Menu Zamknij

Cztery myśli o Kardynale Dziwiszu

Ten komentarz chciałem napisać zaraz po 8 grudnia. Ale koledzy mi mówią: ”Nie pisz teraz, bo wyjdziesz na lizusa, który jeszcze chce coś załatwić, zanim kardynał odejdzie. Zaczekaj do ingresu”. Zaczekałem. I piszę teraz, bo myślę, że warto pośród wielu wielkich słów, znanych wszystkim dzieł, ale i głosów krytyki, wspomnieć o tym, co było tak bardzo ludzkie w kardynale Stanisławie Dziwiszu.

 

1. Zaufanie

W maju 2006 roku zostałem poproszony, żeby wrócić z Rzymu i pomóc w Sekretariacie ks. Kardynała chociaż na dwa miesiące, zanim wyjadę na studia do Jerozolimy. To prawda, że znaliśmy się trochę z Rzymu, kilku spotkań, kolacji z krakowskimi studentami. Zaskoczyło mnie jednak całkowite zaufanie, jakim zostałem obdarzony. Żadnej umowy, przysięgi składanej na Biblię, żadnej kontroli od innych. Mając dostęp do pieczęci, korespondencji, mogłem zrobić niezły kawał pisząc bzdury do Watykanu czy odpisując dla żartów jakiemuś kardynałowi. Może niektórzy pomyślą inaczej, ale mnie bardzo urzeka taka postawa. Zaufanie. Dopóki mnie nie zawiedziesz, ufam ci. Nie dlatego, że cię sprawdziłem, ale dlatego że taka jest moja postawa względem człowieka: ufność. To był wielki atut kardynała. Oczywiście, że niektórzy to mogli wykorzystać, że innym się to mogło nie podobać, ale dawało to niesamowity komfort pracy i rodziło przekonanie, że nie trzeba się biskupa bać. Bo trudno się bać kogoś, kto ci ufa.

 

2. Pokora

Nie jest tajemnicą poliszynela, że zarówno prezydenci, premierzy, jak i papieże czy niektórzy biskupi korzystają z tekstów zredagowanych w sekretariacie. Ale ja, mając w sobie więcej prostoty czy naiwności niż znajomości Kościoła i dyplomacji, zwierzyłem się jednemu z pracowników z moich dylematów. Mówię mu tak: „Martwi mnie, że nie mogę powiedzieć mojej mamie, co ja dokładnie robię. A jeśli ja nie mogę tego powiedzieć nawet mamie, to chyba to co robię, nie jest moralnie dobre. Poza tym, nie rozumiem. Jeśli biskup ma coś do powiedzenia, to niech powie. A jak nie ma, to niech nie mówi, albo poprosi, żeby ktoś inny za niego powiedział. Ale żeby mówić nie swoje teksty, to już dla mnie fikcja”.

Następnego dnia po śniadaniu, bierze mnie kardynał za rękę i mówi: „Słyszałem, że masz wątpliwości. Chciałem ci powiedzieć, że nawet kardynał Wojtyła w Krakowie co prawda pisał sam, ale w Rzymie pisano mu już wiele tekstów. A ja nie jestem tak zdolny jak on. Dlatego potrzebuję pomocy. I jeśli możesz, bardzo cię o to proszę.”

Wmurowało mnie. To jest, proszę państwa, klasa. Młodzi by powiedzieli: szacun. Bo to nie był jednorazowy zryw litości, ale często zauważalna ludzka pokora pod postacią pragmatyzmu, który potrafi postawić to, co da się zrobić nad teoretyzowanie nad tym, jak powinno się to zrobić

 

3. Dobroć

Bo przecież mógł mnie kardynał zjechać. Albo przypomnieć, kim jest szeregowy ksiądz w hierarchii Kościoła. Tylko że to nie był jego styl. To, że tyle lat próbował dogadać się z ks. Natankiem, że ks. Isakowicz-Zaleski mógł spokojnie pisać na blogu krytyczne uwagi do metropolity, że ks. Sowa mógł bawić w Warszawie, to był ewenement na skalę światową. Pamiętam z rekolekcji w innej diecezji, jak księża nie mogli się nadziwić, że biskup w Krakowie pozwala na takie zachowania księży. „Nasz by już dawno za coś takiego suspendował”. Żartowałem wtedy: „Kraków to inny świat. Tu rządzi personalizm Wojtyły”.

Oczywiście, można się nie zgadzać w wielu rzeczach z kardynałem, ale nikt mu nie zarzuci, że był mściwy. Kardynał był bowiem dobry. Tak po ludzku. Ile razy przyjeżdżałem w czasie studiów do Krakowa i przychodziłem do niego, pierwsze pytania były zawsze podobne: „Jesteś głodny? Masz pieniądze? A jak się czuje Twoja mama?” Czyż nie jest to pięknie ludzkie?

 

4. Wiara

Trudno pisać, że mieliśmy wierzącego kardynała, bo to by zabrzmiało jak banał. Osobiście jednak w jego wierze urzekała mnie prostota, szczerość i wierność. Weźmy na przykład choćby prośby. Do kardynała przychodziło wiele listów, zwłaszcza na początku, po śmierci papieża. Wiele z nich to były prośby o modlitwę, o relikwie, o obrazek. Każdy list znajdywał odpowiedź a każda prośba o modlitwę była spełniana. Nie takie kapłańskie: Pomodlę się za ciebie. Kiedyś. Ogólnie. Codziennie na porannej mszy św., w czasie modlitwy wiernych, odczytywano te prośby, które nadeszły do Kardynała. To jest nie tylko poważne traktowanie ludzi. To jest także poważne traktowanie Boga.

 

Dobrych rzeczy było więcej. Na razie jednak tyle. Ponad 11 lat kardynał Stanisław Dziwisz był nie tylko metropolitą krakowskim, ale dla nas, księży, bezpośrednim przełożonym, jedynym człowiekiem na świecie, któremu przyrzekałem cześć i posłuszeństwo. Posłuszeństwo już jest nieaktualne, ale szacunek pozostanie. Przede wszystkim za ludzkie oblicze metropolity. Bo to był kardynał, który pozostał człowiekiem.

Opublikowano w Maxirefleksje