Menu Zamknij

Moje dzieci

 

Wakacje. Znajomi wrzucają fotki ze swymi dziećmi. Opowiadają jak rosną. Dumni i zmartwieni. Podzielę się i ja radością własnych dzieci.

 

1. Krąg rodzin/przyjaciół

To najstarsze dziecko. Ma już prawie 19 lat. Tyle bowiem znamy się z czasów, kiedy byłem wikarym w Krakowie na Ruczaju. Byli częścią Oazy. Po powrocie z moich studiów, chcieli się spotykać. Nie wszyscy byli wtedy małżeństwami. Teraz już komplet pięciu rodzin. Spotykamy się od 7 lat. Raz w miesiącu. Zazwyczaj w sobotę wieczorem. Najpierw kolacja, potem krąg biblijny na temat niedzielnej Ewangelii, później deser i rozmowy niedokończone. Od 20.00 do 1.00/2.00… Poza własną rodziną, najwięcej o rodzinie dowiaduję się od nich. To niesamowite być świadkiem jak rośnie miłość, dzieci, doświadczenie.

 

2. Kręgi biblijne

To dziecko ma już 6 lat. Cztery grupy po 15-25 osób. Spotykamy się w środy od 20.30 do 22.00. Oni raz na miesiąc, ja co tydzień z inną grupą. Najpierw spotkania były tematyczne: najtrudniejsze przypowieści Jezusa, cuda Jezusa, opisy zmartwychwstania. Od 2016 zaczęliśmy czytać Ewangelię Marka. Pierwszy rok zakończyliśmy na Mk 3,12. Fenomenalne jest to, że chociaż przeczytałem Biblię wiele razy a wiele omawianych fragmentów w oryginale, nigdy nie było ani jednego spotkania, na którym bym się czegoś nie dowiedział nowego. Bp Kiernikowski mówi, że to jest fenomen „eklezjalnej lektury Biblii”. To właśnie to. Kościół czytający Słowo. Od 3 lat kręgi biblijne są płatne. 50 zł od uczestnika. Cel: edukacja biblijna misyjna. Była Boliwia, Afryka, Jerozolima i Betlejem. 1000$ to nie jest za wiele, ale chociaż tyle chcemy co roku wesprzeć wierzących, którym materialnie jest gorzej niż nam. To nasza radość i duma.

 

3. Przewietrzenia duchowe

To dziecko jest najbardziej nieprzewidywalne. Ma 4 lata. Polega na wyjeździe na dwa dni w góry. Hasło: „Masz siedzieć w domu, posiedź na świeżym powietrzu z Bogiem, księdzem i dobrymi ludźmi”. Zasadniczo dwa razy na rok. Prawie zawsze w innym miejscu. Były Maniowy, Czarna Góra, Cyrhla, Międzybrodzie Bialskie, Zakrzów, Śnieżnica, Korbielów, Kacwin. 50-100 osób. Ludzie z różnych stron, środowisk i peseli. Mieliśmy nawet gości z Warszawy i Bydgoszczy. Formuła prawie niezmienna. Msza, konferencja, krąg biblijny, czas na wypad w góry (4-6 godzin), adoracja. Czasem grill. I stała zasada „Każdy punkt programu nieobowiązkowy.” To przedziwne jak ludzie potrafią wybrać prawie wszystko, jak nie muszą wybierać prawie niczego. Najbardziej cieszy, że ludzie wracają wypoczęci i radośni do swego życia i że nie czujemy się obcy, chociaż jesteśmy sobie w większości nieznani.

 

4. Wspólnota „120”.

Najmłodsze dziecko ma roczek. I jeszcze nawet nie ma swojego imienia. Na razie mówimy „120”. Bo czujemy się jak Kościół między Zmartwychwstaniem Jezusa a Zesłaniem Ducha Świętego, o którym pisze autor dziejów Apostolskich: „zebrało się razem około stu dwudziestu osób” (Dz 1,15). Takie też mamy możliwości lokalowe. Maksymalnie sala na górze może pomieścić około 120 osób. Ale, że chętnych było więcej, więc grupę ok. 250 osób  podzieliśmy na dwie mniejsze. Spotykamy się raz na miesiąc (zasadniczo w drugie piątki). Schemat ten sam: Msza św., adoracja, kawa/herbata+ciastko, konferencja i czas na pytania. Pierwsza grupa rozpoczyna o 17.30. Druga o 21.00. Obie grupy uczestniczą wspólnie w Mszy św. i adoracji. Punktem odniesienia formacji jest Katechizm Kościoła Katolickiego. Przynajmniej tak będzie przez 7 pierwszych lat. W ciągu miesiąca uczestnicy mają do przeczytania ok. 10 stron Katechizmu, mając do tego pytania pomocnicze. Potem spotykają się w małych grupkach (5-12 osób) w domach czy lokalach, by porozmawiać o tym, co przeczytali. Konferencja na spotkaniu całej wspólnoty i pytania do niej związane są z tym samym fragmentem, który należało przeczytać. Ponadto są zadania miesiąca, książki miesiąca oraz dwa wyjazdy rocznie na dzień skupienia. Tam zmierzamy się z tematami innymi. W Zembrzycach było o Amoris Laetitia, w Maniowach o wartości i depresji człowieka.

Bardzo lubię to najmłodsze dziecko. Ono mi przypomina Kościół powszechny w różnorodności charyzmatów. Nie zabraniamy abstynencji, dziesięciny, mówienia językami, ale tak jak na Przewietrzeniach Duchowych nic nie jest obowiązkowe. To ma być miejsce, gdzie cieszymy się z każdego „tak” bez żalu do jakiegokolwiek „nie”. Jedyne, co obowiązuje, to deklaracja pozostania we Wspólnocie przynajmniej na kolejny rok. Ta próba stworzenia wspólnoty, która będzie ewangeliczna i katolicka bez dodatkowych przymiotników, zaskoczyła mnie samego. Z całego Krakowa i okolic zebrali się tak fantastyczni ludzie od 20 do prawie 70 roku życia, że nie było problemu, by powstał chór na cztery głosy z orkiestrą (wiolonczela, skrzypce, akordeon, pianino, gitara, ?). A co najbardziej cieszy, mimo iż to jest całkowicie nowatorski pomysł, prawie 200 osób zdeklarowało chęć uczestnictwa w kolejnym roku. Niesamowitą siłą jest Bóg, który przychodzi w wolności.

 

5. Inne dzieci?

Chyba nie mam innych dzieci. Środy biblijne, czyli Msze św. z konferencją o Starym Testamencie, na które chodzi od 6 lat kilkadziesiąt osób jest pewną stałą, ale ze względu na charakter – ksiądz mówi, ale nie słucha – trudno to nazwać relacją ojcowsko-dziecięcą. Podobnie z Mszami o 21.30 w niedziele u św. Anny, rekolekcjami, konferencjami, a także ze stroną internetową.

Może jakimś dzieckiem są ci, którzy przychodzą na rozmowy prywatne, albo których odwiedzam w miarę systematycznie. Tu jednak nie ma żadnego planu, żadnej idei. Jest tylko i aż spotkanie. Absolutnie ważne, jak ważne, żeby nie mieć tylko samej rodziny.

Mógłbym jeszcze powiedzieć o grupie „Bez spiny”. To 20-30 osób, z którymi jeżdżę na wakacje od 5 lat. Ale ja nie jestem ich ojcem. Ja tylko odprawiam msze, mówię kazania, robię kawę codziennie dla wszystkich i raz w czasie wyjazdu placki ziemniaczane. Cały pomysł, plan i organizacje ogarnia ks. Jacek Bernacik z rodzeństwem. Więc to nie moje dzieci, ale dobrzy znajomi, z którymi wypoczywam totalnie.

 

Na razie tyle. Czwórka dzieci wystarczy. Tak jak u nas było w domu. I chociaż wiem, że są tacy, którzy mają do mnie pretensje, że nie poświęciłem się w całości nauce, zasypiam spokojnie. Coraz bardziej czując się jak ojciec i coraz bardziej rozumiejąc kapłaństwo jak duchowe ojcostwo. To ma sens. Jak sens ma rodzina otwarta na życie. Oczywiście, z pracy „zawodowej” nie rezygnuję, bo co to za ojciec, który nie pracuje. Za trzy tygodnie będą znów w Jerozolimie. Zanurzę się na 6 tygodni w Ecole Biblique, powstaną kolejne strony monografii. Bo nie tylko chodzi o uczelnię, ale i o to, żeby się samemu napełniać, skoro chce się dawać. To, co jednak już mnie mega cieszy, to świadomość, że każda strona będzie pisana z wdzięcznością Bogu i Kościołowi – mojej żonie – za dzieci, bez których życie straciłoby prawie wszystko. Dlatego rozumiem tych, co się chwalą dziećmi i o dzieciach mówią. I mam nadzieję, że przynajmniej przez nich będę zrozumiany.

Opublikowano w Maxirefleksje