Atmosfera była bardzo gorąca. Na dziedzińcu Piłatowego pretorium stały dwa światy: fałszywie osądzony Jezus i oskarżający tłum.
Ci, których uzdrawiał, którzy wołali parę dni wcześniej: „Hosanna, Synowi Dawida, którzy chcieli obwołać Go królem, którzy biegali za Mistrzem z Nazaretu po miasteczkach i wioskach Palestyńskiej ziemi. Ci sami zgodnym głosem krzyczeli: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!”. Ewangelia pisze, że wszyscy zawołali, wszyscy przeciw Jezusowi.
A On stał samotny. Samotny z powodu narodu.
Tego samego dnia wczesnym rankiem, około godziny czwartej, kiedy daje się słyszeć w Izraelu pierwsze pianie koguta, ktoś inny – Piotr – najbliższy uczeń Jezusa, dołącza się do tłumu stojącego przeciw Jezusowi. Nie woła na krzyż z Nim, ale po trzykroć nie przyznaje się do Tego, który wszystko zmienił w życiu Galilejskiego rybaka. To najgorszy policzek, jaki mógł dostać Chrystus. Wyparcie się przyjaciela.
Samotny Jezus. Samotny z powodu ucznia.
Tego samego dnia około godziny dziewiątej według czasu palestyńskiego a o 15.00 według naszego sposobu liczenia. święte miasto Jeruzalem słyszy najbardziej tchnący grozą krzyk samotności:
„Eloi, Eloi, lema sabachtani”
„Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”
To sam Jezus dobiegając końca swego życia parę minut przed oddaniem ducha Ojcu przeżywa najtragiczniejszą samotność, jak może spotkać człowieka – doświadczenie opuszczenia przez Boga.
Czy Bóg może opuścić swojego Syna?
Czy Bóg, który mnie stworzył i opiekuje się z mną codziennie, czy taki Bóg może mnie zostawić?
Jeszcze nie odpowiadajmy na te pytania.
Bo oto tego samego dnia stał nad przepaścią samotności ktoś inny – Judasz Iskariota. Sumienie ruszyło. Oddał 30 srebrników, zrozumiał błąd. Ale nie zrozumieli go arcykapłani i starszyzna. Pieniądze wzięli, ale Judasza zostawili samego. Może wstydził się wrócić do apostołów? Kto mnie zrozumie? Nie warto żyć, gdy wszyscy mnie opuszczą, choćby to było z mojej winy. Wybrał jedno z jerozolimskich drzew. I zawisł. Tego samego dnia co Jezus. I również samotny. Jezus na Golgocie dla zbawienia ludzi. Judasz na drzewie dla własnej pychy i chciwości. Drzewo nie wytrzymało. Judasz spadł a od uderzenia wnętrzności wyszły mu na wierzch.
Samotny Judasz, samotny bo nie proszący o przebaczenie grzesznik.
Tego samego dnia był jeszcze ktoś samotny. Słyszała ona wyrok skazujący Jezusa, przyglądała się fali nienawiści płynącej od Żydów. Bolało ją cierniem ukoronowanie i biczowanie. Dlaczego tak postępujecie z moim Synem? Maryja. Garstka kobiet i św. Jan nie mogli rozproszyć z serca samotności niezrozumienia z powodu bólu. Bo któż zrozumie matkę cierpiącą z powodu bólu własnego Syna?
Samotna Matka, samotna w cierpieniu.
Bracia i siostry! Czciciele męki Pańskiej!
W tym pamiętnym dniu, uczeni mówią, że było to 7 kwietnia 30 r. n.e., w dniu śmierci Jezusa wiele serc było samotnych. I to jest dramat – cierpienie, które dziś trzeba nam oświecić światłem Ewangelii.
Najpierw zobaczmy, że samotność niejedno ma imię.
Dwie niedziele temu popłynęły z tej ambony dość zdecydowane słowa w kierunku osób starszych, zwłaszcza kobiet. Dziś trzeba je zrozumieć. To są często ludzie samotni. Co z tego, że ma dom, że dzieci i wnuki dreptają między pokojem a kuchnią, jak nie ma z kim porozmawiać? Jak wszyscy odrzucają, nie chcą słuchać rzekomo staromodnej babci. Żeby się choć kto słowem odezwał.
A co powiedzieć o tysiącach osób stojących nad progiem śmierci a żyjących całkowicie samotnie? W pustym domu o czterech ścianach, w domach starców, w przytułkach i na państwowych dworcach. I to jest niesamowity dramat. Kiedy żyje się 60, 70 lat, kiedy pracowało się po nocach, żeby dzieci miały na ziemi kawałek nieba, a teraz nie ma kto udzielić kawałka serca. Może to jest wina dzieci a może…
Pewien człowiek choć miał gromadkę dzieci umierał w wielkim opuszczeniu. Zawołał księdza. Chciał się wyspowiadać. Mówi: „Proszę ojca. Gdy moi rodzice umierali nie miałem dla nich czasu. Wydawało mi się, że jest wiele spraw ważniejszych. Teraz umieram również sam. Uważam to za karę Bożą. Niech ksiądz opowiada wszędzie ten mój przykład, aby ludzie nie zapomnieli, że 4 przykazanie obowiązuje aż do śmierci”.
Dramat samotnego, starego człowieka to nie bajka. Kto tego jeszcze nie zauważył niech się rozglądnie po ludziach, albo przeczyta choćby jedną z najlepszych powieści Honoriusza Balzaka: „Ojciec Goriot”. Całe życie harować, nawet okradać ludzi, żeby córki nie żyły na poziomie slumsów a później być przez te córki odrzuconym, to ból umierającego człowieka, który myślał, że pieniądz jest najlepszym wychowawcą.
Ten sam krzyż niesie Dziadek Józef w dramacie „Drewniany talerz”, oglądanym zapewne przez was już w telewizji a da Bóg to i oglądniemy go wkrótce w Domu Ludowym w wykonaniu naszej młodzieży oazowej.
Samotność wyrzuconego do domu starców ojca i teścia.
Drodzy parafianie, wbrew pozorom, samotność, może dotykać również dzieci.
Wystarczy spojrzeć na nasze szkoły. Prawie wszyscy są chrześcijanami, pewnie prawie wszyscy byli do I Komunii św., a czyż mało jest takich uczniów, co ich klasa odrzuca, wyśmiewa, pokazuje palcem, poniża, wystawia na pogardę, robi z nich kozła ofiarnego?
Pytam się dzieci. Co żeś zrobił, żeby się urodzić z 2 nogami i dziesięcioma palcami u rąk? Co żeś zrobił, żeby się ze zdrowym sercem i nie schorowanym płucem? Co żeś zrobił żeby nie mieć wady wymowy i żeby stać cię było codziennie na zakupy w sklepiku? Co żeś zrobił, żeby się urodzić z 10 talentami i mózgiem na szóstkę? Nic. Naprawdę nic. To Bóg decyduje o tym, kto ile ma talentów i zdrowia. I nie nikt prawa naśmiewać się z osób mniej utalentowanych, niezdarnych, niepełnosprawnych. Z Boga się śmiejesz, nie z koleżanki!
Samotność w szkole narasta. Chcesz być prawdziwym chrześcijaninem to cierp! Klasa odrzuci, bo ona nie chce iść na wagary. Klasa odrzuci, bo on nie będzie ściągał na sprawdzianie. Klasa odrzuci, bo ona nie postawi wódki na osiemnastce. Klasa odrzuci, bo on broni Kościoła, przykazań, Oazy i wiary. Klasa odrzuci.
To bardzo bolesna samotność, kiedy ktoś chce być autentycznym chrześcijaninem wśród chrześcijańskich aktorów.
Krzyż samotności dziecka może na niego czekać również w rodzinnym domu.
Michel Antony skreślił parę lat temu książkę o samobójstwach i innych zagrożeniach wieku dorastania. Dał jej tytuł: „Dlaczego?”. Mówiąc o przyczynach samobójstw opowiada o spotkaniu z ludźmi, którzy usiłowali samobójstwo popełnić. Bardzo częstą przyczyną popełnienia samobójstw jest brak zainteresowania dziećmi ze strony rodziców. Zabieganie. Zapracowanie. Odrzucenie.
Dlatego bardzo proszę rodziców, żeby się zastanowili, czy naprawdę mają czas dla dziecka. Nieraz chodzi o zwykły uśmiech, przytulenie, zainteresowanie zajęciami, nawet skarcenie. Nieraz chodzi o zwykłe zapytanie: „jak poleciało dziś w szkole”.
Naprawdę pieniądz jest potrzebny, ale nie zastąpi nawet najmarniejszego wychowania.
Inny rodzaj opuszczenia to tzw. załamanie okresu poszkolnego.
Jest coś takiego, że jak chłopak czy dziewczyna skończy szkołę średnią i idzie do pracy, to wtedy niejednokrotnie doświadcza osamotnienia. Brak szkolnej atmosfery, przyjaciół i mniej lub bardziej głupich problemów. Niektórzy wracają do szkoły, robią wieczorowe technika i licea.
Nawet studia mogą odkryć bolesną prawdę, że tak naprawdę to jestem sam. Tysiące kolegów wokół, ale przyjaciela nie ma żadnego.
Ta samotność może być początkiem bardzo bolesnej dla niektórych samotności staropanieństwa czy starokawalerstwa.
Jeśli ktoś nie umie pogodzić się z losem, z wolą Boga względem siebie, nie umie wybrać samotnego życia, nie posiada w tym życiu konkretnego celu, może się załamać i bardzo cierpieć z tego powodu. „A moje koleżanki to już maja dzieci, a syn kolegi to taki inteligentny, a jego małżonka taka miła. A ja? Kto mi sprawi radość?”
Ta samotność jest bardzo niebezpieczna. Bo często jest przyczyną ucieczki w alkohol, w narzekanie i zrzędzenie.
Proszę jednak tej samotności się nie bać. I nie daj Boże, żeby dziewczyny oddawały się chłopakom ze strachu, że zostaną starymi pannami. „Lepiej zgrzeszyć niż chłopa nie mieć” – takie przysłowie nieraz słyszałem. „Jak mnie kochasz, to się ze mną prześpij” . No i się prześpi, bo się boi dziewczyna, żeby chłopak nie odszedł. I po co? Nieraz później całe życie się z nim męczy.
Jest to bardzo bolesne gdy 29 letnia dziewczyna mówi: „Proszę księdza, tak bardzo chciałam założyć rodzinę, wychować dzieci i jeszcze jestem sama. Nie chciałam być pierwszą lepszą. Moje koleżanki mają już mężów, dzieci, ale tylko dlatego, że wszystkie powpadały. Czy to jest sprawiedliwe? Czy trzeba zgrzeszyć, żeby się ożenić?”
Drodzy słuchacze. Trzeba to tylko umrzeć a tak naprawdę trzeba to tylko zaufać Bogu, bo jak On zechce, by koniec świata był za tydzień to nawet umrzeć nie zdążymy.
Bóg wie, co dla człowieka jest najlepsze – małżeństwo, kapłaństwo czy staropanieństwo.
Jeszcze jednym rodzajem samotności jest samotność żony albo męża pomimo tego, że mają rodzinę, nawet mają dzieci. Jak ta samotność bywa bolesna wielu z was tego zapewne doświadczyło. Nie trzeba mnogich słów.
Ślubowało się miłość a są wieczne awantury o mniejsze lub większe bzdury. Ślubowało się uczciwość a jest okradanie ze szczerości, z pieniędzy, z ostatnich zapasów cierpliwości. Ślubowało się wierność a nie brak zdrady, zdrady z człowiekiem, z pieniądzem, z alkoholem.
Boże wspomóż w takiej samotności.
Drogie siostry i bracia!
Czas na odpowiedź. Jak stanąć pod krzyżem samotności. Jak go wziąć na swoje ramiona?
Po pierwsze – powiedzmy sobie jasno – samotność może być dobra. Św. Bazyli – wielki ojciec Kościoła mówił:
„Ktokolwiek doszedł do doskonałości,
dokonał tego przez samotność.”
Nie da się być prawdziwym człowiekiem, jak brakuje czasu na osobistą refleksję.
Kiedyś mnich, abba Arseniusz modlił się do Boga w pałacu cesarskim:
„Panie, zaprowadź mnie na drogę zbawienia”
i usłyszał:
„Uciekaj od ludzi a będziesz zbawiony”
Coś w tym jest. Samotność często zbliża do Boga.
„Nikt z nas nie jest samotny przez przypadek” – pisze ksiądz Twardowski.
Może Bóg dopuścił samotność, abyś wreszcie zaczął więcej o Nim myśleć i klękać do modlitwy?
Bohaterka narodu izraelskiego Estera wołała 2,5 tysiąca lat temu:
„Panie mój, wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela”,
a patriarcha Jakub – ten, co mu się drabina przyśniła – powie do swoich synów:
„Skoro mam zostać samotny, to niech już tak będzie”
Samotność może przybliżyć do Boga.
Co jednak zrobić, gdy samotność jest bardzo bolesna?
Przed wszystkim modlić się. Choćby tak jak udręczony człowiek w Księdze Psalmów:
„Wejrzyj na mnie i zmiłuj się nade mną,
bo jestem samotny i nieszczęśliwy”.
Po drugie rozglądnąć się za przyjaciółmi. Znaleźć chwilę czasu na kawę, ciasteczko, swobodną rozmowę, list, telefon, odwiedziny. Jest tylu dobrych ludzi, może sąsiad, kolega w pracy. Nie bójmy się zagadać. Miejskiej kulturze jakże często brak tych wioskowych rozmów: „a gdzie idziesz”, „a skąd to tak?’, „ a co porabiacie”, „jak się macie sąsiedzie”.
Jak nie otworzymy swojego serca, jak zamkniemy się w sobie, to kto nam pomoże? Nie domykajmy drzwi, zostawmy uchylone odrzwia, odrzwia własnego serca.
Nie bądź Judaszem, który nie powie ani słowa.
Nie bójmy się również wypłakać. Tak jak św. Piotr. Ta gorzka łza była oczyszczeniem.
Najważniejszą sprawą i lekarstwem na samotność jest jednak zaufanie Bogu. Choćby Cię wszyscy opuścili, choćby nikt nie rozumiał, choćby nie było z kim pogadać, to tu w znaku krzyża, w tabernakulum jest Bóg, który Cię nigdy nie opuści.
„Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu?”
– pyta Bóg człowieka w Księdze proroka Izajasza, by stwierdzić:
„choćby ona zapomniała – ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem Cię na obu mych dłoniach”.
A kiedy przyjdzie najgorsza samotność, w której serce czuje, że Boga przy tobie nie ma, nie wierz sercu, jak ślepy nie może wierzyć swoim oczom. Oddaj zbolałego samotnością ducha w ręce Boga i nie zapomnij, że bardziej trzeba wierzyć Bogu, który powiedział, że nas nie opuści, niż sercu, które to opuszczenie czuje.
Kochani parafianie!
Za tydzień ostatnie kazanie pasyjne. Patrząc na biczowanie, cierniem ukoronowanie i śmierć Jezusa, będziemy dotykać cierpienia całkiem od nas niezależnego, cierpienia nieuleczalnych chorób, kalectwa i tragicznej śmierci człowieka.
Na zadanie domowe, spróbujmy w tym tygodniu porozmawiać choćby z jedną samotną osobą, może starszą, może odrzuconą przez koleżanki z pracy, może z nie lubianym sąsiadem.
A na zakończenie przypomnijmy sobie stare opowiadanie.
Człowiek szedł brzegiem morza. Obok niego kroczył Bóg. Na piaszczystej plaży odbijały się ślady dwóch osób. Człowiek był szczęśliwy. Idzie ze swoim najlepszym Przyjacielem, który mu obiecał, że go nigdy nie opuści.
Od pewnego momentu droga wydawała się coraz trudniejsza, kroki stawiany były coraz ciężej, człowiek tracił bardzo wiele sił. Na dodatek zauważył, że znikły jedne ślady. Zaczął wołać: Boże! Przecież miałeś mnie nie opuścić nigdy, przecież obiecałeś a widzę tylko jedne ślady. Wtedy usłyszał głos:
„To moje ślady. Kiedy cierpisz i jesteś samotny, gdy serce cię boli i żalem niespokojnym łkasz – jestem , niosę cię w swych ramionach”.
Amen