Menu Zamknij

Parę myśli o Kardynale

Jeszcze byłem małym chłopcem, kiedy usłyszałem od starszej babci ze wsi, że po II wojnie światowej na wakacje do kleryka Andrzeja Deskura przyjeżdżał kolega z roku, kleryk Franciszek Macharski. Rodzina Deskurów mieszkała na Podbrzeziu, skąd było 2, może 3 km do kościoła parafialnego w Maniowach. I ludzie się dziwili, dlaczego oni rano nie idą do kościoła razem, tylko w odstępie kilkunastu metrów, całą drogę nie rozmawiając ze sobą.

– Pokłócili się? Dziwaki?

Potem ludzie się dowiedzieli, że klerycy robili rozmyślanie po drodze, w ten sposób przygotowując się do Mszy św. Ten obrazek idących w ciszy jakoś pozwala mi zrozumieć, skąd kard. Macharski w tak misteryjny sposób celebrował Eucharystię. Zwłaszcza moment Przeistoczenia czy „Oto Baranek Boży” były takimi chwilami, kiedy wydawało mi się, że on wchodzi najdalej jak człowiek potrafi na Golgotę. To nie był człowiek krzykliwy, choć mało przecież nie mówił. Umiał milczeć, dlatego nie mówił płytko.

 

Dziwiło mnie też, że on jest zawsze na bieżąco. Parę miesięcy po denominacji złotego, w czasie jakiegoś spotkania powiedziałem „Miliony”. Zaraz mnie poprawił: „Tysiące. Nie licz na stare. Licz na nowe.” Tak samo z komórką. Kiedy przyjechałem w 2001 roku na studia do Rzymu, dopiero od paru miesięcy miałem adres mailowy. A on już miał komórkę i tłumaczył jak to świetnie działa. Trochę wyglądał przy tym jak dziecko, co się zachwyca nową zabawką, ale robiło to wrażenie. Biskup, który jest na bieżąco. Biskup, który wie więcej niż ksiądz. Nawet w takich sprawach. Wielu przecież pamięta sms od Kardynała z Rzymu na krakowskie Błonia po śmierci Jana Pawła II. Dziś to już może nie dziwi. Wtedy budowało obraz Pasterza, którego lata nie zabijały młodości.

 

Nie byłem tak blisko, żeby poznać jego dystans do siebie, dystans, o którym tak wielu mówi. Ale bardzo lubię i nieraz powtarzałem anegdotę z kazania na krakowskim Rynku. W czasie homilii przestał działać mikrofon. Jakaś pani zaczęła więc wołać: „Eminencjo, nic nie słyszmy”. Ponoć padła odpowiedź: „To nic nie tracicie…”

 

Co do kazań – i w ogóle co do spotkań – to naprawdę ciężko było zrozumieć, o co mu chodzi. Ale nigdy nie miałem wrażenia, że mówi bez sensu. Nawet kiedyś wymyśliłem pewną teorię homiletyczną: Kardynał Macharski mówi jedno zdanie na głos a jedno, dwa zdania po cichu. Żeby go zrozumieć, trzeba było znaleźć to, co jest niewypowiedziane. I rzeczywiście to działało. Dziś bym powiedział, że to był taki sposób mówienia, który zachęcał nie tylko do słuchania, ale także do wysiłku zrozumienia. Chciał, żeby słuchacz zaangażował się bardziej, bo tylko wtedy człowiek zyskuje, kiedy się angażuje. Kto się zniechęcił, tracił. Kto się bardzo skupił, wypływał na głębię. Czy nie jest tak, że tam gdzie płytko może wchodzić każdy? By wypłynąć na głębię, trzeba się napływać.

 

O „Jezu, ufam Tobie” i czci s. Faustyny pisać będą wszyscy. Dla mnie to on jest cichym i skromnym, ale rzeczywistym świecznikiem Bożego miłosierdzia. Bez Niego nie byłoby ani Łagiewnik ani Faustyny. Może genialnie wyczuł Jana Pawła II, a może sam ze swojej wysokości zobaczył, że to jest to, o co warto zakotwiczyć wszystko. Nie wiem. Wiem, że pozwolił Bogu stać się narzędziem takiej łaski, o której Kościół nie tylko Krakowski 40 lat temu nie mógł nawet pomarzyć.

Opublikowano w Maxirefleksje