Na Podlasiu bohaterka opowiadała mi o tym, co było dobrych wiele lat temu.
Otóż chciała wyjść za mąż. Lata leciały a tu nic. Jeden co prawda się zalecał, ale nie była przekonana, drugiego kochała skrycie, ale bez wzajemności. Postanowiła więc pójść na pielgrzymkę do Częstochowy w intencji rozeznania i szczęśliwego zamążpójścia. Obiecała sobie nawet nie narzekać pod drodze, znosić wszystkie trudy i odciski cierpliwie, wszak intencja była poważna. W ostatnią noc pielgrzymki przyśniła się jej Matka Boża, taka sama jak ta na Jasnej Górze i mówi do niej tak: „Zosiu, nie gniewaj się, ale w tej sprawie ja ci nie mogę pomóc”… A bohaterka: „No, żeby mi się chociaż w pierwszą noc przyśniła”.
Ostatecznie jednak doszła do Jasnej Góry, a tam czekał na nią niespodziewanie ten, którego mniej lubiła a który ostatecznie został jej mężem.