5.04.2020
Jeśli chodzi o Kościół, wiarę, Triduum, jakoś jestem spokojny.
Po pierwsze, nie wiem czy robimy dobrze, ulegając panice, dramatyzując czy wygłaszając metateorie jak to po epidemii będzie inaczej, albo że będzie tak samo. Przecież i tak na Triduum nie chodziło 80-90% Polaków. A ci, którzy chodzili może nawet co roku, niech pomyślą, że gdyby zachorowali ciężko, też by nie wzięli udziału w Liturgii. A jeśli nie chorujemy, to powinniśmy dziękować Bogu, że mamy lepiej od tych, którzy przykuci do łóżka spędzają tak święta może już od lat. Zamiast generować światowy dramat, lepiej ten światowy dramat przeżywać jako swoją osobistą chorobę. Będzie wtedy łatwiej to przeżyć.
Po drugie, wydaje mi się, że najprostszą metodą dobrego przeżycia Wielkiego Tygodnia jest robić to, co od lat, a zamiast czynnego udziału w Triduum po prostu obejrzeć Liturgię w TV czy w Internecie, próbując uczestniczyć tak jak się to robi w realu. To może jedyny moment w życiu, żeby zobaczyć celebransa z bliższa, wybrać sobie taki kościół, który mi odpowiada i widzieć lepiej, co się w tej Liturgii dzieje. Przecież od lat braliśmy udział w Drodze Krzyżowej z Ojcem Świętym z Koloseum i czy nie przeżywaliśmy jej bardzo? Sam zachęcam do korzystania z różnych materiałów, do organizowania modlitwy w rodzinach, ale wydaje mi się – może niesłusznie – że zamiast mnożyć, czy tworzyć dodatkowe nabożeństwa, lepiej uczestniczyć przez media w realnej Liturgii, tak jak to dotąd od dziesięcioleci robili chorzy i starsi na całym świecie. To naprawdę powinno wystarczyć, żeby nie stracić tego Wielkiego Tygodnia, włócząc się godzinami po duchowych galeriach Internetu.
Po trzecie, zapominamy, że wiara dojrzewa również przez nieobecność Boga. „Boże mój, czemuś mnie opuścił” to nie tylko cytat ze Psalmu 22, To również wołanie razem z tymi, którzy doświadczają, że Bóg jest dalej niż zazwyczaj, że nie jest tak bliski, jak może być. I tak jak każdą relację buduje się również przez nieobecność, tęsknotę, oczekiwanie, tak mamy może jedyny raz w życiu taki rok, w którym to nie Bóg będzie czekał na nas, ale my na Boga. Są dni, kiedy ojciec czeka na marnotrawnego syna, ale potrzebne są też dni, w których uczniowie czekają na Mistrza. I tak mamy lepiej od nich, bo oni nie wiedzieli, czy Jezus zmartwychwstanie i kiedy.
Może się mylę, ale zamiast szukać rozpaczliwie namiastek Jego obecności, albo wmawiać sobie i innym, że Bóg jest tak samo wszędzie, lepiej przyjąć w pokorze cierpienie braku Boga. Dla nas, księży, to ból nieobecności Boga poprzez nieobecny lud. Dla wiernych, brak będzie inny, choć ból pewno wcale nie mniejszy. Bóg pokazał jednak przez krzyż Jezusa, że braki i bóle to też jest część Paschy. A może to nawet parę koniecznych szczebli w drabinie do nieba.
Jakoś jestem spokojny. Nawet bardziej niż zwykle.