18.11.2016
Cieszę się z sobotniej intronizacji, aktu przyjęcia Jezusa za Króla i Pana.
Cieszę się, bo wierzę w to, co mówi św. Paweł: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia”. (Rz 10,9-10)
Cieszę się, bo wiem, że każdy ma jakiegoś pana. Nie ma ludzi na świecie, którymi by nikt nie rządził. Czy to żona, czy mąż, teściowa czy koledzy, partia czy gazeta, telewizja czy pożądania, pieniądze czy władza, zawsze jest ktoś lub coś, co nami kieruje. I tylko wtedy, kiedy człowiek decyduje się, że jego Panem będzie Bóg, tylko wtedy staje się najbardziej wolny.
Cieszę się, bo to zwieńczenie wielu lat rozmów i spotkań z ruchami intronizacyjnymi. Taki żywy dowód na to, że Kościół nie odrzuca tego, o co wierni konsekwentnie proszą a co nie jest sprzeczne z Ewangelią. Zarówno bp Czaja jak i pozostali biskupi odpowiedzialni za cały proces przygotowania tego aktu mogą się czuć dumni, dumni z towarzyszenia ludziom na drodze nawet stromej i wąskiej.
Cieszę się też, bo to było pragnienie mniejszości. Jednak w dobrej rodzinie potrafi się wysłuchać każdego dziecka, które może nie zawsze jest przez rodzeństwo szanowane, ale przecież jest dzieckiem tej samej rodziny.
Cieszę się, że podkreśla się stale, że nie chodzi o jednorazowy akt. „Nie każdy, który Mi mówi: ‘Panie, Panie!’, wejdzie do królestwa niebieskiego” (Mt 7,21). I nie wystarczy mówić na ślubie, że się nie opuści aż do śmierci. Powtarzanie, że za słowami musi iść życie jest ważne, żeby uchronić nas przed pokusą magicznej pobożności: Powiemy, że Jezus jest Królem i już będziemy szczęśliwi na wieki.
Cieszę się wreszcie, że akt będzie miał miejsce w Łagiewnikach, w wigilię zakończenia Jubileuszowego Roku Miłosierdzia. Wybór daty i miejsca jest bardzo symboliczny. Oczyma wyobraźni widzę jak Prymas Polski wraz z biskupami i wiernymi wskazują ręką na Jezusa miłosiernego i mówią: „Oto Król nasz. Nie chcemy znać innego Króla Polski jak tylko Króla Miłosierdzia. Świadomi tego, co Jezus uczynił przez 1050 lat w naszej Ojczyźnie, świadomi dziedzictwa Jana Pawła II i daru św. Faustyny, wołamy: „Królu Miłosierdzia, ufamy Tobie.”
Są jednak rzeczy, które mi jakoś uwierają. Brakuje mi w akcie słów przyjęcia i uznania Jezusa jako Króla Kościoła, jasnej prośby, żeby to On panował w Kościele a nie ludzie. Trochę też uwiera mi zdanie „W imię miłości bratniej zawierzamy Tobie wszystkie narody świata, a zwłaszcza te, które stały się sprawcami naszego polskiego krzyża.” Robimy się tu trochę ofiarami a zapominamy o tych, dla których to my byliśmy sprawcami krzyża. Jednak największy niedosyt czuję z powodu lęku przed tytułem Jezusa Króla Polski. Niedosyt ma przynajmniej trzy powody:
a) Po pierwsze pewna niespójność treści z tytułem.
Z jednej strony unika się sformułowania „Jezus Król Polski”, a z drugiej używa się takich wyrażeń, które jednoznacznie wskazują na to, że Jezus Królem Polski jest (czy przynajmniej powinien być). W treści aktu czytamy:
„W całym Narodzie i Państwie Polskim – Króluj nam Chryste!”, „Zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie … narodowe według Twego prawa”, „Zawierzamy Ci Państwo Polskie i rządzących Polską. Spraw, aby wszystkie podmioty władzy sprawowały rządy sprawiedliwie i stanowiły prawa zgodne z Prawami Twoimi.”, „Króluj nam Chryste! Króluj w naszej Ojczyźnie”, „Spraw, aby naszą Ojczyznę i świat cały objęło Twe Królestwo”.
Podobnie czytamy w komentarzu do aktu zamieszczonym na stronie episkopat.pl:
„Akapity drugi i trzeci stanowią zasadniczą część uznania i przyjęcia królewskiej władzy Jezusa nad Polską. Wszyscy uczestnicy mają możliwość włączenia się w nią aklamacją Króluj nam, Chryste i wyrażenia publicznie swej woli, by Jezus panował w naszej Ojczyźnie.”
Na mój rozum z tych tekstów wynika jak nic, że chodzi o to, żeby Jezus był Królem Polski. Więc po co unikać tego tytułu? Nazwanie Go Królem Polski jest niczym innym jak nazwanie Go Królem świata, Królem narodu, Królem miasta czy Królem rodziny, czyli jest wyrażeniem z jednej strony świadomości, że Jezus jest Panem z drugiej pragnienia, by Jezus rządził również w Polsce, tak jak pragniemy był rządził w naszych rodzinach
b) Po drugie, Matka Boże może być Królową Polski, ale Pan Jezus nie.
Mówi się, że to jest inny rodzaj panowania, inny porządek zbawczy, że z Królową Polski to jest kwestia czysto historyczna, że o ile wiele narodów przyjęło Maryję jako Królową, to jednak nie ma tradycji Jezusa Króla danego narodu, że Jezus nie jest Królem nawet Watykanu. Każdy z tych argumentów ma sens, ale ostatecznie wydają się teologicznie toporne. I to trzeba teologicznie dopracować, bo naprawdę wielu ludzi nie rozumie, jak można bez problemu śpiewać codziennie „Maryjo, Królowo Polski” a potem walczyć, żeby nie daj Panie Boże, ktoś nie zaśpiewał „Jezu Chryste, Królu Polsku”.
c) Po trzecie, stwierdzenie „Jezus jest Królem” jest zbawcze, natomiast „Jezus jest Królem Polski” byłoby polityczne.
W Komunikacie Zespołu ds. Ruchów Intronizacyjnych z 16.09.2016 r. czytamy: „ogłaszanie Chrystusa Królem Polski byłoby aktem politycznym i oznaczałoby pomniejszenie Jego godności i ograniczenie Jego posłannictwa, Jego panowania i władzy.” Jeśli w zamierzeniu byłoby ogłaszanie Jezusa tylko Królem Polski, bez odniesienia się do Jego powszechnego panowania czy do Jego panowania w rodzinach, to jakoś rozumiem to wyrażenie. Natomiast czytając cały akt, widzę tu brak logiki. Jeśli nazwanie Jezusa Królem Polski ma charakter polityczny, to nazwanie Go „moim Królem” musi mieć charakter egoistyczny. Naprawdę? To jak rozumieć słowa Tomasza: „Pan mój i Bóg mój” (J 20,28)? Jak pojmować „nasz Pan”? (2 P 1,11) Czy nie jest politycznym wyrażenie Apokalipsy: „Król narodów” (Ap 15,3) czy „Król królów i Pan Panów” (Ap 19,16)? Czy sama nazwa „Król Polski” jest wystarczającym kryterium, żeby uznać ten tytuł za polityczny? Nie sądzę. A zresztą co to znaczy polityczny? Przecież jeśli Polska jest moim domem, to ja chcę, żeby w tym domu rządził Jezus, czyli był Jego Królem, tak jak chcę, żeby był Królem mojej rodziny i moim własnym.
Jezus jest Królem Polski i chciałbym, żeby nim był. Unikanie tego tytułu rozumiem tylko jako wynik kontekstualności. Tak jak Jezus nie chciał, żeby Go obwołano Królem Izraela i nie chciał, żeby mówili o nim Mesjasz, bo wiedział, że rodacy rozumieją to politycznie, tak na tym etapie obwołanie Jezusa Królem Polski spowodowałoby więcej zamieszania niż dobra. Czy to prawda? Może tak. W tym sensie dobrze byłoby jednak tłumaczyć, że problem jest duszpasterski a nie teologiczny. A skoro biskupi są odpowiedzialni za wiernych, mają prawo decydować o tym, co w danym momencie jest dla wiernych lepsze.
Z aktem przyjęcia Jezusa za Króla i Pana jest jak ze ślubem. Nie ślubuje się dlatego, że wszystko jest idealne, ale dlatego, żeby do ideału dążyć. Dlatego cieszę się z tego, co będzie 19 listopada w Łagiewnikach. Ale staram się pamiętać o tym, kiedy Jezus stał się Królem. Kiedy władza państwowa skazała Go na śmierć, kiedy władza religijna odrzuciła Go mocą publicznie dokonanego aktu, kiedy rodacy krzyczeli „Ukrzyżuj Go” i „poza Cezarem nie mamy Króla”, kiedy uczniowie uciekli od Niego i kiedy nawet Bóg usłyszał: „Czemuś mnie opuścił?”. Wtedy. Tak wtedy. Jezus Chrystus stał się Królem i Panem, wszystkiego i wszystkich. Żadna intronizacja czy jej brak tego nie zmieni. Bo problemem nie jest, czy Jezus jest Królem i Panem, tylko czy ja chcę Go naprawdę słuchać.