31.12.2014
Robiąc rachunek sumienia na koniec nie tylko tego roku, chciałbym jeszcze raz wrócić do krytyki o. Adama Szustaka, biskupa Grzegorza Rysia i wielu innych, którzy odwołują się często w nauczaniu do tekstu oryginalnego. Mając na uwadze różne reakcje różnych ludzi, wydaje mi się koniecznym zwrócenie uwagi na pewne sprawy ogólne. Być może ułatwi to bardziej zrozumienie dyskusji nad zjawiskiem odwoływania się do języków biblijnych w szeroko pojętym nauczaniu kościelnym.
1. Wielu pytało, dlaczego taka krytyka jest publiczna. Bardziej ewangeliczne wydawałoby się załatwienie sprawy w cztery oczy. Również zadawałem sobie to pytanie. Moje myślenie było jednak ostatecznie takie: Po pierwsze sprawa jest publiczna, dlatego można się do niej odnieść publicznie. Nie sądzę, żeby św. Paweł mówił z Piotrem w cztery oczy, kiedy otwarcie się mu sprzeciwił (por. Ga 2,11). Po drugie, chodziło mi o większe dobro: jeśli napiszę otwarcie, to nie tylko krytykowani, ale i słuchacze zwrócą uwagę na pewne zjawisko. Chodziło mi głównie o tych, którzy słuchają słowa przez moją stronę. Za nich czuję się w pewnym sensie odpowiedzialny i dla nich dzielę się tym, co myślę i w co wierzę. Dlatego nie była to publikacja w Onecie, Wyborczej czy Interii. Po trzecie mam nadzieję, że ci co mieli o to żal, tak samo mają żal do o. Jacka Siepsiaka czy do Cezarego Gawrysia. że nie napisali do mnie przed publikacją swoich komentarzy. I szczerze uważają, że krytyka Terlikowskiego, Rydzyka, Bonieckiego, Tuska, Kaczyńskiego czy wielu innych powinna być poprzedzona osobistą rozmową.
Być może niepokój niektórych jest głosem Ducha, żeby w ogóle w przestrzeni publicznej nie krytykować nikogo po imieniu. Nie wiem. To warto by przedyskutować. Wydaje mi się jednak, że ze swej natury świat mediów przypomina wielką salę, na której jeśli ktoś zabiera głos, to każdy ma prawo do tego głosu się odnieść. A jeśli ktoś nie ma odwagi albo uważa, że lepiej to zrobić w kuluarach, to niech tak czyni. Osobiście nigdy bym nie wrzucał nawet na Facebooka niczego, czego nie byłbym w stanie obronić przed sądem i mam nadzieję, że nigdy nie będę miał do nikogo żalu za publiczną krytykę moich publicznych wypowiedzi.
2. Kolejna sprawa dotyczy wagi poruszanych problemów. Po co zwracać uwagę na błędy, skoro jest tyle dobrych owoców i po co czepiać się szczegółów, skoro nie są istotne? Być może to jest właściwe myślenie. Moje jednak szło innym torem. Wnioski analiz biblijnych większości kaznodziei i publicystów nie są złe. Problem jest w tym, że powiedzmy ponad 90% przesłanek jest dobrych a 5-10% złych. Zadawałem sobie zatem pytanie, czy nie dałoby się nie budować wniosków na fałszywych przesłankach? Tak konstruować homilię, konferencję, żeby sprawdzić rzetelnie dane, na których chcę oprzeć wnioski? Wiem, że dla wielu nie jest istotne, czy Maksymilian Kolbe umarł w Oświęcimiu czy w Dachau. Ważne, że oddał życie za drugiego. Ale są też tacy ludzie, których jednak boli nierzetelność. I w imieniu tych ludzi i swoim zdecydowałem się na zabranie głosu. Zdawałem sobie sprawę, że pomimo moich osobistych sympatii do o. Adama i bpa Grzegorza, taki ruch spowoduje, że najbardziej zagorzali fani krytykowanych zaczną widzieć we mnie wroga. Przecież na każdej krytyce autorytetów ja po ludzku tracę. Wiem, że wielu mi tego nie zapomni długo. Więc jeśli się na nią odważyłem, to tylko dlatego, że według mnie idzie tu o większą sprawę niż moje czy innych dobre samopoczucie.
Dlaczego zatem uważam, że warto dbać o rzetelność przesłanek, na których budujemy wnioski? Wierzę gorąco, że Jezus jest obecny nie tylko w każdej kruszynie chleba eucharystycznego, ale równie obecny jest Bóg w każdej kruszynie Słowa, w każdym biblijnym szczególe. I tak jak Kościół nie pozwala leżeć na ziemi nawet połowie Hostii, tłumacząc, że na świecie są poważniejsze problemy niż zawracanie głowy kawałkiem eucharystycznego chleba, tak w imię wiary w realną obecność Boga w Słowie, winniśmy robić wszystko, żeby rzetelnie podejść do każdego Słowa. W czasie Komunii nie chodzi tylko o to, żeby każdy przyjął Jezusa do swego serca. W czasie nauczania nie chodzi tylko o to, żeby ludzie nakarmili się do syta. Chodzi też o to, żeby naszą postawą wobec okruszyn dawać również świadectwo wiary. Dbałość o rzetelność rozumiem jako dbałość o okruszyny Bożego Słowa.
W tym punkcie jest jeszcze jedna kwestia. Wielu ludzi boli krytyka Biblii Tysiąclecia. Nie dlatego, że nie ma tam błędów, ale dlatego, że to jest jedyne tłumaczenie, które Kościół w Polsce, mający tysiącletnią tradycję, uznał za oficjalną wersję tekstu biblijnego. Czytając właśnie to tłumaczenie mówimy „Oto Słowo Boże. Oto Słowo Pańskie”. Oczywiście każdy ma prawo krytykować tłumaczenie, tak jak każdy ma prawo krytykować papieża. Jeżeli jednak robi się to systematycznie, trzeba mieć świadomość, że w wielu zbuduje to niechęć do Biblii, którą Kościół w Polsce uznaje za swoją. Ja mogę mówić często do kolegi, że wybrał sobie za żonę kobietę, która w wielu szczegółach nie jest lepsza niż inna, ale nie rozumiem po co o tym mówić w kółko. Gdybym ja na kazaniach mówił co drugą niedzielę, że biskup powiedział tak i tak, ale to nieprawda, bo w oryginale jest inaczej, to czy to byłoby fair? Może przesadzam. Ale próbuję zrozumieć dlaczego, pomimo wielu dobrych owoców nauczania w oparciu o krytykę Tysiąclatki, taki sposób podejścia do tłumaczenia uznanego przez Kościół budzi niepokój u niektórych kleryków, księży czy świeckich.
Być może obiektywnie to nie jest żaden problem, być może subiektywnie większość nie widzi problemu. Ale w imię miłości do tych, którzy czują się takim podejściem ranieni, pomyślmy, czy ono jest konieczne.
3. Ostatnia to sprawa otwartości. Wielu oburzyło się, bo jak można posądzać biskupa Grzegorza o brak otwartości? Co to znaczy jednak być otwartym? Czy środowisko o. Rydzyka nie jest bardziej otwarte niż o. Bonieckiego? Przecież o. Rydzyk ma nie tylko gazetę, ale i telewizję, i uczelnię, i odwierty, i budowę kościoła, i działa na szerszą skalę niż Tygodnik Powszechny. Czy pani lekkich obyczajów nie jest bardziej otwarta niż wierna żona? Przepraszam za przykłady, ale nie rozumiem podziałów, które funkcjonują w przestrzeni publicznej i stygmatyzują jednych jako otwartych, innych jako zamkniętych. Rozumiem je tylko jako formę, która ma kogoś obrazić albo dowartościować. W korespondencji z biskupem Grzegorzem wyjaśniałem, jak ja rozumiem brak otwartości i tylko w takim sensie należy rozumieć mój zarzut:
Nie rozumiem procesu myślowego, który prowadzi do zdań typu „w oryginale jest inaczej”, „tłumacz źle przetłumaczył”. Jeśli ktoś tak mówi, to znaczy, że sprawdził dobrze. A skoro nie sprawdził, to po co tak mówić? Czy padłyby takie słowa, gdyby tam siedział o. Jankowski, tłumacz Efezjan? To samo można odnieść do kwestii komórek. Ja to tak rozumiem: Zanim podam tezę o związku modlitw z komórkami, to pytam, jak to działa w 95% seminariów świata, gdzie klerycy mają komórki, czy rzeczywiście wpływa to na ich życie modlitewne. Czy w Łomży naprawdę są gorsi od naszych? (Byłem ostatnio na rekolekcjach i jestem pod wrażeniem). I to nazywam zamknięciem – podanie tezy bez sprawdzenia faktów, które tę tezę mają potwierdzać. To mnie zmartwiło. Prymat przekonania nad argumentami.
Ta dyskusja jak i wiele innych jest sygnałem, że musimy bardzo gorąco prosić Pana, by jak najszybciej przyszedł czas dla Kościoła w Polsce, w którym krytyka konstruktywna zastąpi kibicowanie ulubionym drużynom.
Zgadzam się z tym, że problem rzetelności odwoływania się do języków biblijnych nie jest problemem śmiertelnym. Wiemy przecież, że dzięki cudowi bosko-ludzkiej natury Kościoła, Pan działa pomimo naszych błędów i pomimo naszej niedojrzałości. Jeśli jednak uważam za zasadne takie zabieranie głosu, to wynika to nie tylko z obowiązku powołania biblisty i jednego z diecezjalnych cenzorów (w jakimś sensie odpowiedzialnego za to co się publikuje a co ma związek z Biblią), ale również z naszej wspólnej wiary, że jeśli zmierzamy wszyscy do jednego celu, to Bóg każdy nasz krok zamieni w skrócenie drogi. Nawet jeśli to będzie tak dziwny krok, jak zwracanie uwagi ludziom, którzy być może najwięcej dobra robią dla Bożego Słowa w Polsce.