Przy okazji świętowania jubileuszu 25-lecia kapłaństwa raz po raz wracały myśli, z którymi chciałbym się teraz na spokojnie podzielić.
Po pierwsze, z roku na rok co raz bardziej przekonuję się, że w tym wszystkim chodzi najbardziej o Chrystusa. Tak jakbym zbliżał się do szczytu i widział go coraz wyraźniej i bliżej. Na początku kapłaństwa wydawało mi się, że naszym najważniejszym zadaniem jest zmieniać siebie i innych na lepszych. Teraz powiedziałbym, że najważniejszym zadaniem jest poznawać, ukazywać, przybliżać Chrystusa. W życiu wiary jest wiele ważnych spraw, jak pomoc innym czy ekologia, reformy administracyjne i powołania, ale nie ma nic tak ważnego, pilnego i podstawowego jak On – Miłość Wcielona, Ukrzyżowana, Żyjąca i przekazująca życie aż do najgłębszych zakamarków duszy i ciała. Bóg nas powołał po to, byśmy na wszelkie sposoby mówili światu o Jezusie Chrystusie, bo nie ma na tym świecie większego skarbu, tajemnicy, daru i nadziei niż ta, którą Bóg nam zesłał w swoim Synu.
Po drugie, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że wiara rodzi się ze słuchania, a tym co się słyszy „jest słowo Chrystusa” (por. Rz 10,16). Uwierzyłem, bo słyszałem słowa Chrystusa i o Chrystusie. Tak jak wielu naszych rówieśników uwierzyło w Mahometa, bo urodzili się w kraju, gdzie słyszało się słowa Mahometa i mówiło się o Mahomecie. Jeśli coraz mniej ludzi wierzy w Chrystusa, to dlatego, że Chrystusa nie słucha i nie słucha o Chrystusie. Ilość wiadomości i bodźców, które płyną ze świata medialnego jest tak potężną falą, że nawet w rodzinach, gdzie rodzice są pięknie wierzący, nawet w parafiach, gdzie księża żyją Ewangelią, nawet w diecezjach, które mają wspaniałych biskupów, ludzie tracą wiarę, a raczej, wierzą coraz bardziej w to, czego coraz więcej słuchają. Nie pracujemy gorzej niż księża 25 lat temu. Nie mówimy gorszych kazań. Nie jesteśmy mniej ofiarni i nie mniej czasu poświęcamy ludziom. Wiara jednak zależy od tego, co się słucha a nie od tego, jak mówią i żyją ci, których się nie słucha. Czy więc teraz ludzie wybierają sobie swoją wiarę? Czy może ktoś robi to za innych? Jedno jest pewne, budujemy takie zamki, jaki mamy piasek i takie domy na skale, jakie skały.
Po trzecie, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że świat medialny ma bardzo mało wspólnego ze światem realnym. Gdyby Kościół, księża, wspólnoty, były takie, jakie opisują media, to tylko wariaci i pomyleńcy trzymaliby się jeszcze tej drogi życia. Problemy, grzechy, draństwa, krzywdy są. To prawda. I czasem jeszcze inne niż się opisuje a czasem dużo większe. Ale jest świat tak potężnej miłości, dobra, życia po prostu w Kościele, że ktoś kto nie jest w środku nigdy tego nie pojmie. To tak jakby czytać o pogodzie a nie cieszyć się pogodą. Tak jakby mówić o chlebie a nie czuć jego smaku. Nie wiem, jak to ująć w słowach, ale coraz częściej chciałbym krzyczeć: Ten świat wiary, który opisujecie, to nie jest świat realny! Nie da się uciec od mediów, ale tym lepiej dla wszystkich, im szybciej uświadomimy sobie, że media nie są w stanie przekazać niespłaszczonej prawdy o życiu, bo są pozbawione wymiarów, które ma tylko życie realne. Bazylika św. Piotra na fotografii a w realu to są inne bazyliki! Zachód słońca czy pocałunek na filmie to nie zachód słońca i pocałunek w realu!
Po czwarte, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że – tak jak w Biblii – pierwszym grzechem jest kłamstwo. Wąż wmawiał Ewie, że Bóg zabrania zrywać owoc z drzewa, bo nie chce czegoś im dać. Stracili więc raj, bo uwierzyli w kłamstwo o lepszym raju. I nie wiem, czemu ludziom nie zależy na tym, żeby poznać prawdę o inkwizycji, wyprawach krzyżowych, antykoncepcji, pieniądzach, wpływach Kościoła na państwo, homoseksualizmie, in vitro, Lutrze, Mahomecie, papieżach, i wielu, wielu innych sprawach, tylko od lat powtarzane są kłamstwa albo stereotypy, które blokują jakiekolwiek próby dotarcia do prawdy. Boję się tego, że każdy z nas ma sobie gen Adama i Ewy, który ciągnie ku kłamstwie, nawet za cenę własnej krzywdy i krzywdy innych. A przecież nie ma wolności bez prawdy. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.
Po piąte, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że świat, chociaż coraz więcej mówi o wolności, coraz bardziej zniewala się ludzi. Już nie mówiąc o tradycyjnych i nowych zniewalaczach jak alkohol, narkotyki, seks czy Internet. Ale coraz to nowe przepisy, regulaminy, zasady, które ciągle motywowane są rzekomym dobrem człowieka, pracownika i obywatela, ostatecznie stają się pętlą, które zaciąga nas do Egiptu. Na własne życzenie stajemy się narodami niewolników i niestety wielu chciałoby również z Kościoła oazę wolności zamienić w dyktaturę przepisów. Tu widzę jedną z największych szans Kościoła. Pozostać katakumbami wolności człowieka nawet za cenę zdrad tysięcy Judaszy i zaparcia się Jezusa przez niejednego Piotra.
Po szóste, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że życie jest w jakimś sensie festiwalem straconych szans. Dziękuję Bogu codziennie za wiele spraw, ale tyle ile okazji zmarnowałem, żeby powiedzieć lepsze słowo, dać bardziej ewangeliczny przykład, czy skuteczniej umierać, by owocniej żyć, to już sam Pan Bóg wie. Czy to rekolekcje w TVP, czy kazania w katedrach, czy rekolekcje w parafiach, czy możliwość mówienia do osób na ważnych stanowiskach, czy kilkunastu tysięcy zgromadzonych na jasnogórskich wałach, czy tyle okazji pokazania życiem Ewangelii, uczciwie trzeba powiedzieć, że było wiele okazji na dobro, a wyszło jak zawsze. Może też tak macie, może to normalne, może to perfekcjonizm, ale patrząc na życie ze stopnia 50 lat, widzę rzekę zmarnowanych okazji przez lenistwo, słabość, brak asertywności i grzech.
Po siódme, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że mimo wszystko nie trzeba się zamartwiać o przyszłość Kościoła. Młodzi księża nie są gorsi. Wzięli pewnie pałeczkę sztafety i biegną swoim tempem i swoimi drogami, grunt, żeby do Chrystusa i tak samo z ludźmi. Wierni świeccy nie są gorsi. Jak 25 lat temu, tak i dziś od wielu można się uczyć wiary, zapału i miłości. I skoro z roku na roku Chrystus staje się bliższy, to jakoś i nadziei jest więcej, bo przecież nie opartej na liczbie ludzi wiernych Bogu, tylko na wierności Boga ludziom.
Nie wiem, ile pożyję. Nie wiem, co będę jeszcze konkretnego robił. Nie wiem, jaki będzie Kościół za 25 lat. Wiem, co jest najważniejsze i póki żyję, chciałbym na wszelki sposób dawać sobie i innym Jezusa Chrystusa. Tak widzę kapłaństwo po 25 latach.