Prokocim. Szpital dziecięcy. Łukasz. Lat 8. – Mamusiu! A kiedy umrę, czy przyjdziesz na mój grób w dniu moich urodzin? Mamusiu! Czy przyjdziesz?
Dziś trzeba nam wyrzucić z siebie najtragiczniejsze pytania.
Boże wszechmogący?
Czy nie widzisz bólu tysięcy szpitali z tysiącami umierających dzieci? Czy nie widzisz kalekich losu, których najlepszym przyjacielem jest wózek inwalidzki, którzy jak 18 – letnia Joni po niefortunnym skoku do wody w basenie musi pożegnać się z używaniem młodych rąk i nóg?
Czy nie widzisz tysięcy powykręcanych części ciała, wodogłowia, zdeformowanych twarzy, głuchoniemych, jąkałów, niewidomych i sparaliżowanych, trędowatych, alergików, astmatyków, sercowców, zespołów Dauna, ciał toczonych przez raka, zakażonych przez pomyłkę wirusem HIV?
Czy nie widzisz zatapianych domów przez szalejące powodzie, ludzkich szkieletów, które wulkaniczna lawa uwięziła w sobie na wieki?
A co powiedzieć o bólu tych, którzy nie mogą pogodzić się z własnym wyglądem, wagą, kolorem włosów i wzrostem? Niby nic – a ileż dziewczęcych kompleksów?
Jezu miłosierny! Nie możemy nie postawić tych pytań – bo bolą.
„Mamusiu! Czy przyjdziesz na mój grób, kiedy będę miał urodziny?”
Co nam powiesz Jezu?
Co wam powiem? Popatrz na moje ostatnie godziny życia!
Kiedy rzymskie bicze zakończone kostkami i kulkami z ołowiu, rozdarły kilkadziesiąt razy moje ciało, ból był niesamowity.
Kiedy cierniowa korona o twardych jak żelazo kolcach rośliny ziziphus vulgaris przebijała moją czaszkę, ból był niesamowity.
Kiedy trzcina spadała, jak młot bezlitosny na moją głowę, ból był niesamowity.
Kiedy belka krzyżowa na ramiona włożona rozdarła rany od bicza i trzciny, ból był niesamowity.
Kiedy brutalne gwoździe rozdzierały i dłonie, i stopy, ból był niesamowity.
A czyż nie bolało odarcie z szat, przyjmowanie oplucia i pierwszy policzek?
Czyż nie bolały słowa przekleństw, jakie umiłowany człowiek posyłał umierającemu Wybawcy?
A wyszydzenie? A wino goryczą zaprawione? A los rzucony o szatę, która wyszła spod ręki mojej Matki Maryi? Czyż to wszystko nie bolało mnie? Co ty na to powiesz człowieku z końca drugiego tysiąclecia?
Pierwsza nauka - Nie jesteśmy sami w cierpieniu – Jezus cierpiał.
Druga nauka – Bóg nie dopuszcza krzyża większego niż potrafimy znieść.
Trzecia nauka – Dopuszczając krzyż – Bóg zsyła potrzebne łaski.
Czwarta nauka – może Bóg dał tobie chorego sąsiada, abyś miał okazję do pomocy, aby cię zachęcić do wyjścia ze swego egoistycznego świata. Są wyjazdy wakacyjne dla chorych, można ich odwiedzać, zrobić zakupy. Masz szansę.
Piąta nauka – krzyż oczyszcza. Może naprawdę trzeba kalekich, którzy mimo cierpienia potrafią się uśmiechać, abyśmy się nauczyli, że nie w zdrowiu szczęście człowieka.
Może trzeba umysłowo chorych, aby zrozumiał człowiek, że można mieć stypendium ministerialne a serce puste i zgorzkniałe.
Może trzeba powodzi i tych, co umieją się zgodzić z wolą Boga, żeby zrozumieć wreszcie, że nie w bogactwie szczęście człowieka.
Czy naprawdę mało jest na świecie ludzi zdrowych, bogatych, sprawnych, którzy wiecznie kłócą się o smak zupy, narzekają na byle głupstwa, gadają o polityce a nic zmienić nie mogą? Czy naprawdę człowiek zdrowy jest szczęśliwszy? Oto jest pytanie? Czy szczęście leży w zdrowiu ciała?
Nie łudźmy się bracia.
Jest jeszcze jedno cierpienie. Ale wpierw popatrzmy na Ewangelię.
Oto życie Jezusa dobiegało końca.
Strumienie najdroższej krwi spływały po trzydziestoletnim ciele. Kropla po kropli wsiąkała w świętą, izraelską ziemię.
Niezliczone rany od trzciny, od cierni, od bicza, od rozdzierających Ukrzyżowanego gwoździ, niezliczone rany wołały z bólu.
Ściśnięte położeniem Ukrzyżowanego płuca szukały z trudem niezbędnego do życia powietrza.
Kochające Serce Jezusowe jeszcze będzie biło kilka minut, by otworzone włócznią ofiarować światu krew i wodę.
Trzy godziny mrok ogarnął ziemię, żeby nie było wątpliwości, iż to Jezus jest światłością każdego człowieka.
Jezus konał.
Przed swoim zgonem załatwia jeszcze kilka spraw. Św. Łukasz pisze, iż obiecuje współwiszącemu łotrowi raj. Św. Jan wspomina o tym, jak Jezus powierzył mu swoja Matkę, a jego oddał Matce.
Jezus kona, ale Jezus ufa. Dlatego też ostatnim Jego słowem będzie:
„Ojcze, w Twe ręce oddaję ducha mego”.
Wybiła godzina dziewiąta żydowskiego sposobu liczenia, trzecia po południu, roku najprawdopodobniej 30-tego, dnia 7 kwietnia, w przeddzień największego święta żydów – święta Paschy, za panowania rzymskiego cesarza Tyberiusza, gdy namiestnikiem Judei był Poncjusz Piłat, gdy najwyższym kapłanem Kajfasz, gdy królem Galilei był Herod.
Jezus umarł. Bóg stał się naprawdę człowiekiem.
Drodzy czciciele męki Jezusa z Nazaretu!
Kiedy ostatni raz stanęliśmy wokół krzyża Chrystusowego, trzeba nam pomiędzy przenikliwą melodię „Gorzkich żali” wpleść jeszcze zadumę o tym szczególnym krzyżu, któremu na imię ŚMIERĆ.
Śmierć zaglądająca na szpitalne prycze, towarzyszka nieuleczalnych chorób, śmierć urzędująca w domu starców, śmierć tragicznego wypadku czekająca człowieka na ulicy, w górach, w podziemiach górniczych kopalń, przy maszynach starych i nowych zakładów pracy, płonących domach i zatapianych przez powodzie gospodarstwach, śmierć przenoszona z wojenną kulą, z morderczym nożem, z bezlitosnym uderzeniem siekierą. To śmierć czekająca na siwiejącą z powodu wieku staruszkę, na nowonarodzone dziecko, na jeszcze nie narodzonych.
Śmierć.
Bóg jej nie chciał. Biblia pisze, iż śmierć weszła na świat przez zawiść diabła. Zazdrościł on człowiekowi szczęścia. Człowiek dał się skusić. Musi więc umrzeć.
Skoro jednak wiemy, że umrzemy, dlaczego śmierć jest nieraz tak wielka tragedią, cierpieniem, z którego niejedna osoba nie może otrząsnąć się przez kilkanaście lat?
Każda śmierć jest na swój sposób bolesna. Wielka tragedia zaczyna się jednak, gdy śmierć przychodzi niespodziewanie, gdy zabiera życie młode, gdy zabiera to, co najbardziej kochane, gdy pojawia się wbrew ludzkiemu myśleniu. Przecież on mógł jeszcze żyć! Ileż by jeszcze zrobił!
I tutaj nie ma innej rady, jak przygotowanie do śmierci.
„Nie znacie dnia ani godziny” – mówi Jezus. Dlaczego więc mamy pretensje, gdy ta godzina przychodzi? Bo nie jesteśmy przygotowani.
„Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy to na was przyjdzie” – mówi Jezus. Dlaczego więc czujemy się zaskoczeni? Bo nie jesteśmy przygotowani.
Być przygotowanym na śmierć, to móc ze spokojem serca powiedzieć „Boże, jeśli weźmiesz mnie dzisiaj, to pójdę bez wahania. Może będzie mi żal, ale pójdę. Bo Ty tak chcesz”.
„Dzisiaj” może być naprawdę dzisiaj.
A gdybyś umarł po wyjściu z kościoła?
A gdybyś jutro obudził się po tamtej stronie życia?
A gdybyś nie zauważyła dzisiaj pędzącego samochodu?
A gdybyś była ofiarą bandyckiego napadu?
A gdybyś spotkał się dzisiaj ze zawałem serca?
Pomyślmy „dzisiaj”. Niech to będzie nasze zadanie z tego rozważania. Pomyślmy: „Co by było, gdybym 29 marca, roku Pańskiego 1998 musiał zejść z tego świata?”. Czy jestem przygotowany?
Pewnego razu jeden z przyjaciół św. Franciszka Salezego przyszedł do niego w odwiedziny. Patrzy. Święty biskup gra w szachy. Przywitali się, porozmawiali o tym i o tamtym. Aż ten przyjaciel zadał jedno pytanie: „Co by zrobił biskup, gdyby się dowiedział, że umrze za 5 minut?” Franciszek Salezy uśmiechnął się i krótko stwierdził: „Dokończyłbym te partię szachów”.
To jest przygotowanie na śmierć!
Takie przygotowanie trzeba zacząć już dzisiaj. Moja praca, nauka, odpoczynek, codzienne krzyże, strapienia, niezrozumienia i kłótnie to wszystko jest powolnym umieraniem, to wszystko przygotowuje na śmierć. Popatrz na zdjęcia ze swojego chrztu, potem na zdjęcie z I Komunii, potem z bierzmowania, zobacz na swoją twarz uśmiechniętą w dzień swojego ślubu. A później popatrz się w lustro. Umieramy każdego dnia. Każdego dnia pociąg życia jest coraz bliżej stacji śmierci.
Co to znaczy więc przygotować się do śmierci?
Bracia i siostry!
Być przygotowanym do śmierci, nie znaczy kupić garnitur do trumny, parę dębowych desek suszyć na strychu, wymalować piwnicę cmentarną, ubezpieczyć się w PZU. Być przygotowanym do śmierci to być przygotowanym do spotkania z Bogiem. A do spotkania z Bogiem jest przygotowany ten, kto jest w stanie łaski uświęcającej
Kard. Suenens powiedział kiedyś, że chrześcijanin musi być w każdej chwili gotowy na 2 rzeczy: na przyjęcie Komunii św. i na śmierć. Dlatego tak bardzo Kościół prosi: pojednajcie się z Bogiem! Idźcie do spowiedzi świętej! Nie żyjcie z grzechem ciężkim!
Ostatnie dni Fryderyka Chopina naznaczone były wielkimi cierpieniami. Umierający kompozytor nie chciał z początku słyszeć o spowiedzi i Komunii świętej. Dla Chopina nie było jednak ratunku. Rychły koniec przeczuwali wszyscy. Kapłan dyskretnie stał w tym samym pomieszczeniu, co umierający mistrz muzyki. Chopin w końcu przyjął Wiatyk, a w ostatniej godzinie życia powiedział: „Gdyby nie ten ksiądz – umierałbym jak pies”. Komunia pozwala umrzeć ze spokojem serca. Ale tej Komunii nie można odwlekać. Bo może być za późno!
W Bydgoszczy było takie małżeństwo. Nie mogli wziąć ślubu kościelnego. On był po rozwodzie. Ciężko zachorował. Ona wezwała kapłana. Ksiądz znając go zapytał, czy jest gotów już nigdy nie współżyć z ta kobietą? Chodziło o jego decyzję poprawy. Powiedział, że jak wyzdrowieje, to i tak będzie współżył. Nie doszło więc do spowiedzi i rozgrzeszenia. Ksiądz wrócił na plebanię. Proboszcz jednak znał tego człowieka i mimo, że był u niego wikariusz poszedł sam jeszcze raz. Żona klękała przed mężem, mówiąc, że już nigdy nie pozwoli na żadne współżycie, żeby tylko umarł pojednany z Bogiem. On jednak trwał w swojej decyzji. Umarł bez rozgrzeszenia.
Z Boga nie można kpić. Nie można mówić: „Jeszcze się poprawię”, nie można śpiewać „jeszcze się kiedyś rozsmucę, jeszcze do Ciebie powrócę”. Kiedyś? Kiedy? Oby nie było za późno. W ostatniej godzinie życia może już braknąć sił do prawdziwego nawrócenia.
No tak, proszę księdza. To wszystko jest takie ładne i proste. Ale nieraz trudno pogodzić się ze śmiercią, choćby nawet kochana osoba odeszła pojednana z Bogiem. Nieraz to bardzo boli i wyciska łzy.
Owszem. Matka Jezusa najprawdopodobniej też płakała. Bolało ją serce. Ale zapewne nie z powodu śmierci Jezusa, lecz z powodu cierpień i nienawiści, jakie spotkały jej Syna.
Jesteśmy również ludźmi. Mniej świętymi od Maryi.
Ale nie możemy zapominać, że życie po śmierci jest piękniejsze od umierania w tym życiu.
Nie możemy zapominać, że idziemy do domu Ojca naszego, gdzie mieszkań jest wiele.
Nie możemy zapominać, że tam czeka na nas ktoś, kto nas kocha, że czekają przyjaciele i rodzina, i święci, i aniołowie, i Jezus, który umierał w okrutniejszy sposób niż wielu z nas umrze.
Nie możemy zapominać, że idziemy do własnej ojczyzny, bo ona jest w niebie.
Nie możemy zapominać, że tam Bóg otrze z naszych oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie.
Nie możemy zapominać, że bez śmierci nie ma zmartwychwstania.
Czy nigdy nie tęskniłeś za niebem? Czy nie zadałeś sobie pytania: „Ciekawe jak tam będzie?!
Śmierć nie jest złem, jak narzekał S. Żeromski. Śmierć jest po prostu koniecznością. Koniecznością, której nie trzeba się bać, ale trzeba się do niej przygotować.
Wyobraźmy sobie, że nasze ukochany przyjaciel, nasze ukochane dziecko, nasza kochana mama stoi po drugiej stronie rzeki. Rzeka jest bardzo szeroka. Nie widać drugiego brzegu. Ale płynie statek z napisem „Śmierć”. Czy będę się bał wejść na ten statek? Czy będę płakał, że żegnam się z tym lądem? Kto kocha, ten uwierzy, że spotka się z tym, co dla niego jest najdroższe.
Kochani parafianie!
Jest gorsza śmierć. Biblia mówi, że to jest śmierć druga – śmierć wieczna. Śmierć, która już teraz może mieszkać w Twoim sercu. To śmierć, którą sprowadza grzech. Śmierć duchowa. To śmierć, która jest wielkim bólem, jeśli nie dla grzeszników, to dla kapłanów.
To jest naprawdę cierpienie, jak widzi się, że ludzie idą w życiu prosto w ramiona szatana, że wszystko robią, żeby uciec od Boga, że za nic mają świętą spowiedź i Komunię, że gwiżdżą na własne nawrócenie, że wyśmiewają krzyż i wiarę. To jest śmierć nad którą trzeba zapłakać. Trzeba zapłakać.
W jednej z amerykańskich parafii, Ksiądz proboszcz widząc, ze jego wierni nie chodzą do kościoła, porozwieszał afisz następującej treści.
„W niedzielę o 11.00 odbędzie się pogrzeb parafii.
Wszystkich wiernych zapraszamy na tę żałobną uroczystość”.
W niedzielę kościół był pełny. Tysiące ludzi przyszło z ciekawości zobaczyć pogrzeb parafii. Na środku kościoła stała pięknie ozdobiona trumna. Była odkryta. Ks. Proboszcz mówił:
„Drodzy parafianie. Zebraliśmy się po raz ostatni w tym kościele, aby pożegnać się z parafią. Każdy niech jednak po mszy świętej zobaczy, kto jest w trumnie. I jeśli ktoś jest przekonany, że parafia może znów żyć, niech zostanie w kościele”.
Po mszy zaczęto przechodzić koło trumny i spoglądać, kto jest w środku. Jakież było zdumienie parafian, gdy na dnie trumny zobaczyli lustro a w lustrze swoją własną twarz, twarz umarłej cząstki parafii. Wszyscy zostali w kościele.
Śmierć ducha, śmierć wiary jest prawdziwą tragedią. I tylko nad taką śmiercią trzeba zapłakać. I takiej śmierci się bać.
Czcigodny Księże Dziekanie, drodzy parafianie, siostry i bracia, przyjaciele i wierni, wszyscy wpatrzeni w krzyż Chrystusa!
Czas kończyć rozważania o męce Pańskiej. Czas kończyć rozważania o naszej męce. Czas podziękować wam wszystkim za wytrwałość w chodzeniu, za gorliwość w śpiewaniu, za cierpliwość w słuchaniu, za wszystkie wykonane zadania, za gorącą modlitwę. Czas również klęknąć przed tymi, którzy już tyle lat dźwigają krzyż swojego życia i wiary nie utracili i potrafią jeszcze Bogu dziękować. Czas kończyć kazania pasyjne
Ale tak naprawdę, kochani, to dopiero początek. Prawdziwe kazania pasyjne będziemy głosić sobie sami. Kiedy przyjdzie krzyż wiary, krzyż ośmieszenia i niezrozumienia, krzyż plotek i oszczerstw, krzyż samotności i odrzucenia, krzyż kalectwa, tragicznych żywiołów, krzyż śmierci tego, co najbardziej kocham, wtedy trzeba będzie stanąć przed krzyżem Jezusa z Nazaretu i powiedzieć: „Panie jak to jest? Jak Ty to zrobiłeś, że tyle cierpiałeś a zmartwychwstałeś i żyjesz? Bo ja nie mogę... Powiedz mi jak?
Drogi człowieku...
Zawsze patrz na mnie. Droga do nieba to jest droga po schodach. Są dni, że idziesz po gładkim stopniu, cieszysz się, że wszystko idzie w porządku. Ale przychodzą momenty, że stajesz przed pionową ścianą stopnia. Jesteś mały. Nie widzisz, co jest wyżej. Mówisz: „Jak ja wyjdę po pionowej ścianie! Jak ja udźwignę to cierpienie. To ponad moje siły!” Wtedy spójrz na mnie. Z wysokości krzyża wyciągam ręce i w swoich dłoniach unoszę Cię na kolejny stopień Twego życia. Jesteś wyżej. Więcej rozumiesz, więcej widzisz. to krzyż sprawił, że jesteś doskonalszy. Nie bój się! Znów będą dni kroczenia po gładkim stopniu. A kiedy przyjdzie następna pionowa ściana wyciągnij ręce w stronę mego krzyża i powiedz: „Panie! Weź mnie w swoje dłonie, bo jestem słaby”. Nie lękaj się ja jestem z Tobą!
A na drogę kroczenia po schodach do nieba, na drogę cierpień twojego życia zapamiętaj:
„10 przykazań życiowego krzyża”.
Jam jest Pan Bóg Twój, który przez krzyż zaprowadzi Cię do chwały.
I – Nie będziesz wyobrażał sobie życia bez krzyża.
II – Nie będziesz przeklinał Boga za dopuszczane cierpienia.
III – Pamiętaj, abyś brał swój krzyż na swoje ramiona.
IV – Czcij tych, którzy umieli cierpieć i znosić krzyż swego życia.
V – Nie będziesz wyrabiał krzyży bliźniemu swemu.
VI – Nie będziesz szydził z tych, co krzyż dźwigają.
VII – Pomożesz dźwigać krzyż bliźniemu swemu.
VIII – Nie będziesz narażał się na utratę wiary, aby nie utracić sensu krzyża.
IX – Nie zapomnisz, że radość zmartwychwstania nie jest możliwa bez cierpienia krzyża
X – Nie zapomnisz słów Chrystusa:
„Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę.
Bądź więc gorliwy i nawróć się”. (Ap 3, 19).
AMEN!
[post_title] => 5. Nie zniosę kalectwa mojego dziecka [post_excerpt] => Krzyż kalectwa fizycznego i śmierci. Podsumowanie (Mt 27, 24-31.45-50) [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 73-kalectwo-dziecka [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 1998-03-29 00:00:00 [post_modified_gmt] => 1998-03-28 23:00:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/1998/03/29/73-kalectwo-dziecka/ [menu_order] => 4381 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [1] => WP_Post Object ( [ID] => 4734 [post_author] => 4 [post_date] => 1998-03-22 00:00:00 [post_date_gmt] => 1998-03-21 23:00:00 [post_content] =>Atmosfera była bardzo gorąca. Na dziedzińcu Piłatowego pretorium stały dwa światy: fałszywie osądzony Jezus i oskarżający tłum.
Ci, których uzdrawiał, którzy wołali parę dni wcześniej: „Hosanna, Synowi Dawida, którzy chcieli obwołać Go królem, którzy biegali za Mistrzem z Nazaretu po miasteczkach i wioskach Palestyńskiej ziemi. Ci sami zgodnym głosem krzyczeli: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!”. Ewangelia pisze, że wszyscy zawołali, wszyscy przeciw Jezusowi.
A On stał samotny. Samotny z powodu narodu.
Tego samego dnia wczesnym rankiem, około godziny czwartej, kiedy daje się słyszeć w Izraelu pierwsze pianie koguta, ktoś inny – Piotr – najbliższy uczeń Jezusa, dołącza się do tłumu stojącego przeciw Jezusowi. Nie woła na krzyż z Nim, ale po trzykroć nie przyznaje się do Tego, który wszystko zmienił w życiu Galilejskiego rybaka. To najgorszy policzek, jaki mógł dostać Chrystus. Wyparcie się przyjaciela.
Samotny Jezus. Samotny z powodu ucznia.
Tego samego dnia około godziny dziewiątej według czasu palestyńskiego a o 15.00 według naszego sposobu liczenia. święte miasto Jeruzalem słyszy najbardziej tchnący grozą krzyk samotności:
„Eloi, Eloi, lema sabachtani”
„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”
To sam Jezus dobiegając końca swego życia parę minut przed oddaniem ducha Ojcu przeżywa najtragiczniejszą samotność, jak może spotkać człowieka – doświadczenie opuszczenia przez Boga.
Czy Bóg może opuścić swojego Syna?
Czy Bóg, który mnie stworzył i opiekuje się z mną codziennie, czy taki Bóg może mnie zostawić?
Jeszcze nie odpowiadajmy na te pytania.
Bo oto tego samego dnia stał nad przepaścią samotności ktoś inny – Judasz Iskariota. Sumienie ruszyło. Oddał 30 srebrników, zrozumiał błąd. Ale nie zrozumieli go arcykapłani i starszyzna. Pieniądze wzięli, ale Judasza zostawili samego. Może wstydził się wrócić do apostołów? Kto mnie zrozumie? Nie warto żyć, gdy wszyscy mnie opuszczą, choćby to było z mojej winy. Wybrał jedno z jerozolimskich drzew. I zawisł. Tego samego dnia co Jezus. I również samotny. Jezus na Golgocie dla zbawienia ludzi. Judasz na drzewie dla własnej pychy i chciwości. Drzewo nie wytrzymało. Judasz spadł a od uderzenia wnętrzności wyszły mu na wierzch.
Samotny Judasz, samotny bo nie proszący o przebaczenie grzesznik.
Tego samego dnia był jeszcze ktoś samotny. Słyszała ona wyrok skazujący Jezusa, przyglądała się fali nienawiści płynącej od Żydów. Bolało ją cierniem ukoronowanie i biczowanie. Dlaczego tak postępujecie z moim Synem? Maryja. Garstka kobiet i św. Jan nie mogli rozproszyć z serca samotności niezrozumienia z powodu bólu. Bo któż zrozumie matkę cierpiącą z powodu bólu własnego Syna?
Samotna Matka, samotna w cierpieniu.
Bracia i siostry! Czciciele męki Pańskiej!
W tym pamiętnym dniu, uczeni mówią, że było to 7 kwietnia 30 r. n.e., w dniu śmierci Jezusa wiele serc było samotnych. I to jest dramat – cierpienie, które dziś trzeba nam oświecić światłem Ewangelii.
Najpierw zobaczmy, że samotność niejedno ma imię.
Dwie niedziele temu popłynęły z tej ambony dość zdecydowane słowa w kierunku osób starszych, zwłaszcza kobiet. Dziś trzeba je zrozumieć. To są często ludzie samotni. Co z tego, że ma dom, że dzieci i wnuki dreptają między pokojem a kuchnią, jak nie ma z kim porozmawiać? Jak wszyscy odrzucają, nie chcą słuchać rzekomo staromodnej babci. Żeby się choć kto słowem odezwał.
A co powiedzieć o tysiącach osób stojących nad progiem śmierci a żyjących całkowicie samotnie? W pustym domu o czterech ścianach, w domach starców, w przytułkach i na państwowych dworcach. I to jest niesamowity dramat. Kiedy żyje się 60, 70 lat, kiedy pracowało się po nocach, żeby dzieci miały na ziemi kawałek nieba, a teraz nie ma kto udzielić kawałka serca. Może to jest wina dzieci a może...
Pewien człowiek choć miał gromadkę dzieci umierał w wielkim opuszczeniu. Zawołał księdza. Chciał się wyspowiadać. Mówi: „Proszę ojca. Gdy moi rodzice umierali nie miałem dla nich czasu. Wydawało mi się, że jest wiele spraw ważniejszych. Teraz umieram również sam. Uważam to za karę Bożą. Niech ksiądz opowiada wszędzie ten mój przykład, aby ludzie nie zapomnieli, że 4 przykazanie obowiązuje aż do śmierci”.
Dramat samotnego, starego człowieka to nie bajka. Kto tego jeszcze nie zauważył niech się rozglądnie po ludziach, albo przeczyta choćby jedną z najlepszych powieści Honoriusza Balzaka: „Ojciec Goriot”. Całe życie harować, nawet okradać ludzi, żeby córki nie żyły na poziomie slumsów a później być przez te córki odrzuconym, to ból umierającego człowieka, który myślał, że pieniądz jest najlepszym wychowawcą.
Ten sam krzyż niesie Dziadek Józef w dramacie „Drewniany talerz”, oglądanym zapewne przez was już w telewizji a da Bóg to i oglądniemy go wkrótce w Domu Ludowym w wykonaniu naszej młodzieży oazowej.
Samotność wyrzuconego do domu starców ojca i teścia.
Drodzy parafianie, wbrew pozorom, samotność, może dotykać również dzieci.
Wystarczy spojrzeć na nasze szkoły. Prawie wszyscy są chrześcijanami, pewnie prawie wszyscy byli do I Komunii św., a czyż mało jest takich uczniów, co ich klasa odrzuca, wyśmiewa, pokazuje palcem, poniża, wystawia na pogardę, robi z nich kozła ofiarnego?
Pytam się dzieci. Co żeś zrobił, żeby się urodzić z 2 nogami i dziesięcioma palcami u rąk? Co żeś zrobił, żeby się ze zdrowym sercem i nie schorowanym płucem? Co żeś zrobił żeby nie mieć wady wymowy i żeby stać cię było codziennie na zakupy w sklepiku? Co żeś zrobił, żeby się urodzić z 10 talentami i mózgiem na szóstkę? Nic. Naprawdę nic. To Bóg decyduje o tym, kto ile ma talentów i zdrowia. I nie nikt prawa naśmiewać się z osób mniej utalentowanych, niezdarnych, niepełnosprawnych. Z Boga się śmiejesz, nie z koleżanki!
Samotność w szkole narasta. Chcesz być prawdziwym chrześcijaninem to cierp! Klasa odrzuci, bo ona nie chce iść na wagary. Klasa odrzuci, bo on nie będzie ściągał na sprawdzianie. Klasa odrzuci, bo ona nie postawi wódki na osiemnastce. Klasa odrzuci, bo on broni Kościoła, przykazań, Oazy i wiary. Klasa odrzuci.
To bardzo bolesna samotność, kiedy ktoś chce być autentycznym chrześcijaninem wśród chrześcijańskich aktorów.
Krzyż samotności dziecka może na niego czekać również w rodzinnym domu.
Michel Antony skreślił parę lat temu książkę o samobójstwach i innych zagrożeniach wieku dorastania. Dał jej tytuł: „Dlaczego?”. Mówiąc o przyczynach samobójstw opowiada o spotkaniu z ludźmi, którzy usiłowali samobójstwo popełnić. Bardzo częstą przyczyną popełnienia samobójstw jest brak zainteresowania dziećmi ze strony rodziców. Zabieganie. Zapracowanie. Odrzucenie.
Dlatego bardzo proszę rodziców, żeby się zastanowili, czy naprawdę mają czas dla dziecka. Nieraz chodzi o zwykły uśmiech, przytulenie, zainteresowanie zajęciami, nawet skarcenie. Nieraz chodzi o zwykłe zapytanie: „jak poleciało dziś w szkole”.
Naprawdę pieniądz jest potrzebny, ale nie zastąpi nawet najmarniejszego wychowania.
Inny rodzaj opuszczenia to tzw. załamanie okresu poszkolnego.
Jest coś takiego, że jak chłopak czy dziewczyna skończy szkołę średnią i idzie do pracy, to wtedy niejednokrotnie doświadcza osamotnienia. Brak szkolnej atmosfery, przyjaciół i mniej lub bardziej głupich problemów. Niektórzy wracają do szkoły, robią wieczorowe technika i licea.
Nawet studia mogą odkryć bolesną prawdę, że tak naprawdę to jestem sam. Tysiące kolegów wokół, ale przyjaciela nie ma żadnego.
Ta samotność może być początkiem bardzo bolesnej dla niektórych samotności staropanieństwa czy starokawalerstwa.
Jeśli ktoś nie umie pogodzić się z losem, z wolą Boga względem siebie, nie umie wybrać samotnego życia, nie posiada w tym życiu konkretnego celu, może się załamać i bardzo cierpieć z tego powodu. „A moje koleżanki to już maja dzieci, a syn kolegi to taki inteligentny, a jego małżonka taka miła. A ja? Kto mi sprawi radość?”
Ta samotność jest bardzo niebezpieczna. Bo często jest przyczyną ucieczki w alkohol, w narzekanie i zrzędzenie.
Proszę jednak tej samotności się nie bać. I nie daj Boże, żeby dziewczyny oddawały się chłopakom ze strachu, że zostaną starymi pannami. „Lepiej zgrzeszyć niż chłopa nie mieć” – takie przysłowie nieraz słyszałem. „Jak mnie kochasz, to się ze mną prześpij” . No i się prześpi, bo się boi dziewczyna, żeby chłopak nie odszedł. I po co? Nieraz później całe życie się z nim męczy.
Jest to bardzo bolesne gdy 29 letnia dziewczyna mówi: „Proszę księdza, tak bardzo chciałam założyć rodzinę, wychować dzieci i jeszcze jestem sama. Nie chciałam być pierwszą lepszą. Moje koleżanki mają już mężów, dzieci, ale tylko dlatego, że wszystkie powpadały. Czy to jest sprawiedliwe? Czy trzeba zgrzeszyć, żeby się ożenić?”
Drodzy słuchacze. Trzeba to tylko umrzeć a tak naprawdę trzeba to tylko zaufać Bogu, bo jak On zechce, by koniec świata był za tydzień to nawet umrzeć nie zdążymy.
Bóg wie, co dla człowieka jest najlepsze – małżeństwo, kapłaństwo czy staropanieństwo.
Jeszcze jednym rodzajem samotności jest samotność żony albo męża pomimo tego, że mają rodzinę, nawet mają dzieci. Jak ta samotność bywa bolesna wielu z was tego zapewne doświadczyło. Nie trzeba mnogich słów.
Ślubowało się miłość a są wieczne awantury o mniejsze lub większe bzdury. Ślubowało się uczciwość a jest okradanie ze szczerości, z pieniędzy, z ostatnich zapasów cierpliwości. Ślubowało się wierność a nie brak zdrady, zdrady z człowiekiem, z pieniądzem, z alkoholem.
Boże wspomóż w takiej samotności.
Drogie siostry i bracia!
Czas na odpowiedź. Jak stanąć pod krzyżem samotności. Jak go wziąć na swoje ramiona?
Po pierwsze – powiedzmy sobie jasno - samotność może być dobra. Św. Bazyli – wielki ojciec Kościoła mówił:
„Ktokolwiek doszedł do doskonałości,
dokonał tego przez samotność.”
Nie da się być prawdziwym człowiekiem, jak brakuje czasu na osobistą refleksję.
Kiedyś mnich, abba Arseniusz modlił się do Boga w pałacu cesarskim:
„Panie, zaprowadź mnie na drogę zbawienia”
i usłyszał:
„Uciekaj od ludzi a będziesz zbawiony”
Coś w tym jest. Samotność często zbliża do Boga.
„Nikt z nas nie jest samotny przez przypadek” – pisze ksiądz Twardowski.
Może Bóg dopuścił samotność, abyś wreszcie zaczął więcej o Nim myśleć i klękać do modlitwy?
Bohaterka narodu izraelskiego Estera wołała 2,5 tysiąca lat temu:
„Panie mój, wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela”,
a patriarcha Jakub – ten, co mu się drabina przyśniła - powie do swoich synów:
„Skoro mam zostać samotny, to niech już tak będzie”
Samotność może przybliżyć do Boga.
Co jednak zrobić, gdy samotność jest bardzo bolesna?
Przed wszystkim modlić się. Choćby tak jak udręczony człowiek w Księdze Psalmów:
„Wejrzyj na mnie i zmiłuj się nade mną,
bo jestem samotny i nieszczęśliwy”.
Po drugie rozglądnąć się za przyjaciółmi. Znaleźć chwilę czasu na kawę, ciasteczko, swobodną rozmowę, list, telefon, odwiedziny. Jest tylu dobrych ludzi, może sąsiad, kolega w pracy. Nie bójmy się zagadać. Miejskiej kulturze jakże często brak tych wioskowych rozmów: „a gdzie idziesz”, „a skąd to tak?’, „ a co porabiacie”, „jak się macie sąsiedzie”.
Jak nie otworzymy swojego serca, jak zamkniemy się w sobie, to kto nam pomoże? Nie domykajmy drzwi, zostawmy uchylone odrzwia, odrzwia własnego serca.
Nie bądź Judaszem, który nie powie ani słowa.
Nie bójmy się również wypłakać. Tak jak św. Piotr. Ta gorzka łza była oczyszczeniem.
Najważniejszą sprawą i lekarstwem na samotność jest jednak zaufanie Bogu. Choćby Cię wszyscy opuścili, choćby nikt nie rozumiał, choćby nie było z kim pogadać, to tu w znaku krzyża, w tabernakulum jest Bóg, który Cię nigdy nie opuści.
„Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu?”
– pyta Bóg człowieka w Księdze proroka Izajasza, by stwierdzić:
„choćby ona zapomniała – ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem Cię na obu mych dłoniach”.
A kiedy przyjdzie najgorsza samotność, w której serce czuje, że Boga przy tobie nie ma, nie wierz sercu, jak ślepy nie może wierzyć swoim oczom. Oddaj zbolałego samotnością ducha w ręce Boga i nie zapomnij, że bardziej trzeba wierzyć Bogu, który powiedział, że nas nie opuści, niż sercu, które to opuszczenie czuje.
Kochani parafianie!
Za tydzień ostatnie kazanie pasyjne. Patrząc na biczowanie, cierniem ukoronowanie i śmierć Jezusa, będziemy dotykać cierpienia całkiem od nas niezależnego, cierpienia nieuleczalnych chorób, kalectwa i tragicznej śmierci człowieka.
Na zadanie domowe, spróbujmy w tym tygodniu porozmawiać choćby z jedną samotną osobą, może starszą, może odrzuconą przez koleżanki z pracy, może z nie lubianym sąsiadem.
A na zakończenie przypomnijmy sobie stare opowiadanie.
Człowiek szedł brzegiem morza. Obok niego kroczył Bóg. Na piaszczystej plaży odbijały się ślady dwóch osób. Człowiek był szczęśliwy. Idzie ze swoim najlepszym Przyjacielem, który mu obiecał, że go nigdy nie opuści.
Od pewnego momentu droga wydawała się coraz trudniejsza, kroki stawiany były coraz ciężej, człowiek tracił bardzo wiele sił. Na dodatek zauważył, że znikły jedne ślady. Zaczął wołać: Boże! Przecież miałeś mnie nie opuścić nigdy, przecież obiecałeś a widzę tylko jedne ślady. Wtedy usłyszał głos:
„To moje ślady. Kiedy cierpisz i jesteś samotny, gdy serce cię boli i żalem niespokojnym łkasz – jestem , niosę cię w swych ramionach”.
Amen
[post_title] => 4. Nie umiem żyć w samotności [post_excerpt] => Cierpienie samotności (Mt 26, 69-75; 27, 3-10.15-26) [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 72-w-samotnosci [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 1998-03-22 00:00:00 [post_modified_gmt] => 1998-03-21 23:00:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/1998/03/22/72-w-samotnosci/ [menu_order] => 4383 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [2] => WP_Post Object ( [ID] => 4733 [post_author] => 4 [post_date] => 1998-03-15 00:00:00 [post_date_gmt] => 1998-03-14 23:00:00 [post_content] =>Jest noc. Jerozolima śpi. Tysiące pielgrzymów przybyłych z całej Palestyny na święto Paschy pogasiło już oliwne światła. Nastała głęboka cisza. Wnet jednak daje się słyszeć gwar. Oto od Góry Oliwnej spory oddział żołnierzy i uzbrojonej w miecze i kije straży świątynnej prowadzi skrępowanego człowieka. Idzie on boso. Z szyi zwisa mu długa pętla utrudniająca oddychanie. Tak prowadzono oskarżonych. Tak też zapewne Jezusa.
Musieli przejść aż do zachodniej części miasta. Tam znajdował się pałac Kajfasza. Najpierw jednak zapukali do drzwi Annasza. Był on teściem Kajfasza. Choć kiedyś przez 9 lat był arcykapłanem teraz nie miał prawa sądzić Jezusa. Tu Chrystus dostaje pierwszy policzek. Rozmowa z Annaszem, o której pisze św. Jan Ewangelista nie trwa długo. Bowiem w domu Kajfasza czekają już niecierpliwi żydzi. Arcykapłan 18 lat sprawuje rządy. Musiał uchodzić za tego, który umie zorganizować wszystko i nigdy nie przegrywa. Nikt bowiem nie był w owych czasach tak długo arcykapłanem jako on. Kajfasz. Wiedział komu się podlizać i za ile. Mieszkał niedaleko teścia. To u niego zebrała się wysoka Rada, nazywana także Sanhedrynem.
Liczyła ona 70 osób, plus arcykapłan. Żeby przegłosować wyrok śmierci wystarczyła obecność 23 członków Rady. Wszystko już było dograne, skoro o tej porze byli obecni członkowie sądu żydowskiego.
W skład Rady wchodzili przede wszystkim arcykapłani, tzn. ci, których kiedyś wybrano arcykapłanami, ale później zniesiono ich z tego urzędu.
Poza arcykapłanami w Radzie zasiadali tzw. starsi. Byli to bardziej zamożni obywatele żydowscy.
Sporą grupę w Radzie stanowili tzw. uczeni w Piśmie. To prawnicy, teolodzy, ludzie doskonale znający się na Prawie Mojżeszowym, dbający o to, by poprawnie uczyć nowe pokolenia izraelskie wiary w jedynego Boga.
Wysoka Rada wcale nie myślała sądzić Jezusa. Już z góry mieli uplanowany wyrok. Przecież dobrze wiedzieli, że nie można sądzić w nocy, że nie można sądzić bez obrońców. Mimo wszystko chcą jednak zachować pozory prawa. Postarali się o świadków. Oczywiście fałszywych, bo prawdziwi nie powiedzieliby nic złego o Jezusie. Co więcej żydom zależy na kłamstwie. Ewangelia mówi, że szukali fałszywego świadectwa. Ale świadectwa nie były zgodne, świadkowie się plątają. Sytuacja robi się niezręczna. Nawet gdy oskarżają Jezusa o to, że chciał zburzyć świątynię – największy skarb narodu żydowskiego, na który nie można było ani słowa powiedzieć, nawet to świadectwo nie jest zgodne. Jezus milczy. Zarzuty padają. Nie są przekonywujące. Nie wytrzymał arcykapłan.
- Czy ty jesteś Synem Bożym? – zapytał.
Teraz Jezus nie może milczeć. nie odzywał się, gdy stawiano głupie zarzuty. Teraz chodzi o podstawową prawdę.
- Tak jestem Synem Bożym, ale zobaczycie mnie kiedyś jako równego Bogu, gdy będę was sądził przychodząc z nieba.
Arcykapłan na to czekał. Rozdarł szaty na znak oburzenie. Jak śmie Jezus nazywać się Mesjaszem, Synem Bożym, to bluźnierstwo!
O ironio! Tysiąc lat czekali żydzi na Mesjasza, a kiedy stał przed nimi i przyznał się, że jest wysłany przez Boga nazwali Go kłamcą.
Wyrok zapadł. Choć nie było wolno w tym samym dniu wydawać wyroku, co oskarżono. Żydzi jednak nie liczą się z prawem. Wszystko zrobią, żeby zniszczyć niewygodnego Jezusa. Nie mogą jednak Go ukrzyżować. Dlaczego?
Otóż od dziewięćdziesięciu lat Palestyna jest w rękach Rzymu. Od 6 r. p.n.e. rządy w Palestynie sprawują prokuratorzy Judei, zwani też namiestnikami. Oni jedni mają prawo wydać lub zatwierdzić wyrok śmierci.
Było zapewne parę minut przed godziną szóstą. Wczesny kwietniowy poranek. 1300 kroków dzieliło pałac Kajfasza od twierdzy Antonia. Przeszli wąskim uliczkami miasta przecinając dzielnicę Akra i posuwając się obok zachodnich murów świątyni Jerozolimskiej. Stanęli przed rezydencją namiestnika. W tym pamiętnym roku prokuratorem był Poncjusz Piłat. Już 7 lat sprawował rządy nad Palestyną. Zazwyczaj mieszkał w nowo wybudowanej luksusowej Cezarei Nadmorskiej, ale na święta zawsze przybywał do Jerozolimy, żeby dopilnować porządku. Nie spał. Rzymianie wstawali wczesnym rankiem do pracy. W ten pamiętny piątek miał trochę roboty. Musiał osądzić dwóch barbarzyńców posądzonych o rozboje a teraz jeszcze przyprowadzono mu Jezusa.
Żydzi wysunęli zarzuty. Wiedzieli, że Piłata nie obchodzi ich Mesjasz. Dlatego oskarżyli Chrystusa o to, że podburza naród i odwodzi od płacenia podatków. Kto by pomyślał, że Żydzi tak chętnie płacili podatki!
Proces u Piłata się przeciąga. Nie był wzorowym władcą, ale bronił się przed bezprawiem. Piłat szuka wykrętów. Nie chce decydować w niejasnej sprawie. Odsyła do Heroda, porównuje z Barabaszem, próbuje zmienić karę śmierci na biczowanie, liczy na ludzkie uczucia wyprowadzając Jezusa w cierniowej koronie. A jednak. tłum jest bezlitosny. Czy po to Jezus otwierał niemym usta i rozwiązywał im języki, żeby teraz mogli mówić: „Ukrzyżuj Go?!”.
Jest około godz. 11. w piątek. Proces się przeciągnął, ale wyrok zapadł. Najbardziej niesprawiedliwy w dziejach świata. 2000 lat później żydowskie czasopismo „Jeruzalem” zamieści takie słowa:
„Wyrok ten był jednym z najstraszliwszych błędów, jakie popełniała ludzkość”.
Piłat bał się. Żydzi zaszantażowali go. Gdyby nie zatwierdził wyroku, powiedzieliby cezarowi, że wypuszcza na wolność buntownika Rzymu, więc nie jest przyjacielem cesarza. Świetne kłamstwo! Ale Piłat zrobi wszystko, żeby się utrzymać na stołku.
A Jezus cierpi. Fałszywi żydzi, fałszywi świadkowie, fałszywe oskarżenia, fałszywe poinformowanie Piłata, niesprawiedliwe zatwierdzenie wyroku. Czego się nie robi, żeby zabić wroga...
Drodzy bracia i siostry!
Te sceny Ewangelii odsłaniają nam jedno z najbardziej niesprawiedliwych i bolesnych cierpień, jakie człowiek spotyka w życiu – cierpienie dobrego imienia.
Jak to jest z tym cierpieniem?
Najbardziej bolesnym cierpieniem tego rodzaju jest fałszywe świadectwo. Może dzisiaj niewiele jest takich przypadków, żeby ktoś włóczył sąsiada po sądach i wymyślał na niego nieprawdę, ale na pewno nie brak codziennego kłamstwa, któremu na imię oszczerstwo.
Nawymyślają niektórzy niestworzonych rzeczy o jakimś człowieku, a później można latami czekać, żeby naprawić swoja opinię.
Kolega zakochał się w dziewczynie. Normalna sprawa. Ale miłe koleżanki tak były zainteresowane i zazdrosne, że naopowiadały tej dziewczynie, z jakiej to on rodziny pochodzi, jak to w domu biednie mają urządzone, a co robił wieczorami, a że taki jest w szkole, a jego ciotka to jędza, itd. itd. Choćby dziewczyna była święta, to zawsze pozostanie w jej sercu negatywny obraz swojego chłopaka.
Cierpienie oszczerstwa potrafi bardzo zranić serce. Bóg mówi do proroka Ezechiela:
Są u ciebie ludzie rzucający oszczerstwo w celu zabijania.
Przypomnijmy tutaj, że Bóg jasno powiedział:
Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu twemu!
Bardzo częstym cierpieniem dobrego imienia jest obmowa.
Było to jakoś w jesieni 1990 r. Jechałem do szkoły autobusem. W Maniowach wsiadła moja znajoma. Zaczęliśmy pogawędkę. Ale po kilku minutach przeszliśmy na gorący wtedy temat. Oto jeden z chłopaków – zresztą znaliśmy go z widzenia – dowiedział się, że jest ojcem. Był w maturalnej klasie. Jego mama była dość znaną osobą. Sytuacja była głupia. Chłopak zresztą nie był wcale idealnym dzieckiem. I tu żeśmy zaczęli z tą koleżanką opowiadać, jakie to on numery wyprawia w szkole i po lekcjach. Tydzień wcześniej zdawał z jęz. rosyjskiego na mierny i to tak, że cała klasa uśmiała się na dobre. I tak jadąc do szkoły obsmarowaliśmy jednego prawie dorosłego chrześcijanina. Po kilku minutach mówię do koleżanki:
- Staszka – powiedz mi, na której ulicy on mieszka?
- Nie pamiętam – mówi do mnie.
- Ja też nie mogę sobie przypomnieć, ale chyba gdzieś koło kościoła.
I wtedy słyszę głos zza moich pleców:
- Ja wam powiem, gdzie mieszka, bo jestem jego matką.
Już nie padło ani jedno słowo. Dwa tygodnie w ogóle nie mówiłem o ludziach. Ale do dziś czuję, jak musiało się zrobić przykro kobiecie, która przecież swojego syna.
Cierpienie obmowy boli bardzo. Dlatego nie można mówić nawet prawdy o drugim człowieku, jeśli ona boli, jeśli jest wypowiadana bez jego zgody. Owszem, gdybyśmy zeznawali w sądzie jako świadkowie, to wtedy trzeba mówić prawdę. Albo, jak pani w szkole widzi, że Jasiu się uczy kiepsko a jeszcze gorzej sprawuje, to musi powiedzieć o tym rodzicom.
Wiem, że jest pijak, wiem, że odszedł od żony, wiem że dobił dziecko, wiem, że przeklinał wczoraj, ale po co o tym mówić? I nie daj Boże mówić poza plecami. Pomyśl? Czy to co mówisz o panu Iksińskim, mógłbyś mu powiedzieć w 4 oczy? Jeśli nie, ugryź się w język.
„Żeby przypadkiem nie było wśród was obmów!” - pisze św. Paweł.
O św. Pawle! U na są nie tylko przypadkiem!
Najmniej szkodliwe, ale chyba najczęstsze cierpienie sprawia plotka. Po prostu niepotrzebnie gada się o niepotrzebnych sprawach.
I tu miałbym bardzo wielką prośbę do starszych pań. Owszem, jest to grzech, który nas wszystkich dotyczy, ale nie bez powodu mówi przysłowie, że do rozmowy między kobietami trzeba 3 kobiet: dwóch, które rozmawiają i trzeciej, o której się rozmawia.
Jest coś takiego, że jak przeszła taka pani na emeryturę lub rentę, dzieci wychowała, chłopa pochowała, a jak go ma, to już ją nie cieszy, no i wtedy dawaj! Wsuwa buty, albo bambosze, bierze płaszcz, albo chustę, otwiera drzwi i leci! – do sąsiadki.
A słysałaś? Jaki on wcoraj przysed pijany?
Oj, wiera!
A wiys, co on swojij babie zrobił?
Te! A on mo dziecko z kiym innym.
A jej kuzynka to juz z trzeciym dzieckiym chodzi.
A na co jij tyle? Nie umiy se poradzić?
A nie słysałaś co godają o Ksiyndzu? E, słysałaf...
Niewiasto! Żeby nie powiedzieć „babo”! Co ciebie to obchodzi! Co ciebie to obchodzi!
To trzeba mocno powiedzieć i wybaczcie kochani, że powiem.
Ile łez ludzie wylali już z powodu tego, że jedna z drugą zamiast myśleć o śmierci i przesuwać paciorki różańca i wnuki pilnować, to chodzi jak Expres wieczorny albo Kurier poranny i jedzie językiem na piątym biegu, a wścibska, że hej!
Sami sobie robimy piekło a później mamy pretensje do Boga. Jeszcze przyjdzie taka później do kościoła i będzie śpiewać:
„Gdzie miłość wzajemna i dobroć!”
Jest takie stare i może znane wśród was opowiadanie. było to w XVI w. Pewna hrabina przyszła do św. Filipa Neri do spowiedzi. I wyznaje grzechy języka. Święty za pokutę kazał jej rozrzucić worek pierza, gdy będzie wiał wiatr. Po pewnym czasie dama znów stoi u krat konfesjonału i znów wyznaje te same grzechy. Wtedy Święty mówi jej, żeby pozbierała te piórka, co ostatnio rzuciła na wiatr. Hrabina nie powiedziała ani słowa. Kronikarze piszą, że już na zawsze przestała plotkować i obmawiać.
Weźmy to sobie do serca, bo łatwiej jest wypuścić z ręki wróbla niż go złapać.
Kochani! Zapytajmy teraz, skąd się biorą te cierpienia dobrego imienia, cierpienia z powodu oszustw, obmów i plotek.
Źródłem tych cierpień jest zawsze człowiek.
Jeżeli nie lubię koleżanki w pracy, pani w szkole, kuzyna w rodzinie, jeśli wręcz nienawidzę go, to zawsze z radością wezmę go na język, nawymyślam o nim, żeby go poniżyć. Źródłem tego cierpienie jest nienawiść.
Obmówił cię ktoś? Nie jest ważne co powiedział, ważne i bolesne jest to, że ciebie nie lubi a może i nienawidzi.
Dlaczego?
Często jest tak, że sąsiad zazdrości sąsiadowi pola, samochodu, żony i będzie się mścił. Nie zabije, bo by poszedł do więzienia, więc oplotkuje, obmówi, rzuci oszczerstwo, nawymyśla historyjek i zadowolony, że sąsiad poniżony.
Zazdrość. Gdyby jej nie było, nie byłoby połowy oszczerstw i obmów. Żydzi również zazdrościli Jezusowi tego, że ludzie chodzą za Jezusem a nie za nimi i dlatego postanowili go zabić, wymyślili o nim fałszywe oskarżenia a swego czasu nawet nazwali belzebubem, tj. szatanem.
Drodzy bracia i siostry!
Można kogoś nie lubić, można zazdrościć. Jak go widzę to mi się źle robi. I to może nie być jeszcze grzech. Dramat zaczyna się wtedy kiedy nie umiem zachować to w sercu.
Pilnujmy swojego języka.
Co to za człowiek co samochodem kieruje a językiem nie potrafi?
Co to za człowiek co zwierzęta oswoił a swojego języka nie umie opanować?
Co to za człowiek, co chwali się językiem angielskim, niemieckim czy francuskim a po polsku z miłością nie potrafi przemówić?
Język jest wielki darem i chwała Bogu za to, że możemy mówić. Ale język jest też wielkim niebezpieczeństwem.
„Uderzenie języka łamie kości”
– pisze starożytny Syracydes, a św. Jakub powie o języku;
„Oto mały ogień a jak wielki las podpala”.
I dziwi się św. Jakub. czy może z jednego źródła płynąć woda słodka i gorzka? No, nie może. To dlaczego z jednych ust padają słowa wychwalające Boga i przeklinające bliźniego? „Tak być nie może, bracia moi” - kończy św. Jakub.
Co więc robić?
Drodzy parafianie stojący przed krzyżem Chrystusa?
Co robić, gdy mnie oplotkują, gdy obmówią, gdy rzucą oszczerstwo? Co robić, gdy serce boli od uderzenia językiem?
Pierwsze – to nie przebywać w towarzystwie, gdzie dużo się plotkuje. Stare hiszpańskie przysłowie mówi:
„Kto plotkuje z tobą, będzie plotkował i o tobie.”
Zmieńmy sobie przyjaciół. Jest dość porządnych ludzi.
Po drugie – nauczmy się milczenia. Jezus milczy. Tyle mu zarzucali. Nie powiedział ani słowa Herodowi a przed Kajfaszem i Piłatem odezwał się tylko wtedy, jak pytali o rzecz najważniejszą, o to, kim On jest. Jezus uczy milczenie. Nie ma co się bronić, bo zaraz powiedzą. Widzisz. Gdyby nie było prawdą, to by się nie usprawiedliwiał.
Badania socjologiczne wykazały, że szczęśliwe pary małżeńskie rozmawiają ze sobą 27 min. dziennie. Natomiast te, które są blisko rozwodu 120 min.
Kochać, to nie znaczy gadać.
Po trzecie – rozglądnijmy po świecie. Czy nie ma innych tematów jak: ludzie? Ile minut rozmawialiśmy w tym tygodniu o plotkach a ile o Bogu?
Jeden z filozofów powiedział, że ludzie dzielą się na trzy kategorie:
- wybitni mówią o problemach,
- przeciętni o wydarzeniach,
- mali o bliźnich.
Pewno, ze nie można cały czas mówić o położeniu Sri Lanki czy I wojnie światowej, ale jak ktoś potrafi tylko podglądać sąsiadów, to naprawdę jest ograniczony.
Po czwarte – spójrzmy na samych siebie. Zobaczmy, że w nas jest wiele dobra, darów i talentów. Bo jak człowiek widzi w sobie tylko zło, to mu głupio, że inny jest lepszy i chce go poniżyć. Odkryjmy w sobie i w innych bogactwo prawdziwego dobra a wtedy nie będziemy zajmować się kłamliwymi ciekawostkami.
Najważniejsza jest jednak piąta sprawa, która niech będzie pierwszą w naszym życiu. Zanim powiemy słowo o drugim człowieku przypomnijmy sobie to, co powiedział Chrystus:
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich najmniejszych Mnieście uczynili.”
Cokolwiek powiem na sąsiada, na kolegę powiem na Chrystusa. Choćby leżał w błocie, choćby wyparł się wiary, choćby ciebie przeklął. Jest obrazem Boga. Może grzech zamazał całkiem w nim postać Chrystusa, ale On tam jest i cierpi, jeśli ty dobijasz Go swoim słowem.
Ukochani! Czas na zakończenie.
Wszystko kiedyś wyjdzie na jaw. Nie oszukujmy siebie ani innych. A jeśli przyjdzie czas cierpienia dobrego imienia, jeśli ludzie zejdą się przeciw nam, popatrzmy na krzyż i powiedzmy: Panie! Ciebie też oskarżyli. Naucz mnie milczeć, naucz być cierpliwym, naucz mówić tylko prawdę i choć trochę pomóż mi uwierzyć, że w każdym człowieku jesteś Ty obecny!
Za tydzień staniemy przed cierpieniem Jezusa odrzuconego przez naród, by popatrzeć na cierpienie samotności babci, żony, chłopaka, na krzyż opuszczenia i niezrozumienia.
Na zadanie domowe jest propozycja. Nie mówmy dzisiaj źle o drugim człowieku. Jak ktoś wytrzyma do jutra, to niech jutro również nie obmawia, jak ktoś wytrzyma 3 dni to jeszcze lepiej. A może ktoś do następnej niedzieli nie wypowie żadnego złego słowa o drugim, choćby było prawdziwe?
Postarajmy się ulżyć cierpieniom ludzi i mieszkającego w nich Chrystusa. A dziś na koniec podziękujmy Bogu za to, że jest tak bardzo cierpliwy wobec naszych grzechów języka:
Chwała Ojcu i Synowi...
[post_title] => 3. Dlaczego rzuciła na mnie takie oszczerstwo? [post_excerpt] => Cierpienie dobrego imienia (Mt 26, 57–67) [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 71-dlaczego-oszczerstwo [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 1998-03-15 00:00:00 [post_modified_gmt] => 1998-03-14 23:00:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/1998/03/15/71-dlaczego-oszczerstwo/ [menu_order] => 4384 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [3] => WP_Post Object ( [ID] => 4732 [post_author] => 4 [post_date] => 1998-03-08 17:50:33 [post_date_gmt] => 1998-03-08 16:50:33 [post_content] =>1. Była już noc. Wstali od stołu. Zaśpiewali hymn i ruszyli w stronę Góry Oliwnej. Przeszli obok pałacu Kajfasza, gdzie za kilkanaście godzin Jezus będzie oskarżany przez żydowskie władze religijne. Teraz jeszcze był wolny. Wszedł razem z jedenastoma uczniami w wąskie uliczki starożytnej Jerozolimy i po kamiennych schodach, po których i dziś można stąpać, udali się stromą drogą w dół, do potoku Cedron. Tu skręcili w lewo i przeszli kawałkiem doliny Jozafata kierując się na północ. Po obu stronach drogi wyzierały z ciemności starożytne groby. Po przejściu 1 km znaleźli się u wejścia ogrodu. Musiało tu być jakiejś przedsiębiorstwo, gdzie plantatorzy znosili owoce dla wytłaczania oliwy. Stąd nazwa Get-semani, tzn. tłocznia oliwy. (Obok przechodziła droga do Betfage. Parę kilometrów do domu Łazarza, Marii i Marty – przyjaciół Jezusa. Ta samą drogą 5 dni wcześniej Jezus wjeżdżał na osiołku do Jerozolimy otaczany przez liczny tłum. Dziś było ich tylko 12, potem i oni odejdą).
Zatrzymali się u wejścia, gdzie stała szopa z narzędziami ogrodniczymi, albo i nawet domek ogrodnika. Tu Jezus zostawił 8 uczniów. Usiedli. Jezus zaś wziął z sobą Piotra i dwóch braci: Jakuba i Jana - synów Zebedeusza. To ci sami uczniowie, co byli na górze Przemienienia. Jezus chciał, żeby zobaczyli nie tylko Jego Boską chwałę, ale i ludzkie cierpienie. Weszli w głąb ogrodu. Nie czuli się obco. Ogród należał do rodziców Marka, który za 20 lat napisze Ewangelię. Oni to posiadali również dom, gdzie przed godziną Jezus z uczniami spożył Ostatnią Wieczerzę.
Jezus zaczął się bać. Smutek i trwoga. Jezus jest smutny, bo za miłość, za uzdrowienia z trądu i paraliżu, za leczące dotyki głuchoniemych i niewidomych, za parę tysięcy chlebów darmo i jeszcze więcej krzepiących słów dobrej Nowiny, za tych, co wskrzesił i otarł im łzy, za to ma zostać zabity.
Jezus jest pełen trwogi. Bo oto widzi z każdym szczegółem etapy swojej męki, bólu i cierpienia. Krzyż nie jest teatrem, gdzie się tylko gra. Krzyż boli. Krzyż nie jest teatrem, ale jest dramatem. Dlatego prosi uczniów o modlitwę:
„Zostańcie tu i czuwajcie ze Mną”
Uczniowie posłuchali tylko pierwszej prośby. Zostali. Jezus poszedł jeszcze w głąb ogrodu. Nie daleko, jakby na rzut kamieniem. Upadł na twarz, może z psychicznego zmęczenia, bo zazwyczaj żydzi modlili się na stojąco, a może upadł przed Bogiem w geście największej prośby:
„Ojcze! Niech mnie ominie ten kielich”
Kielich to znaczy los, to co ma człowieka spotkać. Wypić kielich oznaczało zgodzić się na ten los.
Świat zamarł. Niebo patrzyło się na Ogrojec. Świat zmarłych patrzył się na Ogrojec. Czy Jezus podejmie kielich, czy podejmie ten los, od którego zależy zbawienie?
Było mu trudno. Św. Łukasz pisze, że aż jego pot, jak gęste krople krwi spływał na ziemię. Medycyna mówi o tzw. hematodrosis. Kiedy podskórne naczynia krwionośne rozszerzają się nadmiernie i stykają z gruczołami potowymi, wówczas pękają. To był ból. To była agonia, czyli walka. Cierpienie ducha dosięgało szczytu. Jezus zmaga się ze sobą. Zbawienie wisi na włosku. A apostołowie? Śpią. A tak bardzo prosił ich o modlitwę i czuwanie.
Został Mu tylko Bóg. Dlatego zwraca się do Niego: „Abba”, czyli „Tatusiu”. Prosi jak dziecko ojca, które musi zrobić trudne zadanie. Tatusiu, zabierz ten kielich! Ale dodaje:
„Nie jak ja chcę, ale jak Ty!
Niech się stanie wola Twoja”.
Klamka zapadła. Dramat się zaczął. Jeszcze tylko zjawił się anioł i umocnił Go. Gdy anioł odszedł, przyszedł Judasz ze zgrają, która mogła liczyć i 400 ludzi, bo św. Jan pisze o całej kohorcie. Judasz – przyjaciel – przyprowadził miecze i kije na tego, który nawet tlejącego knotka nie zagasi, ani trzciny nadłamanej nie załamie. Już starszyzna żydowska wypłaciła zdrajcy 30 srebrników – cenę zwykłego niewolnika, albo cenę mlecznej krowy.
Uczniowie już wstali. Zaczynają rozumieć. Piotr chwyta za miecz i odcina prawe ucho słudze najwyższego kapłana. Co jednak może zrobić jedenastu rozespanych uczniów wobec kilkuset uzbrojonej grupy? Bóg mógł zesłać aniołów na pomoc. Ale wola Ojca i Syna jest inna. Jezus chce umrzeć.
Padnie jeszcze kilka słów i uczniowie opuszczą Jezusa. Ewangelia mówi „wszyscy”. Wszyscy uciekli. Godzinę temu zapewniali, że aż do śmierci będą z Jezusem. Zwątpili. Nie mogli zrozumieć. Przecież zawsze Jezus wychodził z opresji. Pierwszy raz to mu się zdarzyło. Dlaczego się nie bronił? Przecież miał być królem, a my może ministrami? Nie mogli zrozumieć Jezusa.
A On został sam ze zgrają i przyjacielem, który najpiękniejszy znak miłości - pocałunek – zamienił w znak obłudy i fałszu.
Apostołowie uciekając od Jezusa, nie uwolnili się jednak od jednego, od krzyża, od niezrozumienia. Uciekli z kryzysem wiary w Boga, którego poznali.
Drodzy bracia i siostry!
To jeden z najtrudniejszych krzyży w życiu człowieka. To cierpienie, które nie boli ręki, ani nogi, które nie boli wyrostka. To cierpienie, w którym boli serce i rozum człowieka.
Spotkałem ją w Chrzanowie. Sprzedawała w sklepiku warzywno-owocowym. Kiedy płaciłem za 2 gruszki zauważyłem, że pociąga nosem. miała może 50 lat.
„Chyba grypka chwyciła” – zażartowałem. Wtedy rozpłakała się na dobre.
„Proszę pana! - mówi do mnie – to nie grypa. 28 lat żyję z mężem a wczoraj pierwszy raz mnie zbił. Aż do dziś czuję ból kija”. „Dlaczegoż tak? – zapytałem – upił się może?”
„Nie – odpowiada mi kobieta – nigdy nie pije”
„No to, co się stało?”
„No właśnie. To ja się upijam.”
Po krótkiej rozmowie powiedziałem jej, że się za nią pomodlę. A ona wtedy:
„Może się pan pomodlić, ale ja i tak w Boga nie wierzę. Kiedyś wierzyłam, jak byłam dziewczynką. Ale zawiodłam się na Bogu. Tak bardzo prosiłam w pewnej intencji a On mnie nie wysłuchał.
„Niech się pani nie martwi – mówię – pani może nie wierzy w Boga, ale Bóg w panią wierzy!”
Nie pomogło. To jest kryzys wiary – kryzys niezrozumienia woli Bożej. Gdyby ta kobieta z Chrzanowa była Chrystusem, nie byłoby zbawienia – poszłaby sobie z Ogrodu Oliwnego z pretensjami, że ją Ojciec nie wysłuchał. Jezusa też nie wysłuchał. I Jezus zwyciężył a ona płacze. Kogo nie stać na to, żeby zgodzić się z wolą Boga choćby za cenę hematodrosis - krwawego potu – ten będzie płacił cenę swoich łez.
Podobnie było z uczniami z Emaus. Szli z Jerozolimy w dwójkę. Była niedziela, kilka godzin wcześniej Chrystus zmartwychwstał, oni nie wiedzieli. Gdy podszedł do nich, nie rozpoznali go. Zaczęli mówić o Jezusie, że go ukrzyżowano.
„A myśmy się spodziewali - mówią do Chrystusa, że on wyzwoli Izraela”, że On zrobi to, że On tamto.
Kiedy człowiek spodziewa się nie tak, jak się spodziewa Bóg, może się załamać. To jest kryzys wiary, który jest kryzysem niezrozumienia woli Bożej.
Ale kryzys wiary to także niedowierzanie, wątpienie, sceptycyzm.
Znacie św. Tomasza. Nie chciał wierzyć, że Jezus zmartwychwstał. „Jeśli nie ujrzę, nie uwierzę”. To częsty kryzys ludzi nauki, kryzys biznesmenów. Wierzyć? A opłaci się? A skąd wiemy, że to prawda? A przyszedł ktoś zza grobu? Tu przynajmniej mam konkret. Pokombinuję, wezmę łapówkę, oszukam i wyjdę na swoje.
To jest kryzys wątpienie w to, że Bóg i tak ma rację i ma moc większą od mocy największych potentatów – nawet żelatyny.
Ks. Twardowski tak pisze w jednym wierszu:
„Jezu – martwił się proboszcz-
głosisz tylko prawdę
nie wyjeżdżasz na zachód by kupić mieszkanie
w Rosji już zmiękło a Ty wciąż w ukryciu
nie budujesz kościoła z pustaków
lecz z żywego serca
nie odkładasz na wszelki wypadek
jak Ty sobie dasz radę w życiu?"
To zmartwienie proboszcza z wiersza mają wszyscy, którzy utracili już wiarę w to, że Bóg żyje i działa i uzdrawia także dzisiaj. Gdyby było inaczej, nie przyszlibyście tutaj.
Czasy komunistyczne odkryły jeszcze jeden kryzys wiary. Lęk przed kosztami wierzenie.
Nie zawieszę krzyża w pokoju, bo mnie wyśmieją, nie przeżegnam się w autobusie, bo mi powiedzą: „Coś ty z babcią się widział?” Nie będę mówił w pracy o Bogu, bo mi powiedzą: „A idźże do Seminarium”. To jest kryzys św. Piotra. Bał się, że go zamkną. Powiedział o Jezusie: „Nie znam tego człowieka”. 3 lata chodzili razem. Uzdrowił mu teściową. Wyciągnął tonącego na Galilejskim jeziorze, ustanowił Księciem apostołów. To jest wdzięczność człowieka.
Czasy współczesne bardzo często mówią o kryzysie św. Piotra wśród młodzieży.
Ile procent rozmów ludzi młodych dotyczy muzyki, filmów, miłości i sexu a ile wiary? To jest niemodne. Można zrozumieć, gdyby to ateiści nas wyśmiewali, ale jeśli katolik z Kwaczały mówi do katolika z Kwaczały: „Co ty, na Oazę idziesz? będziesz się modlił? co ci się stało? wypadek miałeś?”
No i taki chłopak jak się nasłucha, to nie przyjdzie. A za 10 lat w ogóle w kościele się nie pojawi, bo mu koledzy w pracy powiedzą, że w niedziele można robić ciekawsze rzeczy.
Najbardziej bolesny dla człowieka jest jednak krzyż wiary, któremu na imię krzyż pytań, kryzys wątpliwości.
Miałem w seminarium kolegę, który przez pół roku chodził i zadawał pytanie, dlaczego Pan Jezus przeklął figę, że nie ma na niej owoców, jak wtedy był koniec marca, a przecież figi nie mają w marcu owoców. Chodził do kolegów, profesorów, miał pretensje do Boga. Takich ludzi jest więcej. Pytają o tysiące spraw. A dlaczego Jezus był żydem? a dlaczego Judasz zdradził? a czy wszyscy pójdą do piekła? dlaczego w jednej Ewangelii jest przy grobie jeden anioł a w innej dwóch? Pytań o wiarę może bardzo wiele i bardzo mogą one boleć człowieka.
Pamiętam. Zaczęło się to przed maturą. Chodziłem do kościoła. Byłem lektorem, ale wszystko mnie denerwowało. Po co te świeczki na ołtarzu, a po co ksiądz się tak ubiera, a trzeba to kropić wodą ludzi, przecież w domu się umyją. A może kościół to tylko teatr, gdzie wszyscy wszystko udają. Do tego doszły pytania o cierpienie. Jak pogodzić zło z dobrocią i miłością Boga? Dwa lata chodziły za mną te pytania i bardzo męczyły.
Kochani Chrystusowi!
Kryzysów wiary można by wymieniać bardzo dużo a przykładów jeszcze więcej. Wszystkie jednak można sprowadzić do dwóch.
Pierwszy to tzw. kryzys odwróconego wiadra. Jak pada deszcz i wyniesiemy wiadro na dwór, ale odwrócimy je do góry dnem, to choćby tydzień stało na deszczu i tak będzie puste. To kryzys człowieka, który wiarą się nie przejmuje, goni za swoim szczęściem, a jak go spotka cierpienie, wrzeszczy, gdzie jesteś Boże? Czemu Cię nie widzę? Ma pretensje. Dlaczego Ty Panie nie zsyłasz mi deszczu łaski?
Człowieku - mówi Jezus – czego ty w życiu szukasz? Jak się odwróciłeś tyłem, dnem do Boga i jesteś zwrócony do ziemi, to się nie dziw, że jesteś pusty. W takim wiadrze tylko robaki mogą się znaleźć.
Jak tego krzyż uniknąć, albo jak z niego wyjść?
„Czuwajcie!” – mówi Jezus – czuwajcie, czy naprawdę w życiu idziecie w tym kierunku, co trzeba? Musisz zdecydować, jaki jest cel twego życia.
Może jednak być tak, że wiadro stoi jak należy. Ale i tak jest puste. nie pada bowiem deszcz. To jest cierpienie pustego nieba. Człowiek się modli, chodzi do kościoła, jak może, to wypełnia przykazania, jest dobry dla męża i dzieci, a jednak nie jest zadowolony z wiary, przeżywa wątpliwości, nudzi mu się na nabożeństwie, czuje, że Bóg mu nie pomaga.
„Módlcie się” - mówi do takich ludzi Jezus w Ogrojcu - Bóg zawsze pomoże. Albo spełni twoją prośbę, albo cię umocni w dźwiganiu krzyża jak mnie w Ogrodzie Oliwnym. Módlcie się. Nie doświadczasz deszczu łaski? Nie martw się. Deszcz nie zawsze pada, ale to nie znaczy, że znikło niebo. Choćby dziś nie spadła żadna kropla, niebo jest cały czas nad tobą.
Drodzy bracia i siostry!
Czuwajcie i módlcie się! To dwa światła na ciemne dni kryzysu wiary. Kryzysu i cierpienia, z którego zawsze człowiek wyjdzie umocniony, jeśli tylko nie odejdzie z własnego ogrodu Getsemani. Jeśli wytrzyma próbę. Za tą próbą nie trzeba gonić, nie trzeba wystawiać się na pokusę, czytać książki przeciwne wierze, rozmawiać z ludźmi przeciwnymi wierze. Nie szukajmy tego krzyża, bo tylko wtedy można go znieść, kiedy sam przychodzi. Judasz szukał kryzysu wiary. I powiesił się.
Niech na dziś wystarczy to rozważanie. Nie zapomnijmy o zachęcie Chrystusa; „Czuwajcie i módlcie się”. Na zadanie domowe jest propozycja, abyśmy się pomodlili za tych wszystkich, którzy przeżywają kryzys wiary w Boga, jakiegokolwiek rodzaju.
Natomiast za tydzień wejdziemy w świat fałszywych oskarżeń Jezusa i w świat cierpień dobrego imienia, fałszywych obmów, niesprawiedliwych posądzeń, plotek i oszczerstw.
Dzisiaj na koniec posłuchajmy jeszcze ks. Twardowskiego, który pociesza wszystkich dźwigających cierpienie wiary.
Wielki spór o Boga w licealnej klasie
pytania chłopców twarde a dziewcząt piskliwe
uśmiech przekory
jeszcze przed rozpaczą
także święty Augustyn miał kłopoty z wiarą
nawet szczęście nie wierzy że jest już szczęśliwe
jest krzyż wiary
jest i krzyż niewiary
wie o tym
Jezus
proszący o ciszę
zrozumie obejmie rękami obiema
już wierzysz – kiedy cierpisz że Go nie ma
Zamknijcie drzwi! Tak! Zamknijcie! drzwi własnego serca. Zostawcie na zewnątrz troski waszego życia. Wejdźcie do swojej izdebki, bo kiedy czas Wielkiego Postu wdziera się w tegoroczny rytm naszej pracy, kiedy przenikliwa melodia „Gorzkich żali” pociąga za struny naszego wnętrza, kiedy proch popiołu sypie się na głowy ku nawróceniu, stajemy przed Nim - przed krzyżem Jezusa z Nazaretu.
Czcigodny Księże Dziekanie a Proboszczu naszego Kościoła, wierni parafianie, pochylający się nad swoim wiekiem ludzie starszego pokolenia, szanowne matki i zapracowani ojcowie, umiłowana młodzieży, drodzy ministranci, kochane dzieci i wy wszyscy, którzy stoicie przed Męką Pana naszego Jezusa Chrystusa!
Na początek poprośmy Ducha Świętego o pomoc. Proszę Was o modlitwę za mnie, aby udzielił mi łaski jasnego tłumaczenia tajemnicy krzyża i prośmy za was o łaskę takiego rozumienia, które prowadzi do przemiany serca.
Będziemy wołać pieśnią:
Przyjdź Duchu Święty, przyjdź do naszych serc!
Przyjdź Duchu Święty, przyjdź Pocieszycielu!
Nienawidzą ich!...
Nie będziemy się uczył tych głupich lekcji!...
I ja mam jej wybaczyć?!...
Już nie mogę wytrzymać z moim mężem!...
Proszę Księdza! Ile łez kosztuje mnie najstarszy syn!...
Jak mógł to zrobić najlepszej przyjaciółce!...
Gdyby Bóg kochał, nie dopuściłby do tego!...
Bracia i siostry! Nie rozumiemy cierpienia!
Bracia i siostry! Uciekamy przed cierpieniem
Budda i Kierkegaard, Schopenhauer i J.P. Sartre, mędrcy tego świata i Biblia, Jan Paweł II i Matka Teresa z Kalkuty, O. Jan Beyzym z trędowatymi Madagaskaru i pielęgniarki oddziałów intensywnej terapii, setki uniwersyteckich uczonych i miliony mieszkańców ziemi, pytało o cierpienie, mówiło o cierpieniu, dotykało cierpienia, uciekało przed cierpieniem, wierzyło w cierpienie.
Bracia! Zajmiemy się cierpieniem.
Odwróćmy się. Zobaczmy historię ludzkości. Oto:
- wykorzystywani robotnicy bajecznych piramid egipskich,
- niewolnicy starożytności zamęczeni nieludzką pracą,
- chrześcijanie katowani z powodu swej wiary,
- miliony murzynów wykorzystywanych na plantacjach obu Ameryk,
- setki tysięcy umierających na nieuleczalną ongiś malarię, dobijanych przez AIDS,
- urodzonych z deformacją ciała,
- niewidomych,
- głuchych,
- trędowatych,
- rzucających się z dziesiątego piętra samobójców,
- niezliczone zastępy zamordowanych w obozach koncentracyjnych i łagrach,
- przerobionych na mydło,
- wyzutych z ostatnich odrobin ludzkości,
- maltretowanych w budynkach Gestapo, NKWD i SB,
- podejrzanych o działalność wywrotową,
- zatopionych z nienawiści na wzór Księdza Popiełuszki,
- tysiące dzieci niechcianych przez rodziców,
- odrzuconych przez kolegów ze szkolnej ławy,
- samotni staruszkowie bez sił do życia,
- wypłakane niemowlęta Afryki z brzuchami wołającymi o chleb,
- cierpiący w szpitalach i na brukach ulicznych,
- cierpiący od trzęsień ziemi, pożarów, powodzi i gwałtownych wichrów, od kataklizmów wszelkiej maści,
- 127 milionów zamordowanych przez Komunistyczny Związek Radziecki
- i miliardy ludzi, którzy już odeszli z tego świata w mniej lub bardziej dobrowolny sposób z ogromnym balastem przeżytego cierpienia, chorób i niewypowiedzianego w słowach bólu.
I to jeszcze nie wszystko. Oto bowiem kłopoty o pracę, o szkołę, o mieszkanie, troska o dzieci, o jedzenie, o zdrowie, niezrozumienie w szkole, odrzucenie w pracy, nieustające kłótnie z rodzicami, tragedia alkoholików i narkomanów, zaciągniętych przez sekty, niezrealizowane plany, samotność wśród tłumu. Co jeszcze? Czy to wystarczy, aby powiedzieć, że temat cierpienia dotyczy także Was – drogich słuchaczy pasyjnego kazania?
Jeżeli cierpienie nie jest wam obce powiedzcie teraz – „Amen”.
To nie koniec kazania. To jest pierwsza prawda o cierpieniu. Życie niesie krzyż. Ale to nie koniec, bo byśmy wpadli w pesymizm.
Jak więc w takim świecie żyć? Kogo się zapytamy? Buddę, który ucieka od cierpienia? Filozofów, których ogarnia pesymizm? Samobójców, których droga z 10 piętra w dół jest jedyną odpowiedzią na prawdę o cierpieniu? Kogo się zapytamy? Tych, co dokonują eutanazji, żeby sobie i innym nie komplikować życia? Tych, co rodziców chcieliby odsunąć do domów starości? Tych, co zabiją nienarodzone dziecko, by później być męczonym przez dramat sumienia w długi życiowe noce? Kogo się zapytamy, jak żyć w świecie cierpienia? Do kogóż pójdziemy? Kto ma słowa życia wiecznego?
Chryste!? Ty przecież także żyłeś w świecie cierpienia, latach okupacji rzymskiej, nienawiści faryzeuszów, walki o prawdę, w świecie zdrady Judasza. Chryste! Powiedz nam, jak w takim razie patrzeć na krzyż? jak przed nim stanąć? jak się doń przygotować? jak nie pobłądzić w tragicznych ścieżkach ludzkich dramatów? Pytamy Ciebie, bo do kogóż pójdziemy?! Tylko Ty masz słowa życia wiecznego!
Umiłowani! Będziemy słuchać zatem słów Jezusa. Dziś z Ewangelii według św. Mateusza
(odczytanie Mt 16, 21 – 23)
Jezus mówi swym uczniom, że musi udać się do Jerozolimy i wiele cierpieć a nawet zostać zabity. Reakcja ze strony uczniów jest gwałtowna. Nie rozumieją cierpienia. Co więcej, Piotr robi wyrzuty Chrystusowi. Jakże to może być, by cierpiał Ten, który cuda czynił i jakże może być zabity Ten, co wskrzeszał innych z martwych?! Nie mieści się w głowach wybranych uczniów tak bolesna przyszłość ich Mistrza. Człowiek tak chce odsunąć od siebie cierpienie, tak nie chce zgodzić się na krzyż, iż uważa, że ideał doskonałości to życie bez cierpień.
Żeby tylko nic mu się nie stało!
Niech Pan Bóg broni, aby on cierpiał!
Tak się strasznie boję o niego!
Nie pozwólcie mu tego robić, bo się skaleczy lub zadraśnie palec!
Nie można wymagać, bo dziecko się boi!
Nie można zmuszać, bo płacze!
Bzdura! Fałszywe myślenie zachodnich cywilizacji, szatańskie kłamstwo. Tak właśnie! Tak! – szatańskie kłamstwo, bo inaczej by Jezus nie nazwał Piotra szatanem. A jeśli tak mocno odzywa się nasz Pan do Piotra, to dlatego, że sprawa ta leży mu głęboko na sercu. Nigdy do nikogo Jezus nie powiedział „szatanie” – tylko do Piotra i tylko wtedy, kiedy nie rozumiał cierpienia. A wydawałoby się, że Piotr ma rację, przecież chciał dobrze po ludzku myśląc. Tak, po ludzku, ale nie po Bożemu.
Słyszeliśmy słowo: „Syn człowieczy musi iść do Jerozolimy”. Ewangelia pisana jest po grecku. Tam gdzie mamy słowo „musi”, albo „trzeba” są trzy litery składające się na wyraz DEI – Kiedy wybuchała wojna, Grecy mówili – dei – trzeba walczyć. Kiedy kobieta urodziła dziecko, mówiła – dei – trzeba nakarmić i wychować. Kiedy wiosna zachęcała ciepłą pogodą – Grecy mówili – dei – trzeba do pola. Dei – tak trzeba, bo tak jest dobrze.
Jezus mówi – dei – trzeba cierpieć.
I to jest druga prawda o cierpieniu...
Powie ktoś. Jezusowi było łatwiej. Bo nie tylko cierpiał, ale przewidywał je. Jezus zdawał sobie sprawę, iż faryzeusze chcieli Go zabić, bo czynił cuda w szabat. Chcieli Go ukamienować, gdy powiedział o radości Abrahama z ujrzenia Jezusa, wysłali strażników, żeby Go pojmać i uczonych w Piśmie, by go w mowie podchwycić. Z przeróżnych stron wyglądało cierpienie wyciągając swe ręce po Zbawiciela. A On do ostatnich chwil przed pojmaniem zdawał sobie sprawę z tego, co Go czego. Dlatego też powiedział, iż jeden z uczniów Go zdradzi i pocił się krwawym potem w Ogrójcu na myśl o tym, co Go czeka,
Jezus był świadomy swej męki... A my co? Skąd wiemy, ze będziemy cierpieć? Że jutro będzie wypadek, że choroba, że bezrobocie. Skąd my możemy wiedzieć, nie tylko, że mamy cierpieć, ale nawet, że musimy?
Zapytajmy Jezusa. Oto Jezus mówi:
„Błogosławieni jesteście, gdy cierpicie prześladowanie, i gdy ludzie wam urągają.
Jezus mówi:
„Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować /.../ Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna”.
Jezus mówi:
„Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz”.
Jezus mówi:
„Wydadzą was na udrękę i będą zabijać, i będziecie w nienawiści u wszystkich narodów z powodu mego imienia”.
Jezus mówi:
„Jeżeli Mnie prześladowali, to i was prześladować będą”.
A wreszcie wypowiada te niezapomniane słowa o krzyżu:
„Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je”
Umiłowani!
To są mocne słowa Jezusa. Jeżeli Jezus, Bóg-człowiek cierpiał, jeżeli cierpieli Jego uczniowie, jeżeli jedenastu apostołów umarło śmiercią męczeńską, jeżeli tysiące chrześcijan cierpiało przez tyle wieków, to nie łudźmy się, że nas minie cierpienie i ból, i krzyż.
Przewidywać krzyż – to trzecia prawda o cierpieniu. Czuwajcie! – mówi Jezus, bo nie znacie dnia ani godziny. Czuwajcie!
Nie ma nikogo w tej kaplicy, kto by od tej chwili aż do swej śmierci nie doświadczył cierpienia. Bądźmy gotowi na wszystko.
Umiłowani w Chrystusie Panu!
Będąc przeświadczeni o tym, iż krzyż jest sprawą codzienną, że trzeba go wziąć, że możemy go przewidzieć, ufajmy mocno Bogu, iż pomoże go nam przyjąć godziwie. Niech siła i wiara w moc modlitwy, w stale obecnego przy nas Boga, spokojne oczekiwanie każdego przychodzącego dnia, solidne wypełnianie naszych obowiązków, wreszcie pełne i częste uczestnictwo we Mszy świętej doda nam pokoju serca, aby żadne teraźniejsze czy przyszłe cierpienie nie odwiodło nas ani od wiary, ani od pełnego przeżywania życia na tym świecie.
Dość na początek. Trudne to kazanie, ale bez tego nie ruszymy ani o krok. Nie byłoby męki ani zmartwychwstania Jezusa, gdyby nie było świadomości, że cierpienie jest, że trzeba je przyjąć a skoro tak, to można się przygotować. I 33 lata Jezusa to nic innego, tylko czas przygotowania do starcia z największą tajemnicą świata – cierpieniem.
W najbliższą niedzielę wejdziemy do Ogrodu Oliwnego. Tam będziemy rozważać jak Pan nasz Jezus Chrystus cierpiał decydując się na Mękę w Modlitwie wieczoru Getsemani i jak my mamy stanąć przed cierpieniem wiary, kryzysem religijności, niechęci, oschłości w modlitwie i wypełnieniu woli Bożej.
Na dzisiejsze zakończenie niech starczą nam słowa ks. Jana Twardowskiego, jakie wkłada on w usta krzyża:
„Chcesz mnie zrzucić
zobaczysz, że ciężej beze mnie”
Amen.
[post_title] => 1. Czy można żyć bez Chrystusa? [post_excerpt] => Przygotowanie do krzyża (Mt 16, 21–23) [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 69-zyc-bez-chrystusa [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 1998-03-01 00:00:00 [post_modified_gmt] => 1998-02-28 23:00:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/1998/03/01/69-zyc-bez-chrystusa/ [menu_order] => 4386 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) ) [post_count] => 5 [current_post] => -1 [before_loop] => 1 [in_the_loop] => [post] => WP_Post Object ( [ID] => 4735 [post_author] => 4 [post_date] => 1998-03-29 00:00:00 [post_date_gmt] => 1998-03-28 23:00:00 [post_content] =>Prokocim. Szpital dziecięcy. Łukasz. Lat 8. – Mamusiu! A kiedy umrę, czy przyjdziesz na mój grób w dniu moich urodzin? Mamusiu! Czy przyjdziesz?
Dziś trzeba nam wyrzucić z siebie najtragiczniejsze pytania.
Boże wszechmogący?
Czy nie widzisz bólu tysięcy szpitali z tysiącami umierających dzieci? Czy nie widzisz kalekich losu, których najlepszym przyjacielem jest wózek inwalidzki, którzy jak 18 – letnia Joni po niefortunnym skoku do wody w basenie musi pożegnać się z używaniem młodych rąk i nóg?
Czy nie widzisz tysięcy powykręcanych części ciała, wodogłowia, zdeformowanych twarzy, głuchoniemych, jąkałów, niewidomych i sparaliżowanych, trędowatych, alergików, astmatyków, sercowców, zespołów Dauna, ciał toczonych przez raka, zakażonych przez pomyłkę wirusem HIV?
Czy nie widzisz zatapianych domów przez szalejące powodzie, ludzkich szkieletów, które wulkaniczna lawa uwięziła w sobie na wieki?
A co powiedzieć o bólu tych, którzy nie mogą pogodzić się z własnym wyglądem, wagą, kolorem włosów i wzrostem? Niby nic – a ileż dziewczęcych kompleksów?
Jezu miłosierny! Nie możemy nie postawić tych pytań – bo bolą.
„Mamusiu! Czy przyjdziesz na mój grób, kiedy będę miał urodziny?”
Co nam powiesz Jezu?
Co wam powiem? Popatrz na moje ostatnie godziny życia!
Kiedy rzymskie bicze zakończone kostkami i kulkami z ołowiu, rozdarły kilkadziesiąt razy moje ciało, ból był niesamowity.
Kiedy cierniowa korona o twardych jak żelazo kolcach rośliny ziziphus vulgaris przebijała moją czaszkę, ból był niesamowity.
Kiedy trzcina spadała, jak młot bezlitosny na moją głowę, ból był niesamowity.
Kiedy belka krzyżowa na ramiona włożona rozdarła rany od bicza i trzciny, ból był niesamowity.
Kiedy brutalne gwoździe rozdzierały i dłonie, i stopy, ból był niesamowity.
A czyż nie bolało odarcie z szat, przyjmowanie oplucia i pierwszy policzek?
Czyż nie bolały słowa przekleństw, jakie umiłowany człowiek posyłał umierającemu Wybawcy?
A wyszydzenie? A wino goryczą zaprawione? A los rzucony o szatę, która wyszła spod ręki mojej Matki Maryi? Czyż to wszystko nie bolało mnie? Co ty na to powiesz człowieku z końca drugiego tysiąclecia?
Pierwsza nauka - Nie jesteśmy sami w cierpieniu – Jezus cierpiał.
Druga nauka – Bóg nie dopuszcza krzyża większego niż potrafimy znieść.
Trzecia nauka – Dopuszczając krzyż – Bóg zsyła potrzebne łaski.
Czwarta nauka – może Bóg dał tobie chorego sąsiada, abyś miał okazję do pomocy, aby cię zachęcić do wyjścia ze swego egoistycznego świata. Są wyjazdy wakacyjne dla chorych, można ich odwiedzać, zrobić zakupy. Masz szansę.
Piąta nauka – krzyż oczyszcza. Może naprawdę trzeba kalekich, którzy mimo cierpienia potrafią się uśmiechać, abyśmy się nauczyli, że nie w zdrowiu szczęście człowieka.
Może trzeba umysłowo chorych, aby zrozumiał człowiek, że można mieć stypendium ministerialne a serce puste i zgorzkniałe.
Może trzeba powodzi i tych, co umieją się zgodzić z wolą Boga, żeby zrozumieć wreszcie, że nie w bogactwie szczęście człowieka.
Czy naprawdę mało jest na świecie ludzi zdrowych, bogatych, sprawnych, którzy wiecznie kłócą się o smak zupy, narzekają na byle głupstwa, gadają o polityce a nic zmienić nie mogą? Czy naprawdę człowiek zdrowy jest szczęśliwszy? Oto jest pytanie? Czy szczęście leży w zdrowiu ciała?
Nie łudźmy się bracia.
Jest jeszcze jedno cierpienie. Ale wpierw popatrzmy na Ewangelię.
Oto życie Jezusa dobiegało końca.
Strumienie najdroższej krwi spływały po trzydziestoletnim ciele. Kropla po kropli wsiąkała w świętą, izraelską ziemię.
Niezliczone rany od trzciny, od cierni, od bicza, od rozdzierających Ukrzyżowanego gwoździ, niezliczone rany wołały z bólu.
Ściśnięte położeniem Ukrzyżowanego płuca szukały z trudem niezbędnego do życia powietrza.
Kochające Serce Jezusowe jeszcze będzie biło kilka minut, by otworzone włócznią ofiarować światu krew i wodę.
Trzy godziny mrok ogarnął ziemię, żeby nie było wątpliwości, iż to Jezus jest światłością każdego człowieka.
Jezus konał.
Przed swoim zgonem załatwia jeszcze kilka spraw. Św. Łukasz pisze, iż obiecuje współwiszącemu łotrowi raj. Św. Jan wspomina o tym, jak Jezus powierzył mu swoja Matkę, a jego oddał Matce.
Jezus kona, ale Jezus ufa. Dlatego też ostatnim Jego słowem będzie:
„Ojcze, w Twe ręce oddaję ducha mego”.
Wybiła godzina dziewiąta żydowskiego sposobu liczenia, trzecia po południu, roku najprawdopodobniej 30-tego, dnia 7 kwietnia, w przeddzień największego święta żydów – święta Paschy, za panowania rzymskiego cesarza Tyberiusza, gdy namiestnikiem Judei był Poncjusz Piłat, gdy najwyższym kapłanem Kajfasz, gdy królem Galilei był Herod.
Jezus umarł. Bóg stał się naprawdę człowiekiem.
Drodzy czciciele męki Jezusa z Nazaretu!
Kiedy ostatni raz stanęliśmy wokół krzyża Chrystusowego, trzeba nam pomiędzy przenikliwą melodię „Gorzkich żali” wpleść jeszcze zadumę o tym szczególnym krzyżu, któremu na imię ŚMIERĆ.
Śmierć zaglądająca na szpitalne prycze, towarzyszka nieuleczalnych chorób, śmierć urzędująca w domu starców, śmierć tragicznego wypadku czekająca człowieka na ulicy, w górach, w podziemiach górniczych kopalń, przy maszynach starych i nowych zakładów pracy, płonących domach i zatapianych przez powodzie gospodarstwach, śmierć przenoszona z wojenną kulą, z morderczym nożem, z bezlitosnym uderzeniem siekierą. To śmierć czekająca na siwiejącą z powodu wieku staruszkę, na nowonarodzone dziecko, na jeszcze nie narodzonych.
Śmierć.
Bóg jej nie chciał. Biblia pisze, iż śmierć weszła na świat przez zawiść diabła. Zazdrościł on człowiekowi szczęścia. Człowiek dał się skusić. Musi więc umrzeć.
Skoro jednak wiemy, że umrzemy, dlaczego śmierć jest nieraz tak wielka tragedią, cierpieniem, z którego niejedna osoba nie może otrząsnąć się przez kilkanaście lat?
Każda śmierć jest na swój sposób bolesna. Wielka tragedia zaczyna się jednak, gdy śmierć przychodzi niespodziewanie, gdy zabiera życie młode, gdy zabiera to, co najbardziej kochane, gdy pojawia się wbrew ludzkiemu myśleniu. Przecież on mógł jeszcze żyć! Ileż by jeszcze zrobił!
I tutaj nie ma innej rady, jak przygotowanie do śmierci.
„Nie znacie dnia ani godziny” – mówi Jezus. Dlaczego więc mamy pretensje, gdy ta godzina przychodzi? Bo nie jesteśmy przygotowani.
„Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy to na was przyjdzie” – mówi Jezus. Dlaczego więc czujemy się zaskoczeni? Bo nie jesteśmy przygotowani.
Być przygotowanym na śmierć, to móc ze spokojem serca powiedzieć „Boże, jeśli weźmiesz mnie dzisiaj, to pójdę bez wahania. Może będzie mi żal, ale pójdę. Bo Ty tak chcesz”.
„Dzisiaj” może być naprawdę dzisiaj.
A gdybyś umarł po wyjściu z kościoła?
A gdybyś jutro obudził się po tamtej stronie życia?
A gdybyś nie zauważyła dzisiaj pędzącego samochodu?
A gdybyś była ofiarą bandyckiego napadu?
A gdybyś spotkał się dzisiaj ze zawałem serca?
Pomyślmy „dzisiaj”. Niech to będzie nasze zadanie z tego rozważania. Pomyślmy: „Co by było, gdybym 29 marca, roku Pańskiego 1998 musiał zejść z tego świata?”. Czy jestem przygotowany?
Pewnego razu jeden z przyjaciół św. Franciszka Salezego przyszedł do niego w odwiedziny. Patrzy. Święty biskup gra w szachy. Przywitali się, porozmawiali o tym i o tamtym. Aż ten przyjaciel zadał jedno pytanie: „Co by zrobił biskup, gdyby się dowiedział, że umrze za 5 minut?” Franciszek Salezy uśmiechnął się i krótko stwierdził: „Dokończyłbym te partię szachów”.
To jest przygotowanie na śmierć!
Takie przygotowanie trzeba zacząć już dzisiaj. Moja praca, nauka, odpoczynek, codzienne krzyże, strapienia, niezrozumienia i kłótnie to wszystko jest powolnym umieraniem, to wszystko przygotowuje na śmierć. Popatrz na zdjęcia ze swojego chrztu, potem na zdjęcie z I Komunii, potem z bierzmowania, zobacz na swoją twarz uśmiechniętą w dzień swojego ślubu. A później popatrz się w lustro. Umieramy każdego dnia. Każdego dnia pociąg życia jest coraz bliżej stacji śmierci.
Co to znaczy więc przygotować się do śmierci?
Bracia i siostry!
Być przygotowanym do śmierci, nie znaczy kupić garnitur do trumny, parę dębowych desek suszyć na strychu, wymalować piwnicę cmentarną, ubezpieczyć się w PZU. Być przygotowanym do śmierci to być przygotowanym do spotkania z Bogiem. A do spotkania z Bogiem jest przygotowany ten, kto jest w stanie łaski uświęcającej
Kard. Suenens powiedział kiedyś, że chrześcijanin musi być w każdej chwili gotowy na 2 rzeczy: na przyjęcie Komunii św. i na śmierć. Dlatego tak bardzo Kościół prosi: pojednajcie się z Bogiem! Idźcie do spowiedzi świętej! Nie żyjcie z grzechem ciężkim!
Ostatnie dni Fryderyka Chopina naznaczone były wielkimi cierpieniami. Umierający kompozytor nie chciał z początku słyszeć o spowiedzi i Komunii świętej. Dla Chopina nie było jednak ratunku. Rychły koniec przeczuwali wszyscy. Kapłan dyskretnie stał w tym samym pomieszczeniu, co umierający mistrz muzyki. Chopin w końcu przyjął Wiatyk, a w ostatniej godzinie życia powiedział: „Gdyby nie ten ksiądz – umierałbym jak pies”. Komunia pozwala umrzeć ze spokojem serca. Ale tej Komunii nie można odwlekać. Bo może być za późno!
W Bydgoszczy było takie małżeństwo. Nie mogli wziąć ślubu kościelnego. On był po rozwodzie. Ciężko zachorował. Ona wezwała kapłana. Ksiądz znając go zapytał, czy jest gotów już nigdy nie współżyć z ta kobietą? Chodziło o jego decyzję poprawy. Powiedział, że jak wyzdrowieje, to i tak będzie współżył. Nie doszło więc do spowiedzi i rozgrzeszenia. Ksiądz wrócił na plebanię. Proboszcz jednak znał tego człowieka i mimo, że był u niego wikariusz poszedł sam jeszcze raz. Żona klękała przed mężem, mówiąc, że już nigdy nie pozwoli na żadne współżycie, żeby tylko umarł pojednany z Bogiem. On jednak trwał w swojej decyzji. Umarł bez rozgrzeszenia.
Z Boga nie można kpić. Nie można mówić: „Jeszcze się poprawię”, nie można śpiewać „jeszcze się kiedyś rozsmucę, jeszcze do Ciebie powrócę”. Kiedyś? Kiedy? Oby nie było za późno. W ostatniej godzinie życia może już braknąć sił do prawdziwego nawrócenia.
No tak, proszę księdza. To wszystko jest takie ładne i proste. Ale nieraz trudno pogodzić się ze śmiercią, choćby nawet kochana osoba odeszła pojednana z Bogiem. Nieraz to bardzo boli i wyciska łzy.
Owszem. Matka Jezusa najprawdopodobniej też płakała. Bolało ją serce. Ale zapewne nie z powodu śmierci Jezusa, lecz z powodu cierpień i nienawiści, jakie spotkały jej Syna.
Jesteśmy również ludźmi. Mniej świętymi od Maryi.
Ale nie możemy zapominać, że życie po śmierci jest piękniejsze od umierania w tym życiu.
Nie możemy zapominać, że idziemy do domu Ojca naszego, gdzie mieszkań jest wiele.
Nie możemy zapominać, że tam czeka na nas ktoś, kto nas kocha, że czekają przyjaciele i rodzina, i święci, i aniołowie, i Jezus, który umierał w okrutniejszy sposób niż wielu z nas umrze.
Nie możemy zapominać, że idziemy do własnej ojczyzny, bo ona jest w niebie.
Nie możemy zapominać, że tam Bóg otrze z naszych oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już odtąd nie będzie.
Nie możemy zapominać, że bez śmierci nie ma zmartwychwstania.
Czy nigdy nie tęskniłeś za niebem? Czy nie zadałeś sobie pytania: „Ciekawe jak tam będzie?!
Śmierć nie jest złem, jak narzekał S. Żeromski. Śmierć jest po prostu koniecznością. Koniecznością, której nie trzeba się bać, ale trzeba się do niej przygotować.
Wyobraźmy sobie, że nasze ukochany przyjaciel, nasze ukochane dziecko, nasza kochana mama stoi po drugiej stronie rzeki. Rzeka jest bardzo szeroka. Nie widać drugiego brzegu. Ale płynie statek z napisem „Śmierć”. Czy będę się bał wejść na ten statek? Czy będę płakał, że żegnam się z tym lądem? Kto kocha, ten uwierzy, że spotka się z tym, co dla niego jest najdroższe.
Kochani parafianie!
Jest gorsza śmierć. Biblia mówi, że to jest śmierć druga – śmierć wieczna. Śmierć, która już teraz może mieszkać w Twoim sercu. To śmierć, którą sprowadza grzech. Śmierć duchowa. To śmierć, która jest wielkim bólem, jeśli nie dla grzeszników, to dla kapłanów.
To jest naprawdę cierpienie, jak widzi się, że ludzie idą w życiu prosto w ramiona szatana, że wszystko robią, żeby uciec od Boga, że za nic mają świętą spowiedź i Komunię, że gwiżdżą na własne nawrócenie, że wyśmiewają krzyż i wiarę. To jest śmierć nad którą trzeba zapłakać. Trzeba zapłakać.
W jednej z amerykańskich parafii, Ksiądz proboszcz widząc, ze jego wierni nie chodzą do kościoła, porozwieszał afisz następującej treści.
„W niedzielę o 11.00 odbędzie się pogrzeb parafii.
Wszystkich wiernych zapraszamy na tę żałobną uroczystość”.
W niedzielę kościół był pełny. Tysiące ludzi przyszło z ciekawości zobaczyć pogrzeb parafii. Na środku kościoła stała pięknie ozdobiona trumna. Była odkryta. Ks. Proboszcz mówił:
„Drodzy parafianie. Zebraliśmy się po raz ostatni w tym kościele, aby pożegnać się z parafią. Każdy niech jednak po mszy świętej zobaczy, kto jest w trumnie. I jeśli ktoś jest przekonany, że parafia może znów żyć, niech zostanie w kościele”.
Po mszy zaczęto przechodzić koło trumny i spoglądać, kto jest w środku. Jakież było zdumienie parafian, gdy na dnie trumny zobaczyli lustro a w lustrze swoją własną twarz, twarz umarłej cząstki parafii. Wszyscy zostali w kościele.
Śmierć ducha, śmierć wiary jest prawdziwą tragedią. I tylko nad taką śmiercią trzeba zapłakać. I takiej śmierci się bać.
Czcigodny Księże Dziekanie, drodzy parafianie, siostry i bracia, przyjaciele i wierni, wszyscy wpatrzeni w krzyż Chrystusa!
Czas kończyć rozważania o męce Pańskiej. Czas kończyć rozważania o naszej męce. Czas podziękować wam wszystkim za wytrwałość w chodzeniu, za gorliwość w śpiewaniu, za cierpliwość w słuchaniu, za wszystkie wykonane zadania, za gorącą modlitwę. Czas również klęknąć przed tymi, którzy już tyle lat dźwigają krzyż swojego życia i wiary nie utracili i potrafią jeszcze Bogu dziękować. Czas kończyć kazania pasyjne
Ale tak naprawdę, kochani, to dopiero początek. Prawdziwe kazania pasyjne będziemy głosić sobie sami. Kiedy przyjdzie krzyż wiary, krzyż ośmieszenia i niezrozumienia, krzyż plotek i oszczerstw, krzyż samotności i odrzucenia, krzyż kalectwa, tragicznych żywiołów, krzyż śmierci tego, co najbardziej kocham, wtedy trzeba będzie stanąć przed krzyżem Jezusa z Nazaretu i powiedzieć: „Panie jak to jest? Jak Ty to zrobiłeś, że tyle cierpiałeś a zmartwychwstałeś i żyjesz? Bo ja nie mogę... Powiedz mi jak?
Drogi człowieku...
Zawsze patrz na mnie. Droga do nieba to jest droga po schodach. Są dni, że idziesz po gładkim stopniu, cieszysz się, że wszystko idzie w porządku. Ale przychodzą momenty, że stajesz przed pionową ścianą stopnia. Jesteś mały. Nie widzisz, co jest wyżej. Mówisz: „Jak ja wyjdę po pionowej ścianie! Jak ja udźwignę to cierpienie. To ponad moje siły!” Wtedy spójrz na mnie. Z wysokości krzyża wyciągam ręce i w swoich dłoniach unoszę Cię na kolejny stopień Twego życia. Jesteś wyżej. Więcej rozumiesz, więcej widzisz. to krzyż sprawił, że jesteś doskonalszy. Nie bój się! Znów będą dni kroczenia po gładkim stopniu. A kiedy przyjdzie następna pionowa ściana wyciągnij ręce w stronę mego krzyża i powiedz: „Panie! Weź mnie w swoje dłonie, bo jestem słaby”. Nie lękaj się ja jestem z Tobą!
A na drogę kroczenia po schodach do nieba, na drogę cierpień twojego życia zapamiętaj:
„10 przykazań życiowego krzyża”.
Jam jest Pan Bóg Twój, który przez krzyż zaprowadzi Cię do chwały.
I – Nie będziesz wyobrażał sobie życia bez krzyża.
II – Nie będziesz przeklinał Boga za dopuszczane cierpienia.
III – Pamiętaj, abyś brał swój krzyż na swoje ramiona.
IV – Czcij tych, którzy umieli cierpieć i znosić krzyż swego życia.
V – Nie będziesz wyrabiał krzyży bliźniemu swemu.
VI – Nie będziesz szydził z tych, co krzyż dźwigają.
VII – Pomożesz dźwigać krzyż bliźniemu swemu.
VIII – Nie będziesz narażał się na utratę wiary, aby nie utracić sensu krzyża.
IX – Nie zapomnisz, że radość zmartwychwstania nie jest możliwa bez cierpienia krzyża
X – Nie zapomnisz słów Chrystusa:
„Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę.
Bądź więc gorliwy i nawróć się”. (Ap 3, 19).
AMEN!
[post_title] => 5. Nie zniosę kalectwa mojego dziecka [post_excerpt] => Krzyż kalectwa fizycznego i śmierci. Podsumowanie (Mt 27, 24-31.45-50) [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 73-kalectwo-dziecka [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 1998-03-29 00:00:00 [post_modified_gmt] => 1998-03-28 23:00:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/1998/03/29/73-kalectwo-dziecka/ [menu_order] => 4381 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [comment_count] => 0 [current_comment] => -1 [found_posts] => 5 [max_num_pages] => 1 [max_num_comment_pages] => 0 [is_single] => [is_preview] => [is_page] => [is_archive] => 1 [is_date] => [is_year] => [is_month] => [is_day] => [is_time] => [is_author] => [is_category] => 1 [is_tag] => [is_tax] => [is_search] => [is_feed] => [is_comment_feed] => [is_trackback] => [is_home] => [is_privacy_policy] => [is_404] => [is_embed] => [is_paged] => [is_admin] => [is_attachment] => [is_singular] => [is_robots] => [is_favicon] => [is_posts_page] => [is_post_type_archive] => [query_vars_hash:WP_Query:private] => 72cf4eb81e2ec5f014e9d9dde970d0d2 [query_vars_changed:WP_Query:private] => 1 [thumbnails_cached] => [allow_query_attachment_by_filename:protected] => [stopwords:WP_Query:private] => [compat_fields:WP_Query:private] => Array ( [0] => query_vars_hash [1] => query_vars_changed ) [compat_methods:WP_Query:private] => Array ( [0] => init_query_flags [1] => parse_tax_query ) )