Menu Zamknij

Trzy marzenia

7 Niedziela Wielkanocna

Rzym, Kolegium Polskie, 12.05.2002

 

“Pan moim światłem i zbawieniem moim, kogo miałbym się lękać?
Pan obrońca mego życia, przed kim miałbym czuć trwogę?”

 

Kiedyś, bodajże w II klasie szkoły podstawowej, pani kazała nam napisać zadanie: “Co jest twoim największym marzeniem?” Do dziś rodzice śmieją się z odpowiedzi, którą trzymają w książce kucharskiej:

“Moim największym marzeniem jest to, aby mama wróciła z pracy i kupiła mi coś dobrego.”
Dziś już nie pani od wszystkiego, ale liturgia słowa wzbudziła we mnie marzenia, z którymi chciałbym się teraz podzielić.

 

Pierwsze: żeby Pan był moim światłem!
Popatrzmy na apostołów z wieczernika. Jaka jest szalona różnica w ich zachowaniu przed zmartwychwstaniem, po wniebowstąpieniu i po Zesłaniu Ducha! Ci sami apostołowie, w tym samym wieczerniku, w mieście tych samych Żydów, raz zamykają drzwi ze strachu, raz trwają jednomyślnie na modlitwie a jeszcze innym razem pełni mocy Ducha dają świadectwo o Jezusie. Skąd ta różnica? To nie pogoda się zmieniła, to nie przeciwnicy złożyli swe ostrze. To Jezus stał się dla nich światłem.
Myślę, że strach apostołów wynikał nade wszystko z faktu, że nie mogli zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Taki fatalny koniec tak fantastycznego nauczania? Gdzie królestwo a gdzie stołki? Gdzie moc cudów i poparcie tłumów? Presja opinii, która mogła pozbawić ich życia zamknęła ich w strachu niezrozumienia.
Dopiero kiedy mrok krzyża oświetlił Jezus zmartwychwstaniem, kiedy tchnął na nich Ducha, żeby rozumieli Pisma, kiedy zaczęli rozumieć wiele niezrozumiałych dotąd rzeczy, kiedy poukładali sobie w głowie co nieco, lęk zamienił się w modlitwę a ona w świadectwo.
Marzę, żeby Pan był moim światłem. Bo wiem, że wtedy nie będę się lękał żadnej myśli i żadnego pytania. Nie będę się bał, że ktoś wymyśli jakąś teorię teologiczną, która wstrząśnie Kościołem, nie będę się bał, że jakaś nowa gnoza zachwyci bardziej niż Dobra Nowina, nie będę się bał, że współczesny Hiob pokaże tak swoje cierpienie, że wstyd będzie stanąć przy nim z Ewangelią, nie będę unikał bardziej inteligentnych z obawy, żebym czasem nie stracił mojej małej wiary, nie będę się bał żadnego skandalu w Kościele, bo gdy Pan światłem, nad skandal krzyża nie ma już większego.
Nie marzę, żeby nie było teorii i opinii przeciwnych Kościołowi. Nie marzę, żeby nigdy Jezus nie był tak samotny jak w Wielki Piątek. Bo te marzenia mogą być nierealne. Marzę, że Pan był moim światłem, bo wtedy kogóż mam się lękać? 

 

Marzenie drugie: żeby Pan był moim zbawieniem.
W tej dosyć skomplikowanej dzisiejszej Ewangelii Jezus uparcie wraca do Tego, który jest początkiem. Do Ojca. To Ojciec posyła Syna, to od Ojca Syn wychodzi, to Ojciec daje władzę nad każdym człowiekiem, to Ojciec dał Synowi tych, których Mu dał ze świata, to do Niego oni należeli i są Jego, to słowo Ojca oni zachowali, to poznanie Ojca jest życiem wiecznym, to Ojciec daje dzieło do wykonania, to Ojciec otoczy chwałą, to wszystko cokolwiek daje Synowi pochodzi od Niego. Oczywiście wiemy dobrze o jedności Syna z Ojcem, ale jest w tych tekstach jakieś fundamentalne skierowanie wszystkiego ku Bogu Ojcu.
I to jest klucz. Bo jeśli się postawi wszystko na Boga, jak postawił Jezus na Ojca, wtedy nawet beznadzieja grobu staje się wolnością.
Myślę, że Jezus jedynej rzeczy, której mógł się bać, to siebie, że pod naporem krzyża nie utrzyma steru w kierunku Ojca. Dlatego marzę, żeby Pan był moim zbawieniem. Bo wtedy nie będę lękał się siebie, własnej słabości i niemocy.
Bo jeśli Pan jest moim zbawieniem, choćbym jak Łazarz był zamknięty w grobie śmierci mego grzechu, wiem, że Pan mnie wyciągnie, choćbym już cuchnął własnym zepsuciem.
Jeśli Pan jest moim zbawieniem, choćbym jak niewiasta cudzołożna był skazany przez opinię publiczną za moją głupotę, wiem, że żaden kamień nie przerwie mojego nawrócenia.
Jeśli Pan jest moim zbawieniem, choćbym jak Piotr zaparł się Go publicznie, On będzie większy od mojego serca.
Jeśli Pan jest moim zbawieniem, choćby mi wyrzucał po sto razy brak wiary jak swoim apostołom, wiem, że konsekwentnie prowadzi mnie do pełnego życia.
Nie marzę, żebym był tak mocny i święty, iżbym się nie musiał lękać o siebie. Bo to marzenie może być nierealne. Marzę, żeby Pan był moim zbawieniem, bo wtedy nie będę lękał się siebie.

 

Ostatnie marzenie: żeby Pan był obrońcą mego życia.
I tutaj logika chrześcijaństwa jest niesamowita. Sam Piotr dzisiaj mówił: “Cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych”. “Błogosławieni jesteście jeżeli wam złorzeczą dla imienia Chrystusa”. “Jeżeli zaś cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi”.
Gdzie tu jest stwierdzenie, że inni nie powinni nas tak traktować?
Gdzie tu jest powiedziane, że oni nie mają racji?
Gdzie tu jest nienawiść wobec prześladowców?
Gdzie tu jest lęk przed ludźmi, którzy mogą nas zniszczyć?
Jest jakaś okrutna przewrotność w niektórych zakamarkach Kościoła, która każe w cierpieniu zamiast uczyć się doskonałości, narzekać na prześladowców.
Marzę, żeby Pan był obrońcą mego życia, bo wiem, że wtedy nie będę się bał żadnego człowieka. Nie będę się bał, że ktoś zatruje mi życie. Nie będę się bał, że ktokolwiek zrani moje serce. Nie będę się bał, że tracę już wpływy. Nie będę się bał, że ktoś zepsuje mi opinię u biskupa. Nie będę się bał, co koledzy powiedzą po kazaniu. Nie będę się bał, że wierność Panu może być okupiona szyderstwem człowieka. Nie będę podzielał głupiej, pogańskiej, nielogicznej i lęko-produktywnej opinii, że drugi człowiek jest w stanie zniszczyć moje życie.
Nie marzę, żebym spotykał tylko życzliwych ludzi, i żebym nie miał żadnego wroga, bo te marzenia będą nierealne. Marzę, żeby Pan był obrońcą mego życia, bo wtedy przed nikim nie będę czuć trwogi. 

 

Chciałbym naprawdę kiedyś, jak najszybciej, z głębi serca, nie z wiarą, ale z pewnością powiedzieć:
“Pan moim światłem i zbawieniem moim, kogo miałbym się lękać?
Pan obrońca mego życia, przed kim miałbym czuć trwogę?”
Psalmista wypowiedział te słowa jako świadectwo, jako pewnik, a to znaczy, że gdzieś trzy, dwa i pół tysiąca lat temu był ktoś komu spełniły się moje marzenia. A to jest dowód, że są realne. A jeśli marzenie jest realne, tylko głupiec może je wyrzucić z księgi kucharskiej własnego serca. 

Opublikowano w Rok A