Kraków-Widok, 20.09.1996
Piątek, trzeci tydzień każdego miesiąca będzie od dziś kojarzył się w naszej parafii z nabożeństwem do Miłosierdzia Bożego.
Zapytacie, po co wprowadzać nowe nabożeństwo? Przecież jeszcze starych nie rozumiemy, przecież jeszcze dobrze przykazań nie umiemy wypełniać, przecież jeszcze czasem zapominamy o zwykłym codziennym pacierzu. Po co więc nowe nabożeństwo?
Znów przyjdzie 40 osób i to tych samych, co zawsze chodzą – oni i tak są przecież pobożni. Czy to nie będzie zebranie starszych panów i pań, którzy czekają na wizę do nieba i ubezpieczają się Koronką do Miłosierdzia Bożego, bo PZU im tego nie zapewni? Czy może księża wikarzy nie mają co robić i przy okazji zmusi się ich do klęczenia przed tabernakulum? A może ks. Proboszcz zbiera punkty u ks. Kardynała, żeby sobie Kuria pomyślała, że on taki pobożny i nóż zostanie prałatem?
Przecież nie o to chodzi. Dlaczego więc nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego?
Jezus zmartwychwstał – jak mówi dzisiejsze czytanie – i wstąpił do nieba. A jeśli objawia się nadal, to nie po to, by ludzie mieli o czym plotkować. I jeśli objawiał się błogosławionej s. Faustynie, to nie po to, by w Łagiewnikach robili interes na pielgrzymach. Misja bł. s. Faustyny, orędzie zatwierdzone przecież przez Kościół wzywa do wiary w miłosierdzie Boga i wyrażanie jej w konkretnym nabożeństwie.
Świat potrzebuje miłosierdzia, bo jest grzeszny a największym grzechem jest brak świadomości grzechu, jak mówił Paweł VI, papież.
„Ja się nie mam z czego spowiadać! Przecież nikogo nie zabiłem, ani nie podpaliłem!” To można często usłyszeć. A nabożeństwo przypomina o podstawowej prawdzie o człowieku: że jest słaby, że grzeszy. I każdy z nas to potwierdzi, jeśli jest człowiekiem pokornym.
Bóg jednak nie po to przypomina dzisiejszemu światu o grzechu, żeby pogrążyć nas w pesymizmie, ale by powiedzieć, że On jest Tym, który grzech wybacza, w słabości umacnia, daje wolność zniewolonym.
I to jest piękne, że Bóg nie jest tyranem, nie niszczy człowieka, ale pozwala ciągle zaczynać od nowa. I nawet, gdy siedemdziesiąty siódmy raz poproszę o przebaczenie, On łaskawie przygarnie mnie do swego serca.
Nie chodzi jednak tylko o mnie. Nabożeństwo to jest prośbą o miłosierdzie także dla całego świata. Przypomina, że jestem odpowiedzialny za mojego sąsiada, za ateistę z 3 klatki, za antyklerykała z 90 numeru, za cynika z mojej klasy, za tych, którzy w kościele 20 lat nie byli, a których mijam na uliczkach mojego osiedla. Dlatego proszę o miłosierdzie dla nich i pragnę ich zbawienia.
Nabożeństwo więc przypomina prawdę o grzechu człowieka i przebaczającym sercu Boga.
Ale tak naprawdę chodzi, kochani, o jedno. Bóg widzi ciągle świat, widzi XX wiek i jeszcze raz przypomina przez s. Faustynę to, co już powiedział w Starym i Nowym Testamencie, co mówił ustami Ojców Kościoła. Przypomina nam, kim On jest. Dlatego każe malować bł. Faustynie obraz, by ludzie czytając: „Jezu, ufam Tobie”, namalowali i wypisali sobie w sercu raz na zawsze prawdę, że Bóg jest miłością. I to jest najpiękniejsze w tym nabożeństwie. Bóg nas kocha, Bóg ciebie kocha. Powiedz to 50 razy słowami: „Miej miłosierdzie”, zaśpiewaj to, spójrz na obraz miłosiernego Jezusa.
Bóg jest miłością. Jeśli świat o tym zapomniał, jeśli ja nie zawsze wierzę, to On mi o tym przypomina, bo miłość nie chce zapomnienia.
I choćbym Go zdradził jak Piotr, choćbym się prowadził w życiu jak Maria Magdalena, choćbym siedział w więzieniu jak Dobry Łotr, choćby wszyscy odwrócili ode mnie twarz jak od celnika z Kafarnaum, to zawsze mogę liczyć na Niego, na miłującego Boga. Bo mój Pan, nasz Ojciec, Bóg naszej wiary jest miłością. A jeśli On jest miłością, cóż więcej potrzeba do szczęścia? Cóż więcej?