Menu Zamknij

Po śmierci Malińskiego

Nie znałem go dobrze ani nie wpłynął na moje życie znacząco. Piszę jednak, bo śmierć ks. Mieczysława Malińskiego poruszyła parę strun, których muzyki przychodzi nam często słuchać.

 

1. Pytanie o media

Prawie wszystkie media podały, że o śmierci ks. Malińskiego poinformował krakowski biblista, ks. Wojciech Węgrzyniak. No cóż, kłamstwa w tym nie ma. Ale biorąc pod uwagę cały kontekst, sam się nieźle zdziwiłem. Po Mszy św. o 21.30, którą odprawiłem w Kolegiacie św. Anny, dowiedziałem się w zakrystii od księży, że umarł Maliński. Wróciłem więc do prezbiterium, poinformowałem jeszcze obecnych o śmierci i pomodliliśmy się wspólnie. Wydawało mi się to ważne, gdyż ks. Maliński przez lata tę ostatnią mszę w Kolegiacie odprawiał. Wróciwszy do pokoju wpisałem na fejsbuku i twiterze to, co wpisałem i zacząłem szukać informacji na temat jego śmierci, ale nie znalazłem. Zdziwiłem się tylko, dlaczego Róża Thun podała wiadomość o jego odejściu parę godzin przede mną i nikt jakoś tej wiadomości nie podchwycił. W poniedziałek rano dostaję telefon z różnych mediów z prośbą o wywiad. Tłumaczę, że nie mam wiele do powiedzenia, że to trochę przypadek, że mnie cytują. Nie wiem, dlaczego media nie zacytowały Róży Thun. Nie szło przekonać. Oczywiście, to nie jest tak, że księdza Malińskiego w ogóle nie znałem. Czytałem kiedyś jego książki, słuchałem parę razy kazań, były spotkania też w Rzymie, gdy mieszkał w Kolegium. Ale jakoś było mi dziwnie, że setki księży zna lepiej zmarłego, a upierają się, żeby robić ze mną wywiad. A już bardzo dziwnie się czułem z tym, że to niby ja poinformowałem o śmierci. Wiem, że to są szczegóły, ale one trochę pokazują działanie mediów. I dopóki nie będzie większej staranności o rzetelność, to powinniśmy mieć ciągle świadomość, że nie słuchamy ani nie czytamy często pełnej, dobrej prawdy.

 

2. Pytanie o błędy

Błędy i niedoskonałości mogą mieć jednak i dobre strony. Zarówno w kościele po mszy jak i na fejsbuku podałem, że ks. Maliński zaczął pierwszy odprawiać mszę św. o 21.30 i że miało to miejsce na początku lat siedemdziesiątych. Taką miałem wiedzę na ten temat. Jeszcze w kościele starsza pani podeszła do mnie i powiedziała, że to niemożliwe, bo ona zdawał maturę w ’69 a na te msze chodziła przed maturą. Potem było parę telefonów na parafię, bo media zacytowały fesjbuka. Poszukiwania proboszcza doprowadziły do tego, że dziś wiemy na 100%, że ta najpóźniejsza wtedy msza w Krakowie, była odprawiana od 1 września 1963 roku. A z tego też wynika, że nie zaczął jej odprawiać ks. Maliński, bo z Kolegiatą był związany później. Niestety błędna informacja poszła nawet do drukowanego Gościa Niedzielnego, więc przez mnie błąd będzie powielany pewno jeszcze długo. I to boli. Natomiast bardzo cieszy, że dzięki zamieszaniu udało się dojść do tego, jak naprawdę było. Nie wiem, jak czytelnicy, ale ja to mam straszną satysfakcję, gdy się uda coś poprawić czy dotrzeć do prawdy. Myślę, że generalnie to my za bardzo spinamy się z powodu błędów i kłamstw, zamiast próbować robić wszystko, by były one inspiracją ku znalezieniu prawdy.

 

3. Pytanie o współpracę

Sprawa błędu poważniejszego, to pytanie o współpracę ks. Malińskiego z bezpieką. Przy okazji śmierci odżyły dyskusje. Jedni potępiają. Drudzy twierdzą, że nieprawda. Jeszcze inni próbują tłumaczyć. W każdym razie, ludzie go już osądzili. Teraz sądzi go Bóg. Natomiast dwie sprawy wydają się przy tym ważne.

Po pierwsze, ilość ludzi, którzy mówią o zmarłym pozytywnie, o wpływie na ich rozumienie, dorastanie, przeżywanie Kościoła pokazuje, że można zrobić w życiu wiele dobra, można dać innym wiele światła, nawet jeśli cień będzie kładł się na człowieka. Ks. Mieczysław Maliński zrobił kawał dobrej roboty w Kościele w Polsce, a zwłaszcza w Krakowie. Każdy z nas jest grzesznikiem. I nie piszę tego, żeby wybielać, albo usprawiedliwiać, ale żeby zdumieć się tym najbardziej prozaicznym faktem, że można zrobić wiele dobra pomimo wszystko i żebyśmy nigdy nikogo nie przekreślali z powodu jednego czy drugiego grzechu. Nie sztuką jest wzgardzić człowiekiem, poznając jego grzechy. Sztuką jest widzieć w nim nadal dobro, dobro które przecież widziało się wcześniej.

Po drugie, widać po latach, że my, jako Kościół, daliśmy się wtedy wpuścić w maliny nagonce medialnej. Sędziowie zostali na urzędach, profesorowie zostali. Kwaśniewski mógł być dwukrotnie prezydentem. Tworzący tamten system mogą siedzieć w sejmie, ale księży trzeba było odwołać. I to bez procesów w sprawie realnych krzywd wyrządzonych ludziom. Bo byli TW. To nic, że niektórzy byli dobrymi proboszczami. To nic, że wielu ich kolegów ma więcej na sumieniu a zostali. 10 lat temu sam byłem za tym, żeby usunąć od władzy kościelnej wszystkich tajnych współpracowników. Dziś widzę, że więcej w tym było lęku przed ludźmi niż przed Bogiem, czyli został popełniony ten sam błąd, który popychał księży do współpracy z komuną. I takie błędy będą zawsze, kiedy człowiek będzie bał się bardziej ludzi niż Boga. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że ówczesna reakcja nie wynikała z bojaźni Bożej. A tylko taka bojaźń jest gwarancją, że nie zrobimy krzywdy nikomu.

 

4. Pytanie o czyściec

Dostało mi się osobiście jak i przez telefony na parafię za zdanie: „Mówił dobrze i krótko. Niech i w czyśćcu będzie krótko”. Może mamy równą wrażliwość, ale dla mnie życzenia: „Oby jak najszybciej był w niebie” znaczy tyle samo co „Oby jak najkrócej był w czyśćcu”. Po śmierci człowiek idzie do czyśćca, żeby odpokutować za swoje grzechy. Gdybyśmy byli pewni, że jest w niebie, nie modlilibyśmy się za zmarłych, nie odprawialibyśmy mszy za nich. Wiem, że dzisiaj jest taka moda, żeby mówić, że zmarły jest w niebie, że patrzy z okna, że już nie cierpi, ale od takiego powtarzania zmarłym lepiej nie będzie. Dobrze, że mamy takie pragnienia, ale jeśli chcemy naprawdę pomóc zmarłym, to módlmy się za nich a nie zaklinajmy rzeczywistości. Tu, na ziemi, możemy sobie i innym wmówić wszystko, nawet to, że Boga nie ma. Ale po śmierci nie ma już miejsca na żadną fikcję. Omnia nuda et aperta sunt. Mam nadzieję, że jak umrę, to na pogrzebie nikt nie powie, że jestem już w niebie, ale będą pamiętać o modlitwie, żebym jak najkrócej był w czyśćcu, bo wiem, że mam za co i wiem, że wszyscy mają za co.

 

Osobiście dziękuję ks. Malińskiemu za „Zanim powiesz kocham”. Za to, że dzięki niemu poznałem słowa Seneki: „Si vis amari, ama” („Jeśli chcesz być kochanym, kochaj”). I również za pokazanie bardzo prostej reguły kaznodziejskiej: Żeby mówić dobrze, nie wystarczy mówić krótko. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia.

 

Opublikowano w Maxirefleksje