EksHom II 2011
Byłem wtedy jeszcze w Jerozolimie. W czasie jednej z rozmów znajoma zadała retoryczne pytanie: „Nie wiem, co zrobię, kiedy będę musiała wybrać między wiernością ideałom a sugestią pracodawców i kolegów. Bo wiesz, niby zależy ci na prawdzie i chcesz być konsekwentny w swoich wyborach, a z drugiej strony jesteś jakoś związany pewnymi układami zawodowymi czy przyjacielskimi”. Publikowała już trochę i zaczęła widzieć, że nie zawsze „drogi innych są naszymi drogami”.
Wtedy problem ten wydawał mi się raczej teoretyczny. Jesteś wierny, to jesteś wierny i koniec. To ja ojca i matkę opuściłem, żeby być wierny Bogu a kolegów miałbym nie opuścić?
4 tygodnie temu pisałem m.in. o Donaldzie Tusku. Że się zmartwiłem tym, co powiedział. Potem zacząłem się zastanawiać, czy byłbym w stanie napisać w ten sposób o moim biskupie, proboszczu czy rektorze? Czy gdyby oni popełnili publicznie jakąś gafę, czy byłbym w stanie tak samo o tym napisać? Nie? Dlaczego? Dlaczego zatem ośmielam się wytykać coś premierowi mojego kraju? Jest przecież tak samo moim rodakiem, zwierzchnikiem i osobą najważniejszą w państwie. Czy tylko dlatego ośmielam się go krytykować, że wiem, że nikt nie zadzwoni z kancelarii premiera? Takie myślenia to byłaby przecież żenada. Wszyscy wiemy, co myśleć o psach, którzy przestają szczekać, jak się do nich podchodzi.
Wtedy jednak problem ten wydawał mi się raczej teoretyczny.
Potem zacząłem się zastanawiać, dlaczego ludzie jednej opcji konsekwentnie krytykują ludzi z innej opcji. Przecież to jest niemożliwie, żeby wszyscy sympatycy PO podzielali zgodnie identyczne wartości i zgodnie nie podzielali wartości sympatyków z PIS-u. Przecież nawet w szczęśliwym małżeństwie są jogurty, które inaczej smakują. Kiedy ktoś z PO krytykuje opozycję, to nikogo to nie dziwi. Ale gdyby zaczął krytykować kogoś z własnej partii, to już media okrzyknęłyby konflikt. Czemu tak jest? Niektórzy tłumaczą: „Co to za ptak, co kala własne gniazdo”. Aha. Czyli cudze gniazda można kalać? Nie! Nie kalać. My nie kalamy. My uprawiamy konstruktywną krytykę. Ale skoro po to uprawia się konstruktywną krytykę, żeby ulepszyć innych, to czemu chęć poprawienia swoich spotyka się z zaskoczeniem a nieraz i oburzeniem? Przecież powinni być za to wdzięczni!
Wtedy jednak problem ten wydawał mi się raczej teoretyczny.
W zeszłym tygodniu przyjrzałem się dokładnie jednej książce. Masakra. Niby naukowa. Z mojej specjalizacji. Wydawnictwo super. Ta seria ma na celu być najlepszą w Polsce. I wiele książek w tej serii jest niemal genialnych. Ale ta? Co za poziom… Merytoryka i odkrywczość powala. Chociaż ostatecznie może nie jest tak źle. Okładki są twarde. Papier biały. Druk czarny. Da się przeczytać….
Problem z jerozolimskiej rozmowy przestał być teoretyczny.
Znam autora.
A więc co teraz?
Napisać tu i teraz co to za autor i jego „bestseller”? A może napisać recenzję naukową w stylu „publikacja ta ubogaca niezmiernie polską naukę biblijną?” Na pewno ktoś tak napisze. Ale czy to pomoże nauce? Nie napisać? Czy jednak milczenie o złym nie psuje dobra? A może napisać solidną recenzję wypunktowując zaniedbania i miernotę? Tego nikt nie zrobi. Dlaczego?
Problem nie jest tylko teoretyczny. I nie tylko w tym mizernym przypadku. Problem jest „na-prawdę” poważny. Bo tylko prawda wyzwala. Nawet przyjaciół.
No chyba, że świat zaczął wierzyć, iż ponad Chrystusowym słowem stoi żart Tischnera: „Nie sukoj prowdy ino kolegów”. Ale jeśli tak, to przynajmniej wiemy, dlaczego nie jesteśmy wolni.