Menu Zamknij

Dwie strony sporu o tę samą krzywdę

2.06.2020

 

To nie jest tak, że świat dzieli się na tych, co chcą ukrywać pedofilów i tych, co walczą w imieniu ofiar. Sprawa jest o wiele bardziej złożona, a przynajmniej trochę. Można wyróżnić przynajmniej sześć podstawowych zachowań, z których cztery są nie do zaakceptowania.

 

Nie można zaakceptować postawy, która chciałaby legalizacji pedofilii. Nie można, bo nawet jeśli dziecko na danym etapie nie byłoby świadome krzywdy, krzywdę poniesie latami a nieraz całe życie.

 

Nie można zaakceptować postawy, w której chodzi o to, żeby sprawca nie poniósł żadnej konsekwencji, która zmusza ofiary do milczenia, szantażuje rodzinę, czy tych, którzy wiedzą. Nie można tak robić, bo się robi powtórną krzywdę ofiarom.

 

Nie można zaakceptować postawy, która wykorzystuje dramat dzieci po to, żeby uderzyć nim w Kościół, której nie zależy na ochronie ofiar, ale która instrumentalnie gra ludzkimi tragediami, żeby przywalić tym, z którymi się walczy. Nie można tak robić, bo tak nie rozwiąże się problemu pedofilii. To tak jakby walczył z koronawirusem tylko w Lichtensteinie a nie na całym świecie.  Zdecydowana większość pedofilów wtedy będzie spać spokojnie i większość ofiar borykać się nadal ze swoimi dramatami, bo nikt się nimi nie zainteresuje, jeśli sprawcą nie będzie ksiądz.

 

Nie można zaakceptować też postawy, która podkręca ciągle ten temat po to, żeby nabić sobie statystyk i odsłon. Wiadomo, że pieniądz zależy od sprzedaży i wyświetlań, ale zarabiać dziennikarsko na tragedii i to jeszcze dzieci, udając że zależy nam na ich dobru, jest krzywdą samą w sobie.

 

Wierzę i mam nadzieję, że zdecydowana większość a na pewno wszyscy, którzy mają chociaż trochę sumienia odcinają się od tych czterech postaw. Pozostają natomiast dwie postawy, które się ścierają ze sobą jak konflikt pokoleń, jak dwie różne wrażliwości i dwa różne sposoby na walkę z jednym problemem.

 

Postawa jedna nie chce o pedofilii mówić za dużo i za głośno. Nie chce wywlekać wszystkiego przed wszystkich. Nie dlatego, że jest przeciw ofiarom, ale dlatego, że rozumie po swojemu autorytet i funkcje społeczne. Myślę o pokoleniu mojej mamy. Nigdy nie słyszałem krytyki księży w domu, ani nauczycieli, ani jakiejkolwiek grupy społecznej. Nigdy koncentracji na tym, co niedobre u innych. Raczej: to jest ich sprawa i nie ma się co mieszać. Nawet kiedy wybuchł konflikt w parafii, nie wtrącali się, bo uważali, że skoro księża się ze sobą pokłócili, to niech to sobie oni sami między sobą załatwią. To myślenie obecne jest jeszcze w Jordanii, która zabrania publicznej krytyki rodziny królewskiej. To myślenie obecne jest też w Kościele i przejawia się chociażby w zdecydowanym odrzuceniu tych, którzy krytykują papieża. Kiedyś też nie można było krytykować biskupów. To postawa, która zabraniała kontestować rodziców w domu. Uważano, że o złych rzeczach pewnych ludzi nie powinno się za dużo mówić. Wierzono bowiem, że jeśli podważy się autorytet pewnych funkcji, to się więcej zrobi zła niż dobra. Raczej nie zabraniano dochodzić prawdy i swoich racji w indywidualnej konfrontacji, ale uważano, że robienie z tego hałasu przyniesie więcej zła niż dobra. „Siedź cicho. Staraj się wybaczyć. Znoś cierpienie. Tak jest najlepiej.” Ta postawa nie myślała za wiele o bólu ofiar i pozostawiała ofiary nieraz bardzo, bardzo osamotnione i bezradne jak złamana trzcina przed naporem dębowego lasu.

 

Postawa druga chce o pedofilii mówić dużo i głośno. Chce, by wszyscy usłyszeli, jak straszna to krzywda i chce też, żeby wszyscy znali imiona i dane krzywdzicieli. Nie myśli  o tym, jakie prawo ma 40 milionów ludzi do tego, żeby wiedzieć, co zrobił złego jeden z obywateli, skoro nie mają prawa wiedzieć, na co leży chory w szpitalu. Nie myśli też za bardzo o tym, jak pomóc tym, którzy wyjdą z więzienia, a o których i tak wszyscy będą wiedzieć swoje. Ludziom takiej postawy nie zależy tylko na ukaraniu sprawcy, bo wtedy by wszystko załatwiali w sądzie. Zależy im na tym, żeby mówić o krzywdzie jak najwięcej. Bo wtedy pomoże się ofiarom i uniknie się kolejnych krzywd. I tak jak pierwsza postawa stawiała na milczenie i dyskrecję, tak druga stawia na maksymalnie upublicznienie i rozpowszechnianie widząc w nim środek na walkę z przestępstwem.

 

Nie widzę konfliktu tych dwóch postaw jako walki tych, co są za ofiarami z tymi, co są za sprawcami. To spór o dwa sposoby walki z jednym problemem. To spór w pewnym sensie pokoleniowy. Cytując jednego z profesorów – może drastycznie, ale obrazowo – to spór o to, czy kupę zrobioną w pokoju należy schować pod dywan czy jednak lepiej wrzucić do wentylatora. Oba sposoby są jakimś rozwiązaniem problemu, ale oba mają też skutki uboczne. Spór bowiem nie idzie tylko o to, jak radzić sobie z krzywdą, ale o to, żeby lekarstwo na krzywdę nie rodziło krzywdy nowej.

Nie wiem, w którą stronę pójdzie świat. Prawdopodobnie w drugą. Nie wiem też, który sposób okaże się w szerszej perspektywie lepszy dla ofiar, dla społeczeństwa. Patrzę ze zdumieniem na pokolenie mojej mamy i nie mogę nie przyznać racji, że to pokolenie, chociaż wycierpiało wiele, nauczyło się w jakiś przedziwny sposób żyć z dobrem i złem, nie tracąc wiary w Boga, w Kościół, w człowieka.  Patrzę też ze zdumieniem na nowe pokolenie, które  ma w sobie odwagę  walki o każdą krzywdę, nie godząc się na krzyże, które może nie musimy wcale dźwigać. Jestem jednak przekonany, że jeśli będziemy bardziej słuchać niż mówić a nawet wmawiać innym, to czego nie powiedzieli, albo intencji, których nie mieli, to usłyszymy nie tylko głos ofiar, ale i autentyczną troskę o człowieka po jednej i drugiej stronie sporu.

 

 

Opublikowano w Maxirefleksje