Usiądź spokojnie.
Znajdź parę minut.
I chodź ze mną…
– tajemniczą ścieżką dzisiejszej Ewangelii.
Gdy Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Oto idzie Jezus. Już dwa tysiące lat chodzi po drogach mojego i twojego globu. Idzie z uczniami. To tysiące prawdziwych chrześcijan, którzy mogą nazywać się uczniami, bo przyjęli Jezusa za Mistrza i Nauczyciela. Święci i biskupi, papieże i zakonnice, kupcy i rolnicy, matki i ojcowie – uczniowie szkoły Jezusa. Jezus idzie ze sporym tłumem. To ta wielka masa ludzi, którzy ciągną za Jezusem może z ciekawości, może chcą być uzdrowieni, może z przyzwyczajenia.
Jezus idzie a obok drogi siedzę właśnie ja. Mam swoje imię jak tamten Bartymeusz. Mam swojego ojca – jak on miał Tymeusza. I jestem niewidomy. Nie widzę Jezusa! Nie widzę uczniów! Słyszę o Jezusie, słyszę o uczniach. Ale ja nie widzę! Chodzę do kościoła, ale nie widzę Jezusa! Jestem żebrakiem… Żebrzę o pieniądze. Żebrzę o władzę. Żebrzę o przyjemność cielesną. Żebrzę o akceptację. Siedzę przy drodze współczesnego świata i czekam na ochłap.
Oto idzie Jezus.
Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!»
Mówią mi, że Jezus przechodzi obok mnie. Księża, rodzice, znajomi, świadkowie wiary. Mówią, że jest obok mnie Jezus! I słyszę, że mnie kocha, że umarł za mnie, że tylko On może dać mi szczęście, więc wołam: „Ulituj się, Jezu, nade mną! Bo już dość mam takiego życia! Już dość żebrania o pieniądze i pracę, i spokój domowy. Już dość tych nerwów o wszystko! Jezu! Ty widzisz mój dom, moje serce, mego męża, moje dziecko, moją pracę. Jezusie! Ulituj się nade mną!
Wielu nastawało na niego, żeby umilkł.
A myślałem, że jak idą za Jezusem, to są dobrzy! Ja wołam o pomoc a oni mnie zagłuszają! „Co tam wołasz do Jezusa! I tak ci nie pomoże! To nie te czasy! Nie módl się tyle, bo i tak cię nie wysłucha! Nie chodź do kościoła, co masz czarnych słuchać! Przestań się przejmować, to nie grzech! Wszyscy to robią! Nie licz na Jezusa, bo ci renty nie przyniesie!
Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Synu Dawida, ulituj się nade mną!»
Nie mogę was słuchać! Nie mogę słuchać tych, co mi zagłuszają Jezusa! Co oni mogą mi dać? Chwilę przyjemności i wiecznego kaca? Ułudę pokusy i beton upadku? Miraże szczęścia i przepaść tragedii? Będę wołał głośniej w tłumie ateistów! Będę krzyczał mocniej wśród pseudo wierzących! Nie przestanę prosić pośród serc zwątpienia: Jezusie, ulituj się nade mną, marnym żebrakiem marnego świata XX wieku.
Jezus przystanął i rzekł: «Zawołajcie go!»
I On mnie usłyszał! Nędznego człowieka! Nie na darmo modlitwy i wołanie wytrwałe. Na nic świat moich wrogów i wysiłki szatana. Jezus usłyszał mojego błagania i przystanął. Zależy Mu na mnie! Nie zwraca uwagę na innych. Teraz Jemu zależy na mnie. I woła mnie przez innych. To Kościół mój święty. To przez niego mnie woła. Przez ludzi Kościoła.
I przywołali niewidomego, mówiąc mu: «Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię».
I mówią mi ludzie, bym był dobrej myśli, bo Jezus mnie woła. Mówi kapłan w spowiedzi: „Wstań, bądź dobrej myśli”. Mówi Eucharystia święta nad ołtarzem wzniesiona. Mówi Ojciec Święty błogosławiąc ręką, mówi moja matka uśmiechem miłości, mówi krzyż przydrożny rozumiejąc me bóle.
On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa.
Więc zrzucam z siebie płaszcz moich grzechów, zrzucam znak mojego żebrania. Nie chcę być przykryty pragnieniem bogactwa, zazdrością majątków, nałogiem okrutnym, pychą aż do bólu, egoizmem krwawym i lenistwem od zawsze. Zrywam się do Jezusa i przychodzę do Niego. Klękam przed ołtarzem, pochylam się nad Biblią, patrzę na krzyż w domu, ściskam w dłoni różaniec. Lecę do spowiedzi. Do Jezusa.
A Jezus przemówił do niego: «Co chcesz, abym ci uczynił?»
Mówisz do mnie, Panie, choć tak jestem głuchy! Mówisz do mnie Panie, gdy przychodzę do Ciebie! Mówisz do mnie, Panie! Wiem o tym. Tyle razy mówiłeś ramionami krzyża: „Co chcesz, abym ci uczynił? Popatrz. mogę nawet umrzeć dla ciebie!”
Powiedział Mu niewidomy: «Rabbuni, żebym przejrzał».
Panie! Chcę widzieć! Chcę zobaczyć prawdziwy świat kolorów i piękna. Już dosyć mam życia, kiedy wokół ciemno. Widzę tylko grzechy i morderstwa, i gwałty. Widzę czarną Polskę, czarny świat, czarną przyszłość, czarną rodzinę, czarną pracę, czarne zarobki, czarnych sąsiadów, czarny Kościół. Wszystko tak szare i dlatego proszę o światło dla mych biednych oczu! Chcę Cię widzieć, Panie! Chcę zobaczyć, jak kochasz. Chcę zobaczyć, że Ty naprawdę przechodzisz obok mnie! Chcę się upewnić, że Ty naprawdę żyjesz! Wiem, że jestem ślepy i to bardzo okrutnie!
Wielu cieszy się z Eucharystii i mówi, że to siła, a ja tego nie widzę! Wielu dzieli się radością odkrywania Biblii i mówi o potędze Pańskiego Słowa a ja tego nie widzę! Wielu trzyma wytrwali swój różaniec w dłoni i uśmiechem wskazuje na bogactwo modlitwy a ja tego nie widzę! Wielu ma mniejsze zarobki i rodzinę gorszą a dziękuje wciąż Tobie za te wszystkie dary i szczęśliwy zasypia widząc szczęście w drobiazgach a ja tego nie widzę!
Dlatego wołam: Jezusie! Rabbuni! Nauczycielu! Żebym przejrzał!
Jezus mu rzekł: «Idź, twoja wiara cię uzdrowiła».
Wysłuchałeś mnie, Panie i znasz moje bóle. Znasz moją ślepotę i żebranie moje. I mówisz dziś do mnie: „Idź! Nie siedź przy drodze do nieba! Przestań żebrać! Zostaw swoje zajęcia! Zostaw płaszcz! Odwiąż się od bogactwa, przyjemności i pychy!
Idź w stronę nieba! Idź za mną! TWOJA WIARA CIĘ UZDROWIŁA!
Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.
Jezus nie kłamie.
To nie On jest daleko!
Jaka wiara, taki cud…
Rozumiesz?