Mówić, że epidemia jest wymysłem albo, że brak maseczek w pewnych miejscach jest grzechem to proste skrajności, które zawsze znajdą zwolenników. Zdecydowana jednak większość musi mierzyć się z rzeczywistością, która jest o wiele bardziej skomplikowana.
Termy w Chochołowie. Prawie 3 tysiące ludzi. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było tak, że zabrakło szafek. Ale pani mówi, że tak mają nie pierwszy raz. Wpuszczą dopiero wtedy, kiedy ktoś wyjdzie. W jacuzzi nabici jak w tramwaju. W kolejce do zjeżdżalni czekasz kilkanaście minut. Do baru ze sto oczekujących. Oczywiście wszyscy bez maski. Od dwóch miesięcy.
Odprawiasz następnego dnia mszę w kościele rano. Parę osób na krzyż. W maskach. Wody święconej nie ma w kropielnicy. Bo niebezpiecznie. Totalnie inny świat.
Słowacja. Przed drabinką w górach czekasz prawie godzinę jak do okienka na stacji. W schronisku nabici prawie jak w termach. Patrzysz zdziwiony, że nawet obsługa w kuchni bez masek. I nie możesz pojąć, czemu u nich tak mało zakażonych. Jeszcze masz pamiętać, że wracając samochodem musisz założyć maski, bo ci, z którymi jedziesz, nie mieszkają z tobą. Bo to że byłeś z nimi cały dzień i siedziałeś legalnie w restauracji bez maseczek się nie liczy.
Ślub. W kościele wszyscy w maskach. Robimy wyjątek dla młodych. Po Mszy idziemy na salę. Tu wszyscy bez masek. Gadają i tańczą. W kościele było zagrożenie. Tu nie ma.
Czytasz apel wirusologa z Włoch, czytasz lekarzy z Austrii, żeby komunię przyjmować do ust, bo bardziej bezpiecznie. A potem słyszysz, że inny specjalista mówi, że jednak na rękę. I się gubisz i nie dziwisz się, że ktoś macha ręką na wszystko i robi po swojemu.
W marcu wszyscy krzyczeli, że trzeba umieć maskę ściągać, że po 15 minutach trzeba ją wymieniać. Dziś wyjmujesz z kieszeni niepraną od tygodni, wciągasz brudy i bakterię, nosisz ją całą mszę na podbródku, ale nie masz wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie, jesteś dumny, że ty dbasz o zdrowie, nie jak ci co masek nie mają.
Epidemia jest. Ludzie chorują. Bogu dzięki, że mało, że lekko, że niewielu umiera. Kłamstwem było i jest mówienie nieprawdy. Zwłaszcza, że tysiące pracowników medycznych nie ma ma naprawdę łatwo. Ale czy nie jest też kłamstwem przedstawianie niebezpieczeństwa większego niż jest? Podsycanie paniki, tworzenie psychozy śmierci zaczajonej za każdym rogiem?
Pewno, że łatwo jest mówić, że grzechem jest nie noszenie masek. Tylko kto wtedy na serio potraktuje grzechy, skoro w kościele jest grzechem a na sali weselnej już nie jest. Trzeba by też wtedy powiedzieć, że grzechem jest noszenie jednej maski przez całą mszę, grzechem jest sianie paniki, grzechem niekompetencja księży, którzy wiedzą lepiej niż naukowcy i naukowców, którzy zamiast mówić, że nie wiedzą, jak ten wirus naprawdę działa, to prywatne opinie mylą z potwierdzonymi badaniami naukowymi.
Wszyscy jesteśmy zmęczeni. I trzeba nam dystansu społecznego, ale przede wszystkim od skrajności, zwłaszcza od liderów paniki i olewania wszystkiego. Bo jeśli braknie nam zdrowego rozsądku, to nic nie pomoże. Nawet święty, ale głupi do nieba nie wejdzie. Bo by zamęczył wszystkich, którzy chcą się cieszyć życiem wiecznym.