Jeszcze byłem małym chłopcem, kiedy usłyszałem od starszej babci ze wsi, że po II wojnie światowej na wakacje do kleryka Andrzeja Deskura przyjeżdżał kolega z roku, kleryk Franciszek Macharski. Rodzina Deskurów mieszkała na Podbrzeziu, skąd było 1,5 a może 2 km do kościoła parafialnego w Maniowach. I ludzie się dziwili, dlaczego oni rano nie idą do kościoła razem, tylko w odstępie kilkunastu metrów, całą drogę nie rozmawiając ze sobą.
– Pokłócili się? Dziwaki?
Potem ludzie się dowiedzieli, że klerycy robili rozmyślanie po drodze, w ten sposób przygotowując się do Mszy św.
Ten obrazek idących w ciszy jakoś pozwala mi zrozumieć, skąd kard. Macharski w tak misteryjny sposób celebrował Eucharystię. Zwłaszcza moment Przeistoczenia czy „Oto Baranek Boży” były takimi chwilami, kiedy wydawało mi się, że on wchodzi najdalej jak człowiek potrafi na Golgotę.
To nie był człowiek krzykliwy, choć mało przecież nie mówił. Umiał milczeć, dlatego nie mówił płytko.