22.11.2019
Jednym z większych współczesnych wyzwań Kościoła jest homoseksualizm.
Sprawa jest o tyle ważna, że Kościół nigdy nie był przeciw nauce. Czasem potrzebował kilkudziesięciu lat, żeby uznać to, co nauka odkryła, ale uczciwie trzeba przyznać, że w wierze chrześcijańskiej tak bardzo ceniony jest rozum, że prędzej czy później Kościół zawsze zgodzi się na to, co nauka uznaje za prawdziwe.
Dziś wydaje się, że z punktu widzenia naukowego zdecydowana większość akceptuje homoseksualizm. Wycofany z listy chorób, jest uczony na uczelniach jako alternatywna forma życia seksualnego. Jeśli rzeczywiście nauka tak mówi, to prędzej czy później będziemy musieli wycofać z naszych dokumentów i języka kościelnego takie określenia jak „choroba” czy „zaburzenie”.
I może się tak stanie, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że problem może być też z nauką. Przecież w III Rzeszy zdecydowana większość i to najlepszych naukowców świata uważała, że nie wszystkie rasy są równe. Podobnie w ZSRR czy i innych krajach totalitarnych, gdzie naukę robi się pod władzę.
W przypadku homoseksualizmu wydaje się jednak, że chyba nie ma żadnej władzy, która by nakazywała takie a nie inne teorie. Faktem jest jednak, że brakuje realnych badań. Może się mylę, ale to nie żadne odkrycie naukowe ani żadne nowe badania stały za tym, żeby związki homoseksualne uznać za normalne. Po prostu w pewnym momencie dziejów był mocny nacisk, żeby nie nazywać już tego chorobą. I przeszło. A potem powtarzano w mediach i przedstawiano w filmach, że to fajna sprawa. Przecież w Polsce 20 lat temu sami ateiści byli przeciw, prawie wszyscy uczniowie byli przeciw, a dziś ciężko nawet tłumaczyć, bo prawie wszyscy młodzi są za. I nie tylko. Pamiętacie jak wyszło, że przy ofiarach pedofilii jest nadreprezentacja homoseksualistów, to nawet związek psychologów się wypowiadał, żeby nie wiązać homoseksualizmu z pedofilią, bo to są dwie różne sprawy. I jakoś to wszyscy uznali za normalne. Wyobrażacie sobie, co by było, gdy Episkopat powiedział, że nie należy wiązać kapłaństwa z pedofilią, bo to są dwie różne sprawy? Zaraz by oskarżono, że bronimy księży. Takie oskarżenie w kierunku homoseksualistów nie poszło, bo mają dziś lepszą prasę.
Albo więc stało się to co z rasizmem, jako ludzkość uwierzyliśmy, że czarny i biały to taki sam człowiek, chociaż przez wieki mieliśmy inne zdanie, albo nastąpiła uznaniowa zmiana wartości. Tak jak w Holandii. Jeśli 84% pediatrów jest za eutanazją dzieci do 12 roku życia, to nie dlatego, że nauka odkryła, że do 12 roku życia dzieci to nie ludzie, ani nie dlatego, że naukowo da się udowodnić sens eutanazji, tylko dlatego, że nastąpiła zmiana wartości. Przestano wierzyć w sens cierpienia.
Jeśli nauka mówi, że homoseksualizm jest normalny i to się da udowodnić, to powinniśmy albo uznać to za normalne, albo robić własne badania naukowe (jest nas samych katolików przecież ponad miliard!) i pokazać, że da się udowodnić, że to zdrowe nie jest. Jeśli jednak to nie jest sprawa nauki, tylko wartości, to po pierwsze trzeba ciągle przypominać, zwłaszcza naukowcom, że to nie rozwój medycyny, ale zmiana wartości spowodowała takie a nie inne przekonania. A po drugie, Kościół musi zadać sobie pytanie czy i my musimy albo przynajmniej możemy zmienić wartościowanie takich związków. Trochę jak z małżeństwami. Nie da się udowodnić naukowo, że zdrada małżeństwa jest chorobą. Nie da się udowodnić, że poligamia jest chora. Natomiast można mówić, że w naszym kraju czy w naszej religii żyjemy w takim świecie wartości, że nie do przyjęcia jest posiadanie dwóch żon. A czy to się może zmienić? Teoretycznie może. Tylko wtedy Kościół musiałby zrezygnować z wiązania seksu z małżeństwem albo przedefiniować małżeństwo, czyli zrobić dokładnie na odwrót do tego, co zrobił 2000 lat temu na przekór wartościom pogańskiego świata. Jeśli Bóg tego chce i Duch Święty, to niech nas prowadzi. Ale jeśli chcą tego tylko ludzie, uznaniowość i większość, to niech nas Bóg broni od takich zmian! Bo Bóg nie objawił człowiekowi wartości dlatego, że miał kaprys, ale dlatego, że takie a nie inne wartości są dla człowieka dobre.
Świat będzie miał takie przekonania, jakie będzie miała większość. Choćby nie były ani naukowe, ani dobre. I takie przekonania będzie narzucał. Tego Kościół nie przeskoczy. Natomiast wydaje się, że w obecnej sytuacji najprościej i najuczciwiej jest dla Kościoła mówić: Nie jest naszą dziedziną wypowiadać się, że takie relacje są chore czy zdrowie, To leży w kompetencji medycyny. Skoro ona uznaje, że to nie jest chore, to wycofujemy się z określeń, które mogłyby to sugerować. Natomiast to, że coś nie jest chore, to nie znaczy, że musi być akceptowane przez Kościół. I my, w naszym systemie wartości uznajemy relacje seksualne jako wyłączną domenę małżeństw heteroseksualnych. I mamy prawo tak myśleć, tak samo jak ci, co ze względów religijnych nie godzą się na transfuzje krwi, nie idą do wojska czy są za poligamią. Oczywiście traktujemy tych, co nie żyją w zgodzie z takimi wartościami Kościoła jak innych grzeszników, cudzołożników, współżyjących przed ślubem czy nie chodzących latami do Kościoła. Czyli kochamy ich, walczymy z uprzedzeniami, poniżaniem i nienawiścią. Ale jednocześnie mówimy, że to nie jest dobre. Tak jak nie jest dobre zagranie ręką jak się gra w nogę.
Oczywiście pozostaje jeszcze problem, jaką mamy wizję dla tych, którzy chcą być w Kościele a jednak nie chcą żyć wartościami Kościoła. Taką samą jak dla singli, którzy nigdy nie wyjdą za mąż, jak dla rozwodników, którzy już nie wrócą do żon. Bóg powołuje Cię do czystości, nie z Twojego wyboru, ale Bożego, tak jak z Bożego wyboru Bóg powołuje Cię do bycia dzieckiem takich a nie innych rodziców. I staraj się żyć najlepiej jak umiesz. A jak nie dajesz rady i upadasz, to się nawracaj jak każdy inny. A jeśli już uważasz, że to nie ma sensu, to albo się buntuj w rodzinie Kościoła i żyj tu dalej, albo odejdź zgodnie ze swoim sumieniem.
Byłoby cudownie, gdybyśmy w tym wszystkim trzymali się dwóch zasad: szacunku i szczerości. Bo ani brak szacunku ani zakłamywanie swoich przekonań do niczego dobrego nie doprowadzi.
Ateiści mają prawo mówić, że Boga nie ma i to nie jest atak na wierzących, chociaż może wyglądać na największą obrazę, bo nie ma nic gorszego niż powiedzieć księdzu czy zakonnicy, że całe życie poświęcili dla Kogoś kogo nie ma. Ateiści wydają się robić z nas wariatów, ale my się nie obrażamy, bo swoje wiemy a póki mówią szczerze, co myślą i mówią to z szacunkiem, to da się żyć z odmiennymi przekonaniami. Podobnie powinno być w sprawach homoseksualizmu. Musimy mieć prawo do mówienia, że to jest złe i nie może być to w żaden sposób uznawane za homofobię, atak na osoby czy poniżanie drugiego. Oczywiście sposób mówienia jest ważny, ale jeśli Kościół nie ma będzie miał prawa mówić, że akty homoseksualne są złe, to wtedy będzie to znak, że nawet jak akty nie są chore, to chorzy są ci, którzy nie pozwalają innym mieć swój system wartości.