Wiele problemów bierze się z niewiary w piekło.
Jeśli jest piekło, nie ma sensu starać się o jedność ze wszystkimi, bo się jeszcze okaże, że osiągnęliśmy światową zgodność w obraniu kierunku do piekła. Gabriel z szatanem nie są jedno, choć obaj są aniołami.
Jeśli jest piekło, nie mogę mówić, że wszystko jedno w co się wierzy i co się robi. Nie mogę mówić, że są alternatywne drogi zbawienia, nie mając pewności czy ta alternatywa nie jest tylko pokusą dobrze wyglądającego owocu z raju.
Jeśli jest piekło, powinniśmy więcej skupiać się na tym, co ma konsekwencje na wieki niż na tym, co przeminie ze śmiercią. By się nie okazało, że kłóciliśmy się całą drogę o miejsce przy oknie w samolocie, który dwa razy wyleciał w powietrze.
Skąd się bierze niewiara w piekło? Czy Bóg zmienił słowo? Czy Jezus zmienił nauczanie? Czy kazał Kościołowi wykreślić niektóre teksty z objawień?
Może bierze się z dosyć powszechnej choroby krótkowzroczności? Widzimy tylko koniec swego nosa, dwa metry przed sobą, może trzy, więc i piekło zobaczymy dopiero na miejscu? Może bierze się ze zniewolenia? Wolimy upić się kolejny raz, bo czymże jest wyrzucenie z pracy a nawet domu wobec braku wódki? I jak alkoholik powtarzający „Nie jestem pijany”, chcemy wmówić wszystkim: „Nie ma piekła. Nie ma”?
I jeszcze myślimy, że osobista opinia jest w stanie uchronić nas od obiektywnych praw. Myślimy, że brak wiary jest w stanie ocalić nas od konsekwencji. A przecież nie trzeba wierzyć w zachorowanie na raka, żeby umrzeć na raka. A przecież życie uczy, że trzeba wiele wiary, by coś osiągnąć i żadnej, żeby przegrać. I nawet zwykły sport przypomina systematycznie, że częściej wygrywają ci, którzy wierzą w zwycięstwo niż ci, którzy nie wierzą w porażkę.