Boga. Jedne problemy by zniknęły, inne by się pojawiły. To nie jest argument za tym, że celibatu nie można zmienić, tylko za tym, że zniesienie celibatu nie wpłynie na trwanie wiernych w Kościele. Może nawet mieć skutek odwrotny.
3. Świętość biskupów i kapłanów
Gdyby była bezpośrednia zależność świętości osobistej od ilości wiernych, to Jezus nawróciłby dużo więcej ludzi, to wszystkie dzieci wierzących rodziców byłyby tak samo wierzące, to w diecezjach, gdzie są najlepsi biskupi nie byłoby tylu odejść od Kościoła, a w parafiach, gdzie są święci księży, ludzie nawracaliby się gromadami. Wystarczy sprawdzić statystyki diecezji i parafii, gdzie pracują duchowni uważani za najlepszych, a zdziwimy się nieźle, że to się nie przekłada wymiernie na ilość ludzi w kościele. Oczywiście wielu z nas zna przykłady, że jak księża pracują solidnie i poświęcają się Bogu i ludziom, to i ludzi jest więcej, ale jakie to jest wymierne, skoro wystarczy, że zmienią księdza i rozpada się grupa tak jakby chodzili tylko i wyłącznie dla księdza.
4. Udział świeckich w Kościele
Przykład nie tylko Niemiec jest dowodem na to, że to nie działa. To nie znaczy, że Kościół nie potrzebuje większego zaangażowania świeckich. Oczywiście, że potrzebuje, tylko, jeśli ktoś myśli, że większy udział i zarządzanie Kościołem przez świeckich powstrzyma ludzi od odejść z Kościoła, to jest naprawdę naiwny.
5. Zmiana zasad moralnych
Wydaje się, że gdyby Kościół nie był przeciw antykoncepcji, in vitro, związkom partnerskim, gdyby poparł aborcję, wszelkiego rodzaju śluby i święcenia kobiet, to wtedy młodzi uwierzyliby Jezusowi. Nie uwierzyliby. Kościół anglikański, gdzie prawie wszystko jest dozwolone, jest tego naocznym dowodem.
Pewno są jeszcze inne „lekarstwa”, które wydają się być skuteczne, problem jednak polega na tym, że nikt jeszcze na świecie nie wymyślił jakiegoś genialnego środka, który pozwoliłby zatrzymać ludzi w Kościele. Bo takiego środka nie ma i nie będzie. Póki wiara polega na relacji człowieka z Bogiem i póki człowiek jest wolny, to zawsze będą tacy, którzy odejdą, nawet gdyby sam Bóg zstąpił na ziemię i stał się człowiekiem.
Czy w takim razie musimy poddać się pesymizmowi? Nie. Jest wiele małych dróg, którymi trzeba chodzić wiernie i konsekwentnie, zostawiając Bogu i ludziom łaskę wiary i niewiary. Dla mnie te kilka poniższych wydają się być najważniejsze.
1. Postawić bardziej na Boga
W Kościele za dużo jest człowieka, myślenia tylko o ludziach, pomagania ludziom, przejmowania się ludźmi, mówienia tak, jakbyśmy byli tylko organizacją społeczną. Liturgia i modlitwa są przestrzeniami, w których musi na pierwszym miejscu być Bóg, bo nie mamy w Kościele nic cenniejszego od Jezusa. Jeśli Go chowamy za parawan chęci przypodobania się ludziom, to ludziom będzie bardzo trudno zobaczyć w Kościele Boga. A przecież o to najbardziej nam chodzi - o spotkanie Boga z człowiekiem. Więcej modlitwy, zwłaszcza do Ducha Świętego, uczenia modlitwy, pokazywania modlitwy, dzielenia się modlitwą, tak, by przywrócić właściwe miejsce Boga w Kościele i osobistym życiu.
2. Postawić większy akcent na jakość i relacje
Ludzie dokonują wyborów na podstawie tego, że coś jest jakościowo dobre (muzyka, ubrania, jedzenie), albo, że to wpływa na jakieś ważne relacje (spotkanie z babcią, przyjacielem, wujkiem). W praktyce powinniśmy tworzyć małe grupy, w których ludzie będą zawiązywali relacje (jak Jezus, który powołał Dwunastu). Raczej nie odejdą z Kościoła ci, którzy w Kościele mają doświadczenie żywej wspólnoty ludzi wierzących. Natomiast tam, gdzie nie mamy dużego wpływu na relacje, bo mamy do czynienia z tłumem, tam trzeba postawić bardziej na jakość (śpiew, liturgia, kazania, katecheza, itp.). Dzisiaj za dużo w Kościele robimy rzeczy, które nie służą ani relacji, ani jakości. A przecież ludzie nie będą tracić czasu na bylejakość i bylekogoś.
3. Prawda ponad opinie
Świat stoi na prawdzie. Jezus, mówi, że to prawda wyzwala. Ewangelia tłumaczy, że nikt nigdy Boga nie poznał poza Jego Synem. Pierwsze wieki chrześcijaństwa to była wielka debata o to, jaka jest prawda o Bogu, o Jezusie, o życiu doczesnym i wiecznym. Za dużo w Kościele mówimy o swoich opiniach, odczuciach. Coś, co w nauce, np. w medycynie byłoby niedopuszczalne. Siłą Kościoła jest prawda o Bogu, człowieku i świecie i za wszelką cenę powinno się tej prawdy szukać i nią głosić, nawet gdyby się to ludziom nie podobało.
4. Być wiernym spowiedzi
Dosyć łatwo zrezygnowano ze spowiedzi na Zachodzie. Tam gdzie ludzie spowiadają się regularnie, gdzie jest świadomość grzechu i daru łaski przebaczenia, tam łatwiej o osobiste doświadczenie Boga.
5. Uczyć słuchania Słowa
Wiara rodzi się ze słuchania słowa Chrystusa (por. Rz 10,17). Dziś jesteśmy przebodźcowani tysiącami sygnałów pozornie ciekawszych od Ewangelii. Tworzenie grup biblijnych, uczenie wiernych medytacji, zachęcanie do rekolekcji ignacjańskich i podobnego typu, położenie większego nacisku na osobiste czytanie Pisma może stać się źródłem żywej wiary.
6. Postawić bardziej na naukę
Chodzi o to, żeby wykorzystać zdobycze nauki pomocne w zarządzaniu ludźmi, czy dojściu do drugiego człowieka. Żeby przekonać świat, musimy świata się uczyć. Żeby przekazać cenny skarb, musimy poznawać język i drogi komunikacji do współczesnego człowieka. We współczesnych czasach jest nie do pomyślenia, żeby wysyłać do szkoły kogoś, kto nie umie uczyć dzieci, żeby wybierać na odpowiedzialnego za młodzież kogoś, kto młodzieży nie lubi. Świat się bardzo wyspecjalizował i jak nie będziemy bardziej na bieżąco z ty co można, do kogo i jak, to głoszenie Ewangelii będzie wyglądało jak filmy religijne na tle największych hitów.
7. Ulepszyć organizację
Nawet najlepsza organizacja nie załatwi wszystkiego, ale aż dziw bierze, że Kościół Katolicki ma miliard członków a jakoś nie umiemy pewnych rzeczy zorganizować lepiej. Nie brakuje dobrych przedszkoli, szkół, punktów charytatywnych, ale już żeby nie mieć chociaż jednej porządnej telewizji katolickiej, gazety, radia, portalu, grupy medialnej, która potrafiłaby zareagować profesjonalnie na pojawiające się problemy, to jest jakaś nasza totalna słabość. Przecież taka powtarzana głupota o Piusie XII i jego rzekomej braku pomocy Żydom, czy sprawy inkwizycji a ostatnio skandale w Kościele odsłaniają między innymi to, że my nie umiemy chore sprawy leczyć ewangelicznie, tylko dziwimy się, lamentujemy i oburzamy.
8. Pokazać, że życie Ewangelią jest piękniejsze
Jeśli życie wierzących nie różni się od niewierzących to nakłanianie ludzi do wiary będzie bezsensowne. Chodzi o to, że my musimy żyć Ewangelią, żeby potem mówić do ludzi: dobrze jest wierzyć, bo wiara przynosi pokój w sercu. Dobrze jest kochać nieprzyjaciół, bo nie muszę żyć jak jędza z niedobrymi ludźmi. Dobrze jest być wiernym jednej żonie czy mężowi, bo daje to niesamowity komfort pewności drugiego człowieka. I tak dalej. Pięknie ujął to w starożytny „List do Diogneta”, który pisze o chrześcijanach tak:
„Żenią się jak wszyscy imają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, z własnym życiem zwyciężają prawa. Kochają wszystkich ludzi, a wszyscy ich prześladują. Są zapoznani i potępiani, a skazani na śmierć zyskują życie. Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im nie dostaje, a opływają we wszystko. Pogardzają nimi, a oni w pogardzie tej znajdują chwałę. Spotwarzają ich, a są usprawiedliwieni. Ubliżają im, a oni błogosławią. Obrażają ich, a oni okazują wszystkim szacunek.”
Jeśli każdy z obecnie wierzących zadbałby o swoją wiarę, jeśli ta wiara byłaby żywa, jeśli przekładałaby się na życie, to jest duże prawdopodobieństwo, że nasze świadectwo byłoby zachętą dla innych. Tak jak świadectwo biegaczy, tych co dbają o linię, czy tych, co odnoszą sukcesy zawodowe jest zachętą dla innych, by popróbować jak oni, tak dobre życie wierzącego może być zachętą dla niektórych.
9. Zostawić ludziom wolność
Jest pokusa, że trzeba ludzi zmuszać do dobra dla ich dobra. Tak robią państwa, ministerstwa, urzędy. Na to nie powinniśmy nigdy zgodzić się w Kościele. Kościół musi pozostać przestrzenią, w której zawsze będzie szanowało się wolność. Dlatego, że naszym zadaniem jest mówić o Bogu, który jest miłością. A nie ma miłości tam, gdzie nie ma wolności. Nie ma miłości również tam, gdzie nie ma odpowiedzialności, dlatego w Kościele muszą być zasady i konsekwencje. Ale to nie ma nic wspólnego z brakiem poszanowania wolności człowieka. Bóg pozwolił ludziom nawet na obozy koncentracyjne. Kościół musi bronić się przed zatrzymywaniem ludzi siłą, manipulacją czy groźbami. Kiedy tłumy uczniów odchodziły od Jezusa, jedyne pytanie, jakie postawił do Dwunastu brzmiało „Czy i wy chcecie odejść?” (J 6,67). Zostawić ludziom wolność to nie tylko zrobić wszystko, żeby szukać zagubionych owiec, ale to również pozwolić na to, żeby zostawić w spokoju marnotrawnego syna.
10. Robić swoje najlepiej jak się da i zaufać Bogu
Jezus nie postawił limitu, do jakiego powinna dojść liczba wierzących na świecie. Wysłał uczniów na cały świat, kazał głosić Ewangelię każdemu stworzeniu i tyle. Zadanie chrześcijan jest zadaniem listonoszy – my tylko dostarczamy list Boga do ludzi. Co z nim zrobią, to ich decyzja i ich odpowiedzialność. Swoje musimy zrobić najlepiej jak umiemy, a wszystko zostawić Bogu. To On jest Panem życia i śmierci. To On wie, kiedy posłać jakiego proroka. To ostatecznie Jemu zależy na tym, żeby „wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2,4).
Trochę musimy zachować się jak pracownicy opery. To nic, że większość ich nie słucha. To nic, że większości nie interesują ich kawałki. Robią oni swoje na najlepszym poziomie i nie tracą sensu życia z tego powodu, że ludzie i tak będzie częściej słuchać disco polo. Nawet gdyby większość nie była zainteresowana wiarą, Bogiem, Jezusem, to wcale nie przeszkadza w tym, żebyśmy pogłębiali swoją wiarę, dzielili się nią z innymi, a resztę zostawili Bogu, który zna więcej dróg do człowieka niż my znamy ludzi.
Raz ktoś Go zapytał: «Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?»
On rzekł do nich: «Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają. (Łk 13,23-24)
[post_title] => Co zrobić, żeby ludzi nie odchodzili z Kościoła? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3772-co-zrobic-zeby-ludzi-nie-odchodzili-z-kosciola [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-12-30 10:17:52 [post_modified_gmt] => 2022-12-30 09:17:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/12/30/3772-co-zrobic-zeby-ludzi-nie-odchodzili-z-kosciola/ [menu_order] => 907 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [32] => WP_Post Object ( [ID] => 5871 [post_author] => 4 [post_date] => 2022-12-23 22:18:55 [post_date_gmt] => 2022-12-23 21:18:55 [post_content] =>
23.12.2022
27.11.2022
Dyskusja między tym, czy uczynki nie są potrzebne do zbawienia, czy jednak są potrzebne jest stara jak Biblia.
1. Św. Paweł wydaje się być patronem pierwszych, kiedy mówi: "Człowiek osiąga usprawiedliwienie na podstawie wiary, niezależnie od pełnienia uczynków wymaganych przez Prawo" (Rz 3,28), czy "Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga" (Ef 2,8). I podaje przykład Abrahama, jako tego, który został usprawiedliwiony dzięki wierze: „Czy Ten, który udziela wam Ducha i działa cuda wśród was, czyni to dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy też z powodu posłuszeństwa wierze? W taki sam sposób Abraham uwierzył Bogu, i to mu policzono za sprawiedliwość." (Ga 3,5-6)
Św. Jakub widzi to inaczej: "Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków." (Jk 2,26). I również daje przykład Abrahama: "Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym? Widzisz, że wiara współdziałała z jego uczynkami i przez uczynki stała się doskonała." (Jk 2,21-22)
2. Ci, którzy mówią, że mamy zbawienie darmo, bez zasługi, niezależnie od uczynków mogą ciągle pytać, że gdyby zbawienie zależało od naszych uczynków, to co szczególnego dała śmierć Jezusa? Mogą też powoływać się na dobrego łotra, który zbawił się przecież nie dzięki dobrym uczynkom.
Ci, którzy mówią, że uczynki są koniecznie potrzebne do zbawienia powołują się na samego Jezusa, który mówił: "Nie każdy, kto mówi Mi: „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie" (Mt 7,21), a także na najbardziej znany tekst z Mt 25,41-46, kiedy do tych, którzy nie pomagali głodnym, ubogim, nagim i przybyszom mówi: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!". Mają za sobą też św. Pawła, który mówi, że Bóg "odda każdemu według uczynków jego" (Rz 2,6), a w swoich listach podaje nieraz listę grzechów, za które do nieba się nie dostaniemy, np. 1 Kor 6,9-10: "Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego."
3. Ci, którzy mówią, że nie można koncentrować się na uczynkach narażają się na to, że konsekwencja takiego myślenia prowadzi do wniosku, że zabójca pójdzie do nieba, o ile uwierzy w Jezusa, niewierzący a dobry człowiek, nie pójdzie. Ewentualnie w wersji optymistycznej, każdy będzie zbawiony bez względu na uczynki, co prowadzi do skutku, że najważniejsze na świecie dla grzeszników nie jest nawrócenie, tylko robienie wszystkiego, żeby Cię nie złapali. Bo Bóg i tak ci wybaczy. Z takiej interpretacji cieszą się na pewno wszyscy krzywdziciele.
Ci, którzy mówią, że uczynki są decydujące narażają się na to, że ludzie przestaną wierzyć, że śmierć Jezusa zmieniła cokolwiek, bo tak jak w Starym tak i w Nowym, trzeba zasłużyć na zbawienie.
4. Oczywiście są też tacy, którzy próbują pogodzić oba poglądy i mówią, to prawda, że wszyscy jesteśmy zbawieni, ale jak sobie życie zapaskudzimy, to skończymy w piekle. Czyli na pierwszej lekcji w klasie wszyscy dostali szóstkę, ale jak się nie będą pilnować, to mogą jeszcze skończyć na ocenie niedostatecznej. Ale to tylko łagodna wersja tego, że jednak uczynki są ważne.
Inni tłumaczą, że do nieba się idzie za wiarę albo za uczynki. Ale takie myślenie też nie zachęca grzeszników do nawrócenia.
5. Patrząc całościowo na Biblię, najbardziej uczciwie byłoby powiedzieć, że zbawienie dokonuje się przez wiarę i uczynki. I to jest potrzebne i to. Tak jak dobre małżeństwo, najpierw uwierzyliśmy sobie, pokochaliśmy siebie a potem jesteśmy dla siebie dobrzy. Sama miłość nie wystarczy, jeśli nie pójdą za nią uczynki. Najlepiej zatem byłoby uwierzyć, a wierząc tak żyć, żeby być coraz lepszym.
Zapewne napięcie między wiarą a uczynkami zostanie, ale myśląc praktycznie, każdy z nas może sobie odpowiedzieć na pytanie czy jego interpretacja wpływa pozytywnie na wiarę i uczynki. Jeśli moje rozumienie Ewangelii sprawia, że wierzę coraz bardziej Jezusowi i staram się być coraz lepszy, to znak, że we mnie działa Ducha Boży. Jeśli moja interpretacja skutkuje utratą wiary czy pogorszeniem moralnym, to jest to tylko moja szkodliwa interpretacja. Uwierzmy Bogu, że warto być świętym, a nie kalkulujmy, ile wystarczy zrobić, by się dostać do nieba.
[post_title] => Zasłużyć na zbawienie? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3736-zasluzyc-na-zbawienie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-11-27 18:47:37 [post_modified_gmt] => 2022-11-27 17:47:37 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/11/27/3736-zasluzyc-na-zbawienie/ [menu_order] => 943 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [34] => WP_Post Object ( [ID] => 5869 [post_author] => 4 [post_date] => 2022-11-10 18:35:05 [post_date_gmt] => 2022-11-10 17:35:05 [post_content] =>10.11.2022
30.09.2022
Cały rok, codziennie od października zeszłego roku do końca września tego roku, w pliku „Co ja właściwie robię?” spisywałem wszystkie swoje zajęcia, żeby poznać, ile właściwie pracuję i na co idzie poświęcony czas. Trochę to wyglądało jak rentgen własnego życia, ale polecam każdemu, bo często robimy plany i postanowienia a zrobienie takiego inwentarza własnego czasu daje dużo do myślenia i pokazuje jak gospodarujemy czasem.
Najpierw zasady, potem parę danych a na końcu wnioski.
Cały rok ma 52 tygodnie. 5 tygodni wyłączyłem z liczenia, bo potraktowałem je jako czas wolny (ferie i wakacji), więc w rachubę wchodziły 47 tygodnie pracy.
Do pracy zaliczałem:
a) zajęcia na uczelni administracyjne (kierownik kierunku) i naukowe (wykłady, konferencje, artykuły);
b) rekolekcje, konferencje i kazania poza parafią;
c) praca i dyżury w parafii św. Anny, w tym związane z kapitułą kolegiacką;
d) pracę na rzecz spraw diecezjalnych: formacja kapłańska, fundacja ds. modlitwy i dialogu, cenzor;
e) „Moje dzieci”, a więc: krąg rodzin, kręgi biblijne, wspólnota 120, nagrania „Damy z Bogiem Radę”, rozmowy z ludźmi „nietowarzyskie”.
Uśredniając wszystkie godziny wyszło, że:
a) pracowałem 3275h czyli 69,7h tygodniowo
b) „moim dzieciom” poświęcałem 18,3h tygodniowo
c) zajęcia, które przynosiły mi dochód finansowy zajmowały 46,4h tygodniowo, czyli 33,4% czasu pracy (23,3h tygodniowo) nie miało związku z wynagrodzeniem
d) z czasu, który nie był pracą, warto wspomnieć: spotkania towarzyskie (10,3h/tyg) czy jazdę samochodem (8,9h/tyg).
Wnioski z mojego ostatniego roku i patrząc również na życie innych księży są takie:
a) pracujemy za dużo.
b) kapłaństwo nie traktujemy jako pracy, bo inaczej byśmy nie poświęcali wielu godzin na sprawy, które nie przynoszą dochodu a czasem tylko generują koszty.
c) im więcej pracujemy, tym więcej ludzi ma pretensje, że czegoś nie robimy.
Są jeszcze inne wnioski wynikające ze szczegółowego rozkładu poszczególnych zajęć, ale to sobie zostawię dla siebie:)
Dzielę się tym trochę dlatego, byście zobaczyli jak wygląda praca a przede wszystkim, by zachęcić do przypatrzenia się swojemu czasowi, bo to powie o nas więcej niż nam się wydaje.
[post_title] => Co ja właściwie robię? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3675-co-ja-wlasciwie-robie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-09-30 17:11:20 [post_modified_gmt] => 2022-09-30 15:11:20 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/09/30/3675-co-ja-wlasciwie-robie/ [menu_order] => 1004 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [36] => WP_Post Object ( [ID] => 5867 [post_author] => 4 [post_date] => 2022-08-21 15:22:00 [post_date_gmt] => 2022-08-21 13:22:00 [post_content] =>21.08.2022
Czy większość pójdzie do piekła? Czy większość pójdzie do nieba? Ilu będzie zbawionych?
Ewangelia i Nowy Testament mówi o tym dwojako.
Z jednej strony padają słowa, które sugerują, że mniej będzie zbawionych niż potępionych. Jezus bowiem mówi: "Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają." (Łk 13,24) albo w innym miejscu: "Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują!" (Mt 7,13-14) Ten sam Jezus, kiedy jednak opowiada o Sądzie Ostatecznym (por. Mt 25) mówi tylko, że ludzie zostaną rozdzieleni jak pasterz oddziela owce od kozłów i nie precyzuje, po której stronie będzie więcej ludzi.
Z drugiej strony Jezus daje pewność zbawienia, kiedy wypowiada słowa: "Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony" (Mk 16,16) a także "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne"(J 6,47), czy "Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym." (J 6,54), albo "Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną, a Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki." (J 10,27-28). Kiedy do tego dodamy zachowanie Jezusa względem grzeszników i słowa do łotra na krzyżu "Dziś ze mną będzie w raju" (Łk 23,43), wydaje się, że dostać się do nieba nie jest tak wcale trudno, a więc skoro taki łotr się załapał i skoro celnicy i grzesznice wchodzą, to może jednak nie będzie tak źle. Uczciwie jednak trzeba powiedzieć, że Jezus nigdzie nie mówi, że większość będzie zbawionych, ale na pewno pragnie jak Jego Ojciec, żeby "wszyscy byli zbawieni i doszli do poznania prawdy" (1 Tm 2,4).
Na pytanie ilu będzie zbawionych, pada ze strony Jezusa odpowiedź: Ty się staraj, żeby należeć do tej liczby. Czyli nie tyle zastanawiaj się nad liczbą, co skup się na swoim nawróceniu.
Taka odpowiedź nie zadowala wielu ludzi, stąd powstają różne teorie i z palca wyssane informacje, jak choćby ta, którą ks. Natanek może dwa lata temu wygłosił w jednym ze swoich kazań, że ma swojego informatora i ten ma bezpośredni kontakt z NAI [Niebiańską Agencją Informacyjną - taki odpowiednik KAI]. I ponoć się dowiedział, że na 1000 ostatnio zmarłych księży 497 znalazło się w piekle, 496 w czyśćcu, a 7 w niebie.
Próbowanie określenia liczby zbawionych ma swoje niebezpieczne konsekwencje.
Po pierwsze, może prowadzić do wyśmiewania naszej wiary, bo jak ktoś rozpowiada fałszywe i infantylne informacje, jakoby on wiedział więcej niż Jezus, to naraża całą wiarę na bekę.
Po drugie, jak się rozgłasza, że większość pójdzie do piekła, może to zniechęcać ludzi, bo skoro większość nie da rady, to co dopiero ja.
Po trzecie, jak się rozgłasza, że większość będzie zbawionych, to zachęca się do tego, żeby się nie przejmować, bo przecież nie jestem tak zły jak Hitler.
Po czwarte, jak się rozgłasza, że wszyscy będą zbawieni, to stawia się w dziwnym świetle Jezusa, jakoby On mniej wiedział niż my i sprawia się wielką radość wszystkim łotrom i krzywdzącym innych, bo skoro wszyscy będą zbawienia, to "hulaj dusza, piekła nie ma".
Na pytanie o liczbę ludzi w piekle i niebie jest tylko jedna odpowiedź: Nie wiadomo ilu będzie zbawionych. Wiadomo, że jest piekło i niebo i wiadomo, że zbawienia jest w naszych rękach. Tak. To jest cena wolności i pomysłu Boga na człowieka. Dlatego kogo interesuje to pytanie, powinien wziąć się za swoje nawrócenie. Odpowiedzią na pytanie o liczbę zbawionych bowiem nie może być informacja, tylko transformacja. I to nasza własna.
9.06.2022
7.06.2022
Nie brakuje wcale księży. Jakoś tylko boli mnie bardzo ta nasza niewdzięczność wobec Boga za to, co jest.
Nie brakuje księży. Mówi o tym statystyka.
W 1950 r. w archidiecezji Łódzkiej był 1 ksiądz na 3184 katolików, w Warszawskiej 1 na 2435 katolików, w Krakowskiej 1 na 1100. W tym czasie w diecezji Nottingham (Anglia, tam jeździłem kilka lat na zastępstwo) 1 ksiądz przypadał na 283 katolików, a w diecezji Angers (Francja, tam byłem na kursie języka), 1 na 440 katolików. Ani Kościół w Anglii, ani we Francji nie posyłał wtedy księży do Polski z powodu rażącej różnicy ilości duchowieństwa.
W 1980 r. diecezja Nottingham miała 1 księdza na 558 katolików, Angers 1 na 721, Łódź 1 na 2570; Warszawa 1 na 2110; Kraków 1 na 1300 a Opole 1 na 1673.
W 2019-2020 Nottingham miało 1 księdza na 1055, Angers 1 na 2522, Łódź 1 na 1839, Warszawa 1 na 1118, Kraków 1 na 740, Opole 1 na 990 katolików. [statystyki za: https://www.catholic-hierarchy.org/ ]
To prawda, że na Zachodzie księży ubywa w przeliczeniu na jednego katolika, ale ciągle ich jest więcej niż było w Polsce i wiele lat po II wojnie światowej.
To prawda, że odczuwamy realny spadek powołań i wyświęcanych co roku nowych księży, ale ciągle w Polsce mamy prawie dwa razy więcej księży na jednego katolika niż 40 lat temu. A przecież nikt wtedy nie lamentował, że mało powołań, że trzeba łączyć parafie, że kryzys. Co więcej Kościół był liczącą się siłą społeczną. A gdyby tego było mało, liczba praktykujących katolików była większa niż teraz, a przecież to jest najbardziej miarodajna statystyka: ilość praktykujących księży na praktykujących katolików.
Nie brakuje księży. Mówi o tym zapotrzebowanie.
Ksiądz jest koniecznie potrzebny do sprawowania Eucharystii, spowiedzi, namaszczenia chorych. Nie wiem czy jest takie chociaż jedno miejsce w Polsce, gdzie na Mszę św., spowiedź czy namaszczenie trzeba czekać tygodniami czy miesiącami. Ludzie się denerwują, bo czasem kolejka do spowiedzi jest na 30 minut. Ale co to jest w porównaniu do lekarzy, budowlańców, mechaników czy jeszcze wielu innych opcji, na które jest zapotrzebowanie a nie ma możliwości. I nawet gdyby rolę księdza nie ograniczać do tych trzech sakramentów, w których jest niezastępowalny, to nie brakuje księży głoszących Ewangelię, uczących katechezy, prowadzących wspólnoty. Czasem może trzeba by pojechać kilkanaście kilometrów, by odnaleźć wspólnotę czy sposób formacji, która mi odpowiada, ale przecież nie możemy narzekać, że tego nie ma, albo jest tak daleko, że się nie da dojechać.
Nie brakuje księży. Mówią o tym nasze zajęcia.
Dopóki księża zbierają składkę na Mszy świętej, zajmują się blachą na kościół, załatwiają głośniki na procesje, są dyrektorami ośrodków rekolekcyjnych, godziny spędzają nad organizacją wyjazdu dla dzieci czy młodzieży, robią plakaty na wydarzenia parafialne, prowadzą strony i fanpage parafii, są rzecznikami, psychoterapeutami, wykładowcami i to nie tylko przedmiotów teologicznych, to naprawdę jest dowód na to, że mamy naprawdę wystarczająco księży. Bóg powołuje bardzo wielu mężczyzn tak, by nie musieli ograniczać swojego przeżywania kapłaństwa do sprawowania tylko trzech sakramentów.
Nie brakuje księży. Mówi o tym nasze duszpasterstwo.
Jeśli stać nas na to, że w niedzielę odprawiamy osiem Mszy świętych w parafiach, w których wystarczyłoby sześć, czy cztery Msze tam, gdzie by wystarczyłyby dwie i jeśli dwóch, trzech czy nawet więcej księży stoi przy ołtarzu w czasie jednej Mszy św. i to niedzielnej, to jest to tylko znak, że mamy dużo księży. Przyzwyczailiśmy się w duszpasterstwie do ilości księży jak ktoś kto zarabiał 20 tysięcy a teraz ma 15. Może jednak lepiej nie narzekać na spadek, tylko przemyśleć wydatki w stosunku do dochodów, czyli ilość możliwej pracy do posiadanych powołań.
Dlaczego więc mamy wrażenie, że jest mniej księży?
Bo mniej przychodzi do seminarium i mniej zostaje wyświęconych.
Bo namnożyliśmy nabożeństw, spotkań dekanalnych i diecezjalnych, pielgrzymek i grupek, z których każda chciałaby mieć swojego duszpasterza i to niekoniecznie od spraw kapłańskich..
Bo trzymamy się kurczowo całego etatu w szkołach czy na uczelniach, więc przy dodatkowych zajęciach księża są bardzo obłożeni.
Bo przyzwyczailiśmy się do tego, że było więcej powołań i nawet lekki ubytek traktujemy jak tragedię.
Bo wielki bum czasów pontyfikatu Jana Pawła II nie potraktowaliśmy jako czasu żniw w miesiące letnie tylko jako normę na każdy miesiąc roku.
Nie brakuje księży. Brakuje nam ewidentnie wdzięczności za to, co mamy i czasem mądrego gospodarowania duszpasterstwem i tymi powołaniami, które już są. Czasem też brakuje szczerej modlitwy zamiast lamentowania, bo przecież do tego zachęcał nas Jezus: „Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10,2).
Jezus zostawił Kościół w liczbie 500 osób, które Go widziało po zmartwychwstaniu i 120 uczniów w Wieczerniku, z czego nie wszyscy byli księżmi. I to ziarno wyrosło na miliardowe drzewo. Wierzę w Kościół Święty i wierzę w Ducha Świętego, który ten Kościół prowadzi, również liczbą powołań kapłańskich.
[post_title] => Księży nie brakuje [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3543-nie-brakuje-ksiezy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-06-07 17:53:15 [post_modified_gmt] => 2022-06-07 15:53:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/06/07/3543-nie-brakuje-ksiezy/ [menu_order] => 1133 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [39] => WP_Post Object ( [ID] => 5864 [post_author] => 4 [post_date] => 2022-03-26 16:33:46 [post_date_gmt] => 2022-03-26 15:33:46 [post_content] =>
Kolegiata św. Anny, 25.03.2022
DROGA KRZYŻOWA POKOJU
Wstęp
Panie Jezu Chryste, o Tobie mówił prorok Izajasz: „Nazwano Go imieniem: Książę Pokoju” (por. Iz 9,5). O Tobie pisał św. Paweł: „On bowiem jest naszym pokojem. On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur – wrogość” (Ef 2,14). Ty sam mówiłeś: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam … Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka.” (J 14,27)
Jezu, niosąc w sercu czas niepokoju i wojny, współprzeżywając dramaty rannych i zabitych, cierpiąc z uchodźcami zalęknionymi o przyszłość, prosimy Cię, pozwól nam przejść drogę krzyżową pokoju z Tobą, tak by i do nas dotarło Twoje paschalne pozdrowienie „Pokój Wam”.
Stacja 1
Pokój skazany na śmierć
Jezus zostaje skazany na śmierć. Zarówno przez Żydów jak i przez pogan. Nie tylko przez władzę państwową, ale i przez religijną. Przedziwny dramat ludzkości, która decyduje się na zabicie księcia pokoju, dramat człowieka, który nie chce, żeby rządził pokój.
Ludzkość nie przestała do dzisiaj skazywać pokoju na śmierć. Czy to w czterech ścianach własnego domu, czy w przestrzeni medialnej, czy to robimy osobiście czy taką decyzję podejmują jakiekolwiek władze, ciągle powtarza się dramat pierwszej stacji, bo ciągle komuś zależy bardziej na wojnie niż na pokoju.
Stacja 2
Książe pokoju bierze krzyż na swoje ramiona
Jezus wziął krzyż przestępcy, chociaż był niewinny. Nie walczył o bardziej sprawiedliwy wyrok, ani nie poprosił Boga Ojca, żeby nowym potopem zatopić wszystkich wszczynających niepokój. Biorąc krzyż na swoje ramiona wszedł w najbardziej dramatyczne losy człowieka związane z niepokojem i lękiem.
Pokój nie zdobywa się ucieczką od krzyża niepokoju, nie osiąga fałszywą wizją świata, w której zakłada się, że wszyscy ludzie chcą pokoju ani milczeniem na tematy konfliktów i wojen. Do pokoju dochodzi się drogą krzyżową życia Ewangelią pośród wrzasków i strzałów sił, które chcą zniszczyć pokój.
Stacja 3
Pierwszy upadek – kłótnia
Pierwszy upadek Jezusa wydaje się zaskakujący. Przecież to początek drogi, więc powinien być jeszcze silny. A jednak nocne przesłuchanie, wleczenie od Annasza do Kajfasza i jeszcze Piłata, biczowanie i cierniem ukoronowanie wykończyły ciało trzydziestoletniego mężczyzny.
Pierwszy upadkiem na drodze pokoju jest kłótnia. Niby nie powinna się zdarzać, bo jesteśmy małżeństwem, rodziną, kolegami, współpracownicami, jesteśmy homo sapiens, więc powinniśmy używać bardziej rozumu niż pięści a jednak to też jest bardzo ludzkie - kłócić się nieraz naprawdę o sprawy, o które nie warto się kłócić. Jeśli nie potrafimy nie upadać w kłótnię, obyśmy jak najszybciej z takich upadku powstawali.
Stacja 4
Spotkanie dawcy pokoju z Matką
Maryja zapewne pamiętała słowa proroka Micheasza. Zwłaszcza od dnia narodzin Jezusa: „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie wyjdzie dla mnie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności. […] A Ten będzie pokojem.” (Mi 5,1.4) Teraz spotyka Dawcę pokoju na drodze niepokoju. Ona jedna wie, że nie było łatwo przy narodzinach. On też będzie wiedzieć, że nie będzie łatwo przy śmierci. Ona jedna tu i tam świadomie obecna. Królowa pokoju.
Na naszych drogach pokoju nie może zabraknąć Maryi. Płaszcz i ramiona matki, słowa i obecność tak bliska przynosi ukojenie każdemu dziecku. Jesteśmy jej dziećmi. Jesteśmy dziećmi Królowej pokoju. Nie rezygnujmy z różańca, o który prosiła w Fatimie w czasie I wojny światowej. Nie traćmy wiary w sens oddawania pod jej opiekę całego świata. Nie uciekajmy od spotkań z Maryją tam, gdzie niepokój i konflikty wkradają się w nasze życie.
Stacja 5
Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż pokoju
Szymon wracał z pola. Szedł z pracy do odpoczynku. Nie planował wysiłku ani zajęć, które nie kojarzyły się wcale pozytywnie. Pomagać skazańcom to raczej nie był powód do dumy.
Nie zawsze łatwo pomagać sprawom pokoju. Nie zawsze usłyszymy oklaski, pochwały czy poczucie dumy. Czasem usłyszymy zarzuty, podejrzenia o interesowność a niekiedy spotkamy się z niewdzięcznością tych, którym pomagamy. Najczęściej jednak będzie bolało nas to, że zostaliśmy zmuszeni do pomocy, przez prawo czy przez sumienie. Krzyż pomagania czasem boli i będzie bolał bo jest krzyżem.
Stacja 6
Święta Weronika ociera twarz umęczonemu pokojowi
Weronika nie została zmuszona. Jej gest jest gestem wolności, odrobiną dobra w świecie krwi, pyłu i zbliżania się do godziny śmierci. Jej biała chusta promienieje jak światło w kraju ciemności zła. Według niektórych tradycji to była kobieta cierpiąca na krwotok uzdrowiona przez Jezusa. A może to był gest serca nie za coś, nie z wdzięczności, lecz po coś i dla kogoś.
Cokolwiek zrobimy dla pokoju z serca, z wolności czyni z nas św. Weronikę, odbija na naszym sercu wizerunek samego Jezusa. Czy to będzie powstrzymanie się od sporu, czy wybaczenie, czy poświęcenie kilku minut zalęknionym, czy pomoc materialna, logistyczna, modlitewna, czy jakakolwiek inna, to wszystko czyni z nas tych, o których mów Jezus: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni zostaną nazwani synami Bożymi”.
Stacja 7
Druga upadek - wojna
Ten upadek nie powinien się zdarzyć. Przecież Jezus spotkał się ze swoją matką, przecież pomógł mu Szymon z Cyreny, przecież św. Weronika okazała dobre serce. A jednak Jezusa upada. Jednak ciężar krzyża staje się większym od ciężaru ludzkiej pomocy.
Drugim upadkiem na drodze krzyżowej pokoju jest wojna. Ten upadek nie powinien się zdarzyć. Przecież historia nauczyła nas, że wojna jest nieszczęściem. Przecież powtarzaliśmy często „Nigdy więcej wojny”. Przecież liczne układy międzynarodowe i gwarancje osobiste miały zapewnić pokój. Przecież tyle sił włożyliśmy w walkę z przemocą. A jednak grzech znowu wziął w niewolę rozum. A jednak człowiek znowu wolał wybrać zło.
Stacja 8
Jezus prostuje fałszywie lamentujących nad niepokojem
Jerozolimskie kobiety wydają się pełne empatii, współczują nad cierpiącym Jezusem, nawet nie żałują łez. Pozornie są kolejnymi bohaterkami na drodze krzyżowej Jezusa. A jednak Jezus mówi im, żeby nie płakały nad nim tylko nad sobą i nad swymi dziećmi.
Płakać nad wojną, lamentować nad losem zmarłych i rannych, użalać się nad cierpieniem uchodźców i sierot wydaje się bardzo ludzkie. Może jednak wśród wielu ludzkich łez, pozornie dobrych łez, znajdą się i łzy fałszywe, łzy twórców niepokoju we własnym domu, wzruszenia oprawców, o których wiedzą tylko najbliżsi czy intelektualne lamentacje, które nie pomagają nikomu, nawet samym lamentującym. Są łzy ku nawróceniu, są łzy ku pomocy, ale są też i łzy, które spływają bezowocnie na ziemię.
Stacja 9
Trzeci upadek – brak przebaczenia
Trzeci raz Jezus upada niedaleko od Golgoty. Zostało może kilkadziesiąt metrów, może trochę więcej. Ale ciężar poprzednich upadków, trudy drogi i widok Golgoty, na którą trzeba się jeszcze wspiąć może odebrać nadzieję na sens powstawania.
Trzeci upadek na drodze krzyżowej pokoju to brak przebaczenia. Ból zranienia, krzywdy zadawnione i nowe, widok oprawcy i nieszczęść, które sprawił, poczucie bezsensowności dobra i wszechogarniającej siły zła, to wszystko może przygnieść do ziemi. I chociaż w głębi sercu chciałoby się wybaczyć, chociaż rozum Ewangelii mówi, że tak trzeba, to jeśli boską siłą nie podniesiemy się z tego upadku, nie zaznamy pokoju na wieki.
Stacja 10
Obnażenie z godności krzywdą dla pokoju
Ten, który stworzył wszystkie kwiaty, trawy i zioła zostaje odarty z własnej szaty. Ten, który przyodziewa ziemię szronem i śniegiem, zostaje wystawiony na publiczne wyszydzenie. Ten, który przywracał godność trędowatym, paralitykom, celnikom i nierządnicom, zostaje ogłoszony znakiem pohańbienia.
Nic tak nie zagraża pokojowi jak odarcie z godności, wyszydzenie, poniżenie, zmiażdżenie słowem, manipulacją. Człowiek jest niezbywalną wartością i chce być wartością. Jakakolwiek kradzież tej wartości rodzi w nim niepokój i podpala do buntu. Nie ma pokoju tam, gdzie nie ma wzajemnego szacunku.
Stacja 11
Trzy gwoździe do śmierci pokoju
Nie mógł swoją prawicą dokonać cudu, bo jeden gwóźdź unieruchomił ją skutecznie. Nie mógł wyciągnąć lewej ręki, by poprowadzić innych za sobą, bo drugi gwóźdź przybił ją do krzyża. Nie mógł do nikogo zrobić nawet jednego kroku, bo trzeci gwóźdź przywiązał jego stopy do krzyża aż do śmierci. Trzy gwoździe, może nawet niepozorne a powstrzymały ciało Jezusa jak nikt inny.
Również pokój jest ukrzyżowany trzema gwoźdźmi: chciwością, egoizmem i pychą. Niby takie niepozorne grzechy, niby takie ludzkie zachowania a jednak mogą zabrać pokój serca na miesiące, lata i na życie całe.
Stacja 12
Śmierć nadziei śmiercią pokoju
Jezus umarł na krzyżu. Gromadzący tłumy przez tłum został skazany na krzyż. Dawca życia został pokonany przez śmierć. Zwycięzca śmierci pozwolił na klęskę. Nie tak miało to wyglądać i nie takiego mesjasza chciał widzieć w Jezusie Piotr. Śmierć Jezusa była końcem. Śmierć Jezusa wtedy wydawała się końcem.
Najgorszą śmiercią pokoju nie jest kłótnia, brak przebaczenia, czy nawet wojna. Prawdziwą śmiercią pokoju jest brak nadziei na pokój. Póki żyje nadzieja na pokój, pokój ma nadzieję na zmartwychwstanie.
Stacja 13
Ramiona Kościoła przytulają zranionych i zabitych
Matka Jezusa przytula ciało swego Syna jak kiedyś w Betlejem. Ale teraz to już nie jest ciało nowonarodzonego do życia, ale ciało nowonarodzonego do śmierci. Miłość matczyna pozostanie ciągle taką samą miłością w dobrej i złej doli.
Od tamtego krzyża na Golgocie Maryja jest również Matką Kościoła. Od tamtej śmierci, w której z boku wypłynęła krew i woda, sakramenty Kościoła, Kościół stał się naszą matką. I jak Maryja bierze w swoje ramiona ciało zmarłego syna, tak ramiona Kościoła przytulą zranionych i zabitych, namaszczą świętym olejem, okadzą modlitwą ostatniego pożegnania, zwiążą bandażami miłości, żeby ocalić tych, którzy można ocalić. Bo matka Kościół chce kochać swoje dzieci taką samą miłością w dobrej i złej doli.
Stacja 14
Pogrzeb pokoju nie jest ostatnią stacją
Ostatnia stacja drogi krzyżowej kończy się pogrzebem. To takie ludzkie, normalne. I nawet Józef z Arymatei i Nikodem jakoś pasują do tych z naszych rodzin, którzy załatwią pogrzeb i wszystkie formalności. Ktoś to musi przecież zrobić i nie zawsze najbardziej zasmuceni z rodziny. Jednak gdyby nie było stacja piętnastej. Gdyby nie było zmartwychwstania, żaden z nas nie poszedł by na drogę krzyżową. Bo po co iść drogą, która kończy się śmiercią.
Śmierć żołnierzy, cywilów, małych dzieci i chorych ludzi budzi odrazę, przerażenie i smutek. Trzeba szanować ciała zmarłych na wojnie. Trzeba pomóc pogrzebać na ile się da i jak się da. To takie ludzkie i normalne. Ale przede wszystkim trzeba powtarzać aż do końca świata, że stacja pogrzebu pokoju nie jest ostatnią stacją. Trzeba rozgłaszać nawet na dachach tyranów, że wszystko skończy się zmartwychwstaniem. Że ostatnie słowo drogi krzyżowej pokoju zostanie wypowiedziane w Wielkanoc i to przez samego Księcia pokoju, który chociaż umarł mówi do każdego: „Pokój Wam”.
Zakończenie
Jeruszalajim – Miasto Pokoju – Jerozolima. Tam w każdy piątek o 15.10 rozpoczyna się w szczególna Droga Krzyżowa. Ojcowie Franciszkanie i zakonnicy innych charyzmatów, księża różnych diecezji i krajów, siostry i świeccy mieszkający w świętym mieście oraz liczni pielgrzymi idą śladami, którymi Jezus przeszedł prawie XX wieków temu. To szczególna droga krzyżowa również dlatego, że zawsze kończy się piętnastą stacją, stacją zmartwychwstania. I zawsze kończy się radosnym „Alleluja”. Nawet w Wielkim Poście.
To, co wydaje się dziwne jest największym orędziem Ewangelii. Chociaż wydawałoby się, że śmierć, nienawiść, zło i krzywda jest silniejsze niż wszystko, to jednak ostateczne zwycięstwo będzie po stronie Boga, miłości, życia i pokoju.
Niech wielkanocne „Pokój Wam” Jezusa wleje w nasze serca ufność na dziś, na jutro i na zawsze. W dobrej i złej doli.
[post_title] => Droga krzyżowa pokoju [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3457-droga-krzyzowa-pokoju [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-03-26 16:33:46 [post_modified_gmt] => 2022-03-26 15:33:46 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/03/26/3457-droga-krzyzowa-pokoju/ [menu_order] => 1216 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [40] => WP_Post Object ( [ID] => 5863 [post_author] => 4 [post_date] => 2021-10-03 21:54:11 [post_date_gmt] => 2021-10-03 19:54:11 [post_content] =>Wstęp
Panie, Jezu Chryste, Twoja droga krzyżowa to również droga krzyżowa świętej rodziny. Kiedy wziąłeś krzyż na swoje ramiona, kiedy cierpiałeś i zostałeś zabity, miałeś tylko 33 lata. Twój ojciec - właściwie opiekun - Józef, już nie żył. Matka, Maryja nie miała innego dziecka, które by jej pomogło żyć w świecie, w którym wdowy, sieroty czy samotne kobiety wcale nie miały łatwo.
Nasze drogi krzyżowe to często drogi krzyżowe naszych rodzin. Dlatego dziś chcemy iść za Twoim krzyżem, z tymi, którzy są dla nas najbliżsi, byśmy uczyli się każde cierpienie naszych domów dźwigać razem z Twoją świętą rodziną.
1. Jezus na śmierć skazany – skazani na rodzinę
Jezus został skazany na śmierć. Wyrok wydała Wysoka Rada, tłum i Piłat. Dla jednych wyrok konieczny. Dla innych skandaliczny. Tam gdzie siła i większość decyduje, prawda nie ma znaczenia. Tam, gdzie kłamstwo jest silniejsze od miłości można skazać na śmierć nawet najświętszego człowieka. Dobrze, że nad tym wszystkim czuwa Bóg, który najbardziej absurdalne wyroki może zamienić w początek drogi do zwycięstwa.
W pewnym sensie każdy z nas został skazany na życie w rodzinie. Bez możliwości wyboru rodziców czy rodzeństwa, bez wpływu na geny dzieci, bez możliwości wyboru kraju i języka.
Prosimy Cię, Panie Jezu, byśmy bez względu na to w jakich żyjemy rodzinach, nie stracili wiary w to, że każdy dom może być początkiem nie tylko drogi krzyżowej, ale także początkiem drogi do ostatecznego zwycięstwa.
2. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona – nie uciekamy od życia
Jezus mógł protestować, nie zgodzić się z wyrokiem a nawet użyć wszechmocy, żeby nie iść krzyżowa drogą. On jednak wie, że jeśli taka jest wola Ojca, to trzeba ten krzyż wziąć, nawet jeśli nie za swoje winy i nawet jeśli jest on bardzo ciężki.
Wziąć krzyż, to nie uciec od życia w rodzinie, to nie zostawić matki z niepełnosprawnym dzieckiem, rodziców schorowanych na pastwę samotności, współmałżonka w chorobie. Wziąć krzyż rodziny to nie uciekać od spotkań rodzinnych, podtrzymywania więzi i wzajemnej pomocy. Wziąć krzyż rodziny to nie marzyć o samotnym życiu tylko dlatego, by nie musieć troszczyć się o nikogo.
Prosimy Cię, Panie Jezu, byśmy nie porzucali rodzinnego krzyża bez względu na jego ciężar.
3. Jezus upada po raz pierwszy pod krzyżem – rezygnacja z rozmowy
Jezus upadł już na początku swej drogi. Wykończony biczowaniem i cierniową koroną, nieprzespaną nocą i bólem niesprawiedliwego wyroku upada pod ciężarem krzyża, chociaż wydaje się tak bardzo młody i tak bardzo silny.
Pierwszym upadkiem w życiu rodziny jest brak rozmowy. Mimo miłości wzajemnej i naturalnej bliskości przychodzi niechęć, nieszczerość, pierwsze kłamstwa i ciche dni. Nieprzepracowane sprawy wracają w bolesnym milczeniu.
Prosimy Cię, Panie Jezu, daj nam odwagę szczerych, rodzinnych rozmów.
4. Jezus spotyka się ze swoją matką – spotkania z rodzicami
Spotkanie Jezusa z matką było bolesne i pocieszające. Bolesne, bo widzieć cierpienie swojego dziecka i nie móc nic z tym zrobić, bo widzieć cierpienie swojej matki i mieć świadomość, że tak musi być, to boli. Z drugiej strony nic tak nie pomaga w cierpieniu jak miłość. A przecież wzajemna miłość między Jezusem a Jego Matką była najbardziej owocną miłością.
Na drodze krzyżowej rodziny nie brak spotkań z naszymi rodzicami. Spotkania te mogą czasem bardzo boleć. Bo niezrozumienie między pokoleniami, bo konflikty na linii teściowie i zięć czy synowa, bo czasem rodzice są za bardzo daleko a czasem wtrącają się za wiele. Przy całej trudności tych spotkań, nie może zabraknąć troski o wzajemne pocieszenie. Byśmy nigdy na drodze krzyżowej naszych rodziców nie byli powodem rozgoryczenia, ale pociechą aż po grób.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy rodziców kochali do końca.
5. Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi – rodzina pomaga obcym
Jezusowi nie pomógł Szymon z Betsaidy, któremu dał imię Piotr. Nie pomógł Jan, chociaż będzie stał pod krzyżem. Nie pomogli ani uczniowie, ani ci, których uzdrowił. Pomógł ktoś całkiem obcy i to jeszcze pomógł, bo został przymuszony.
Każdy z nas może być Szymonem z Cyreny. To nic, że nie znamy tych, którzy potrzebują pomocy, to nic, że to nie nasza rodzina. To nic, że czasem jesteśmy przymuszani prawem, by dzielić się pracą swych rąk z innymi. Ważne, że pomagamy. Bo nawet najwspanialsza rodzina powinna mieć wolne miejsce przy stole dla obcych nie tylko w wigilię.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy nie byli zamknięci na innych.
6. Święta Weronika ociera twarz Chrystusowi – rodzina potrafi przyjąć pomoc od innych
O świętej Weronice wiemy jeszcze mniej niż o Szymonie z Cyreny. Nie wiemy, skąd wracała, ani jaką miała rodzinę. Wiemy, że otarła twarz Jezusowi. Niby nic a jednak jakoś lżej iść do przodu chociaż parę kroków. Jakoś lżej cierpieć, widząc dobro, którym ktoś dzieli się z nami.
Na drodze krzyżowej rodziny święte Weroniki to ci wszyscy, którzy nam pomagają. Niby nie rodzina, nie zawsze muszą, czasem nie rozumiemy dlaczego to robią, ale pojawiają się od czasu do czasu w życiu. Uśmiech, pomoc w załatwianiu drobiazgów, drobne prezenty, minuty czy godziny rozmów, czasem zwykły łyk herbaty w górach. Ciężko byłoby żyć, gdybyśmy nie spotykali tych, którzy okazują nam serce.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy byli wdzięczni wobec tych, którzy nam pomagają.
7. Jezus upada po raz drugi pod krzyżem – rezygnacja z modlitwy
Drugi upadek jest tym bardziej bolesny, że po ludzku nie powinien się zdarzyć. Przecież Jezus spotkał się z matką, pomógł mu Szymon z Cyreny i Weronik ulżyła w cierpieniu. A jednak to wszystko nie pomogło. Bo przychodzi taki moment na drodze krzyżowej, że żadna ludzka pomoc nie uchroni przed upadkiem.
Na drodze krzyżowej rodziny drugi upadek to rezygnacja z modlitwy. Jeśli bowiem odejdziemy od Boga, to choćby nam pomagały dziesiątki Szymonów i choćby chciały ulżyć liczne Weroniki, nikt i nic nie zastąpi Bożej pomocy. Bez Boga nie da się przejść całą drogę krzyżową rodziny. Bez Boga nie da się podnieść z żadnych rodzinnych upadków.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, by w naszych rodzinach nie zabrakło nigdy Boga.
8. Jezus pociesza płaczące niewiasty – nie żyć za bardzo cudzym życiem
Niektóre kobiety z Jerozolimy, widząc cierpienie Jezusa, płakały nad nim. Po ludzku przecież żal było młodego człowieka i to tak dobrego. Jezus jednak zamiast im podziękować, zwraca uwagę na to, żeby nie płakały nad nim, tylko nad sobą i nad swoimi dziećmi. Tak jakby chciał powiedzieć, że nawet cierpienie Boga nam nie pomoże, jak nie zajmiemy się na serio swoim życiem.
Jest taka pokusa w życiu rodzinnym, żeby myśleć za wiele o innych rodzinach. Myśleć, rozmawiać, plotkować, osądzać a czasem nawet się wtrącać. Jest taka fałszywa otwartość i bliskość, która jest tylko ucieczką od swoich rodzinnych problemów. Tak jakby mówiąc o problemach innych, swoje rozwiązywały się automatycznie. A przecież nie da się kochać bliźniego jak nie kochamy siebie. Nie da się pomagać innym, jak uciekamy w rodzinie od rozwiązywania swoich kłopotów.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy nie wtrącali się za bardzo w życie innych.
9. Jezus upada po raz trzeci – rezygnacja z przebaczenia
Jezusowi musiało być coraz trudniej. Nie tylko iść, ale i powstać z upadku. Niby już niedługa droga, ale i sił niewiele. A przecież kto mógł przewidzieć, że to ostatnie upadek? Kto mógł też przewidzieć, że mimo wszystko Jezus da radę dojść sam na Golgotę.
Trzecim upadkiem w życiu rodziny jest brak przebaczenia. Bardzo ciężko się powstaje, gdy żal i nienawiść przygniatają serce do ziemi. Bardzo trudno o normalne życie, gdy rany przeszłości nie zabliźnia teraźniejsza miłość. Czasem wydaje się, że już nigdy nie będzie tak samo. Czasem tak boli, że człowiek przestaje już wierzyć w pojednanie. A jednak nie ma innej drogi. Nawet najtrudniejsze wybaczenie daje więcej sił na drogę niż brak rodzinnego pojednania.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, by nikt nie płakał z naszego powodu i byśmy wybaczyli wszystkim naszym winowajcom.
10. Jezus z szat obnażony – kochać mimo wszystko
Bóg Ojciec, który dał pierwszym rodzicom ubranie, swojemu Synowi zostawił tylko nagość. Pozwolił obedrzeć Go z godności, honoru, i ostatniej szaty. I to nie był znak braku ojcowskiej miłości. To był znak miłości mimo wszystko, miłości nie tylko takiego jakim jest ale i takiego, jakim uczynili go ludzie.
Nie ma piękniejszej miłości w rodzinie od tej, która kocha mimo wszystko. Mimo poznanych wad, grzechów i ułomności. Mimo poznania prawdy bolesnej a czasem nawet krzywdy. Mieć kogoś na świecie kto cię kocha bez względu na wszystko, to mieć szczęście rodzinne. Bo rodzina to wierna miłość pomimo wszystko i na zawsze.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy w rodzinie dawali i znajdywali oparcie.
11. Jezus przybity do krzyża – trzy rodzinne gwoździe
Wystarczyły trzy gwoździe, żeby Jezus nie mógł nikogo pobłogosławić, żeby nie mógł przytulić ani pogłaskać, żeby nie mógł pójść do tych, którzy najbardziej Go potrzebowali. Przybity do krzyża Jezus będzie cierpiał aż do śmierci, bo każdy gwóźdź będzie pilnował, by ból nie skończył się za życia.
Każda rodzina ma swoje trzy gwoździe, które bolą ją najbardziej. Bolą, bo często nie da się ich usunąć. Bolą, bo utrudniają okrutnie życie, bolą za bardzo bo dotykają tego, co najważniejsze. Czy to jest gwóźdź alkoholizmu? Czy to gwóźdź zdrady? Czy to niewiara w Boga? Czy brak rodzinnego przebaczenia? Czy może złośliwość codzienna? Albo przemoc i poniżanie? Jak się nazywają trzy największe bóle naszej rodziny?
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, by żaden gwóźdź rodzinnego krzyża nie zabił w nas miłości.
12. Jezus umiera na krzyżu – śmierć w rodzinie
Jeśli umarł Syn Boga, który jest Wszechmogący, jeśli umarł Jezus, syna Maryi, Niepokalanej Matki, jeśli umarł ten, który był całkowicie niewinny, jeśli umarł ten, który wskrzeszał ze śmierci i ten, który sam jest światłem i życiem, to żadna śmierć nie powinna nas dziwić. Nawet śmierć przedwczesna.
Kiedy w rodzinie umrze najbliższy, kiedy odchodzi mąż, żona, ojciec, matka, brat, siostra, a nawet kiedy odchodzi własne dziecko, nie możemy tracić rozumu, wiary i nadziei. Lepiej wtulić się w ramiona Maryi, która wie, co to znaczy stracić własne dziecko i uwierzyć, że nawet jeśli nie wiemy dlaczego, to na pewno Bóg wie po co.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, by żadna śmierć w rodzinie nie zabiła w nas wiary w sens życia.
13. Jezus zostaje zdjęty z krzyża – wziąć w ramiona swoje zbolałe dzieci
Ciało Jezusa zdjęto z krzyża i zanim zawinięty chusty, zanim złożono do grobu, matka Jego, Maryja wzięła je swoje ramiona. Tak jak po narodzeniu w Betlejem przytulała Go na początek życia na ziemi, tak teraz otula Go miłością na wieczność, przytula na początek życia, które zostawi swojemu Kościołowi.
Dziecko musi mieć zawsze pewność otwartych ramion swoich rodziców. Czy chore, czy niepełnosprawne, czy zranione, czy grzeszne, czy odrzucone przez ludzi, czy niezaakceptowane przez samego siebie, dziecko musi mieć pewność, że ramiona matki i ojca zawsze je przygarną. Kochać dzieci, to dać im pewność, że choćby daleko odeszli od rodziców, od Boga, czy siebie, to miłość rodziców nie odejdzie od nich nigdy.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy potrafili kochać swe dzieci mimo wszystko i aż do śmierci.
14. Jezus zostaje złożony w grobie – nie bać się myśleć o pogrzebie
Dobrze, że miał kto pomyśleć o pogrzebie Jezusa. Dobrze, że znaleźli się Józef z Arymatei i Nikodem. Poprosili o ciało Jezusa, załatwili zgodę od władz, znaleźli miejsce godnego pochówku. Musieli działać szybko, bo czasu nie było wiele. Po ludzku nie zrobili żadnego cudu, ale bez nich, kto wie, co stałoby się z ciałem Jezusa.
Dobrze, jeśli w rodzinie jest ktoś, kto się nie boi mówić o śmierci. Kto zadba o testament zanim jeszcze jest w pełni sił, podzieli majątek tak, żeby dzieci nie kłóciły się potem latami. Dobrze jak zadba o miejsce na cmentarzu tak, by nie trzeba było zastanawiać się jak i gdzie pochować zmarłego. Dobrze jak zawoła księdza, jak zadba o to, by pojednać się z Bogiem przed śmiercią Na drodze krzyżowej rodziny przyjdzie nam przeżyć niejeden pogrzeb. Dobrze, jeśli w rodzinie są tacy, którzy potrafią zadbać i o tę stronę rodzinnego życia.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy potrafili uporządkować swoje sprawy przed śmiercią.
Zakończenie
Panie Jezu Chryste,
Dziękujemy ci za Twoją drogę krzyżową. Dziękujemy Ci za drogę krzyżową świętej rodziny. Uwielbiamy Boga przez boleść Twojej Matki Maryi i przedwczesną śmierć Twojego przybranego ojca Józefa.
Prosimy Cię, abyś był na drogach krzyżowych naszych rodzin.
Prosimy Cię, abyś dodawał sił każdej rodzinie, zwłaszcza tym, którym w tych dniach, miesiącach, czy latach jest bardzo ciężko.
Daj nam sił, byśmy niosąc nasze krzyże doszli razem z Tobą i naszymi rodzinami do naszego zmartwychwstania. Amen.
[post_title] => Droga krzyżowa rodziny [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3050-droga-krzyzowa-rodziny [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2021-03-30 18:25:12 [post_modified_gmt] => 2021-03-30 16:25:12 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2021/03/30/3050-droga-krzyzowa-rodziny/ [menu_order] => 1622 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [43] => WP_Post Object ( [ID] => 5858 [post_author] => 4 [post_date] => 2021-03-04 20:55:45 [post_date_gmt] => 2021-03-04 19:55:45 [post_content] =>2.02.2021
Na mapie antropologicznej ziemi siostry zakonne są bardzo dobrą wyspą i jest wiele powodów, by myśleć o nich życzliwie. Podzielę się przynajmniej dziesięcioma.
1. Mam szacunek za strój. My, księża nie zawsze musimy i nie zawsze chodzimy w stroju duchownym. Te, czy Tatry, czy plaża, czy rower czy praca w kuchni, wierne swoim habitom. To, że czasem niewygodny, to że nieraz inny strój podkreśliłby bardziej kobiecość, albo zwyczajnie pasował lepiej do danej figury, to nie szkodzi. Piękny rodzaj wierności. Jak obrączka założona na całe ciało. 2. Mam szacunek za ubóstwo. Od dziecka chciałem być księdzem diecezjalnym, bo jakoś nie mogłem zrozumieć zakonników, również w kontekście ubóstwa. Nie żebym żył jak lord, ale żeby trzeba było pytać o zgodę na zakup nawet drobiazgów? Żeby kieszonkowe mieć mniejsze od wielu dzieci? Żeby zrezygnować z myślenia „moje”, „dla mnie”, to wielki dar wolności w służbie dla innych. 3. Mam szacunek za posłuszeństwo. Pewno, że nieraz się słyszy, że lepiej byłoby rozwiązać jeden czy drugi zakon, bo o takie pierdoły się kłócą, że aż wstyd. Ale kto zna życie rodzinne wie, że wielki ogień najlepiej podpala się małymi pierdołami. Bo to najlepsze na rozpałkę. Ale to, że siostry trwają w posłuszeństwie, nie mając za bardzo możliwości zmiany pracy czy przełożonych, to jest wielka siła ducha. 4. Mam szacunek za służbę. Zwłaszcza, że w większości polskich rodzin to mama rządzi w domu. Siostry ustępują księżom. Nawet prace, którymi się zajmują wydają się być zawsze bardziej służebne. W Kościele rządzą zasadniczo mężczyźni, no poza wyjątkowymi parafiami, gdzie gospodyni przejęła cechy matki i żony. Ta pokora sióstr zakonnych zawsze mnie ujmowała niesamowicie. A przecież czasem ksiądz zgryźliwy albo poniża. Inny zaś ma problem z alkoholem albo z pieniędzmi. Jeszcze inny gada tylko o sobie i jeszcze się chwali. Cierpliwie znoszą innych jak matka swoje łobuzerskie dzieci. 5. Mam szacunek za modlitwę. Siostry są jej bardziej wierne niż księża. Poranne wstawanie, modlitwy zakonne i brewiarzowe, Msza św. i rekolekcje nie takie na pół gwizdka. Patrząc na te klęczące przed Najświętszym Sakramentem, jakoś spokojny jestem o Kościół, bo to w nich najbardziej widoczna jest Oblubienica Chrystusa. 6. Mam szacunek za dystans. Przecież to kobiety a ślub nie znosi natury. Nieraz pragnienie macierzyństwa i bliskości męskiej każe chodzić im po ścianach. A jednak tego nie widać. Dyskrecja, zachowanie granic, a jeśli nawet bliskość kumpelska czy przyjacielska, to rzadko spotkać siostrę z cechami panny szukającej faceta, co już wśród księży jest częstsze. Nie brakuje starych kawalerów po święceniach flirtujących z pannami. Jest w tym jakiś dar świadomie przeżywanego ślubu czystości. 7. Mam szacunek za troskę o liturgię. Gdzie pojedziesz odprawić Mszę św. dla sióstr, to czysty obrus, korporał nakrochmalony aż miło, puryfikaterz lśniący i biały a alba taka, że aż chce się wskoczyć w pachnąco wyprasowaną tkaninę. Czy to nie jest miłość dla Chrystusa przychodzącego na ołtarzu? 8. Mam szacunek za serce dla ubogich. Jakoś mają więcej cierpliwości, nie żal im czasu, by pogadać, na furcie dadzą kanapki albo dobre słowo, szukają biednych po domach, bo przecież wiele z nich prowadzi grupy charytatywne. Nędza nie jest dla nich smrodem odstraszającym człowieka, ale raną, która potrzebuje opatrunku. To samo te, które pracują w szpitalach, domach dziecka, domach samotnej matki. Ileż tam jest serca oddanego cierpiącym! 9. Mam szacunek za szczerość. Mają czasem więcej odwagi niż świeccy i powiedzą księdzu co można a co nie. Zwrócą uwagę na to, czego facet nie widzi nawet jak profesor. I zawsze taktownie. Nie przy świadkach, by poniżyć, ale w cztery oczy, by podzielić się bólem. To dar siostrzanego upomnienia. 10. Mam szacunek za miłość. Tę zawsze wcieloną. W kartkę, telefon, kwiatki, upominki, czekoladki, kawę czy herbatę. Chociaż ubogie, zawsze umiejące kochać konkretnie. Nie wyjedziesz od sióstr z pustymi rękami, nawet jak lałeś z pustego całą konferencję.
Można by pisać jeszcze więcej. Bo wiele w sercu ciepła, kiedy myślę o siostrach. Dziś dziękuję Bogu i ludziom za to, że są i za to, jakie są. Dziękuję za tę niesamowitą antropologiczną wyspę, wyspę piękna, dobra i mądrości, wyspę kobiet, które odbijają tak namacalnie blask nieba na ziemskich drogach ludzi.
[post_title] => O siostrach zakonnych [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2984-o-siostrach-zakonnych [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-02-02 10:16:09 [post_modified_gmt] => 2024-02-02 09:16:09 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2021/02/02/2984-o-siostrach-zakonnych/ [menu_order] => 1685 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [45] => WP_Post Object ( [ID] => 5854 [post_author] => 4 [post_date] => 2021-01-02 22:58:35 [post_date_gmt] => 2021-01-02 21:58:35 [post_content] =>Jeszcze raz w sprawie kard. Stanisława Dziwisza. W imię intelektualnej uczciwości. Po dwóch reportażach, po wielu opiniach i komentarzach, siedem zarzutów wydaje się najczęściej powtarzanych.
1. Sprawa McCarricka
Raport w sprawie McCarricka praktycznie ogranicza rolę sekretarza papieża do przekazania Ojcu Świętemu listu. Washington Post, New York Times, The Times, Frankfurter Allgemeine Zeitung, Süddeutsche Zeitung, Le Figaro, Le Monde, La Repubblica, Corriere della Sera, wszystkie te gazety od 10 listopada do dziś nie wpadły na pomysł, żeby insynuować, że to od Dziwisza zależała decyzja nominacji abpa Waszyngtonu. Jeśli parę z nich mówi o negatywnej roli sekretarza to tylko dlatego, że streszczają raport TVN-u. Albo więc nad Wisłą znaleźliśmy klucz do McCarricka, albo tu lepimy klucze z wosku. Rzetelna analiza ks. prof. Longchamp de Berier raczej nie pozostawia nieuprzedzonym wątpliwości. Uprzedzeni równie dobrze mogą zrzucić winę na kard. Sodano, kard. Re a nawet na Jana Pawła II.
2. Impreza u Legionistów
W „Don. Stanislao. Postcriptum” jako jeden z zarzutów przytacza się wystawną ucztę na koszt Legionistów z okazji kreowania abpa Krakowa kardynałem. Anonimowy uczestnik opowiada, że Dziwisz rozmawiał telefonicznie z Macielem, podziękował mu i że wiele osób było zszokowanych tym, co usłyszało i że „to było wtedy, kiedy już Benedykt XVI odesłał Degollado.”
Byłem na tym przyjęciu. Nie pamiętam wątku z Degollado ani zszokowania. Być może jednak byli tacy, którzy wiedzieli wtedy więcej. Natomiast manipulacją jest mówienie, że to przyjęcie miało miejsce po odesłaniu Degollado. Przyjęcie było 24 marca 2006 r. Decyzja karna za dwa miesiąca, 26 maja 2006.
Nie wiem, ile wiedział wtedy kardynał. Ale sprawa dopiero się toczyła. I wcześniej była już rozpatrywana na korzyść założyciela Legionistów. Czy naprawdę w tym kontekście wspólna organizacja obiadu jest przestępstwem? To co mamy powiedzieć o telegramie papieża Benedykta XVI wysłanego w czerwcu 2009 do abpa Paetza z okazji 50-lecia kapłaństwa? Telegram opublikował „Przewodnik Katolicki” i czytamy w nim, że papież podkreśla zasługi abpa Paetza w pracy w diecezji łomżyńskiej i metropolii poznańskiej i pisze, że arcybiskup prowadząc swoją owczarnię dawał świadectwo wiary w zmartwychwstanie Chrystusa.
Ani słowem nie wspomina o molestowaniu.
3. Audiencje za łapówki
Zarzut, że sekretarz wpuszczał do papieża za łapówki jest zwykłym kłamstwem. I nie ma sensu się nim zajmować zanim znajdą się świadkowie, których ponoć anonimowych jest wielu, ale jakoś żaden nie ma odwagi publicznie potwierdzić, że sekretarz powiedział, że nie wpuści do Ojca Świętego, jeśli nie otrzyma odpowiedniej sumy pieniędzy.
Ks. Boniecki pisze w TP: "Ludzie z niedowierzaniem słuchają jego zapewnień, że nie brał pieniędzy za umożliwienie spotkania z Janem Pawłem II. Ja tymczasem wiem, że za moim pośrednictwem umożliwił takie spotkanie dziesiątkom, jeśli nie setkom ludzi, i oczywiście zawsze czynił to gratis.”
4. Blokowanie Paetza
Wątek z blokowaniem sprawy abpa Paetza jest powszechnie znany. Parę dni temu jednak Tomasz Polak przypomniał, że był zaproszony na kolację z Janem Pawłem II. Zgłosił wcześniej sekretarzowi problem molestowania, ale ten "poprosił, by na kolacji z papieżem tego nie poruszać”.
Nie wiem, dlaczego Dziwisz tak poprosił. Ale też nie wiem, dlaczego ks. profesor, dziekan Wydziału Teologicznego, członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, człowiek, który tak wiele zrobił dla sprawy rozwiązania problemu Paetza, posłuchał sekretarza. Przecież gdyby powiedział wtedy Ojcu Świętemu, nie trzeba byłoby szukać innych kanałów dojścia. Nie mogę zrozumieć. Jeśli ksiądz Tomasz „miał odwagę” odejść z kapłaństwa, ożenić się, zmienić nazwisko, odejść od wiary w Jezusa, to dlaczego nie miał odwagi powiedzieć Ojcu Świętemu o skrzywdzonych klerykach? Niewidomy Bartymeusz spod Jerycha wołał: „«Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!»” (Łk 18,38-39). Czemu głośniej wołał, chociaż mu zabraniali?
Rok 2016. Msza św. na rozpoczęcie ŚDM w Krakowie. Kilkaset tysięcy ludzi na Błoniach. W trakcie czytań kardynał Dziwisz posyła ceremoniarza, żebym tłumaczył jego kazanie na włoski. Jako komentator siedziałem kilkanaście metrów od ołtarza. Mówię: „Przekaż kardynałowi, że wiadomość dotarła. Nie będę tłumaczył”. Po Komunii, kardynał posyła ceremoniarza jeszcze raz, żebym tłumaczył jego podziękowanie: „Przekaż kardynałowi, że wiadomość dotarła. Nie będę tłumaczył”. Stało się co? Zostałem suspendowany? Dostałem za to ochrzan? Nie. Ks. Kardynał nie jest osobą mściwą. Ten wątek to nie ten człowiek.
5. Sprawa p. Janusza i podobne
Już wiemy, że sąd cywilny sprawę umorzył, bo były naciski. Wiemy, że sprawą powinien się zająć bp Tadeusz Rakoczy. Wiemy, że w 2012 r. o tej sprawie dowiedział się Kardynał od ks. Isakowicza-Zaleskiego. Nie możemy zrozumieć, dlaczego się nią nie zajął. To nie była jego diecezja. Nie było w zwyczaju wtrącać się w inne diecezje. I prawdopodobnie nie był przekonany, że trzeba się tym zająć. Tak samo jak ks. Tadeusz, który od 2008 do 2012 tą sprawą się nie zajął. Tak samo jak Tomasz Terlikowski nie zaintrygował się wątkiem pedofilii, o którym mówi z ks. Tadeuszem w wywiadzie-książce „Chodzi mi tylko o prawdę” na str. 116. Przez 6 stron autorzy pochłonięci są sprawą homoseksualizmu, tak jakby pedofilia przy tym była niczym. Co prawda redaktor mówi: „Straszny jest obraz, który ksiądz kreśli”, tylko, że te słowa padają trzy strony później i to nie jako reakcja na pedofilię, tylko po tym jak ks. Tadeusz mówi o podwójnym życiu księży.
Nie zrzucam winy na pana Tomasza czy ks. Tadeusza. Absolutnie! Chodzi mi tylko o pokazanie, że nikt wtedy nie był zdeterminowany, by tą sprawą się zająć. Ani kardynał, ani ks. Tadeusz, ani pan Tomasz, ani żadna redakcja i stacja, która dyskutowała o książce, ani nawet czytelnicy nie uznali dwóch spraw pedofilii ze str. 116 za tak istotne i straszne, aby je wyjaśnić. Wszyscy mówili tylko o homoseksualizmie.
Dorastamy do tego, by nie lekceważyć pedofilii. Nie wszyscy i nie równo. Tak jak nie wszyscy i nie po równo dorastamy do tego, żeby nie zabijać dzieci z zespołem Downa. I jeśli nie zrozumiemy elementu kontekstu czasów i rozwoju świadomości, nic nie zrozumiemy. No chyba, że nam odbije totalnie i odbierzemy nobla Szymborskiej za wzmiankę o Murzynie:
"Kto powiedział, że Murzyni
Korzystają czasem z wanny,
Tego chromym się uczyni
Pod katedrą Marii Panny."
6. Ks. Stefan D.
Zarówno w teczkach IPN-u, liście ks. Tadeusza do kardynała z 2012 r. jak i reportażu „Don Stansilao” pojawia się wątek ks. Stefana D. Sprawa wydaje się poważna, bo to już z archidiecezji krakowskiej. I jeszcze słyszymy, że ten ksiądz: „Do dziś pracuje w parafii”. Ksiądz dziwny. Ale czy to jest problem? Wita dziennikarza: „No i co powiesz młodzieniaszku nadobny?” Dziennikarz oskarża wprost: „ksiądz molestował tego chłopca”. Na jakiej podstawie?
Sprawa była przecież rozpatrywana w Watykanie. Tak jak sześć innych za czasów kard. Dziwisza. Jednak w przypadku ks. Stefana postępowanie zakończyło się uznaniem przez Kongregację oskarżeń za bezpodstawne. Czy to naprawdę nie zamyka sprawy?
7. Sposób reakcji
Wielu bulwersuje sposób reakcji ks. kardynała na zarzuty. Mówiąc na poziomie gimbazy, wpiszcie sobie w Google „Michnik ucieka” i po obejrzeniu kilku filmików zdecydujecie, czy warto dalej czytać Wyborczą. Ale na pewno nie będziecie mieć wątpliwości, że jednak Adam Michnik, chociaż inteligencję teoretyczną ma, nie umie poradzić sobie z atakami. A mówiąc trochę poważniej, spróbujcie zrozumieć kardynała. Przez 27 lat pomagacie ludziom na całym świecie. Ułatwiacie im dostęp do papieża. Dopuszczacie każdego, z lewej i prawej strony, niewierzących i nadpobożnych, jesteście jak żaden z innych biskupów otwarci na Radio Maryja i TVN, a w 81 r. życia stajecie się celem zmasowanego ataku w kraju, w którym najwięcej pomagaliście ludziom. „Dlaczego wszyscy, na miłość boską, chcą wmówić, że jest to moja wina?”
Spróbujcie chociaż przez chwilę wyobrazić sobie, że ks. kard. jest niewinny. Czy wtedy jego reakcja naprawdę jest żenująca? No chyba, że z góry wiadomo, że jest winny, że żadna komisja ani polska, ani watykańska nie będzie niezależna, że tylko reportaże i artykuły wydają niezawisłe wyroki. Tylko po co nam wtedy sądy? Po co domniemanie niewinności? Po co twarde dowody jak są pociągające pogłoski?
Jeżeli ludzi bulwersuje sposób reakcji kardynała, to mnie bulwersuje sposób dochodzenia do prawdy. Sposób, który walcząc z krzywdą, sam prokuruje krzywdę, krzywdę ludzi niewinnych.
Pytam siostry zakonnej:
- „Jakoś ludzie gorzej reagują na widok habitu?”
- „W ostatnim miesiąca raz zostałam uderzona, raz mnie ktoś opluł, raz krzyczeli za mną, że mnie zgwałcą i raz mnie sklęli.”
Pytam innej siostry:
- „Poważnie tak jest?”
- „No, tak. Mnie kilka dni temu jakiś facet ściągnął welon przed sklepem. Specjalnie na mnie czekał.”
O to nam chodziło? O to naprawdę nam chodziło?
Wiele brudu jest w Polsce. Wielu brudu jest w Kościele. I to bardzo źle, że gnój przez lata chowano pod dywan, ale też bardzo źle, że ktoś wrzuca go teraz systematycznie do wentylatora, myśląc, że dom będzie przez to czystszy. Nie będzie. Tak się domu nie oczyści. Sprawy trzeba badać rzetelnie i dokładnie, bez uprzedzeń i nienawiści, z dowodami a nie insynuacjami, z cierpliwością i przez fachowców.
I nie piszę tego, bo mi ktoś płaci, bo ktoś prosił, albo, że mi się społecznie opłaca. Piszę z tęsknoty do intelektualnej uczciwości, z troski o całą prawdę i o miłość do każdego. Dla mnie osobiście nie byłoby największym bólem, gdyby za kratkami miał znaleźć się papież Franciszek, kard. Dziwisz, czy Jan Paweł II. Dla mnie największym bólem było i jest to, że źle leczymy ewentualne i realne krzywdy, źle, bo zamiast lekarzy ciągle na pierwszym froncie operują drwale.
[post_title] => Jeszcze raz o kard. Dziwiszu [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2903-jeszcze-raz-o-kard-dziwiszu [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-11-28 01:44:52 [post_modified_gmt] => 2020-11-28 00:44:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/11/28/2903-jeszcze-raz-o-kard-dziwiszu/ [menu_order] => 1765 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [47] => WP_Post Object ( [ID] => 5851 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-11-17 18:48:52 [post_date_gmt] => 2020-11-17 17:48:52 [post_content] =>Ja to widzę trochę inaczej.
1. Inteligencje praktyczna
Kardynał chciał, żebym przed wyjazdem do Jerozolimy popracował chociaż trochę w jego sekretariacie. Był rok 2006, Benedykt XVI miał przyjechać do Polski, biskup ściągnął mnie początkiem maja z Rzymu, zacząłem poznawać obowiązki i po paru dniach trochę żartem mówię do jednego ze współpracowników: „Nie rozumiem, jaki jest sens pisania tekstów dla biskupa. Przecież jak ma coś do powiedzenia, to niech mówi, jak nie ma, to niech nie mówi, a jak uważa, że jednak trzeba coś powiedzieć, to niech kogoś poprosi”.
Następnego dnia, po śniadaniu kardynał mówi, że słyszał, że mam jakieś obiekcje do moich nowych zadań i tu cytuje całą moją wypowiedź. Nogi mi się trochę ugięły i sobie pomyślałem: „Ale będzie zrypka.” Nie było. Kardynał tylko powiedział: „Nie mówiłem wiele lat kazań i nie jestem zdolny jak Wojtyła, który sam sobie przygotowywał wystąpienia w Krakowie, ale w Rzymie to i jemu pisano, zwłaszcza w ostatnim czasie. Jestem zapraszany do wielu miejsc i czasem potrzeba przygotować 2-3 wystąpienia codziennie. Jeśli mogę Cię prosić, to ze względu na Jana Pawła II, proszę Cię o pomoc.”
Bardzo mnie to ujęło. Zostałem.
Kardynał nie ma zbyt wielkiej inteligencji teoretycznej (tak jak ja praktycznej, bo gdybym miał, to bym tego tekstu nie pisał). Nie potrafi dokonywać meta analiz i udzielać błyskotliwych wywiadów. Nie napisze tekstów, zwłaszcza takich, które mają więcej słów niż treści. Ma za to inteligencję praktyczną. Dzięki niej było tyle lat dobrej służby u boku papieża, było ŚDM w Krakowie, powstało Centrum JPII, pomagał w budowie wielu obiektów, za jego kadencji biskupami zostali ks. Grzegorz Ryś i o. Damian Muskus. Tego praktycznego dobra było całkiem sporo. I to ten rodzaj inteligencji zawsze pytał, kiedy przyjeżdżałem z Jerozolimy do Krakowa: „Nie jesteś głodny? Pieniądze masz? Mama jak się czuje?”
Mnie to przypomina trochę Wałęsę. Płot przeskoczy. Komunę obali. Wypije w Magdalence. Nie napisze traktatu politycznego, ale swoje w historii zrobi. Nie można go tylko zapraszać na debaty, bo nawet z Kwaśniewskim przegra i trzeba mu pisać ważne teksty, dzięki temu, w Kongresie amerykańskim zacznie od słów: „We, the people …”, bo jakby sam pisał, to pewno by zaczął „Ja, Wałęsa ...”. Jeden obalił komunizm. Drugi służył Kościołowi, papieżowi i Polsce 39 lat. Obaj zrobili kawał dobrej roboty i przy obydwóch historia próbuje pisać pytajniki.
Wielu osobom było przykro po wywiadzie kardynała u Kraśki. Kto jednak zna kardynała, nie zdziwił się bardzo. To tak jakby papieża Franciszka wystawić do „The Voice of…”. Fałszuje? Nie, śpiewa po swojemu. Z uczciwości intelektualnej dobrze byłoby zobaczyć podobny wywiad z Wałęsą na temat jego współpracy z SB.
Dlaczego więc wywiad? Może z tej samej racji, co pewien proboszcz narzekał na wikarych, że się kiepsko zajmują ministrantami, bo kiedy on był wikarym, to było ministrantów stu. Po latach narzekań w końcu wziął opiekę na ministrantami. Po roku oddał, przeprosił i mówi: „Chyba czasy się zmieniły. Dzieci teraz są inne.” Może wydawało się, że jak wyjdzie kardynał i powie parę słów, to naród zrozumie. „Czasy się chyba zmieniły”. A poza tym, czy widzieliście reakcję ks. Stryczka na oskarżenia? Jeśli tak medialny ksiądz nie potrafił poradzić sobie w takiej sytuacji, to co dopiero człowiek, który nie miał profesjonalnej praktyki.
2. Nie czytał
Rok wcześniej jesteśmy na kolacji u nowo mianowanego metropolity krakowskiego. Abp Dziwisz spotykał się od czasu do czasu z księżmi studiującymi w Rzymie, więc była okazja pogratulować i ucieszyć się, bo był lubiany. Przy okazji rozmów o Krakowie i planach, zaproponowałem, że skoro mamy biskupa, z którym można praktycznie pogadać, to może udałoby się zreformować sprawy związane ze studiami rzymskimi, bo trochę takich niedociągnięć było i księża z diecezji na parę spraw narzekali dosyć zgodnie. Byłem najstarszym studentem, więc zaproponował mi, żebym przygotował na piśmie, jak ja to widzę. Napisałem parę stron. Dostarczyłem, już nie pamiętam jak. Nie było od razu odzewu, ale nie była to rzeczy pilna. Za rok, kiedy zacząłem pracę w sekretariacie kardynała, zobaczyłem swój tekst między lekcjonarzami w zakrystii.
- „Czy ksiądz kardynał czytał to, co napisałem?”
- „Nie, mówili, że nie ma nic ważnego”.
Teczka od ks. Isakowicza-Zaleskiego może i dotarła, może i kardynał przewertował kartki, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tego dokładnie nie zrobił, a jeszcze bardziej, gdyby się tym nie przejął.
Tłumaczę kiedyś jednemu proboszczowi. „Wiem, że księdzu jest przykro, bo dla księdza to jest ważne, ale z perspektywy kardynała, który ma setki spraw od Australii po Alaskę, nie da się ogarnąć wszystkiego na piątkę, ogarnia się więc, to co najważniejsze. Ksiądz ma pretensje, że kardynał nie odwiedził chorego księdza, a czy ksiądz odwiedza wszystkich chorych parafian w szpitalu?”
3. Pamiętna Rada Kapłańska
Może jednak ktoś wybuchnąć: ale jak można nie przejąć się sprawą ofiar! Słusznie. Ale po kolei. Byłem na pamiętnej Radzie Kapłańskiej, o której opowiada często ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Problemem Rady jednak nie była kwestia ofiar. Ks. Tadeusz nie poruszał sprawy pana Szymika. Nie padły żadne nazwiska i nikt nie mówił o pedofilii. Jedynym problemem i tematem była kwestia homoseksualizmu księży. Ostateczne wyniki spotkania były tak dobre, że ks. Tadeusz mówił o tym, że spodziewał się ataku, a okazało się, że kard. Dziwisz jest otwarty jak Wojtyła. Pytany przez dziennikarzy (28.03.2012) nie mówił nic o ofiarach, tylko o tym, jakie to było dobre spotkanie:
„Bardzo się cieszę, że kard. Stanisław Dziwisz zaprosił mnie na spotkanie, to dobra droga, żeby ze sobą rozmawiać […] Podczas spotkania odbyła się ważna dyskusja, pojawiły się też trudne pytania i uwagi krytyczne, które przyjąłem. Na ich temat mogliśmy się wspólnie wypowiedzieć”.
https://ekai.pl/to-byla-szczera-i-uczciwa-rozmowa
Także reakcje w mediach skupiły się tylko na wątku homoseksualnym. Ani Ewa Czaczkowska („Donos na Kościół”, 22.03.2012)
https://www.rp.pl/artykul/845363-Donos-na-Kosciol.html
ani Katarzyna Wiśniewska („W poszukiwaniu homoseksualnej kurii”, 3.04.2012)
https://wyborcza.pl/1,75398,11471035,W_poszukiwaniu_homoseksualnej_kurii.html
ani Tomasz Terlikowski, który przeprowadził wywiad z ks. Tadeuszem, w oparciu o który powstała książka, nie mówili nic o ofiarach. Dlaczego? Dlaczego ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który wiedział o sprawie Janusza Szymika od 2008 roku, nic z tym nie zrobił przez 4 lata? Dlaczego ani w książce „Chodzi mi tylko o prawdę”, ani na Radzie Kapłańskiej nie wołano, że trzeba pomóc ofiarom? Widocznie dla tych, co znali sprawę wtedy temat ten nie był tak bardzo ważny, albo uznawali, że nie muszą się tym pilnie zajmować. Wiem, że to może bulwersować i boleć. Ale czy nie boli, że wciąż niektórzy rodzice nie wierzą dzieciom, gdy mówią, że są molestowane? Czy nie boli, że wszyscy rodzice ofiar jednego zakonnika kilka lat temu nie chcieli napisać ani jednego słowa o zachowaniu księdza, by dyrektor szkoły mógł pójść do prokuratora z czymś konkretnym?
4. Dostępność i determinacja
Teza o tym, że sekretarz papieża Franciszka jest szarą eminencją i że gdyby nie on, to Ojciec Święty, miałby prawdziwą wiedzę na temat Kościoła jest mega niepoważna. To prawda, że od sekretarza zależy trochę, ale tylko ten, kto nie zna Watykanu albo nie pamięta jak funkcjonował Jan Paweł II może uwierzyć w to, że sekretarz blokował wszystkie informacje. Raport ws. kard. McCarricka pokazał wystarczająco jasno, że sekretarz papieża ani nie blokował, ani nie był jedynym i najważniejszym decydującym.
Papież co tydzień w czasie audiencji środowych przyjmował setki ludzi. W czasie każdej pielgrzymki tysiące ludzi podawało mu rękę i zamieniało z nim słowa. Księża studiujący w Rzymie co roku chodzili na kolędowanie na Watykan i każdy mógł zamienić z papieżem parę słów. Dlaczego nikt mu powiedział: „Ojcze Święty, zrób coś z tym i z tym pedofilem?”. Być może nie znali żadnej sprawy, tak jak większość katolików. Być może nie uważali tego za konieczne. Tak samo w 2006, gdy Benedykt XVI był w Polsce, podobnie w 2016, gdy przyjechał papież Franciszek. Były jakieś banery w sprawie ofiar? Były próby powiedzenia Ojcu Świętemu o sprawach? Przecież bardzo wielu ludzi miało okazję zamienić słowo z papieżem. Jeśli jednak tego nie robiono, to znaczy, że społeczeństwo nie dorosło jeszcze do tego, że to jest duży problem i że z determinacją można wiele zrobić.
Na pytanie Ewy Czaczkowskiej do ks. Isakowicza-Zaleskiego, co zrobił z wiedzą, zanim ogłosił ją w książce, czy poszedł do kurii, biskupa, nuncjusza i papieża, autor odpowiedział:
„Czy naprawdę Pani wierzy, że zwykły ksiądz może napisać do nuncjusza papieskiego lub do samego papieża, że jego biskup jest homoseksualistą lub że tuszuje ekscesy homoseksualne w swojej diecezji?”
https://m.fronda.pl/a/list-otwarty-do-pani-redaktor-ewy-czaczkowskiej,18697.html
Mieliśmy parę lat temu sprawę całkiem z innej beczki w diecezji. Ksiądz wikary najpierw poszedł do proboszcza, potem do biskupa, potem do nuncjusza, potem napisał list do Watykanu. Po paru miesiącach sprawa wróciła z Rzymu. Rada Kapłańska miała się odnieść do zarzutów zwykłego księdza wikariusza, który pokazał wszystkim, że jak komuś na czymś zależy, to załatwia sprawę sam, do końca.
Da się? Da się. Naprawdę, tylko człowiek musi mieć w głowie bardzo określony cel: zrobię wszystko, żeby sprawa została załatwiona a nie będę czekał, aż ktoś inny tym się zajmie.
5. Zaufanie
Kard. Dziwisz jest człowiekiem, który ufa, o ile się nie zrazi.
Byłem trochę zdumiony, że pracuję w sekretariacie, żadnej przysięgi, żadnych obostrzeń. Mogłem napisać list i wysłać w imieniu kardynała do kogokolwiek na świecie. Zaufanie. Tak samo z pieniędzmi. Przez 3 lata koszty studiów w Jerozolimie pokrywał kardynał. Brałem pieniądze. Wydawałem. Beż żadnych pokwitowań. Jak w domu. Kard. Macharski prosił, by podpisać, że wziąłem. Kard. Dziwisz ufał. Ludzie są różni.
Podobnie mogło być z Legionistami. Jak kogoś znasz, to mu ufasz. Jak ci pomaga, także ofiarami, to jesteś wdzięczny. Jak słyszysz pojedyncze zarzuty, to uważasz, że to z zazdrości (wiecie ile donosów w byle jakich sprawach przychodzi na księży?). Poziom zaufania kard. Dziwisza był przecież znany wszystkim. Sam w Rzymie na polecenie kardynała pomagałem przy paliuszu pracownikom TVN i GW. Był otwarty na Radio Maryja i rekolekcje posłów z PO. Przyjmował wszystkich od lewa do prawa. Bo ufał.
Można nie zgadzać się z takim podejściem do ludzi, ale osądzać to jako mafijną współpracę z tymi, którzy go oszukali, jest bardzo krzywdzące.
A jak się zrazi, to jest jak z TVN. Nie musi odpowiadać na pytania. Może, gdyby Radio Maryja chciało zrobić wywiad z Michnikiem na temat jego brata, byłby bardziej skłonny do rozmowy. Nie sądzę. Mechanizm zaufania i podejrzliwości działa we wszystkich podobnie.
6. Swoiste rozumienie dobra Kościoła
Po 2000 roku gadali niektórzy w kraju, żeby nie chodzić ze wszystkimi problemami do papieża, bo jest schorowany. Pewien urzędnik watykański, kiedy zaczęły wychodzić sprawy z Legionistami, komentował: „A, po co to wywlekać.” I na moje pytanie: „A nie lepiej poznać całą prawdę, osądzić i ukarać jak trzeba?”, odpowiedział: „W sumie można by na tą sprawę popatrzeć i z tej strony”. Mentalność zostawiania takich spraw żyje jeszcze mocno. Wczoraj słyszę głos starszej kobiety: „Muszą oni tak ciągle mówić o tym, co jest złe w Kościele? A po co o tym tak krzyczeć?”.
Kard. Dziwisz to rocznik mojej mamy. Nigdy w domu rodzinnym, nie słyszałem krytyki wobec księży czy nauczycieli. Tamto pokolenie było święcie przekonane, że dobro Kościoła, duchowieństwa, nauczycieli czy lekarzy polega na tym, że się nie mówi o tym, co złe. Tak jak nie wynosiło się brudów z własnego domu, tak nie było akceptowane słuchanie o brudach w Kościele. „To ich sprawa”. „Pan Bóg będzie sądził”. „A czy ty znasz całą prawdę?”. I paradoksalnie to nie było zbywanie problemów. To było głębokie przekonanie, że tak będzie najlepiej dla Kościoła. Tak samo jak wielu dziś jest głęboko przekonanych, że jeśli matka nie chce wychować dziecka z zespołem Downa, najlepiej zabić je w ciąży. Każde pokolenie ma swoiste rozumienia dobra. Od krzyżowców po wieszaki.
7. O ingresie i pieniądzach
Doczepianie się, że kardynał zrobił wielką imprezę w czasie ingresu jest niepoważne. Wielka impreza dla 400 osób? To ja na moich prymicjach miałem wydanych 650 obiadów. Przecież sama wioska ma 500 mieszkańców. Kolega, rok starszy, też z Podhala, miał 1300 gości. Rektor wtedy krzyczał, żeby skończyć z tymi wariacjami, ale nie był z Podhala, to nie rozumiał. Parę lat temu byłem na weselu na 400 osób. Też na Podhalu. Tylko 4 osoby nie były ubrany w stroju góralskim. Ja, proboszcz i jeszcze dwóch panów.
A pieniądze ksiądz kardynał przyjmował i dawał. To jest tak normalna droga w Kościele, że tylko niewiedza może kogoś bulwersować. Z tego powstało wielu dobrych dzieł, jak choćby centrum JPII. Z tego skorzystały i siostry zakonne, z tego studenci i biedni na Plantach. Ks. Siuda, budowniczy kościoła w Maniowach, Mizernej i Czorsztynie mówił: miliony przeszły przez te ręce, ale ani jeden dolar się nie przykleił.
8. Czarna legenda
Jeśli są jakieś sprawy na granicy przestępstw, to trzeba wyjaśnić. Ani sam kardynał, ani nikt normalnie myślący, nie jest temu przeciwny. Biorąc jednak pod uwagę siłę ataku medialnego i obrany cel, trudno nie zadać sobie pytania: o co właściwie w tym chodzi? Dlaczego nie zajmujemy się tym co zrobił/ nie zrobił kard. Sodano czy kard. Ratzinger? Dlaczego nie bierzemy na tapet bpa Rakoczego albo sądu cywilnego, który umorzył sprawę pana Szymika? Dlaczego nie zajmujemy się sprawami otwartymi (ks. Jan W. został już ukarany), albo dlaczego nie ma mega nacisku w tym kierunku, żeby zmienić prawo karne tak, by nie było w tej sprawie przedawnień?
Stopień emocjonalnych zarzutów wobec potencjalnych zaniedbań przypomina to, co zrobiono z Piusem XII. Pomógł tysiącom Żydów. Po jego śmierci Golda Meir, szefowa izraelskiej dyplomacji, przysłała do Watykanu ciepły list kondolencyjny. Minęło parę lat, a ktoś zaczął pisać czarną legendę i przez pół wieku byliśmy oszukiwani pomówieniami. Nigdy nie zapomnę nowojorskiego Żyda, który całe życie poświęcił w obronie Piusa XII. Papież ocalił mu rodziców i nie mógł zrozumieć, dlaczego komuś zależy, by to co dobre obsmarować podejrzeniami.
Nie lubię spiskowych teorii dziejów. Ale historia chyba się powtarza. Celem nie jest kard. Dziwisz. To tylko jeden schodek do Jana Pawła II, do Ratzingera, i do całego Kościoła. Jak już machina podepcze trochę po tym schodku, wyjdą wyżej, żeby wbić światu do głów, że Kościół kryje pedofilów, że nawet święci są nieświęci, że lepiej wyjść z tej łodzi, niż popierać hipokrytów.
9. Co zrobić?
Jakakolwiek jest prawda na temat ataków, spiskowych teorii, problem pedofilii jest i trzeba się nim zająć lepiej. Jeśli nam naprawdę zależy na ludziach, to pięć spraw wydaje się najpilniejszych:
a) wszystkie sprawy odnośnie molestowania nieletnich rozwiązywać w sądach cywilnych i dopiero po ogłoszeniu wyroku przekazywać do Watykanu. Kościół nie ma takich narzędzi ani środków, aby skutecznie dochodzić do prawdy jak sądy cywilne,
b) znieść przedawnienie w sądach albo podnieść wiek tak, by nawet po 20, 30 latach można było rozpatrywać sprawy,
c) post,
d) modlitwa,
e) zadośćuczynienie.
10. Winny / niewinny?
Cała nadzieja w Sądzie Ostatecznym. Daj Boże, że za życia poznamy chociaż trochę prawdy, pomożemy ofiarom, ukarzemy winnych, staniemy ze wszystkimi na drodze nawrócenia. Ale jeśli nie weźmiemy pod uwagę, że czasy się zmieniają i nie można oceniać spraw sprzed 20 lat naszymi okularami, jeśli nie będziemy pamiętać w ocenie o proporcjach i jeśli nie zrozumiemy, że problem pedofilii w Kościele to nie problem paru biskupów i księży, ale szeroki problem społeczny, to walcząc z krzywdą, będziemy dalej krzywdzić. Bo nie ten walczy z guzem, który zabija pacjenta, ale ten, który potrafi oddzielić to, co chore od tego, co da się jeszcze i co trzeba ocalić. Na razie to wygląda tak, jakby ktoś walcząc z podejrzeniem guza mózgu, piłą motorową dobierał się do szyi.
[post_title] => Don Stanislao? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2890-don-stanislao [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-11-17 18:48:52 [post_modified_gmt] => 2020-11-17 17:48:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/11/17/2890-don-stanislao/ [menu_order] => 1778 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [48] => WP_Post Object ( [ID] => 5850 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-11-01 17:48:16 [post_date_gmt] => 2020-11-01 16:48:16 [post_content] =>1.11.2020
Przez te tysiąc lat Polacy tracili niepodległość, zabierano im majątki, tracili Ojczyznę wywożeni na Sybir, z biedy zostawiali kraj, na zawsze emigrując za chlebem, ale nigdy w historii nie tracili wiary. Na większą skalę. A przecież wcale nie byli świętszymi od nas. Wydaje się, że po raz pierwszy w historii jesteśmy na zakręcie dziejów, na którym wyleci z drogi wiary wielu polskich katolików. Dlaczego?
1. Sprawa indywidulana.
Wiara jest ostatecznie sprawą indywidualnej relacji z Bogiem. Dlatego każdy odchodzący musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego nie potrzebuję już spowiedzi? Dlaczego nie mam w sobie pragnienia Mszy św.? Dlaczego liturgia, ceremonie, wspólnota Kościoła nie są już dla mnie miejscem spotkania Boga? Dlaczego Ewangelia tak samo czytana w Kościołach od 2000 lat nie jest już moja wartością? Dlaczego Chrystus w Kościele nie jest już Kimś, z kim warto tworzyć relację? Jakiekolwiek będą odpowiedzi, trzeba pamiętać, że odejście jest zawsze osobistą decyzją danego człowieka i on wie, albo powinien wiedzieć, dlaczego odchodzi do Kościoła, dlaczego odchodzi od wiary, której byli wierni wszyscy jego przodkowie.
2. Indywidualizacja świata.
Decyzja na odejście może mieć związek ze zmianami ogólnoświatowymi co do wartości jednostki. O ile w historii wielką rolę odgrywała tradycja i nacisk, by robić to, co całe społeczeństwo, tak dziś, coraz bardziej podkreśla się wagę osobistych wyborów człowieka. W dobie „Chłopów” społeczeństwo nie pozwoliło Jagnie na jej indywidualne wybory, Dzisiejszy świat nie tylko nie zabrania, ale nawet namawia na to, że każdy może robić to, co osobiście uważa za ważne. Jednostka stała się mocniejsza niż dawniej i dziś Jagna z kochankami założyliby nową rodzinę i zostali w tej samej wiosce. To sprawia, że ci, którzy kiedyś mieli ochotę odejść od Kościoła, a tego nie zrobili z przyzwyczajenia czy lęku przed wykluczeniem, dziś, nie mając takiej bariery, podejmują decyzję bez względu na społeczeństwo. Dlatego łatwiej odejść od Boga w wielkim mieście czy wyjeżdżając za granicę.
3. Osobiste zranienia.
Częstym powodem odejść może być osobiste doświadczenie. Ksiądz, który zrobił krzywdę. Rodzice, których wiara miała się nijak do życia. Tragedia osobista, w której Bóg wydawał się być obcym. Mnie pogryzł pies w 1992 i odtąd mam awersję do psów. Wiem, że intelektualnie nie mam racji. Miliony psów na świecie nie zrobiło mi krzywdy. Większość psów jest dobra. Patrzą na mnie filuternymi oczkami, jakby chciały zadać pytanie: Wojtek, czemu unikasz nas z powodu tego jednego naszego kolegi? Nie umiem odpowiedzieć. Albo mogę tylko powiedzieć, że się boję. Ból jest większy niż logika a lęk nie uspokaja żadna argumentacja. Tak samo może być z ludźmi, którzy zostali zranieni w Kościele. Nawet 1000 świętych nie zagoi lęku z powodu tego jednego.
4. Osobiste grzechy.
Kolejnym powodem mogą być osobiste grzechy. Jeżeli słyszę, że to, co robię jest grzechem a mi się to podoba, albo nawet jak mi się nie podoba i chciałbym to zmienić, ale widzę, że ciągle mi się nie udaje, to nie chcę, żeby ktoś w konfesjonale czy na ambonie wzbudzał we mnie poczucie winy i nie chcę mieć do czynienia z tymi, którzy uważają za zło coś co dla mnie jest dobre. Przypomina się tu przykład ze starej książki świętego profesora, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, biskupa Józefa Sebastiana Pelczara. Pisał on o jednym księdzu, który nawet na łożu śmierci nie chciał się pojednać z Bogiem, bo mówił, że woli być w piekle z kochanką, niż żyć w niebie bez niej. W Kościele jest miejsce dla każdego grzesznika, ale jak ktoś nie chce się nawrócić, to mu Kościół uwiera. Bo nie każdy to sobie tłumaczy jak mój znajomy: „Proboszcz ma mówić, że rozwody to grzech, bo to jego praca. A ja mogę siedzieć z tą kobietą, bo to moja sprawa. Do Komunii nie chodzę, ale czemu mam nie chodzić do kościoła?”
5. Grzechy ludzi Kościoła.
Duży wpływ na decyzje mają grzechy ludzi Kościoła. Nie sądzę, żeby biskupi czy księża zachowywali się gorzej niż 30 lat temu. Tylko że kiedyś nie dowiadywali się o tych grzechach wszyscy. Wiedzieli w danej wiosce. Może opowiedzieli znajomym, ale większość katolików nie dowiadywała się o tym wcale. W styczniu 2013 r. trzy razy dziennie sprawdzałem, co na temat Kościoła i księży piszą na głównej stronie portale gazeta.pl, onet. pl. i interia.pl. Okazało się, że ilość artykułów na głównej mówiąca na ten temat wahała się między 30 a 60 w zależności do portalu i prawie wszystkie były negatywne, tzn. mówiące o negatywnym zachowaniu księży. Księży w Polsce jest ok. 30 tysięcy. Tyle mniej więcej co strażaków. Gdyby codziennie na głównej była jedna informacja o tym, jak źle prowadzą się strażacy, wystarczyłoby parę lat, by ludzie stracili zaufanie do strażaków. Oczywiście to nie jest argument za tym, żebyśmy się nie nawracali.
6. Związek Kościoła z polityką.
Jednym z często wracających grzechów ludzi Kościoła jest popieranie przez biskupów czy księży konkretnych polityków. Nawet jeśli zdecydowana większość kleru nie mówi o polityce, i nawet jeśli księża stoją po jednej czy po drugiej stronie politycznego sporu, to jednak przekaz ogólny jest taki, że Kościół miesza się do polityki. Wystarczy o. Rydzyk i wypowiedzi paru biskupów czy księży, wystarczy zachowanie niektórych polityków, żeby zniechęcić tych, którzy nie podzielają danej politycznie opcji. Racjonalnie dałoby się uzasadnić, że pojedyncze przypadki nie są wcale obrazem całego Kościoła, ale tu często działa zasada osobistego zranienia. Wystarczy jeden pies, który cię pogryzie, żebyś wolał koty.
7. Nierozumienie istoty Kościoła.
Kłopot z Kościołem może być też taki, że wielu ludzi nie rozumie, że Kościół to nie są księża, że to nie są biskupi, że Kościół to jest wspólnota, gdzie najwięcej do powiedzenia ma Chrystus i gdzie wszyscy ludzie ochrzczeni są jego równoprawnymi członkami. Osobiście bardzo nie lubię, gdy mówi się „Kościół” tam, gdzie trzeba by używać słowa „niektórzy księży” czy „kilku biskupów”. Ten problem językowy jest poważny, bo nikt z nas raczej nie powie, że Polacy zabili Popiełuszkę. Uczciwiej jest mówić, że komuniści, a jeszcze uczciwiej, że niektórzy wówczas rządzący. Bo jak się ciągle mówi, że „Kościół jest be”, „Kościół politykuje”, „Kościół robi krzywdy”, to skutek jest taki, że protestujący przeciw władzy pomalują nawet kościół Dominikanów, chociaż ci nigdy za władzą nie byli i będą agresywnie krzyczeć nawet przez katedrą w Łodzi, chociaż na zwykła logikę kto jak kto, ale arcybiskup Ryś nie powinien być przedmiotem antykościelnego ataku. Wierzę gorący, że gdyby ludzie poznali czym jest naprawdę Kościół, nie odchodzili by z niego tak łatwo.
To samo jeśli chodzi o grzechy. Kościół jest szpitalem dla grzeszników a nie muzeum dla doskonałych. I tak jak jest normalne, że w szpitalu jest dużo chorych, tak normalne jest, że w Kościele są grzesznicy. Zbieramy wszystkich popaprańców, zdrajców i złodziei, kłamców i obłudników i staramy się im pomóc. We wsi obok 50 lat temu znaleźli zakonnika pijanego w rowie. Pytam w domu, czy nie było skandalu. "Nie. Ludzie byli tylko oburzeni, że skoro pił z chłopami, to czemu go chłopi nie odprowadzili na plebanię". Dopóki nie będzie świadomości, że w Kościele jest miejsce dla grzeszników, ale też świadomości, że my nie możemy w Kościele stwarzać grzesznikom komfortowych warunków do grzeszenia, to ciągle ludzie będą patrzeć na grzech w Kościele jak na obłudę. "Popatrzcie, niby szpital, niby tylu lekarzy, a dale mają samych chorych".
8. Środowisko wzrostu.
Kolejną przyczyną jest wpływ środowiska. Młodzi Polacy chodzą do Kościoła w granicach 10%. Za granicą, chociażby w Anglii, jest ich w kościołach trzy razy mniej. Nikt im nie zabrania, nie stracili wiary w Polsce, ale nie mają już tego dodatkowego bodźca, jakim jest środowisko. Jeśli koledzy, rodzina idą do kościoła, to łatwiej się zebrać, nawet jak się nie chce. A jeśli zabraknie rodziny, środowiska, to tylko ten, dla którego wiara jest ważną w znaczeniu „ważne dla mnie”, nie odejdzie od praktyk religijnych. Stąd np. w USA o wiele więcej Polaków chodzi do kościoła niż w Anglii, gdyż z jednej strony emigracja amerykańska była już tam od dawna, z drugiej, najczęściej wyjeżdżano całymi rodzinami, więc rodzice pilnowali, żeby dzieci nie zatraciły tego, co dla rodziców było ważne. W emigracji nowoczesnej, europejskiej, młodzi zostawieni samym sobie, często bez potrzeby trzymania się swoich rodaków, znający dobrze języki krajów, w którym pracują, nie mając osobistych potrzeb ani nacisku ze strony społeczności, zrywają więź z Kościołem.
9. Moda.
Elementem związanym ze środowiskiem jest moda, zwana też trendem większości. Jeśli miliony Polaków chodziło na Msze św. z papieżem, jeśli wszyscy szli do I Komunii, jeśli większość obchodziła Boże Narodzenie, przyjmowała księdza po kolędzie i chrzciła kolejno swoje dzieci, to czymś naturalnym było, że skoro wszyscy to robią, to wypadało, żebyśmy i my tak robili. Nikt nie chce być wykluczonym i mało ludzi ma siłę czy determinację robienia coś po swojemu na przekór większości. Jeśli jednak ktoś był wierzący, bo inni wierzyli, może okazać się, że przestanie być wierzącym, kiedy inni przestaną. To ten mechanizm działa, gdy uczniowie zaczynają wypisywać się z religii, gdy większość zaczyna wyśmiewać kolegów i koleżanki, że chodzą do kościoła, gdy rodzice ciągle krytykują w domu księży tak jak ich rodzice nie krytykowali. Wtedy młodzi nie chcą być w Kościele. Zwłaszcza, że w tym wieku, ciężko należeć do mniejszości. Siła tego mechanizmu jest tak wielka, że choćby diecezja miała najlepszego biskupa a cały Kościół tak świetnych i świętych papieży jak ostatnio, nie pomoże za wiele. Ta siła mody antykościelnej przewalcowała Zachód Europy 50 lat temu, pozmieniała prawa i ustawiła Kościoły w kątach społeczeństwa. Ten walec prędzej czy później musiał przytoczyć się do Polski, bo są wiatry, których granice państw nie mogą zatrzymać.
10. Wartości świata.
Dlaczego jednak świat zmienia wartości? Dlaczego Zachodnia Europa po II wojnie światowej miała tysiące powołań, teologie na uniwersytetach, religie w szkołach, a jednak wybrała drogę poza Ewangelią? Nie wiem. Wiem, że i od Jezusa odeszli uczniowie (J 6,66) i nawet ci, co go chcieli obwołać królem (J 6,15) zniknęli, kiedy inni wołali "Ukrzyżuj go" (Mk 15,14-15). Wiem też, że „wiara rodzi się, ze słuchania” (Rz 10,16). I jeśli ktoś słyszy w telewizji radio, czyta w Internecie, że wszystko jedno w co się wierzy, że nie trzeba być wierzącym, by być dobrym człowiekiem, że rozwody nie są złe, związki poza małżeńskie też, to nie ma szans na to, żeby to na niego nie miało wpływu. Dlaczego więc komunizm u nas się nie przyjął? Bo był kiepski ekonomicznie i nie był ogólnoświatowy. Kiedy jednak ludzie widzą, że niewierzący są bogaci, że najsłynniejsi na świeci nie mają związku z Kościołem, to jednak może ich to pociągać. Już nie mama czy tata, babcia czy nawet kochany ksiądz z podstawówki są dla ludzi autorytetem. A kiedy słucha się często wartości ludzi niewierzących, można samemu zacząć myśleć jak oni. Myślę, że nikt na serio nie zdaje sobie sprawy, jak wielki wpływ mają media. Media w zdecydowanej większości nie są mediami wartości ewangelicznych. Otwierając na nie uszy i serca bezkrytycznie, można stracić choćby powoli nawet najgłębszą wiarę.
Dlaczego ludzie odchodzą od Kościoła? Powodów może jest jeszcze więcej. Faktem jest, że odchodzą. Doświadczenie smutku matek i babć, z którymi spotkałem się w Anglii czy Włoszech dowodzi, że to jest problem nie tylko Polski. Świat idzie w inną stronę niż Kościół, Pomimo, że w Kościele czytamy te samą Ewangelię od 2000 lat, pomimo tego, że tysiące misjonarzy, księży, sióstr i świeckich życie poświęca dla ubogich, chorych, niepełnosprawnych, dzieci, młodzieży i staruszków, pomimo tego, że nie grzeszymy więcej niż grzeszyli nasi poprzednicy, świat idzie w inna stronę niż Kościół.
W innej refleksji podzielę się refleksjami na temat „Co można zrobić, żeby mniej ludzi odchodziło od Kościoła?”. Na razie zachęcam do modlitwy, do dyskusji i do wysłuchiwania cierpliwie tych, którzy odchodzą. Kiedy dowiemy się „dlaczego odchodzą?”, łatwiej nam będzie szukać odpowiedzi na pytanie „co zrobić, by nie odchodzili?" a także "co zrobić, by jeszcze wrócili?” Najważniejsze na dziś, byśmy na pytanie Jezusa: "Czy i wy chcecie odejść?" (J 6,67), odpowiedzieli razem z Piotrem, również z Piotrem naszych czasów: "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego" (J 6,68).
PS.
Do tego, co napisałem wczoraj dodałbym jeszcze pięć przyczyn.
11. Materializm i konsumpcjonizm.
Nie na darmo Jezus mówił, że „bogatemu trudno będzie wejść do królestwa Bożego” (Mt 19,23), albo kiedy tłumaczył los ziarna, które padło między ciernie: „Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne” (Mt 13,22). Ciężko jest pogodzić Ducha z troskami o ciało, tak jak ciężko jest objadać się dużo i mieć dobrą kondycję fizyczną. Jeśli ktoś kręci się prawie cały czas wokół tego, żeby mieć i mieć więcej, pracuje, pożąda, kupuje, używa, to może tak się zakręcić wokół spraw materialnych, że na sprawy duchowe albo nie będzie miał czasu, albo zwyczajnie ochoty, bo wszystkie siły poświęcił na materię. To niebywałe, że w Polsce mniej ludzi straciło wiarę w czasie wojny niż po 1989 roku. Podobnie na Zachodzie. Kiedy przyszło bogactwo, dobrobyt, kiedy odeszły zagrożenia, Bóg stał się coraz mniej potrzebny. Ciężko jest pogodzić Boga i szeroko rozumianą mamonę dobrobytu i przyjemności.
12. Niewiedza.
Kolejną przyczyną jest nieznajomość Kościoła. I to nie tylko w takim znaczeniu, o którym pisałem w punkcie o niezrozumieniu istoty Kościoła. Pytam osobę, która przeszła do Zielonoświątkowców, czemu to zrobiła? „Bo w Kościele nie czyta się Pisma Świętego.” Okazuje się, że ani nie wiedziała, ani nie szukała grupy biblijnej. Ktoś inny mówi, że odszedł, bo wiara kłóci się z nauką. Mówię, że sam bym odszedł, gdyby Kościół był przeciw nauce, tłumaczę, że wielu uczonych, naukowców, noblistów było czy jest wierzącymi, ale jednak ktoś podjął decyzję na podstawie niewiedzy, uprzedzeń, stereotypów. Ta niewiedza wychodzi nawet przy tak codziennych tematach jak antykoncepcja. Ludzie są przeciw. A jak pytasz, co przeczytali na ten temat, na ile poznali naukę Kościoła, przemyśleli argumenty, to okazuje się najczęściej, że nic.
13. Bliskość biskupów i księży.
Wbrew obiegowym opiniom, jednak uważam, że biskupi i księża są dzisiaj dużo bliżej ludzi niż kilkadziesiąt lat temu. I paradoksalnie nie zawsze to wychodzi na dobre. Taki biskup przyjechał raz na 5 lat, powiedział kazanie godzinne, to nawet dorożką po niego jechali, bo to rzadki gość był. Teraz przyjeżdża co roku na bierzmowanie, słychać go w telewizji czy w radio, a czasem nawet w Internecie. To samo z księżmi. Nauka w szkole, wyjazdy z dziećmi i młodzieżą, kręgi rodzin i rady duszpasterskie a także publikacje online sprawiły, że ksiądz, który dla moich rodziców był kimś dalekim, teraz stał się całkiem bliski. I niestety w wielu wypadkach okazało się, że łatwiej było wierzyć księdzu czy biskupowi, jak się go nie znało. Tyłem do ludzi, majestatyczny, niedostępny, to jakoś łatwiej było wierzyć, że żyje tak jak głosi. Jak go poznałeś i widzisz, że ani nie jest mądrzejszy (bo wielu dzisiaj ma wykształcenie), ani kulturalniejszy (bo czasem kobieta jednak uczy ogłady), ani świętszy (bo nie jest), to zastanawiasz się po co ta Ewangelia i wiara w Boga. Skoro ksiądz czy biskup jest tak blisko Boga, dotyka Go codziennie swoimi rękami, modli się już kilkadziesiąt lat i nic to nie daje, to możesz stracić sens wiary. A przecież nie wszyscy są na tyle mocni, żeby zrozumieć, że chorym nie tyle pomaga kupowanie lekarstw, co ich przyjmowanie. My mamy w naszej apteczce duchowej całą masę lekarstw, ale niestety często nie chcemy ich przyjąć, stąd chorujemy na grzechy nie mniejsze niż ci, co mają tylko tabletki na ból głowy. I nie wszyscy są tacy logiczni, by zobaczyć, że to samo jest z rodzicami. To, że ich doskonale znasz i widzisz jak się nie kochają, wcale nie zniechęca Cię do marzeń o Twojej rodzinie.
30.10.2020
25.10.2020
To nie jest problem z Kaczyńskim. Gdyby problemem był Kaczyński, ludzie burzyliby się na to, że wymyślił piątkę dla zwierząt a wara mu od zwierząt. Co do zwierząt, poparła go nawet lewica i wielu z tych, co teraz demonstrują zgadza się z prezesem, nawet jak go nie cierpi.
To nie jest problem z Trybunałem. Orzeczenie jest podobne do tego, które ogłosił TK w 1997 r., kiedy jeszcze PIS-u nie było na świecie i kiedy skład TK był całkiem inny.
To nie jest problem z Konstytucją. Orzeczenie nie narusza Konstytucji, co więcej przypomina, że obowiązująca ustawa raczej działała wbrew Konstytucji a nie w zgodzie z nią.
To nie jest problem z demokracją. Zarówno Konstytucja jak i każdorazowe władze w Polsce są wybierane zgodnie z zasadami demokratycznymi większością głosów i można tego nie lubić, ale taki obecnie mamy model w państwie.
To nie jest problem z epidemią. Co prawda napięcie społeczne może być większe, bo ograniczenia ludzi denerwują, ale skoro czarne marsze miały miejsce wtedy, kiedy jeszcze nie było COVIDu i skoro ludzie nie demonstrują tłumnie przeciw coraz większym i nie zawsze logicznym obostrzeniom, to znaczy, że problemem nie jest epidemia.
To nie jest problem z Kaczyńskim, PIS-em, Konstytucją, Trybunałem, demokracją czy epidemią. Problem polega na tym, że tysiące, miliony polskich kobiet wiedziało, że jak zajdzie w ciążę i okaże się, że dziecko będzie chore, to będzie można to dziecko usunąć a nie trzeba będzie je urodzić i się nim zajmować. Ogromna rzesza tych kobiet nie zajdzie w ciążę. Jeszcze bardziej zdecydowana większość nigdy nie urodzi chorego dziecka. Ale wszyscy wiemy, że nikt nie da nikomu gwarancji, że dziecko poczęte, będzie dzieckiem zdrowym. To jest więc bunt przeciwko obowiązkowi noszenia ciężaru, którego nie chce się nosić. Tak sam bunt byłby wtedy, gdyby rząd zakazał antykoncepcji i taki sam, gdyby cudzołóstwo było karane więzieniem.
To nie jest też problem dla ludzi wierzących. Czy ostatecznie będzie można usunąć ciążę podejrzaną o chorobę, czy wajcha przesunie się kiedyś aż tak, że aborcja będzie na życzenie bez żadnych ograniczeń, to żaden człowiek wierzący nie zabije dziecka dlatego, że może urodzić się chore. Dopóki Konstytucja i każda szczegółowa ustawa nie zabrania nam życia zgodnego z naszymi wartościami, naszym największym problemem jest żyć samemu zgodnie z Ewangelią i uczyć się przekonywać do Ewangelii innych.
Cała sprawa jednak rodzi dwa pytania dla wierzących, z którymi musimy się zmierzyć.
Po pierwsze, czy my wierzący, musimy robić wszystko, żeby prawo państwowe było zgodne z naszym przekonaniem? Czy nie wystarczy żyć zgodnie z Ewangelią, przekonywać innych do niej, mówić o konsekwencji potępienia wiecznego, ale zostawić ludziom wolny wybór? To nie jest proste pytanie, bo może okazać się, że za kilkadziesiąt lat, będą nam zarzucać, że byliśmy bierni tak, jak zarzucają w sprawie praw przeciwko Murzynom w Ameryce, czy przeciw Żydom w III Rzeszy. Ale może lepiej zostawić wolność i tylko mówić o konsekwencjach? My za życia nie przyłożymy ręki do "piekła dla kobiet", zrobimy wszystko, żeby miłością i dobrocią umówić te, które dokonały aborcji na spotkanie z miłosiernym Bogiem, ale uczciwie ostrzegamy, że jak się nie nawrócą, to "piekło nie tylko dla kobiet" zacznie się dla nich po śmierci i nie skończy na wieki.
Po drugie, czy my wierzący robimy wszystko, żeby pomóc w zajmowaniu się niepełnoprawnymi dziećmi? Robimy na pewno więcej niż ci, którzy są za aborcją, ale powinniśmy zrobić wszystko, że każda rodzina, która nie chce zajmować się chorym dzieckiem, mogła je oddać do okna życia, do adopcji i by każda mogła liczyć na realne społeczno-finansowe wsparcie ludzi wierzących.
Natomiast co do ludzi, którzy są za zabijaniem chorych dzieci, o wiele sensowniej byłoby zgodzić się na to, co było w starożytności – dziecko jest własnością rodziców i ci mają prawo je zabić, przed czy po urodzeniu. Nawet do 18 roku życia. I wara innym od dzieci nawet w patologicznych rodzinach. Rodzice po urodzeniu dziecka mieliby prawo do zabicia go, jeśli nie chcą takiego, jakie się urodziło. Ale dopiero po urodzenia, bo dopiero wtedy jest 100% pewności, że dziecko jest chore. I tylko pod warunkiem, że rodzice zabiją je własnymi rękami. Nie można by do tego angażować lekarzy, bo oni są od leczenia. Czy rodzice zabiją siekierą, nożem, przez uduszenie czy utopienie, to nie byłoby istotne. Ważne, żeby zrobili to sami. Wtedy skończyłaby się hipokryzja mówiąca o usuwaniu, o zabiegu, o płodach. Skończyło głupie gadanie, że do któregoś tygodnia to jeszcze nie człowiek a parę dni później już jest. Skończyły kłamstwa o empatii, o "życiu za, ale.." Wtedy świat byłby uczciwie podzielony na tych, którzy zajmują się nawet chorymi dziećmi, na tych, co oddali chore dzieci innym i na tych, którzy uczciwie powiedzą: Zabiłem dziecko, bo było chore, nie chciałem oddać do adopcji wierzącym a nie miałem siły i serca do zajmowania się takim.
Żeby prawodawstwo było już kompletne, to samo z eutanazją. Żaden szpital, ani lekarz. Dzieci i tylko dzieci powinny mieć prawo zabijania własnych rodziców, jeżeli ci staną się dla nich już wystarczająco uciążliwi. Może wtedy więcej ludzi chciałoby (nawet ze strachu) wychowywać dzieci do tego, że człowiek chory i cierpiący również może być wartością.
Może to brzmi okrutnie, ale przecież o to ostatecznie chodzi. I to jest główna oś sporu. Jedni są za tym, żeby nie usuwać człowieka, nawet jeśli jest on ciężarem. Inni walczą o to, żeby można było takiego człowieka się pozbyć. I mogę się założyć, że ten spór będzie trwał aż do końca świata.
PS.
Polecam też swój stary wpis: "W sprawie aborcji".
[post_title] => Gdzie jest problem? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2857-przeciw-a-nawet-za-aborcja [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-10-25 11:28:28 [post_modified_gmt] => 2020-10-25 10:28:28 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/10/25/2857-przeciw-a-nawet-za-aborcja/ [menu_order] => 1810 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [52] => WP_Post Object ( [ID] => 5843 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-09-12 19:46:36 [post_date_gmt] => 2020-09-12 17:46:36 [post_content] =>12.09.2020
Wiele mówi się ostatnio o religii w szkole. Z jednej strony jest jubileusz. 30 lat temu katecheza wróciła do szkół, to i jest okazja. Z drugiej wracają pytania o sens i charakter. Opinie będą różne jak zawsze. Wydaje się jednak, że parę spraw powinno być oczywistych.
Po pierwsze, religia nie jest obcym przedmiotem w szkole. Nie było jej prawie 30 lat, ale była kilkaset. W wielu państwach nieprzerwana przez komunizm. Razem z innymi przedmiotami uczona przez Kościół, który niósł "oświaty kaganiec", wtedy kiedy jeszcze państwa o nauczaniu nie myślały. Katecheza przy salkach jest pięknym doświadczeniem wielu Polaków, jak tajne komplety w czasie wojny, ale to nie jest doświadczenie normalnego państwa. Teologia jest nauką. Religia jest lekcją wiedzy jak każda inna. Kto nie chce religii w szkole, ciągnie go bardziej do komunizmu niż do edukacyjnego realizmu.
Po drugie, uczniowie nie muszą chodzić na lekcje religii. Każde dziecko w Polsce nie musi być ochrzczone, nie musi iść do I Komunii, nie musi chodzić na religię. Jeżeli jest zmuszane przez rodziców, czy podlega presji środowiska, to nie jest to wina Kościoła. Co można zrobić więcej niż dać wolność wyboru? Przecież i tak ta wolność jest większa niż wolność od przymusu obowiązkowej edukacji.
Po trzecie, nie można się dziwić, że uczniowie wypisują się z religii coraz częściej. Biorąc pod uwagę, ile dzieci się modli, chodzi na Mszę świętą i w ilu polskich rodzinach religia jest ważną sprawą, to i tak na religię chodzi więcej uczniów niż można by się spodziewać. Spadek ilości uczniów nie jest oznaką kryzysu religii w szkole, ale dochodzenia do realnego stanu religijności w kraju.
Po czwarte, wypisywanie się z religii niekoniecznie musi być oznaką szczególnego znienawidzenia Kościoła. Może być zwykłym skorzystaniem z okazji. Skoro można nie chodzić, skoro ktoś nie przejmuje się wytycznymi Kościoła, że katolicy mają obowiązek chodzić na religię, to czemu z tego nie skorzystać. Gdyby uczniowie mieli możliwość wypisana się z fizyki, chemii, historii, czy czegokolwiek, to na niektóre lekcje nie chodziłyby całe klasy.
Po piąte, dodatkowa trudność z religią jest podobna do trudności w matematyce czy na WF-ie. Jak ktoś nie załapał bazy, to ciągle będzie mu to kuleć. Jak ktoś jest słaby z matmy czy fizycznie męczy się z każdym ćwiczeniem, to będzie mu naprawdę pod górę. Jeśli ktoś nie jest wierzący, nie ma osobistego doświadczenia wiary, spotkania z Jezusem, to może się strasznie nudzić nawet na najlepszych lekcjach, bo do nauki religii niesamowicie pomaga osobista, żywa wiara. To taki rodzaj kondycji duchowej.
Po szóste, cały problem, co robić z dziećmi, które nie chodzą na religię, czy kwestia zostawiania religii na pierwszą lub ostatnią lekcję wynika z uprzedzeń i z kiepskiej organizacji. Jakoś nie słychać narzekań tych, co nie chodzą na WF. Gdyby był obowiązek wyboru między religią a etyką, katechezą albo religioznawstwem, nie byłoby żadnego problemu. Nie idziesz na religię, idziesz na etykę. Cokolwiek by powiedzieć, to jednak w naszej kulturze nie uczyć dzieci o tak ważnej sprawie jak religia, wiara, moralność, obrzędy, to zabrać im jeden z najbardziej elementarnych składników wiedzy o życiu.
Po siódme, można by przemyśleć sprawę ilości godzin religii w szkole. Z jednej strony domaga się tego intelektualna uczciwość, skoro w salkach nie uczyliśmy dwóch godzin i jakoś ludzie nie potracili wiary, to może te dwie godziny wcale nie są konieczne. Z drugiej strony są takie klasy (maturalna) czy szkoły (zawodowe), gdzie ilość godzin lekcji religii wydaje się nieproporcjonalna do tego, ile czasu poświęca się innym przedmiotom.
Po ósme, katecheci mogli by uczyć lepiej. Jest wiele przykładów masakrycznych lekcji, odwalania pańszczyzny, oglądania filmów, bo tak łatwo. Czy to jest jednak problem tylko katechetów? Ile to skarg jest na polonistów, matematyków, historyków i każdego innego, bo problemem nie jest przedmiot, ale dany człowiek. To prawda, że trudniej uczyć przedmiotu, który uważany jest przez uczniów za mało ważny, ale sposób przygotowania nauczycieli religii, odbyte praktyki i zgoda na nauczanie, która nie jest wydawana pierwszemu lepszemu, daje jakąś gwarancję wcale nie gorszego przygotowania od nauczycieli innych przedmiotów. Może jedyną sprawą w tym punkcie byłoby odejście od praktyki, że każdy młody ksiądz musi uczyć w szkole. Każdy ksiądz nadaje się i jest przygotowany do przekazywania wiary, ale nie każdy ma talent do uczenia religii w szkole na zasadach i warunkach określonych przez państwo.
Po dziewiąte, pieniądze dla nauczycieli religii nie są żadną łaską państwa, bo wierzący płacą temu państwu podatki i mają prawo do edukacji swoich dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem. Skoro wszyscy finansujemy partie polityczne, nawet te, z którymi się kompletnie nie zgadzamy, skoro z pieniędzy katolickich podatników idą pieniądze nawet na to, co jest sprzeczne z ich wiarą, to już musimy jakoś to przeżyć. Chyba, że przemyślimy całkowicie inaczej system opodatkowania obywateli. Jeśli rząd da gwarancje wierzącym, że z ich pieniędzy nie pójdzie nic na sprawy sprzeczne z ich wiarą, to wtedy można by przerzucić finansowanie lekcji religii na barki wspólnot religijnych.
Po dziesiąte, religia w szkole jest jedną z najlepszych form dotarcia do dzieci, młodzieży, rodziców. Może dlatego niektórzy tak bardzo chcą, żeby Kościół nie miał takiej możliwości? Dlatego jednak trzeba wszystko robić, żeby tę możliwość uratować. Kilkanaście tysięcy arabskich dzieci uczy się w katolickich szkołach w Jerozolimie, gdzie wszystkich katolików jest parę tysięcy. Kościołowi zależy bowiem bardzo na tym, żeby mieć dostęp do człowieka. Zostawić mu wolność wyboru, ale zbudować do niego drogę. To nasze pierwsze zadanie wynikające z ostatniego słowa Jezusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28,19).
[post_title] => Religia w szkole? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2806-religia-w-szkole [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-09-12 19:46:36 [post_modified_gmt] => 2020-09-12 17:46:36 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/09/12/2806-religia-w-szkole/ [menu_order] => 1861 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [53] => WP_Post Object ( [ID] => 5842 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-08-21 23:47:12 [post_date_gmt] => 2020-08-21 21:47:12 [post_content] =>Mówić, że epidemia jest wymysłem albo, że brak maseczek w pewnych miejscach jest grzechem to proste skrajności, które zawsze znajdą zwolenników. Zdecydowana jednak większość musi mierzyć się z rzeczywistością, która jest o wiele bardziej skomplikowana.
Termy w Chochołowie. Prawie 3 tysiące ludzi. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było tak, że zabrakło szafek. Ale pani mówi, że tak mają nie pierwszy raz. Wpuszczą dopiero wtedy, kiedy ktoś wyjdzie. W jacuzzi nabici jak w tramwaju. W kolejce do zjeżdżalni czekasz kilkanaście minut. Do baru ze sto oczekujących. Oczywiście wszyscy bez maski. Od dwóch miesięcy.
Odprawiasz następnego dnia mszę w kościele rano. Parę osób na krzyż. W maskach. Wody święconej nie ma w kropielnicy. Bo niebezpiecznie. Totalnie inny świat.
Słowacja. Przed drabinką w górach czekasz prawie godzinę jak do okienka na stacji. W schronisku nabici prawie jak w termach. Patrzysz zdziwiony, że nawet obsługa w kuchni bez masek. I nie możesz pojąć, czemu u nich tak mało zakażonych. Jeszcze masz pamiętać, że wracając samochodem musisz założyć maski, bo ci, z którymi jedziesz, nie mieszkają z tobą. Bo to że byłeś z nimi cały dzień i siedziałeś legalnie w restauracji bez maseczek się nie liczy.
Ślub. W kościele wszyscy w maskach. Robimy wyjątek dla młodych. Po Mszy idziemy na salę. Tu wszyscy bez masek. Gadają i tańczą. W kościele było zagrożenie. Tu nie ma.
Czytasz apel wirusologa z Włoch, czytasz lekarzy z Austrii, żeby komunię przyjmować do ust, bo bardziej bezpiecznie. A potem słyszysz, że inny specjalista mówi, że jednak na rękę. I się gubisz i nie dziwisz się, że ktoś macha ręką na wszystko i robi po swojemu.
W marcu wszyscy krzyczeli, że trzeba umieć maskę ściągać, że po 15 minutach trzeba ją wymieniać. Dziś wyjmujesz z kieszeni niepraną od tygodni, wciągasz brudy i bakterię, nosisz ją całą mszę na podbródku, ale nie masz wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie, jesteś dumny, że ty dbasz o zdrowie, nie jak ci co masek nie mają.
Epidemia jest. Ludzie chorują. Bogu dzięki, że mało, że lekko, że niewielu umiera. Kłamstwem było i jest mówienie nieprawdy. Zwłaszcza, że tysiące pracowników medycznych nie ma ma naprawdę łatwo. Ale czy nie jest też kłamstwem przedstawianie niebezpieczeństwa większego niż jest? Podsycanie paniki, tworzenie psychozy śmierci zaczajonej za każdym rogiem?
Pewno, że łatwo jest mówić, że grzechem jest nie noszenie masek. Tylko kto wtedy na serio potraktuje grzechy, skoro w kościele jest grzechem a na sali weselnej już nie jest. Trzeba by też wtedy powiedzieć, że grzechem jest noszenie jednej maski przez całą mszę, grzechem jest sianie paniki, grzechem niekompetencja księży, którzy wiedzą lepiej niż naukowcy i naukowców, którzy zamiast mówić, że nie wiedzą, jak ten wirus naprawdę działa, to prywatne opinie mylą z potwierdzonymi badaniami naukowymi.
Wszyscy jesteśmy zmęczeni. I trzeba nam dystansu społecznego, ale przede wszystkim od skrajności, zwłaszcza od liderów paniki i olewania wszystkiego. Bo jeśli braknie nam zdrowego rozsądku, to nic nie pomoże. Nawet święty, ale głupi do nieba nie wejdzie. Bo by zamęczył wszystkich, którzy chcą się cieszyć życiem wiecznym.
[post_title] => Paradoksy epidemii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2779-paradoksy-epidemii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-08-21 23:47:12 [post_modified_gmt] => 2020-08-21 21:47:12 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/08/21/2779-paradoksy-epidemii/ [menu_order] => 1887 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [54] => WP_Post Object ( [ID] => 5841 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-08-20 20:24:28 [post_date_gmt] => 2020-08-20 18:24:28 [post_content] =>Pojednanie w Polsce, pojednanie międzyreligijne, rodzinne czy po prostu międzyludzkie zawsze rządzi się podobnymi prawami.
1. Pojednanie jest możliwe tylko wtedy, jeśli zależy na to każdej ze stron.
2. Pojednanie nie jest możliwe dopóki trwa pogarda czy nienawiść wobec innych.
3. Pojednanie nie jest możliwe, jeśli któraś ze stron uważa pewne wartości za ważniejsze od wartości pojednania.
4. Pojednanie musi kosztować wszystkie strony.
5. Pojednanie nie oznacza jednomyślności, ale wewnętrzną zgodę na to, by to co nas dzieli nie było źródłem bólu.
6. Pojednanie nie oznacza konieczności podążania tą samą drogą, ale otwartość na spotkanie i rozmowę na skrzyżowaniu dróg z tymi, którzy nie idą w tym samym kierunku.
7. Pojednanie nie osiąga się poprzez wskazywanie win tylko u innych.
8. Pojednanie nie osiąga się poprzez bicie się tylko we własne piersi.
9. Świętą Trójcą pojednania jest rozmowa, prawda i wybaczenie.
10. Im bardziej chcemy być chrześcijanami, tym bardziej powinniśmy troszczyć się o pojednanie mocą działającego w nas Trójjedynego Boga.
"Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas ze sobą przez Chrystusa i ZLECIŁ NAM POSŁUGĘ JEDNANIA" (2 Kor 5,18).
26.06.2020
Pierwszym grzechem w Biblii było kłamstwo. Kłamstwo węża na temat Boga i jego zakazów. Pierwszym grzechem w życiu, to znaczy takim, który jest początkiem innych nieszczęść jest kłamstwo. Jak u lekarza. Nieprawda na temat zdrowia, może nawet zabić.
Pierwsze kłamstwo to mówienie nieprawdy w żywe oczy. Tego kłamstwa się nie zakłada, ale jest ono reakcją na konfrontację z prawdą. Przyłapuję studenta na ściąganiu. Proszę, żeby oddał kartkę. Nie odda. On nie ściągał. Pytam, czy w ostatnich 15 sekundach odwracał głowę w stronę kolegi tego z lewej strony. Nie przyzna się. Innemu pożyczałeś pieniądze, a on twierdzi, że to nieprawda. Ktoś inny podpisał współpracę z SB, ale twierdzi, że nie podpisał. Ten pierwszy rodzaj kłamstwa boli chyba najbardziej. Zwłaszcza jak wiesz, jaka była prawda.
Drugie to kłamstwo planowane z nadzieją, że nie wyjdzie. Ściągasz na kolokwium, pomagasz dzieciom w konkursach, gdzie miały zrobić pracę samodzielnie, oszukujesz skarbówkę, podpisujesz papiery a wiesz, że tam ściema. Ono wydaje się tak nieszkodliwe jak papierosy, jak kradzież batoniku z dużego sklepu, a przecież narusza najbardziej konstrukcję duchową człowieka. Kto w małej rzeczy będzie kłamał, łatwiej skłamie w największej.
Trzecie kłamstwo to manipulacja. Niby mówi tak, że coś w tym jest prawdy, ale jakbyś tak bez emocji podszedł do tego, co mówi, jakbyś zbadał i sprawdził, to przecież to nie trzyma się kupy. Tu się mieszczą wszystkie zdania typu "Kościół nie poradził sobie z pedofilią", "Polki nie poradziły sobie z niewiernością", "Księża nie płacą podatków", "Bez koperty nie ma co iść do lekarza", "Rząd nas wyprowadzi z Unii", "Opozycja każe nam masturbować dzieci", itd., itd. I coś jest na rzeczy w każdym z takich zdań, ale jak tak podejdziesz uczciwie, to mówisz: "Ja to golę, przecież to nieprawda". Czy nie można napisać: "Polki w zdecydowanej większości są wiernymi dziewczynami i mężatkami, ale jest pewien procent, który ma ciągle z tym problem"? Czy nie można powiedzieć, że są tacy lekarze, co biorą, ale że większość, jeśli nie wszyscy, nigdy o to nie prosili? Ten rodzaj kłamstwa jest o tyle niebezpieczny, że jak ktoś żyje bardziej emocjami niż rozumem, to ich w ogóle nie zauważy.
Czwarty rodzaj kłamstwa to stawianie tez, które nie chcą znać prawdy. Taka manipulacja połączona z niedojrzałością. Ktoś stawia oskarżenie: Ta wspólnota ma charakter sekty. Ty zaczynasz tłumaczyć. Winny się tłumaczy. Nie tłumaczysz. Winny, bo milczy. Chcesz porozmawiać, żeby sprawę wyjaśnić. Rozmowy nie będzie. Bo przecież wiadomo jaka jest prawda. To nic, że to jest nie prawda. Bo w tym kłamstwie nie chodzi o prawdę. Chodzi o zadanie bólu. Jak dziecko, co kopnie kolegę a potem ucieka. Celem nie była konfrontacja sił i sprawdzenie kto silniejszy. Celem było zadanie bólu drugiemu.
Rodzajów kłamstw jest dużo więcej. I wiadomo, że kłamstwo to nie jedyny grzech. Coraz bardziej jednak przekonuję się, że powinno być ono traktowane jak pierwsze przewinienie i piętnowane bez większej tolerancji. Nawet największy skruszony grzesznik nie boli tak bardzo jak człowiek, który kłamie i nie zależy mu na poznaniu prawdy.
To prawda, że kłamiemy, żeby się bronić, żeby mniej cierpieć, żeby zdobyć cele pożądane. Zawsze jednak to nie jest ludzka droga, bo zawsze komuś robi krzywdę.
25.06.2020
W tych dniach w wielu diecezjach w Polsce dokonują się zmiany księży. Po wakacjach w niektórych parafiach będzie nowy proboszcz czy nowy wikary. Ktoś zacznie studia doktoranckie, ktoś inny pracę w Kurii. Niektórzy przejdą na emeryturę.
I o ile zmiany dotyczące proboszczów, seminarium, Kurii czy studiów zawsze są konsultowane z zainteresowanymi, ciągle pozostaje zwyczajem w wielu diecezjach, żeby nie rozmawiać w ogóle z wikarymi. Dowiadują się zatem z ogłoszeń, czy to internetowych, czy przez dziekanów a czasem osobiście od biskupa, że z tym i tym dniem pójdą tam i tam.
Teologicznie to nawet wygląda pięknie. Ksiądz jest posłany do ludzi. Biskup go posyła. Po co ma go pytać przed, czy może tam pójść. Ksiądz ma być decyzyjny. Gdyby generał musiał rozmawiać z szeregowymi, to by nic nie zrobił.
Tylko, że przy takim podejściu mamy dwa problemy.
Pierwszy właśnie teologiczny. Dlaczego rozmawiamy tylko z połową księży? To rodzi poczucie niesprawiedliwości, że się jest księdzem gorszej kategorii. Taki podział na dwa chóry, jak to bywało dawno w zakonach.
Drugi problem jest natury czysto ludzkiej. Ktoś ma rodziców chorych, więc wolałby być bliżej domu. Ktoś nie lubi uczyć w przedszkolu a bardziej by się sprawdził w liceum. Ktoś ma talent do młodzieży a inny do nauki. Komuś brakuje roku do zrobienia dyplomowanego. To nie tak, że się nie zwraca na to w ogóle uwagi, ale żale, odwołania, listy czy delegacje parafian do kurii pokazują, że gdyby była rozmowa z zainteresowanymi przed ustaleniem zmian, nie byłoby żadnych problemów, a już na pewno dużo mniejsze.
Problem ten był już poruszany w rozmowach z biskupem i zapewne nie tylko w naszej diecezji. U nas już parę lat temu była propozycja, żeby przynajmniej po 10 roku kapłaństwa albo maksymalnie po 20 latach służby w diecezji rozmawiać z zainteresowanym. I ja rozumiem, że nie ma woli zmiany, bo i tak dzisiaj księża są zasadniczo lepiej traktowani przez przełożonych niż byli traktowani ci, którzy teraz mają wpływ na zmiany księży. Tylko że tak daleko nie zajedziemy.
Oczywiście to nie jest tak, że jak się porozmawia, to wszyscy zgodnie posłuchają biskupa. Wszyscy nie, ale wychwyci się tych kilka przypadków niepotrzebnego krzywdzenia księży, wiernych, tych niepotrzebnych złych emocji, które można było naprawdę uniknąć.
Najlepsze jest rozwiązanie najprostsze. I to nie tylko dla księży. Bo i w wielu zakonach jest ten sam problem. Przyjąć za zasadę obowiązującą, że należy porozmawiać z każdym księdzem/siostrą/zakonnikiem zanim podejmie się decyzję o zmianie na inną placówkę. Nie ma żadnych teologicznych i antropologicznych przesłanek za tym, że wysłanie na dane miejsce bez rozmowy jest bardziej boże i ludzkie. To wymaga więcej czasu, ale jestem głęboko przekonany, że jako Kościół dojrzeliśmy do tego, żeby wprowadzić taką zasadę bez żadnych wyjątków. Co więcej, jestem przekonany, że tak jak przez lata przełożeni mówili, że trzeba iść tam i tam, bo to jest wola Boża, przyszedł czas, żeby przełożeni usłyszeli wolę Bożą dla siebie: "Rozmawiajcie przed każdą zmianą."
Mówiąc językiem obrazowym, zmienić mentalność z generałów, którzy mają prawo wysłać szeregowych tam, gdzie chcą, na mentalność przynajmniej filmową. Może i prawda, że w kościelnej hierarchii wikarzy grają drugoplanowe role, ale dobry reżyser nigdy nie będzie myślał, że jak się aktora drugoplanowego nie uprzedzi, co ma grać, to zagra swoją rolę dużo lepiej.
5.06.2020
Kiedy słyszę o mojej diecezji, że „dziś w Krakowie, pod nowymi rządami, lawenda znów kwitnie”, to najpierw mam ochotę napisać: „Nazwiska, proszę, żebym wiedział koło kogo nie siadać” albo „jak bardzo trzeba mało znać Kościół, żeby nie widzieć, że dzisiaj nic nie kwitnie”, no ale przecież to byłaby dyskusja na poziomie tekścików gimbazy. Spróbujmy poważniej i spokojniej.
Od 22 lat jestem księdzem Archidiecezji Krakowskiej i nigdy, ani w Seminarium, ani na parafiach, ani w Kolegium w Rzymie, ani w klasztorze w Jerozolimie, ani pracując dwa miesiące w Kurii, ani jeżdżąc z rekolekcjami nigdy nie spotkałem się z żadnym zachowaniem homoseksualnym. Już kiedyś w „Liście do księży homoseksualistów” żartowałem, że może to wynika z mojej małej atrakcyjności, ale najprawdopodobniej z tego, że nawet jeśli są księża o takiej orientacji to jest to sprawa absolutnie marginalna. Rozmawiałem ostatnio z wieloma księżmi i to mającymi wieloletnią praktykę pracy w Kurii. Potwierdzili to samo. Nikt nie był przez nikogo napastowany a co dopiero, żeby te rzekome napastowania miały tworzyć mafię.
Kupy nie trzymają się też dwa sprzeczne ze sobą zarzuty. Z jednej strony zarzuca się arcybiskupowi, że jest przeciw homoseksualistom, bo mówił o „tęczowej zarazie”. Z drugiej sugeruje się, że za jego rządów kwitnie lawendowa mafia tak jakby biskup wiedział, popierał i roztaczał nad nimi parasol ochronny. Albo jedno, albo drugie. Chyba, że ktoś wpadnie na tę zawsze pokrętną teorię, że przeciw homoseksualistom są zazwyczaj koledzy z orientacji. Robią tak, żeby sami się zamaskować. Tylko wtedy nie powinno się mieć żadnych pretensji do kard. Dziwisza a zacząć podejrzewać ks. Oko i ks. Isakowicza-Zaleskiego. Mega boska teoria.
Inna sprawa, że nawet jeśli są księża o orientacji homoseksualnej, to nie można ich ścigać za samą orientację, bo to nie jest ani ludzkie, ani chrześcijańskie. Jeśli ich wyświęcono i pozwolono pracować, jeśli nawet zmagają się ze sobą, upadają i powstają, bo nie zawsze potrafią żyć zgodnie z Ewangelią, ale nie robią krzywdy nikomu, to po co robić z igły widły? Zacznijmy jeszcze ścigać księży za to, że lubią pieniądze, że się lenią, że są niekulturalni, że mają parcie na władzę albo na szkło telewizyjne czy koniakowe, zacznijmy ścigać za wszystkie grzechy, wtedy zostaną tylko niewinni, czyli tylko ci, których nie udało się złapać.
Rozumiem, że w strukturach kościelnych mogą istnieć powiązania i układy. W Krakowie, jak pewno i w innych diecezjach, zawsze się kogoś nazywało mafią. Mówiło się, że rządzi rocznik 1963, albo 1979, albo że wpływy ma sekretarz biskupa czy ktoś tam jeszcze inny. Ale każdy rozumiał, że kto rządzi, chce mieć ludzi, z którymi mu się dobrze współpracuje. Pewno, że to po ludzku bolało, że niektórzy mają lepsze chody, ale dopóki nie będzie końca świata, nie da się stworzyć systemu idealnego. Pokażcie mi chociaż jedną diecezję, od Rzymu po Honolulu, w której biskupi wybierają na swoich pracowników tych, których nie lubią, albo którzy im będą wsadzać kij w kościelne szprychy.
Problem zaczyna się wtedy, kiedy dana osoba czy zespół popełnia przestępstwo i krzywdzi konkretnych ludzi. I tym powinniśmy się zająć. Nie wałkowaniem emocjonalnym, stereotypowym i uprzedzeniami wobec takich czy innych osób, ale konkretnymi przypadkami. Masz coś do księdza czy biskupa, idź do niego i pogadaj. Nie pomaga, pisz do jego szefa. Widzisz przestępstwo, zgłoś na policję. Jesteś starotestamentalny, to cię zrozumieją, że sprawę załatwiłeś oko za oko, ale nie wydłubuj oczu nie tym, co cię skrzywdzili. Może to staroświeckie, ale to mi się podoba u górali, że oni potrafią dać sobie po zębach tak, żeby się nawet krew polała, ale trzymają się dwóch zasad: nigdy nie biją tych, do których nic nie mają i nie plują na groby zmarłych, bo jak mieli co załatwić, to załatwili za życia.
Zaczną się wakacje. Młodzi ludzie będą myśleć o swojej przyszłości. Maturzyści wybierać studia. Nie bójcie się myśleć o powołaniu kapłańskim. Nie bójcie się o swoich synów z krakowskiego seminarium. Nie rządzi nami żadna lawendowa mafia. Co najwyżej personalizm Wojtyły, który pozwala krytykować publicznie i bezkarnie nawet swojego biskupa. Życzmy wszystkim redakcjom, partiom i jakimkolwiek komitetom takiego pluralizmu i niezależności, jaki jest między księżmi. Tu może pracować Boniecki i Isakowicz-Zaleski, Sowa i Staniek. Nie jesteśmy oczywiście tacy, jakby chciał Bóg, albo chociaż tacy jakby chcieli ludzi, ale naprawdę na miarę swoich - na wpół zakopanych - talentów próbujemy jak możemy pokazywać Wam najpiękniejszy skarb świata: Jezusa Chrystusa, jedynego Pana i Zbawiciela. On najlepiej wie, co się dzieje i w każdej kurii, i w każdej redakcji, i jak się zajmie nami po śmierci, to na pewno to zrobi konkretnie, biorąc pod lupę poszczególne przypadki a nie lamentując z aniołami nad generalnie zepsutymi ludźmi.
[post_title] => Krakowska lawendowa mafia? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2694-krakowska-lawendowa-mafia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-06-05 18:07:36 [post_modified_gmt] => 2020-06-05 16:07:36 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/06/05/2694-krakowska-lawendowa-mafia/ [menu_order] => 1970 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [59] => WP_Post Object ( [ID] => 5836 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-06-02 17:28:22 [post_date_gmt] => 2020-06-02 15:28:22 [post_content] =>2.06.2020
To nie jest tak, że świat dzieli się na tych, co chcą ukrywać pedofilów i tych, co walczą w imieniu ofiar. Sprawa jest o wiele bardziej złożona, a przynajmniej trochę. Można wyróżnić przynajmniej sześć podstawowych zachowań, z których cztery są nie do zaakceptowania.
Nie można zaakceptować postawy, która chciałaby legalizacji pedofilii. Nie można, bo nawet jeśli dziecko na danym etapie nie byłoby świadome krzywdy, krzywdę poniesie latami a nieraz całe życie.
Nie można zaakceptować postawy, w której chodzi o to, żeby sprawca nie poniósł żadnej konsekwencji, która zmusza ofiary do milczenia, szantażuje rodzinę, czy tych, którzy wiedzą. Nie można tak robić, bo się robi powtórną krzywdę ofiarom.
Nie można zaakceptować postawy, która wykorzystuje dramat dzieci po to, żeby uderzyć nim w Kościół, której nie zależy na ochronie ofiar, ale która instrumentalnie gra ludzkimi tragediami, żeby przywalić tym, z którymi się walczy. Nie można tak robić, bo tak nie rozwiąże się problemu pedofilii. To tak jakby walczył z koronawirusem tylko w Lichtensteinie a nie na całym świecie. Zdecydowana większość pedofilów wtedy będzie spać spokojnie i większość ofiar borykać się nadal ze swoimi dramatami, bo nikt się nimi nie zainteresuje, jeśli sprawcą nie będzie ksiądz.
Nie można zaakceptować też postawy, która podkręca ciągle ten temat po to, żeby nabić sobie statystyk i odsłon. Wiadomo, że pieniądz zależy od sprzedaży i wyświetlań, ale zarabiać dziennikarsko na tragedii i to jeszcze dzieci, udając że zależy nam na ich dobru, jest krzywdą samą w sobie.
Wierzę i mam nadzieję, że zdecydowana większość a na pewno wszyscy, którzy mają chociaż trochę sumienia odcinają się od tych czterech postaw. Pozostają natomiast dwie postawy, które się ścierają ze sobą jak konflikt pokoleń, jak dwie różne wrażliwości i dwa różne sposoby na walkę z jednym problemem.
Postawa jedna nie chce o pedofilii mówić za dużo i za głośno. Nie chce wywlekać wszystkiego przed wszystkich. Nie dlatego, że jest przeciw ofiarom, ale dlatego, że rozumie po swojemu autorytet i funkcje społeczne. Myślę o pokoleniu mojej mamy. Nigdy nie słyszałem krytyki księży w domu, ani nauczycieli, ani jakiejkolwiek grupy społecznej. Nigdy koncentracji na tym, co niedobre u innych. Raczej: to jest ich sprawa i nie ma się co mieszać. Nawet kiedy wybuchł konflikt w parafii, nie wtrącali się, bo uważali, że skoro księża się ze sobą pokłócili, to niech to sobie oni sami między sobą załatwią. To myślenie obecne jest jeszcze w Jordanii, która zabrania publicznej krytyki rodziny królewskiej. To myślenie obecne jest też w Kościele i przejawia się chociażby w zdecydowanym odrzuceniu tych, którzy krytykują papieża. Kiedyś też nie można było krytykować biskupów. To postawa, która zabraniała kontestować rodziców w domu. Uważano, że o złych rzeczach pewnych ludzi nie powinno się za dużo mówić. Wierzono bowiem, że jeśli podważy się autorytet pewnych funkcji, to się więcej zrobi zła niż dobra. Raczej nie zabraniano dochodzić prawdy i swoich racji w indywidualnej konfrontacji, ale uważano, że robienie z tego hałasu przyniesie więcej zła niż dobra. „Siedź cicho. Staraj się wybaczyć. Znoś cierpienie. Tak jest najlepiej.” Ta postawa nie myślała za wiele o bólu ofiar i pozostawiała ofiary nieraz bardzo, bardzo osamotnione i bezradne jak złamana trzcina przed naporem dębowego lasu.
Postawa druga chce o pedofilii mówić dużo i głośno. Chce, by wszyscy usłyszeli, jak straszna to krzywda i chce też, żeby wszyscy znali imiona i dane krzywdzicieli. Nie myśli o tym, jakie prawo ma 40 milionów ludzi do tego, żeby wiedzieć, co zrobił złego jeden z obywateli, skoro nie mają prawa wiedzieć, na co leży chory w szpitalu. Nie myśli też za bardzo o tym, jak pomóc tym, którzy wyjdą z więzienia, a o których i tak wszyscy będą wiedzieć swoje. Ludziom takiej postawy nie zależy tylko na ukaraniu sprawcy, bo wtedy by wszystko załatwiali w sądzie. Zależy im na tym, żeby mówić o krzywdzie jak najwięcej. Bo wtedy pomoże się ofiarom i uniknie się kolejnych krzywd. I tak jak pierwsza postawa stawiała na milczenie i dyskrecję, tak druga stawia na maksymalnie upublicznienie i rozpowszechnianie widząc w nim środek na walkę z przestępstwem.
Nie widzę konfliktu tych dwóch postaw jako walki tych, co są za ofiarami z tymi, co są za sprawcami. To spór o dwa sposoby walki z jednym problemem. To spór w pewnym sensie pokoleniowy. Cytując jednego z profesorów - może drastycznie, ale obrazowo - to spór o to, czy kupę zrobioną w pokoju należy schować pod dywan czy jednak lepiej wrzucić do wentylatora. Oba sposoby są jakimś rozwiązaniem problemu, ale oba mają też skutki uboczne. Spór bowiem nie idzie tylko o to, jak radzić sobie z krzywdą, ale o to, żeby lekarstwo na krzywdę nie rodziło krzywdy nowej.
Nie wiem, w którą stronę pójdzie świat. Prawdopodobnie w drugą. Nie wiem też, który sposób okaże się w szerszej perspektywie lepszy dla ofiar, dla społeczeństwa. Patrzę ze zdumieniem na pokolenie mojej mamy i nie mogę nie przyznać racji, że to pokolenie, chociaż wycierpiało wiele, nauczyło się w jakiś przedziwny sposób żyć z dobrem i złem, nie tracąc wiary w Boga, w Kościół, w człowieka. Patrzę też ze zdumieniem na nowe pokolenie, które ma w sobie odwagę walki o każdą krzywdę, nie godząc się na krzyże, które może nie musimy wcale dźwigać. Jestem jednak przekonany, że jeśli będziemy bardziej słuchać niż mówić a nawet wmawiać innym, to czego nie powiedzieli, albo intencji, których nie mieli, to usłyszymy nie tylko głos ofiar, ale i autentyczną troskę o człowieka po jednej i drugiej stronie sporu.
[post_title] => Dwie strony sporu o tę samą krzywdę [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2690-dwie-strony-sporu [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-06-02 17:28:22 [post_modified_gmt] => 2020-06-02 15:28:22 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/06/02/2690-dwie-strony-sporu/ [menu_order] => 1974 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [60] => WP_Post Object ( [ID] => 5835 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-05-24 11:47:19 [post_date_gmt] => 2020-05-24 09:47:19 [post_content] =>
24.05.2020
Pewno większość z nas po filmie Sekielskich jest wstrząśnięta. Mnie to przygnębia tak jak bycie świadkiem tragicznego wypadku, wizyta przy umierających w szpitalu czy wysłuchiwanie tak mocnych tragedii życiowych, że to boli aż gdzieś tam na dnie żołądka. Do bezradności i przygnębienia dochodzi jeszcze frustracja i złość. A jednak próbując ogarnąć myślą nie tylko uczucia, w głębi serca się cieszę.
Cieszę się, że powstał film „Tylko nie mów nikomu”, że jest „Zabawa w chowanego”. I daj Boże, że takich filmów będzie jeszcze więcej. Bo to spowoduje, że żaden biskup nie będzie już krył, kombinował ani tłumaczył po swojemu przypadków pedofilii. Nie będzie robił tego ze zwyczajnego strachu. Przypominają mi się słowa jednego z biskupów: „Jeśli się Boga nie boicie, to się przynajmniej TVN-u bójcie”. Jeśli nie z szacunku do człowieka, ale choćby ze strachu przed niesławą pomoże się niektórym ofiarom, to już to będzie dobry owoc.
Cieszę się, że takich filmów pojawia się więcej. Przy wielu minusach „Nic się nie stało” Latkowskiego, przynajmniej ruszony znowu jest temat. Bo jak zamkniemy sprawę pedofilii tylko do Kościoła, to 99% ofiar pozostanie dalej bez pomocy.
Cieszę się, że takie filmy pokazują zaniedbania ludzi pracujących w strukturach kościelnych, bo może wreszcie dotrze do każdego z nas, że sprawy pedofilii należy zgłaszać do prokuratora a nie do biskupa. Jak ksiądz zderzy się samochodem z kimś innym, to nikt nie dzwoni do biskupa, ale na policję. Jak na wyjeździe w góry z księdzem dziecko złamie nogę, to nikt je nie wiezie do kurii, tylko do szpitala. Organami zajmującymi się przestępstwami jest przede wszystkim policja i sądy. Nawet w najlepiej działającej kurii i przy najlepszym biskupie takich spraw nie da się załatwić tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Cieszę się, bo po raz kolejny wychodzi, że najbardziej brakuje nam nie prawa, procedur, ale zwykłego człowieczeństwa. Wsiąść w samochód, pojechać do ofiary, pogadać jak z człowiekiem. Jeśli biskup tego nie umie, to wysłać kogoś kto jest bardziej kumaty. Przecież nie wszyscy musimy umieć wszystko. Jeśli coraz częściej będziemy widzieć brak człowieczeństwa, to może wreszcie zabierzmy się za ten element formacji kapłańskiej. Bo jak my księża nie będziemy ludźmi, to nawet Bóg nie zasłoni w nas zwierzęcego chamstwa.
Cieszę się, bo nie po raz pierwszy wychodzi pytanie o rodziców. Jeszcze kilka filmów i nagłaśnianych przypadków, to może zaczniemy pytać na głos: Gdzie są rodzice? Dlaczego nie bronią aktywniej swoich dzieci? Dlaczego nie donoszą na policję? O wiele bardziej byłoby zrozumiałe, gdyby ojciec przyłożył księdzu niż siedział cicho jak nie-mężczyzna. Może wreszcie zaczną myśleć rodzice i rodzina o tym, że nikt za nich nie pomoże im obronić ich własnych dzieci.
Cieszę się, bo komentarze po filmach pokazują, że jeśli nie wszyscy, to bardzo wielu z nas żyje w korporacyjnych układach i mafijnych zależnościach. Księża pedofile? Mówicie tak, bo od siebie odwracacie uwagę. Homoseksualiści pedofilie? Mówicie tak, bo od siebie odwracacie uwagę. Celebryci pedofile? Mówicie tak, bo od siebie odwracacie uwagę. Pedofilia w rodzinach? Mówicie tak, bo od siebie odwracacie uwagę. A jak już autorytety naukowe wypowiadały się, że nie ma żadnego związku miedzy pedofilią i homoseksualizmem to już ręce opadły. Wyobrażacie sobie, że Konferencja Episkopatu Polski wydaje oświadczenie, że nie ma żadnego związku między pedofilią a księżmi? Przecież by rozjechali biskupów na maksa. Zamiast posypać głowę popiołem, uderzyć się w piersi i powiedzieć uczciwie, że takie haniebne przypadki są i między naszymi, ale zrobimy wszystko, żeby sprawcę odsunąć o ofiar, to nie. Każdy broni swojego. Taka ironia myśli Tischnera: „Nie sukoj prowdy, ino kolegów”.
Cieszę się, bo może takie filmy obudzą w nas poczucie winy z powodu braku reakcji na krzywdę, o której wiemy. To jest nie tylko polskie i kościelne zobojętnienie, to jest znieczulica społeczna. Nie zwracamy uwagi na przemoc u sąsiadów, na zachowanie nie naszych dzieci, na krzyki w tramwaju, na prześladowanie w szkole. Nawet własnym dzieciom boimy się powiedzieć, co myślimy, bo się od razu obrażą. Całe życie żyjemy według zasady, żeby nie robić sobie kłopotów i tłumaczymy tym, że to nie nasza sprawa. A jeśli w małych rzeczach nie jesteśmy wierni, to i w większych nie będziemy. Nie zamiatamy spraw pod dywan. Ani w Kościele, ani w społeczeństwie. Wyrobiliśmy sobie przedziwną zdolność chodzenia między śmieciami w nadziei, że może same znikną.
Cieszę się, że o tym się mówi i proponuje konkretne rozwiązania. Bo im więcej mówimy, to jest większe prawdopodobieństwo że z czasem dojdziemy do bardziej sensownych wniosków. Tak jak przy koronawirusie. Skoro 1os/4m2 w restauracjach, to czemu nie w kościołach? Skoro apteki nie dezynfekujemy po każdym pacjencie, to dlaczego dezynfekować po każdej spowiedzi konfesjonały? Takich pytań jest więcej i dobrze, bo to zmusza do modyfikacji prawa tak, by bardziej było sensowne. Podobnie z pedofilią. Jeśli są kraje, gdzie nauczyciel, trener albo ksiądz nie może przebywać sam na sam z dzieckiem a tata, dziadek, kuzyn i wujek może, to znaczy, że z góry zakładamy łatkę, że pewne grupy są bardziej pedofilskie niż inne. I to nie jest fair. Bo czy statystycznie nie ma najwięcej pedofilii w rodzinach? Ale gdyby ktoś zaproponował, że najbezpieczniej byłoby gdyby dziecko nigdy zostawało sam na sam z nikim, nawet z tatą czy dziadkiem, to by go uznano za idiotę.
Cieszę się też, że raz po raz wychodzą pewne nieścisłości i manipulacje w filmach, że wychodzą w takim a nie innym czasie, bo to prędzej czy później odsłoni prawdziwe intencje. Jeśli ktoś wpada na ślub i krzyczy, że pan młody nie oddał mu 100 tysięcy to jest wstyd, ale też zrozumienie, że komuś stała się taka krzywda, że zrobi wszystko, by przestać cierpieć. Ale jeśli ten pokrzywdzony będzie krzyczał o swojej sprawie tylko na wigilii, ślubie, chrzcinach i pogrzebach, to zaczną ludzie rozumieć, że jemu nie tyle zależy na naprawie własnej krzywdy co zrobieniu krzywdy krzywdzącemu. Oczywiście, że tak też można, skoro przez wieki ludzie żyli według zasady „oko za oko”, czy mafijnej vendetty, ale będzie rodzić się pytanie, czy tak chcemy leczyć krzywdę krzywdą? Bo to, że pedofilia jest krzywdą, to chyba wszyscy wiedzą. Pytanie pozostaje na ile sposób walki z krzywdą nie jest nowym rodzajem krzywdy. Ostatnio wrzucałem na FB post o tym, że niektórzy księża, psychologowie czy terapeuci mogą robić krzywdę ludziom przez to, że biorą stronę tych, którzy do nich przyszli i podejmują taką a nie inną diagnozę bez znajomości drugiej strony czy innej wersji, bo przecież pacjent czy penitent może świetnie manipulować. Wielu się oburzyło, że takim wpisem ja mogę zniechęcić ludzi do pójścia na terapię, bo to podburza zaufanie do psychologii. A jeśli ci ludzie nie przejdą terapii, będą się męczyć dalej. I powiem wam, że to oburzenie nawet mi się spodobało. Bo ono pozwala nam zrozumieć oburzenie na sposób przedstawiania Kościoła. Tu nie chodzi o to, że bronimy wizerunku Kościoła, bo twarzą Kościoła jest Jezus, Ewangelia, i święci. Grzesznicy są tylko jego maską. I trzeba czasem tę maskę zedrzeć nawet brutalnie. Ale jeśli zrobimy to w nieodpowiedni sposób, to oprócz ofiar pedofilii, będą nowe ofiary pokrzywdzonych odejściem od Kościoła, Ewangelii i Jezusa. Sprawa jest poważna i trzeba jednak trochę mądrości, żeby odróżnić operację skalpelem od zabicia tego chama wyrostka siekierą.
Cieszę się też, bo w końcu upadnie mit, że księża są bardziej święci niż wierni świeccy. Jedni są, inni nie. W jednych sprawach jesteśmy dobrzy, w innych fatalni. Przecież wielu z pedofilów było uważanych przez środowisko za wspaniałych kapłanów, świetnie pracujących z dziećmi. Jeśli przez kolejne odsłony uda się nam zmienić mentalność na taką, że ksiądz powinien być lepszy, ale nieraz okazuje się, że nie jest i trzeba go odsunąć, by nie robił krzywdy, ale nie tracić przez to wiary czy nie dziwić się, tylko rozumieć, że na tym świecie nie będzie nigdy 100% świętych papieży, biskupów, kapłanów, to już będzie bardzo wiele. Bo dla nas księży ten społeczny nacisk, żeby nie popełniać żadnych grzechów czasami naprawdę nie pomaga. Wolałbym się niekiedy ożenić z kobietą, który by rozumiała moje grzechy i mówiła: Święty to on nie jest, ale jest pracowity, dziećmi zajmuje się dobrze i mnie szanuje jak umie.
[post_title] => Po filmie Sekielskich [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2669-po-filmie-sekielskich [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-05-24 11:47:19 [post_modified_gmt] => 2020-05-24 09:47:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/05/24/2669-po-filmie-sekielskich/ [menu_order] => 1994 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [61] => WP_Post Object ( [ID] => 5834 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-05-06 08:11:59 [post_date_gmt] => 2020-05-06 06:11:59 [post_content] =>6.05.2020
Pamiętam z dzieciństwa bardzo często takie sytuacje z domu, szkoły czy kościoła, że jak dzieci pokłóciły się ze sobą, to dorośli interweniowali i kazali pokłóconym podać sobie rękę i się pogodzić. Zawsze opór w dzieciach był wielki. Zapierali się. Buczeli. Zrzucali winę na drugiego. Ale na wskutek przymuszenia do pojednania godzili się ze sobą i paradoksalnie ta wymuszona zgoda wpływała najszybciej na pojednanie. Decyzja dorosłych gasiła emocje skłóconych. Były takie parafie i szkoły, że chociaż to był PRL, przewodniczący klasy przepraszał wychowawczynię w imieniu klasy przed spowiedzią rekolekcyjną.
W starszych modelach społeczeństwa, kiedy młode małżeństwa mieszkały z rodzicami, mechanizm ten zdarzał się także po ślubie. Teściowie czy rodzice zmuszali nieraz młodego męża czy żonę, żeby pojednał się ze współmałżonką. Bywało i tak, że nie wpuszczali do domu swego dziecka, które uciekało od męża, wywierając w ten sposób nacisk na to, żeby nie uciekać od trudności, ale próbować je wspólnie rozwiązywać.
Oczywiście miało to pewno też złe strony, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że złe strony ma również to, co wydaje się coraz częstszym zjawiskiem. Jeśli masz problem z kimś drugim, idziesz do koleżanki, przyjaciela, pocieszyciela i obgadujesz tego, z kim masz problem. Ci co cię słuchają, zazwyczaj stają po twojej stronie, nie znając w ogóle drugiej wersji. Kiedy konflikty narastają, a ty nie rozwiązujesz ich z tymi, z którymi masz problem, bo nie lubisz konfrontacji, gdyż ona jest zawsze bolesna, budujesz coraz większy dystans i zły obraz osoby, z którą masz problem, a o której mówisz z innymi. Skutki tego są widoczne gołym okiem. Relacje między ludźmi są albo płytkie albo coraz krótsze. Coraz mniej ludzi decyduje się na trwałe związki i coraz więcej mamy rozwodów. Nie nauczyliśmy się i nie uczymy ludzi sztuki rozmowy, konfrontacji, wysłuchiwania, kompromisu i pojednania. Za to opanowaliśmy coraz lepiej sztukę ucieczki od trudności.
Może niektórzy już tak robią, ale gdybym był przełożonym i przyszedł do mnie ksiądz, że ma problem z drugim księdzem na parafii, to pierwsze bym zadał pytanie: "Czy rozmawialiście o tym ze sobą? Czy próbowaliście rozwiązać ten problem? Bo jeśli nie, to ja tego nie mogę robić." Nie jestem zawodowym psychologiem ani kierownikiem duchowym, ale po 22 latach naprawdę wielu rozmów, spowiedzi i sytuacji z ludźmi, widzę, że mamy coraz większy problem w relacjach między ludźmi dlatego, że nie "zmuszamy" ludzi do rozwiązywania problemów między zwaśnionymi stronami a arbitralnie pocieszamy czy bierzemy tę stronę, która jest nam bliższa (bo do nas przyszła, albo jest naszym znajomym). I niestety to samo może wydarzać się w konfesjonale. Wierzymy w to, co mówi penitent, ale równie dobrze może on manipulować, pokazywać siebie z lepszej strony, udawać nawet ofiarę, żeby uciec od tego bólu, który subiektywnie przeżywa, co bez wątpienia jest prawdą. Tylko, że jeśli zatrzymamy się na wersji jednej strony, jeśli nie będziemy naciskać na to, żeby ci co przychodzą przynajmniej próbowali szukać dróg pojednania, możemy zamiast pomóc ludziom, utwierdzać ich w błędach i zamiast podprowadzać do sakramentu pojednania współtworzyć niechcący sakramentalium samooszukiwania. To tak jakby patrzył na Polskę tylko przez pryzmat Wyborczej albo tylko Naszego Dziennika.
Wiem, że to nie zawsze jest łatwe, ale skoro potrafimy w poradniach rodzinnych czy na terapii mówić ludziom, że muszą przyjść ze współmałżonkiem, to czemu nie tłumaczyć, że tak samo trzeba przyjść z tym, z którym masz problem. Może nie chcieć, to inna sprawa, ale przynajmniej próbować każdą sytuację konfliktową rozwiązywać angażując wszystkie strony, bo na razie to wygląda tak, że sądy starają się bardziej o obiektywną prawdę niż księża i psychologowie.
Spróbujmy popatrzeć bez większych uprzedzeń na scenę polityczną. Przecież to jest niemożliwe, żeby jedna strona miała całkowitą rację a druga całkiem się myliła. W 2015 r. nie mogłem już słuchać wiadomości, bo propaganda była tak widoczna, że nawet na FB napisałem, że jest jak w PRL-u, chociaż naprawdę rzadko się wypowiadam na tematy polityczne. Dziś po 5 latach tak samo nie mogę słuchać wiadomości, bo nawet przy moich naturalnych skłonnościach ku prawej stronie, sumienie i rozum nie pozwalają mi udawać, że tu chodzi o obiektywizm. Tylko jeśli ktoś mi pisze, jak jak śmiem wrzucać linki z TV Trwam, a sam wrzuca linki z TVN, albo ma pretensje do GN a sam nawet pisze w GW, to przecież gołym okiem widać, że tu nie chodzi o prawdę, pojednanie, argumenty, tylko o swoje osobiste przekonania. Nie to mnie boli w Polsce, że nie możemy się dogadać w sprawie chociażby tak prostej jak wybory, ale to, że wiele naszych dusz nie ma konstrukcji chęci pojednania. Od lat żyjemy tak w swoich domach, że racja musi być po naszej stronie, kto nie myśli jak my, jest gorszy i całą energię poświęcamy nie na to, żeby znaleźć kompromis czy pojednanie, tylko na to, żeby zebrać jak najwięcej sił i ludzi, którzy byliby przeciwko tym, przeciw którym my jesteśmy.
Realizm nas uczy, że do końca świata będą ludzie, którym nie będzie zależało na pojednaniu tylko na racji, wygodzie czy ucieczce. Ale po to jest Ewangelia, po to jest chrześcijaństwo, żeby uczyć, że zło można dobrem zwyciężać, że nie można prosić o pojednanie z Bogiem, jeśli nie zrobiło się wszystkiego, by pojednać się z ludźmi, że spokojne sumienie można mieć tylko wtedy, kiedy chociaż tyle czasu i energii włożyliśmy w próbę pojednania co w zrzucanie winy na drugiego.
Mówimy, że nie wolno zmuszać do wybaczenia, że trzeba zostawić czas, że drugi musi do tego dojrzeć. To wszystko jest prawdą, tylko że to również zdradza nasze myślenie, że my na serio naprawdę nie uważamy, że brak pojednania jest krzywdą a każdy dzień zwłoki cierpieniem zadawanym drugiemu. Gdyby ktoś nam zabrał 5000 zł, to nikt by nie mówił, że złodziejowi trzeba zostawić wolność i dać czas, aż dorośnie do oddania tego, co zabrał. Wtedy zmuszamy człowieka do tego, żeby krzywdę naprawił. A przecież brak pojednania jest o wiele większą krzywdą niż kradzież 5000 zł. Gdybyśmy naprawdę byli przekonani, że życie bez pojednania jest szkodzeniem człowiekowi, nie mielibyśmy oporów, by zmuszać ludzi do jakichkolwiek kroków, żeby uleczyć to, co zranione.
Jestem od zawsze fanem wolności. Powtarzam często, że "jeśli wolność nas nie nauczy to przymus na wyzwoli". Jednak pośród licznych nakazów społeczno-polityczno-religijnych brakuje mi większego nacisku na to, żebyśmy się przymuszali do pojednania. Przynajmniej tak jak mówi o tym Jezus:
"Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik." (Mt 18,15-17)
17.04.2020
W czasie praktyki diakońskiej miałem bardzo zacnego proboszcza, ale - jak to między młodym a starszym - czasem bywały różnice zdań. Zawsze robiłem to, co mi kazał, ale kiedy uważałem, że coś nie jest dobre albo sensowne, mówiłem to szczerze. Raz mi zwrócił uwagę, czy nie mógłbym nie mówić mu o tym, co myślę. Wtedy zapytałem, czy on mógłby mi nie nakazywać rzeczy, które w moim sumieniu nie są dobre. Ja rozumiem, że jego może irytować to, że nie zawsze się zgadzam z jego opinią, ale niech spróbuje zrozumieć, że mnie też jest ciężko wykonywać rzeczy, które nie uważam za mądre.
To, co może wydawać się z wierzchu zwykłą pyskówką, jest bardzo starym zwyczajem zakonnym. Przełożony ma prawo wymagać spełnienia polecenia, ale jednocześnie ma obowiązek wysłuchania, co myśli o tym podwładny. Podwładny ma prawo powiedzenia, co myśli, ale ma obowiązek wykonania tego, co mu szef nakazuje.
W praktyce wielu nie stosuje się do tej zasady, bo albo boimy się mówić szczerze, albo nie umiemy przyjmować krytyki, albo nie potrafimy rozróżnić między posłuszeństwem a różnością opinii.
Zasada posłuszeństwa i szczerości wynika przede wszystkim z prawa naturalnego i godności osoby. Musi ktoś rządzić i musi ktoś słuchać, bo inaczej byłby bajzel, ale musi ktoś też krytykować czy oceniać każdą władzę, bo inaczej może ona stać się tyranią. Jako gatunek homo sapiens nie możemy dopuszczać do tego, że ludzie się podzielą na panów, co mogą mówić i nakazywać i na niewolników, co tylko mają robić i siedzieć cicho. To byłoby nieludzkie.
Zawsze starałem się być każdej władzy posłuszny, włącznie z niedotykaniem łóżka między 5.30 a 22.00 w seminarium czy czytaniem listów pasterskich na mszach, i osobiście dla mnie to nie problem dostosować się do tego, co mi się nakazuje. Stąd nie byłem w domu półtora miesiąca. Nie spotykam się z nikim poza spowiedzią w konfesjonale. Kontakt z ludźmi mam jeszcze tylko w czasie rozdawania Komunii św. i jeszcze kiedy raz na tydzień - czasem dwa - wychodzę do sklepu. Odmówiłem wywiadu do Radia Polus, odmówiłem też nagrania paru filmików zewnętrznych, bo taką mamy zasadę, żeby unikać niekoniecznych kontaktów zewnętrznych. Może mógłbym się bardziej izolować, ale wydaje mi się, że jako obywatel mieszczę się jakoś w średniej krajowej.
Piszę o tym, żeby nie było wątpliwości, że jak się z czymś nie zgadzam, albo jak poddaję w wątpliwość, to wcale nie znaczy, że namawiam do buntu albo chcę usprawiedliwić swoje nieposłuszeństwo. Po prostu zadaję pytania, które ma prawo zadać każdy człowiek.
Pierwsze pytanie jest o sensowność noszenia maseczek. Jeszcze niedawno eksperci WHO zalecali, żeby masek nie nosić. To samo Ministerstwo Zdrowia. Oczywiście, nie ma problemu, żeby zmieniały się wytyczne. Tylko na jakiej podstawie? Na podstawie jakich badań? Bo, że w Czechach noszą czy Korei to jest taki sam argument jak to, że kobiety noszą burki w wielu krajach, więc niech noszą też u nas. Albo więc trzeba szczerze powiedzieć, że nie zachęcaliśmy do noszenia maseczek, żeby ludzie ich nie wykupili przed personelem medycznym – ale to argument słaby, bo gdyby ludziom spokojnie wytłumaczyć, to by wcale nie wykupywali, bo empatia dla lekarzy i pielęgniarek jest wielka. Albo trzeba uczciwie powiedzieć, jakie badania naukowe wpłynęły na taką i taką decyzję. Bo może się okazać, że to zwykle placebo i byłoby lepiej, gdyby rząd nakazał każdemu modlić się codziennie o zdrowie.
Drugie pytanie jest o wybory. Bardzo szanuję Ministra Zdrowia, ale jeśli ktoś mówi, że wybory mogą być albo korespondencyjne albo po wynalezieniu szczepionki, czyli za dwa lata, to jakoś mi się to się nie trzyma kupy. Gdyby przeciwnicy wyborów korespondencyjnych myśleli logicznie, to trzeba by konsekwentnie zrezygnować z listonoszy i kurierów aż do czasu ustania epidemii. Gdyby rząd myślał logicznie, to by od razu powiedział, że przedszkola, szkoły, sklepy, kościoły, najlepiej wszystko powinno być zamknięte na dwa lata. Bo co to za logika myśleć, że do szkoły można pójść, do sklepu można pójść, ale już na wybory nie można. To jest ta sama logika, która była z Komunią św. Pączki można było kupować codziennie, sneakersy i paluszki, pić kawę na stacjach, ale już przyjmowanie Komunii przedstawiane było jako najgorsze źródło epidemii.
Każdy ma swój rozum, ale mój chyba jest za mały, żeby znaleźć w tym rozumność.
W czasach trudnych, musimy być posłuszni władzy. Ale w czasach trudnych nie możemy pozbawiać się rozumu i myślenia. Nie możemy nie stawiać pytań o sensowność i dobro takich czy innych decyzji. Bo jeśli zrezygnujemy z myślenia to co nam da to, że przeżyjemy? Przecież lepiej umrzeć niż żyć jak nierozumny człowiek. Jak to mówi dosadniej Biblia:
„Raczej spotkać niedźwiedzicę, co dzieci straciła, niż nierozumnego w jego głupocie” (Prz 17,12)
[post_title] => Posłuszeństwo i rozum [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2586-posluszenstwo-i-rozum [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-04-17 18:24:44 [post_modified_gmt] => 2020-04-17 16:24:44 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/04/17/2586-posluszenstwo-i-rozum/ [menu_order] => 2073 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [63] => WP_Post Object ( [ID] => 5831 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-04-07 16:19:34 [post_date_gmt] => 2020-04-07 14:19:34 [post_content] =>Nie musimy się zgadzać, ale ja bym się ucieszył, gdyby rząd nie zmienił rozporządzenia z 31.03 i pozwolił od 12.04 (Niedzieli Wielkanocnej) na maks. 50 osób w kościele.
Po pierwsze, ograniczenie do 50 i tak jest bardzo restrykcyjne. Minister zdrowia mówił, że musimy ograniczyć nasze kontakty w 75%-80%. W Kolegiacie św. Anny co niedzielę na mszach mamy ok. 3000 osób. Gdyby mogło być 50 osób na 9 mszach, to daje to maksymalnie 450 osób, a jeśli wyłączymy z tego księży i asystę, to góra 400 mogłaby przyjść. To znaczy, że w naszym kościele ograniczamy się w ok. 87%. Na Ruczaju, gdzie byłem wikariuszem, mogłoby maksymalnie przyjść na 8 mszy św. ok. 350 osób, co przy prawie 5000 dominicantes, jest ograniczeniem się w 93%. To naprawdę duże ograniczenie. Każdy może sobie sam odpowiedzieć, w ilu procentach zminimalizował kontakty w tym czasie i czy pod tym względem zachowanie Kościoła byłoby daleko bardziej nieroztropne niż nasze zachowania.
Po drugie, sklepy próbują jak mogą otworzyć się na potrzebujących i niektóre są czynne nawet 24h, żeby tylko pomóc ludziom. Zmniejszenie restrykcji do 50 osób jest o tyle sensowne, że traktuje się wtedy kościoły chociaż trochę porównywalnie do sklepów z przeliczeniem ilości kas na ilość osób czy autobusów i tramwai z restrykcjami, które mają. Wielu dotąd cierpiało z tego powodu, że kościoły zostały potraktowane o wiele bardziej restrykcyjnie niż inne miejsca koniecznej potrzeby.
Po trzecie, gdyby zachować dyspensę od obowiązku uczestnictwa w Mszy św. i zachęcać do pozostania w domu, to przy obecnym stanie epidemii jest wielkie prawdopodobieństwo, że nie byłoby więcej niż 50 chętnych na jedną mszę. Uniknęlibyśmy w ten sposób bólu zamykania drzwi przed nosem, który przy 5 osobach pojawia się zbyt często.
Po czwarte, dla Kościoła każde ograniczenie kultu powinno być bolesne. Wszyscy rozumiemy, że w tym przypadku wynika ono z miłości bliźniego. Miłość bliźniego nie powinna jednak ograniczać się tylko do potrzebujących chleba, pracy czy pieniędzy. Nie chcę, by to zabrzmiało złośliwie, ale gdyby zakazał katolikom w Polsce jeżdżenia samochodami, ilość wypadków, rannych i zmarłych spadłaby drastycznie. Jednak mówienie, że przez to, że wierzący jeżdżą samochodami, ludzie giną, jest rodzajem moralnego i emocjonalnego szantażu.
Po piąte, zachowując wszelkie zasady bezpieczeństwa, powinniśmy jednak za wszelką cenę dać możliwość dostępu ludziom do sakramentów: pojednania, namaszczenia chorych czy Eucharystii. Mówimy wiele o komunii duchowej i żalu doskonałym. I bardzo dobrze. Zaskakujące jest jednak to, że tak mało mówiło się o tym podczas Synodu dla Amazonii. Przecież skoro owoce są podobne, to zamiast znoszenia celibatu czy dyskusji o święceniu żonatych, wystarczyłoby propagować to, co propagujemy wiernym w Polsce i nie tylko od kilku tygodni. Oczywiście, każdy czuje i wie, że to jednak nie jest to samo. Dlatego troska o to, żeby jednak za wszelką cenę dać możliwość wiernym dostępu do sakramentów powinna być przynajmniej widzialna.
Co zrobi rząd, będziemy posłuszni. Co każe biskup i proboszcz, tak zrobimy. Jednak byłoby błędem, gdyby nam zależało bardziej na tym, żeby ludzie do kościoła nie szli, niż jakimkolwiek rozporządzeniom władz. I o ile nikt nie ma obowiązku w tym czasie do kościoła chodzić, pytanie czy ma prawo zabraniać chodzenia tym, którym prawo nie zabrania chodzić. Bo miłość to również szacunek dla tych, którzy nie łamią prawa, ale myślą inaczej niż my myślimy.
[post_title] => 5 czy 50? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2565-5-czy-50 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-04-07 16:19:34 [post_modified_gmt] => 2020-04-07 14:19:34 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/04/07/2565-5-czy-50/ [menu_order] => 2094 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [64] => WP_Post Object ( [ID] => 5830 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-04-06 20:54:16 [post_date_gmt] => 2020-04-06 18:54:16 [post_content] =>6.04.2020
W trudnych czasach zawsze łatwiej o pretensje. Także do księży. Jedni mają żal, że nie mamy wiary, więc pozamykaliśmy się w kościołach. Inni się oburzają, że próbujemy na różne sposoby dojść do ludzi, czy to mnożąc Msze św., czy spowiadając w samochodach, czy organizując objazdy z Najświętszym Sakramentem albo wodą święconą na koszyczek. Nie da się dogodzić wszystkim. Naprawdę. I tak jak można oskarżać jednych o narażanie na zarażanie, tak drugim można wytykać lenistwo przykryte pozorną troską o bliźnich. Można, ale po co?
Nie mogę mówić za innych. Mogę tylko za siebie.
Tak, moja wiara jest ciągle za mała. Gdyby była większa, grzechy miałbym mniejsze. Chociaż jednak wiarę mam małą i taką, co nie ruszy góry, to dziękuję za nią Bogu codziennie i codziennie się modlę, żebym umarł jako wierzący ksiądz.
Wierzę w Boga, który jest absolutnym Panem życia i śmierci. Żyjemy tylko dlatego, że On tego chce i umrzemy nawet wtedy, kiedy tego nie będziemy chcieli.
Wierzę w Boga, który nie tylko potrafi uzdrowić z każdej choroby, ale także zmarłych przywrócić do życia.
Wierzę w Boga, który nie oszczędził własnego Syna, pozwolił na boleść Maryi i nie wskrzesił jej męża - nie ze swojej niemocy albo niewiary kogokolwiek, tylko z opatrznościowej i zbawczej swej woli.
Wierzę w Boga, który dał nam rozum, żebyśmy nie produkowali niepotrzebnych krzyży i dał nam miłość, żebyśmy mieli siły dźwigać nasz krzyż własny i pomagali dźwigać brzemiona drugich.
Wierzę w Boga, który jest ojcem i który czeka na mnie w niebiańskim domu bardziej niż ktokolwiek na świecie czeka na narodzenie dziecka i przygotował mieszkanie dla mnie tak, jak nikt nigdy nikomu niczego przygotować nie może.
Wierzę w Boga, którego można prosić o wszystko, ale od którego przyjmować pokornie trzeba również wszystko.
Wiem, że moja wiara jest za mała. Dlatego proszę z uczniami „Panie, przymnóż nam wiary” (Łk 17,5). I wołam razem z ojcem epileptyka: «Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!» (Mk 9,24). Ta mała wiara wystarcza jednak, żeby się nie lękać. A jeśli w sercu jest Chrystusowy pokój, to i jesteśmy gotowi na cuda i na brak cudów, na służbę własną zamiast oskarżeń innych, na życie i na śmierć, a nawet na marzenia o niebie.
[post_title] => Więcej Miłości [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2563-wiecej-milosci [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-04-06 20:54:16 [post_modified_gmt] => 2020-04-06 18:54:16 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/04/06/2563-wiecej-milosci/ [menu_order] => 2096 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [65] => WP_Post Object ( [ID] => 5829 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-04-05 20:44:03 [post_date_gmt] => 2020-04-05 18:44:03 [post_content] =>
5.04.2020
Jeśli chodzi o Kościół, wiarę, Triduum, jakoś jestem spokojny.
Po pierwsze, nie wiem czy robimy dobrze, ulegając panice, dramatyzując czy wygłaszając metateorie jak to po epidemii będzie inaczej, albo że będzie tak samo. Przecież i tak na Triduum nie chodziło 80-90% Polaków. A ci, którzy chodzili może nawet co roku, niech pomyślą, że gdyby zachorowali ciężko, też by nie wzięli udziału w Liturgii. A jeśli nie chorujemy, to powinniśmy dziękować Bogu, że mamy lepiej od tych, którzy przykuci do łóżka spędzają tak święta może już od lat. Zamiast generować światowy dramat, lepiej ten światowy dramat przeżywać jako swoją osobistą chorobę. Będzie wtedy łatwiej to przeżyć.
Po drugie, wydaje mi się, że najprostszą metodą dobrego przeżycia Wielkiego Tygodnia jest robić to, co od lat, a zamiast czynnego udziału w Triduum po prostu obejrzeć Liturgię w TV czy w Internecie, próbując uczestniczyć tak jak się to robi w realu. To może jedyny moment w życiu, żeby zobaczyć celebransa z bliższa, wybrać sobie taki kościół, który mi odpowiada i widzieć lepiej, co się w tej Liturgii dzieje. Przecież od lat braliśmy udział w Drodze Krzyżowej z Ojcem Świętym z Koloseum i czy nie przeżywaliśmy jej bardzo? Sam zachęcam do korzystania z różnych materiałów, do organizowania modlitwy w rodzinach, ale wydaje mi się - może niesłusznie - że zamiast mnożyć, czy tworzyć dodatkowe nabożeństwa, lepiej uczestniczyć przez media w realnej Liturgii, tak jak to dotąd od dziesięcioleci robili chorzy i starsi na całym świecie. To naprawdę powinno wystarczyć, żeby nie stracić tego Wielkiego Tygodnia, włócząc się godzinami po duchowych galeriach Internetu.
Po trzecie, zapominamy, że wiara dojrzewa również przez nieobecność Boga. "Boże mój, czemuś mnie opuścił" to nie tylko cytat ze Psalmu 22, To również wołanie razem z tymi, którzy doświadczają, że Bóg jest dalej niż zazwyczaj, że nie jest tak bliski, jak może być. I tak jak każdą relację buduje się również przez nieobecność, tęsknotę, oczekiwanie, tak mamy może jedyny raz w życiu taki rok, w którym to nie Bóg będzie czekał na nas, ale my na Boga. Są dni, kiedy ojciec czeka na marnotrawnego syna, ale potrzebne są też dni, w których uczniowie czekają na Mistrza. I tak mamy lepiej od nich, bo oni nie wiedzieli, czy Jezus zmartwychwstanie i kiedy.
Może się mylę, ale zamiast szukać rozpaczliwie namiastek Jego obecności, albo wmawiać sobie i innym, że Bóg jest tak samo wszędzie, lepiej przyjąć w pokorze cierpienie braku Boga. Dla nas, księży, to ból nieobecności Boga poprzez nieobecny lud. Dla wiernych, brak będzie inny, choć ból pewno wcale nie mniejszy. Bóg pokazał jednak przez krzyż Jezusa, że braki i bóle to też jest część Paschy. A może to nawet parę koniecznych szczebli w drabinie do nieba.
Jakoś jestem spokojny. Nawet bardziej niż zwykle.
W dniach 28.03-2.04 zostały wygłoszone REKOLEKCJE DLA GŁODNYCH w Bazyliki Mariackiej w Krakowie. W linkach poniżej dostęp do Mszy św. z wszystkimi konferencjami
1. Głodni ŻYCIA
https://www.youtube.com/watch?v=NwglKZttATI
2. Głodni POKOJU
https://www.youtube.com/watch?v=TaLyLAx3KHs
3. Głodni ZROZUMIENIA
https://www.youtube.com/watch?v=kfQQynM_CFQ
4. Głodni BOGA
https://www.youtube.com/watch?v=9Xmyzbrt_90
5. Głodni MIŁOŚCI
https://www.youtube.com/watch?v=nGn_2CNpaQ8
Z wypowiedziami o tym, że Komunia nie może przenosić zarazki, albo że kapłan ma tak ręce święte, że wirus nie przejdzie jest jak ze stwierdzeniem, że ksiądz się nie zabije, wyskakując bez spadochronu z samolotu, bo jest księdzem. Dopóki ktoś nie zrobi eksperymentu i nie wyrzuci księdza na luzaka z samolotu, teza chociaż falsyfikowana, nie zostanie obaloną.
W UK jest jeden ewangelicki profesor, co pisze nawet w naukowych czasopismach, że świat powstał w 6 dni - bo tak mówi Biblia. I chociaż cały świat mu tłumaczy, że to nie może być prawdą, nie da się sfalsyfikować jego tezy. Jedynie można uznać ją za głupią. I wzruszyć ramionami.
To samo z zarazkami i Komunią. Każdy rozsądny wie, jaka jest prawda, ale dopóki nie stwierdzi się medycznie, że zarażenie nastąpiło dokładnie w momencie Komunii, to zawsze znajdzie się ktoś, kto tezę o nieszkodliwości może postawić.
Problemem jednak Kościoła w tej sprawie nie tyle jest taki czy inny ksiądz. Dużo większym wyzwaniem Kościoła Katolickiego jest, żeby z odwagą powiedzieć prawosławnym, że się w tym temacie mylą. Bo tu już nie jacyś podrzędni duchowni, ale poważne Wspólnoty tak twierdzą (Synod Cypryjskiego Kościoła Prawosławnego; Sobór Biskupów Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego).
Albo więc mamy katolicką odwagę i mówimy prawosławnym, że się mylą co do wirusa, Żydom, że się mylą co do Mesjasza Jezusa, protestantom, że się mylą co do Eucharystii, albo mówimy uczciwie w tej i w innych sprawach: w Kościele Katolickim prawda jest taka, ale gdzie prawda jest inna. Możemy tak powiedzieć. Tylko nie nazywajmy tego nauką.
PS.
Byłby niezły numer, jakby się po śmierci okazało, że jednak rzeczywiście nigdy żaden wirus nie przeszedł tą drogą :) Dlatego zamiast "pożyjemy, zobaczymy", trzeba powiedzieć: "poumieramy, to się dowiemy" :)
A zamiast karać księdza, lepiej wysłać na oddział zakaźny, żeby rozdawał Komunię i namaszczał chorych. Jak się nie zarazi, zrobi dużo dobrego, jak się zarazi, to i zdanie zmieni. A to też byłoby dobre.
Wstęp
Panie, Jezu Chryste, my, ludzie, dzieci Boga, wierzący i niewierzący, przechodziliśmy w historii wiele krzyżowych dróg, wojen, głodu, zaraz i kataklizmów. Na jedną z nich skazaliśmy Ciebie. Twoja droga krzyżowa, okazała się najbardziej zbawczą drogą świata. Przejdź z nami drogą krzyżową epidemii i mocą Ducha, który potrafi odnowić oblicze ziemi, uczyń ją drogą ku Wielkiej Nocy.
Stacja I – Zostaliśmy skazani na epidemię
Jezus zostaje skazany na śmierć. Tak zdecydował Sanhedryn. Tak krzyczeli ludzie. Tak podpisał Piłat. Gdyby się nie narodził, nie zostałby skazany. Gdyby to nie było wolą Ojca, nikt nie zrobiłby Mu krzywdy. Tajemnica krzyża, to tajemnica wolności mojej, wolności innych, tajemnica natury świata i Boga.
Zostaliśmy skazani na epidemię. Czy to była decyzja, czy pomyłka człowieka, czy tajemnica natury starszej od wszystkich ludzi, czy konsekwencje życia w globalnej wiosce, czy nawet misterium niesprzeczne z Bożą Opatrznością, nie wiemy. Wiemy, że zostaliśmy skazani. I dziś to nie czas, by szukać przyczyny. Dziś to czas, by już przy pierwszej stacji wzrok zobaczył na horyzoncie iskierkę zmartwychwstania.
Stacja II – Bierzemy krzyż na swoje ramiona
Jezus wziął krzyż. Nie kłócił się, ani spierał. Nie uciekł jak w Nazarecie, gdy Go chcieli strącić w przepaść. Nie schował się jak w Jeruzalem, gdy zamierzano Go ukamienować. Nie sprowadzał dziesięciu tysięcy aniołów, żeby wytłumaczyć, że żaden człowiek nie może robić krzywdę Synowi Boga. To pokorna miłość Boga bierze niesprawiedliwy i nie swój krzyż na swoje ramiona.
Bierzemy i my krzyż epidemii na swoje ramiona. Nie popełniamy samobójstw. Nie zamykamy szpitali na chorych. Nie buntujemy się przeciw restrykcjom i nie tracimy ducha, że chorują również niewinni. Organizujemy zbiórki i wszelaką pomoc. Bo wiemy, że jeśli krzyża nie weźmiemy w swoje ręce, krzyż może uderzyć nas śmiertelnie w głowę.
Stacja III – Upadamy z powodu nonszalancji
Jezus upadł pod krzyżem na początku drogi. Czy krzyż był za ciężki? Czy On osłabiony przez biczowanie i koronę z cierni? A może uderzył nogą o kamień? Upadł a to boli. Zwłaszcza, że to dopiero początek. Czy w takim razie będzie miał siły powstać i iść dalej?
Pierwszym upadkiem w czasach epidemii jest nonszalancja. Łamanie przepisów sanepidu, lekceważenie zagrożenia, zabawa z tego, co śmiertelnie poważne. Dlaczego pozwalamy na ten pierwszy upadek? Może jesteśmy osłabieni przez znieczulicę? Może nie umiemy się nie potknąć, bo kamień na drodze jakiś całkiem nowy? Ważne, żeby powstać. By raz na zawsze powiedzieć koniec upadkom lekceważenia krzyża.
Stacja IV – Spotykamy tych, których kochamy
Maryja nie musiała być z Jezusem na Górze Przemienienia, ale nie mogło zabraknąć Matki na drodze krzyżowej jej Syna. Nie wiemy czy pospieszyła z Nazaretu jak kiedyś do Elżbiety, czy była już od paru dni w Świętym Mieście, jak wtedy gdy z Józefem szukali zagubionego Dwunastolatka. Wtedy znalazła Go w świątyni. Teraz świątynią stała się Via Crucis.
Na drodze krzyżowej epidemii musimy spotykać najbliższych. To czas, kiedy rodzina staje się najważniejsza. Ale tak jak zabrakło Józefa przy tej stacji, może niektórym być ciężko z powodu nieobecności taty czy mamy, męża czy żony, chłopaka czy dziewczyny, przyjaciół i znajomych. Obyśmy cierpiąc z powodu tych, którzy nie mogą być blisko, stali się bliskimi dla tych, dla których ciągle możemy.
Stacja V – Lekarze i pielęgniarki z Cyreny pomagają najwięcej
„Wychodząc, spotkali pewnego człowieka z Cyreny, imieniem Szymon. Tego przymusili, żeby niósł krzyż Jego” (Mt 27,32). Nie dało się inaczej. Sam Jezus by nie poradził. Był przecież człowiekiem. Nie dało się po dobroci, bo to wcale nie było takie łatwe. I nie tylko dla Szymona.
Na drodze epidemii nie damy rady bez lekarzy i pielęgniarek z Cyreny. Ani święcenia, ani pieniądze, ani władza nie pomoże tam, gdzie mogą pomóc tylko służby medyczne. Jesteśmy tylko ludźmi. Chociaż nie wszyscy są zmuszani, wielu z nich wolałoby inaczej. Skoro jednak oni z chorymi najwięcej odczują ciężar tego krzyża, obyśmy zapamiętali słowo „wdzięczność”. I oby Bóg zapewnił im błogosławieństwo.
Stacja VI – Weroniki wolontariatu spieszą do potrzebujących
Weronika nie musiała nic. Mogła zostać w domu. Albo i nawet poprzestać na oglądaniu. Może nic ciekawego, ale tak jakoś bezpieczniej. Ten gest serca jednak zostawił ślad na wieki. Ślad oblicza Jezusa. Ślad miłości, która zawsze robi wszystko, co możliwe.
Dziś tysiące Weronik powychodziło ze strefy komfortu. Robią zakupy dla starszych. Pomagają tym na kwarantannie. Szyją maseczki. Organizują zbiórki. Ta bezinteresowna miłość sprawia, że twarz ludzkości staje się coraz bardziej boska. I oby ślad tej twarzy pozostał już z nami na zawsze.
Stacja VII – Upadamy z powodu egoizmu
Jezus upada po raz drugi. Upada pomimo spotkania z Matką, pomocy Szymona, miłości Weroniki. Taki upadek może bardzo boleć. Bo jeśli przy tej pomocy nie daję już rady, to skąd wezmę siłę, żeby iść tą drogą do końca?
Drugim upadkiem w czasach epidemii jest egoizm. Pomimo zaangażowania wielu, bezinteresowności tysięcy, zmęczenia tych, którzy na pierwszym froncie, zawsze znajdą się tacy, którzy myślą tylko o sobie. Egoizm wykupywania zapasów ponad miarę. Podbijanie horrendalne cen, bo okazja rzadka. Zachęcanie do niekoniecznych zbiórek na fali społecznego współczucia. Diabelska przewrotność człowieka, który chce zarobić na krzyżu. Powstańmy z tego upadku, bo on strasznie nieludzki.
Stacja VIII – Czytamy płaczące komentarze i posty
„A szło za Jezusem mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23,27-28). Płacz kobiet jerozolimskich nie był dobry, choć wyglądał dobrze. Nie ma jednak nic bardziej mylącego niż płacz. Wydaje się być językiem wrażliwości i serca. A może być zasłoną ucieczki od tego, co najważniejsze.
W czasach epidemii nie brakuje lamentów. Nie brakuje krzyków fałszywych proroków, biadolenia nad innymi, co powinni robić, płaczu nad przywódcami świeckimi i religijnymi. Nie brakuje siania paniki kombajnami Internetu. Jezus mówi wyraźnie „płaczcie raczej nad sobą”. Skup się na tym, co możesz zrobić, dla siebie i dla swoich bliskich.
Stacja IX – Upadamy z braku nadziei
Jezus upada po raz trzeci bardzo blisko końca. Golgotę już widać i jest nadzieja, że to wszystko nareszcie się wypełni. A jednak zabrakło sił. A jeśli zabrakło na to, by iść, czy będzie ich wystarczająco na to, żeby powstać? Mało rzeczy tak przeraża jak rozpacz, że mimo wszelkich wysiłków i tak nie osiągniemy celu.
Trzeci upadek w czasach epidemii to upadek nadziei. Jesteśmy przywalani statystykami coraz większej liczby chorych. Leżymy pod ciężarem zarażonych lekarzy i pielęgniarek. Przydusza nas widmo selekcji zarażonych na lepszych i gorszych. Przygniata świadomość, że ciągle czegoś brak, że za mało, że za późno. Dołuje do tego troska o chleb i przybija niewidzialna efektywność trzymania się wszelkich zasad. Możemy się przewrócić. Możemy na chwilę się rozłożyć, ale nie pozwólmy nigdy umrzeć nadziei. Póki my żyjemy.
Stacja X – Odkrywamy prawdę o sobie
Jezus został obnażony z szat na pośmiewisko i hańbę. Na poniżenie i wyśmianie. Na pokazanie, że ten, który miał się za Mesjasza jest tylko nagim królem. Nie wiedzieli jednak, że to obnażenie jest tylko obrazem kenozy wcielenia. Nie pojmowali, że ta miłość aż po własną nagość zakryje wszelkie nagości Adama i Ewy.
Epidemia obnaża ludzkość aż do głębi serc. Choroba zdziera maski i zabija drugie twarze. Odkrywa trupie czaszki w grobach pobielanych albo wyciąga na światło perły niezauważane w pyle codziennego życia. To dobra stacja. Jak trailer przed Sądem Ostatecznym. Co więcej, z szansą na to, że obnażenie może nie tylko odsłonić prawdę o nas. Może również poprowadzić do autentycznej przemiany.
Stacja XI – Jesteśmy przybici trzema gwoźdźmi
Jezus został przybity do krzyża. Jeden gwóźdź w lewą dłoń. Drugi w prawą. Trzeci, by umocować stopy. Ból najbardziej ostry ze wszystkich co były i będą. To co było drogą krzyżową teraz staje się samym krzyżem. Gwoździe zapewnią, że już nikt aż po śmierć nie oddzieli go od krzyża.
Przy tej stacji pomyślny o tych, którzy są przybici chociaż jednym z trzech gwoździ epidemii. Pierwszy gwóźdź to ten, co zabił kogoś bliskiego, drugi to ten, który nie pozwala oddychać, bo zabrakło respiratora, trzeci to ten, który przygwoździł lekarzy i pielęgniarki w szpitalu z dala od własnych ukochanych dzieci. Pomyślmy. Pomódlmy. Pomóżmy. Podzielmy się wiarą, że nawet najboleśniejszy gwóźdź może być gwoździem zbawienia.
Stacja XII – Umieramy z miłości do innych
Jezus umarł na krzyżu. Z miłości do każdego człowieka. Za grzechy wszystkich ludzi. Niewinny Baranek złożył się w ofierze za zabłąkane owce i za wilki w owczej skórze. Dawca życia oddał życie. Pan nieba dał się pokonać niewolnikom ziemi. Z miłości.
W czasach epidemii umieramy i będziemy umierać z miłości do innych. Tysiące oddadzą życie dosłownie, zwłaszcza lekarze i pielęgniarki. Niektórzy zrezygnują z leczenia dla innych. Wielu choć przeżyje, narażać będzie wszystko co ma, żeby pomóc tym, którzy tracą nadzieję na cokolwiek. Nie ma większej i piękniejszej miłości niż za innych. Jeśli umierać to tylko z miłości. Chcemy żyć jak bogowie? To pokażmy, że potrafimy umierać jak Bóg.
Stacja XIII – Nie zapominamy o gestach czułości
Ciało Jezusa zostaje zdjęte z krzyża i złożone w ramionach Jego Matki. Chociaż serce Maryi przeszył miecz boleści, nie brakuje jej czułości dla Syna. Chociaż bolejąca cała, cała ogarnięta jest czułością dla swego dziecka. Jak kiedyś w Betlejem tuli Go do siebie. Prawdziwa miłość nie żałuje czułości nawet takiej, która wydaje się być drugiemu niepotrzebna.
W czasach epidemii nie możemy się zbliżać. Nie możemy się dotykać. Nie możemy podawać sobie ręki. Nawet na znak pokoju. Ale nie możemy zrezygnować z czułości, bezpiecznych gestów, które przekazują miłość. Kiedy ludzkie ciała muszą być od siebie trochę dalej, nasze serca powinny być naprawdę bardzo blisko.
Stacja XIV – Nie zostawiamy zmarłych na ulicach
Jak dobrze, że Nikodem i Józef z Arymatei pomyśleli o pogrzebie. Nie czekali na Piotra, ani kogoś z rodziny. Jak dobrze, że ktoś nie stracił głowy, kiedy Jezus stracił życie. Przyszli, załatwili, zdjęli, pochowali, zatoczyli kamień. Tyle można było zrobić. I tyle zrobili.
Zrobimy wszystko, żeby nie zostawić umarłych na ulicach, nie pozwolimy rozkładać się ciałom w domach, wrzucać nieubranych do bezimiennych grobów i zasypywać ciał bez księdza, bez chociaż najbliższych. Nawet w czasach epidemii nie może zabraknąć Józefa z głową na karku z Arymatei i Nikodema, co już nie boi się przyjść do Jezusa nawet w ciągu dnia. Nie może zabraknąć chociaż Marii Magdaleny wiernej aż po grób.
Zakończenie
Panie Jezu, Chryste, droga krzyżowa kończy się czternastą stacją, ale to nie jest ostatnia stacja Ewangelii. Po męce i ukrzyżowaniu nadejdzie i dzień zmartwychwstania. Życie zwycięży śmierć, płacz zamieni się w radość, strach zostanie ugaszony pokojem. Prosimy Ciebie, Panie Wszechświata, który jak wielu znasz, co to ludzki ból i jak nikt wiesz dobrze, co to jest moc Wielkiej Nocy, prosimy Cię, bądź z nami na drodze krzyżowej epidemii do końca. Natchnij Duchem inteligencję szukających lekarstwa. Umacniaj ramiona dźwigające chorych. Pociesz tych, którzy żegnają najbliższych. Przygotuj serca wszystkich na wzajemne pojednanie i błogosław każdemu aż do zwycięstwa zdrowia nad chorobą, aż do zwycięstwa życia nad śmiercią. Amen.
Tekst po węgiersku:
http://korhazlelkesz.hu/Hirek/561/Keresztut_a_jarvany_idejen.html
[post_title] => Droga krzyżowa epidemii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2548-droga-krzyzowa-epidemii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-27 18:01:12 [post_modified_gmt] => 2020-03-27 17:01:12 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/27/2548-droga-krzyzowa-epidemii/ [menu_order] => 2110 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [69] => WP_Post Object ( [ID] => 5825 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-26 20:45:30 [post_date_gmt] => 2020-03-26 19:45:30 [post_content] =>O spowiedzi. Taki mały dekalog na czas epidemii. Albo dziesięć warunków pojednania z Bogiem w nadzwyczajnym czasie.
1. Jak nie masz grzechów ciężkich, nie szukaj spowiedzi. Siedź w domu i ciesz się łaską uświęcającą.
2. Jak zawsze chodziłeś do spowiedzi przed Wielkanocą, to zrób to później. Przykazanie kościelne mówi, żeby przynajmniej raz w roku spowiadać się a nie że przed Wielkanocą i to gdy się ma grzechy ciężkie, więc żadnej winy nie będzie.
3. Jak robiłeś Dziewięć Pierwszych Piątków i jeszcze nie skończyłeś, nie panikuj. Bóg zna Twoje pragnienie, pozwoli Ci przeżyć, zrobisz je jeszcze nie raz i to ze spokojnym sercem.
4. Jak jesteś na kwarantannie albo boisz się panicznie przyjścia do kościoła z obawy przed zarażeniem, wzbudź sobie żal doskonały. Żałuj szczerze za grzechy. Wyspowiadasz się z nich jak minie zagrożenie.
5. Jak boisz się trochę mniej, ale nie ufasz spowiedzi w konfesjonale, umów się telefonicznie czy mailem w parafii na indywidualną spowiedź w innym miejscu.
6. Jak potrafisz zachować bezpieczeństwo, zorientuj się, w których kościołach jest spowiedź i kiedy. Wybierz ten kościół, który jest blisko Twojego miejsca zamieszkania czy pracy, tak by jak najmniej przemieszczać się po drogach.
7. Spowiadaj się krótko i konkretnie. Na rozmowy przyjdzie jeszcze czas. Teraz najważniejsze jest rozgrzeszenie.
8. Przyjdź do spowiedzi jak najprędzej. Z każdym dniem będzie więcej zarażonych, więcej ludzi w kwarantannie, również księży. Będą zamykane kolejne kościoły i plebanie. Może się okazać, że o spowiedź będzie trudniej niż o płyn na Orlenie.
9. Staraj się nie grzeszyć, żebyś nie musiał za parę dni znowu szukać spowiednika, bo to będzie towar coraz bardziej deficytowy.
10. Jeśli masz ciężkie grzechy i jeszcze się cieszysz, że teraz możesz spokojnie dalej grzeszyć, tłumacząc, że nie możesz inaczej, bo spowiedź jest narażeniem bezpieczeństwa Twojego czy innych, módl się, żebyś zdążył nawrócić się przed śmiercią.
A tu w jęz. słowackim
https://zasvatenyzivot.sk/male-desatoro-o-spovedi-pocas-epidemie/
[post_title] => Mały dekalog spowiedzi podczas epidemii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2546-maly-dekalog-spowiedzi-podczas-epidemii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-26 20:45:30 [post_modified_gmt] => 2020-03-26 19:45:30 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/26/2546-maly-dekalog-spowiedzi-podczas-epidemii/ [menu_order] => 2112 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [70] => WP_Post Object ( [ID] => 5824 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-25 17:08:24 [post_date_gmt] => 2020-03-25 16:08:24 [post_content] =>25.03.2020
Czasy trudne prowadzą do konfliktów, do sporów w rodzinach i w społeczeństwie, do napięć także w Kościele. Jednak w takich momentach oprócz jedności działania, miłość drugiego wyraża się również w zrozumieniu jego niezrozumienia, inności poglądów a nawet zachowań.
Oburzamy się, że ksiądz chodził z relikwiami po ulicy? Że latał z Najświętszym Sakramentem, błogosławiąc miasto albo jeździł po parafii, bo wierzy, że Jezus w monstrancji pomoże? Mówimy, że to obciach wstawiać obraz Matki Bożej w oknach albo mnożyć Msze św, żeby więcej ludzi mogło skorzystać w czasach ograniczeń?
To może nie krygujmy się i przestańmy kropić ludzi wodą święconą, święcić jajka, kiełbasy, jabłka, owies i samochody, kredą pisać na drzwiach, bo to zabobon. Wyrzućmy wszystkie relikwie, gromnice i medaliki. Przestańmy nosić feretrony, sypać kwiatki i dzielić się opłatkiem. Ściągnijmy z duchowieństwa sutanny a krzyże i obrazy ze ścian. I zacznijmy wreszcie oddawać cześć Bogu tylko „w duchu i prawdzie”. A całą naturalną potrzebę człowieka za znakami zostawmy branży jubilerskiej, fotograficznej, odzieżowej i wszelakobadziewowej. O to nam chodzi?
Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, którzy jak kobieta cierpiąca na krwotok, wierzą, że to właśnie dotyk frędzli płaszcza Jezusa ją uzdrowi? Nie możemy zrozumieć, że niektórych Jezus uzdrowi tylko śliną zmieszaną z błotem? Nie możemy pojąć, że ten co był niedawno paralitykiem ma iść ze swoim łożem po ulicy jak pacjent z psychiatryka, a kobieta musi wylać cały flakonik alabastrowego napoju choćby to kosztowało 30 tysięcy? Jak ciasną trzeba mieć głowę i zatwardziałe serce, żeby myśleć, że w Ewangelii jest tylko jedno zdanie: „Powiedz tylko słowo a będzie uzdrowiony mój sługa” (Mt 8,8)
To samo z Eucharystią. Ile kazań z wielu stron płynie o tym, że do sklepu trzeba chodzić, a do kościoła nie trzeba. Ile logicznych wywodów, że w pracy może być więcej niż 5 osób, niż 50, tyle ile trzeba, bo to konieczne życiowo. Ile tłumaczenia, że w autobusach może być i 35, no bo jak żyć bez tego. I ile do tego emocjonalnego szantażu, że jak pójdziesz do kościoła, to jesteś odpowiedzialny za tych, co umierają.
Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, dla których Eucharystia jest ważniejsza niż życie? Że są tacy staruszkowie, którzy woleliby się zarazić i umrzeć niż przestać chodzić do kościoła? Że są tacy, dla których Msza św. w telewizji i komunia duchowa to naprawdę nie to samo? Że są tacy, którzy wierzą z prawosławnymi, że Komunia nie może zaszkodzić? Że są i tacy, którzy nie potrafią pojąć, dlaczego codziennie można kupić sobie pączka, ale już nie można przystąpić do Komunii? Że można pójść do apteki po aspirynę, ale ze spowiedzią to już lepiej może sam na sam z Bogiem? Których logika burzy się na to, że w ogromnych Kościołach może być tylko 50 czy 5 osób a w sklepach dużo mniejszych może być i więcej? Którzy nie mogą pogodzić się z tym, że miliony Polaków będzie się przemieszczać codziennie w tysiącach kierunków potrzebnych do życia a ich życie liturgią zostało zaklasyfikowane do kategorii basenów, koncertów, kin, teatrów i wszelkiej maści rzeczy "niekoniecznych" do życia? Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, których boli okrutnie nie to, że są ograniczenia, nie to, że nie mają dostępu do kościoła, nie to, że nie mogą może po raz pierwszy w życiu przyjmować eucharystycznego Jezusa, ale boli ich, że to co jest dla nich jest życiem i najważniejszą wartością zostało sprowadzone do kategorii rzeczy drugorzędnych?
Władzy trzeba słuchać. Państwowej i kościelnej. Ani rząd, ani tym bardziej papież czy biskupi nie chcą żadnemu wierzącemu zrobić krzywdy. Ale jeżeli jakakolwiek władza wymaga posłuszeństwa, to każdy obywatel i wierny ma prawo przynajmniej do zrozumienia.
Domagamy się zrozumienia dla homoseksualistów. Domagamy się zrozumienia kobiet, które abortują dzieci. Domagamy się prawa do życia każdemu jak mu się podoba. Spróbujmy zatem zrozumieć inaczej myślących religijnie, a przynajmniej zostawić im prawo do takiej a nie innej reakcji. Słuchajmy lęków i racji drugich, tłumaczmy cierpliwie, o ile można. Brońmy się jednak rękami i nogami przed pogardą, bo pogarda nigdy nie jest z Bożego Ducha, nawet kiedy ubrana w słowa o miłości bliźniego. Bo jeśli zabraknie nam wzajemnego zrozumienia, nienawiść zarazi i zabije wiarę więcej ludzi niż koronawirus.
[post_title] => Między posłuszeństwem a zrozumieniem [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2544-miedzy-posluszenstwem-a-zrozumieniem [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-25 17:08:24 [post_modified_gmt] => 2020-03-25 16:08:24 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/25/2544-miedzy-posluszenstwem-a-zrozumieniem/ [menu_order] => 2114 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [71] => WP_Post Object ( [ID] => 5823 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-23 21:31:29 [post_date_gmt] => 2020-03-23 20:31:29 [post_content] =>Nie stało się w sumie nic nowego.
Zaczęliśmy tylko patrzeć na świat oczami tych, którzy na ten świat patrzą w ten sposób może już od lat.
Oczami rodziców zalęknionych o to, czy ich ciężko chore dziecko załapie się na kosztowną operację.
Oczami przerażonych rakiem, których przyszłość zależy od niepewnych przerzutów.
Oczami Syryjczyków, których ginęły dziesiątki tysięcy i świat nie tylko im nie pomógł, ale jeszcze sprzedawał broń, żeby zabitych i rannych było więcej.
Oczami uchodźców, którzy nie wiedzą, kiedy ta gehenna wreszcie się skończy.
Oczami plajtujących biznesmenów niepewnych o jutro swojej rodziny i wielu rodzin pracowników.
Oczami dzieci wracających z lękiem do domu przed rodzicem zakażonym przemocą i krzywdą.
Oczami niepełnosprawnych zamkniętych na wiele miejsc i wielu ludzi.
Nie stało się nic.
Po prostu zaczęliśmy patrzeć na świat z perspektywy oddziału intensywnej terapii i oczami tych, którzy cierpią obok nas od lat.
Oby to patrzenie nauczyło nas na zawsze zobaczyć cierpiącego obok.
[post_title] => Nic nowego [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2541-nic-nowego [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-23 21:31:29 [post_modified_gmt] => 2020-03-23 20:31:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/23/2541-nic-nowego/ [menu_order] => 2117 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [72] => WP_Post Object ( [ID] => 5822 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-17 15:41:42 [post_date_gmt] => 2020-03-17 14:41:42 [post_content] =>Usunąłem poprzedni wpis, bo widzę, że żarty bywają rozumiane opacznie i napiszę zatem poważnie, choć już naprawdę nie mam sił w tłumaczeniu spraw, które wydają się oczywiste. Chodzi o Eucharystię. Więc jeszcze raz o tym, co każdy katolik powinien wiedzieć:
1. Największym niebezpieczeństwem w Komunii jest przyjmowanie jej bez wiary albo w stanie grzechu ciężkiego. Św. Paweł pisze o tym tak: "Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was jest słabych i chorych i wielu też pomarło." (1 Kor 11,27-30).
2. Kwestia przyjmowania Komunii na rękę czy do ust, na stojąco czy na klęcząco jest dalej niż drugorzędna. Kodeks Prawa Kanonicznego poświęca 62 kanony Najświętszej Eucharystii (897-958) i ani jednego słowa na temat tej kwestii.
3. Komunię można przyjmować zarówno na klęcząco jak i na stojąco, można do ust i można też na rękę. Obie formy są dozwolone przez prawo, obie były obecne przez wieki.
4. Wszystkie wypowiedzi świętych, z objawień prywatnych czy jakichkolwiek autorytetów, które mówią o tym, że nie wolno na rękę albo nie wolno na stojąco, trzeba interpretować tylko jako prywatne opinie, które miały na celu wzbudzić większy szacunek do Eucharystii. To, co jednak jest prywatną opinią nie może być wiążącym prawem dla wszystkich. Jeśli coś nie jest zabronione ani przez Jezusa, ani przez Jego uczniów, ani przez obecne władze Kościoła, nie można tego zabraniać.
Ludzie kochani.
Pomyślmy o Ostatniej Wieczerzy.
Pomyślmy o pierwszych chrześcijanach.
Jeśli uważamy się za uczniów Chrystusa.
Eucharystia nie była sprawowana po łacinie.
Uczniowie przyjmowali Chleb i podawali sobie Kielich w postawie półleżącej, siedzącej czy na stojąco. Brali swoimi rękami i podawali do rąk.
Każdy z nas może mieć swoje upodobania. Jesteśmy też uformowani przez wieki troski o to, żeby był szacunek i cześć do Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa.
Ale przestańmy robić wojnę o to, czy zawiesić płaszcz Ojcu w szafie czy w korytarzu, zamiast cieszyć się z tego, że Tata wrócił do swojego domu.
Wiem, że trudno o spokojną refleksję, ale spróbujmy pomyśleć.
Są dwa ekstremalne sposoby poradzenia sobie z epidemią. Pierwszy to nie przejmować się w ogóle i funkcjonować tak jak dotąd. Wtedy zarazi się może nawet 70-80% Polaków, ale większość przejdzie chorobę bezobjawowo albo lekko. Umrą głównie najstarsi a przy umieralności jaka jest przy koronawirusie, stracimy 1-1,5 mln mieszkańców. Drugi sposób, to nie ruszać się w ogóle z miejsca, gdzie jesteśmy przez 2-3 tygodnie. Robimy zakupy na zapas, minimalizujemy prace do koniecznych a tylko funkcjonują szpitale i służby, które chorych dowożą do szpitali. Ani jeden ani drugi sposób nie jest realny. Ze względów etycznych i ekonomicznych. Dlatego społeczeństwo wypracowuje zasady, które mają pomóc z jednej strony ograniczyć do minimum straty a z drugiej maksymalnie pozwolić ludziom żyć.
Trochę tak jak z komunikacją. W Polsce, w roku 2018 zginęły na drogach 2862 osoby. Rannych było ponad 37 tysięcy. Nie zginąłby nikt, gdyby nie było samochodów, autobusów, motocykli, itp. Gdyby każdy siedział w domu a nie jeździł, co roku nie byłoby tysięcy pogrzebów i dziesiątków tysięcy rannych. Zginęłoby jednak pewno jeszcze więcej ludzi, gdyby nie było żadnych przepisów ruchu drogowego i gdyby nie wymyślano coraz lepszych aut (w 2009 zginęły na drogach 4572 osoby a rannych było ponad 56 tysięcy). Ani jednak rezygnacja z komunikacji ani brak przepisów nie wchodzą w grę. Społeczeństwo godzi się w pewnym sensie na zabitych i rannych w wypadkach po to, żeby funkcjonować lepiej. I należy uznać za zwykły szantaż emocjonalny histeryzowanie typu: "Nie jedź samochodem, bo jeszcze kogoś zabijesz albo sam zginiesz". Nie wsiadam, by robić krzywdę, ale liczę się z nią. Bo takie jest życie. Tak samo jest z wypadami w góry, pływaniem, jedzeniem i wielu innymi sprawami. Godzimy się na margines błędów, rannych i umarłych, bo takie jest życie, taki rozwój, taki los.
Tak samo z ograniczeniami związanymi z epidemią. To nie są najskuteczniejsze środki, aby zminimalizować chorych, ale każde państwo próbuje szukać najlepszych rozwiązań, jakie mogą być, żeby z jednej strony nie było za dużo chorych a z drugiej, żeby dało się żyć. Ograniczenia są jednak dla ludzi a nie człowiek dla ograniczeń i nie można podchodzić do nich magicznie tylko roztropnie. Wiadomo, że są takie kościoły, gdzie spokojnie na mszy mogłoby być nawet 300 osób i każda z nich mogłaby stać w odległości 3 metrów od sobie, tak by nie byłoby żadnych szans na zarażenie. Są i takie kościoły, gdzie 50 osób to jest za blisko jeden drugiego. Dlaczego państwo nie reguluje więc sprawy tak, żeby pozwolić ludziom być tam, gdzie nie ma zagrożenia a zabronić, gdzie jest? Bo to nierealne. Trzeba by chyba 100 tysięcy szczegółowych przepisów. Stąd mamy zgromadzenia religijne maksymalnie 50 osób w Polsce, 100 we Francji czy Austrii.
Przy takiej próbie rozwiązania problemu, nie możemy ganić ludzi za to, że chcą iść do kościoła albo poniżać za to, że nie idą. Bo to wszystko są szantaże emocjonalne. Można spokojnie pójść na mszę, przeżyć ją w 100% pewny, że się nie zarazi przy odpowiednich procedurach a można narazić się na zarażenie w sklepie, w pracy, w sklepie czy nawet pomagając z miłości starszym. Problemem bowiem nie jest miejsce, tylko za bliski kontakt z ludźmi.
Wszyscy chcemy być zdrowi i chcemy zdrowia naszych bliskich. Ale spróbujmy nie pożerać się nawzajem, bo wystarczy, że pożera wirus. Chce kard. Krajewski otwierać kościół dla ubogich, niech to robi przy zachowaniu bezpieczeństwa. Chce ktoś iść na mszę, niech robi tak samo. Chce ktoś zostać w domu, niech zostanie. Zamyka ktoś kościół, niech zamyka. Mnoży msze św, niech mnoży. Zachowajmy prawo, które nas obowiązuje i pozwalajmy ludziom na to, na co prawo pozwala, tylko nie bijmy się po głowie Ewangelią, licytując się, kto ma prawdziwszą. Bo jestem głęboko przekonany, że każdemu z nas naprawdę zależy na Ewangelii, na Bogu i na drugim człowieku. Jak nam jeszcze przestanie zależeć na tym, żeby nasza racja była jedyna, to nie tylko przeżyjemy epidemię, ale jeszcze wiele innych rodzinnych i narodowych zaraz.
[post_title] => Prawo i koronawirus [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2528-prawo-koronawirusa [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-14 22:11:47 [post_modified_gmt] => 2020-03-14 21:11:47 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/14/2528-prawo-koronawirusa/ [menu_order] => 2130 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [74] => WP_Post Object ( [ID] => 5820 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-01 21:55:08 [post_date_gmt] => 2020-03-01 20:55:08 [post_content] =>
W opracowaniu tym chcę poddać refleksji obecność i działanie Jezusa w Eucharystii na podstawie mowy Jezusa zapisanej w Ewangelii według św. Jana w rozdziale szóstym. Tekst zostanie podzielony na cztery części. Najpierw zostaną omówione elementy, które możemy nazwać przygotowaniem dalszym do tajemnicy Eucharystii, następnie zostaną przedstawione cechy obecności Jezusa w Eucharystii oraz sposób Jego działania, by na końcu zastanowić się również nad tym, co człowiek powinien czynić, by obecność i działanie Jezusa w Eucharystii było owocne.
Cz. I. Przygotowanie dalsze
Tajemnica Ciała i Krwi Chrystusa została przygotowana na różnych poziomach i o tyle ważne jest poznanie tego, co poprzedza Eucharystię, że może to wyznaczać również kierunki przygotowania i dzisiaj. Zwróćmy uwagę na trzy podstawowe elementy.
1. Materia
Ewangelia Jana zaczyna się od słów: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, z tego, co się stało.” (J 1,1-3).
Bóg stworzył cały świat. Byty widzialne i niewidzialne. Stworzył wszystko przez Słowo, które stało się Ciałem Chrystusa. Eucharystia ma swoją materię. Materią jest jej chleb i wino. Mówimy w przygotowaniu darów o „owocu ziemi oraz winnego krzewu i pracy rąk ludzkich”. Dalsze przygotowanie do Eucharystii polega najpierw na docenieniu stworzonego świata i pracy człowieka. Z punktu widzenia duszpasterskiego każde działanie, które ma na celu ukazanie człowiekowi piękna świata, natury, krajobrazów, jak i to które pokazuje wartość i sens pracy ludzkiej jest przygotowaniem człowieka na tajemnicę Ciała i Krwi Chrystusa.
2. Pascha
Rozmnożenie chleba opisane u Jana miało miejsce przed świętem Paschy (J 6,4). Tak samo Ostatnia Wieczerza (Mt 26,2; Mk 14,1; Łk 22,1). Eucharystia jest nazywana niekiedy Nową Paschą a barankiem paschalnym jest sam Jezus Chrystus, który został złożony w ofierze dla zbawienia świata. Skoro zatem pascha żydowska była pomostem między życiem w niewoli a wyzwoleniem, podobnie ma się z Eucharystią. To pokarm ku zbawieniu, ku wolności.
Przygotowanie dalsze do Eucharystii polega zatem też na uświadamianiu, że stawką tej tajemnicy jest wolność. Mało które pojęcie jest tak drogie człowiekowi jak wolność. I to można w nauczaniu wykorzystać. Zachęcamy do Eucharystii, uczestniczymy w Eucharystii, przeżywamy Eucharystię, bo chcemy być wolni. Msza św. może wydawać się zewnętrznym nakazem, który sprawia wrażenie pozbawienia człowieka w niedzielę robienia ze swoim czasem tego, co chce. Tak samo jako pascha żydowska wraz z jej szczegółowymi przepisami mogła sprawiać wrażenie zmuszania Żydów w Egipcie do takiego a nie innego rytuału. Ale to wszystko było przecież środkiem, pomostem do wolności. Stąd powinniśmy kłaść nacisk na związek Eucharystii z uwalnianiem człowieka. Chcesz być wolny? Bądź człowiekiem Eucharystii.
3. Wcielenie
Ewangelista Jan zapisał: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy.” (J 1,14) Moment Przeistoczenia można porównać do momentu Wcielenia. Tak jak Słowo stało się Ciałem Chrystusa, tak chleb staje się Ciałem Chrystusa. W tym sensie całe życie ziemskie Jezusa można nazwać życiem Eucharystii, 33-letnią procesją, adoracją, podniesieniem, Komunią. Jeśli zatem chcemy wejść głębiej w tajemnicę Eucharystii winniśmy postawić bardziej na konieczność medytacji, studiowania, rozważania, i kontemplacji życia ziemskiego Jezusa. To jest trzeci rodzaj przygotowania dalszego do Eucharystii. Im bardziej będziemy poznawać Jezusa z Ewangelii, tym bardziej bliski będzie dla nas Jezus z Ołtarza.
Cz. II. Obecność Jezusa
Głębsze zanurzenie w przyrodę, pracę człowieka, paschę żydowską i życie Chrystusa, powinno ułatwić dostrzeżenie obecności Jezusa w Eucharystii, obecności o której można mówić, biorąc pod uwagę kilka aspektów.
1. Po prostu obecność
W mowie eucharystycznej Jezus używa czterokrotnie wyrażenia: „Ja jestem” (J 6,35.41.48.51). Oprócz nawiązania do objawienia Bożego imienia: „Jestem, który jestem” (Wj 3,14), to co wysuwa się na pierwszy plan to zwyczajny fakt obecności Jezusa. Tak, jak Bóg przed Mojżeszem, jak Jezus przez słuchaczami w Kafarnaum, tak Jezus w Eucharystii po prostu jest. Fakt ten na pozór oczywisty jest szalenie ważny w kontekście starotestamentalnego motywu szukania Boga (np. Iz 55,5: „Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko”) i Bożej nieobecności (np. Ps 22,2: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”). Nie ma nic gorszego dla człowieka niż brak Boga. Eucharystia jest miejscem, gdzie Bóg po prostu jest. Stąd jeśli ktoś szuka Bożej obecności, będzie też szukał Eucharystii.
2. Obecność niebiańska
Jezus mówi: „Chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje” (J 6,33), „To jest chleb, który z nieba zstępuje” (J 6,50). Obecność Jezusa w Eucharystii to obecność niebiańska, czyli obecność Kogoś od Boga, obecność spoza ziemskiego horyzontu. Z jednej strony to może być bardzo intrygujące - starać się wnikać w tajemnicę tego, co nieziemskie. Z drugiej jednak, dla ludzi, którzy zacieśniają swoje życie do horyzontu tej ziemi, Eucharystia może wydawać się czymś mało pociągającym. I takich ludzi też trzeba zrozumieć. Nie będą potrafili wejść w tajemnicę Eucharystii, bo nie potrafią zdumiewać się nad jakąkolwiek tajemnicę spoza tej ziemi. Jeśli Bóg nie jest dla kogoś żadnym punktem odniesienia, pragnienia czy chociażby myśli, trudno by nim się stała Eucharystia. To tajemnica dla tych, którzy chcą więcej niż tylko to co widzialne, ludzkie i ziemskie.
3. Obecność prawdziwa
Jezus mówi: „Ojciec mój daje wam prawdziwy chleb z nieba” (J 6,32), „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem.” (J 6,55). Co to znaczy prawdziwy pokarm albo prawdziwy napój? Prawdziwy to taki, którym można się najeść, nasycić, który nie otruje, nie oszuka, da siłę, pozwoli przeżyć kolejny etap czasu. Fałszywy pokarm i napój nie pomoże a może nawet zaszkodzi człowiekowi.
W tym kontekście warto by mówić o tym, jak Jezus eucharystyczny zmienił komuś życie, jak uczestnictwo we Mszy św., przyjmowanie Komunii czy adoracja Najświętszego Sakramentu miała realny wpływ na ludzi. Jednym z zadań duszpasterskich winno być zbieranie i publikowanie świadectw ludzi przemienionych Eucharystią.
4. Obecność gorsząca
Mowa eucharystyczna Jezusa nie została przyjęta entuzjastycznie przez wszystkich. Pisze Ewangelista: „Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak on może nam dać swoje ciało do jedzenia?»” (J 6,52) a także „Jezus, świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy?” (J 6,61). Doszło do tego stopnia, że „od tego czasu wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło.” (J 6,66). Zaskakujące jest to, że zgorszeni byli nie tylko Żydzi z tłumu, ale także sami uczniowie. Zgorszenie, czyli tajemnica Eucharystii była dla nich czymś co im przeszkadzało w wierze. A skoro przeszkadzało, stało się powodem odejścia. I to odejście od Eucharystii było jednocześnie odejściem od Jezusa. A przecież Jezus robił tak wiele dobrych rzeczy i mówił tak wiele dobrych słów, że może wydawać się dziwne po co było z powodu jednej prawdy wiary odchodzić.
Eucharystia może być gorsząca i dzisiaj. Gorszyć może sama tajemnica – ludzie widzą i czują chleb i wino, więc mówią, że to tylko chleb i wino. Nie chcą, żeby ktoś im wmawiał rzeczy niemożliwe. Ale Eucharystia może dziś gorszyć również poprzez to jak jest sprawowana, z jaką niewiarą, przyzwyczajeniem, czy bylejakością. Może też gorszyć poprzez to jak jest niespójna z życiem jej uczestników. I z jednej strony trzeba wszystko robić, żeby nikt przez Eucharystię nie odszedł od Jezusa. Z drugiej strony tłumaczyć, że odejście od Eucharystii jest zawsze odejściem od Chrystusa. Jednak ostatecznie tak jak kiedyś Jezus pozwolił ludziom odejść, tak i dziś nie możemy się dziwić, że ludzie odchodzą.
5. Obecność inna
Jezu mówi w Kafarnaum: „To jest chleb, który z nieba zstąpił - nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”. (J 6,58). Jezus świadomie zestawia mannę z Eucharystią również po to, żeby pokazać wyjątkowość nowej manny. Pozornie nie różni się ona za bardzo od tej spożywanej podczas drogi do Ziemi Obiecanej, bo przecież i ci, co spożywają Ciało Chrystusa poumierają. Podobieństwo jest jednak tylko pozorna. Jej inny charakter polega na wyższości. Bo przecież ten pokarm który daje życie na wieki jest większy od tego, który daje życie na teraz.
W tym kontekście warto by stawiać na głoszenie prawdy o prymacie i niepowtarzalności Jezusa. Coraz powszechniejsza bowiem staje się herezja, że wszystkie religie są równe, że wszystko jedno, w co się wierzy. Pozornie wydają się podobne i równie skutecznie prowadzące do Boga. Ale przecież to Jezus jest jedynym Panem i Zbawicielem świata. Ten, który o sobie powiedział: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.” (J 14,6).
Cz. III. Działanie Jezusa
Jezus jest obecny w Eucharystii nie dla samej obecności, albo mówiąc inaczej Jego obecność jest celowa, sprawcza, ukierunkowana na działanie, które ma przynieść określony skutek. W synagodze w Kafarnaum Jezus mówił o kilku wymiarach sprawczych tajemnicy Jego Ciała i Krwi.
1. Działanie dające życie
Jezus mówi: „Chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu”. (J 6,33), „Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie.” (J 6,53), „Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie.” (J 6,57)
Pierwszym działaniem Eucharystii jest dawać życie, sprawiać życie. W tym sensie Eucharystia jest z jednej strony kontynuacją stwórczego działania Boga, z drugiej pokazuje, że to Bóg jest pierwszym Dawcą. To Bóg musi nas ożywić. To Bóg musi nas najpierw nakarmić. Tak jak w czasie wyjścia z Egiptu. To Bóg musi wpierw wyzwolić a dopiero potem może dać swemu ludowi dekalog i inne przykazania.
Z pastoralnego punktu widzenia to otwiera na dwa kierunki. Najpierw chodzi o tych, którzy wegetują, żyją w poczuciu bezsensu życia i cierpią na depresję. Jeśli Eucharystia daje życie, należy starać się za wszelką cenę przybliżać człowieka, któremu brakuje życia do Eucharystii. Drugim kierunkiem jest uświadamianie, że to Bóg pierwszy nas umiłował, to Bóg nas pierwszy wyzwolił, to Bóg więcej nam daje niż od nas oczekuje. Powszechne jest bowiem przekonanie, że Bóg tylko nakazuje i żąda od nas.
2. Działanie dające wieczność
Jezus mówi: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,54). Eucharystia daje nie tylko życie, ale daje życie wieczne. Skąd mamy tego pewność? Jedynym argumentem jest Jezus i Jego zmartwychwstanie. „Jeśli umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał.” (1 Kor 15,16). Ktoś powie, że ostatecznie to jest jednak kwestia wiary. Tak, to jest kwestia wiary. Tak jak z każdą inną religią, wiarą, przekonaniem. Zawsze komuś ufamy, zawsze komuś wierzymy. Zawsze jest ktoś kto jest naszym panem. Nie ma ludzi bezpańskich. Bezpańskie mogą być psy. Człowiekiem zawsze ktoś rządzi. Żona, dzieci, media, szef, koledzy, pragnienia, itd. Chodzi więc nie o to, żeby nie mieć nad sobą pana, ale żeby wybrać Pana najlepszego. Wybór Eucharystii jest wyborem Kogoś, kto daje najwięcej, ile można dać człowiekowi, daje życie wieczne.
3. Działanie dające pewność zbawienia
Jezus mówi: „Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę” (J 6,37), „Jest wolą Tego, który Mnie posłał, abym nic nie stracił z tego wszystkiego, co Mi dał, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym (J 6,39). Jezus poprzez Eucharystię daje również pewność zbawienia. Od wieków nazywało się Eucharystię pokarmem nieśmiertelności. Do tego Kościół przypomina o pewności, że kto umrze w stanie łaski uświęcającej może być pewny swojego zbawienia. Tak jak jestem pewny, że moja mama wpuści mnie do swojego domu, tak jestem pewny, że Bóg wpuści mnie do nieba. Mój sąsiad może mnie nie wpuści, ale moja mama wpuści. A przecież nie mówię codziennie do Boga „Sąsiedzie nasz”, tylko „Ojcze nasz”. Jeśli Bóg jest moim ojcem, to dlaczego miałby mnie nie wpuścić do nieba? Wiem, że może, bo i rodzice mogą mnie nie wpuścić do domu, jeśli zamorduję rodzeństwo albo podniosę na nich rękę. Jednak przy normalnych relacjach, nie ma żadnych szans na to, żeby ojciec czy matka nie wpuścili dziecka do domu. Komunia święta jest znakiem skutecznym tego, że relacje między dzieckiem Bożym a Bogiem są jak najbardziej normalne.
4. Działanie ofiarnicze
Jezus mówi: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało, wydane za życie świata». (J 6,51). Św. Paweł napisze: „Pan Jezus tej nocy, której został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy, połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę!» (1 Kor 11,23-24). Eucharystia jest ofiarą. Działanie ofiarnicze jest działaniem zbawczym. Chodzi o to, żeby uwierzyć, że tak jak pomagają człowiekowi słowa Jezusa, pomagają Jego cuda, tak a nawet najbardziej pomaga człowiekowi zastępcze cierpienie Jezusa. Mówiąc prościej, nigdy Jezus nie zrobił tak wiele, kiedy po ludzku nic nie zrobił. Kiedy przybite stopy do krzyża nie mogły do nikogo pójść. Kiedy przybite ręce na nikogo nie mogły zostać położone. Kiedy stłamszone płuca nie pozwalały wygłosić więcej niż parę słów. Wtedy Jezus zrobił najwięcej dla całego świata, bo „przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył”. To jest szalenie ważne w kontekście duszpasterstwa ludzi chorych, cierpiących, odrzuconych. Bo jeśli cierpienie zastępcze ma moc zbawczą większą niż jakiekolwiek inne działanie, wtedy każdy krzyż nabiera najpełniejszego sensu.
Żydzi odmawiają nad chlebem paschalnym słowa: „To jest chleb cierpienia naszych przodków, który spożywali, wychodząc z Egiptu”. Spożywając Eucharystię, spożywamy chleb cierpienia Jezusa, które rzuca paschalne światło na cierpienia każdego człowieka.
5. Działanie relacyjne
Jezus mówi: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim.” (J 6,56). Greckie słowo menein „trwać”, znaczy również „przebywać, mieszkać” i odnosi nas do obrazu domu, rodziny, wspólnoty. Jezus w Eucharystii tworzy rodzinę. Pisze autor Dziejów Apostolskich o pierwszych chrześcijanach: „Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach.” (Dz 2,42). „Łamanie chleba” jest jednym z pierwszych określeń Eucharystii i to ona współtworzy wspólnotę Kościoła. Tak jak wieczerza paschalna była spożywana w rodzinie, tak Eucharystia jest spożywana w rodzinie braci i sióstr Chrystusa. Dzisiaj ludziom nie tyle brakuje wiedzy czy możliwości osobistej modlitwy, co brakuje autentycznej wspólnoty, poczucia, że jesteśmy dla siebie kimś bliskim, rodziną, którą tworzy sam Jezus. Eucharystia jest w tym sensie również lekarstwem na samotność. Bóg w Eucharystii czyni wszystko, byśmy nie byli już tak sami jak sami jesteśmy bez Eucharystii.
Cz. IV. Działanie człowieka
W ostatniej części chciałbym zwrócić uwagę na działanie człowieka w Eucharystii. Bóg nie chce czynić czegokolwiek bez człowieka. Zaprasza go do współpracy, również w Eucharystii, współpracy, która jest konieczna, by obecność i działanie Jezusa były dla człowieka skuteczne. Czytamy w Apokalipsie: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.” (Ap 3,20). Jeśli człowiek nie usłyszy, albo usłyszy, ale nie otworzy, Jezus nie wejdzie i nie będzie z nim wieczerzał. Jakie więc działanie człowiek winien podjąć, by obecność i działanie Jezusa w Eucharystii były owocne?
1. Uczestniczyć
Jezus mówi: „Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął” (J 6,35). Pierwszym i niezbędnym działaniem człowieka jest przyjście do Jezusa. A żeby przyjść niepotrzebna jest wiara, przekonanie czy doświadczenie żyjącego Boga. Żeby przyjść, trzeba zwyczajnie pójść. Stąd warto podkreślać obowiązek i sens systematycznego uczestnictwa w Eucharystii. To ono prędzej czy później prowadzi do takiej zażyłości z Chrystusem, która przynosi owoce.
2. Wierzyć
Jezus mówi: „Kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6,35). Przyjście do Jezusa jest konieczne, ale niewystarczające. Wszak i Judasz był blisko Jezusa. I blisko byli ci, co urągali Mu pod krzyżem. Koniecznie jest jeszcze wiara. Wiara rozumiana nie jako przyjęcie do świadomości faktu, że ktoś istnieje, ale jako zaufanie. Jeremiasz głosi: „Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. […] Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją” (Jr 17,5.7). Skuteczność Eucharystii zależy w dużej mierze od wiary w Jezusa, stąd troska człowieka o osobistą relację z Jezusem powinna być najważniejszym zadaniem duszpasterskim każdego działania związanego z Eucharystią.
3. Pracować
Jezus mówi: „Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy” (J 6,27). Greckie słowa ergadzesthe znaczy zabiegajcie, pracujcie nad tym, róbcie coś z tym. To zaproszenie do człowieka, żeby do Eucharystii nie podchodził biernie, nie ograniczał się do uczestnictwa i wiary. Zabiegać nad czymś, pracować nad czymś oznacza wysiłek, trud włożony w przeżywanie tajemnicy Eucharystii. Tym trudem może być lepsze przygotowanie do Mszy świętej, aktywniejsze śpiewanie czy odpowiadanie. Tym trudem może być podjęcie jakiejś funkcji związanej z Eucharystią. Chodzi w każdym razie o to, żeby Eucharystia kosztowała a może nawet męczyła człowieka jak trud, co przynosi owoce.
4. Mieć świadomość konsekwencji
Św. Paweł pisze do Koryntian: „Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was jest słabych i chorych i wielu też pomarło.” (1 Kor 11, 27-30). Cały świat skonstruowany jest według modelu praw z ich konsekwencjami. Tak samo jest z Eucharystią. Świadomość nie tylko pozytywnych konsekwencji Eucharystii, ale również świadomość konsekwencji negatywnych pomaga zrozumieć, że nie mamy do czynienia z niewinną zabawką. Tak jak góry mogą być miejscem zachwytu nad pięknem, ale i miejscem własnej śmierci, tak Eucharystia może być pokarmem na życie albo środkiem do zabicia własnej duszy. To z punktu widzenia duszpasterskiego każe szukać przyczyn, które prowadzą do obojętności czy lekceważenia tajemnicy Ciała i Krwi Pańskiej.
5. Świadomość różnorodności
Jezus mówiąc o spożywaniu swego Ciała używa dwóch słów: esthio i trogo („Jeżeli nie będziecie jedli (esthio) Ciała Syna Człowieczego” – J 6,53; „Kto spożywa (trogo) moje Ciało” - J 6,54). Zmiana słowo wskazuje nie tylko na to, że raz chodzi o ogólne określenie czynności jedzenia (esthio) a innym razem chce się podkreślić jego sposób: dokładne jedzenie, spożywanie, przeżuwanie (trogo). W jakimś sensie ta różnorodność słów też jest wskazówką, by człowiek umiał pogodzić się z różnorodnością w sprawowaniu tajemnicy Eucharystii. By Jezus mógł być bardziej obecny i skutecznie działający w Eucharystii, człowiek powinien wycofać się z tych frontów, na których nie warto walczyć i tych liturgicznych bitew, które nie szanują różnorodności eucharystycznej Liturgii.
[post_title] => Obecność i działanie Jezusa w Eucharystii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2525-obecnosc-i-dzialanie-jezusa-w-eucharystii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-01 21:55:08 [post_modified_gmt] => 2020-03-01 20:55:08 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/01/2525-obecnosc-i-dzialanie-jezusa-w-eucharystii/ [menu_order] => 2133 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [75] => WP_Post Object ( [ID] => 4093 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-02-29 00:23:56 [post_date_gmt] => 2020-02-28 23:23:56 [post_content] =>
Tychy, 28.02.2020
[post_title] => Droga krzyżowa Kościoła [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2524-droga-krzyzowa-kosciola [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-02-29 00:23:56 [post_modified_gmt] => 2020-02-28 23:23:56 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/02/29/2524-droga-krzyzowa-kosciola/ [menu_order] => 2134 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [76] => WP_Post Object ( [ID] => 5819 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-01-01 11:40:28 [post_date_gmt] => 2020-01-01 10:40:28 [post_content] =>Proboszczowie na zakończenie roku podają statystyki chrztów, ślubów, pogrzebów a czasem i rozdanej ilości Komunii Świętej w parafii. Co prawda strona wegrzyniak.com to nie parafia, ale że i tu ludzie przychodzą czasami jak do kościoła, to podzielę się paroma statystykami minionego roku.
Google Analytics policzył, że w roku 2019 strona zanotowała 596 tys. odsłon, 236 tys. sesji i 140 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 138 krajów (89,6% Polska; 2,6% USA, 1,6% UK) oraz 3351 miejscowości/powiatów (27,6% Warszawa, 13,7% Kraków, 5% Wrocław, 4,7% Katowice). Po raz pierwszy zaskakująco na pierwszym miejscu pojawiła się Warszawa.
W roku 2019 zostało dodanych 99 różnych tekstów (pisanych i nagrywanych). Najwięcej czytane były teksty: „Jestem wkurzony”, "O pedofilii” i „Rozdział Kościoła od państwa”. Najmniej odsłuchiwane były medytacje do niedzielnych czytań, co przecież nie znaczy, że nie warto nagrywać dla kilkuset odsłon. Generalnie jednak ciągle czytelnicy wolą komentarze do wydarzeń bieżących Kościoła od refleksji nad Pismem Świętym.
Na razie nie planuję większych zmian. Kazania i medytacje powinny pojawiać się bardziej systematycznie niż w zeszłym roku. Natomiast Facebook pozostanie nadal główną platformą publikacji. I o ile wszystko, co jest na stronie, jest publikowane na FB, to jednak nie wszystko co na FB pojawia się na stronie. Jeśli ktoś chciałby być bardziej na bieżąco z tym, co publikuję, zachęcam do obserwowania na Facebooku.
Strona po części jest jakimś hobby a po części świadomym wyborem tej drogi głoszenia Ewangelii w nadziei, że mówiąc o Bogu i osobistym przeżywaniu wiary i świata, może chociaż komukolwiek pomogę w spotkaniu z Jezusem. Takie jest przynajmniej moje podstawowe i pierwsze e-proboszczowskie marzenie. Dziękuję każdemu, kto wszedł chociaż raz do tego internetowego kościoła. Dziękuję tym, co zaglądają tu dużo częściej. Przepraszam za to, co nie było dobre i co niepotrzebnie zabolało. I proszę o modlitwę, sam pamiętając o niej i zapraszając znowu na cały już 2020 rok. Niech nam Bóg błogosławi! +
Mapka ilustruje kraje, z których wchodzono na stronę w roku 2019.
Jak widać, jeszcze nam trochę zostało do ewangelizacji :)
30.12.2019
Dwa tygodnie temu ekai.pl podał, że Kardynał Tagle w przesłaniu na Adwent napisał m.in.: „Jezus urodził się jako uchodźca”. Tłumaczenie okazało się nie do końca poprawne, bo w oryginale Jezus nie urodził się, ale stał się uchodźcą i urodził się biedny jak uchodźcy („…Jesus who himself became a refugee. Jesus was born poor, like these refugees…”).
Porównywanie losu Jezusa do uchodźców nie jest jednak nowe i zostało użyte również przez papieża Franciszka, który za podstawę wziął ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu. Również wielu innych biskupów, kaznodziei czy publicystów lubi mówić o Jezusie jako uchodźcy, stąd nie ma wątpliwości, że jest to jedna z dominujących współcześnie narracji odczytania Ewangelii Dzieciństwa Jezusa.
Nie jest to jednak jedyna narracja. W ciągu 2000 lat pojawiło się wiele innych.
W starożytnych apokryfach dominuje narracja Jezusa jako cudownego Dziecka. „Ewangelia Dzieciństwa Ormiańska” opowiada, że Jezus w czasie ucieczki do Egiptu miał 18 miesięcy i był ścigany przez milionową armię Heroda. Po przekroczeniu granicy z Egiptem, mieszkał w pewnej miejscowości 6 miesięcy a potem przenieśli się do Kairu, gdzie 4 miesięcy spędził w wielkim zamku królewskiej rezydencji. Tam się bawił z dziećmi, zjeżdżał po promieniach słońca z dachu zamku, tak że wszyscy się dziwili. Kiedy przeprowadzili się do Mesrin, posągi zwierząt zaczęły krzyczeć w świątyni i w mieście, że oto monarcha, syn wielkiego króla zbliża się do miasta z liczną armią. Jeszcze w innym egipskim mieście zawaliła się świątynia bożka Apollina, Jezus się rozgniewał widząc, że posąg był podpisany „Apollo, bóg stwórca nieba i ziemi” („Apokryfy Nowego Testamentu” t. 1, cz. 1, Kraków 2017, rozdz. XV, s. 488-496).
Apokryfy mówią też o tym, jak palma daktylowa schyliła się na rozkaz Jezusa, bo Maryja nie mogła dosięgnąć owocu. W nagrodę anioł zabrał jedną z gałązek tej palmy do raju i tam je zasadził (scena ta przedstawiona była (?) na rzeźbie w chórze paryskiej Notre Dame a także na witrażach w Lyonie i Tours). W apokryfach czytamy też o dwóch rabusiach, którzy ulitowali się na nędzą Józefa i Maryi i dostarczało im żywność: jeden z nich to dobry łotr (scenę tę wyobraża emalia w muzeum Cluny) (D. Rops, „Dzieje Chrystusa”, Warszawa 1968, s. 129).
Generalnie w starożytnych narracjach chodziło to, by pokazać, że mały Jezus jest Bogiem, wszyscy Mu służą i nie ma się czego obawiać.
Inną narrację przestawia Roman Brandstaetter ("Jezus z Nazarethu", Kraków 2012, t. I, s. 182-187). Dla niego centralną cechą tego etapu życia Jezusa jest mądrość i przewidywalność Józefa. Opiekun Jezusa oddał krnąbrnego osła pożyczonego z Nazaretu komuś kto do Nazaretu z Betlejem wracał a za złoto, kadzidło i mirrę kupił dwa nowe rozważne osły, o popielatosrebrnej sierści. Do tego nabył pieluchy i ciepłą chustę Dzieciątku a Maryi skórzane sandały, piękną szmaragdową suknię i płaszcz gruby z sierści wielbłądziej, bo zima była sroga. Resztę pieniędzy zachował na lepsze czasy, chociaż Maryja naciskała, żeby i sobie kupił lepsze ubranie. Potem udał się z Maryją i Jezusem do Materii w Egipcie i zamieszkał u kupca judejskiego, któremu kiedyś pomógł w chorobie, a który z wdzięczności zaprosił go już kiedyś do Egiptu.
Autorowi w jego narracji chodziło o to, by pokazać, że Opatrzność zawsze czuwa i dzięki cechom Józefa Boskiemu Dzieciątku nie stanie się krzywda.
Jeszcze inną narrację możemy spotkać w legendach góralskich. Nie mogę tego znaleźć u Tetmajera, ale gdzieś czytałem gawędę o kleryku, co został Janosikiem. Po trzecim roku jak chciał przyjechać na Boże Narodzenie do domu, schwytali go zbójnicy. Jak się dowiedzieli, że się uczy na księdza, kazali mu mówić kazanie, zanim go obedrą ze skóry. I on wtedy zaczął opowiadać, że zbójnicy są biedni i mieszkają w jaskiniach jak Pan Jezus, co się urodził w grocie. I tak pięknie mówił i tak się im jakoś dobrze dogadywało, że nie tylko go nie zabili, ale i nawet dołączył do nich, stając się słynnym Janosikiem.
W tej narracji chodziło o to, żeby ratować swoją skórę i powiedzieć cokolwiek takiego, co by ułagodziło serca rozbójników.
Ciekawa też jest narracja, którą opowiadamy w Grocie Mlecznej w Betlejem. Pielgrzymi słyszą, że biały kolor skał wziął się z tego, że Maryja w czasie ucieczki do Egiptu, karmiąc Jezusa, upuściła parę kropli mleka, od którego zabieliły się skały. Tam wielu modli się o potomstwo, o to, by matki mogły karmić zdrowym mlekiem własne dzieci. Tam również sprzedają proszek z białej skały i polecają pić karmiącym matkom.
Parę lat temu proponowałem żartem, żebyśmy stworzyli nową narrację i mówili, że pomaga nie tylko proszek, ale również pocieranie piersi o białą skałę. Jest tam taka boczna kaplica i można by proponować taki zabieg mówiąc, że są dwie tradycje: przez ubrania i bez ubrań. Słusznie zjechali mnie wszyscy, którzy o tym słyszeli, że "se jaja robię", ale przecież intencje moje nie były chyba bardziej skandaliczne od tych, co wymyślili proszek. Ja przynajmniej bym na tym nie zarabiał. Chodziło tylko o to, żeby pokazać, że narracje można ciągle tworzyć nowe i to co się ostatecznie liczy, to tylko wiara a nie sposób je okazywania.
Na przestrzeni wieków było pewno jeszcze więcej narracji o ucieczce Jezusa do Egiptu. Która jest prawdziwa? Żadna. Czy mamy prawo do ich wymyślania? Mamy. Bo Ewangelia dana nam jest również po to, żeby oświetlać nasze aktualne życie. Ważne jednak, żeby umieć rozróżniać narrację od faktów historycznych przynajmniej tak jak odróżniamy film fabularny od dokumentalnego. Na pytanie „Jak było naprawdę?” próbują odpowiedzieć bibliści. Na to pytanie nie odpowiadają narracje. One odpowiadają na pytanie: „W jakim kluczu mogę przeczytać dany fragment, żeby osiągnąć z góry zamierzony cel?”. Dlatego też nie można się kłócić o to, czy narracje są prawdziwe. Lepiej się zastanowić, czy dzięki nim świat staje się chociaż trochę lepszy.
[post_title] => Jezus uchodźcą? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2512-jezus-uchodzca [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-12-30 18:26:44 [post_modified_gmt] => 2019-12-30 17:26:44 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/12/30/2512-jezus-uchodzca/ [menu_order] => 2146 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [78] => WP_Post Object ( [ID] => 5817 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-12-15 20:51:15 [post_date_gmt] => 2019-12-15 19:51:15 [post_content] =>15.12.2019
Celibat jest darem, charyzmatem, talentem od zawsze obecnym w Kościele. I tak jak ludzie mają talent muzyczny czy malarski, dar do zajmowania się dziećmi czy zawiłościami matematyki, tak są tacy, którzy mają talent celibatu.
Jesteś wtedy blisko Boga. Gadasz z Nim często jak mąż z żoną. Masz poczucie ciepła i obecności, chociaż bywają i ciche dni. Nie zawsze się z Nim zgadzasz, ale wiesz, że to On jest przy Tobie i z Tobą. Masz poczucie bycia tak mocno kochanym przez Niego, że nie brakuje Ci kobiety. Trochę jak w dzieciństwie, kiedy wystarczyło być kochanym przez rodziców, żeby być szczęśliwym. W celibacie stajesz się jakby dzieckiem Boga, oblubieńcem, oblubienicą, dla której właśnie ta miłość jest najważniejsza i pierwsza.
Bardzo dużo wtedy myślisz o ludziach, bo talent celibatu nie jest dla Ciebie ani dla Boga, ale przede wszystkim dla ludzi. Zaczynasz ich traktować jak dzieci. Zależy Ci bardzo, żeby oni też pokochali Boga. Tłumaczysz Ewangelię, spowiadasz, dyskutujesz na religii, jedziesz w góry, rozpalasz ognisko, grasz w piłkę i robisz setki innych rzeczy, bo ich lubisz, jak ojciec swoje dzieci, ale lubisz ich ciągle mając w głowie ten jeden cel: żeby pokochali Boga, jak matka, która chce, żeby dzieci pokochały także ich ojca.
Talent celibatu robi coś takiego z Tobą, że nawet jak widzisz super dziewczyny, nawet jak się zaprzyjaźniasz z jedną szczególną, to nie myślisz o jej ciele, ale przede wszystkim o jej duszy i tak bardzo Ci zależy na tym, żeby ona była blisko Boga, że sprawy pociągu seksualnego schodzą na drugi plan a czasem nawet w ogóle nie przychodzą na myśl, tak jak ojcu nie przychodzi na myśl, żeby jego córka była jego kochanką.
Celibat to jest talent. Niektórzy mówią, że to niemożliwe. Że nie ma dziś takich talentów. Są. Są. Kiedyś też mówiono na Podhalu, że wszyscy piją, że co to za góral co jest abstynentem. A jednak da się. A jednak można. A jednak to nie jest ponad ludzkie siły. I oczywiście nie dla wszystkich są skoki narciarskie, ale jest taki talent i są tacy, którzy sobie z nim świetnie radzą. Nawet pomimo upadków.
Jednak nie tylko celibat jest darem. Darem jest również miłość kobiety, talentem, relacją, która wprowadza Cię w świat całkiem inny. Zaczynasz żyć dla kogoś. Ktoś żyje dla Ciebie. Możesz zadzwonić i po północy, gadać o bzdetach nie dlatego, że ważne, ale dlatego, że z nią. Czujesz, że jesteś kochany. Tak jak przez Boga, ale jakoś inaczej, bardziej namacalnie, cieplej, serdeczniej, bardziej przywiązująco. Nie na zasadzie bliskości usług religijnych, ale przez bliskość wyjątkową jedyną. Wiesz, że jesteś dla niej najważniejszy na świecie. Trochę jak z mamą. Ale tu jest coś więcej. Ciało. Chciałbyś być ojcem, żyć dla jej dzieci, być mężem tej, co będzie najlepszą matką. Bo ona daje Ci sens, zabiera samotność, ukonkretnia życie aż do właściwie postawionych skarpetek. I tego chcesz nawet jak nie chcesz, bo poświęcony całkowicie światom idei, wartości i prawd boskich, zatęskniłeś za tym, co po prostu ludzkie. Tak jakby trzeba było kobiety, żeby mężczyzna stał się człowiekiem i żeby mieszkanie stało się domem. Domem, słowem tak pełnym marzeń, domem, jakim nigdy nie będzie plebania.
Celibat jest darem. Miłość kobiety jest darem. Czy da się to pogodzić? Czy wolno to godzić?
Tego się nie da pogodzić, bo to są dwa wykluczające się dary. I problemem nie jest celibat. Ani problemem nie jest małżeństwo. Pytanie jest tylko jedno: czy ksiądz katolicki nie może żyć dla Kościoła i Boga rozwijając w pełni daru miłości kobiety?
Jeśli wszyscy wyświęceni księża otrzymali charyzmat celibatu i mają talent miłości niepodzielnej dla Boga i Kościoła, to nie ma problemu. Talent zakopany trzeba odkopać. Talent nie rozwijany trzeba rozwijać. Brak wiary w posiadany talent trzeba leczyć.
Ale jeśli nie mają tego talentu? Jeśli ktoś został księdzem a ma taki charyzmat celibatu jak antytalent do śpiewania? Jeśli ciągle w nim drzemie talent miłości kobiety, małżeństwa i fizycznego ojcostwa zagłuszany przez pracę i aktywizm, samotne i niesamotne grzechy, modlitwy mnożone i frustrację dołującą, tak zwane przyjaźnie duchowe i wianuszek adoratorek, wycie do poduszki i żal starego kawalera na ślubach? Co wtedy?
Oczywiście, da się żyć i bez rozwijania otrzymanych darów. Iluż to singli cierpi na niemożność rozwijania charyzmatu miłości wzajemnej. Iluż rodziców na brak potomstwa wynikającego przecież nie z tego, że się nie nadawali. Można żyć i cierpieć. Można się pogodzić z losem. Można przeżyć to życie nie najgorzej. Pytanie jednak jest inne i jest tylko jedno, czy naprawdę tak trzeba? Albo mówiąc językiem religijnym, czy naprawdę tego chce Bóg?
Sprawa konieczności wiązania kapłaństwa z celibatem to nie jest pytanie o to, czy wtedy księża będą lepiej czy gorzej pracować. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Są żonaci pastorzy, którzy bardziej się poświęcają ludziom jak nieżonaci księża. Są celibatariusze księża, którzy w życiu by nie zrobili tego dla Kościoła, co zrobili, gdyby mieli rodzinę.
Sprawa konieczności celibatu to nie jest problem innych problemów. Przez to nie będzie mniej pedofilii, odejść od kapłaństwa czy samobójstw księży. A nawet jeśli czegoś będzie mniej, to będą i nowe problemy, choćby księża zdradzający żony i ci po rozwodach.
Sprawa konieczności celibatu to też nie problem finansowy i lokalowy. W każdej diecezji są parafie z jednym księdzem i parafie z kilkoma księżmi. Tam gdzie jest kilku księży, mieszkaliby celibatariusze. Na pojedynkach można by zostawić żonatych – przecież i tak niektórzy mieszkają z gospodyniami – i żadna plebania nie jest tak mała, żeby nie pomieścić rodziny. Księża nie zarabiają też dużo mniej od ich kolegów, żeby nie wyżywić rodziny bez dodatkowego obciążanie wiernych.
Sprawa konieczności celibatu to również nie jest problem teologiczny. Odprawiam msze św. z księdzem greckokatolickim. Mówię mu kazanie na odpuście. Potem idę na obiad do jego domu. Żona, trójka dzieci. Wyznajemy tę samą wiarę. Uznajemy tego samego papieża. Różnimy się tylko tym, że on się urodził kilkadziesiąt kilometrów od mojego miejsca urodzenia. Dlaczego ja nie mogę być księdzem i mieć rodziny? Bo urodziłem się w innej, Rzymsko-katolickiej rodzinie. Czyżby zatem o dyscyplinie celibatu miało decydować tylko pochodzenie? Przecież to prawie rasizm.
Problem obowiązkowego związania celibatu z kapłaństwem jest tylko jeden: czy rzeczywiście Bóg chce, żeby w Kościele tylko Rzymsko-katolickim kapłani byli bezżenni i tylko w tym Kościele daje kilkuset tysiącom mężczyzn na świecie tylko charyzmat celibatu, nie dając im charyzmatu miłości kobiety albo dając im tak mały, żeby nie przeszkadzał w powołaniu?
W tej - jak i wielu innych sprawach - jestem przede wszystkim za Ewangelią, to znaczy jestem za tym, żeby nie wymagać od ludzi czegoś czego nie wymaga Chrystus. Kościół nie jest od tego, żeby wiązać ludzi przykazaniami, które nie są przykazaniami Chrystusa, ale żeby dawać ludziom wolność tam, gdzie jest ona możliwa a przykazania tylko tam, gdzie są one konieczne. Tak samo w innych sprawach. Można i trzeba proponować post. Można i trzeba proponować modlitwy. Bo niektóry złe duchy "wyrzuca się tylko modlitwą i postem" (Mk 9,29). A jeśli już nakazujemy pod grzechem wstrzemięźliwość od mięsa w piątki, to powstaje pytanie nie jakim prawem, bo Kościół ma prawo postanawiać przykazania jakie chce. Powstaje pytanie dlaczego i czy naprawdę tak trzeba? Ciągle bowiem powinniśmy pamiętać o pokusie, za którą poszedł Mojżesz i cała tradycja żydowska, pokusie zobowiązywania ludzi do czegoś, do czego ich nie zobowiązał Bóg. Każda władza, również władza w Kościele ma pokusę regulowania coraz większych obszarów życia. Jednak nie po to nas wyswobodził Chrystus ku wolności, byśmy mieli poddawać się na nowo pod jarzmo niewoli prawa.
Mój tato, jak jeszcze byłem klerykiem i chciałem odejść z Seminarium po drugim roku, zadał mi tylko pytanie: „Co, nie możesz wytrzymać?”
Mogę i mam nadzieję, że wytrzymam, chociaż wiem, że decydując się na kapłaństwo, rezygnowałem z najlepszego ludzkiego daru małżeństwa i rodziny. Co więcej, powinienem, bo dałem słowo Bogu i powinienem, bo tak chce mój Kościół. Jednak po prawie dwudziestu dwu latach kapłaństwa postawiłbym pytanie całkiem inaczej: Czy tak może i powinien wytrzymać w tym Kościół? Albo mówiąc bardziej teologicznie, czy rzeczywiście Duch Święty tego chce, żeby księżmi mogliby być tylko ci, co mają charyzmat celibatu?
[post_title] => O celibacie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2509-o-celibacie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-12-15 20:51:15 [post_modified_gmt] => 2019-12-15 19:51:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/12/15/2509-o-celibacie/ [menu_order] => 2149 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [79] => WP_Post Object ( [ID] => 5816 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-12-12 12:22:06 [post_date_gmt] => 2019-12-12 11:22:06 [post_content] =>
Bardzo lubię zdanie z dzisiejszego czytania:
„Ja, Pan, twój Bóg, ująłem cię za prawicę, mówiąc ci: Nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą” (Iz 41,13).
„Ująłem Cię za prawicę” po hebrajsku to "mahaziq yemineka".
"Mahaziq" to imiesłów, więc chodzi o to, że w tym momencie, w którym Bóg mówi, chwyta Cę, trzyma Twoją prawą rękę ("adprehendens manum tuam", "I hold your right hand").
Czasownik "hazaq", który tworzy imiesłów, znaczy nie tyle "trzymam, ujmuję", co "trzymam, żeby wzmocnić", "sprawiam, że stajesz się silniejszy", bo się chwiejesz, bo jesteś słaby. Stąd też w drugiej części zdania mówi: "przychodzę Ci z pomocą".
Dlaczego Bóg chwyta za prawą rękę? Bo prawica w Biblii jest symbolem mocy i działania. A skoro chwyta, żeby umacniać, to znaczy, że czyny Twoje były chwiejne i słabe.
Pozostaje pytanie, którą ręką Bóg chwyta Twoją prawą rękę? Jeśli chwyta swoją prawą ręką Twoją prawą, to patrzy Ci w twarz, jak tata czy mama mówiąc małemu dziecku : "Nie bój się, jestem blisko."
Być może jednak Bóg chwyta Twoją prawą rękę swoją lewą ręką. W Biblii Bóg chwyta człowieka za rękę kilkadziesiąt razy, natomiast za prawą chwyta kilka razy. I w jednym przypadku czytamy: "Tyś ujął moją prawicę, prowadzisz mnie według swego zamysłu" (Ps 73,23-24). Skoro jednak chwyta za prawicę i prowadzi, musi chwycić lewą ręką, bo bardzo źle się idzie, gdy ktoś swoją prawą ręką trzyma Twoją prawą i idziecie razem.
Biorąc to pod uwagę, obraz Izajasza jest następujący: Bóg podchodzi do Ciebie zalęknionego robaczka. Przykuca. Chwyta Cię swoją lewą ręką za Twoją prawą rękę, symbol Twoich czynów i upadków, siły i bezsilności, i mówi:
"Nie bój się, że Ci się w życiu nie udaje. Ja w tym momencie chwytam Cię za prawicę, to znaczy umacniam Twoje czyny. Chodź, odtąd pójdziemy już razem. A skoro Cię trzymam lewą rękę, to prawą mam wolną i tą swoją prawicą będę robił za Ciebie to, czego Ty nie potrafisz. Przecież dobrze wiesz, że moja prawica potrafi naprawdę wiele! Czyż nie pisano o tym często?:
"Prawica Twa, Panie, wsławiła się potęgą, prawica Twa, Panie, starła nieprzyjaciół" (Wj 15,6).
"Bo nie zdobyli kraju swoim mieczem ani ich nie ocaliło własne ramię, lecz prawica i ramię Twoje" (Ps 44,4).
„Prawica Pańska wysoko wzniesiona, prawica Pańska moc okazuje” (Ps 118,16).
5.12.2019
Myśli samobójcze są chorobą. Można by je nazwać rakiem psychiki. Rakiem, z którym walczy ludzkość od wieków, ale ciągle zbyt często przegrywa. Co to za rak?
Człowiek składa się z ciała i psychiki. I tak jak niektóre organy cielesne są kluczowe dla życia i można się wykończyć szybko na zawał serca, tak dla psychiki organem kluczowym jest sens. Dusza boli nas często. Czasem czujemy, że mózg jest zryty kompletnie. Ale kiedy zachwiany zostaje sens życia, wydaje się, że kluczowy organ psychiki przestaje istnieć i wtedy wszystko pcha człowieka w stronę śmierci. Samobójstwo w pewnym sensie nie jest decyzją. Jest ucieczką ciała przed bólem psychiki, bo psychika przed tym bólem nie potrafi uciec.
Nie dziwimy się, że ktoś umiera na raka, na zawał serca czy potrącony w wypadku. Rozumiemy to, że nie może już żyć, bo organy ciała zostały śmiertelnie przetrącone. I ani zdrowa psychika, ani pozostały zdrowe organy nie są w stanie naprawić dysfunkcji uszkodzonej części ciała. Tak i z myślami samobójczymi. Ani zdrowe ciało, ani pozostałe części psychiki nie są w stanie nieraz naprawić dysfunkcji sensu. I wtedy człowiek popełnia samobójstwo, czy - mówiąc lepiej - umiera na wskutek myśli samobójczych.
Co jest przyczyną załamania sensu?
Po pierwsze, nieszczęśliwy wypadek. Kilkanaście lat temu w maju, w jednym z miasteczek Italii, mąż wracał do domu z pracy i widząc z daleka, jak żona myjąc okna, spadła z czwartego piętra na beton, wpadł w taki szał, że pobiegł na most i rzucił się w dół ze skutkiem śmiertelnym. Kobieta przeżyła cudem. On o tym nie wiedział. Był pewno święcie przekonany, że żona umarła. Było to tak mocne uderzenie dla jego psychiki jak walnięcie tira w pieszego. Inny by rozpaczał, stracił wiarę w Boga, płakał dwa lata. Ten roztrzaskał sobie kompletnie sens.
Po drugie, odrzucenie w miłości. Odrzucenie czasem jest bardziej bolesne niż śmierć. Bo śmierć nie mówi ci, że jesteś zerem, śmieciem, że dla kogoś nie jesteś wart. A odrzucenie powtarza ci to w kółko. Nie dość, ze straciłeś drugą osobę, to straciłeś ją, bo ty nie jesteś jej wart. I chociaż logika mówi, że jest wiele innych, że przejdzie, że to nie koniec świata, psychika może być przywiązana do drugiego tak mocno, że nie potrafi przeżyć zamiany miłości w nienawiść, bliskości w pustkę, wierności w zdradę, czułości w obojętność.
Po trzecie, po prostu odrzucenie. Przez rówieśników, kolegów w pracy, w domu przez mamę czy tatę. Bo gruba, bo niezdara, bo ruda, bo zezowaty. Niby nie ma tam miłości tej jedynej. Jak odchodzi tata, zostaje przecież mama. Jak odrzuca klasa, są przecież rodzice. Jednak pragnienie bycia z kimś blisko jest tak mocnym sensem życia, że odrzucenie przeżywane jest jako śmierć własnego sensu.
Po czwarte, choroba. Ks. Tischner miał mówić w chorobie, że jak nie boli, to da się cierpieć, ale jak przychodzi ostry ból, to nie chce się żyć. Parę dni temu słyszałem o chorym na raka, że gdyby nie wiara, to już dawno by skończył ze sobą. Bo ciężko żyć, jak boli ciężko.
Po piąte, nałóg. To też choroba, ale tym bardziej bolesna, że obciąża psychikę. Mówimy sobie i inni też mówią, że mógł nie pić, nie ćpać, nie iść w hazard. Próbujesz z tym walczyć. Nie idzie. Robisz postanowienia. Przegrywasz. Po latach zaczynasz tracić wszelką nadzieję. I nie mogąc zaakceptować tego stanu, wolisz umrzeć niż żyć do śmierci bez sensu zniewolony.
Po szóste, nieszczęśliwe wydarzenie. Trochę jak wypadek. Krach na giełdzie, przegrana ambicja, porażka zawodowa, ucięcie ręki pianiście. Coś, co było dotychczas sensem wszystkiego pryska jak bańka mydlana. I rozpaczając nad popiołem, nie jesteś już w stanie uwierzyć w feniksa ani gwiaździsty diament. Wolisz nie żyć, niż żyć ze śmiercią sensu.
Przyczyn może być pewno więcej, ale jest jakiś wspólny mianownik: przeogromny ból duszy, która jedyne rozwiązanie sytuacji widzi w śmierci, tak jak umierający z głodu jedyne rozwiązanie widzi w kromce chleba.
Czy można jakoś pomóc?
Fizycznie tak. Zatrzymać, związać. Sama psychika się nie zabije. Potrzebuje do tego ciała. Ale to bardzo trudne, bo skąd mamy wiedzieć, że kogoś trzeba już związać, bo nic mu innego już nie pomoże?
Fizycznie i psychicznie pomogą lekarze, psychologowie, psychiatrzy. Jeśli człowiek jest w stanie sam do nich iść, to jest bardzo dobrze. Ale może czasem trzeba kogoś zawieźć a nie mieć pretensji, że nie poszedł. Może czasem trzeba zawołać psychiatrę do domu jak się woła karetkę. Bo on już jest zbyt słaby, żeby sam sobie pomógł.
Skoro cierpi psychika, można też pomóc psychicznie, troszcząc się o te obszary, które bolą najbardziej. Musi być blisko rodzina tego, któremu umarł najbliższy. Muszą być blisko przyjaciele tego, kto odrzucony w miłości. Muszą być blisko koledzy z pracy, gdy szef poniża, uczniowie, gdy inni wykluczają. Muszą być lekarstwa na ból fizyczny, gdy psychika siada z powodu przeogromnego cierpienia ciała. Oczywiście musi być też Bóg, spowiedź, komunia, adoracja, różaniec, koronka, chociaż czasem praca i zabieganie może pomóc bardziej niż modlitwa, na której człowiek może zadręczać się w samotności jeszcze bardziej.
Wspólnym mianownikiem różnych lekarstw na myśli samobójcze jest zawsze drugi, bo sam z sobą człowiek nie jest w stanie już sobie poradzić. I tak jak na intensywnej terapii potrzeba pielęgniarek, lekarzy i czujności, tak wokół ludzi dręczonych myślami o zabiciu siebie, trzeba człowieka i trzeba czujności. Żeby człowiek cierpiący na myśli samobójcze był jak najwięcej kochany. Bo najbardziej skuteczną kroplówką w tej chorobie jest miłość.
Nie do przecenienia jest również profilaktyka. Żebyśmy naprawdę zaczęli myśleć, czy czasem nie jesteśmy przyczyną potęgującą myśli samobójcze. Bo niektórzy tak jeżdżą brawurowo po psychice innych, jak szalejący kierowcy na drogach, a wtedy o wypadek nietrudno. Trzeba wieków pracy, żebyśmy się nauczyli jak najmniej sprawiać bólu, kiedy musimy się rozstać z dziewczyną, mężem, pracownikiem, kolegą i żebyśmy się nauczyli jak najwięcej empatii, kiedy musimy wyrazić opinie, oceniać, skrytykować.
Wielu ludzi umiera na samobójstwo. Nie oceniajmy ich tak jak nie oceniamy tych, co umierają na raka. Zrozummy wreszcie, że człowiek ma nie tylko ciało ale i duszę, nie tylko ograny fizyczne, ale i psychikę. Kiedy w niej zaczyna wyparować sens, wszystko zmierza ku śmierci. Przez wieki ludzkość uważała, że choroby fizyczne są spowodowane grzechami. Jeszcze wiele lat upłynie zanim zrozumiemy, że samobójstwo nie jest decyzją woli, ale konsekwencją bólu psychiki. Nie ignorujmy tych, co wysyłają znaki samobójcze. Miejmy oczy otwarte na tych, którzy nie są w stanie takich znaków wysyłać. A jeśli nawet ktoś odbierze sobie życie a nam wydaje się, że zrobiliśmy wszystko, żeby do tego nie doszło, zostawmy tajemnicy życia i śmierci również ten margines, że być może są takie samobójstwa, przed którymi nie da się uratować, bo nie tylko choroby ciała mogą być nieuleczalne.
Mogę się mylić, ale tak to widzę. Nie osądzać, ale z bólem serca przyjąć, że tak jak Bóg pozwala na śmierć ciała nawet swoich świętych, tak - mimo wszelakiej pomocy - pozwala czasem na śmierć psychiki nawet swoich dzieci.
[post_title] => O samobójstwie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2506-o-samobojstwie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-12-05 19:44:02 [post_modified_gmt] => 2019-12-05 18:44:02 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/12/05/2506-o-samobojstwie/ [menu_order] => 2152 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [81] => WP_Post Object ( [ID] => 5814 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-12-05 12:50:19 [post_date_gmt] => 2019-12-05 11:50:19 [post_content] =>Wrócę do Mszy św., którą odprawiałem z ks. Guy Gilbertem w Jerozolimie prawie 2 tygodnie temu. Bo nigdy przez 21 kapłańskich lat nie przeżyłem czegoś podobnego.
Zanim zaczęła się Msza, ks. Guy poprosił, żebyśmy przygotowali wino i wodę. Trochę byłem zdziwiony, gdy drugi francuski ksiądz nalał wina i wody do kielicha, rozłożył korporał i patenę z hostią na ołtarzu tak jakbyśmy już byli po Modlitwie Wiernych. Pomyślałem sobie: może to taka wersja bez liturgii słowa? Nie było „W imię Ojca i Syna”. Dużo słów na początek, co wydawało się być dopiero przygotowaniem do Mszy św., ale skoro w pewnym momencie przeszli od razu do Ewangelii, bez aktu skruchy, kolekty, czytań, psalmu, to mnie już trochę zdziwiło. Ewangelię wysłuchali wszyscy na siedząco, ale każdy zrobił 3 krzyżyki na czole, ustach i piersi, więc to nie tak, żeby nie byli zorientowani. Kazanie było bardzo mądre, chrystologicznie, o modlitwie, Eucharystii. Żaden moderna ani cudowanie. Po kazaniu kazał podejść kobiecie i wziąć kielich z ołtarza a mężczyźnie patenę z hostią i stanąć przed ołtarzem twarzą do ludzi razem z nami 3 celebransami. W takiej postawie odbyła się modlitwa wiernych, głęboka, konkretna. Widać, że te prawie 100 osób to nie są kibice fajerwerków duchowych. Kiedy usłyszałem „Pan z Wami” i „W górę serca”, myślałem, że już będzie tak jak w książkach piszą, ale prefacji nie było, tylko parę słów prowadzącego. „Święty, Święty” i potem już dokładnie tak jak w Mszale od „Zaprawdę jesteś święty” aż do „Oto wielka tajemnica wiary” a raczej przed, bo zaraz po ukazaniu kielicha, powiedziawszy parę słów, przeszliśmy do „Ojcze nasz”. Po nim zaraz „Przekażcie sobie znak pokoju”, który przekazywaliśmy sobie bardzo długo. Komunię przyjmowali godnie. Do ust, lub na rękę. Niektórzy nie przyjmowali. Dla nich, po rozdaniu Ciała Chrystusa, ks. Guy miał przygotowany zwykły chleb, który całą mszę leżał sobie obok mszału na ołtarzu. Po paru słowach przeszliśmy do błogosławieństwa i pieśni maryjnej, tak że cała kaplica wybrzmiała melodią z Lourdes „Ave, Ave, ave Maria”. Po Mszy parę osób podeszło, podziękować mi za to, że się z nimi razem modliłem.
Dziwna Msza. Miałem wrażenie jakbym wrócił do czasów pierwotnego Kościoła i opisów Eucharystii św. Justyna. Czułem się na niej dobrze. Zadawałem sobie pytanie, czy była ważna, ale to, co do ważności potrzebne było wszystko: ksiądz, chleb, wino, woda, formuła konsekracyjna. Prawie wszystko inne było improwizacją, w której jednak przebijała troska o Boga i człowieka.
Mówiąc szczerze, nie tyle czułem się niekomfortowo, a przecież lubię trzymać się litery, co czułem się jakbym uczestniczył w innym rycie. Nawet sobie pomyślałem, że zamiast wojenek liturgicznych, może Kościół powinien wymyślić jeszcze jeden ryt, obok rzymsko-katolickiego, greko-katolickiego czy chociażby tzw. „mszy trydenckiej” zrobić jeszcze mszę „protestancko-katolicką”, albo „liberalno-katolicką”. Wtedy ci wszyscy, co nie mieszczą się w rubrykach, ze spokojnym sumieniem odprawialiby Eucharystię, trzymając się tego, co konieczne a czując się wolnymi w tym, co niekonieczne.
Wiem, że ja bym tak nigdy nie odprawił. Wiem, że tak nie można. Wiem, że ks. Gilbert jest bardzo ważnym i dobrym księdzem. I wiem, że nie wszystko jest takie proste. No taka historia...
[post_title] => Msza z Guy Gilbertem [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2505-msza-z-ks-guy-gilbertem [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-12-05 12:50:19 [post_modified_gmt] => 2019-12-05 11:50:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/12/05/2505-msza-z-ks-guy-gilbertem/ [menu_order] => 2153 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [82] => WP_Post Object ( [ID] => 5811 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-11-22 21:32:21 [post_date_gmt] => 2019-11-22 20:32:21 [post_content] =>
22.11.2019
Jednym z większych współczesnych wyzwań Kościoła jest homoseksualizm.
Sprawa jest o tyle ważna, że Kościół nigdy nie był przeciw nauce. Czasem potrzebował kilkudziesięciu lat, żeby uznać to, co nauka odkryła, ale uczciwie trzeba przyznać, że w wierze chrześcijańskiej tak bardzo ceniony jest rozum, że prędzej czy później Kościół zawsze zgodzi się na to, co nauka uznaje za prawdziwe.
Dziś wydaje się, że z punktu widzenia naukowego zdecydowana większość akceptuje homoseksualizm. Wycofany z listy chorób, jest uczony na uczelniach jako alternatywna forma życia seksualnego. Jeśli rzeczywiście nauka tak mówi, to prędzej czy później będziemy musieli wycofać z naszych dokumentów i języka kościelnego takie określenia jak „choroba” czy „zaburzenie”.
I może się tak stanie, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że problem może być też z nauką. Przecież w III Rzeszy zdecydowana większość i to najlepszych naukowców świata uważała, że nie wszystkie rasy są równe. Podobnie w ZSRR czy i innych krajach totalitarnych, gdzie naukę robi się pod władzę.
W przypadku homoseksualizmu wydaje się jednak, że chyba nie ma żadnej władzy, która by nakazywała takie a nie inne teorie. Faktem jest jednak, że brakuje realnych badań. Może się mylę, ale to nie żadne odkrycie naukowe ani żadne nowe badania stały za tym, żeby związki homoseksualne uznać za normalne. Po prostu w pewnym momencie dziejów był mocny nacisk, żeby nie nazywać już tego chorobą. I przeszło. A potem powtarzano w mediach i przedstawiano w filmach, że to fajna sprawa. Przecież w Polsce 20 lat temu sami ateiści byli przeciw, prawie wszyscy uczniowie byli przeciw, a dziś ciężko nawet tłumaczyć, bo prawie wszyscy młodzi są za. I nie tylko. Pamiętacie jak wyszło, że przy ofiarach pedofilii jest nadreprezentacja homoseksualistów, to nawet związek psychologów się wypowiadał, żeby nie wiązać homoseksualizmu z pedofilią, bo to są dwie różne sprawy. I jakoś to wszyscy uznali za normalne. Wyobrażacie sobie, co by było, gdy Episkopat powiedział, że nie należy wiązać kapłaństwa z pedofilią, bo to są dwie różne sprawy? Zaraz by oskarżono, że bronimy księży. Takie oskarżenie w kierunku homoseksualistów nie poszło, bo mają dziś lepszą prasę.
Albo więc stało się to co z rasizmem, jako ludzkość uwierzyliśmy, że czarny i biały to taki sam człowiek, chociaż przez wieki mieliśmy inne zdanie, albo nastąpiła uznaniowa zmiana wartości. Tak jak w Holandii. Jeśli 84% pediatrów jest za eutanazją dzieci do 12 roku życia, to nie dlatego, że nauka odkryła, że do 12 roku życia dzieci to nie ludzie, ani nie dlatego, że naukowo da się udowodnić sens eutanazji, tylko dlatego, że nastąpiła zmiana wartości. Przestano wierzyć w sens cierpienia.
Jeśli nauka mówi, że homoseksualizm jest normalny i to się da udowodnić, to powinniśmy albo uznać to za normalne, albo robić własne badania naukowe (jest nas samych katolików przecież ponad miliard!) i pokazać, że da się udowodnić, że to zdrowe nie jest. Jeśli jednak to nie jest sprawa nauki, tylko wartości, to po pierwsze trzeba ciągle przypominać, zwłaszcza naukowcom, że to nie rozwój medycyny, ale zmiana wartości spowodowała takie a nie inne przekonania. A po drugie, Kościół musi zadać sobie pytanie czy i my musimy albo przynajmniej możemy zmienić wartościowanie takich związków. Trochę jak z małżeństwami. Nie da się udowodnić naukowo, że zdrada małżeństwa jest chorobą. Nie da się udowodnić, że poligamia jest chora. Natomiast można mówić, że w naszym kraju czy w naszej religii żyjemy w takim świecie wartości, że nie do przyjęcia jest posiadanie dwóch żon. A czy to się może zmienić? Teoretycznie może. Tylko wtedy Kościół musiałby zrezygnować z wiązania seksu z małżeństwem albo przedefiniować małżeństwo, czyli zrobić dokładnie na odwrót do tego, co zrobił 2000 lat temu na przekór wartościom pogańskiego świata. Jeśli Bóg tego chce i Duch Święty, to niech nas prowadzi. Ale jeśli chcą tego tylko ludzie, uznaniowość i większość, to niech nas Bóg broni od takich zmian! Bo Bóg nie objawił człowiekowi wartości dlatego, że miał kaprys, ale dlatego, że takie a nie inne wartości są dla człowieka dobre.
Świat będzie miał takie przekonania, jakie będzie miała większość. Choćby nie były ani naukowe, ani dobre. I takie przekonania będzie narzucał. Tego Kościół nie przeskoczy. Natomiast wydaje się, że w obecnej sytuacji najprościej i najuczciwiej jest dla Kościoła mówić: Nie jest naszą dziedziną wypowiadać się, że takie relacje są chore czy zdrowie, To leży w kompetencji medycyny. Skoro ona uznaje, że to nie jest chore, to wycofujemy się z określeń, które mogłyby to sugerować. Natomiast to, że coś nie jest chore, to nie znaczy, że musi być akceptowane przez Kościół. I my, w naszym systemie wartości uznajemy relacje seksualne jako wyłączną domenę małżeństw heteroseksualnych. I mamy prawo tak myśleć, tak samo jak ci, co ze względów religijnych nie godzą się na transfuzje krwi, nie idą do wojska czy są za poligamią. Oczywiście traktujemy tych, co nie żyją w zgodzie z takimi wartościami Kościoła jak innych grzeszników, cudzołożników, współżyjących przed ślubem czy nie chodzących latami do Kościoła. Czyli kochamy ich, walczymy z uprzedzeniami, poniżaniem i nienawiścią. Ale jednocześnie mówimy, że to nie jest dobre. Tak jak nie jest dobre zagranie ręką jak się gra w nogę.
Oczywiście pozostaje jeszcze problem, jaką mamy wizję dla tych, którzy chcą być w Kościele a jednak nie chcą żyć wartościami Kościoła. Taką samą jak dla singli, którzy nigdy nie wyjdą za mąż, jak dla rozwodników, którzy już nie wrócą do żon. Bóg powołuje Cię do czystości, nie z Twojego wyboru, ale Bożego, tak jak z Bożego wyboru Bóg powołuje Cię do bycia dzieckiem takich a nie innych rodziców. I staraj się żyć najlepiej jak umiesz. A jak nie dajesz rady i upadasz, to się nawracaj jak każdy inny. A jeśli już uważasz, że to nie ma sensu, to albo się buntuj w rodzinie Kościoła i żyj tu dalej, albo odejdź zgodnie ze swoim sumieniem.
Byłoby cudownie, gdybyśmy w tym wszystkim trzymali się dwóch zasad: szacunku i szczerości. Bo ani brak szacunku ani zakłamywanie swoich przekonań do niczego dobrego nie doprowadzi.
Ateiści mają prawo mówić, że Boga nie ma i to nie jest atak na wierzących, chociaż może wyglądać na największą obrazę, bo nie ma nic gorszego niż powiedzieć księdzu czy zakonnicy, że całe życie poświęcili dla Kogoś kogo nie ma. Ateiści wydają się robić z nas wariatów, ale my się nie obrażamy, bo swoje wiemy a póki mówią szczerze, co myślą i mówią to z szacunkiem, to da się żyć z odmiennymi przekonaniami. Podobnie powinno być w sprawach homoseksualizmu. Musimy mieć prawo do mówienia, że to jest złe i nie może być to w żaden sposób uznawane za homofobię, atak na osoby czy poniżanie drugiego. Oczywiście sposób mówienia jest ważny, ale jeśli Kościół nie ma będzie miał prawa mówić, że akty homoseksualne są złe, to wtedy będzie to znak, że nawet jak akty nie są chore, to chorzy są ci, którzy nie pozwalają innym mieć swój system wartości.
[post_title] => O homoseksualizmie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2501-o-homoseksualizmie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-11-22 21:32:21 [post_modified_gmt] => 2019-11-22 20:32:21 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/11/22/2501-o-homoseksualizmie/ [menu_order] => 2157 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [83] => WP_Post Object ( [ID] => 5810 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-11-20 22:10:40 [post_date_gmt] => 2019-11-20 21:10:40 [post_content] =>Dziś modliliśmy się w Jutrzni:
"W głębi serca bezbożnika nieprawość doń przemawia, *
nie ma on przed oczyma Bożej bojaźni.
Bo zaślepiony sam sobie schlebia *
i nie widzi swej winy, by ją mógł znienawidzić." (Ps 36,2-3)
Mało rzeczy tak boli jak ta, kiedy człowiek nie potrafi zobaczyć swojej winy.
Włochy. Miała być spowiedź, ale do niej ostatecznie nie doszło, bo pan się upierał, że od 27 lat się spowiada, ale nigdy w życiu nie miał żadnych grzechów. Przeszliśmy wszystkie przykazania Boże, kościelne, główne grzechy. Skądże. On naprawdę nic złego nie zrobił.
Polska. Zabił się. Niektórzy mówią, że przez dziewczynę. Ta wyszła niedługo po tym za mąż. Faceta po paru latach zostawiła dla innego. Nie widzi żadnego problemu. Wszyscy widzą. Tylko nie ona.
Sprawa TW. Nie tyle mnie smuciło, że nawet księża współpracowali z bezpieką, ale że się nie chcieli przyznać. Nawet na łożu śmierci? Nawet biskup? Masakra. Co musi być w głowie człowieka, że potrafi rozwalić życie rodzinie, dzieciom traumę na latach zafundować i nie widzi problemu? I nie tylko nas księży bolą nie tyle grzechy, co zatwardziałość w udawaniu, że ich nie ma. Nawet nie wiecie jaka to jest mega radość spowiadać mega grzesznika, który się mega nawraca.
Wróćmy do upominania braterskiego. Gdybyśmy co jakiś czas przypominali tym, co robią krzywdy, że to są krzywdy, rozmawiali z nimi, kłócili się, może przynajmniej jakiś odsetek zacząłby widzieć to, czego nie widzi.
To zbyt idealistyczne? Nie wiem, ale proszę, żeby przynajmniej ci, co mają do mnie żal, żeby o tym powiedzieli, napisali, a jak nie pomoże, zwrócili uwagę publicznie, a jak nawet to nie pomoże, żeby napluli w twarz, ale nie pozwolili na to, żebym chodził po tym świecie, mając na sumieniu innych.
I lepiej, żebyście to zrobili za życia, bo jak nie powiecie za życia, co źle robię, a będziecie pisać o tym artykuły po śmierci, to was będę straszył. Nie wiem, czy to mogę obiecać i czy będę w stanie, ale na pewno spróbuję..
18.11.2019
Kiedy ktoś nas skrzywdzi, możliwe są cztery reakcje: szukamy sprawiedliwości w sądzie, szukamy sprawiedliwości na swoją rękę, męczymy się z tym sami albo przebaczamy.
Jeśli wina zmarłego była tak wielka i znana całej Polsce, nie mogę zrozumieć, dlaczego tej sprawy nie załatwiono w sądzie. Jeśli nie ma na to paragrafów, to trzeba przemyśleć sprawę prawa, bo nie może być tak, że o byle co toczą się sprawy, a nie da się dojść sprawiedliwości w tym, co boli całe społeczeństwo.
Powiedzą prawnicy, że paragrafy są, tylko trzeba człowieka oskarżyć. Czemu tego nie zrobiono? Mówicie, że ofiary nie są w stanie zajmować się takimi sprawami w sądzie. A ich rodziny? Znajomi? Ci którym zależy na ofiarach? Nie mogą się tym zająć? Może to jest problem, że jako społeczeństwo powinniśmy zacząć dojrzewać do tego, żeby szukać sprawiedliwości w tych instytucjach, które są do tego powołane. Albo dać spokój, jeśli sami pokrzywdzeni czy ich rodziny nie chcą tego z różnych względów robić.
Niektórzy mówią, że to Kościół powinien załatwić. Tylko, że Kościół nie jest od tego, żeby przeprowadzać procesy cywilne zamiast sądów świeckich. Może wszcząć proces kanoniczny. I dzięki Bogu i ludziom udało się to jeszcze załatwić za Jana Pawła II. To było za mało i arcybiskup Gądecki przypomniał kolejne działania Stolicy Apostolskiej. Ale wielu mówi, że to jeszcze za mało. Jeśli jednak to jeszcze za mało, to czyja to wina? Realną i pełną władzę nad biskupem ma tylko Papież. Żadna Konferencja Episkopatu i żadni biskupi. Jeśli Ojciec Święty nie ukarał bardziej, to uważał, że aktualna kara jest wystarczająca. A jeśli nie dowiedział się przez 6 lat, że arcybiskupa należy ukarać bardziej, to dlaczego mu o tym nikt nie powiedział? Naprawdę, jeśli tak bardzo zależało nam na ofiarach, czemu nie dochodziliśmy sprawiedliwości za życia? Nie rozumiem, o co mamy pretensje do biskupów. Co mogli jeszcze zrobić? Dobić go? Wytykać mu na każdym kroku, co zrobił? Nie odzywać się nigdy? Nie podawać mu ręki?
Weźmy też pod uwagę tę zwykłą zawodową czy rodzinną solidarność. Naprawdę w domu czy w pracy wytykamy codziennie co nie jest w porządku? Naprawdę nie podajemy ręki tym, którzy siedzieli w więzieniu i nie rozmawiamy z tymi, którzy rozwalili małżeństwo?
Swoją drogą, chociaż nie wszystko rozumiem, bardzo się cieszę z oburzenia społeczeństwa. Jest ono dowodem na to, że nie da się wszystkiego załatwić miłosierdziem. Tyle razy powtarzano w ostatnich latach o miłosierdziu, tyle raz o tym, że wszyscy będą zbawieni, że mało brakło i byśmy zapomnieli o ofiarach! Paradoksalnie skandale Kościoła pokazały, że nie da się tak myśleć. Że wybaczanie wszystkim, bez żadnych warunków, bez żadnej sprawiedliwości i bez żadnego zadośćuczynienia jest kolejnym krzywdzeniem ofiar.
Bogu dzięki, że pogrzeb się odbył tak jak się odbył. Ale może byłoby dobrze, gdybyśmy przestali pogrzeby traktować jako okazję do nagradzania albo karania. Po śmierci zostawmy to Bogu. A ostatnie pożegnanie niech będzie okazją do modlitwy, czasem dziękczynnej a czasem błagalnej. Bo idzie się pogubić. Czy naprawdę publiczny charakter pogrzebu generała Jaruzelskiego był dowodem na to, że mniejsze krzywdy wyrządził Polakom?
Tu się może nie zrozumiemy, ale pamiętam pogrzeb arcybiskupa Wesołowskiego. Biskup był jeden, księży mało. Wiadomo czemu. Ale ludzi trochę było. Pytam się jednej osoby, czemu przyszła, skoro takie sprawy zarzucają zmarłemu. A ona: Skoro był grzesznik, no to się trzeba tym bardziej pomodlić. Pomyślałem sobie, że świeccy są mądrzejsi od księży. Bo my się boimy, co pomyślą o nas media. A oni boją się o zmarłych. Niektórzy mieli potem pretensje, że napisałem tekst: „Pijak pijakowi przyjdzie na pogrzeb, ale nuncjusz nuncjuszowi nie przyjedzie.” Bo nie mogłem i dalej nie mogę zrozumieć, dlaczego my nie traktujemy zmarłych jako braci. Przecież gdyby mój brat był zabójcą, to bym poszedł na jego pogrzeb nie dlatego, że nie szanuję ofiary, ale dlatego, że jest on moim bratem! Nie róbmy takiej medialnej nagonki, która sprawa, że się biskupi, księża czy koledzy boją pójść na pogrzeb, żeby czasem nie zrozumiano tego opacznie! Choćby cokolwiek okazało się o moim biskupie, proboszczu, koledze czy sąsiedzie to pójdę na pogrzeb, bo to mój biskup, proboszcz, kolega czy sąsiad. I mam nadzieję, że nawet jak mnie diabeł opęta i umrę jak zły łotr nienawrócony, to znajdą się tacy, którzy przyjdą na mój pogrzeb. Przyjdą, żeby mi po prostu pomóc. Dlatego ucieszyłem się, gdy na zdjęciu z pogrzebu zobaczyłem biskupów Poznana. Kto ma Ci przyjść na pogrzeb, jak nie Twój brat?
I jeszcze dwie sprawy.
Pierwsza o słowach arcybiskupa Gądeckiego: „W trosce o jedność Kościoła proszę wszystkich wiernych o to, aby strzegli samych siebie i byli bez grzechu.” Rozumiem, że niektórzy się oburzają, ale przecież to jest czysta Ewangelia. Kiedy doniesiono Jezusowi o tym, że Piłat wymordował Galilejczyków i to przy składaniu ofiar (Łk 13,1), co powiedział Pan Jezus? „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie” (Łk 13,3). Za taki tekst, to Go naprawdę można oskarżyć. Bo nie był wrażliwy na ofiary. Bo nie mówił o tym, że Piłat jest złem wcielonym. Ani o tym, że trzeba dojść sprawiedliwości. A Jezus mówił tak a nie inaczej, bo w życiu jesteśmy odpowiedzialni przede wszystkim za siebie. Piłat czy arcybiskup to nie jedyni sprawcy krzywdy ludzkiej. W tysiącach polskich domów, szkół i miejsc pracy ludzie ranią ludzi. I albo zaczniemy na serio myśleć, czy my czasem nie krzywdzimy ludzi, czy zamieciemy nasze krzywdy pod dywanem innych super krzywdzących. To jest mega ważna sprawa. Bo to sprawa walki między pogaństwem a chrześcijaństwem. Pogaństwo mówi: Trzeba kozła ofiarnego, jak się go zabije, będziemy usprawiedliwieni. I tak wybieramy Hitlera, Stalina, pedofilów, zabójców i jeszcze parę kategorii. O nich mówimy grzesznicy i potwory. W ten sposób nie musimy się martwić o siebie. Bo nasze grzechy, nasze bicie dzieci w domach, krzywdzenie pracowników, oszukiwanie pracodawców, niszczenie psychicznie rodziny, to nic takiego. Chrześcijaństwo mówi inaczej: Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Jezus wziął na siebie nasze winy i nie ma grzechu, którego by nie mógł nam wybaczyć. Nie bójmy się więc do Niego wracać. Ale wracać musimy. Nawracać się musimy wszyscy. To jest o wiele bardziej wymagające niż pogaństwo, ale to jest o wiele bardziej uzdrawiające nas samych, rodziny i społeczeństwa.
Oczywiście, można lekko powiedzieć, że umarł grzesznik wielki i pocieszać się, że ja jestem mały. Ale można też pomyśleć: może i ja kogoś krzywdzę i skoro Bóg dał mi jeszcze życie, to lepiej, żebym przestał być katem.
Na koniec o przebaczeniu. Bo tak strasznie mi brak w tym wszystkim chrześcijańskiej troski o przebaczenie. Sąd, więzienie, kara to są sprawy, które są konieczne, ale nigdy niewystarczające. Krzywda się kończy wtedy, jak sprawca się nawraca a ofiara wybacza. I powinniśmy przypominać nie tylko o konieczności sprawiedliwości, ale też o możliwości wybaczenia. Piszę „możliwości”, bo nakazywać wybaczenie ofiarom może być kolejną krzywdą. Mamy jednak nie tylko w Ewangelii, mamy w całej historii przepiękne przykłady możliwości przebaczenia. Maria Goretti czy Mama Popiełuszki. Albo nawet postacie literackie jak Jurand z „Krzyżaków” czy Chilon Chilonides z „Quo Vadis” (zob. https://www.wegrzyniak.com/2318-literatura-milosierdzia).
Człowiek może wybaczyć. Nawet po największej krzywdzie. To jest Dobra Nowina Ewangelii!
Czy jest większa krzywdy wyrządzona ofiarom od wmówienia im, że nigdy nie będą w stanie wybaczyć i że muszą na zawsze żyć z nienawiścią? Sprawca może umrzeć. Kata można nie osądzić. Jeśli jednak człowiek nie ma żadnej nadziei na to, że jego wewnętrzne piekło może się skończyć, to jakby został skazany na beznadziejną śmierć za życia.
Po śmierci sąd zostawmy Bogu. Zwłaszcza kiedy za życia nie potrafiliśmy osądzić lepiej.
Kto może, niech się modli za zmarłych, bo piekła innym życzą tylko diabli.
A kto może, niech ofiarom okaże wiele dobroci serca, żeby jeszcze za życia doświadczyli miłości i przebaczenia.
[post_title] => Po pogrzebie arcybiskupa Paetza [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2499-szczerze-po-pogrzebie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-11-18 21:17:19 [post_modified_gmt] => 2019-11-18 20:17:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/11/18/2499-szczerze-po-pogrzebie/ [menu_order] => 2159 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [85] => WP_Post Object ( [ID] => 5807 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-11-08 21:37:35 [post_date_gmt] => 2019-11-08 20:37:35 [post_content] =>
7.11.2019
Bardzo lubię ten rozdział Ewangelii Łukasza, który opowiada o zgubionej owcy, drachmie i synu marnotrawnym. O owcy i drachmie słyszmy w dzisiejszej Ewangelii.
Dlaczego jednak Jezus w sumie opowiada aż trzy przypowieści, skoro morał jest ten sam: w niebie się cieszą jak się grzesznik na ziemi nawraca? Przecież zwłaszcza w czasach papirusów i pergaminów można było oszczędzić na materiale. Ano racja jakaś musiała być. Racja różnorodności. Owca to nie drachma, drachma to nie człowiek.
Co zrobiła drachma, żeby się zgubić? Nic. To właścicielka jakoś się zamotała. Co zrobiła drachma, żeby się znaleźć? Nic. To właścicielka zrobiła wszystko, by ją znaleźć.
Co zrobiła owca, żeby się zgubić? Trochę zrobiła. Zamiast wracać z pasterzem i koleżankami przyssała się do kępki trawy: „jeszcze bym sobie podjadła”. No się zgubiła. Owca nie koń, nie kot, nie wróci sama do domu. Co zrobiła owca, żeby wrócić? Nic. Co więcej, owca to nie drachma, nie poleży tam gdzie się zgubiła, ale będzie skakać z pagórka na pagórek, komplikując jej poszukiwania.
Co zrobił syn marnotrawny, żeby się zgubić? Wszystko. Sam poprosił o pieniądze. Sam wyjechał. Sam roztrwonił. Co zrobił, żeby wrócić? Wszystko. Sam przemyślał, sam się zabrał, sam powrócił. Ojciec nie poszedł za synem jak pasterz za owcą ani nie szukał go jak kobieta drachmy.
To prawda, że w niebie się cieszą, jak się grzesznik nawraca i to bez względu na to czy w oczach ludzkich ten grzesznik warty jest tyle co jedna drachma czy tyle co twoje dziecko. Jednak cała mądrość i trudność polega na tym, że ludzie są różni, przyczyny zgubienia są różne, sposoby pomocy są różne i drogi powrotu są różne. Jednych trzeba szukać, nawet gdyby trzeba było przewrócić całe swoje życie jak dom do góry nogami. Innych trzeba zostawić, bo jeśli się pójdzie za nimi, może się nie odnajdą nigdy.
[post_title] => Owca, drachma i syn [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2496-owca-drachma-i-syn [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-11-07 07:11:59 [post_modified_gmt] => 2019-11-07 06:11:59 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/11/07/2496-owca-drachma-i-syn/ [menu_order] => 2162 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [87] => WP_Post Object ( [ID] => 5805 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-11-06 20:45:39 [post_date_gmt] => 2019-11-06 19:45:39 [post_content] =>6.11.2019
Wrócę jeszcze do Pachamamy, plakatu z różańcem w pięści, Matki Bożej z tęczową aureolą, bo takie i podobne sprawy zdradzają powtarzający się mechanizm.
1. Najpierw ktoś podejmuje jakąś akcję, która jednym się podoba, innym nie. Nie zawsze wiadomo czy to jest robione ze świadomością, że będzie to kogoś burzyć. To już twórcy wiedzą w sumieniu. Faktem jednak jest, że jeśli zależy nam na ludziach nie powinno się robić czegoś co z góry będzie powodowało niepotrzebne zgrzyty.
2. Ci, którzy się burzą, nie próbują prawie nigdy zapytać o intencje twórców a przecież to powinno być zasadniczym działaniem. Jak można krytykować twórców, jeśli nie wiemy dokładnie o co im chodziło? Niektórzy mówią, że to nieistotne, bo dzieło żyje swoim życiem. Tylko, że gdyby intencje nie były ważne, wtedy po co w ogóle szukać w Biblii woli Bożej i po co na przykład Ojciec święty tłumaczył, że zamierzenia ustawienia figurek były jak najbardziej zgodne z wiarą. Wbrew pozorom intencje autorów są pierwszorzędne i za wszelką cenę powinniśmy starać się je zrozumieć. Dramat czy przynajmniej paradoks polega na tym, że nawet jak autorowie tłumaczą, jakie były ich zamierzenia to po oponentach spływa to często jak groch po ścianie. Choćby ile Franciszek tłumaczył, to nie zaspokoi antyFranciszków i choćby ile tłumaczyli organizatorzy Marszu Niepodległości, to i tak im nie uwierzą. To samo z LGBT. Uprzedzenia zazwyczaj są mocniejsze niż słuchanie tych, do których jesteśmy uprzedzeni.
3. Może się zdarzyć, że poznanie intencji spowoduje zrozumienie. Jeśli jednak nie powoduje i oburzeni nadal są oburzeni (bo na przykład nie wierzą tłumaczeniom albo pomimo wiary nadal ich to uwiera), to organizatorzy powinny zmienić decyzję. Powinni przeprosić: Przepraszamy, że was to uraziło i postaramy się już tego nie robić. W tym kluczu Papież powinien usunąć figurki, MN zmienić plakat. To samo LGBT. Nawet nie dlatego, że to co zrobili było złe, ale dlatego, że powodowało zgorszenie. Św. Paweł pisze: "Jeżeli więc pokarm gorszy brata mego, przenigdy nie będę jadł mięsa, by nie gorszyć brata (1 Kor 8,13 ). Bo jak tłumaczy: "W ten sposób, grzesząc przeciwko braciom i rażąc ich słabe sumienia, grzeszycie przeciwko samemu Chrystusowi." (1 Kor 8,12 ). Jeśli przyniosłem kwiaty a ktoś mi mówi, że ma alergię, to nie powinienem mu tłumaczyć, że kwiaty są piękne, tylko kwiaty - choćby najpiękniejsze - usunąć.
4. Czy jednak zawsze trzeba przepraszać i się wycofywać? Nie. Jeśli sprawa jest wielkiej wagi, można się jej trzymać. I tak Jezus, który sam mówił, że lepiej byłoby włożyć kamień młyński na szyi temu, co gorszy innych (Mt 18,6), sam kiedy zgorszył Żydów mówieniem o spożywaniu swego Ciała i Krwi nie włożył sobie kamienia i nie wycofał się, chociaż wielu ludzie odeszło od Niego. Jak pisze Ewangelista, "Jezus świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy?" (J 6,61). Sprawa Eucharystii była tak ważna i kluczowa, że wolał stracić ludzi niż prawdę. Bo ludzie jak odejdą, do prawdy mogą prędzej czy później wrócić. A jak stracimy prawdę nie będzie ani do czego wracać ani przy kimkolwiek trwać. Tak jak Ojciec marnotrawny, który woli, żeby syn odszedł, niż żeby On przestał być miłosiernym i dającym wolność Ojcem. Do takiego bowiem można wracać, do tyrana się nie wróci nikt.
Jeżeli organizatorzy takich czy innych eventów nie zmieniają tego, co bulwersuje przyznają tym samym, że albo im chodziło o prowokacje albo to przy czym się upierają jest rzeczywiście tak ważne, że warto poświęcić nawet wielu ludzi.
I tu tkwi największy problem. Bo nie zawsze wiadomo, czy ktoś nie chce nas zrobić w konia i nie zawsze wiadomo czy sprawa, przez którą poświęciliśmy ludzi była tego naprawdę warta.
I tu tkwi największy problem. Bo nie zawsze wiadomo, czy ktoś nie chce nas zrobić w konia i nie zawsze wiadomo czy sprawa, przez którą poświęciliśmy wielu była tego naprawdę warta. A jeśli uważamy, że naprawdę było warto, musimy być gotowi na każdą krytykę a może i na każde cierpienie.
Czasem mam wrażenie, że nie umiemy cierpieć dla ważnych spraw a czasem myślę, że dochodzimy do paradoksu rodziców, którzy do domu przyprowadzili psa. Dziecko zaczęło płakać, że się psa boi. Rodzice zaczęli tłumaczyć, że psy są dobre, że chcieli zrobić niespodziankę, że przecież to będzie super sprawa. Ale że dziecko dalej się upierało i płakało, rodzice odesłali go do domu dziecka, aż dzieciak zrozumie, że zwierzęta są naprawdę fajne.
[post_title] => Sprawy bulwersujące [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2495-sprawy-bulwersujace [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-11-06 20:45:39 [post_modified_gmt] => 2019-11-06 19:45:39 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/11/06/2495-sprawy-bulwersujace/ [menu_order] => 2163 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [88] => WP_Post Object ( [ID] => 5804 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-10-31 21:18:42 [post_date_gmt] => 2019-10-31 20:18:42 [post_content] =>Czyż nie większą tragedią niż śmierć jest nienawiść?
Kiedyś poznałem we włoskiej parafii rodzinę. Bardzo sympatyczni. Rodzice w średnim wieku, trójka dzieci, najmłodszy kilkuletni Alessandro. On wyjeżdżał na wschód, trochę dla pracy, trochę dla dzieł charytatywnych. Z jednego z krajów poradzieckich przywiózł dwadzieścia lat młodszą dziewczynę. Zamieszkali w tej samej miejscowości. Bo miał tam działkę. Nic prośby dzieci i żony. Nic, że nawet jego rodzina odcięła się od niego. Pamiętam do dziś jej słowa: lepiej mieć męża w grobie niż w ramionach cudzej kobiety. Z miłości, rodziny, lat wspólnych została tylko nienawiść.
Większą tragedią niż śmierć jest nienawiść.
Wydajemy tysiące na lekarstwa i lekarzy, poświęcamy dni i miesiące, żeby wstać z łóżka na kuracje skuteczne. Nie chcemy umierać.
Czemu nie poświęcamy tyle czasu i pieniędzy, żeby przestać się nienawidzić? Żeby wyleczyć się z żalów, pretensji, zranień, z którymi zmagamy się nieraz latami? Czemu uważamy za normalność przemoc, kłótnie, uprzedzenia?
Czemu nie pamiętamy o słowach Pawła: "Niech słońce nie zachodzi nad waszym gniewem" (Ef 4,26), i nie walczymy o pojednanie tak szybko, jak walczymy przy zawale serca?
Św. Jan powie mocno: "Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego." (1 J 3,15)
Spieszmy się nie nienawidzić, póki śmierć nie pogrzebie pojednania.
Pokora każe nam uczyć się od każdego, w Kościele również. Nie można więc mówić, że my Polacy wszystko wiemy najlepiej, lub, że Rzym i tak najmądrzejszy czy Afryka najświętsza. Jest dużo dobrych rzeczy poza Polską, jest dużo dobrych i w Polsce. Duży problem polega jednak na tym, że ci którzy chcą nadawać ton zmianom, żyją w Kościołach, które trudno nazwać Kościołami kwitnącymi. Nie chcę być źle zrozumiany, ale czasem to wygląda tak, jakby trenerzy trzecioligowych drużyn chcieli uczyć trenerów Barcelony, Realu czy Liverpoolu.
Pokaż jak pracujecie z młodzieżą, to się chętnie nauczymy.
Pokaż jak twoja diecezja radzi sobie z ubogimi, to weźmiemy przykład.
Pokaż co znaczy u was praktycznie życie zgodnie z ekologią, to i my spróbujmy.
Pokaż jak żyjecie naprawdę Jezusem Chrystusem, to może i dla nas to będzie modelem.
Bo mówić to można wiele. Żeby wziąć przykład, chcemy widzieć, że to i to rzeczywiście działa.
Naprawdę wielu ludzi Kościoła chciałoby się nauczyć od innych, ale ci którzy krzyczą najgłośniej zdają się być często niewiarygodni.
Chcą uczyć Kościoła nowoczesnego, ale nie mają w nim młodych.
Chcą być Kościołem przyszłości, ale nie przyprowadzają do Kościoła małych dzieci.
Chcą uczyć dialogu ze światem, ale świat ich nie słucha.
Chcą więcej władzy dla kobiet, ale nie widać z tej władzy żadnego duchowego pożytku.
Jest wielu ludzi w Kościele, którzy chcieliby się uczyć od innych. Tylko, że uczyć się można tylko od świętych, od tych, którzy wydali dobre owoce. I choćby ktoś był najbogatszym Kościołem, choćby ktoś miał największą władzę czy najgłośniejszy mikrofon, nie będzie wiarygodny, jeśli swoim życiem nie pokaże, że jego droga przynosi realne, Boże owoce.
Od wielu lat mówię, że na świecie nie brakuje księży i za każdym razem, kiedy słyszę o brakach i kryzysie powołań, burzę się wewnętrznie na to, że ciągle powtarzamy ogólnikowe frazesy zamiast myśleć konkretami. Nie wiem, czy kogoś przekonam, ale przynajmniej spróbuję. Najpierw parę konkretów.
1. Na świecie jest 415 tys. księży katolickich, to o 20 tys. mniej niż w 1973 r., ale przecież ciągle to prawie 1 ksiądz przypadający na 3 tysiące katolików ochrzczonych a przecież nie wszyscy ochrzczeni są zainteresowani posługą kapłańską.
2. Świat podzielony jest na prawie 3000 diecezji i to między diecezjami jest najwięcej różnic. W Europie średnio na jednego księdza przypada 2000 ochrzczonych (nie praktykujących!). W Paryżu 1190, w Londynie 790, w Krakowie 720, w Łodzi 1900, w Szczecinie 1500. Najgorzej jest w Ameryce Południowej. Niektóre diecezje w Amazonii mają 1 księdza na prawie 10 tys. ochrzczonych (np. archidiecezja Manuas czy diecezja Coari).
3. Ksiądz jest niezastąpiony przede wszystkim dla Eucharystii, Sakramentu Pojednania i Namaszczenia Chorych. Oczywiście, że ma również głosić Słowo Boże, przewodniczyć Liturgii, czy troszczyć się o sprawy duchowo-religijne swoich parafian. Ale uczciwie trzeba powiedzieć, że bardzo wielu księży i to na całym świecie zajmuje się sprawami, którymi spokojnie mogliby zajmować się świeccy.
4. W roku 2007 ponad 250 księży tylko z Afryki czekało na inkardynację tylko do diecezji Nowy Jork (czyli zamiast pracować w Afryce woleli pracować w Stanach) a od 2000 roku liczy się, że kilka tysięcy księży wyjechało na stale z Afryki do Europy lub Ameryki Północnej. Proces ten dotyka również księży pochodzących z Ameryki Południowej.
5. Na całym świecie od wieków jest coś takiego jak migracja za chlebem. Miliony Polaków potrafiło zostawić ojczyznę, dom, rodzinę, żeby zarobić na chleb. Rozumiem, że ktoś może mieszkać w Iranie, gdzie na cały kraj przypada kilku księży i do najbliższego kościoła bywa kilkaset kilometrów, ale jeśli komuś naprawdę zależy na Eucharystii, to zmieni nawet miejsce zamieszkania, bo jeśli można emigrować za chlebem powszednim, to tym bardziej za tym Chlebem, który daje życie wieczne.
Wnioski są następujące:
1. Problemem jest brak szukania rozwiązania problemu u Boga. Jezus powiedział «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo.” (Łk 10,2). Jezus nie mówił, że trzeba prosić robotników, żeby szli do pracy, albo, żeby kombinować nad warunkami pracy. Musimy przede wszystkim prosić Boga o powołania, o to, żeby powołani szli na żniwa Pana a nie tam gdzie chcą.
2. Problemem jest organizacja kościelna. Papież i biskupi de facto nie mają w tej kwestii żadnej władzy. Jeśli po ludzku sądząc, szef ponad miliardowej organizacji, mając pod sobą pół miliona pracowników, którzy całe swe życie poświęcili dla pracy, nie jest w stanie przesunąć części pracowników z jednego sektora do drugiego, to trudno o to obwiniać Boga czy sekularyzację. Ja wiem, że to zabrzmi absurdalnie, ale nie wierzę, że gdyby proponować trzyletnie kontrakty do pracy np. w Amazonii z odpowiednim wynagrodzeniem, że nie znaleźliby się chętni. Jeśli żołnierze byli w stanie bić się o Wietnam, to czy księży nie stać na to, żeby walczyć o Brazylię? Naprawdę nie rozumiem jaki sens mają dyskusje o viri probati, jeśli mamy tysiące już wyświęconych księży, którzy zajmują się rzeczami, do których nie potrzeba być nawet ministrantem.
3. Problemem jest ewangelizacja. Jeśli na terenach Ameryki głoszona jest Ewangelia od 500 lat i ciągle jest problem z rozumieniem celibatu i sensu kapłaństwa, to trzeba nie tyle przemyśleć celibat co treść ewangelizacji. Żydzi i poganie pierwszych wieków, dla których małżeństwo było święte i naturalne, potrafili poświęcić nie tylko małżeństwo, ale nawet całe życie w męczeństwie dla Chrystusa, bo jakoś tak zrozumieli Ewangelię, że potrafili dla Jezusa oddać wiele. Wspólnota Szalom z Brazylii, która po 30 latach ma już parę tysięcy członków, w tym setki celibatariuszy jest najlepszym przykładem, że człowiek nie ma problemu z rozumieniem celibatu, tylko musi uwierzyć najpierw w Jezusa.
4. Problemem jest lenistwo. Czasem mam wrażenie, że my księża modlimy się o powołania dlatego, żeby ktoś nowy mógł robić te rzeczy, których nam się już nie chce. I leniwi są także świeccy. Gdyby im zależało na spowiedzi czy Mszy świętej pojechaliby do najbliższego miejsca chociaż raz na parę miesięcy. A gdyby im zależało na Eucharystii chociaż tak samo jak na pieniądzach, wyemigrowaliby na stałe.
Żeby czuć się we własnym domu jak w domu i żeby wziąć odpowiedzialność za dom, trzeba w tym domu mieszkać a nie włóczyć się ciągle po cudzych domach. Trzeba raz na zawsze sobie powiedzieć za Tuwimem: „My country is my home a inne kraje to hotele”. Wziąć odpowiedzialność to sprzątać, wynosić śmieci, poświęcać czas na zakupy i posiłki, rozmawiać przy stole z domownikami a nie z komórką, żale wylewać w szczerych rozmowach z tymi, którzy są moją rodziną a nie z całym światem na Whatssappie, Instagramie i Fejsie.
Kościół stanie się domem jak uwierzymy, że tylko Kościół Katolicki jest moim domem. Stanie się domem jak przestaniemy wiecznie uprawiać churching. Stanie się domem jak wybierzemy sobie parafię albo wspólnotę i poświęcimy jej serce czas i pieniądze jak własnemu domowi. Jak wejdziemy w relację z ludźmi z tej wspólnoty, poznamy bliżej księży z tej parafii, weźmiemy się za ubogich z tej samej ulicy, przyjdziemy sprzątać nasz kościół, przeklęczymy godziny w naszym kościele, zaczniemy śpiewać w chórze, będziemy lektorami, pomożemy księdzu dotrzeć do chorych z komunią, zaangażujemy się w gazetkę parafialną albo przygotowanie odpustu, pomożemy w wyjeździe dla dzieci czy niepełnosprawnych. Wtedy uwaga zwrócona księżom znajdzie posłuch, bo swoje dzieci słucha się całkiem inaczej niż przyjezdnych gości.
Dopóki będziemy traktować Kościół jak centrum usług religijnych, dopóty nie doświadczymy ciepła i bliskości rodzinnego domu. Rodzice odgrywają fundamentalną rolę w kształtowania domu, dlatego niech Bóg będzie miłosierny dla biskupów i księży, którym nie zależy na budowaniu domu. Ale nawet najlepsi rodzice nie pomogą, kiedy syn marnotrawny nie chce już mieszkać w swoim własnym domu..
[post_title] => Jak w domu [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2491-jak-w-domu [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-10-10 09:24:43 [post_modified_gmt] => 2019-10-10 07:24:43 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/10/10/2491-jak-w-domu/ [menu_order] => 2167 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [92] => WP_Post Object ( [ID] => 5800 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-10-09 20:24:02 [post_date_gmt] => 2019-10-09 18:24:02 [post_content] =>Już parę razy pisałem na mojej stronie o kwestiach modlitwy "i nie wódź nas na pokuszenie". (zob. np. https://www.wegrzyniak.com/2279-wnioski-z-wykladu-i-nie-wod…) Po wykładzie w Poznaniu chcę jeszcze poruszyć argumenty pastoralne, co w całości najkrócej można by ująć tak:
1.Tłumaczenie "nie wódź nas na pokuszenie" nie jest błędnym tłumaczeniem, tak samo jak nie jest błędnym tłumaczenie "bracia Jezusa" (Mt 12,26), albo "kto nie ma w nienawiści Ojca lub matki nie jest mnie godzien" (Łk 14,26) czy "Noe żył 950 lat" (Rdz 9,29).
2. Tłumaczenie to może jednak budować niewłaściwy obraz Boga, sugerując, że to Bóg kusi, bo chce, żeby człowiek upadł. Tak samo jak tłumaczenie "bracia Jezusa" może sugerować, że Jezus miał braci i budzić wątpliwości co do dziewictwa Maryi. Wątpliwości co do fałszywego obrazu Boga to sprawa poważna, więc nie dziwimy się, że jest propozycja zmiany tłumaczenia.
3. Zdecydowana większość ludzi w Polsce, mimo że odmawia "i nie wódź nas na pokuszenie" nie ma takiego obrazu Boga, jakoby Bóg nas kusił i mu zależało na naszym upadku. A więc niebezpieczeństwo budowania złego obrazu jest zasadniczo nieistniejące.
4. Tym, którzy nie rozumieją, albo pytają jak małe dzieci, trzeba tłumaczyć. I tak jak tłumaczymy, że "Ojcze nasz" nie znaczy, że Bóg jest mężczyzną, tylko tak się mówi, bo jest dawcą życia i troszczy się o nas, tak "i nie wódź nas na pokuszenie" nie znaczy, że Bóg kusi i czeka na upadek, tylko tak się mówi, a chodzi o to, żeby Bóg nie prowadził do takich sytuacji czy pozwalał na takie, kiedy ulegniemy diabłu.
5. Na moje rozenanie i sondaże ci, którzy chcą zmienić tłumaczenie są dużo mniejszą grupą niż ci co nie chcą. Co więcej, gdyby zmieniono tłumaczenie, więcej byłoby niezadowolonych z nowego tłumaczenia niż jest niezadowolonych ze starego. To trzeba wziąć pod uwagę, żeby nie powodować niepotrzebnych frustracji pastoralnych.
6. Wprowadzenie nowego tłumaczenia spowodowałoby również chaos w czasie wspólnych modlitw. Opócz problemu jednolitego odmawiania w czasie Mszy świętej, byłyby niezłe trudności w czasie odmawiania różańca, koronki, pożegania zmarłego na cmentarzu i w wielu innych miejscach. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że byłoby z tego więcej kłopotu duchowego niż pożytku.
7. W Polsce istnieje dosyć mocny nurt przeci papieżowi Franciszkowi. Wprowadzona zmiana spotęgowałaby nastawianie antypapieskie, co nie byłoby dobre ani dla papieża ani dla Polaków.
Chociaż zmiana tłumaczenia "i nie wódź nas na pokuszenie" w języku polskim nie jest niemożliwa, to z puntku widzenia dobra duchowego wiernych wydaje się być niepotrzebną a może nawet szkodliwą.
19.05.2019
Piszę w swoim imieniu. Trochę też w imieniu księży i świeckich, którzy mają podobne doświadczenia. Spraw związanych z pedofilią jest wiele. Spróbuję zająć się dziesięcioma.
1. Osobiste odczucia
Każdy przypadek pedofilii budzi we mnie wstręt i gorycz. Trudno porównywać uczucia, ale podobnie zdołowany byłem po spotkaniu z najcięższymi przypadkami w Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, po wizycie na oddziale onkologii, czy po samobójstwie jedenastoletniej dziewczynki.
My, księża, nie pochodzimy z księżyca i powołanie nie zabrało nam empatii. Mamy siostrzeńców, bratanków. Przygotowujemy dzieci do I Komunii św. Godziny, tygodnie i lata spędzamy z dziećmi w szkole. Wielu z nas poświęca wolny czas i pieniądze, żeby być z dziećmi na wakacjach czy feriach, pograć w piłkę czy pojechać na wycieczkę. Będąc tak blisko dzieci boli nas, jeśli słyszymy, że ktokolwiek dziecku zrobił krzywdę. Naprawdę. I może nie zawsze umiemy to wyrazić, bo „faceci nie płaczą”, ale bolą nas pierońsko rzeczy, których się po prostu nie robi.
2. Pedofilia a zainteresowanie nieletnimi
Żeby podejść uczciwie do sprawy, trzeba rozróżnić pedofilię od pociągu do małoletnich. I to w nauce się robi. Moja babcia miała 14 lat jak wyszła za mąż za dziadka, który miał lat 34. Szczęśliwa matka ośmiorga dzieci, chwaląca zawsze swego męża. O koleżance z ósmej klasy, która zaszła w ciążę też nikt nie mówił, że dziecko ma z pedofilem. Bo to nie są dzieci. Kiedy widzę czternasto-, piętnasto-, czy szesnastoletnią kobietę i mi się podoba, to nie dlatego, że jestem pedofilem, ale dlatego, że jestem mężczyzną a ona już kobietą, chociaż kulturowo wszyscy nazwiemy ją dzieckiem. Ale gdyby dzieci w tym wieku nie były już kobietami i mężczyznami, to nie byłoby żadnych relacji seksualnych między nastolatkami. A są. To rozróżnienie nie usprawiedliwia dorosłych ludzi, ale jest szalenie ważne, żeby odróżnić człowieka chorego, co się zajmuje wieloma małymi dziećmi (bo takiego trzeba zamknąć), od człowieka, który chory nie jest a wszedł w relację z jedną nastoletnią osobą (są przypadki księży, co poznali dziewczynę w liceum, zostawili kapłaństwo, pobrali się po latach i dziś tworzą z nimi normalne rodziny).
3. Stopnie odpowiedzialności
Odpowiedzialny za pedofilię jest przede wszystkim pedofil. Jakiekolwiek zrzucanie odpowiedzialności na ofiarę jest obrzydłe. Tłumaczenie, że dziecko się przytulało albo potrzebowało miłości ojcowskiej jest chamstwem pierwszej klasy. Zwalanie winy na Internet, seksualizację, Zachód czy cokolwiek innego jest absurdem. Żaden zdrowy człowiek nie będzie myślał o dzieciach w kategoriach seksualnych. I jak ktoś tak myśli jest po prostu chory.
W kolejnym stopniu odpowiedzialnymi za to co się stało są rodzice czy opiekunowie dziecka. Potem najbliższa rodzina, znajomi i reszta. Jeśli ktoś zrobił krzywdę dziecku, to sprawą muszą się zająć przede wszystkim rodzice, rodzina, czy ci co sprawę znają. Czasem ludzie mają pretensje, że biskupi nie donieśli na prokuraturę. Ale dlaczego nie zrobili tego rodzice? Dlaczego tata dziecka nawet nie przywalił księdzu tak po prostu? Nigdy nie jest tak, że o pedofilii nie wie nikt tylko ofiara, ksiądz i biskup. Najczęściej między ofiarą a biskupem jest kilku czy kilkunastu świeckich, którzy o sprawie wiedzę. A skoro dziś w tak wielu z nas jest gniew i oburzenie, gdzie był ten gniew wtedy, kiedy dzieciom działa się krzywda?
4. Rozwój świadomości
Jeśli ci co znali te przypadki nie reagowali inaczej, to dlatego, że kiedyś nie patrzono na pedofilię tak jak patrzy się teraz. Nie uważano tego za tak wielką tragedię jak uważa się teraz. Zarówno rodzice, księża, biskupi jak i każdy kto wiedział, myślał pewno, że dzieje się krzywda, ale nie aż taka, żeby się angażować bardziej. To samo mamy dzisiaj z przemocą domową, z bijatykami za ścianą. To samo z aborcją. Jest pewne społeczne przyzwolenie. „Kompromis” aborcyjny. Do rozumienia tragedii trzeba dojrzeć. I pomagają dojrzeć do tego ofiary, które mówią o tym, pomagają filmy Sekielskiego czy Latowskiego. I daj Boże, że tych świadectw będzie coraz więcej, aż wreszcie zrozumiemy, jaka krzywda dzieje się dzieciom.
Błędem jednak ahistoryczności jest wymaganie od ludzi sprzed 40 lat, żeby mieli taką samą wrażliwość i wiedzę, jaką my mamy. I błędem jest osądzanie ich naszymi kryteriami. Trzeba było czasu, żeby dorosnąć do zakazu kary śmierci. Trzeba było czasu, by dorosnąć do tego, żeby nie bić dzieci. Trzeba było czasu, by zrozumieć krzywdę ofiar. Kiedyś normalną procedurą było przenoszenie na inną parafię. Tak jak w medycynie normalną procedurą do poł. XIX w. było niemycie rąk przez lekarzy. I się zarazki przenosiły.
W tym kontekście kompletnie absurdalne jest oskarżanie Jana Pawła II. To tak jakby ktoś oskarżył za 50 lat papieża Franciszka, że nic nie robił w kwestii aborcji, tylko mówił, że to jest złe i że trzeba się modlić.
To jest punkt, który uważam, że jest nam najtrudniej zrozumieć. Ale pomyślmy logicznie. Gdyby naprawdę powszechnie społeczeństwo uważało pedofilię za wielką tragedię, poradziłoby sobie z tym dużo szybciej niż z komunizmem. Wiecie ilu księży ludzie wywieźli na taczkach w ostatnich kilkudziesięciu latach? Wiecie ile delegacji było w kuriach na proboszcza czy wikarego? Jak coś ludzi wpienia na maksa, to naprawdę potrafią zrobić wiele.
5. Kościelna mafia
Niektórym jednak wydaje się, że nikt nie wie o pedofilii tylko my księża i biskupi. Jestem księdzem od 21 lat. O wszystkich przypadkach pedofilii, które poznałem przez te lata, dowiedziałem się z mediów. To jak mogłem kryć? Jeśli ktoś ma konkretne zarzuty, że dany biskup czy ksiądz kryje sprawę, utrudnia kontakt z prokuraturą czy zmusza do milczenia, to trzeba go ścigać.
Natomiast to, że w mediach bronimy się czasem przed atakiem wynika z prostego mechanizmu obronnego. Jesteśmy ludźmi jak wszyscy. Jak powiem „kobiety nie myślą”. to na pewno jakaś zacznie się bronić i oskarżać mnie o szowinizm. Tak samo gdy powiem: „nauczyciele to nieroby, lekarze to złodzieje”. To normalne, że przy takich uogólniających oskarżeniach, ktoś zacznie się bronić z tego środowiska. Ale to wcale nie jest dowód na żadną mafię i solidarność przeciw ofiarom.
6. Problem celibatu i klerykalizmu
Często mówi się, że przyczyną pedofilii jest celibat i klerykalizm. Nie zgodzę się, dopóki nie zobaczę badań naukowych. Większość pedofilii ma miejsce w rodzinach. Jak wytłumaczyć zatem pedofilie ojców, mężów, rabinów czy imamów? Pedofil jest chory nie dlatego, że żyje w celibacie, ale dlatego, że jest chory. Homoseksualista nie dlatego ma relację z mężczyzną, że nie ma kobiety, ale dlatego, że jest homoseksualistą. Ja bardzo lubię kobiety, ale nawet jakbym miał żyć w celibacie 1000 lat, to za żadne skarby nie ruszę dziecka.
To samo z klerykalizmem. To nie jest przyczyna pedofilii. To jakby mówić, że przyczyną wypadków samochodowych są drogi. Po pierwsze sprawcami pedofilii w 98-99% nie są księża, więc trudno mówi o klerykalizmie jako przyczynie. Po drugie, to kim jest ksiądz w społeczeństwie, to że jest w relacji przełożony podwładny do dziecka, to może wpływać na to, że ma łatwiejszy dostęp do dziecka albo, że społeczeństwu trudniej uwierzyć, że mógł to zrobić. Żaden jednak ułatwiony dostęp i autorytet nie wpłynie na księdza jak on pedofilem nie jest.
7. Problem realizmu teologicznego
Jeszcze bardziej złożoną jest sprawa natury ludzkiej. Ja wiem, że ludzie by chcieli, żeby księża i biskupi byli bezgrzeszni. I wiem, że to jest nasza wina, że zbyt często ukazywaliśmy kapłaństwo jak większą świętość. Nawet beatyfikowani i kanonizowani zazwyczaj byli duchowni nie świeccy. Problem w tym, że my może i jesteśmy trochę lepsi, ale nie jesteśmy i nie będziemy bezgrzeszni. Zdradzamy celibat może rzadziej niż mężowie żony. Alkoholików może mamy mniej niż społeczeństwo. Złodziei tak samo. Dlatego nie tyle trzeba się burzyć: dlaczego ksiądz zrobił to i to, ale szukać jak najlepszych reakcji na zło, które w takiej czy innej postaci niestety zawsze będzie. Bo Kościół nie jest muzeum świętych tylko szpitalem dla grzeszników.
I proszę was jako ksiądz, nie popełniajcie błędu tych, co walczą ze szczepionkami. To, że komuś szczepionki zabiły dziecko to tragedia, ale robić z tego ruch antyszczepionkowy, to droga do jeszcze większej tragedii. To że komuś ksiądz skrzywdził życie to dramat, ale odrzucenie z tego powodu Boga to droga do jeszcze większej tragedii.
8. Kwestia walki z Kościołem
Niektórzy mówią, że to wszystko walka z Kościołem, niszczenie autorytetu i polityczne interesy. Osobiście nie mam wątpliwości, że sposób ukazywania i walki z pedofilią w Kościele katolickim w USA, Irlandii czy Polsce, to część dobrze zorganizowanej kampanii. Tylko co z tego? My mamy zająć się przede wszystkim ofiarami u siebie. A że nie zajmowaliśmy się najlepiej, to cokolwiek pomoże nam bardziej pomagać pokrzywdzonym, to chwała mu za to. Bóg osądzi ludzi za intencje. Nas za to, co zrobiliśmy z ofiarami. To my mamy być światłem świata i pokazać światu jak się walczy z takimi problemami.
Oczywiście, trzeba też rozumieć tych, co bronią wizerunku Kościoła. I nie oskarżać ich, że się nie przejmują dziećmi. Robią to dlatego, że wiedzą, jakie są skutki uboczne takich narracji. Wielu księży nie chce już pracować z dziećmi. Wielu nie chce jechać na obozy i rekolekcje wakacyjne, bo się boi. Niszczy się naturalne odruchy dziecka i kiedy ono chce się przytulić do księdza, to my robimy uniki. Do Rzymu nie pojechałem na weekend parę lat temu z 13letnim siostrzeńcem, bo się bałem, co ludzie pomyślą. Już nie mówiąc o tym, że cokolwiek powiemy na temat seksualności i dzieci będzie rodziło odruch przeciwny. Rozumiem tych, co boją się o wizerunek Kościoła jak rozumiem lekarzy, którzy boją się, że ludzie pójdą za ruchem antyszczepionkowym.
9. Co zrobić teraz?
Najskuteczniejszym rozwiązaniem byłoby wszystkie sprawy od razu kierować na prokuraturę. To jest ich zadanie. Odsunąć księdza od dzieci aż do rozstrzygnięcia sprawy i dopiero wtedy rozpocząć proces kanoniczny. Tak jak z chorobą. Jak ksiądz ma wypadek to go wiozą do szpitala a nie do biskupa. A dopiero jak go wypiszą, to się można zastanowić co z nim zrobić. Podobnie z procesami o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Nie zaczynamy nigdy takich procesów, jeśli wcześniej nie było rozwodu cywilnego. Da się mieć takie prawo? Da się. Nie jest zadaniem Kościoła sądzenie przestępców przeciw prawo państwowemu. Od tego jest państwo i prawo. I od tego jesteśmy obywatelami. Zadaniem Kościoła jest sądzenie księży, którzy już zostali osądzenie przez państwo. Nikt nie miałby wtedy pretensji do biskupów i księży, że się źle zachowali.
10. Co ostatecznym celem?
Zadanie Kościoła idzie jednak dalej. I to jest najtrudniejsza część całego problemu. Bo ideałem nie jest wsadzenie do więzienia pedofila i zadośćuczynienie pokrzywdzonym ludziom. To jest konieczność, ale nie ideał. Ideał, do którego powinniśmy zmierzać jest podwójny: nawrócenie pedofila i przebaczenie ofiar. Może człowieka nie da się wyleczyć z pedofilii, ale nawrócić się na pewno może. Tak samo ofiara. Może wybaczenie sprawcy okazać się arcytrudne, ale nigdy nie powinniśmy tracić wiary, że jest ono możliwe. I trzeba wiele miłości ze strony ludzi Kościoła w stronę ofiar, by miłość wypalała skutecznie doznaną krzywdę. Sądy zostawić sądom a szukaniu nowych dróg do nawrócenia i do przebaczenia poświęcić się całkowicie. Bo dopóki pedofile się nie nawrócą i dopóki ofiary nie doświadczą łaski wybaczenia, zło nie zostanie zwyciężone dobrem.
[post_title] => O pedofilii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2463-o-pedofilii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-05-19 16:28:52 [post_modified_gmt] => 2019-05-19 14:28:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/05/19/2463-o-pedofilii/ [menu_order] => 2195 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [95] => WP_Post Object ( [ID] => 4061 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-03-15 23:51:29 [post_date_gmt] => 2019-03-15 22:51:29 [post_content] =>
15.03.2019
[post_title] => Droga Krzyżowa Wspólnoty [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2448-droga-krzyzowa-wspolnoty [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-03-15 23:51:29 [post_modified_gmt] => 2019-03-15 22:51:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/03/15/2448-droga-krzyzowa-wspolnoty/ [menu_order] => 2210 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [96] => WP_Post Object ( [ID] => 5790 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-01-09 17:21:16 [post_date_gmt] => 2019-01-09 16:21:16 [post_content] =>Między ofiarą pedofilii a biskupem znajduje się zawsze kilka a często nawet kilkanaście osób i to świeckich, kóre wiedziały o tym, co się stało wcześniej niż jakakolwiek władza kościelna. Każda z tych osób jest również odpowiedzialna za krzywdę dzieci, jeśli nie zgłasza sprawy na policję.
Nie pomożemy ofiarom, jeśli będziemy powtarzać, że biskupi kryją pedofilów. Nie pomożemy dzieciom, jeśli będziemy powtarzać, że problem jest w kościelnej władzy. Problem jest w księżach i świeckich, biskupach i rodzicach tych dzieci. Problem jest w całym społeczeństwie, który nie reaguje na takie czy inne haniebne zachowania.
Jako ksiądz, proszę was, świeckich, zwłaszcza rodziców, zwłasza ojców, wykażcie się prawdziwą odwagą i męstwem. Żaden ksiądz nie może być wam droższy od waszych dzieci. Donoście na nas, ale nie plujcie na Kościół. Zgłaszajcie organom ścigania, ale nie traćcie wiary w Boga. Wsadzajcie nas do więzień, ale nie wychodźcie z Kościoła. My, księży sprawcy, nie jesteśmy Kościołem. Jesteśmy tylko najbardziej zepsutą cząstką Kościoła.
Jeśli komukolwiek naprawdę zależy na ofiarach, nie pozostawi bezkarnie sprawców. Jeśli komukolwiek naprawdę zależy na dzieciach, nie będzie widział oprawców tylko wśród duchownych. A jeśli komukolwiek naprawdę zależy na Bogu, nie zrezygnuje z Kościoła. Ani bowiem udawanie, że nie ma choroby, ani odrzucenie całej medycyny z powodu nawet najbardziej zepsutych lekarzy nie jest nigdy zdrowe. Jest zgodą na krzywdę innych i robieniem krzywdy sobie.
Jeszcze się nie zdarzyło w mojej historii z Twitterem, żeby tyle reakcji wywołało jedno zdanie: „Polsce bardziej potrzebny jest rozdział państwa od złodziei niż od Kościoła.”
Wiadomo, że każde hasła są uproszczające i mogą budzić skrajne reakcje. Dlatego dodam parę myśli w sprawie rozdziału Kościoła od państwa, skoro temat ten wydaje się tak aktualny.
Po pierwsze, Kościół jest rozdzielony od państwa w tym sensie, że ani władze Kościoła nie wpływają na rządy w państwie ani władze państwowe nie ingerują w rządzenie Kościołem. I co jak co, ale parlamentarzyści, którzy uchwalają ustawy powinni znać statystykę, ile z przegłosowanych ustaw zostało uchwalonych tylko dlatego, że tak chciała Konferencja Episkopatu Polski.
Po drugie, musimy ustalić pojęcia i raz na zawsze zrozumieć, że Kościół to jest wspólnota ludzi a nie biskupi i księża. A skoro państwo składa się z obywateli, to znaczy, że państwo polskie z 90% składa się z Kościoła katolickiego. To Kościół płaci państwu polskiemu największe podatki i to Kościół w dużej mierze utrzymuje państwo polskie. Jeśli chcemy całkowitego rozdziału Kościoła od państwa, to nie ma problemu. Katolicy mogą przestać płacić podatki i zorganizować sobie swoje przedszkola, szkoły, uniwersytety, szpitale, straż, a nawet swoją policję. Z tych wszystkich podatków, które wpłacamy jako obywatele do państwa, zorganizujemy sobie spokojnie życie bez wypominania nam, że my tylko bierzemy od państwa.
Po trzecie, każdy kto myśli wie, że nie da się rozdzielić całkowicie żadnej organizacji od państwa, tylko trzeba się dogadać. Sprawy między państwem a Kościołem są dogadane i o tym mówi m.in. konkordat. Czy jednak możemy pewne rzeczy zmienić jak chociażby kwestię religii w szkole? Pewno, że możemy. Potrzebne są jednak dwa warunki.
Najpierw musimy przestać kłamać. Bo mantra o tym, że państwo płaci księżom na ubezpieczenia, albo że Fundusz Kościelny to są pieniądze darowane Kościołowi przez państwo to jedno wielkie kłamstwo. W skróci to jest tak: Państwo ukradło Kościołowi po wojnie majątki na niebywałą skalę. W zamian zobowiązało się, że z tych kradzionych dóbr łaskawie będzie wydzielać co roku jakąś daninę. Ale teraz już nie chce. Tak jakby złodziej ukradł milion i co roku okradzionemu zobowiązał się wypłacać po tysiąc złotych. Niestety po 30 latach zaczął krzyczeć, że on nie ma zamiaru finansować okradzionego. Każdy normalny w Kościele wolałby, żeby państwo oddało nam to, co zabrało a nie wymachiwało co jakiś czas tekstami o Funduszu.
Drugim warunkiem dogadania się jest uczciwość intelektualna i wzajemność. Jeśli mamy usunąć religię ze szkół, to usuńmy też przygotowanie do życia w rodzinie, edukację seksualną, godziny wychowawcze, wykłady na medycynie, które promują antykoncepcję. Usuńmy finansowanie szpitali, w których ma miejsce aborcja i in vitro. Usuńmy wszelkie dotacje stowarzyszeń, czasopism, organizacji, zajęć i ludzi, które głoszą wartości niezgodne z nauką Kościoła.
Rozumiem, że niewierzących denerwuje, że z ich pieniędzy opłacane są lekcje religii. Niech jednak i oni zrozumieją, jak bardzo nas, katolików boli, że za nasze pieniądze opłacani są ludzie, którzy niszczą nas samych i to, w co głęboko wierzymy.
Jeśli nie będziemy kłamać, jeśli postawimy na wzajemność i uczciwość intelektualną, wtedy możemy wiele spraw poukładać na nowo. Dlaczego by nie? Ale jeśli w całej dyskusji o rozdziale państwa od Kościoła, chodzi tylko o hucpę, darujmy sobie. Szkoda życia na takie potyczki. Szkoda też śmierci. Bo to ona często decyduje, że ludzie wolą jednak nie zamykać sobie drogi przez Kościół do nieba. Nawet jeśli ono nie jest dla wielu tak pewne jak dopłata z budżetu dla partii politycznych. I to dopłata głównie z pieniędzy katolików.
[post_title] => Rozdział Kościoła od państwa? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2418-rozdzial-kosciola-od-panstwa [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-01-08 17:53:14 [post_modified_gmt] => 2019-01-08 16:53:14 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/01/08/2418-rozdzial-kosciola-od-panstwa/ [menu_order] => 2240 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [98] => WP_Post Object ( [ID] => 5786 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-12-27 17:44:33 [post_date_gmt] => 2018-12-27 16:44:33 [post_content] =>Nie mogę się nadziwić, dlaczego media co roku robią problem z kolędą. Od dziecka było to dla mnie jedno z najpiękniejszych wydarzeń. Dla rodziców też było to święto. Jako ministrant i lektor chodziłem po kolędzie 8 lat i ostatnią rzeczą, która by mi przyszła na myśl, byłaby ta, że ludzie mają z kolędą jakikolwiek problem. Skąd więc te problemy się wzięły?
Po pierwsze, ksiądz nie jest dla ludzi tak ważny jak kiedyś. Gdyby zamiast proboszcza czy wikariusza po kolędzie chodził papież, to ludzie by brali nawet wolne z roboty, żeby się zobaczyć. Tak jak kiedyś brali wolne na kolędę. I każdy by się cieszył, że całe 10 minut spędził tylko z naszą rodziną a nie narzekał, że krótko. Nawet gdyby chodził biskup diecezjalny albo jakiś ksiądz bardzo znany, no to z czystej ciekawości, ludzie chcieliby się spotkać. Dawniej ksiądz był autorytetem z samego faktu bycia księdzem i to powodowało, że ludzie chcieli, żeby do nich przyszedł.
Po drugie, ludzie są bardziej zniewoleni pieniądzem niż kiedyś. Bieda w Polsce za PRL-u była większa, ale każdy dawał księdzu kopertę i nikt nie robił z tego problemu. Wiedziano, że to podziękowanie za całoroczną pracę w parafii, za kazania, spowiedzi, nabożeństwa, pracę duszpasterską z dziećmi czy młodzieżą. I skoro korzystali cały rok za darmo (no bo taca niedzielna nie jest dla księży), to poczuwali się do okazania wdzięczności przy okazji kolędy. Każdy dawał ile uważał i nikt nie robił z tego problemu. Dziś większość też nie robi problemu, ale że jesteśmy bardziej uzależnieni od pieniędzy niż kiedyś, to nam żal każdego grosza, którego można by nie dawać. No i lamentujemy.
Po trzecie, ludzie nie są tak związani z parafią jak dawniej. Chodząc do różnych kościołów, zmieniając częściej miejsce zamieszkania, często bywa tak, że po kolędzie spotykają się ksiądz i mieszkańcy, którzy się wcześniej nigdy nie widzieli. I to powoduje średnie zainteresowanie. Ludzi nie obchodzą problemy parafii, bo do niej nie chodzą. I nie czują się też wdzięczni za pracę księży, bo dla nich ci konkretni księża nic nie zrobili. Ale, że wszystkie dokumenty załatwia się w Kościele przez parafię, to już z czystego pragmatyzmu warto by się zapoznać z księdzem z parafii. Tak na wszelki wypadek.
Po czwarte, tracimy wiarę w moc wspólnej modlitwy i kapłańskiego błogosławieństwa. Kiedy człowiek bardziej wierzył w Boga, wierzył też bardziej w siłę modlitwy i błogosławieństwa, które Bóg udziela przez księży. Trochę w tym może było i magicznego myślenia, może nawet lęku jak we Włoszech, gdzie w wielu miejscach boją się nie przyjąć księdza, żeby jakieś nieszczęście przez to nie przyszło na dom. Ale jakoś ludzie bardziej czuli, że jak się ksiądz pomodli i pobłogosławi, to ten nowy rok minie pod Bożą opieką. A przecież kto wierzący, to tej Bożej Opieki wyczekuje szczerze.
Od lat nie chodzę po kolędzie. Może są jakieś inne przyczyny, ale sam szczerze, nie mogę zrozumieć, czemu robić z kolędy problem. Super, że księża wychodzą do ludzi. Super, że odpowiedzialni za moją wspólnotę parafialną chcą spotkać się tylko z moją rodziną. Super, że można zagadać choć parę minut, podzielić się swoją wiarą i wątpliwościami, powiedzieć, co się myśli o parafii i przy okazji umówić się na dłuższą rozmowę, jak widać, że gość kumaty. Super, że ksiądz pobłogosławi mieszkanie i domowników na cały rok. I też super, że bierze kopertę, żebym ja nie musiał chodzić i dawać mu na plebanii czy w kościele. Przynajmniej mam z głowy to, że nie będę dłużnikiem tych, z których pracy korzystam.
[post_title] => Jaki problem z kolędą? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2410-jaki-problem-z-koleda [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-12-27 17:44:33 [post_modified_gmt] => 2018-12-27 16:44:33 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/12/27/2410-jaki-problem-z-koleda/ [menu_order] => 2248 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [99] => WP_Post Object ( [ID] => 5783 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-11-13 21:37:51 [post_date_gmt] => 2018-11-13 20:37:51 [post_content] =>Wierzę, że przyjdą czasy, kiedy w Kościele zapragniemy wrócić do Ewangelii i tych wartości, które chrześcijanie podziwiali przez wieki, nawet jak nie zawsze potrafili nimi żyć.
Zatęsknimy za głosem Jana Chrzciciela, o tym, że cudzołóstwo jest grzechem, zamiast szukać tego co dobre w grzechu.
Zatęsknimy za łzami św. Moniki i latami modlitw o nawrócenie syna, zamiast tłumaczyć, że przecież powinna się cieszyć, bo karierę robił na świecie i nie był złym człowiekiem.
Zatęsknimy za św. Antonim i Franciszkiem zostawiając wszystko, zamiast uzależniać każdy sukces od struktur i pieniądzy.
Zatęsknimy za św. Piotrem i Pawłem, zachęcając do nawrócenia Żydów, zamiast insynuowania, że każda droga jest dobra.
Zatęsknimy za Ewangelią o zgrzytaniu zębów i ogniu wiecznym nie dlatego, że zapragniemy piekła, ale już będziemy mieli dość wierzenia ludziom nie Jezusowi.
Zatęsknimy za tym, żeby nikogo nie nazywać ojcem, nauczycielem i mistrzem, zamiast budowania nagich szat kanonikom, prałatom, biskupom i papieżom.
Zatęsknimy za śmiercią za wiarę, mając dość kompromisów ze światem, które nikogo nie przyprowadzają do Boga.
Wierzę, że przyjdą czasy, kiedy zapragniemy wrócić do Ewangelii. I modlę się, żeby ta tęsknota nie stała się nigdy przyczyną rozłamu w Kościele
Paradoksy.
Demonstrują przeciw łamaniu konstytucji a nie demonstrują przeciw łamaniu Dekalogu.
Organizują manifestacje prolife a zabijają słowem tych, co się już urodzili.
Domagają się rozwiązania narodowców a nie przeszkadza im spacerowanie razem z tymi, co zabijają dzieci.
W Kościele mają Boga na ustach, a w domu urządzają seansy nienawiści..
Publicznie bulwersują się, że biskup nie wierzy papieżowi a uśmiechają się do zdjęć z Żydami, Muzułmanami i ateistami, którzy samego Jezusa uznają za kłamcę.
Nie ufają w dobre intencje Ojca Świętego a chcą, żeby w ich dobre intencje ufać.
Paradoksy.
Wchodzi siostra zakonna do biblioteki i zaczyna mówić do mnie na głos. Zaraz słychać z kilku stron:
- Sz, sz, sz..
Sam przykładam palec do buzi, żeby szeptem. Bo to biblioteka i nie wolno gadać. A ona spokojnie i tak samo głośno:
- A w kościele gadają na głos, to im nie przeszkadza?
Paradoksy.
A może to nie są paradoksy, ale najprostsze dowody, kto jest naszym Bogiem i co jest naszą Biblią Świętą.
Kara śmierci. Jak zostałem księdzem, tłumaczyliśmy, dlaczego czasem wolno. Teraz będziemy, że nigdy nie wolno. To nie problem. Zmieniają się czasy. Zmienia się wrażliwość. Duch doprowadza nas do całej prawdy. Osobiście lepiej, bo gdzieś tam w sercu zawsze było pytanie: jakim prawem możemy odebrać życie, skoro nie musimy?
Mnie jednak martwi jeszcze co innego. Jakim prawem skazujemy ludzi na dożywocie? Jakim prawem przy okazji karzemy społeczeństwo, które musi płacić na utrzymanie skazanych tyle lat? A przede wszystkim czy życie bez nadziei na zmianę jest naprawdę bardziej ludzkie niż śmierć? Przecież życie nie jest największym darem, bo inaczej ludzie nie umieraliby za ojczyznę, za wiarę i nie popełnialiby samobójstw, gdyby życie było największą wartością. A nią nie jest. Największą wartością jest życie godne, wartościowe, życie, które niesie nadzieję. Dla takiego życia warto nawet umrzeć. A jeśli największą wartością nie jest życie, ale życie wartościowe, to największą karą nie jest kara śmierci, tylko skazanie na życie bez sensu. Jakim więc prawem skazujemy ludzi na życie pozbawione nadziei na zmianę? Czy nie robimy czasem tego prawem silniejszego, który decyduje o słabszym, czyli takim samym prawem, jakie zastosował przestępca, który będąc silniejszym nad słabszym popełnił przestępstwo? Złapany przestępca staje się ofiarą poniekąd społeczeństwa, które siłą i przemocą wymusza na nim nie to, co jest dla niego dobre, ale to co jest dobre dla społeczeństwa. Czy więc paradoksalnie wymiar sprawiedliwości nie jest jakąś alternatywną formą popełniania przestępstw? Czy dożywocie nie jest formą okrutnej przemocy, skazania człowieka na lata beznadziei, na życie, które może być gorsze od śmierci? Czy mamy do tego prawo? I czy naprawdę we wszystkich przypadkach chodzi o słusznę obronę własną przed niebezpiecznymi ludźmi?
Jedyne co nas usprawiedliwa to wiara, że życie szczęśliwe nie zależy od warunków zewnętrznych. I jeśli więzień chce, to się może zresocjalizować, nawrócić i cieszyć wewnętrzną wolnością. Czy jednak to, że niektórzy będą w stanie osiągnąć taką wewnętrzną wolność daje nam prawo do zewnętrznego zniewolenia?
A może my jesteśmy po prostu leniwi. Wszystkie przestępstwa umiemy karać tylko pieniędzmi lub kratkami, bo się nam nie chce szukać takich kar, kóre byłyby najbardziej pomagające nie tylko ofiarom ale i przestępcom.
Każdy mężczyzna powinien mieć kobietę. Nawet ksiądz. I tego nie powiedziałem ja, ale sam Pan Bóg: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2,18). I każdy mężczyzna kobietę ma. Tylko, że ma na różne sposoby. Jak mają kobiety księża?
Jedni mają kobiety za największe zagrożenie wszystkiego. Opowiadają o nich sprośne żarty, dają jako negatywny przykład różnych opowieści, dokuczają przy każdej okazji, wygłaszają teorie na temat niższości kobiet i unikają spotkań z nimi jak diabeł święconej wody. Jak to mówił jeden z rektorów seminarium: „Kleryk może traktować kobietę na dwa sposoby. Może ją traktować przedmiotowo, bawić się nią i nie traktować jej poważnie. To jest zły sposób. Ale może też kleryk o kobiecie myśleć poważnie, wchodzić w głębszą relację, planować coś poważniejszego. I ten sposób traktowania jest jeszcze gorszy.”
Inni mają kobiety poprzez zapomnienie. Cały pociąg i naturalne pragnienia zamieniają w pracę. Nie myślą źle o kobietach, bo nie mają kiedy. Robota. Malowanie. Zakupy. Kolejne artykuły, konferencje, wyjazdy i podróże. Spotkania koleżeńskie do późna i od rana. Najbardziej nie lubią wakacji. Zwłaszcza na morzem. Gubią się wtedy jak góralka w Hongkongu. Wtedy wolą zapić wszystko, nawet bardziej niż górale.
Inni mają kobiet wiele, bo wiedzą, jak to mówią Włosi, że problemem nie są „ragazze” (dziewczyny) tylko „la ragazza” (ta jedna dziewczyna). Animatorki i uczennice, panie od Koła Różańca i koleżanki z Oazy, studentki i prawie emerytki dają tyle kobiecości przez obecność, uściski, prezenty i uśmiechy, że ksiądz się czuje jak ryba w wodzie, zapewniony niewieścią zazdrością, że żadna nie pozwoli drugiej być bliżej niż inne.
Inni stawiają na duchowe córki. Niektórzy zakładają zakony, instytuty czy zgromadzenia. Inni ograniczają się do robienia krzyżyków na czole, wspólnego odmawiania brewiarza przy świecach i półmroku, bez końca wałkując temat Franciszka i Klary i mówiąc o miłości zasadniczo Bożej. Gdyby to jednak nie kobiety, ale mężczyźni tworzyli te grona, nikt nie zapaliłby świecy i sale nie potrzebowałaby żadnego półmroku.
Inni zostali w domu. Mama i siostry. Czasem babcia, potem siostrzenice i bratanice. Kobiety są i bezpieczeństwo jest. Codzienne telefony, wizyty co dwa dni. Bo chore. Bo potrzebują opieki. Bo trzeba załatwić malarza, hydraulika i elektryka. Imieniny i urodziny. Prezenty i prezenty. To nic, że w domu ojciec, szwagier, kuzyn. To ksiądz jest tym, który jest, który był i który przychodzi. Przywiązany do pępowiny trzy razy bardziej niż do stuły.
Inni stawiają na wyjątkowe relacje. Dawniej okazją były gospodynie. Mama, siostra, dziewczyna, wszystko w jednym pakiecie. Pranie i sprzątanie. Gotowanie i wakacje. Parafie biskup może kazać zmienić, ale nie gosposię. Dzisiaj trudno o nie, ale może siostra zakonna, może koleżanka, której nie zaszkodzi bycie starą panną. I próba tworzenia przyjaźni, która skończy się obojętnością albo miłością z jednej, z drugiej czy z obu stron na raz. Zmaganie na granicy męskości i celibatu. Godziny poświęcone tylko jednej osobie. Czasem nawet więcej niż samemu Bogu.
Inni jeszcze liczą kapłańskie lata od przygody do przygody, od zakochania do zakochania. Co wioska, to troska. Zamiast uwierzyć raz na zawsze w to, co się przyrzekło albo zakochać się raz i porządnie, ożenić się i mieć dzieci, dwadzieścia razy próbują miłości a żadna z nich ni Boża ni ludzka. Próbują kobiety jak pszczoła kwiaty i może trochę miodu nazbierają, ale Bóg wie, ile kwiatków przy okazji niejeden truteń nadepnie.
Inni stawiają na wirtualne dziewczyny. Filmy i obrazki. Aktorki i beztalencia. Strony i stronki. Czaty i kamerki. Zamknięci w pokojach własnego zniewolenia liczą dni od spowiedzi do spowiedzi. Przedstawiciele pokolenia, których nie brak w żadnym zawodzie ani wśród żonatych. Skutki uboczne rozwoju techniki z osobistym charyzmatem wiecznego niewyspania.
Jeszcze inni prowadzą podwójne życie. Niestety. O nich nie ma co pisać. Bo i tak wiele o nich piszą inni. Za nich trzeba się najwięcej modlić.
Każdy ksiądz ma kobietę. Każdy na swój sposób. I nie da się wszystkich przypadków zmieścić w deklinacji. Patrząc jednak uczciwie na siebie, kobiety, Ewangelię i Kościół, chcielibyśmy pragnąć, modlić się i dojrzewać do tego ideału, w którym kapłan to alter Christus a Oblubienicą jego Kościół. Kochać Kościół jak żonę, szukać ciepła w ramiona jego wielu członków, wchodzić w najbardziej intymną relację w czasie Eucharystii i spalać się dla dzieci zrodzonych we chrzcie, jak dla swoich własnych, nie bojąc się zarazem bliskości Marty i Marii a nawet Marii Magdaleny, to jest chyba Dobra Nowina o kobietach księży.
[post_title] => Kobiety księży [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2372-kobiety-ksiezy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-08-23 17:24:16 [post_modified_gmt] => 2018-08-23 15:24:16 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/08/23/2372-kobiety-ksiezy/ [menu_order] => 2285 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [105] => WP_Post Object ( [ID] => 5775 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-07-20 19:33:29 [post_date_gmt] => 2018-07-20 17:33:29 [post_content] =>Wywiad "To nie jest walka amuletów" ukazał się w porządnej gazecie katolickiej, więc nie wszystkie myśli przeszły, bo niektóre zbyt jaskrawe. Chciałbym jednak tutaj zamieścić to, co wydawało mi się jeszcze ważne, już tylko na swoją własną odpowiedzialność.
1. Człowiek, który wszędzie widzi diabła, najprawdopodobniej znajduje się w piekle. Lepiej, żeby stamtąd wyszedł. Po śmierci będzie za późno.
2. Zagrożeniem duchowym może być nawet Eucharystia. Często myślę o tym fragmencie: „Po spożyciu kawałka chleba wszedł w niego szatan” (J 13,27). Czy to nie tak, że Judasz przyjmując Eucharystię przeciwko Chrystusowi otwiera się na świat ciemności? W środku samego Wieczernika wchodzi szatan. Albo ten św. Pawła:
„Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was jest słabych i chorych i wielu też pomarło." (1 Kor 11,27-30).
3. Czy powieszę pentagram w kościele?
– Powiem tak: swastyki były nieodłącznym elementem kultury Podhala, skąd pochodzę, nazywane były krzyżykami niespodzianymi. Przyszły dawno przed Hitlerem. Czy fakt, że naziści „zepsuli” swastykę, oznacza, że mamy teraz zniszczyć wszystkie wytwory podhalańskiej kultury?
Czy powieszę pentagram czy nie to zależy. Bo świat jest relacyjny i obiektywna jest tylko relacyjność. Bóg jest relacyjny: Ojciec, Syn i Duch Święty. Można to porównać do małżeństwa. Tym, co was łączy, jest miłość, Bóg. Cała reszta, czyli praca, miejsce zamieszkania, nawet liczba dzieci, jest relacyjna, zależna. Jeśli jedzenie mięsa będzie gorszyło mojego brata, nie będę go jadł. Jeśli nie będzie gorszyło – zjem. Ktoś powie: „Co za faryzeusz!”. Tymczasem to nie faryzeizm, ale umiejętność oceny, czy dana rzecz jest dobra dla mnie i dla mojego brata jest wyrazem miłości.
Nie zawieszę w kościele pentagramu, bo wiem, że część ludzi będzie go kojarzyła ze złem. Zamiast myśleć o Bogu i się modlić, będzie się albo dołować, albo wkurzać i zastanawiać, czy iść na skargę do biskupa. Gdyby zgorszeniem dla ludzi był krzyż, to może i krzyże przestalibyśmy wieszać. Niezaangażowana religijnie osoba powie: „Skandal! Niemal nagi facet wisi na drzewie!”. Ale my wiemy i się przyzwyczailiśmy, że krzyż to znak miłości i zbawienia, więc go chętnie wieszamy, choć sam w sobie kontrowersyjny jest. Natomiast w pokoju to sobie mogę zawiesić pentagram, jak sobie kupię w Samos czy Sydonie. Będzie mi pamiątką po Pitagorasie, bo lubię matematykę.
4. Może powinniśmy przeprowadzić w Kościele ofensywę i wszystko, co zostało poświęcone złym duchom, poświęcić Duchowi Świętemu. Przynieśmy pierścienie Atlantów z całego świata i ogłośmy, że odtąd są to obrączki św. Marii Magdaleny. Pokropmy wodą święconą pentagramy – teraz będą to znaki św. Wojciecha. Czy nie mamy mocy Bożej, by moc zła, którą ludzie wiążą z tymi przedmiotami zamienić na chwałę Boga wszechmogącego?
5. Zagrożenia duchowe to doskonała pożywka dla zalęknionych rodziców. Największą tendencję do wchodzenia w tę specyficzną „teologię lęku” mają:
a) ludzie, którzy naczytali się albo głupot albo przesadnie interesowali się zagrożeniami, gubiąc balans między zaufaniem a zdrowym lękiem (nie paranoją). Przecież jakby tak kobiety czytały latami tylko o zagrożeniach ciąży, to by się im odechciało nawet samego poczęcia.
b) po drugie ludzie, którzy nie lubią myśleć. Chcieliby być jak materia, bo nie musieliby się zastanawiać i podejmować żadnych decyzji. Woleliby żyć na poziomie instynktów, być jak krowa, która ma mleko, trawę i cielę i nie musi myśleć. Egzystencjalnie jest ustatkowana. Taki chrześcijanin chce mieć 77 przedmiotów dobrych w domu, 66 złych wyrzucić, bo wtedy wydaje mu się, że jest pewnym swojej wiary. Tylko że taki człowiek traci najpiękniejszy wymiar człowieczeństwa: sapiens!
6. Jeśli dziecko się nie sparzy, to nie pozna życia. Trzeba je chronić, ale mieć do tego zdroworozsądkowe podejście. Miłość musi być mądra. Matka Boska ani razu się nie objawiła, aby przestrzec ludzkość: „Te grzyby są trujące!”. A wiesz, ilu ludzi zmarło na grzyby? Dlaczego Bóg pozwolił na takie zagrożenie? Trzeba wziąć z Pana Boga trochę tego dystansu, nie przejmować się za bardzo dziećmi, bo i tak wiele rzeczy zapomną a przede wszystkim zacząć więcej myśleć, bo nie ma większego pozoru zła jak niemyślenie.
7. Powtarzanie w kółko: „To jest złe, to jest złe, to jest złe!” krzywdzi nie tylko mnie, ale także innych ludzi, którzy dowiadują się, że coś jest rzekomo złe i zaczynają się bać albo nawet wierzyć w moc zła. Więc może jednak kupią sobie jakiś amulet, pochuchają na niego i pogłaszczą, aby nie stała im się krzywda. Niestety, panika w sprawie zagrożeń duchowych jest symptomem zaniku wiary z Jezusa.
8. Każdy ma prawo być zniewolony lękiem. Takiej osobie można powiedzieć: „To twoja sprawa, ale nie narzucaj tego innym. Szanuję, że uważasz, że to zagrożenie duchowe. Ale pokaż mi swoim życiem, jak jesteś szczęśliwy, jak kochasz Boga i ludzi”. Tak jak mogę powiedzieć, o tych, co widzą zagrożenie w górach: „Szanuję, że boisz się chodzić po górach, ale pokaż mi na jakie szczyty zaprowadził ci twój lęk”.
[post_title] => Dodatek do wywiadu o zagrożeniach duchowych [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2366-dodatek-do-wywiadu-o-zagrozeniach-duchowych [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-07-20 19:33:29 [post_modified_gmt] => 2018-07-20 17:33:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/07/20/2366-dodatek-do-wywiadu-o-zagrozeniach-duchowych/ [menu_order] => 2291 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [106] => WP_Post Object ( [ID] => 5772 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-06-26 07:41:28 [post_date_gmt] => 2018-06-26 05:41:28 [post_content] =>Jednym z największych argumentów za istnieniem duszy jest ból. Co więcej, bóle duszy mają bardzo wiele wspólnego z bólami ciała.
Gdy uderzymy się o kant, złamiemy nogę, zaczną nas boleć zęby albo serce coś szwankuje, odczuwamy odpowiednie bóle i czasem trzeba miesięcy, żeby dojść do zdrowia. Tak samo z duszą. Gdy ktoś nas zrani słowem, oszuka, odrzuci, gdy umiera bliski lub porażka przytrafi się znowu, wtedy zaczyna boleć dusza, czasem parę godzin czy dni, a czasem nawet miesiące i lata.
I jakoś radzimy sobie z tym bólem duszy od tysiącleci, ale byłoby pożyteczne, gdyby tak jak rozwinęła się medycyna ciała, rozwinęła się jeszcze lepiej medycyna ducha. Są już przyjaciele, rodzina, psychologowie czy terapeuci, ale marzy mi się, żeby powstawały kliniki ducha z przeróżnymi specjalizacjami: zazdrościologia, nienawiściologia, stratologia, bezsensologia, itp. I kiedy przykładowo strasznie cię boli przegrana sportowa, taki lekarz duchowy pobadałby przyczyny, objawy i skutki i przepisał coś przyspieszającego zdrowienie.
A skoro lekarstwa na bóle ciała są materialne, to lekarstwa na bóle duszy powinny być duchowe. Niestety w tych naszych domowych sposobach leczenia duszy najczęściej popełniamy ten błąd, że to co duchowe chcemy leczyć tym, co cielesne: od pieniądza po alkohol skończywszy. A przecież leczyć duszę materią, to tak jakby leczyć zęby życzliwością.
O duszę warto koniecznie zadbać, bo dusza jest nieśmiertelna a chyba nie ma nic gorszego nic nieśmiertelnie chora dusza.
[post_title] => Bóle duszy [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2358-kliniki-duszy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-06-24 08:38:18 [post_modified_gmt] => 2018-06-24 06:38:18 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/06/24/2358-kliniki-duszy/ [menu_order] => 2299 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [108] => WP_Post Object ( [ID] => 5767 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-05-03 12:47:06 [post_date_gmt] => 2018-05-03 10:47:06 [post_content] =>3.5.2018
"Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy. I w Ostrej świecisz bramie!"
Ta sama pisała wiersze Słowackiemu:
"Nigdy z królami nie będziem w aliansach,
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi,
Bo u Chrystusa my na ordynansach – Słudzy Maryi."
Ta sama dyktowała Konopnickiej:
"Nigdym ja ciebie, Ludu, nie rzuciła,
Nigdym ci mego nie odjęła lica.
Jam po dawnemu moc Twoja i siła.
Bogarodzica!"
Szymon Hołownia napisał w Tygodniku Powszechnym (10.04), że nigdy nawet „po najgłupszych kazaniach” czy „największych skandalach” nie miał pokusy, żeby zostawić Kościół aż do momentu, w którym przeczytał to, co Węgrzyniak napisał na temat ks. Stańka.
Zdziwiłem się smutnie i podwójnie. Raz, że chociaż nie spotkaliśmy się z panem Szymonem w realu, to jednak lubimy się i cenimy wzajemnie, o czym i on i ja, pisaliśmy już nieraz. Po drugie, różne teksty mi się przytrafiały, ale żeby refleksja, w której staram się po prostu zrozumieć człowieka, kiedy z wielu stron padają na niego kamienie, była bardziej gorsząca niż pedofilia, niż afera z Paetzem, działalność Natanka czy Międlara, współpraca z komuną, niejasności finansowe, czy Bóg wie jakie draństwa w Kościele, to jakoś nie mogę pojąć. Ale że pan Hołownia na końcu pisze, że „ksiądz Wojciech z pewnością to zrozumie”, to chcę napisać, że rozumiem i dlaczego rozumiem Hołownię.
Po pierwsze, rozumiem, bo tekst Szymona Hołowni jest publicystyką. A publicystyka nie ma się zajmować tym, co dobre, czy obiektywnie słuszne, tylko tym, co niezwyczajne, skandaliczne, bo inaczej nie będą czytać. Tygodnik Powszechny zacząłem czytać w 1989 roku w pierwszej klasie w liceum. A tu po prawie 30 latach staję się nawet bohaterem felietonu. Czy to z tego względu, że powstała nowa wspólnota, o nowym programie formacyjnym, gdzie prawie 300 osób od matury do emerytury chce żyć w Kościele jak w rodzinie? Czy może z tego względu, że od wielu lat prawie setka ludzi przyjeżdża na kręgi biblijne, może jedyne płatne w Polsce, bo pieniądze przesyłamy na edukację biblijną na misjach? Czy może poszło o Przewietrzenia Duchowe, na które nie trzeba dwóch dni, żeby wszystkie miejsca zostały zajęte? A może o sposób czytania Pisma Świętego, bo ponad tysiąc kazań, medytacji, konferencji, refleksji i wierszy znajduje się na mojej stronie, więc ktoś wpadł na pomysł, żeby znaleźć klucz hermeneutyczny księdza biblisty? Nie. Bo w publicystyce nie chodzi o to. Był temat kazania ks. Stańka na topie. Nie można było już o nim pisać, bo napisało wielu. To napiszmy, co Węgrzyniak napisał, bo to pachnie skandalem. Ktoś powie, ale przecież Węgrzyniak nie jest tematem nośnym. Pewno, że nie, ale już decyzja na odejście z Kościoła Hołowni, to jest mega sensacja. I to nic, że załagodzona tym, że na końcu pisze, iż nie odejdzie. Ważne, że w wersji bezpłatnej przez parę dni tekst urywał się na słowach: „Jeśli tak ma myśleć mój Kościół, nie będę w stanie się w nim odnaleźć, nie ma tu dla mnie miejsca. Emigruję”. To, że nie chodzi o prawdę tylko sensację wyszło potem w komentarzu na FB. Hołownia napisał: „ani nie odszedłem z kościoła, ani odejść nie zamierzam, a jak sobie radzę z tym, że choć czasem - po takich tekstach jak ten ks. WW - mam ochotę rzucić, a nie rzucam - o tym właśnie piszę”. To jak to w końcu było, w komentarzu pisze, że po takich tekstach jak mój (czyli było ich wiele) ma ochotę rzucić a w felietonie napisał, że nigdy dotąd nie miał ochoty odejść? (czyli mój był pierwszy) Chodziło o sensację, więc taką formę wybrał.
Po drugie, rozumiem, bo Szymon Hołownia jest człowiekiem zapracowanym, więc nie ma wiele czasu. A trzeba czasu, żeby przeczytać tekst raz i drugi raz, spokojnie i ze zrozumieniem.
To prawda, że refleksję „Starać się zrozumieć” zamieszczono na pressmania.pl, ale ani nie pisałem dla tej strony, ani mnie o to nie prosili. Teksty piszę na wegrzyniak.com i na blogu Gościa Niedzielnego. Są tacy jak Deon.pl, którzy zawsze pytają, czy można przedrukować, są i inni, o których publikacji nic nie wiem. Mnie się wydaje, że jest różnica, czy to powiedzieli w TVN za TVP czy w TVP za TVN, czy tekst ukazał się w Gościu czy w Wyborczej. Oczywiście to nie jest żaden duży problem, ale zdradza to, że autor nie miał czasu, żeby napisać jak jest, więc napisał jak widzi.
O wiele większym problemem jest stwierdzenie, że odrzuciła go „wizja Kościoła, sposób czytania i rozumienia Ewangelii, jaki [Węgrzyniak] zaproponował (jako właściwy księdzu Stańkowi)”. Może ja nie umiem czytać, ale ja to rozumiem, że według Hołowni, Węgrzyniak i Staniek mają taką i taką wizję Kościoła. To nic, że ja piszę: „próbuję zrozumieć”, „nie mówię, że rozumiem. Nie mówię, że się zgadzam. Nie mówię, że nie boli.” Skoro bowiem staram się zrozumieć motywacje drugiego (może nawet błędnie), to rzekomo mam takie same poglądy. Czyli gdyby Hołownia pisał, że nacjonaliści wypaczają sens Ewangelii, to ja mógłbym napisać, że Hołownia i nacjonaliści wypaczają sens Ewangelii. Gdyby napisał, że nastolatek miał trudne dzieciństwo co może tłumaczyć wulgarne zachowanie nastolatka, to znaczy, że autor pochwala takie zachowanie. Gdyby Jezus powiedział „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień”, to ja mógłbym napisać: Jezus pochwala cudzołóstwo. Ja w tym nie wiedzę logiki. I myślę, że żaden człowiek, który umie lepiej czytać niż pisać, tak tego nie opisze.
Po trzecie, rozumiem, bo to jest bardzo czuły punkt Szymona Hołowni: Papież Franciszek, sprawa imigrantów czy pomoc ubogim. A wiadomo, że jakiekolwiek krytyczne czy inne zdanie na to, co dla nas jest bliskie powoduje taką a nie inną reakcję. Jak reagują mamy, kiedy się im mówi cokolwiek złego o dzieciach. Jak zareagował Węgrzyniak, kiedy czytał niektóre interpretacje biblijne o. Szustaka czy bpa Rysia. Tak działamy i to rozumiem. Nie jesteśmy w stanie wyłączyć emocji - także negatywnych i zaślepiających prawdę – kiedy dotykają nas w najbardziej czułe miejsca. Dobry Szymon pisze: „głoszenie Ewangelii bez nakarmienia umierającego z głodu (a wielu takich widziałem) to – moim zdaniem – bluźnierstwo”. Ale gdzie ja napisałem, że Kościół ma głosić Ewangelię a nie karmić głodujących? Przecież stwierdzenie „Zadaniem Kościoła jest przede wszystkim głoszenie Ewangelii” nie oznacza, że Kościół nie ma pomagać biednym. Przecież zdanie: „Zadaniem rodziców jest przede wszystkim kochać dzieci” nie oznacza, że rodzice nie powinni karmić dziecka. To samo, jeśli chodzi o zarzut konceptu chrześcijaństwa „jako ekskluzywnej grupki, o którą świat ma teraz dbać jak o relikwię”. Tak samo nieprawdziwy. Równie dobrze mógłbym napisać o koncepcie chrześcijaństwa jako „ekskluzywnej grupki zajmującej się tylko i wyłącznie pomocą materialną”. Rozmowa o czułych punktach powoduje nieraz taką a nie inną reakcję. I to rozumiem.
Po czwarte rozumiem, bo mamy trochę inne spojrzenie na Ewangelię. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że my ją „zupełnie inaczej ją odczytujemy”, bo myślę, że jesteśmy o wiele sobie bardziej bliscy niż ci, z którymi pan Szymon dzieli podobne poglądy. Ale zapewne mamy trochę inne spojrzenie.
Na przykład na definicję „radykalnego miłosierdzia”. Hołownia pisze: „Jedynym testem, jaki może dziś przekonać ludzi do prawdziwości Ewangelii, jest radykalizm miłosierdzia.” Dla mnie radykalne miłosierdzie to niekoniecznie wyjazd na misje, przyjęcie obcego czy bezdomnego. Bo to może być równie dobrze pasją, osobistym powołaniem, radością takiego a nie innego funkcjonowania. Dla mnie radykalizm miłosierdzia zaczyna się tam, gdzie zaczyna się krzyż. Cierpieć osobiście z miłości do drugiego - to jest radykalizm. Czyli nie tyle w ilości działania co w wielkości cierpienia mierzy się radykalizm. Stąd pomoc trędowatym może być mniej radykalna niż wybaczenie swojemu ojcu. A powstrzymanie się od hejtu na politycznego przeciwnego może być w konkretnym przypadku większym radykalizmem niż wpłata na umierających.
Innym przykładem jest sprawa „dzieci Bożych”. Hołownia nie zgadza się z tym, że „ktoś wierzący inaczej dzieckiem naszego Boga nie jest”. Ja na to patrzę inaczej. Dlaczego Jezus mówi do rodaków: „Diabła macie za ojca” (J 8,44)”? Dlaczego św. Jan pisze „Dzięki temu można rozpoznać dzieci Boga i dzieci diabła (1 J 3,10)? Dlaczego Paweł pisze: ”Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem” (2 Kor 5,17) i dlaczego Kościół powtarza od wieków, że to przez chrzest stajemy się dziećmi Boga? Dlatego, żeby dzielić się prawdą, że wiara w Chrystusa przynosi fundamentalną zmianę w człowieku: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec. Zostaliśmy nazwaniu dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1 J 3,1). I ja rozumiem, że ze względów dialogicznych dialog mówi się, że „wszyscy są dziećmi Bożymi”. Ale niewątpliwe jest to punkt widzenia, w którym się różnimy.
Na koniec dwa obrazki. Jeden z ostatniego tygodnia.
W zeszłą niedzielę przyszła do mnie kobieta ze Wschodu, muzułmanka rodem. Studiowała w Polsce polonistykę i kazali im czytać Biblię. A tam Bóg pyta Adama: „Gdzie jesteś?”. Ten mówi: „Przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się” (por. Rdz 3,9-10). W tych słowach znalazła się cała. Pustkę od wielu lat zrozumiała jako ucieczkę od prawdziwego Boga. Przyjęła chrzest. Zachwycona Polską i Polakami, ich pokojem serc i zachowaniem mężczyzn. Szuka jednak od wielu lat kierownika duchowego. Jedni księża są wg niej bardzo ortodoksyjni, ale mało w nich miłości. Inni są bardzo życzliwi, ale nie dbają o wiarę. Węgrzyniakowi przygląda się od jakiegoś czasu i twierdzi, że spotkała kogoś, kto ją poprowadzi. Wiem, że tak głupio o sobie pisać, ale za to lubię też Boga. W tym samym tygodniu, w którym Hołownia chce odejść z Kościoła ze względu na rzekomy stosunek Węgrzyniaka m.in. do islamu, przychodzi kobieta, która zna świetnie islam i to przychodzi akurat do Węgrzyniaka.
Drugi obraz z Biblii. Marek był z Pawłem i Barnabą w czasie podróży pierwszej misyjnej, ale zrezygnował przed końcem. Kiedy zamierzano wyruszyć w drugą podróż „Barnaba chciał również zabrać ze sobą Jana, zwanego Markiem; ale Paweł prosił, aby nie zabierać tego, który odszedł od nich w Pamfilii i nie brał udziału w ich pracy. Zaostrzył się spór, tak iż oddalili się od siebie wzajemnie: Barnaba zabrał Marka i popłynął na Cypr, a Paweł dobrał sobie za towarzysza Sylasa i odszedł, polecony przez braci łasce Pana.” (Dz 15,37-40). Co w tej historii jest najpiękniejsze? Że Paweł jest świętym, Barnaba jest świętym, Sylas jest świętym i świętym jest Marek. Bo święci to tacy ludzie, którzy czasem nie mogą ani żyć ani pracować z innymi świętymi. I jestem głęboko przekonany, na ile znam wszystkich czterech, że Franciszek będzie w niebie, Staniek będzie w niebie, Hołownia będzie w niebie i Węgrzyniak będzie w niebie.
Idziemy na ten sam szczyt, chociaż może różnymi ścieżkami. A kiedy ścieżki się nam przetną, nie rzucajmy na siebie kamieni, ale starajmy się zrozumieć. Być może po to, żeby zacząć iść czyjąś drogą, albo może po to, by dalej iść konsekwentnie swoją, a już na pewno po to, żeby zrozumieć, że moja ścieżka nigdy nie jest ścieżką jedyną.
[post_title] => Rozumiem Hołownię [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2324-rozumiem-holownie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-04-23 08:34:02 [post_modified_gmt] => 2018-04-23 06:34:02 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/04/23/2324-rozumiem-holownie/ [menu_order] => 2330 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [110] => WP_Post Object ( [ID] => 5766 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-04-23 07:20:51 [post_date_gmt] => 2018-04-23 05:20:51 [post_content] =>Ostatnio gdzieś tam widziałem wezwania do wychodzenia z kościoła z powodu księdza. I pewnie czasem trzeba wyjść, bo skoro ciało może niekiedy zasłabnąć, to dlaczego nie miałby prawa słabnąć duch. Zastanawiam się tylko czy to działa w dwie strony. Bo tak jak wierni czasem mają ochotę wyjść, tak my czasem nie mamy ochoty nawet wchodzić.
Czasem nikt nie odpowiada na Mszy, czasem nikt nie przystępuje do Komunii, czasem żują gumę i z założonymi nogami oglądają Przeistoczenie. Czasem tak hałasują, że ciężko samego siebie usłyszeć. Czasem aż słychać milczącą niewiarę. Ale nigdy nie przyszło mi nawet na myśl, żeby wyjść, żeby zostawić ludzi z tego powodu jacy są. W tym sensie uważam, że relacja ksiądz-wierny zawsze będzie bardziej ojcowska niż partnerska. Tak przynajmniej rozumiem kapłaństwo - być wiernym ludziom pomimo wszystko. Słabość i grzech drugiego traktować jako wezwanie do wierności i osobistego nawrócenia. Nie przestać być ojcem pomimo marnotrawnych synów i nie przestać być pasterzem pomimo zabłąkanych owiec. Bo dzieci mają prawo do wieku dojrzewania. Ojcowie powinni już być dojrzali.
Módlcie się za nas, księży, żebyśmy bardziej przypominali Dobrego Pasterza niż zabłąkane owce. A Wy, pozostańcie po prostu owcami. Znajdziemy was, nawet jak się zabłąkacie. Tylko nie zamieniajcie się w wilki.
Nie każdy syn marnotrawny kończy tak dobrze jak ten z Ewangelii.
Pewien syn marnotrawny powiedział sobie: "Zabiorę się i pójdę do mego ojca". I poszedł. Jednak w drodze napadli na niego zbójcy i zostawiwszy na wpół umarłego odeszli. Przechodził tą drogą kapłan i lewita, więc nie pomogli. Samarytanin nie przechodził, bo nie miał czym wybrać się w podróż, pożyczywszy wcześniej oślice Jezusowi na Niedzielę Palmową. Więc na wpół umarły, umarł całkiem.
Inny syn marnotrawny wracał do domu przez Siloam akurat wtedy, kiedy zawaliła się wieża i zabiła 18 ludzi. Był jednym z ofiar.
Jeszcze inny wrócił do domu, ale naprzeciw wybiegł mu nie ojciec ale starszy brat. I zabił go, mówiąc sobie i sługom: "Znając ojca, przyjmie brata i powie: „To jest też dziedzic”. Chodźcie, zabijmy go a dziedzictwo będzie nasze".
Jeszcze inny nie zastał ojca z bratem w domu, gdyż poszli na górę Moria. Służba mówiła, że sam Bóg kazał złożyć tam ojcu w ofierze syna. Przestraszył się, że Bóg każe zrobić z nim to samo i uciekł.
Jeszcze inny wrócił do domu, ale tam nie było już służby, utuczonych cieląt, szat, pierścienia i sandałów. Starszy brat umarł. Ojciec został sam, siedząc trędowaty na popiele, bo był Hiobem.
Jeszcze inny wrócił, ale w kraju ojca nastał taki głód, że ojciec wysłał go natychmiast razem ze starszym bratem do Egiptu, jak Jakub swych synów. Kto wie, co się stanie po drodze między braćmi.
Jeszcze inny wrócił do domu, ale dom zastał w gruzach i ani jednej duszy. Cała bowiem rodzina została uprowadzona do niewoli babilońskiej.
Był też taki co wrócił do domu, ale nikt nie wybiegł mu naprzeciw i nikt nie rzucił się na szyję, bo ojciec już nie żył.
Ile synów marnotrawnych, tyle dróg i historii. Najważniejsze, by nie zwlekać z powrotem i by uwierzyć, że synostwo zaczyna się już w drodze do domu Ojca.
[post_title] => Synowie marnotrawni [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2312-synowie-marnotrawni [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-03-22 14:06:22 [post_modified_gmt] => 2018-03-22 13:06:22 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/03/22/2312-synowie-marnotrawni/ [menu_order] => 2344 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [112] => WP_Post Object ( [ID] => 5759 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-03-20 23:26:19 [post_date_gmt] => 2018-03-20 22:26:19 [post_content] =>
Dyskutowane ostatnio szeroko kazanie ks. Edwarda Stańka można potępić, nazwać bluźnierstwem, połączyć z chorobą lub ze starością. Można jednak próbować je zrozumieć. Nie tylko dlatego, że ks. Adam Boniecki tłumaczył Nergala, albo że papież Franciszek mówił o homoseksualistach: „Kimże ja jestem, aby ich osądzić?”. Można przede wszystkim dlatego, że tu chodzi o człowieka, księdza, profesora, prałata, rektora seminarium, promotora i mistrza wielu studentów, kaznodzieję i rekolekcjonistę, autora wielu czytanych książek i powtarzanych kazań, kierownika duchowego setek Krakowian i kogoś, o kim zawsze się mówiło, że to człowiek, który myśli i żyje na wskroś Ewangelią. Jemu się to po prostu należy. Skąd zatem tak wierzącemu księdzu mogły przyjść na usta tak kontrowersyjne słowa?
Po pierwsze, to sprawa stylu ks. Profesora. Przez 5 lat był moim rektorem w seminarium. Ile razy denerwowałem się na jego słowa, to pamięta tylko mój pamiętnik. Że za ostro, że brak miłości, że się tak nie mówi. Ale czas robił swoje i pokazywał, że to była twarda, ale jednak miłość.
Seminarium – mówił – to nie czas wychowania. To czas samowychowania i czas sprawdzania. Przełożeni są jak młotek. Jeśli kleryk jest szklanką, to pęknie. Lepiej żeby pękł teraz, niż na parafii.
Innym razem prowadzący modlitwy w kaplicy skończył je nie o 7.25 tylko chyba 3 minuty wcześniej. Rektor zabrał głos na śniadaniu: Ten, kto skrócił modlitwę, musi pomnożyć sobie 3 minuty razy ilość kleryków w kaplicy i tyle czasu sam spędzić na modlitwie, bo tyle czasu zabrał Bogu (wyszło ponad 5 godzin).
Jeszcze innym razem chcieliśmy wziąć udział w Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Zgodził się pod warunkiem, że zdamy 400 pytań z dogmatyki, bo jak kleryk nie będzie mądry, to Duch Święty mu zaszkodzi. To zniechęciło wielu. Ja jednak poszedłem z kolegą prosić o te 400 pytań, bo nam bardzo zależało. Rektor pozwolił pójść bez zdawania żadnych pytań. A potem nawet zgodził się na wyjazd do Wrocławia, gdzie charyzmatycy z całej Polski zebrali się na Polach Marsowych. I jeszcze dał nam pieniądze na drogę. W bezpośrednich kontaktach był ojcem. Na zewnątrz wydawał się sędzią. Ci którzy go znają, nie dziwią się takim słowom jak: „Niewielu mnie rozumie, bo dla bardzo niewielu Kościół jest domem” albo „Nie mam o to do nikogo żalu, bo wiem, że Jezusa też niewielu rozumiało”. Co więcej, powiedzą: „Cały Staniek: Tak, tak, nie nie”.
Po drugie, to człowiek, który czerpie głównie z dwóch źródeł: Pisma Świętego i Ojców Kościoła. I tyle czasu spędza w tym świecie, że często myśli i mówi ich językiem, czasem kompletnie niepodobnym do współczesnego języka. Przypomina w tym trochę Ignacego Rzeckiego z Lalki, człowieka starej daty, który ciągle żyje romantyzmem w czasach coraz bardziej panującego pozytywizmu. Staniek jakby zatrzymał się w Kościele Pierwszych Wieków, widząc w nim ideał Kościoła.
I co on czyta o niewierzących i pomaganiu? Czyta, że w Nowym Testamencie chodzi przede wszystkim o głoszenie Chrystusa a nie o pomaganie biednym. Że chrześcijanie zawsze pomagali ubogim, ale przede wszystkim swoim. Że nie można było dawać chleb temu, kto nie chciał pracować (tak św. Paweł). I że jałmużna powinna się spocić w rękach dającego, dopóki nie pozna, komu ją daje (tak Didache). Czyta o tym, że nie można się sprzęgać z niewierzącymi do jednego jarzma (2 Kor 6,14), potem o arcana fidei, katechumenacie, i tym wszystkim, co mówi, że trzeba bardzo pilnować się przed tymi, którzy mogą odciągnąć nas od skarbu wiary. Czyta też komentarze Ojców o „byłem przybyszem, a przyjęliście mnie.”. Dla wielu Ojców Kościoła, jak i dla całej egzegezy aż do XVIII w., a także dla niektórych współczesnych biblistów „jeden z braci moich najmniejszych” w Ewangelii Mateusza to nie poganin, ale to chrześcijanin („odbiorcy Ewangelii, słysząc bracia najmniejsi, myśleli zapewne o członkach wspólnoty”, A. Paciorek, Ewangelia wg św. Mateusza I/2, Częstochowa 2008, s. 516). Mt 25,31-46 to sąd nad poganami. Sądzi ich Jezus. Chrześcijanie będą sądzeni na podstawie wiary w Jezusa, poganie na podstawie ich stosunku do chrześcijan. To kalka koncepcji żydowskiej. Żydzi będą zbawieni, bo są narodem wybranym. Poganie też, o ile dobrze będą traktować Żydów. Jeśli Mateusz pisał głównie do chrześcijan pochodzenia żydowskiego, wiedział, o co chodzi. W tej perspektywie, biorąc jeszcze pod uwagę historię Europy, ks. Staniek widzi zaproszenie muzułman do parafii jako sprzeczne z Ewangelią i tradycją Kościoła. A przecież nie odmawia im pomocy: „Miłosierdzie możemy okazać tym wyznawcom islamu, którzy umierają z głodu lub pragnienia. Drzwi diecezji i parafii mogą być otwarte tylko dla wierzących w Jezusa”.
Podobnie z Eucharystią. Czyta o tym, że kto niegodnie spożywa Ciało Pańskie, śmierć sobie spożywa (św. Paweł), o tym, że kto święty niech przystąpi, a kto nim nie jest niech czyni pokutę (Didache). Jako patrolog zna dobrze praktykę pokutną starożytnego Kościoła i nie może się zgodzić na to, że cudzołóstwo, za które pokutowało się kiedyś parę lat, dziś zaczyna nie być przeszkodą do Komunii. Będąc jeszcze starszym księdzem, widzi na własne oczy jak spada szacunek do Eucharystii. Dawniej ludzie widzieli w niej taką świętość, że nawet po zjedzeniu mięsa w piątek, nie przyjmowali Komunii a księża nie odprawiali trzech koncelebr w niedzielę, tylko dlatego, że ktoś chciał dać na Mszę. Dla takiego człowieka komunia dla rozwodników to zamach na świętość a świętość dla niego zawsze była ważniejsza niż człowiek. Bo jak się Boga zdewaluuje, to człowiek i tak nie zyska na wartości.
Po trzecie, ks. Staniek jest zwolennikiem zasady, która przez wieki obowiązywała w Kościele. Przełożony ma prawo wymagać tego, co chce, ale jednocześnie ma obowiązek wysłuchać tego, co myślą o tym podwładni. Podwładni mają prawo powiedzieć, co myślą o nakazie przełożonego, ale mają obowiązek zrobić to, co przełożony nakazuje. Oczywiście, o ile nakaz nie wzywa do grzechu. I tu jest problem, bo od pewnego czasu zaczęły panoszyć się dwa błędy. Jeden ze strony przełożonych. Nie można im mówić negatywnie o ich decyzjach, bo samo mówienie traktowane jest jako nieposłuszeństwo. Drugi błąd jest po stronie podwładnych. Uważają oni, że jak nie zgadzają się z przełożonym, to tego nie będą robić. Brakuje w Kościele całkiem szczerej rozmowy. I ks. Staniek nie powiedział nic nowego. Powiedział to, co czym myślą miliony katolików i nie tylko w Polsce. I byłoby pięknie gdybyśmy się nie obrażali, że ten czy ta myślą tak czy tak, ale zdawali księżom, biskupom i Ojcu Świętemu sprawę taka jaka jest, a nie taka jaką chciałby, żeby była. Jeśli kard. Kasper mówi, że wierni nie mają problemów z rozumieniem Amoris Laetitia, to byłoby uczciwe, gdyby ktoś inny z biskupów powiedział, że wierni mają problem z Amoris Laetitia. Co z tym zrobi Ojciec Święty, to jest jego sumienie. Ale obowiązkiem pasterzy jest mówić, gdzie znajdują się owce. Jeśli w domu rodzice chcą adoptować dziecko, ale jedno z ich dzieci nie chce takiej adopcji, to czy ma obowiązek powiedzieć o tym czy jednak siedzieć cicho i mieć nadzieję, że pokocha braciszka? A jeśli nie pokocha, jeśli swoją złość i niedojrzałość wyleje na adoptowane dziecko, kto wtedy weźmie odpowiedzialność za decyzję rodziców?
Od lat jestem pod wrażeniem, jak Bóg nie boi się szczerości. Gdy Jeremiasz powie: „Przeklęty dzień, w którym się urodziłem” (Jr 20,14), Bóg nie mówi: „Proszę tak nie pisać. Życie jest błogosławieństwem od poczęcia aż do naturalnej śmierci”. Gdy Hiob powie o sobie, że lepiej, żeby umarł jak płód poroniony (por. Hb 3), Bóg nie mówi: „To kłamstwo. Każde życie jest darem”. Gdy psalmista wyrzuci Bogu, że chociaż ludzie byli Mu wierni, On zaspał i nie pomógł (Ps 44), to Bóg nie usuwa takiego psalmu, bojąc się, że ludzie stracą wiarę w Boga. Mało znam ludzi, którzy kochają tak Kościół jak ks. Staniek i którym tak mało zależy na sławie, układach i poklasku. Którzy nie boją się być dorosłymi synami w domu Ojca, chociaż wielu wolałoby, żeby zostali niewolnikami.
Jeszcze została sprawa modlitwy o śmierć: „Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni – modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca. O szczęśliwą śmierć dla niego mogę zawsze prosić Boga, bo szczęśliwa śmierć to wielka łaska.”. Ponad milion księży i sióstr kończy każdy dzień słowami: „Noc spokojną i śmierć szczęśliwą niech da nam Bóg Wszechmogący”. Nie mówimy „mi”, ale „nam”, bo modlimy się o szczęśliwą śmierć nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich. Ważniejsze jednak w kazaniu jest słowo „jeśli”. Ja to rozumiem najprościej. Ks. Profesor modli się o to, żeby papież słuchał Ducha Świętego, a jeśli miałby nie słuchać, to lepiej, żeby umarł. Grubo. Ale znowu przypominają się słowa Jezusa wypowiedziane do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku” (Mt 16,23) albo te o Judaszu: „Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził” (Mk 14,21), albo te: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza” (Mt 18,6). Jezus nie modli się o śmierć gorszyciela. Życzy mu, żeby go inni zabili. Bo kto wie, jakim dramatem jest grzech, nie będzie mówił, że śmierć jest największą tragedią. Przecież nie tylko księża modlą się w Liturgii Godzin: „Każdego dnia będę tępił wszystkich grzeszników ziemi, wypędzę z miasta Pańskiego wszelkich złoczyńców.” (Jutrznia, IV tydzień).
Próbuję zrozumieć ks. Prałata. Tak jak próbuję zrozumieć Jezusa, gdy mówi: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16). Tak jak próbuję zrozumieć papieża Franciszka, gdy mówi o komunizmie (choćby w „Otwieranie drzwi”). Nie mówię, że rozumiem. Nie mówię, że się zgadzam. Nie mówię, że nie boli. Ale zastanawiam się, czy gdyby ks. Edward Staniek wyznał, że stracił wiarę w Jezusa, byłby tak samo atakowany, jak za to, że wydaje się nie wierzyć Ojcu Świętemu. Zastanawiam się, czy ci co znają stosunek Lutra do papieża i świętowali 500-lecie reformacji a teraz burzą się tym, który kocha papieża miłością bardziej ewangeliczną niż protestancką, widzą swój brak logiki. Zastanawiam się też, dlaczego ks. Staniek nie próbuje bardziej zrozumieć Papieża.
Nie wiem. Wiem, a raczej pragnę, żeby przyszedł czas w Kościele na próbę wzajemnego zrozumienia, żeby przyszedł czas na całkowitą szczerość i całkowite posłuszeństwo. Czas na mówienie, że nieposłuszeństwo jest grzechem, tak jak grzechem jest brak szczerości. Bo pasterze Kościoła będą odpowiadać przed Bogiem nie tylko za to, czy posłuchali Ojca Świętego, ale również za to, czy powiedzieli mu szczerze o tym, co myślą powierzeni im ludzie.
[post_title] => Próbować zrozumieć [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2311-probowac-zrozumiec [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-03-20 23:26:19 [post_modified_gmt] => 2018-03-20 22:26:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/03/20/2311-probowac-zrozumiec/ [menu_order] => 2345 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [113] => WP_Post Object ( [ID] => 5757 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-02-13 23:08:35 [post_date_gmt] => 2018-02-13 22:08:35 [post_content] =>13.02.2018
Nie wypowiadam się prawie w ogóle na tematy polityczne, bo się za dobrze nie znam a ponadto są one obciążone takim marginesem uogólnień, że czasem w ogóle nie wiadomo, co kto ma na myśli. Co to jest np. lewica a co prawica? Czy SLD jest bardziej lewicowy niż PIS? Czy jak ktoś jest za eutanazją to jest prawica czy lewica? A jak za 500+ to lewica czy prawica? Myślę, że w praktyce nie da się zaszeregować ludzi do prawej czy lewej strony. Zdarzyło mi się jednak słyszeć zarzuty, że bardziej sprzyjam prawicy. Ten wpis jest próbą zrozumienia siebie i odpowiedzi. Jeśli szczerze mogę powiedzieć, że jako człowiekowi serce bije mi bardziej po prawej stronie (oczywiście w mojej definicji prawej strony), to wynika to przynajmniej z czterech powodów:
1) Jestem z Podhala. Zawsze większość głosowała tu przeciw komunistom. Ludzie ukształtowani w trudnych warunkach życia i walczący o każdy kawałek ziemi, nauczyli się, że człowiek w życiu to ma, co sam sobie zapracuje. Kołchozy i socjał to nie logika górali. Praca. Własność prywatna. Indywidualność. Wolność. Odpowiedzialność. To jest to. Oczywiście na Podhalu nie brakowało solidarności, tylko że to była solidarność z biedkami a nie z cwaniakami. Takie było Podhale. I jak pewno wielu ludzi, również i ja jestem trochę tym, skąd pochodzę.
2) Urodziłem się w 1973 r., nie pamiętam więc czasów stalinowskich, ale pamiętam stan wojenny, kilkugodzinne oczekiwanie na chleb przed sklepem, bo jak przywieźli 100 bochenków na wioskę, gdzie mieszkało ponad 500 mieszkańców to można było kupić dwa chleby na jedną rodzinę, jak 60, to jeden, a jak trzydzieści to każdy miał prawo do pół bochenka. Całe dzieciństwo i młodość wzrastałem w atmosferze złych komunistów i nadziei na zwycięstwo chorego systemu. Nawet w Mizernej można było usłyszeć Radio Wolna Europa. Nie byłem beneficjentem systemu. Rodzice nie należeli do partii. Nawet na kazaniach mniej lub bardziej dostawało się komunie. Na kolonii w 1985 r. nie pozwolono nam w żadną niedzielę iść do kościoła. A jadąc na olimpiadę z geografii do Szczecina jeszcze w 1992 r. słyszałem drwiny opiekuna olimpijczyków z Krakowa, politycznie pana od starego systemu: Kto to widział, żeby nosić na palcu różaniec? Tak jak babcie z Ruczaju pytały po wyborze Benedykta XVI: Wszystko dobrze, ale żeby Niemca wybierać? Tak ja po latach mam ciągle urazę: Ale żeby lewicę popierać?
3) Prawa strona nie walczy otwarcie z Bogiem i nie kontestuje Kościoła i wiary, a więc naturalnie jest mi do nich bliżej, bo jestem wierzący. To, że grzeszą nie mniej niż lewica, to raczej wiadomo. Ale że ja też grzeszę, to nie przeszkadzają mi tak bardzo ich grzechy. Trochę jak z rodziną. Rodzice są nam bliżsi niż sąsiedzi nie dlatego, że są lepsi, ale dlatego, że dzielimy więcej wspólnych rzeczy, nasz świat wartości jest bardziej kompatybilny. Gdyby ojciec kochał sąsiadkę bardziej niż żonę to byłoby coś nie fair. Gdyby katolik kochał muzułmanów czy ateistów bardziej niż katolików z innej opcji politycznej , to byłoby to coś nie fair. A raczej byłby to dowód na to, że wiara jest dla niego mniej ważna niż polityka.
4) Żyję już trochę na ziemi i z moich trzydziestoletnich obserwacji świadomego religijnie, społecznie i politycznie życia wynika, że bardziej trzeba się bać lewicy niż prawicy.
Młodzi coraz częściej mieszkają ze sobą przed ślubem – kiedyś nie mieszkali.
Zmienił się stosunek do homoseksualistów – kiedyś nie do pomyślenia były pary jednopłciowe, teraz już nawet ludzie zaczynają nie widzieć problemu, żeby takie pary mogły adoptować dzieci.
Zmienił się stosunek do in vitro.
Antykoncepcja była i kiedyś stosowana, ale nie z tak negatywnym nastawieniem do Kościoła.
W Anglii i Irlandii przez lata były prowadzone ośrodki adopcyjne przez katolików. Jeśli para homoseksualna chciała adoptować wybierała inny ośrodek, co wydawało się logiczne. Teraz nie można prowadzić ośrodka, jeśli organ prowadzący nie godzi się na adopcję dla par homoseksualnych. I tak padło parę ośrodków katolickich na wyspach. Komu przeszkadzała ta różnorodność?
Wszystkie te zmiany są bliższe lewicy niż prawicy. Świat zaczyna kręcić się w lewą stronę i to na tych wysokościach geograficznych, które są sprzeczne z Ewangelią, a więc tym, co jest dla mnie najważniejsze. Paradoksalnie wielu krzyczy, że świat kręci się w prawo. Tylko, że kierunek skrętu nie zależy od decybeli krzyków. Codziennie słyszę, że prawica jest gorsza, faszyści, nacjonaliści, kibole. Tylko, że na razie to wygląda tak, że prawica krzyczy głośno i brzydko (i powiedzmy szczerze wbrew Ewangelii), ale krzywdy ludziom nie robi, natomiast lewica z uśmiechem na ustach i hasłami o pokoju prasuje skutecznie mentalność homo sapiens, tak że się nawet nie zorientuje, kiedy już nie jest sapiens. To dla mnie bardzo ciekawy okres historii, kiedy zdaje się walczyć ze sobą prawda obiektywna z prawdą manipulacyjną. Albo, żeby być bardziej obiektywnym, siekiery stoją naprzeciw słodkich tabletek trujących. I ludzie dzielą się na tych, co walczą z siekierami nie widząc żadnych problemów, że się zabija człowieka inaczej (lewica) oraz na tych, co widzą nawet więcej trucizny w zastrzykach niż jej jest, nie widząc żadnych problemów, że wymachiwanie siekierą też ludzkie nie jest (prawica).
Jestem bardziej po prawej stronie, bo więcej realnych szkód Ewangelii i wierzącym ludziom przyniosło lewicowe myślenie.
To tylko moje osobiste impresje. Może inaczej rozumiemy słowo prawica i lewica. A jeśli nawet nie, mam nadzieję, że nikogo nie zniechęcę tym wpisem do Boga, tak jak żaden człowiek nie zniechęcił mnie jeszcze do głoszenia Ewangelii. Zachęcam też, żeby każdy zrobił sobie rachunek sumienia i poszukał powodów posiadania takiej a nie innej matrycy społecznej. Najważniejsze dla mnie w tym wszystkim są wnioski. A są dwa. Po pierwsze, nie dzielić świata na prawicę i lewicę, bo to uogólnienie, które więcej może robić krzywdy niż dobra. A więc bardziej mówić o konkretnych sprawach i konkretnych stanowiskach. Po drugie, nie dać się zwieść pozorom. Prawda jest zawsze długofalowa i bardziej bolesna, manipulacje są bardziej słodkie, ale niestety prędzej czy później pękną jak bańka mydlana, czy zostaną odrzucone jak kamień, którego prawda Wielkiej Nocy odrzuciła po dwóch dniach panowania kłamstwa.
[post_title] => Serce po prawej stronie? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2298-serce-po-prawej-stronie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-02-13 23:08:35 [post_modified_gmt] => 2018-02-13 22:08:35 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/02/13/2298-serce-po-prawej-stronie/ [menu_order] => 2365 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [114] => WP_Post Object ( [ID] => 5754 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-02-05 14:36:58 [post_date_gmt] => 2018-02-05 13:36:58 [post_content] =>4.02.2018
To był jeden z najtrudniejszych tygodni w moim życiu. W Izraelu mieszkałem 3 lata. Tam zrobiłem doktorat i tam jeżdżę praktycznie co roku. Wykładając Stary Testament i modląc się psalmami codziennie, żyję tym światem nie mniej niż tysiące innych Polaków. A jeszcze biorąc pod uwagę licealną miłość do historii, szalenie ciężko mi było czytać i słuchać sporu wobec nowelizacji ustawy. Uczytałem się jednak jak mało kiedy i chciałbym podzielić się w tej sprawie kilkoma refleksjami. Nie będą pisał za wiele o nazwiskach i instytucjach, żeby ktoś nie pomyślał, że stosuję argumenty ad personam. Kto myślący, się domyśli.
1. Problem treści ustawy
Jeśli ktoś przeczyta tekst nowelizacji ustawy, potem porówna go z tekstem ustawy walczącej z kłamstwem oświęcimskim a następnie przeczyta podobne ustawy obowiązujące w ponad 20 krajach, to jeśli jest uczciwy intelektualnie, nie może powiedzieć, że proponowana nowelizacja jest zła, niekonkretna, niepotrzebna albo ograniczająca wolność dyskusji. A jeśli tak mówi (bo mówić przecież wolno) to jednocześnie daje świadectwo, że ustawy penalizujące kłamstwa oświęcimskie lub zakłamywanie innych ludobójstw są złe, niekonkretne, niepotrzebne albo ograniczające wolność dyskusji. Natomiast jeżeli uważa, że polska nowelizacja ustawy jest zła, ale wszystkie inne są dobre, to ma problem albo z myśleniem albo z intelektualną uczciwością.
2. Problem procedowania ustawy
Nie trzeba być mega pracowitym, żeby sprawdzić jak wyglądała debata nad nowelizacją. Gazeta Prawna pisała o niej już np. 3.03.2016 r. TV Republika 16.08.2016. Rzeczpospolita 6.10.2016. Gazeta Wyborcza 24.05.2017 r. Jeszcze jak do tego dodamy zapewnienia ministra Patryka Jakiego o konsultacjach z ambasadą Izraela, to nie ma wątpliwości, że w ciągu ostatnich dwóch lat: a) kto chciał, to wiedział o ustawie; b) z 5 lat kary zmieniono na 3 lata; c) na prośbę Izraela wprowadzono wyjątek dla artystów i naukowców; d) ustawa była krytykowana, ale głównie przez Helsińską Fundację i może mało szukałem, ale nigdy nie stawiano jej zarzutu potencjalnego zaognienia stosunków z Izraelem. Dlatego tym bardziej boli, że wielu z tych ludzi, co ma pretensje o ustawę, przez dwa lata nigdy nie wyraziło publicznie żadnego sprzeciwu. Jeśli wyrażają go teraz, to nie dlatego, że ustawa jest zła (patrz pkt 1), ale dlatego, że negatywnie zareagował Izrael. To tak jakbym w domu widział, że żona robi pomidorową dla gości i nie miał żadnych obiekcji. Kiedy jednak goście powiedzą, że nie lubią pomidorowej, to ja wtedy zaczynam awanturę: po co akurat taką zupę robiłaś…
W tym punkcie mamy problem z honorem. Ja osobiście w życiu nie miałbym pretensji do żony, gdyby goście zareagowali negatywnie na pomidorową, skoro się wcześniej nie odzywałem. Ale to trzeba mieć honor.
3. Problem reakcji
W kontekście dwóch powyższych punktów reakcja pani ambasador, premiera Izraela jak i wielu innych polityków była szalenie zaskakująca. Niektórzy mówią, że problemem była data. Ale problemem nie może być data. Bo gdyby ustawa miała na celu przyznanie się do współodpowiedzialności Polaków za Holocaust, to nie sądzę, żeby ktokolwiek z Izraela miał pretensje typu: To skandal, że w rocznicę wyzwolenia Auschwitz wy, Polacy myślicie tylko o sobie! Raczej byliby zadowoleni. Więc nie data, ale treść była punktem zapalnym. Dlaczego jednak treść? Tłumaczenia strony izraelskiej są niekompatybilne z zachowaniem wobec ustawy w ostatnich dwóch latach, dlatego uzasadnienia ich reakcji nie mogą być prawdziwe. Tak jakby pani młoda miała pretensje do narzeczonego na ślubie za wybór garnituru, który wybierali razem 3 miesiące wcześniej. Gdzie zatem tkwi problem? Nie wiemy. Ale jeśli nie wiemy, to mamy prawo do stawiania hipotez, bo sytuacja jest mega kuriozalna. Osobiście uważam, że tę mega kuriozalną sytuację mogą tłumaczyć dwie teorie. Pierwsza ideologiczna, druga finansowa.
Pierwsza wynika z wieloletniej edukacji Żydów na temat udziału Polaków w Holokauście. Studiując w Izraelu, bardzo często słyszałem od profesorów: Co wyście Polacy robili Żydom, bo co tydzień pisze się o waszych okrucieństwach w prasie? Nieraz byłem zdziwiony trafiając na publikacje, jakoby to chrześcijanie doprowadzili do Holokaustu (w życiu bym nie pomyślał, że Hitler napadł na Polskę dlatego, że my byliśmy katolikami a Niemcy protestantami). Jak do tego dodamy Grossa i filmy, wycieczki młodzieży izraelskiej i w pewnym sensie wyłączność Izraela na narrację o II wojnie światowej, sprawa wydaje się dosyć klarowna: Największy wróg to byli Niemcy. Przyznali się. Zapłacili odszkodowania, więc w miarę jest ok. Natomiast Polacy współpracowali z nazistami a nie chcą się ani przyznać ani wypłacić odszkodowań. Wina ich jest mniejsza, ale fakt, że ją negują sprawia, że nas to denerwuje maksymalnie. Reakcja Izraela wynika więc z tego, że ktoś zauważył draństwo Polaków. Dlaczego nie zauważyła tego ambasada? Bo ambasada nie widziała złych intencji w ustawie. Natomiast w Knesecie znaleźli się tacy, co zobaczyli w niej złe intencje, a potem to już był efekt domino. Mówiąc obrazowo, ambasada myślała, że pan wynosi z tramwaju swoją teczkę, a politycy zaczęli krzyczeć, że to teczka kradziona i należy łapać złodzieja. W tej teorii mega słabo wychodzi ambasada i rząd, bo nie potrafi zauważyć wcześniej tego, co inni widzą później. Ale przede wszystkim wychodzi również to, że mamy już diametralnie inne spojrzenie na Holokaust. My uważamy, że Polacy nie są współodpowiedzialni jako naród. Tysiące Polaków pomagało ratować życie Żydom, tysiące przyczyniało się do śmierci. Byliśmy w większości ofiarami i bohaterami a w mniejszości sprawcami. Tak samo jak Żydzi. W większości byli ofiarami i bohaterami, ale niestety prawdą jest również to, że dziesiątki tysięcy Żydów straciło życie z powodu Żydów. Izrael widzi to inaczej. O Żydach myśli tak, jak my o Polakach. W Polakach widzi jednak więcej bandytów niż sprawiedliwych. I jeśli tak się sprawy mają, to nie dojdziemy do porozumienia. Tak jak nie doszliśmy do porozumienia na temat żyjącego Jezusa. Co więcej, taka różnica zdań nie byłaby możliwa 50 lat temu, bo za wielu było świadków po jednej i drugiej stronie. Jeśli dzisiaj jest, to tylko świadczy jaką siłę w historii mają nie tyle fakty, co narracja o faktach.
Druga teoria jest znana, bo o wpływie ustawy reprywatyzacyjnej na reakcje Izraela pisze wielu. Czyli w skrócie: Izrael interesował się nowelizacją. Poprawki wniesione, więc zaniechał. Potem skoncentrował się na ustawie reprywatyzacyjnej, a że zauważył, że będzie ciężko postawić na swoim, zaryzykował wojnę medialną, żeby psując obraz Polski łatwiej było uzyskać wpływ na skompromitowany rząd.
Bardziej racjonalna i bliższa osobiście jest mi pierwsza teoria. Ale gdyby mi zależało na pieniądzach, zrobiłbym dokładnie tak, jak mówi teoria druga. Ryzyko jest duże, bo mogą się za Polkami wstawić, ale biorąc pod uwagą jak każdy się boi posądzenia o bycie z tymi, którzy są oskarżani o współodpowiedzialność za Holokaust, ryzyko można podjąć. Zawsze przecież można się wycofać i przeprosić, że się nie zrozumiało do końca intencji, bo czyż ustawa nie jest nieprecyzyjna?
4. Problem intencji
O intencjach to ludzie uwielbiają pisać, bo są one jak kosz. Co wrzucisz, to wleci. Rządowi zarzuca się, że chce ukryć draństwa Polaków. Rząd się tłumaczy, że nie. Izraelowi się zarzuca, że mu chodzi o pieniądze. Izrael uważa to za antysemityzm. Nie chcą uwierzyć w Polaków, bo rząd zrobił skandal z Trybunałem. Ale z drugiej strony jak wierzyć rządzącym w Izraelu, biorąc pod uwagę chociażby kontrowersyjną kwestię osadników na terenach okupowanych?
Na temat intencji rozmawia się bardzo trudno. Natomiast jeśli ktokolwiek zarzuca drugiej stronie nieczyste intencje, musi mieć świadomość, że druga strona ma takie samo prawo nieczyste intencje zarzucać. Jeśli ktoś insynuuje, że Polacy na pewno chcą się schronić za plecami nazistów, to Polacy mają prawo powiedzieć, że Izrael na pewno chce pieniędzy. Zarzucanie Izraelowi, że trudne sprawy chce wykorzystać dla pieniędzy, jest okrutne. Zarzucanie Polakom, że chce ukryć sprawców zbrodni, nie jest wcale mniej okrutne. Wierzę jednak gorąco, że oba rządy usiądą i pogadają merytorycznie, bo nie ma nic gorszego niż wmawianie drugiemu, co on myśli.
5. Problem asymetrii
Jest w tym sporze jeszcze jakaś wielka asymetria. TVP przeprasza ambasador za wpis na Twitterze, który miał łączyć reakcję Izraela na nowelizację ustawy o IPN z kwestią reprywatyzacji. Nie mogę jednak znaleźć żadnych przeprosin ze strony Izraela, ani za wpisy o polskich obozach śmierci, ani o mówienie, że chcemy się schować za nazistami, ani za sugerowanie negowania przez Polskę Holokaustu.
Rząd robi wszystko, żeby nie doszło do manifestacji przed ambasadą Izraela. W Nowym Yorku pozwala się młodym Żydom wygadywać głupstwa przeciw Polsce przed ambasadą.
We wszystkich oficjalnych wypowiedziach czy to rządu Polski czy Izraela jest podnoszona kwestia współpracy Polaków z Niemcami a w ogóle nie podnosi się kwestii współpracy z Niemcami Żydów.
I w Polsce i w Izraelu pojawiają się głosy, które przestrzegają przed objawami antysemityzmu, ale ciężko znaleźć, żeby te same osoby wzywały do zaprzestania eskalacji nienawiści wobec Polaków.
Jedynie nie ma asymetrii w komentarzach internautów. Tutaj walą się równo jedni i drudzy, co bynajmniej nie jest wcale okazją do dumy.
Wiem, że zawsze się mówiło, że mądrzejszy powinien ustąpić. Ponadto wielu w naszym kraju jest chrześcijan, więc nie powinniśmy stosować zasady „oko za oko”. Ale trzeba jednak pamiętać, że każda asymetria na dłuższą metę może grozić tylko eskalacją konfliktu. Jeśli ktoś ciągle mówi swemu dziecku: ustąp bratu, bo młodszy, bo słabszy, bo co pomyśli ciocia, ty ustępujesz, a brat i rodzina nie docenia tego, może dojść takiej eskalacji nienawiści, że będziemy żałować, iż zabrakło nam kiedyś stanowczości.
Jak się to skończy?
Patrzę na Konfesję św. Jana z Kęt. Przetrwała zabory, wojnę pierwszą i drugą, nazizm i komunizm. I dziękuję Bogu, że są wartości nieprzemijające i ludzie, którzy za nimi idą. I modlę się nie tylko za dobre zakończenie tego sporu, ale przede wszystkim o to, żebyśmy nie dali się sprowokować nienawiści, bezmyślności i nieuczciwości intelektualnej. Bo przecież granica nie idzie między Polską a Izraelem. Granica nie idzie między tymi, co znają historię i jej nie znają. Granica idzie między prawdą a kłamstwem, między uczciwością intelektualną a manipulacją, między honorem a upodleniem, między przebaczeniem pomimo wszystko a żalem ze względu na wszystko. Granica ostatecznie idzie między tymi, którzy próbują kochać w każdej sytuacji a tymi, co wykorzystają każdy talent, żeby skrzywdzić drugiego.
Bardzo mi zależy na tej sprawie. Jeśli więc między czytelnikami jest ktoś, kto jest w stanie mnie posłuchać, to go proszę, żeby miał swój honor, był intelektualnie uczciwy i próbował kochać zawsze, a jeśli nie potrafi, żeby raczej milczał, niż upubliczniał nienawiść wobec Żydów czy wobec Polaków.
[post_title] => O (nie)polsko-izraelskim sporze [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2291-o-nie-polsko-izraelskim-sporze [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-02-05 14:36:58 [post_modified_gmt] => 2018-02-05 13:36:58 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/02/05/2291-o-nie-polsko-izraelskim-sporze/ [menu_order] => 2371 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [115] => WP_Post Object ( [ID] => 5753 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-02-04 09:21:46 [post_date_gmt] => 2018-02-04 08:21:46 [post_content] =>4.02.2018
Stary Testament powstawał przez wieki być może aż do I w. p.n.e. Nowy Testament powstał w I w. n.e. W ostatnich dziesięcioleciach coraz liczniejsza grupa ludzi zdaje się pisać Najnowszy Testament. Najbardziej znane różnice między Nowym Testamentem a Najnowszym są następujące:
Nowy mówi: „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę” (Ap 3,19).
Najnowszy: Bóg nikogo nie karci.
Nowy mówi: „Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła.” (Mt 4,1)
Najnowszy: Bóg nikogo ani nie wodzi na pokuszenie ani nie próbuje.
Nowy mówi: „Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych.” (Łk 13,28)
Najnowszy: Bóg nikogo nie wyklucza.
Nowy mówi: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.” (Mk 16,16)
Najnowszy: Bóg nikogo nie potępia.
Nowy mówi: "Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego". (1 Kor 6,9-10)
Najnowszy: Z tej listy na chwilę obecną należy wykreślić mężczyzn współżyjących ze sobą.
Nowy mówi: „To niech będzie wiadomo wam wszystkim … że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka … ten człowiek stanął przed wami zdrowy … I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, przez które moglibyśmy być zbawieni”. (Dz 4,10-12)
Najnowszy: Wszystkie religie są równe.
Nie wiadomo, kiedy zakończy się proces tworzenia najnowszego kanonu, kto zadecyduje ostatecznie o nieomylności Najnowszego Testamentu i jakie spowoduje to podziały. To jednak jest wiadome, że Stary Testament jest świadectwem przymierza Boga z Izraelem, Nowy świadectwem przymierzem Boga z całą ludzkością. Natomiast Najnowszy zdaje się być świadectwem przymierza ludzi z ich własnymi wyobrażeniami. Przymierza, w którym Bóg ma do powiedzenia tylko tyle, ile człowiek pozwoli Mu powiedzieć.
[post_title] => Najnowszy Testament [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2289-najnowszy-testament [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-02-04 09:21:46 [post_modified_gmt] => 2018-02-04 08:21:46 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/02/04/2289-najnowszy-testament/ [menu_order] => 2373 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [116] => WP_Post Object ( [ID] => 5752 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-02-01 15:59:48 [post_date_gmt] => 2018-02-01 14:59:48 [post_content] =>W dniach dyskusji na temat zbrodni wojennych, odpowiedzialności za nie, mówionych prawd i kłamstw, warto przypomnieć sobie, jak na zło reagują ludzie Biblii. Bo zło i nieszczęścia są jak świat stare.
1. Reakcja Lameka
Lamek był potomkiem Kaina. Pewnego dnia powiedział tak: "Gotów jestem zabić człowieka dorosłego, jeśli on mnie zrani, i dziecko - jeśli mi zrobi siniec! Jeżeli Kain miał być pomszczony siedmiokrotnie, to Lamek siedemdziesiąt siedem razy!" (Rdz 4,23-24)
To reakcja, która mówi, że na zło odpowiada się jeszcze większym złem. Robi się tak, by nauczyć raz na zawsze sprawców zła, że mnie się zła nie robi. To wiara w to, że tylko większym złem można zniszczyć zło. Tak mają czasem już małe dzieci. Jak jeden uderzy drugiego, to drugi chce mu oddać zawsze mocniej.
2. Oko za oko
Prawo to znane już było w Kodeksie Hammurabiego. W Biblii pojawia się kilka razy, np. w Kpł 24,19-20: „Ktokolwiek skaleczy bliźniego, będzie ukarany w taki sposób, w jaki zawinił. Złamanie za złamanie, oko za oko, ząb za ząb. W jaki sposób ktoś okaleczył bliźniego, w taki sposób będzie okaleczony.”
To reakcja, której zadaniem jest wymierzenie sprawiedliwości przy jednoczesnym zatamowaniu niepohamowanego pragnienia zemsty.
3. Psalmy złorzeczące
Babilończycy zniszczyli świątynię, zabrali tysiące Żydów do niewoli, zabili wiele dzieci. Psalmista nie ma ani możliwości zemsty ani dochodzenia sprawiedliwości. Jedyne co mu zostaje to modlitwa. Dlatego mówi: „Córo Babilonu, niszczycielko, szczęśliwy, kto ci odpłaci za zło, jakie nam wyrządziłaś! Szczęśliwy, kto schwyci i roztrzaska o skałę twoje dzieci.” (Ps 137,8-9)
Dla nas słowa te wydają się okrutne, ale w porównaniu z poprzednimi reakcjami trzeba uznać tę formę za wyższy poziom człowieczeństwa niż „oko za oko”. Nie mszczę się, nie wymierzam ci sam sprawiedliwości, ale proszę Boga, żeby ją wymierzył.
4. Reakcja Księgi Lamentacji
To co zrobił Żydom Nabuchodonozor i Babilonia trudno opisać w słowach. Jednak po tragedii narodowej powstaje specjalna Księga Lamentacji. Zaskakująco jednak w całej księdze na całe pięć rozdziałów ani razu nie wspomina się Nabuchodonozora czy Babilończyków. Autor widzi tragedię jako karę za grzechy narodu a Boga jako Tego, który tylko posłużył się wrogami, by wymierzyć karę: „Ciężkie brzemię mych grzechów ręką Jego związanych przygniata mi szyję, mocą moją chwieje. Pan wydał mnie w ręce, którym nie zdołam się wymknąć” (Lm 1,14)
By zrozumieć odwagę i niepowtarzalność Księgi Lamentacji wystarczy zadać pytanie: Czy Polacy lub Żydzi byliby w stanie napisać, że za II Wojną Światową ostatecznie stoi Bóg?
To taka reakcja na zło, która mówi: Nie oskarżam wrogów, bo wiem, że oni są tylko narzędziem mniej lub bardziej świadomym w rękach Boga. Staram się zrozumieć, co chciał przez to powiedzieć Bóg.
5. Reakcja sługi Jahwe
W Księdze Izajasza mamy przejmujący opis cierpień tajemniczego sługi Jahwe: „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarz zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy go za nic. Lecz on się obarczył naszym cierpieniem, on dźwigał nasze boleści, a my uznaliśmy go za skazańca, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz on był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie. Wszyscy pobłądziliśmy jak owce, każdy z nas się zwrócił ku własnej drodze, a Pan obarczył go winami nas wszystkich. Dręczono go, lecz sam pozwolił się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich.” (Iz 53,3-7)
To jeszcze wyższy poziom rozwoju. Sługa doznaje krzywdy, ale nie tylko wie, że za tym wszystkim stoi Bóg. Wie również, że przyjęcie w milczeniu niesprawiedliwego cierpienia może innym pomóc. Na zło odpowiadam przyjęciem cierpienia za innych. Ta logika spełniła się na krzyżu. O tym jest mowa, gdy piszą Dzieje Apostolskie: „A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla Imienia Jezusa” (Dz 5,41). Ta reakcja była często obecna w życiu s. Faustyny.
6. Reakcja ewangeliczna
Najwyższy poziom reakcji na zło proponuje Jezus: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają.” (Łk 6,27-28)
To reakcja, którą św. Paweł streści w słowach: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj.” (Rz 12,21).
Może w Biblii można by znaleźć jeszcze i inne reakcje na zło. Jedno jednak jest pewne. Stary Testament wcale się nie skończył i żadna karta Pisma nie jest nieaktualna. Jeśli kto nie wierzy, niech pójdzie do pracy i powie szefowi, że szef nie nadaje się na to stanowisko, bo jest głupi, leń, złodziej i kłamca, i lepiej, żeby nie był dyrektorem, prezesem, proboszczem czy biskupem. A potem niech sprawdzi, którą z sześciu powyższych reakcji wybierze przełożony. Zresztą po co sprawdzać na szefie. Można na sobie, bo przecież inni też nam robią krzywdy. I może dopiero wtedy zrozumiemy, że wielu Żydów nie zachowuje się jak Żydzi i wielu chrześcijan nie zachowuje się jak chrześcijanie. Niestety zbyt często zachowujmy się tak, jakby Bóg nigdy do nas nie mówił, a cała historia zatrzymała się na Lameku i Hammurabim.
[post_title] => Sześć reakcji na zło [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2286-6-reakcji-na-zlo [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-02-01 15:59:48 [post_modified_gmt] => 2018-02-01 14:59:48 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/02/01/2286-6-reakcji-na-zlo/ [menu_order] => 2376 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [117] => WP_Post Object ( [ID] => 5749 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-23 09:42:36 [post_date_gmt] => 2018-01-23 08:42:36 [post_content] =>Pomimo iż wykład o "Nie wódź nas na pokuszenie" trwał ponad 1,5 godziny, zabrakło czasu na końcowe wnioski. Myślę jednak, że warto je dopisać, chociaż dla tych, którzy nie "skuszą się", żeby posłuchać całego nagrania (które można odsłuchać tutaj).
1. Tłumaczenie „Nie wódź nas na pokuszenie” jest poprawne i oddaje sens tekstu greckiego. Tak jak poprawne jest tłumaczenie „bracia Jezusa”, choć ich Jezus nie miał albo „Kto nie ma w nienawiści ojca lub matki nie jest mnie godzien” chociaż Jezus nie wzywa do nienawiści.
2. Można by się zastanowić, czy nie uwspółcześnić tłumaczenia na „Nie wystawiaj nas na próbę”, albo „Nie poddawaj nas próbie”. Trzeba jednak pamiętać, że nie ma pokusy, która nie byłaby próbą, ani próby, która nie mogłaby stać się pokusą. Pokusa nie jest sama w sobie zła. Istniała ona przed diabłem. Inaczej anioł nie mógłby powiedzieć Bogu "nie". Pokusa bowiem jest możliwością popełnienia zła wynikającą z istnienia wolnej woli, którą mają tylko aniołowie i ludzie.
3. Problemy z rozumieniem słów Jezusa istniały większe lub mniejsze od wieków. Generalnie jednak nie zmieniano słów Jezusa, tylko je wyjaśniano w komentarzach.
4. Nigdy nie rozumiano modlitwy w ten sposób, że to Bóg nas prowadzi do upadku, zła i grzechu.
5. Problemem nie jest tłumaczenie, tylko interpretacja. Tradycja wypracowała trzy zasadnicze kierunki:
a) Nie prowadź nas na doświadczenie (jak Abrahama czy Hioba), które może stać się pokusą. To modlitwa w duchu Jezusa: „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich”. To modlitwa o to, żebym nie miała chorego dziecka, bo jak mnie wystawisz na taką próbę, to zrodzi się pokusa, by je usunąć i może to doprowadzić do grzechu. To wiara w to, że od Boga zależą wielkie doświadczenia.
b) Nie pozwól, żebyśmy byli prowadzeni na pokusę – diabeł prowadzi do pokusy, a Bóg tylko pozwala. Jezus mówi „nie wódź” zamiast „nie pozwól wodzić”, bo taki był wtedy sposób mówienia, ale sens jest taki, że modlimy się, by Bóg nie pozwolił diabłu na kuszenie nas. A pozwala np. wtedy, kiedy nas opuszcza. Prosimy więc, by tego nie robił. To wiara w to, że to Bóg decyduje, ile diabeł może nas kusić.
c) Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie – to prośba o to, że jak już diabeł kusi, byśmy nie ulegli pokusie.
6. Każdy z interpretacji ma dobre i złe strony. Te złe to:
- „Nie wódź na nas pokuszenie” – sugeruje, że Bóg bierze czynny udział w złym.
- „Nie dopuść, abyśmy byli kuszeni” – sugeruje, że Bóg współdziała z szatanem ustalając miarę kuszenia.
- „Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” – zawęża modlitwę tylko do pokus, eliminując z niej prośbę o zachowania od ciężkich życiowych próba i nieszczęść.
7. „Nie dopuszczaj do nas pokusy” czy „Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” nie są tłumaczeniami tylko interpretacjami. Jednak interpretacjami dopuszczalnymi, tzn. nie wypaczającymi zasadniczego sensu oryginalnego zdania.
8. Propozycja papieża nie jest nowa. Dlatego nie można oburzać się na niego. W tym kierunku myślał już Orygenes. Tak przetłumaczyła Biblia Tysiąclecia już w roku 1969. Taką logikę stosują prawdopodobnie sami Ewangeliści. Łukasz przekazuje słowa Jezusa: Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. (Łk 14,26). Ale Mateusz przekazuje je inaczej: Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. (Mt 10,37). Nie chce widocznie, by ktokolwiek pomyślał, że Jezus namawia do nienawiści.
9. Różnica między pokusą, próbą a doświadczeniem jest tylko intencjonalna i mówi więcej o tych, którzy stoją za przyczyną danej rzeczywistości niż o tych, którzy tej rzeczywistości doświadczają. Gdy przykładowo chłopak chce ze mną zgrzeszyć, przychodzi i rozpoczyna czynności wstępne:
a) To co się dzieje jest pokusą w oczach diabła (bo chce bym upadła) i w oczach chłopaka (chce jak diabeł, ale o tym pewno nie wie).
b) To co się dzieje jest próbą w oczach Boga, na którą dopuszcza ze względu na: wolność człowieka lub ze względu na swoją wolę (chce mnie czegoś nauczyć).
c) To ode mnie zależy czy na to co się dzieje popatrzę oczyma Bożymi (to próba, więc może mnie ona wzmocnić) czy oczami złego (to pokusa, więc zacznę panikować albo widzieć w chłopaku diabła). Najgorzej jak zrozumiem to jako okazję (a więc nie myśląc w kategoriach ani próby ani pokusy, ulegnę i wcale nie będę się modliła słowami „Nie wódź mnie na pokuszenie” czy „Nie dopuść, abym uległa pokusie”.
Ostatecznie nieważne czy to Bóg wystawia na próbę czy diabeł kusi, bo i tak:
a) Jest to doświadczenie, które może mnie pogrążyć albo wzmocnić.
b) Nigdy nie jest ono ponad moje siły (więc nie muszę upaść).
c) Koncentracja musi iść w kierunku „jak wygrać?” a nie „kto za tym stoi i dlaczego?"
10. Osobiście i na razie jestem za wersją „nie wódź nas na pokuszenie” (względnie „nie wystawiaj nas na próbę”), bo to modlitwa, w której widzę wszystkie poniższe myśli:
a) Proszę, by Bóg nie wystawiał nas na ciężką próbę choroby czy kalectwa, chociaż znam takich, co dziękują Bogu za raka.
b) Proszę, by Bóg nie dopuszczał do mnie ciężkich prób wojny czy innego nieszczęścia, które ktoś na nas zamierza.
c) Proszę, by Bóg był przy mnie, kiedy kusi mnie diabeł, kuszą ludzie lub kiedy sam siebie kuszę. Bo kiedy On będzie przy mnie, nie pozwoli, bym przechodził pokusy ponad moje siły.
d) Proszę, bym nie upadł, to znaczy nie zgrzeszył. By czy to doświadczenie trudne, czy pokusa banalna nie popchały mnie w ręce złego.
e) Zostawiając prośbę sugerującą, że to Bóg jest pierwszą przyczyną wszystkiego, wyznaję wiarę, że nawet w pokusie chcę myśleć przede wszystkim Nim, o tym, co robi i może robić mój Ojciec a nie o tym, co robi diabeł (kusi), albo o tym, co mogę zrobić ja (ulec pokusie).
Piotr szedł po falach jeziora, choć było to przeciwko prawu ciążenia, szedł, bo patrzył w oczy Chrystusa. Gdy zwątpił, gdy stracił z Mistrzem osobisty kontakt, zaczął tonąć… (Jan Paweł II, Poznań, 3.06.1997)
[post_title] => Wnioski z wykładu "I nie wódź nas na pokuszenie" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2279-wnioski-z-wykladu-i-nie-wodz-nas-na-pokuszenie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-23 09:42:36 [post_modified_gmt] => 2018-01-23 08:42:36 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/23/2279-wnioski-z-wykladu-i-nie-wodz-nas-na-pokuszenie/ [menu_order] => 2383 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [118] => WP_Post Object ( [ID] => 4001 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-23 02:32:11 [post_date_gmt] => 2018-01-23 01:32:11 [post_content] =>Kolegiata św. Anny, 22.01.2016
Prezentacja do wykładu znajduje się w załączniku w pliku PDF. Zalecam słuchanie wykładu z równoczesnym podglądem na prezentację.
Wnioski z wykładu, które znajdują się w prezentacji, ale nie znalazły się w wykładzie znajdują się w artykule:
Wnioski z wykładu „I nie wódź nas na pokuszenie”
[post_title] => Wykład o "Nie wódź nas na pokuszenie" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2278-wyklad-o-nie-wodz-nas-na-pokuszenie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-23 02:32:11 [post_modified_gmt] => 2018-01-23 01:32:11 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/23/2278-wyklad-o-nie-wodz-nas-na-pokuszenie/ [menu_order] => 2384 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [119] => WP_Post Object ( [ID] => 5748 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-19 08:19:41 [post_date_gmt] => 2018-01-19 07:19:41 [post_content] =>
Mam swoje zasady. I uzasadnienia.
Nie jem flaków, bo nie cierpię totalnie. Nie tańczę, odkąd poszedłem do seminarium, bo nas uczono, że ksiądz nie powinien. Jestem abstynentem. Trochę z życia, trochę z Oazy. Nie wrzucam też żadnych info na fejsa, jeśli ktoś mnie prosi. Nie chcę robić za tablicę informacyjną. Jak na 44 lata to chyba nie za wiele dziwactw. Nigdy jednak nie walczyłem z tymi, co piją. Nie gorszyłem się tańczącymi księżmi, nie zrywałem znajomości z flaczkożerczami, ani nie miałem pretensji do tych, co prosili o reklamę. Mając swoje zasady, staram się rozumieć innych.
Tak samo z WOŚP. Z zasady nie wspieram, choć kiedyś wspierałem. Racje swoje mam, choć ktoś może nazwać je wymówkami: moralność Woodstocku, kontrowersje finansowe fundacji, nieproporcjonalność nakładów organizacyjnych w stosunku do zysku, polityczne i prooaborcyjne zaangażowanie Owsiaka, jego nadwrażliwość na krytykę i poczucie szantażu emocjonalnego, jakby większym grzechem była niewiara w WOŚP niż niewiara w Boga. Mam jednak nadzieję, że skoro ludzie mają prawo nie wierzyć Bogu, to zrozumieją moją niewiarę w Owsiaka. Ale nie rozumiem po co walczyć z nim. Przecież nie jest diabłem. Już tyle o nim napisano przez 25 lat, że chyba każdy wie co robi. I nie można traktować ludzi, jakby byli dziećmi, którym co roku trzeba tłumaczyć, że należy być za albo przeciw. Zwłaszcza kiedy Jezus nie zabrania płacenia podatku Cezarowi, choć się ten uważa za boga, a Papież daje order św. Grzegorza nawet tym, co są za aborcją. No i kiedy my sami wydajemy nieraz pieniądze na dużo głupsze rzeczy.
Dlatego chcesz, dawaj. Nie chcesz, nie dawaj. Dajesz, nie miej pretensji do tych, co nie dają. Nie dajesz, nie pogardzaj tymi, co dają. Znasz przekręty, zgłoś do prokuratury. Nie znasz, nie obmawiaj. A jeśli krytykujesz innych, pozwól też na krytykę ciebie.
Zamiast kolejnych walk, zacznijmy się więcej modlić o to, żebyśmy się nauczyli wreszcie żyć obok siebie, jeśli już nie potrafimy ze sobą. Bo życie przeciw sobie nie jest ani ludzkie ani tym bardziej Boże.
W tym temacie również: 4 granice WOŚP
[post_title] => Ostatni raz o WOŚP [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2275-ostatni-raz-o-wosp [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-19 08:19:41 [post_modified_gmt] => 2018-01-19 07:19:41 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/19/2275-ostatni-raz-o-wosp/ [menu_order] => 2387 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [120] => WP_Post Object ( [ID] => 5746 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-15 20:27:24 [post_date_gmt] => 2018-01-15 19:27:24 [post_content] =>Dlaczego warto przyjść na konferencję „Nie wódź nas na pokuszenie”? Żeby nie zamęczać stu tysiącami argumentów podam tradycyjnie dziesięć : ) :
1. Sprawa jest aktualna – minął dopiero miesiąc, od kiedy świat zaczął się tym interesować bardziej.
2. Sprawa jest powszechna – w Polsce od roku możemy usłyszeć w Liturgii tłumaczenie „Nie dozwól, abyśmy ulegli pokusie” zamiast „Nie wódź nas na pokuszenie”. Od grudnia zmienili tłumaczenie tego wersetu Francuzi a i Papież Franciszek ostatnio zachęcił do zmiany.
3. Sprawa jest interesująca – kolega ksiądz mówi, że najczęstszym pytaniem ludzi, gdy chodzi po kolędzie, jest pytanie: O co chodzi z tą zmianą w „Ojcze nasz”?
4. Sprawa jest tradycyjna – chodzi o tekst, który ma 2000 lat.
5. Sprawa jest codzienna – codziennie ludzie wypowiadają to zdanie.
6. Sprawa jest globalna – nie ma takiego kraju, w którym przynajmniej jeden człowiek nie powtarzałby tych słów.
7. Sprawa jest hitowa – o ile „Despacito” w ciągu roku zyskało rekordowe 4,5 mld odsłon, to „Ojcze nasz” przy 2 mld chrześcijan, milionie księży, zakonników i milionach odmawiających różaniec, taki wynik osiąga codziennie.
8. Sprawa jest nieoczywista – bardzo wielu już się wypowiedziało, jedni za, drudzy przeciw, wytaczając mniej lub bardziej sensowne argumenty. Poznamy je, a nawet więcej.
9. Sprawa jest ambicjonalna – mamy możliwość dokładnego sprawdzenia, od oryginału, przez Ojców Kościoła, świętych i papieży aż do egzegetów i teologów, duszpasterzy i wiernych, sprawdzenia o co chodzi ze zdaniem „Nie wódź nas na pokuszenie”, sprawdzenia co myślą autorzy piszący przynajmniej w 8 językach (greckim, łacińskim, hebrajskim, włoskim, angielskim, niemieckim, francuskim, polskim), a więc dlaczego nie zrobić tego solidnie?
10. Sprawa jest warta – bo tu chodzi o słowo Jezusa, identyczne w dwóch Ewangeliach (Mt 6,13 i Łk 11,4) i to słowa, o których On sam powiedział: Kiedy się modlicie, tak mówcie…
Bądźcie zaproszeni! Stańcie się zachęceni!
Kraków. Kolegiata św. Anny. Poniedziałek, 22 stycznia 2018 r. Godz. 20.00.
Konferencja „Nie wódź nas na pokuszenie. O co właściwie w tym chodzi?"
PS.
Konferencja będzie nagrywana, ale kto rezygnuje z wyjazdu w góry, wiedząc, że i tak będzie nagranie z wyjścia na szczyt… ?
[post_title] => Dlaczego warto przyjść na konferencję „Nie wódź nas na pokuszenie"? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2272-dlaczego-warto-przyjsc-na-konferencje-nie-wodz-nas-na-pokuszenie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-15 20:27:24 [post_modified_gmt] => 2018-01-15 19:27:24 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/15/2272-dlaczego-warto-przyjsc-na-konferencje-nie-wodz-nas-na-pokuszenie/ [menu_order] => 2390 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [121] => WP_Post Object ( [ID] => 5744 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-01 00:58:16 [post_date_gmt] => 2017-12-31 23:58:16 [post_content] =>
Mapka ilustruje kraje, z których ludzie zaglądali na stronę.
31.12.2017
Już po Nieszporach. Proboszczowie podsumowali mijający rok. Ile chrztów, pogrzebów, komunii i ślubów. Jak co roku, małe podsumowanie z mojej strony i mojej strony, bo w jakimś sensie jest ona parafią.
Google Analytics policzył, że w roku 2017 strona zanotowała 521 tys. odsłon, 171 tys. sesji i 78 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 128 krajów (87,8% Polska; 2% USA, 1,4% UK) oraz 2992 miejscowości/powiatów (23% Kraków, 22% Warszawa, 3,6% Wrocław, 3,5% Katowice). W roku 2017 dodałem 177 tekstów (pisanych i nagrywanych). Najwięcej czytane były: „Jeszcze raz o nie wódź nas na pokuszenie”, „Szustak, homoseksualizm i dyskusje” oraz „Krótka synteza wiary”.
Od dwóch lat ilość i zasięg strony praktycznie się nie zmienia. Mam na sumieniu trochę to, że za mało poświęcam jej czasu. Więcej publikuję na Facebooku, stąd zachęcam, by śledzić profil. Ciągle też mam wyrzuty, że ilość mogłaby się przerodzić w jakość. Da Bóg, że będzie w tej sprawie możliwa zmiana.
Dziękuję za każdego, który tu przychodzi systematycznie albo się przybłąkał przypadkiem. Modlę się o to, byśmy dzięki tej przestrzeni byli chociaż o krok bliżej Boga i chociaż o serce bliżej człowieka. Bo przecież o to właściwie nam chodzi.
[post_title] => Podsumowanie strony za rok 2017 [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2261-podsumowanie-strony-za-rok-2017 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-01 00:58:16 [post_modified_gmt] => 2017-12-31 23:58:16 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/01/2261-podsumowanie-strony-za-rok-2017/ [menu_order] => 2400 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [122] => WP_Post Object ( [ID] => 5742 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-12-14 23:21:24 [post_date_gmt] => 2017-12-14 22:21:24 [post_content] =>Rys. Justyna Chowaniec
Obrazki przedstawiają cztery podstawowe możliwości działania Bogu w czasie pokusy. Człowiek przedstawia alkoholika, który z jednej strony powinien konfrontować się z próbami, żeby nauczyć się żyć, a z drugiej strony wie, że jest bardzo słaby.
Rys. 1. Wodzi na pokuszenie.
Rys. 2. Pozwala wejść w sytuację pokusy.
Rys. 3. Kusi.
Rys. 4. Nie dopuszcza, aby uległ pokusie.
1. Bóg wiedzie (prowadzi) do sytuacji, która będzie pokusą (próbą).
2. Bóg pozwala na to, by człowiek wszedł w pokusę (próbę), albo by inni go w taką sytuacje wprowadzili.
Tak było z Hiobem. Bóg wiedział, pozwolił, nie reagował. Kusił szatan. Tak było z Judaszem.
Odpowiadające tej czynności tłumaczenie to: „nie pozwól nam wejść w sytuację pokusy” (lub „nie pozwól, abyśmy byli prowadzeni na pokusę”).
Tak tłumaczy Biblia Paulistów: „nie dopuszczaj nas do pokusy” oraz nowa wersja francuska, obowiązująca na mszach od adwentu 2017 r.: „ne nous laisse pas entrer en tentation”.
3. Bóg sam kusi (próbuje).
To nie jest prawda. O tym pisze św. Jakub: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi.” (1,13)
Odpowiadające tej czynności tłumaczenie to: „Nie kuś nas”. Tak nikt nie tłumaczy.
4. Bóg nie pozwala nam ulec pokusie.
Pokusy są, ale Bóg stara się przeszkodzić człowiekowi w ich uleganiu.
Odpowiadające tej czynności tłumaczenie to: „nie dopuść (nie pozwól), abyśmy ulegli pokusie”.
Tak tłumaczy Biblia Poznańska i Biblia Tysiąclecia (wyd. 5), obowiązująca w Liturgii Słowa. Takiego tłumaczenia chce Papież Franciszek („non lasciarmi cadere nella tentazione”).
Podobnie i niepodobnie tłumaczą Włosi w Liturgii Słowa: „non abbandonarci alla tentazione”, co daje zamierzoną dwuznaczność: „nie opuszczaj nas w pokusę” (wersja 1?) lub ”nie opuszczaj nas w pokusie” (wersja 4?) – generalnie chodzi o to, żeby w sytuacji pokusy Bóg był przy nas.
Wersja nr 1 jest językowo najbardziej poprawna (więcej argumentów w tekście „Jeszcze raz o…”). Modląc się „Nie wódź nas na pokuszenie”, proszę, by Bóg nie wystawiał nas na próbę a nie, żebyśmy w czasie tej próby nie upadli. To modlitwa matki o to, żeby Bóg nie wystawiał ją na próbę posiadania dziecka niepełnosprawnego albo śmiertelnie chorego. A nie prośba o to, żeby ona mając już takie dziecko, nie straciła wiary. Bo taka prośba jest w drugiej części; "Ale wybaw nas od złego". Tak modlił się również Pan Jezus w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich” (Łk 22,42). Nie modlił się o to, żeby nie upaść w czasie próby, ale żeby do niej nie doszło.
Obrazek 4 wydaje się najbezpieczniejszy, ale może kształtować fałszywy obraz Boga, który nie ma wpływu na próby. Tak jakby mówił: "To diabeł wszystko robi. Jedyne, co mogę, to pomóc, byście nie upadli. Więc módlcie się o to." Wtedy jednak nie ma sensu modlitwa o zdrowie dzieci czy o pokój na świecie. Wtedy niezrozumiała jest modlitwa Jezusa w Ogrojcu. I co najgorsze diabeł jawi się jako siła, którą Bóg nie może ograniczyć. Ponadto trzeba by zmienić wiele miejsc w Biblii, np. że to nie Duch prowadził Jezusa na pustynię, albo że cała Księga Lamentacji jest kłamstwem, skoro mówi, że za niewolę Babilońską odpowiedzialna jest ręka Boga a nie Babilończycy, którzy byli tylko Jego narzędziem.
Obrazek nr 1 też może budować fałszywy obraz Boga, sugerując, że Bóg jest współodpowiedzialny za zło. Co jest gorsze? Obraz Boga, który współpracuje z diabłem czy obraz Boga, który nie ma na niego wpływu? Nie wiem. Wiem, że Biblia uczy, że Bóg ma moc ograniczyć działania szatana i że sam niekiedy testuje człowieka tylko dla jego dobra.
Może być też i przykład z lodowiskiem.
1. Prowadzi na lodowisko. 2. Pozwala iść. 3. Popycha, żebym się przewrócił. 4. Nie pozwala, żebym upadł, jak inni mnie popchną, albo gdy sam się poślizgnę.
Plus tego przykładu jest taki, że widzimy większy sens prób. Minus, że trudniej zrozumieć, dlaczego modlimy się, żeby nas tam nie prowadził. Ale jak ktoś złamał sobie rękę albo mu nie wychodzi, to wtedy taka prośba ma sens duży.
Na koniec polecam piękną modlitwę wieczorną z Talmudu (traktat "Berachot 60b"), dzięki której łatwiej zrozumieć: "nie wódź nas na pokuszenie".
"[...] Bądź wola Twoja, Panie, mój Boże,
który kładziesz mnie spać w pokoju.
Daj mi udział w Twoim prawie.
Kieruj moje nogi do przykazań i nie kieruj ich do przestępstw.
Nie prowadź mnie (ואל תביאני) do grzechu, ani do nieprawości,
ani do pokusy (ולא לידי נסיון), ani do hańby.
Niech panuje nade mną skłonność do dobra
i niech nie panuje nade mną skłonność do zła.
Wybaw mnie od upadku złego i chorób złych.
Nie pozwól, aby niepokoiły mnie złe sny albo myśli dręczące. [...]"
[post_title] => Najprościej o "Nie wódź nas na pokuszenie" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2253-najprosciej-o-nie-wodz-nas-na-pokuszenie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-12-14 23:21:24 [post_modified_gmt] => 2017-12-14 22:21:24 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/12/14/2253-najprosciej-o-nie-wodz-nas-na-pokuszenie/ [menu_order] => 2410 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [123] => WP_Post Object ( [ID] => 5706 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-12-11 12:34:44 [post_date_gmt] => 2017-12-11 11:34:44 [post_content] =>
7.03.2017
Dziś w Liturgii słyszeliśmy nowe tłumaczenie „i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” (Mt 6,13). Wielu woli je od tradycyjnego i odmawianego codziennie od wieków w pacierzu „i nie wódź nas na pokuszenie”. Mnie się ono jednak nie podoba. A co ważniejsze, wydaje się niezasadne.
1. Po pierwsze, zarówno wersja Mt 6,13 jak i Łk 11,4 mówią dosłownie „nie wprowadzaj nas na pokusę/próbę”. [μὴ εἰσενέγκῃς ἡμᾶς εἰς πειρασμόν. Słowo peirasmos może znaczyć zarówno „próba” jak i „pokusa”]. Dlaczego boimy się tutaj dosłowności a nie boimy się, kiedy tłumaczymy: „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26) albo „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10,34)?
2. Po drugie, wiele znanych tłumaczeń, począwszy od najczcigodniejszej łaciny nie bało się iść wiernie za tekstem greckim:
- „ne nos inducas in temptationem” (Wulgata)
- „do not bring us to the time of trial” (New Revised Standard Version Bible)
- „ne nous conduis pas dans la tentation” (Traduction Œcuménique de la Bible)
- „führe uns nicht in Versuchung” ( Einheitsübersetzung)
- „non c’indurre in tentazione” (z „Ojcze nasz” po włosku)
3. Po trzecie, czasownik użyty w tej prośbie (εἰσφέρω + εἰς) oznaczy czynność „wprowadzenia, wejścia”, np. „WNIÓSŁ następnie arkę DO przybytku” (Wj 40,21), „PRZYPROWADZIŁ go więc DO swego domu” (Sdz 19,21), „Nic bowiem nie PRZYNIEŚLIŚMY NA ten świat” (1 Tm 6,7). Prośba jest do Boga, żeby „nie wprowadzał” a nie żeby „nie dozwalał”. A przecież Mateusz zna słowo „pozwolić” (eao): „Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i NIE POZWOLIŁBY włamać się do swego domu” (Mt 24,43). To samo słowo zna Paweł: „Wierny jest Bóg i nie DOZWOLI was kusić ponad to, co potraficie znieść” (1 Kor 10,13)!
4. Po czwarte, tłumaczenie „i nie dozwól byśmy ulegli pokusie” jest zgodne z całością przesłania Jezusa, ale niezgodne z jego własnymi słowami w modlitwie „Ojcze nasz”. Jezus wiedział, że Bóg wielokrotnie wprowadzał ludzi w sytuację próby (np. „Bóg wystawił Abrahama na próbę” – Rdz 22,1). Sam został wypchnięty przez Ducha, aby być kuszonym na pustyni (por. Mt 4,1). Gdyby chciał przekazać myśl „nie dozwól byśmy ulegli pokusie" użyłby takiej konstrukcji jak w 1 Kor 10,13: „[Bóg] nie dozwoli was kusić” - οὐκ ἐάσει ὑμᾶς πειρασθῆναι. Tłumaczenie „nie dozwól byśmy ulegli pokusie” jest próbą wyjścia z podejrzenia, że Bóg nas kusi (poprzez manipulację przy tłumaczeniu czasownika).
5. Po piąte, problem tkwi po części w języku polskim. Kiedy bowiem mówimy „kusić”, prawie zawsze mamy na myśli namawianie do złego. Natomiast Biblia hebrajska i grecka w miejscach, które tłumaczymy „pokusa”, używa słów, które znaczą nie tylko „pokusa”, ale również „próba, doświadczenie”. Tego słowa używa się, by powiedzieć, że Bóg wystawił Abrahama na próbę, albo że doświadczył naród wybrany, jak chociażby mówią słowa wypowiedziane po nadaniu Dekalogu: „Bóg przybył po to, aby was DOŚWIADCZYĆ i pobudzić do bojaźni przed sobą, żebyście nie grzeszyli” (Wj 20,20).
Wystawiać na próbę w Biblii może jednak nie tylko Bóg ludzi, ale i na odwrót. Tak jak chociażby podczas wędrówki na pustyni: „I nazwał [Mojżesz] to miejsce Massa i Meriba, ponieważ tutaj kłócili się Izraelici i WYSTAWIALI Pana NA PRÓBĘ, mówiąc: «Czy też Pan jest rzeczywiście wśród nas, czy nie?» (Wj 17,7).
W biblijnej pokusie jest jednak jedno zasadnicze rozróżnienie. Kiedy Bóg wystawia na próbę ludzi, to jest to dobro. Natomiast kiedy ludzie robią to Bogu, to już jest to złem. Dlaczego? Bo zasadniczym celem próby jest awans, przejście na wyższy poziom. I wszyscy znamy to z egzaminów, sportu i próby śpiewu. Egzamin ma otwierać drogę do nowych możliwości. Przeskoczenie kolejnej poprzeczki ma być jest kolejnym etapem do osiągnięcia lepszego stopnia. Podobnie próba staje się koniecznym etapem rozwoju. Z tej samej racji nie wolno wystawiać Pana Boga na próbę. Bo Bóg już jest doskonały i święty. Nie potrzebuje żadnych promujących testów.
6. Po szóste, wyrażenie „kusić/próbować” (peiradzo) i "pokusa/próba" (peirasmos) nie zawsze ma negatywne znaczenie w Nowym Testamencie. Św. Paweł pisze „Siebie samych BADAJCIE [dosł. „kuście/poddawajcie próbie”], czy trwacie w wierze; siebie samych doświadczajcie.” (2 Kor 13,5). Św. Piotr tłumaczy: „Umiłowani! Temu żarowi, który pośrodku was trwa DLA waszego DOŚWIADCZENIA, nie dziwcie się, jakby was spotykało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały." (1 Pt 4,12-13). I nawet sam Duch Święty chwali za próbowanie innych: „Znam twoje czyny: trud i twoją wytrwałość, i to, że złych nie możesz znieść, i że PRÓBIE PODDAŁEŚ tych, którzy zwą samych siebie apostołami, a nimi nie są, i że ich znalazłeś kłamcami.” (Ap 2,2). Logiczne wydaje się więc, że Jakub używa słowa „peiradzo” w znaczeniu negatywnym „kusić”, natomiast Paweł, Jan i Piotr (który używa rzeczownika peirasmos), używają go w znaczeniu pozytywnym. A więc być może, że i Mateusz, i Łukasz mówią o próbie w znaczeniu pozytywnym.
7. Po siódme, niektórzy bibliści mówią, że zastosowana forma grecka odpowiada aramejskiej formie tzw. kauzatywnej, co oznaczałoby: „Spraw, abyśmy nie ulegli pokusie” (Paciorek, „Ewangelia wg św. Mateusza”, 275). Problem w tym, że nie mamy tekstu aramejskiego. Ewangelie napisane są po grecku i w całej tradycji greki starotestamentalnej o wiele mniejszym problemem jest zdanie „nie wódź nas na pokuszenie” niż zdanie „Bóg nikogo nie kusi”. Tak samo po hebrajsku. Każdy ze słuchaczy czy czytelników św. Jakuba, który znał Stary Testament byłby zdumiony. Jak to nie kusi? Przecież wiele razy mówi o tym Biblia.
8. Po ósme, mamy w Nowym Testamencie de facto trzy różne wyrażenia, jeśli chodzi o Boga i kuszenie:
- „NIE WÓDŹ NAS na pokuszenie” (Mt 6,13),
- „Wierny jest Bóg i nie DOZWOLI was kusić ponad to, co potraficie znieść” (1 Kor 10,13),
- „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo NIE KUSI.” (Jk 1,13).
Z punktu widzenia greki, św. Jakub jest sprzeczny ze Starym Testamentem, gdzie jest wielokrotnie napisane, że Bóg kusi (np. Rdz 22,1, Wj 15,25, 16,4). Z punktu widzenia sformułowań, wcale nie chodzi o to samo. Co innego bowiem jest „kusić”, co innego „pozwalać na kuszenie” a co innego "wprowadzać w sytuację pokusy”. Tak jak co innego jest „wprowadzać na ring”, co innego „pozwalać na boks” a co innego „boksować”. Bóg nie boksuje, boksuje tylko diabeł. Bóg natomiast pozwala na boks i Bóg może wprowadzać człowieka tam, gdzie diabeł może się z nim boksować (jak Duch wyprowadził Jezusa na pustynię). Prośba „nie wódź nas na pokuszenie” to nie jest prośba „nie kuś nas”. „Nie zabieraj mnie do dentysty” wcale nie znaczy „Nie wierć mi w zębach”.
9. Po dziewiąte, dlaczego zatem Jezus każe nam się modlić: „I nie wódź nas na pokuszenie” skoro tym, który prowadzi w sytuację pokusy jest Bóg? Dlaczego nie pozwala na próbę, skoro ona jest dobra dla człowieka? Tę prośbę z „Ojcze nasz” można odczytać w kluczu modlitwy pokornego człowieka. Prośba ta jest wołaniem do Boga: „Zbaw mnie od złego, które już jest, a nie prowadź mnie w sytuację próby, której jeszcze nie ma”. Albo „Przestań mnie poddawać nowym próbom, ale zbaw mnie od tych ciosów, które już padają”. Albo „nie wystawiaj mnie na próbę, bo jestem słaby, żeby walczyć. Raczej Ty sam walcz i wyzwalaj mnie od złego”. Nie jestem chojrakiem. Znam siebie dobrze.
10. Po dziesiąte, to jest modlitwa. I osobiście nie mam żadnych problemów, żeby mówić: „Nie wódź nas na pokuszenie”, tak jak nie mam problemów, by mówić: „Boże, nie opuszczaj mnie”, chociaż wiem, że Bóg nas nigdy nie opuszcza. Jezus nie miał obiekcji, by wołać „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27,46). Psalmista nie miał problemów, żeby wołać "Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze!" (Ps 44,24). Chociaż jego kolega mówił: "Oto nie zdrzemnie się ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem." (Ps 121,4). Modlitwa jest subiektywną rozmową z Bogiem. I dla tych ludzi, którym wydaje się, że to Bóg ich kusi, że to Bóg komplikuje ich życie, warto zostawić "Nie wódź nas na pokuszenie". Jeśli czujesz, że to Bóg Cię prowadzi na pokuszenie, że to On jest odpowiedzialny za zło, którego doświadczasz, powiedz "nie wódź nas na pokuszenie", mówiąc jednak zaraz "ale zbaw nas ode złego." Wyznaj swoje uczucia, ale poproś natychmiast o wolność. Bo tylko On może Ci pomóc, nawet jak się wydaje, że jest przeciw Tobie, albo że Go nie ma. Tylko On może wyzwolić od zła, nawet jeśli wydaje się, że jest za nie w jakimś stopniu odpowiedzialny. Tak jak wołał Ozeasz: "Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę przewiąże" (Oz 6,1).
Naprawdę, nie poprawiajmy Chrystusowych słów, zwłaszcza, że mamy ich niewiele. Można by się ewentualnie zastanowić, czy nie zmienić „pokuszenie” na „próbę” ("nie wystawiaj nas na próbę"), ale ze względu na tradycję, nie widzę konieczności. No chyba, że będziemy poprawiać w Biblii wszystko, co nam albo teologii systematycznej nie pasuje. Ale wtedy do poprawki będziemy mieli kilka tysięcy słówek i wyrażeń.
Wystarczy nam Stary i Nowy Testament. Nie piszmy Najnowszego.
PS.
Zachęcam do przeczytania, co na ten temat napisał Benedykt XVI w: "Jezus z Nazaretu. Od Chrztu w Jordanie do Przemienienia", Kraków 2011, wyd. M, s. 147-150.
I nie wódź nas na pokuszenie
Sformułowanie tej prośby jest w oczach wielu rażące: przecież Bóg na pewno nie prowadzi nas na pokuszenie! W rzeczy samej święty Jakub powiada: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: Bóg mnie kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi” (Jk 1, 13).
Sformułowanie to może się stać dla nas trochę jaśniejsze, gdy sobie przypomnimy słowa Ewangelii: „wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła” (Mt 4, 1). Pokusa wychodzi od diabła, ale mesjańskim zadaniem Jezusa jest doznanie wielkich pokus, które odwodziły ludzi od Boga i nadal nie przestają odwodzić. Jak widzieliśmy, Jezus musi te pokusy znosić aż do śmierci na Krzyżu i dopiero w ten sposób otwiera nam drogę zbawienia. Musi więc nie dopiero po śmierci, lecz wraz z nią i przez całe swe życie niejako „zstępować do piekieł”, w obszar naszych pokus i upadków, po to, by nas ująć za rękę i wyprowadzić z nich. List do Hebrajczyków przykłada do tego aspektu szczególną wagę i uważa go za istotną część drogi Jezusa: „Przez to bowiem, co sam wycierpiał, poddany próbie, może przyjść z pomocą tym, którzy jej podlegają” (2, 18). „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie [jak my] – z wyjątkiem grzechu” (4, 15).
Rzut oka na Księgę Hioba, w której pod niejednym względem uwidacznia się już tajemnica Chrystusa, może nam dostarczyć dalszych wskazówek. Szatan ośmiesza człowieka, by ośmieszyć Boga. Człowiek, którego stworzył na swój obraz, jest żałosnym stworzeniem. Wszelkie dostrzegalne w nim dobro jest tylko fasadą. W rzeczywistości człowiekowi – każdemu – chodzi tylko o własne zadowolenie. Taka jest diagnoza szatana, którego Apokalipsa nazywa „oskarżycielem braci naszych”, który „dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem” (Ap 12, 10). Oczernianie człowieka i stworzenia jest w ostatecznym rozrachunku oczernianiem Boga i usprawiedliwianiem wyparcia się Go.
Szatan chce dowieść swej tezy na przykładzie sprawiedliwego Hioba: gdy tylko zostanie mu wszystko odebrane, zaraz zniknie też jego pobożność. Bóg daje więc szatanowi pozwolenie wypróbowania go, oczywiście w określonych granicach. Bóg nie przywodzi człowieka do upadku, lecz tylko poddaje go próbie. Już tutaj, bardzo delikatnie i niewyraźnie zarysowuje się tajemnica zastępstwa, która w Księdze Izajasza (rozdz. 53) ukaże się w pełnym wymiarze: cierpienia Hioba służą usprawiedliwieniu człowieka. Przez swą sprawdzoną w cierpieniu wiarę przywraca on cześć człowiekowi. Tak więc cierpienia Hioba są antycypacją cierpień we wspólnocie z Chrystusem, który wszystkim nam przywrócił utraconą cześć przed Bogiem i ukazuje nam drogę: nawet w najgłębszych ciemnościach nie tracić wiary w Boga.
Księga Hioba może nam też dopomóc w odróżnianiu doświadczenia od pokusy. Ażeby osiągnąć dojrzałość, ażeby miejsce powierzchownej pobożności mogło zająć głębokie zjednoczenie z Bogiem, człowiek musi przechodzić przez doświadczenia. Jak sok z winogron, by się stać szlachetnym winem, musi przejść proces fermentacji, tak też człowiek potrzebuje oczyszczenia i transformacji. Bywa to niebezpieczne dla niego, może nawet ponieść porażkę, są to jednak drogi, które trzeba przejść, by dojść do siebie samego i do Boga. Miłość jest zawsze procesem oczyszczeń i wyrzeczeń, bolesnych przemian, prowadzących do dojrzałości. Żeby Franciszek Ksawery mógł na modlitwie mówić Bogu: „Kocham Cię nie dlatego, że możesz obdarzać niebem lub piekłem, lecz po prostu dlatego, że jesteś sobą – moim Królem i moim Bogiem”, musiał z całą pewnością przebyć długą drogę wewnętrznych oczyszczeń, które go doprowadziły aż do tej całkowitej wolności – drogę dojrzewania, na której czyhała pokusa i niebezpieczeństwo upadku – a przecież drogę konieczną.
Teraz możemy już tę szóstą prośbę Ojcze nasz wyjaśnić w sposób nieco bardziej konkretny. Gdy ją odmawiamy, mówimy Bogu: „Wiem, że potrzebne mi są doświadczenia, ażeby czysta się stała moja najgłębsza istota. Jeśli te doświadczenia pozostają w Twoich rękach, jeśli – jak to było w przypadku Hioba – pozostawiasz złu trochę wolnej drogi, to pamiętaj, proszę, o moich ograniczonych możliwościach. Nie licz za bardzo na mnie. Nie przesuwaj zbyt daleko granic, w których mogę doznawać pokus, i bądź w pobliżu z Twoją opiekuńczą ręką, gdy moja miara zaczyna już dobiegać końca”. Tak interpretował tę prośbę święty Cyprian. Powiada: Gdy mówimy „nie wódź nas na pokuszenie”, wtedy wyrażamy przekonanie, „że żadna z przeciwności nie może nas spotkać, jeśli wcześniej Bóg jej nie dopuści. Nasza bojaźń, pobożność i uwaga powinny się kierować ku Bogu, ponieważ w czasie kuszenia Zły nie ma żadnej władzy, chyba że otrzymał ją skądinąd” (De dom. or., 25, s. 285 n).
Przeprowadzając psychologiczną analizę pokusy, Cyprian powiada dalej, że mogą zaistnieć dwa różne powody, dla których Bóg daje ograniczoną władzę Złemu. Może to być rodzaj pokuty dla nas, mającej na celu poskromienie naszej pychy, potrzebne do tego, żebyśmy ponownie doświadczyli, jak bardzo krucha jest nasza wiara, nadzieja i miłość, i żebyśmy sobie nie wyobrażali, że naszą wielkość zawdzięczamy sobie. Pomyślmy o faryzeuszu, który opowiada Bogu o swych własnych czynach i jest przekonany, że nie potrzebuje łaski. Cyprian niestety nie wyjaśnia dokładniej, na czym polega drugi rodzaj doświadczenia – pokusy, którą Bóg zsyła ad gloriam – ku swojej własnej chwale. Czy jednak nie powinniśmy tu pomyśleć o tym, że wyjątkowo wielkim ciężarem doświadczeń Bóg obarcza ludzi szczególnie Mu bliskich, wybitnych świętych, od Antoniego na pustyni po Teresę z Lisieux w pobożnym świecie jej Karmelu? Można by powiedzieć, że stoją oni w orszaku Hioba, jako apologia człowieka, będąca jednocześnie obroną Boga. Więcej jeszcze: trwają oni w szczególny sposób we wspólnocie z Jezusem Chrystusem, który doświadczył naszych pokus. Są oni powołani do tego, żeby niejako na swym własnym ciele i we własnej duszy zaznać pokus własnych czasów, znosić je za nas, zwykłych śmiertelników, i w ten sposób dopomagać nam na naszej drodze prowadzącej do Tego, który wziął na siebie ciężar nas wszystkich.
Gdy powtarzamy szóstą prośbę Ojcze nasz, musimy zatem, z jednej strony, trwać w gotowości przyjęcia na siebie ciężaru wyznaczonego nam doświadczenia. Z drugiej strony, jest to jednocześnie prośba o to, żeby Bóg nie nakładał na nas większych ciężarów, niż zdołamy udźwignąć, i żeby nas nie wypuszczał ze swych rąk. Powtarzamy tę prośbę z ufną pewnością, którą święty Paweł przybrał dla nas w słowa: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Kor 10, 13).
Mało kiedy dostałem tyle głosów zwrotnych, co po ostatnim wywiadzie w GN ("Bez paniki"). Wiele głosów było pozytywnych, były i zarzuty. To chyba normalne. Jednak do jednego chciałbym się odnieść publicznie. Że nie można ślepo iść za papieżem, bo papieże mogą błądzić.
Będę uparcie powtarzał za św. Ambrożym: "Ubi Petrus, ibi Ecclesia" - "Gdzie Piotr, tam Kościół". Bo to jest zdanie genialne. Ambroży przecież nie mówi: "Gdzie Piotr, tam bezgrzeszność".
To prawda, że papieże mogą błądzić. To prawda, że nie wszyscy byli święci. To prawda, że można i trzeba ich czasem krytykować. Ale nigdy ich nie opuszczać. Jeśli Piotr ucieknie spod krzyża, będę uciekał razem z nim. Jeśli Piotr zamknie się w wieczerniku, zamknę się i ja z nim. Jeśli zaprze się Mistrza, nie opuszczę go z tego powodu. A jeśli nawet będę wierny jak św. Jan, to po paru godzinach i tak odnajdę Piotra. Lepiej bowiem iść 40 lat przez pustynię z Mojżeszem, który zawalił, niż na własną rękę szukać krótszej drogi do Ziemi Obiecanej. Lepiej być wiernym niewiernemu Piotrowi, niż budować Kościół, który nie ma Skały. To był błąd nie tylko protestantów. Mogli zostać. Papież by umarł. Teologia by się odświeżyła. Odpusty by odpuścili. I po 50, 100 latach sporów wewnątrz kościelnych bylibyśmy dalej jedno. A tak to ani nie są bliżej prawdy, ani nie ma jedności Kościoła.
Nawet jeśli papież, ten, czy którykolwiek zbłądzi, to Kościół nie rozpadnie się od błędów papieża. Nawet jeśli skała, na której zbudował Chrystus Kościół usłyszy jeszcze nieraz w historii pianie koguta, to pójdę z Piotrem nie dlatego, że jest nieomylny, ale dlatego, że nieomylny Chrystus będzie wracał do Piotra z pytaniem: "Czy miłujesz mnie więcej?" i do Piotra będzie mówił: "Paś baranki moje".
Jeśli Chrystus jest wierny Piotrowi, który nie zawsze jest wierny Bogu, to kimże ja jestem, żeby nie być wierny temu, któremu jedyny Pan powierzył jedyne klucze?
[post_title] => Ubi Petrus, ibi Ecclesia [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2201-ubi-petrus-ibi-ecclesia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-12-07 08:25:08 [post_modified_gmt] => 2017-12-07 07:25:08 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/12/07/2201-ubi-petrus-ibi-ecclesia/ [menu_order] => 2420 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [125] => WP_Post Object ( [ID] => 5733 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-11-16 18:15:22 [post_date_gmt] => 2017-11-16 17:15:22 [post_content] =>Czują cię tylko umysły poczciwe!
Byle cię można pomóc, byle wspierać,
Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać. (I. Krasicki)
Od czasu do czasu pojawia się dyskusja o pieniądzach i księżach, dlatego chciałbym podzielić się dziesięcioma punktami, które może choć trochę pomogą poukładać te sprawy.
1. Należy odróżnić zakonników od księży diecezjalnych. Księża diecezjalni nie składają ślubu ubóstwa, a więc w sprawach materialnych mają zasadniczo takie same prawa i obowiązki, jak każdy inny chrześcijanin.
2. Księża w Polsce zachęcani są do stylu życia blisko „przeciętnej, a raczej uboższej rodzinie”. „To, co im zbywa winni przeznaczyć na dobro Kościoła i dzieła miłości”. (Instrukcja KEP-u z 2015 r., podobnie też Jan Paweł II w 1987 r.: „Musicie być solidarni z narodem. Stylem życia bliscy przeciętnej, owszem, raczej uboższej rodziny.”).
3. Czym innym są dobra prywatne (czasem odziedziczone po rodzinie), a czym innym parafialne, kościelne.
4. Grzechem jest chciwość i egoizm, ale grzechem jest również zazdrość i obmowa.
„Mając żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni” (1 Tm 6,8)
5. Osądzając, trzeba pamiętać, że często nie wiemy wszystkiego. Może okazać się, że ktoś żyje na bogato, ale daje o wiele więcej na biednych niż ci, którzy mają do niego pretensje, a którzy ani wdowiego grosza nie dadzą innym. Albo ktoś wydaje się ubogi, ale pieniądze wydaje w taki sposób, który nie da się pogodzić z Ewangelią.
"Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę." (Mt 6,2)
"Ty bowiem mówisz: „Jestem bogaty” i „wzbogaciłem się”, i „niczego mi nie potrzeba”, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi" (Ap 3,17)
6. Nie jest prawdą, że chrześcijanie mogą mieć tylko tyle, ile jest dla nich konieczne do życia. Ideałem chrześcijańskim nie jest ubóstwo materialne. Gdyby tak było, nie powinniśmy pomagać ubogim. Wszak osiągnęli już ideał. Ideałem chrześcijanina jest wolność (zbawienie) i solidarność (miłość).
„Umiem cierpieć biedę, umiem też korzystać z obfitości. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, korzystać z obfitości i doznawać niedostatku.” (Flp 4,12)
7. Bóg się nie brzydzi pieniędzmi, tylko przypomina, że wszystko do niego należy i że zdamy kiedyś sprawę również z gospodarowania Jego własnością.
„Do Mnie należy srebro i do Mnie złoto - wyrocznia Pana Zastępów.” (Ag 2,8)
„Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana! […] A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. (Mt 25,21.30)
8. Ewangeliczne ubóstwo różni się od komunizmu m.in. wolnością. Ewangelia zachęca, ale nie przymusza do ubóstwa.
„Czy przed sprzedażą nie była twoją własnością, a po sprzedaniu czyż nie mogłeś rozporządzać tym, coś za nią otrzymał? (Dz 5,4)
„Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg.” (2 Kor 9,7)
9. Problemem często nie są pieniądze, ale relacje. Są przypadki, że księża dostali od parafian auta o wartości ponad 200 tys., albo że powiedzieli księdzu, że jak będzie jeździł takim starym autem, to mu kupią nowy. Nie chodzi o to, żeby nie mieć albo mieć, ale tak żyć we wspólnocie, by wiedzieć, co buduje a co niszczy ludzi.
"A gdy Jezus był w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, i siedział za stołem, przyszła kobieta z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego, bardzo drogiego. Rozbiła flakonik i wylała Mu olejek na głowę. A niektórzy oburzyli się, mówiąc między sobą: «Po co to marnowanie olejku? Wszak można było olejek ten sprzedać drożej niż za trzysta denarów [ok. 30 tys. zł!!!] i rozdać je ubogim». I przeciw niej szemrali." (Mk 14,3-5)
10. Każdy medialny szum wobec księży i kasy jest dobrą okazją dla każdego z nas, by zrobił rachunek sumienia sobie:
- Czy my, księża, żyjemy zgodnie z ewangelicznym ubóstwem i z wrażliwością wobec powierzonych nam ludzi?
- Czy my, wierni, reagujemy na zachowania niektórych księży z miłości czy z zazdrości, z troski o budowę wspólnoty wolnych ludzi w Chrystusie czy z przyzwyczajenia do komunistycznej mentalności? (homo sovieticus czy homo christianus?)
PS.
Polecam jeszcze artykuł abpa J. Michalika i mój audiobook, z którego całkowity dochód przeznaczony jest na ss. Albertynki w Krakowie.
biedna wdowa
nie pomyślała nie mam pieniędzy
nie pomyślała inni mają więcej
nie pomyślała dać jeden grosz to wstyd
nie pomyślała dwa pieniążki to nic dla skarbony
nie pomyślała nie dam na świątynię bo żyją w niej bogatsi ode mnie
nie pomyślała Bogu wolę dać dary duchowe
nie pomyślała nie dam pieniędzy Bogu co mi zabrał męża
nie pomyślała tak
biedna wdowa
wrzuciła wszystko co miała
dlaczego?
[post_title] => Księża i pieniądze [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2223-ksieza-i-pieniadze [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-11-09 18:55:55 [post_modified_gmt] => 2017-11-09 17:55:55 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/11/09/2223-ksieza-i-pieniadze/ [menu_order] => 2442 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [128] => WP_Post Object ( [ID] => 5729 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-11-08 17:16:34 [post_date_gmt] => 2017-11-08 16:16:34 [post_content] =>
Wszystko można obronić.
I mówienie, że samobójstwo jest bohaterstwem, i nazywanie kobiet k…, i akcję znak pokoju z LGBT, i bilbordy pro-life, i jedno zdanie Prymasa, i wiele zdań ks. Międlara, i podarcie Biblii, i krytykę papieża, i krytykę krytyki. Wszystko można obronić, wyjaśnić, zrozumieć.
Jezus powiedział: Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26). Czy to nie jest wzywanie do nienawiści? Czy to nie jest herezja? Czy to nie jest zmienianie swojego zdania o miłości nieprzyjaciół?
Wszystko można zaatakować i wszystko da się obronić. Skoro obroniono zabicie niewinnego Jezusa i skoro ludzie potrafią bronić aborcji, to wszystko można obronić. Zaiste, bulwersowanie się jednym zdaniem wyrwanym z kontekstu, przy nierozumieniu, gdzie problem w wyrywaniu z matki tych, co mogą mieć Downa, jest nieludzkie.
Problem bowiem nie polega na tym, czy da się jakieś słowo lub zachowanie wyjaśnić, zrozumieć albo i znaleźć tysiące ludzie, którzy staną w obronie. Problem nie jest w rozumieniu. Problem jest w miłości. Czy to co robię, to jest naprawdę miłość? Czy to jest naprawdę dla drugiego dobre?
Św. Paweł pisze: Dobrą jest rzeczą nie czynić niczego, co twego brata razi, gorszy albo osłabi (Rz 14,21). Nie tłumaczy, że jemu wolno więcej. Nie kłóci, się, że przepisy tego nie zabraniają. Nie poniża wmawianiem, że go źle rozumieją, ale mówi prosto: Jeżeli pokarm gorszy brata mego, przenigdy nie będę jadł mięsa, by nie gorszyć brata. (1 Kor 8,13).
Wszystko można obronić.
Ewangelia jednak nie polega na tym, żeby wszystkiego bronić, tylko żeby wszystkich pokochać.
[post_title] => Wszystko można obronić [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2221-wszystko-mozna-obronic [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-11-08 17:16:34 [post_modified_gmt] => 2017-11-08 16:16:34 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/11/08/2221-wszystko-mozna-obronic/ [menu_order] => 2444 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [129] => WP_Post Object ( [ID] => 5728 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-11-07 15:18:18 [post_date_gmt] => 2017-11-07 14:18:18 [post_content] =>Jest taka pokusa, żeby to, co robimy, uważać za najważniejsze w życiu. I tak dla jednych najważniejsze będzie głoszenie kerygmatu, dla innych pomaganie biednym, jeszcze inni będą twierdzić, że to modlitwa, albo praca na misjach.
Pokusa polega na tym, że nakazujemy innym ludziom robić to, co my robimy, albo mamy pretensje, że ktoś tego nie robi. I tak być może - nawet nieświadomie - szukamy dowartościowania siebie, bo jeśli inni będą robić to, co ja, jeśli coraz więcej ludzi będzie to robić to, co ja, to ja będę kimś ważnym. Tak jakbym potrzebował drugiego, żeby potwierdzić siebie. A przecież to jest niemożliwe przynajmniej z trzech względów.
Po pierwsze, różne są powołania i wystarczy przeczytać Nowy Testament, a nawet same Dzieje Apostolskie albo przynajmniej 1 Kor 12, żeby zrozumieć, że wszyscy nie mogą wszystkiego.
Po drugie, w chrześcijaństwie najważniejsza jest miłość a nie sposób jej realizacji.
Po trzecie, zawsze można "znaleźć haka" na tych, co innych zmuszają do swego powołania.
Mówisz: Najważniejsza jest pomoc uchodźcom, bo jeśli nie będę im pomagał, Bóg mi powie "Idźcie precz ode mnie, przeklęci". Pytam jednak uczciwie, ile razy byłeś odwiedzić kogoś w więzieniu, bo za brak odwiedzin więźniów jest taka sama kara: "Idźcie precz ode mnie, przeklęci, bo byłem w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie" (Mt 25,41.43).
Mówisz: Najważniejsze nawracanie, bo "kto nie uwierzy będzie potępiony" (Mk 16,16). Pytam jednak, czy dałeś komukolwiek w życiu chleb, bo ten sam Jezus mówi: "Idźcie precz, bo byłem głodny w nie daliście mi jeść" (Mt 25,41.43).
Mówisz, że najważniejsze misje, zapytam, dlaczego Faustyna została świętą, skoro nigdy nie wyjechała za granicę?
Mówisz, że teraz trzeba walczyć z homoseksualizmem, zapytam dlaczego nie walczysz z pijakami i złodziejami, przecież i oni "nie odziedziczą Królestwa Bożego" (1 Kor 6,10)? A jest ich dużo, dużo więcej...
Boże a nie nasze powołanie i ewangeliczna miłość a nie nasz egoizm polegają na tym, że pytamy Boga, jaka jest Jego wola względem nas i robimy najlepiej jak umiemy to, co jest naszym powołaniem. A jeśli przyjdzie nam pokusa, by wybierać ludziom boskie powołania, przypomnijmy sobie to, co Jezus odpowiedział na pytanie Piotra: "Panie, a co z tym będzie?" (J 21,21). "Co Cię to obchodzi? Ty pójdź za Mną" (J 21,22)
PS
Uprasza się, by nie byli zadowoleni z tego tekstu ci, którzy nic nie robią i jeszcze myślą, że to jest ich boskie powołanie :)
Wiele problemów bierze się z niewiary w piekło.
Jeśli jest piekło, nie ma sensu starać się o jedność ze wszystkimi, bo się jeszcze okaże, że osiągnęliśmy światową zgodność w obraniu kierunku do piekła. Gabriel z szatanem nie są jedno, choć obaj są aniołami.
Jeśli jest piekło, nie mogę mówić, że wszystko jedno w co się wierzy i co się robi. Nie mogę mówić, że są alternatywne drogi zbawienia, nie mając pewności czy ta alternatywa nie jest tylko pokusą dobrze wyglądającego owocu z raju.
Jeśli jest piekło, powinniśmy więcej skupiać się na tym, co ma konsekwencje na wieki niż na tym, co przeminie ze śmiercią. By się nie okazało, że kłóciliśmy się całą drogę o miejsce przy oknie w samolocie, który dwa razy wyleciał w powietrze.
Skąd się bierze niewiara w piekło? Czy Bóg zmienił słowo? Czy Jezus zmienił nauczanie? Czy kazał Kościołowi wykreślić niektóre teksty z objawień?
Może bierze się z dosyć powszechnej choroby krótkowzroczności? Widzimy tylko koniec swego nosa, dwa metry przed sobą, może trzy, więc i piekło zobaczymy dopiero na miejscu? Może bierze się ze zniewolenia? Wolimy upić się kolejny raz, bo czymże jest wyrzucenie z pracy a nawet domu wobec braku wódki? I jak alkoholik powtarzający "Nie jestem pijany", chcemy wmówić wszystkim: "Nie ma piekła. Nie ma"?
I jeszcze myślimy, że osobista opinia jest w stanie uchronić nas od obiektywnych praw. Myślimy, że brak wiary jest w stanie ocalić nas od konsekwencji. A przecież nie trzeba wierzyć w zachorowanie na raka, żeby umrzeć na raka. A przecież życie uczy, że trzeba wiele wiary, by coś osiągnąć i żadnej, żeby przegrać. I nawet zwykły sport przypomina systematycznie, że częściej wygrywają ci, którzy wierzą w zwycięstwo niż ci, którzy nie wierzą w porażkę.
Wiele lęków i smutków bierze się z niepewności zbawienia. A przecież powinniśmy być bardziej pewni tego, że będziemy w niebie, niż tego, że dojedziemy do własnego domu.
Jeśli wsiadam w auto i decyduję się na przyjazd do Krakowa, to nie myślę: Ciekawe czy trafię... A może jadąc do Krakowa znajdę się jakimś cudem w Gdańsku? A może sam Bóg weźmie auto z drogi i postawi je na wieży Eiffla? I nie drżę na każdej stacji benzynowej: A może ja jadę w złym kierunku?
Tak samo w drodze do nieba.
"Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie." (J 14,6)
"On nam zapoczątkował drogę nową i żywą, przez zasłonę, to jest przez ciało swoje." (Hbr 10,20)
Jest mapa. Jest GPS. Wiadomo, że wielu już tam dojechało. Święci mówią, że droga przejezdna. Korków nie ma. Kościół tłumaczy, że wystarczy się trzymać łaski uświęcającej. Przypomina, gdzie skręcić, gdzie zwolnić, gdzie się zatrzymać, gdzie zatankować a gdzie auto umyć.
Jeżeli żyjemy w stanie łaski uświęcającej, możemy być bardziej pewni tego, że będziemy w niebie niż tego, że dojedziemy do własnego domu. Bo o ile na drodze do domu może zdarzyć się wypadek, to na drodze do nieba wypadków nie ma. Natomiast jest smutna możliwość, że sami zmienimy kierunek. Dlatego największym problemem nie jest to, czy my tam kiedyś dojedziemy, tylko to, w jakim kierunku my jedziemy teraz.
Quo vadis, homine?
Większość sporów bierze się stąd, że chociaż używamy tych samych słów, co innego mamy na myśli. Na przykład słowo „nacjonalizm”.
Szef papieskiej dyplomacji abp Paul Gallagher mówi, że istnieje „zdrowy nacjonalizm”. Biskupi Polscy w dokumencie „Chrześcijański kształt patriotyzmu”, chociaż 9 razy używają słowa „nacjonalizm”, zawsze używają go w znaczeniu negatywnym (np. " Kościół w swoim nauczaniu zdecydowanie rozróżnia szlachetny i godny propagowania patriotyzm oraz będący formą egoizmu nacjonalizm"). Kard. Wyszyński widzi to inaczej: „Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu. Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania Narodu i służby jemu” (E. Czaczkowska, „Kardynał Wyszyński. Biografia”, Znak 2013, s. 378). W Słowniku Języka Polskiego czytamy, że nacjonalizm to „postawa i ideologia uznająca interes własnego narodu za wartość najwyższą”. Natomiast Wikipedia pisze, że to „postawa społeczno-polityczna uznająca naród za najwyższe dobro w sferze życia oraz polityki.”
I problem powstaje wtedy, kiedy spotyka się dwoje ludzi i jeden rozumie pod pojęciem nacjonalizmu pogardę innych narodów a drugi tylko tyle, że kocha swój naród ponad inne. I będą się kłócić, często nie dlatego, że mają sprzeczne poglądy, tylko dlatego, że używają tych samych słów, myśląc o czym innym.
Weźmy inny przykład: „pantofle”. Są regiony w Polsce, gdzie tym słowem określa się lekkie obuwie, które my w Małopolsce nazywamy półbutami, bo dla nas „pantofle” to są kapcie do chodzenia po domu. I jeśli kolega mówi, że odprawiał Msze św. w pantoflach, albo, że pan młody był do ślubu w pantoflach, to gdybym się nie dopytał, to bym się zgorszył.
Przykładów może być jeszcze więcej: „uchodźcy” (uciekający przed wojną czy imigranci ekonomiczni?), „Kościół” (Ciało Chrystusa, biskupi czy księża?), "Bóg" (to co, o nim myślę, czy taki jaki jest?). Wniosek jest tylko jeden. Zanim zaczniemy jakąkolwiek rozmowę, najpierw ustalmy pojęcia. I nie w ten sposób, że narzucamy innym swoje rozumienie słowa, albo wyrażając pretensje, że ktoś rozumie to inaczej, tylko słuchając bez uprzedzeń jedni drugich. A jak już ustalimy pojęcia, to się zapewne okaże, że w większości spraw to my się zgadzamy. Nawet jesteśmy podobnie leniwi. Bo kłótnie zazwyczaj powstają ze zwykłego lenistwa człowieka, który woli się odzywać zanim się nauczy.
[post_title] => Wiele zależy od semantyki [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2211-wiele-zalezy-od-semantyki [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-10-28 16:25:53 [post_modified_gmt] => 2017-10-28 14:25:53 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/10/28/2211-wiele-zalezy-od-semantyki/ [menu_order] => 2454 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [134] => WP_Post Object ( [ID] => 5722 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-10-06 14:26:50 [post_date_gmt] => 2017-10-06 12:26:50 [post_content] =>Wszyscy mamy sumienia i nie ma ludzi niewrażliwych. Sumienia te mamy jednak poprzestawiane.
Jednych boli to, że tysiące uchodźców umarło na europejskim morzu, ale nie boli ich, że miliony dzieci Europa zabija sama. Inni walczą za nienarodzonych, ale nie potrafią pomóc niepełnosprawnym. Ktoś karmi bezpańskie psy, ale w życiu tyle czasu nie poświęciłby rodzicom. Jeszcze inny cierpi z powodu choroby znajomych, ale nie widzi problemu w tym, że oni nie wierzą w Boga. Są i tacy, których najbardziej boli niewiara innych, ale w ogóle nie widzą swojego chamstwa.
Wszyscy mamy sumienia i wszyscy mamy sumienia poprzestawiane. "Nie ma sprawiedliwego ani jednego".
Czy da się to zmienić? Czy możemy stać się chociaż trochę bardziej na wzór Jezusa, który uzdrawiał chorych, ale potrafił powiedzieć do człowieka po 38 latach choroby: "Nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło"? Który jadał z celnikami i grzesznikami, ale i mówił: "Kto nie uwierzy, będzie potępiony?" Pewno tak. I to jest naszym ideałem, celem i marzeniem. "Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala" (Hbr 12,2).
Póki jednak nasze serca nie są sercami Jezusa, to przynajmniej nie walczmy z ludźmi, którzy mają sumienia poprzestawiane, bo sami jesteśmy ludźmi takich sumień. A że sumienia mamy wszyscy, niech każdy wykorzysta je ku dobremu tych, do których życie, ludzie, my sami, czy Bóg wie, kto jeszcze nam je poprzestawiał
Wakacje. Znajomi wrzucają fotki ze swymi dziećmi. Opowiadają jak rosną. Dumni i zmartwieni. Podzielę się i ja radością własnych dzieci.
1. Krąg rodzin/przyjaciół
To najstarsze dziecko. Ma już prawie 19 lat. Tyle bowiem znamy się z czasów, kiedy byłem wikarym w Krakowie na Ruczaju. Byli częścią Oazy. Po powrocie z moich studiów, chcieli się spotykać. Nie wszyscy byli wtedy małżeństwami. Teraz już komplet pięciu rodzin. Spotykamy się od 7 lat. Raz w miesiącu. Zazwyczaj w sobotę wieczorem. Najpierw kolacja, potem krąg biblijny na temat niedzielnej Ewangelii, później deser i rozmowy niedokończone. Od 20.00 do 1.00/2.00… Poza własną rodziną, najwięcej o rodzinie dowiaduję się od nich. To niesamowite być świadkiem jak rośnie miłość, dzieci, doświadczenie.
2. Kręgi biblijne
To dziecko ma już 6 lat. Cztery grupy po 15-25 osób. Spotykamy się w środy od 20.30 do 22.00. Oni raz na miesiąc, ja co tydzień z inną grupą. Najpierw spotkania były tematyczne: najtrudniejsze przypowieści Jezusa, cuda Jezusa, opisy zmartwychwstania. Od 2016 zaczęliśmy czytać Ewangelię Marka. Pierwszy rok zakończyliśmy na Mk 3,12. Fenomenalne jest to, że chociaż przeczytałem Biblię wiele razy a wiele omawianych fragmentów w oryginale, nigdy nie było ani jednego spotkania, na którym bym się czegoś nie dowiedział nowego. Bp Kiernikowski mówi, że to jest fenomen „eklezjalnej lektury Biblii”. To właśnie to. Kościół czytający Słowo. Od 3 lat kręgi biblijne są płatne. 50 zł od uczestnika. Cel: edukacja biblijna misyjna. Była Boliwia, Afryka, Jerozolima i Betlejem. 1000$ to nie jest za wiele, ale chociaż tyle chcemy co roku wesprzeć wierzących, którym materialnie jest gorzej niż nam. To nasza radość i duma.
3. Przewietrzenia duchowe
To dziecko jest najbardziej nieprzewidywalne. Ma 4 lata. Polega na wyjeździe na dwa dni w góry. Hasło: „Masz siedzieć w domu, posiedź na świeżym powietrzu z Bogiem, księdzem i dobrymi ludźmi”. Zasadniczo dwa razy na rok. Prawie zawsze w innym miejscu. Były Maniowy, Czarna Góra, Cyrhla, Międzybrodzie Bialskie, Zakrzów, Śnieżnica, Korbielów, Kacwin. 50-100 osób. Ludzie z różnych stron, środowisk i peseli. Mieliśmy nawet gości z Warszawy i Bydgoszczy. Formuła prawie niezmienna. Msza, konferencja, krąg biblijny, czas na wypad w góry (4-6 godzin), adoracja. Czasem grill. I stała zasada „Każdy punkt programu nieobowiązkowy.” To przedziwne jak ludzie potrafią wybrać prawie wszystko, jak nie muszą wybierać prawie niczego. Najbardziej cieszy, że ludz