Jednego dnia, długiego jak stulecia, schodziła Biblia z Jerozolimy Króla Niebios do Jerycha, gdzie nawet Zacheusz mógł stać się człowiekiem i wpadła w ręce uczonych w Piśmie. Ci nie tylko, że ją obrabowali z każdego cudu i Boskiej interwencji w dzieje ludzkości, co jeszcze takie rany zadali, że już nie było wiadomo, czy kawałki jej ciała były tam, gdzie je matka zauważyła przy rodzeniu. I tak, półżywą, bez ducha natchnienia, zostawili na drodze. To, co jej ukradli wystarczyło, żeby wydać parę książek, żeby wkupić się do spokojnej uniwersyteckiej pracy, albo postawić znajomym parę piw ludzkiej próżności, które zawsze się pije lepiej niż za swoje.
A Słowo Boga leżało na drodze…
Przechodził tą drogą kapłan i ją ominął. Zdążył jednak pomyśleć: „To pewnie znowu uczeni w Piśmie! Kiedyż oni wreszcie zrozumieją, że tylko składanie ofiar w świątyni jest prawdziwym kultem oddawanym Bogu! Kiedyż pojmą, że barany i owce, gołębie i synogarlice, ofiary mączne zaprawione oliwą i chleby pokładne są najlepszym znakiem, że Bóg błogosławi kapłanom i ludzie są z nimi!”. I z tą myślą poszedł dalej w kierunku Jerycha bo od składania ofiar wracał z Boskiego Jeruzalem.
Przechodził tą drogą również lewita. Od Vaticanum II nazywanym świeckim w Kościele. Właśnie wracał z miasta Boga, gdzie dowiedział się, że jest wreszcie kimś ważnym, i że teraz nawet kapłani będą się czasem pytać, co myśli. Szedł właśnie do Jerycha ludzkości, by innym lewitom o tej nowej roli powiedzieć. Zobaczywszy leżącego, zatrzymał się. Przypatrzył sięz ciekawości, bo mu Sobór patrzeć pozwolił i z trudem rozpoznał, że to, co leży na ziemi, jest nazwane Biblią. Westchnął i poszedł dalej trochę zbity z tropu. Teraz będzie cała drogą myślał, jak to, co leżało tam troszeczkę wyżej, może być siłą dla każdego człowieka. Tak przynajmniej słyszał od innych. A tamto co leżało przecież ledwo dyszało….
Przechodził tą drogą wreszcie człowiek. Po prostu człowiek. Również on wracał z Jeruzalem. Nie por raz pierwszy spotkał tam Boga. I cieszył się z tego. Ten Bóg, którego widział i słyszał w Jeruzalem dawał się niejako zabrać, tak że życie w Jerychu ludzkości stawało się z Nim coraz bardziej boskim. Ujrzawszy leżącego, przystanął, popatrzył się wnikliwiej i rozpoznał w pobitej Biblii tego samego Boga, którego doświadczył na modlitwie w świątyni. Wzruszył się głęboko. Nie mógł pojąć, jak to może być, że Bóg wielki, którego nawet jerozolimska świątynia ogarnąć nie może, daje się pobić pierwszym lepszym zbójcom. Ale dziś właśnie czytano w świątyni Izajasza proroka:
Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał.Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Podszedł więc bliżej, opatrzył mu rany miłością do Słowa Bożego, zalewając je oliwą światłości Ojców Kościoła i winem Ducha Świętego żyjącego w Świętych wszystkich czasów. Potem wsadził je na swoje bydle roztropnych decyzji i zawiózł do gospody milczenia i modlitwy. Następnego dnia wyjął takie mnóstwo denarów, co i na 1000 lat za nocleg by starczyły i rzekł do gospodarza: „Weź to wszystko. Proszę tylko, żeby nikt nie nam przeszkadzał. Ja zostanę w tej gospodzie, aż Biblia wróci do siebie, bo w takim stanie nie mogę jej pokazać w Jerychu nikomu. Przecież ludzie straciliby wszelką cześć do Jeruzalem i zaczęliby myśleć, że to ludzkie Jerycho wcale nie jest gorszym od jakiegoś boskiego Jeruzalem. Tam przynajmniej nie nazywa się Boskim tego, co nawet do człowieka nie jest już podobne…