Nie sądziłem, że wpis z ubiegłego tygodnia wywoła tyle reakcji. Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie, które zachęcają, by sprawę podjąć jeszcze raz, daj Boże, bardziej systematycznie.
Po pierwsze, chociaż nie wpływa to na treść opinii, może błędem było to, że nie zaznaczyłem na początku, że mój wpis był bezpośrednią reakcją na zdanie o. Wojciecha Drążka, z 15.02.2023 r.: „Jedno z najbardziej tragicznych zdań, które znalazły się w naszym religijnym przekazie o Bogu, brzmi: ‘Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze’. To zdanie zniszczyło życie bardzo wielu ludziom.”
Taka myśl nie jest odosobniona i pojawia się w przestrzeni publicznej od kilkunastu lat, a że budzi niezmiennie moje zdziwienie, stąd mój wpis.
Po drugie, w sprawach wiary zawsze były różnice interpretacyjne, stąd pewna różnorodność jest konieczna. Np. św. Paweł pisze o usprawiedliwieniu z wiary, a nie z uczynków, a św. Jakub o tym, że wiara bez uczynków jest martwa. Obaj powołują się zresztą na ten sam przykład Abrahama. Paweł: „Jeżeli bowiem Abraham został usprawiedliwiony dzięki uczynkom, ma powód do chlubienia się, ale nie przed Bogiem” (Rz 4,2). Jakub: „Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym?” (Jak 2,21)
Dlatego nie ma się co dziwić, że i dziś patrzymy na pewne sprawy trochę inaczej.
Po trzecie, to nie jest problem „polskiego potworka teologicznego”. Nie dyskutujemy tu o zasadności ujmowania prawd wiary w sześć głównych. Mówimy o prawdzie „Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za złe karze”, która znajduje się np. w powszechnym Katechizmie św. Piusa X (1912), nie jest wcale wymysłem polskim (zob. J. Królikowski, Sześć prawd wiary. Geneza i niektóre aspekty treściowe) i teologicznie jest poprawna z całą nauką katolicką zawartą w Piśmie Świętym jak i Magisterium Kościoła od Soboru Konstantynopolitańskiego do wyznania wiary Pawła VI (por. przypis do KKK 1035). Do tego jeszcze dochodzą objawienia świętych. Jak to mówi ks. Królikowski, ta prawda wiary nie jest kontrowersyjna, tylko niewygodna.
Po czwarte, problem w głównej mierze tkwi w rozumieniu słowa „kara”. Dla mnie, jak i dla wielu innych „kara” to jest po prostu konsekwencja. Są konsekwencje złamania prawa naturalnego (wkładam rękę do wrzątku), są też konsekwencje złamania innych praw (stąd mandat karny). Zdanie Bóg za dobre wynagradza a za zło karze jest stwierdzeniem, że Bóg sprawiedliwie urządził świat i wszystko ma swoje konsekwencje.
Wielu jednak rozumie dzisiaj słowo „kara” jako objaw zemsty, czy emocjonalnej reakcji, stąd nie chcą takiego Boga. Nawet pojawia się rozróżnienie, że dzieci nie należy karać tylko stosować konsekwencje. Jeśli złamie jakieś reguły, to nie należy je karać, tylko konsekwentnie np. zabronić grania na kompie przez jeden dzień. Tylko, że w istocie przecież to jedno i to samo!
W języku polskim słowo „kara” używa się na wiele sposobów i wcale nie jest określeniem zemsty. Prawo karne to nie prawo mściwe. Mandat karny to konsekwencja złamania prawa. Są kary w prawie kościelnym jest nawet i rzut karny.
O karze mówi Jezus: „Tak na to plemię spadnie kara za krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata” (Łk 11,50). Mówi też o niej w Kazaniu na Górze, najbardziej miłosiernym tekście Objawienia: „A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego” (Mt 5,22).
O idei kary mówi Sobór Watykański II: „Ponieważ nie znamy dnia ani godziny, musimy w myśl upomnienia Pańskiego czuwać ustawicznie, abyśmy zakończywszy jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota, zasłużyli wejść razem z Panem na gody weselne i być zaliczeni do błogosławionych i aby nie kazano nam, jak sługom złym i leniwym, pójść w ogień wieczny, w ciemności zewnętrzne, gdzie „będzie płacz i zgrzytanie zębów”. („Lumen Gentium” 48)
O karze mówi papież Paweł VI: „Objawienie Boże poucza nas, że grzechy pociągają za sobą kary nałożone Bożą świętością i sprawiedliwością, a zmywane są czy to na tym świecie przez cierpienia, dolegliwości i trudy tego życia, a zwłaszcza przez śmierć, czy to również przez ogień i męki, albo kary oczyszczające w przyszłym wieku. Wierni przeto zawsze byli przekonani, że na złej drodze życia napotyka się wiele przeszkód i że jest pełna niedogodności, ciernista i szkodliwa dla tego, kto nią kroczy” („Indulgentiarum doctrina”, 1967, pkt 2).
O karze wspomina też aktualny Katechizm Kościoła Katolickiego: „Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie cierpią męki, „ogień wieczny”. Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga; wyłącznie w Bogu człowiek może mieć życie i szczęście, dla których został stworzony i których pragnie” (1035)
Po piąte, zarzuca się tym, którzy myślą podobnie do mnie, że mówienie o karze powoduje, że ludzie mają zły obraz Boga i służą Bogu tylko ze strachu. Nie zgodzę się z tym, jako generalną zasadą. To jest pewno sprawa indywidualna. Osobiście z jednej strony chociaż od dziecka znałem prawdę wiary, o Bogu który nagradza i karze, nigdy nie wpływało to na myślenie, że Bóg nie jest miłością. Od dziecka dorastałem w świecie, gdzie były kary i nagrody. Bałem się czasem rodziców, czasem nauczycieli, czasem milicjantów, czasem obcych, czasem Boga, ale to nie przeszkadzało doświadczyć z ich strony miłości i troski.
To, że za zabójstwo mamy, spotka mnie kara więzienia, wcale nie oznacza, że boję się mamy albo prokuratury! Kocham ją i doświadczam miłości z jej strony, pomimo świadomości ewentualnej kary!
To że wiem, że mogę zginąć w górach, wcale nie oznacza, że boję się gór, że mam traumę, kiedy jadę w Tatry, chociaż dwóch bliskich księży tam zginęło! Cieszę się każdym wyjściem i kocham ten kawałek świata, pomimo świadomości zagrażających niebezpieczeństw!
To, że wiem, że mogę znaleźć się w piekle, wcale nie oznacza, że ze strachu nie odchodzę do Boga! Kocham Go, doświadczam Jego miłości, jestem nawet pewny zbawienia (zgodnie z katolicką nauką), pomimo świadomości ewentualnej kary, konsekwencji, niebezpieczeństwa, czy jak kto to nazwie!
Po szóste, nie zgodzę się z tym, że Bóg jest sędzią w całkowicie inny sposób niż ludzie. Sam Bóg mówi do nas: „Świętymi bądźcie, bo ja jestem święty” (Kpł 19,2), „Bądźcie doskonali jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Św. Paweł pisze do Efezjan: „Bądźcie więc naśladowcami Boga” (Ef 5,1) czy do Tesaloniczan: „Staliście się naśladowcami naszymi i Pana” (1 Tes 1,6).
Bóg jest oczywiście inny od ludzi, ale jeśli stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, jeśli stał się człowiekiem i dał nam przykład życia („Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem – J 13,15; „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” – J 15,12), to również dlatego, żebyśmy od niego uczyli się być sędziami. Jeśli Bóg jest miłosierny w ten sposób, że wszystkim wybacza bez karania, to powinniśmy w takim sam sposób być miłosierni. Bo inaczej spełnią się słowa Jezusa: „Jeśli nie przebaczycie ludziom, Ojciec wasz nie przebaczy wam także waszych przewinień.” (Mt 6,15). Jeśli zaś widzimy, że nawet Jezus mówi: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść” (Mt 25,41-42), powinniśmy się przejąć Jego słowami, bo to byłoby wstyd bardziej się przejmować zaleceniami WHO w sprawie pandemii niż Jezusa w sprawie piekła.
Po siódme, można by zmienić język i mówić o tym, że my sami siebie odrzucamy. Tak opisuje to np. Katechizm: „Przez odrzucenie łaski w tym życiu każdy osądza już samego siebie, otrzymuje według swoich uczynków i może nawet potępić się na wieczność, odrzucając Ducha miłości” (KKK 679), albo „Bóg nie przeznacza nikogo do piekła; dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga (grzech śmiertelny) i trwanie w nim aż do końca życia” (KKK 1037). Sam to często stosuję, tylko że zaraz zjawią się następni, którzy powiedzą: Ja się nie prosiłem na świat, nie chcę wierzyć w Boga i nie zgadzam się z żadnymi tego konsekwencjami.
Nie mam obrazu Boga, który karze z zemsty czy się mści, jak mi wielu zarzuca, ale równie dobrze mogę zarzucić, że wielu nie wierzy w konsekwencje dobra i zła. A taka niewiara przecież może narobić większą szkodę ludziom niż strach przed rakiem.
Po ósme, był zarzut, że straszeniem ludzi nie zapewnimy świątyń. Tylko, że nie mówieniem prawdy nie zapełni się nieba, nawet gdyby świątynie były pełne. Mówienie o konsekwencjach nie jest straszeniem. Tak samo mówią napisy „palenie zabija” i wiele innych ostrzeżeń. A co do chęci, przecież wszyscy chcemy, żeby świątynie były pełne, ale jeszcze bardziej chcemy, żeby ludzie poznali prawdę, bo tylko ona prowadzi do zbawienia. Tak jak chcemy, żeby wszyscy byli zdrowi, ale nie będziemy udawać, że nie ma chorób śmiertelnych tylko dlatego, że komuś będzie przykro. Jezus wolał umierać odrzucony przez ludzi niż żyć długo i szczęśliwie karmiąc całe życie tysiące głodnych chlebem.
Po dziewiąte, ciekawe byłoby zbadanie, skąd biorą się zarzuty, że ta prawda wiary zniechęca do Boga, czy jest rzekomym przejawem myślenia tylko kategoriami uczynków prawa. Może się okazać, że opór przed Bogiem jako Sędzią bierze się stąd, że część ludzi, nie wierzy jak można pogodzić sąd z miłością, chociaż sami z miłością [to znaczy dla dobra innych] pewno nieraz osądzają. Część ludzi może boi się przyznać otwarcie, ale skrycie nie wierzy w piekło i dlatego ma odruch negatywny nawet na słowa Jezusa o potępieniu. Część może mieć jakiś naiwny obraz Boga, że mimo wszystkich draństw na ziemi, Bóg jakąś magiczną różdżką wsadzi wszystkich do nieba. I ani dramat śmierci Jezusa, ani Jego słowa o karze, ani lista grzechów św. Pawła, z powodu których nie odziedziczy się królestwa Bożego nie wydają się przekonywujące. Część też może bać się życia, które ma konsekwencje, bo ich konsekwencji w domu nie nauczono. I wydaje się im, że jakoś się uda. Część może być winą „socjalnego” myślenia, że się pewne sprawy należą za samo istnienie. Może być jeszcze bardziej prozaiczna przyczyna. Obraz własnych rodziców przerzucamy na Boga, a że metody wychowania się zmieniają, to i obraz Boży się zmienił. Bóg bowiem ma być na nasz obraz i podobieństwo.
Po dziesiąte, nie wiem, jak będzie po śmierci. Nie miałbym żadnej satysfakcji, gdyby ludzie byli w piekle. Głoszę często miłosierdzie i sam o nie będę prosił do końca życia. Ale byłbym nieuczciwym uczniem Jezusa, gdybym wprowadzał ludzi w błąd pomijając Jego słowa o karach czy konsekwencjach i udając węża z raju, który nie wiadomo czemu lubi mówić: „Na pewno nie umrzecie” (Rdz 3,4).