Kończę czytać najnowszą encyklikę Papieża, w której znajduję wiele ciekawych myśli, ale na jedno stwierdzenie chcę zareagować, bo jest po prostu nieprawdziwe. Chodzi o zdanie, że „Abba” znaczy „tato, tatusiu”.
1. W pkt 73 „Dilexit nos” czytamy: „Wiemy, że aramejskie słowo, którym Jezus zwracał się do Ojca, brzmiało „Abbà”, co oznacza „tato, tatusiu”. W tamtej epoce, niektórych drażniła ta poufałość (por. J 5, 18). Tego właśnie wyrażenia użył Jezus w rozmowie z Ojcem, w godzinie trwogi przed śmiercią: „Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]” (Mk 14, 36).”
Tak mówił też Papież Franciszek 8.09.2021: “’Abba’, to jest ‘tata’. ‘Ojciec’? Nie: ‘tata’”.
2. To nie jest błąd papieża Franciszka, bo tak również mówił Benedykt XVI, np. w czasie audiencji 8.10.2008: „’Abba Ojcze’. To jest bardzo rodzinne słowo równoznaczne z naszym ‘tata’, używane tylko przez dzieci, które mówią do ich ojców”. Bardziej ostrożnie pisał Benedykt XVI w Jezus z Nazaretu, gdzie mówiąc o ‘Abba’ nie użył słowa ‘tata’, chociaż pisał, że to wyrażenie jest typowe dla dzieci.
3. Problem w tym, że ‘abba’ nie znaczy „tata” i nie jest określeniem typowym tylko dla dzieci. To była teza Jeremiasa z 1967 roku, na którą powołuje się zresztą BXVI i zapewne Franciszek, ale którą on sam później zmodyfikował, a która spotkała się w świecie naukowym z dużą krytyką, zob. np. J. Barr, "'Abbā isn't "daddy." Journal of Theological Studies (1988); W. L. Burton, Abba Isn't Daddy and Other Biblical Surprises (2019); S. Szymik, „Jesus’ Intitulation of God as Abba” Verbum Vitae 2020. Polecam zwłaszcza ten ostatni artykuł (w linku poniżej)
https://czasopisma.kul.pl/index.php/vv/article/view/10354
A jak ktoś woli czytać krócej, to tego masa jest w necie, np.
https://www.thegospelcoalition.org/blogs/justin-taylor/why-abba-does-not-mean-daddy/
https://www.logos.com/grow/what-does-abba-really-mean/
4. W Biblii hebrajskie słowo „ab” (ojciec), język aramejski tłumaczy albo jako „abba” (ojciec, np. Rdz 48,18; Sdz 11,36) albo jako „ribbi/ ribboni” (mistrz, pan; np. Jr 3,4; 2Krl13,14). Oczywiście jest ciekawe, że w Targumie jest tendencja, by nie tłumaczyć „abba”, kiedy jest mowa o Bogu, tylko „ribboni” albo użyć jak w Ml 1,6 wyrażenia „jak ojciec”, gdzie hebrajski miał po prostu „ojciec”, ale to tylko pokazuje, że problem był w tym, by w Bogu widzieć ojca i to podkreśla Jezus, że Bóg jest ojcem (a nie tylko panem i mistrzem). Problem nie jest więc na linii „tata” czy tylko „ojciec”, ale na linii „ojciec” czy tylko „pan”. Stąd greka tłumaczy ‘abba’ jako „pater” (ojciec) a nie proponuje innego, bardziej dziecięcego określenia.
5. Ciekawe, że chociaż prawie wszyscy przetłumaczyli papieża tak jak jest w języku włoskim (“papà, babbo”):
"Abba”, c’est-à-dire “papa”;
„Abba“ hieß, was „Papa, Vati“,
“Abba”, que significa “papito”,
to przekład encykliki na angielski pisze ogólnie: "We know that the Aramaic word Jesus used to address the Father was “Abba”, an intimate and familiar term". Czyżby ktoś tam wiedział, że lepiej już nie tłumaczyć "daddy"?
Nie chodzi o to, że szukam dziury w całym, tylko to pokazuje, że trzeba pamiętać o dwóch sprawach:
a) Jeśli nawet taki papież jak BXVI pisze o czymś, to nie znaczy, że to jest pewne, bo nie ma szans, by pisząc książkę o tak szerokim temacie jak Jezus z Nazaretu nie zrobić błędów, jak się opiera na innych, często starszych opracowaniach .
b) Jeśli coś jest w dokumentach kościelnych, to nie znaczy, że to jest pewne, bo często ci co przygotowują nie mają na tyle czasu, by ogarnąć temat, albo po prostu powtarzają tezy kiedyś usłyszane, gdyż nie przychodzi im na myśl, żeby to sprawdzić.
Oczywiście to wcale nie przeszkadza, żebyśmy zwracali się do Boga „tato”. To tylko pokazuje, żebyśmy nie powtarzali, że „abba” to nie jest „ojciec” tylko „tato”.
[post_title] => "Abba" to nie jest (tylko) "tata" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => abba-to-nie-jest-tata [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-11-05 18:25:43 [post_modified_gmt] => 2024-11-05 17:25:43 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=12030 [menu_order] => 0 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [1] => WP_Post Object ( [ID] => 11910 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-09-20 23:16:07 [post_date_gmt] => 2024-09-20 21:16:07 [post_content] =>Tydzień temu na spotkaniu międzyreligijnym z młodzieżą w Singapurze papież Franciszek powiedział: „…jeśli zaczynasz się kłócić: „Moja religia jest ważniejsza od twojej...”, „Moja jest prawdziwa, twoja nie jest prawdziwa...”. To dokąd to prowadzi? Dokąd? Niech ktoś odpowie, dokąd? [Ktoś odpowiada: „Do zniszczenia”]. Tak to jest. Wszystkie religie są drogami dojścia do Boga. Są – dokonuję porównania – jak różne języki, różne wyrażenia, aby tam dotrzeć. Ale Bóg jest Bogiem dla wszystkich. A ponieważ Bóg jest Bogiem dla wszystkich, wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi. „Ale mój Bóg jest ważniejszy niż twój!”. Czy to prawda? Jest tylko jeden Bóg, a my, nasze religie, są językami, ścieżkami prowadzącymi do Boga. Ktoś jest sikhem, ktoś muzułmaninem, ktoś hinduistą, ktoś chrześcijaninem, ale są to różne ścieżki.”
Jedni odebrali te słowa z entuzjazmem, bo mniej lub bardziej skrycie uważają, że nie ma religii ważniejszych i mniej ważnych, albo i nawet wszystko jedno w co się wierze. Inni się zbulwersowali, bo chociaż uznają, że w innych religiach jest wiele dobra i że można się zbawić nie będąc chrześcijaninem, to jednak wszyscy będą zbawieni dzięki Jezusowi Chrystusowi, o którym pisze św. Paweł, że na imię Jezusa zegnie się „każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych” (Flp 2,10).
Co o tym myślę?
Papieża i każdego człowieka trzeba słuchać i czytać w kontekście i w całości. Poczytać co mówi on o Jezusie, jak się wypowiada na ten temat i wtedy będzie jakiś szerszy ogląd. Np. Jan Paweł II i Benedykt XVI mówili na spotkaniach z wyznawcami innych religii, że wszyscy są dziećmi Bożymi, ale jak udzielali chrztu w Bazylice św. Piotra, to w homiliach zwracali uwagę, że od tego momentu dzieci stały się dziećmi Bożymi (tzn. bez chrztu nimi nie były). Czy to było sprzeczne? Może chodziło o jakieś dwojakie rozumienie terminu dziecko Boże. I tak papież Franciszek wczoraj mówił do zakonników i zakonnic, że „tylko idąc za Chrystusem … będą mogły cieszyć się odnowioną wiosną” a także: „Idźcie razem, rozpalając na nowo dar Ducha Świętego wśród nas, aby głosić Ewangelię i rozpalać wszystkich ludzi”, przy czym cytował słowa Ewangelii: „To jest życie wieczne, aby poznali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś” (J 17, 3). Czytanie w całości nie oznacza, że wszystko stanie się klarowne, ale przynajmniej pozwoli nam uniknąć emocjonalnych reakcji i pochopnych sądów.
Myślę też, że nie ma co bronić na siłę, że papież nie powiedział, co powiedział. Jeśli dobrze rozumiem, papież stosuje porównania do różnych ścieżek czy różnych języków, żeby właśnie odsunąć na bok dyskusje, która religia czy Bóg jest prawdziwy. Wszystkie są prawdziwe, o ile prowadzą do jedynego Boga, którego jesteśmy dziećmi. Można by to porównać do małżeństwa. Nie można się kłócić, która żona, albo który mąż jest najważniejszy, bo wszystkie są tak samo ważne. Subiektywnie, czyli dla danego męża oczywiście jego żona jest najważniejsza i jedyna, ale drugi powie to samo o swojej i obiektywnie powiemy, że nie wiadomo, która ważniejsza. Można to też porównać do państw. Subiektywnie dla Polaka Polska jest najważniejsza i może nawet za nią oddać życie, tak samo Ukrainiec będzie myślał o Ukrainie, ale obiektywnie nie ma najlepszego kraju.
Porównanie z małżeństwem czy państwem ma ten plus, że tłumaczy, dlaczego różne są nakazy i zakazy w różnych religiach. W jednych można antykoncepcje, w innych nie. W jednych można rozwód, w innych nie. Tak jak w jednym państwie można mieć pół promila i jechać autem, w innym nie. W jednym musisz szczepić dzieci, w innym szczepionki są dobrowolne, itd. I tak jak nieważne w jakim państwie urodziłeś się i żyjesz, grunt, żebyś był dobrym obywatelem lub nieważne, czy za tego, lub tamtego wyjdziesz, grunt, żeby to prowadziło do szczęścia, tak samo w religiach. Grunt, żeby Twoja wiara doprowadziła Cię do Boga.
Jeśli o to chodziło papieżowi i to jest jakiś kolejny rozwój doktryny katolickiej, to nasuwa się kilka refleksji.
Po pierwsze, czy mówienie, która religia jest najważniejsza musi prowadzić do kłótni i zniszczenia? Parę lat temu przyszedł do mnie muzułmanin, żeby mnie przekonać, bym przeszedł na wyższy poziom wiary: najniższy to Żydzi, drugi to chrześcijanie, a najwyżej są muzułmanie. Ostatnim objawieniem był Mahomet. Mega mi zaimponował. Oczywiście to samo powiedziałem o Jezusie. Pokazałem mu Koran w czterech językach, które mam w domu i zachęciłem, by też sięgał po Biblię. I to dzisiaj sobie myślę, ze to był gość. Mnie w ogóle nie przeszkadza, jak ktoś mówi, że jego religia jest najważniejsza. Co więcej, to mnie stymuluje, by szukać prawdy. Bo jak się będzie myśleć, że wszystkie religie są tak samo ważne, to nie będzie takiego zapału w szukaniu tej jedynej. A jeśli każdy będzie mówił, że jego religia jest ważniejsza, to może stać się to, co w nauce. Jedni naukowcy optują za swoją hipotezą, inni mają inne zdanie, ale dzięki temu następuje rozwój nauki. Osobiście nie rozumiem, dlaczego na spotkaniach międzyreligijnych nie można mówić, o tym, co najpiękniejsze w mojej religii. Opowiedzieć o Jezusie jak Paweł na Areopagu i zostawić resztę Bogu i łasce. Czy nie byłoby to piękne pojechać do Izraelu, by opowiedzieć Żydom Dobrą Nowinę o Jezusie? Ja bym się wcale nie obraził, gdyby buddysta z zapałem chciał mi opowiedzieć o Buddzie.
Po drugie, to co jednak jeszcze ważniejsze, to pytanie o obiektywną prawdę. Czy będzie sąd ostateczny czy nie będzie? Czy zmartwychwstaniemy w ciele czy nie będzie nic? Czy ten kawałek chleba to jest Jezus czy to tylko chleb? Czy wierność małżonkowi jest drogą do świętości czy jednak wierność swoim pragnieniom? Wiem, że całą prawdę poznamy dopiero po śmierci, ale czy nie jest fascynujące próbować znajdywać prawdę już teraz? Kto odważyłby się powiedzieć, że nieważne czy wierzymy w działanie masek czy nie, nieważne czy wierzymy w zagrożenia klimatu czy nie, bo nie ma prawdy obiektywnej.
Po trzecie, jeśli nie ma obiektywnej i wartościującej prawdy o Bogu i ścieżkach, to wiele zasad religijnych trzeba by uznać za wytwór czysto ludzki, a może nawet całą religię za nic innego niż za system ku pocieszeniu serc i utrzymaniu porządku. A skoro religie i prawa wymyśleli ludzie, to można je zmieniać a jak się nie da, to przejmować się nimi, tak jak prawem ludzkim. Bo jeśli to wymyśleli tylko ludzie, to dlaczego miałbym się temu całkowicie podporządkować? Jeżeli wkładanie ręki do wrzątku jest tylko zabronione przez prawo a nie przynosi realnej szkody, to będę wkładał do wrzątku, jak mnie nikt nie złapie. Czy Polacy płacą abonament RTV? Nie. Bo się da nie płacić. Na poziomie religijnym jaki sens miałoby dla mnie życie w celibacie, gdyby to był przepis czysto kościelny? Jaki sens byłoby być uczciwym na swoją szkodę? Po co byłoby przejmować się przykazaniami? Tylko po to, żeby cię nie złapali. A już oszustwa, eutanazja i wiele innych rzeczy, byśmy sobie przywłaszczyli na dobre. Jeśli zasady są zasadami czysto ludzkimi a nie stoi za nimi obiektywna rzeczywistość, prędzej czy później, przestaną być zasadami. I oczywiście wiele w religiach czy Kościele mamy takich reguł, które są czysto ludzkie i które się zmienią, ale naprawdę bylibyśmy w stanie uznać, że wszystko jest wymyślone przez ludzi?
Po czwarte, takie podejście może prowadzić do zniechęcenia i zwątpienia. Zaczyna się wątpić w Boga, że się objawiał ludziom. Zaczyna się wątpić w Jezusa, który mówił: “Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.” (J 14,6). Zaczyna się wątpić w Kościół, “który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podporą prawdy (1 Tm 3,15). Zaczyna się wątpić w sens misji, bo po co mamy jechać do Amazonii? Mają swoją wiarę, zaprowadzi ich do Boga, to dajmy sobie święty spokój. W końcu zaczyna się wątpić w sens wierności swojej wiary a zwłaszcza różnym przykazaniom, bo skoro każda ścieżka prowadzi do tego samego Boga, to będą sobie zmieniał ścieżki albo i nawet zrobią swoją własną.
Każdy ma swoją wrażliwość i swoje motywacje, ale ja na pewno nie zostałbym księdzem, gdyby Jezus Chrystus nie był jedynym Panem i Zbawicielem. Nie rezygnowałbym z rodziny dla jednej z wielu alternatywnych ścieżek wiary. Nikt rozumny przecież nie będzie wyrzekał się żony i dzieci, żeby zjeść w KFC, skoro w McDonaldzie można zjeść z całą rodziną.
Poumieramy, zobaczymy. Może Allah otworzy drzwi i powie mi: Pomyliłeś się, Wojtek, ale i tak będziesz w niebie. Może za drzwiami będą tylko robaki, ale póki żyję i póki mogę dzielić się łaską wiary, będę powtarzał, że Bóg objawił się w pełni w Jezusie Chrystusie i że poza Jezusem nie ma zbawienia, a Ewangelia zawiera najpiękniejszą i najskuteczniejszą drogę do szczęścia, miłości i życia wiecznego.
[post_title] => Każda religia jest tak samo ważna? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => kazda-religia-jest-tak-samo-wazna [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-09-21 09:34:54 [post_modified_gmt] => 2024-09-21 07:34:54 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11910 [menu_order] => 51 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [2] => WP_Post Object ( [ID] => 11852 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-08-31 23:32:14 [post_date_gmt] => 2024-08-31 21:32:14 [post_content] =>Kościół dałby radę, gdyby lekcje religii nie były finansowane przez państwo. Rozumiem tych, którzy się denerwują, że to z ich podatków. Ale czemu z podatków katolików ma być finansowana aborcja, pigułki wczesnoporonne, in vitro, dofinansowanie czasopism i organizacji, które walczą z Kościołem? Nie jest łatwo ustalić budżet w państwie tak, żeby wszyscy byli zadowoleni, ale na pewno nie może być tak, że my mamy być frajerami, którzy będą płacić za innych a nam się nic nie należy.
Kościół by przetrwał bez dwóch godzin religii. Przy parafii była jedna. Tylko trzeba by usiąść i porozmawiać, że np. jest projekt, by uczniowie nie mieli na żadnym poziomie ponad 30h tygodniowo, więc coś trzeba uciąć, albo rezygnujemy z dwóch godzin w niektórych klasach czy nawet w ogóle na poziomie ponadpodstawowym. Tylko że musi być rozmowa i argumenty.
Kościół by nie walczył o łączenie klas, tylko dlaczego nie można było rozwiązać problemu uczniów, którzy nie chodzą na religię inaczej? Wprowadzić obowiązkową etykę, albo przedmioty inne, jak chociażby jest we Włoszech? Tylko musi być wola szukania najlepszych rozwiązań.
Kościół by zrozumiał, że może nie ma o co walczyć, gdyby chodzących na religię było tyle ilu Polaków popiera lewicę. Ale jeśli ponad 80% uczniów wybiera lekcje religii, ponad 70% Polaków deklaruje się jako katolicy (a nawet ponad 90% z tych, co się deklarowali), to czemu mamy słuchać ministra partii, która ma poparcie 8%? Przecież nawet cała koalicja rządząca nie uzyskała tylko głosów, ile Polaków chodzi co niedzielę do Kościoła, a na spotkania partyjne lewicy chodzi mniej ludzi niż na Jasną Górę pielgrzymów.
Problemem nie jest Kościół ani katecheci. Problemem jest złe nastawienie i złośliwość pani minister Barbary Nowackiej. Dlatego padają z jej ust słowa o „wyciu biskupów”, czy słowa o „przykręceniu kurka pieniędzy, które szły ochoczo do Kościoła w podzięce za przysługi wyborcze”. Przecież każdy myślący wie, że dwie godziny religii nie zostały wprowadzone przez PIS i katechetom za lekcje nie zaczęła płacić Zjednoczona Prawica.
Styl pani minister strasznie przypomina zachowanie komunistów po II wojnie światowej. I rozumiem, że można mieć taką wizję świata, tylko dziwię się panu premierowi i koalicjantom rządowym, że na to pozwalają. Nienawiść nie zaprowadzi bowiem do niczego dobrego. A już powrotu komuny powinniśmy się wystrzegać za wszelką cenę i nawet bardziej niż Żydzi powrotu do Egiptu.
Wszystkie reakcje:
59Marta Weigel-Wajda, Krzysztof Bielecki i 57 innych użytkowników
[post_title] => Jeszcze raz o lekcjach religii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => jeszcze-raz-o-katechezie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-08-31 23:41:29 [post_modified_gmt] => 2024-08-31 21:41:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11852 [menu_order] => 62 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [3] => WP_Post Object ( [ID] => 11773 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-07-31 15:23:01 [post_date_gmt] => 2024-07-31 13:23:01 [post_content] =>Wiem, że już wielu wałkowało sprawę Przemysława Babiarza, ale jeszcze raz, żeby podkreślić w czym jest problem, bo sprawa jest bardzo symptomatyczna.
Problemem nie jest, że dziennikarz powiedział nieprawdę, bo wiemy, co o samym utworze mówił Lennon.
Problemem nie jest, że zamiast komentować sprawy sportowe zeszedł na inny temat, bo każdy dziennikarz sportowy od czasu do czasu wrzuca jakieś info czy osobisty komentarz i generalnie nie robi się z tego sprawy...
Problemem nie jest, chociaż wielu tak mówi, że wypowiada się na tematy polityczne a powinien je zachować dla siebie, bo gdyby skomentował napis widoczny w czasie ceremonii o tym, że Izrael zajmuje podium wśród państw terrorystycznych w stylu "to wyraz trudnej sytuacji na Bliskim Wschodzie" albo "to jest wyraz antysemityzmu", albo "trzeba zrozumieć Palestyńczyków", to nikt by nie robił mu problemu.
Problemem nie jest, że powiązał piosenkę z komunizmem, bo gdyby powiedział, że ta lubiana piosenka zawiera według samego Lennona idee komunistyczne, nikt by nie robił sprawy.
Problemem nie byłoby też, gdyby powiedział, że ta piosenka "to piękne idee komunizmu, które nie zawsze sprawdziły się w historii".
Problemem jest to, że powiedział słowo "niestety", czym zasugerował, że komunizm jest zły.
I tu jest największy skandal, bo reakcja TVP świadczy o tym, że nie chcą, by ktoś krytykował komunizm. I nie widzą w tym żadnego problemu
I tu się powinna zapalić czerwona lampka, bo to jest naprawdę tragedia jak po latach krzywdy wyrządzonej milionom ludzi przez komunistów nie można nic złego o nich powiedzieć...
No chyba że zadziałał mechanizm: "Piosenka jest fajna - komunizm jest zły", więc nie wolno tych dwóch rzeczy łączyć. Ale to już jest gimbaza intelektualna, jak ktoś nie widzi w utworze tego, co w nim jest.
Nie wiem czy największy problem mamy z gimbazą intelektualną czy z powrotem komunistów, ale całe to wydarzenie i zamieszanie pokazuje, że coś tu dramatycznie nie działa...
Reakcja zarządu TVP jest o wiele większym skandalem niż komentarz Babiarza. I jeżeli tego nie widzą przełożeni, jeżeli nie widzi tego rząd, to wracamy do tego, co było przez 1989 r. Mam nadzieję, że nie będziemy parafrazować tekstu z 4 czerwca 1989 mówiąc w przyszłości: "Proszę Państwa, 26 lipca 2024 roku komunizm wrócił do Polski"
[post_title] => W sprawie Babiarza [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => w-sprawie-babiarza [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-07-31 15:38:11 [post_modified_gmt] => 2024-07-31 13:38:11 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11773 [menu_order] => 97 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [4] => WP_Post Object ( [ID] => 11657 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-06-11 13:10:03 [post_date_gmt] => 2024-06-11 11:10:03 [post_content] =>Żeby zamknąć już sprawy finansowe związane z Eucharystią, to jeszcze o ofiarach za Mszę.
1. Kodeks Prawa Kanonicznego trochę temu poświęca miejsca, co można by podsumować czterema wnioskami: a) można przyjmować ofiarę, b) nie może to być transakcja na zasadzie usługa/cena, c) jest dopuszczalne określenie pewnej średniej czy spodziewanej kwoty, d) to forma wkładu w utrzymanie finansowe Kościoła i szafarzy. Dosłownie to brzmi tak:
"Kan. 945 - § 1. Zgodnie z uznanym przez Kościół zwyczajem, każdemu kapłanowi celebrującemu albo koncelebrującemu Mszę Świętą wolno przyjąć ofiarę złożoną po to, by odprawił Mszę Świętą według określonej intencji.
§ 2. Usilnie zaleca się kapłanom, aby także nie otrzymawszy ofiary, odprawiali Mszę Świętą w intencjach wiernych, zwłaszcza ubogich.
Kan. 946 - Wierni składający ofiarę po to, aby w ich intencjach została odprawiona Msza Święta, poprzez tę ofiarę przyczyniają się do dobra Kościoła oraz uczestniczą w jego trosce o utrzymanie szafarzy i dzieł.
Kan. 947 - Od ofiar mszalnych należy bezwzględnie odsuwać wszelkie znamiona, nawet tylko pozorne, transakcji lub handlu.
Kan. 952 - § 1. Do synodu prowincjalnego albo do zebrania biskupów prowincji należy określenie dekretem dla całej prowincji, jaka powinna być ofiara składana na sprawowanie Mszy Świętej i odprawienie jej w określonej intencji, a kapłanowi nie wolno domagać się wyższej kwoty; wolno mu jednak przyjąć dobrowolnie złożoną ofiarę na odprawienie Mszy Świętej, zarówno wyższą od określonej, jak również niższą.
§ 2. Gdzie nie ma takiego dekretu, należy zachować zwyczaj obowiązujący w diecezji."
2. Papież Franciszek wiele razy mówił o tym, że za sakramenty się nie płaci, np. 7 marca 2018 r.: „Za Mszę św. się nie płaci! Msza św. jest ofiarą Chrystusa darmo daną. Odkupienie jest darmo dane. Jeśli chcesz złożyć ofiarę – uczyń to, ale za Mszę św. się nie płaci. Ważne, aby to zrozumieć”. Jak widać z tych wszystkich punktów kodeksu Ojciec Święty koncentruje się na przestrzeganiu przed pozorami handlu.
3. Skoro jednak Kodeks pisze o tym, że może być określona wysokość ofiary, zdarza się, że można spotkać się z „cennikami”. Tak jest np. w Bazylice św. Piotra w Rzymie czy w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Tak też w niektórych parafiach, chociaż najczęściej na pytanie „ile?” słyszy się słowo „ofiara” i nikt nie robi problemu bez względu na wysokość ofiary.
4. Jako że dawniej stypendium mszalne była zasadniczą formą wynagrodzenia za pracę księdza, zwyczajowo wysokość była porównywalna do dziennej dniówki robotnika. Nie była to ofiara tylko za Mszę, ale przy okazji Mszy, bo za wiele innych czynności duszpasterskich ksiądz nie pobierał opłaty. Stąd też może mniej było intencji, bo jednak dać tyle co robotnikowi na budowie to nie było mało.
5. Problem trochę też jest emocjonalny. 26 lat temu jak zostałem księdzem ofiary z Mszy św. za miesiąc były wyższe niż zarobek za cały etat w szkole. Minimalna krajowa w Polsce zwiększyła się w tym czasie 5 razy, a stypendia mszalna z 30 zł na 50zł, czasem 70 zł. Stąd generalnie księżom żyje się gorzej niż kiedyś. I stąd też ktoś emocjonalnie może nie wytrzymać i komentować na ambonie czy w kancelarii wysokość ofiar.
6. Sprawa też jest o tyle zróżnicowana, że z jednej strony są księża, dla których to jest jedno z głównych źródeł utrzymania i wtedy 50 zł jest absolutnie poniżej minimalnej krajowej, zwłaszcza jak nie ma tych intencji codziennie. Są też księża, którzy uczą w szkole, na uczelni czy jako kapelani, albo są na tak dobrych parafiach, że ofiara za Mszę św. to zdecydowanie mniejsza część dochodów.
7. Nie ma tutaj żadnych salomonowych rozwiązań. Ale dwa wydają się sensowne. Albo wprowadzić stałą pensję dla księży niezależną od ofiar za Mszę, a ofiary za Mszę przeznaczać na utrzymanie parafii czy danego miejsca kultu. Drugim wyjściem jest podnieść ofiarę za Mszę do wysokości 150-200 zł. W parafiach gdzie za długo się czeka na wolne intencje, może byłoby trochę więcej „miejsca” a tam gdzie jest ich mniej, należałoby tłumaczyć, że to forma podatku/utrzymania księdza, do którego wspólnota jest zobowiązana. Dziś kiedy tyle płaci się za wizytę u lekarza, psychologa czy terapeuty nie powinno to już budzić emocji jak dawniej, kiedy można było usłyszeć, że „za godzinę roboty to jest za dużo”. Zwłaszcza, że ksiądz nie może wziąć ofiary za więcej niż jedną Msze dziennie.
8. Najmądrzejsze jednak chyba będzie, kiedy księża nie będą ani sugerowali ani komentowali wysokości ofiar za msze a ofiarodawcy wezmą pod uwagę inflację i koszty życia.
[post_title] => Ile za Mszę? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => ile-za-msze [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-06-11 13:12:32 [post_modified_gmt] => 2024-06-11 11:12:32 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11657 [menu_order] => 156 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [5] => WP_Post Object ( [ID] => 11640 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-06-04 22:41:00 [post_date_gmt] => 2024-06-04 20:41:00 [post_content] =>Z Mszą św. od najdawniejszych czasów złączona jest ofiara ludzi. I nie tylko chodzi o ofiary duchowe. Nie bez powodu tacę, czy składkę zbiera się na ofiarowanie.
Dzięki temu funkcjonują kościoły, parafie, jest ogrzewanie, remonty, są wypłaty dla pracowników kościelnych. Pomaga się ubogim. Płaci się podatki. Nie są to pieniądze dla księży, chyba, że zbiera się dla rekolekcjonisty, misjonarza czy jakiś innych dodatkowy cel. I jeśli w Polsce są organiści, kościelni, jeśli wiele kościołów jest tak pięknie utrzymywanych to jest to zasługa ludzi dających na tacę. Dlatego mamy za co dziękować.
Nie wiem czy to jest kwestia tylko osobistego doświadczenia, ale na przestrzeni ostatnich 15 lat widzę jednak, że coraz mniej ludzi wrzuca na składkę. Czasem przejdzie się parę rzędów i nic. Tradycyjnie ktoś udaje, że szuka w portfelu, żeby się spojrzenia nie spotkały. Czasem ktoś jest zaskoczony, że to właśnie akurat teraz, tak jakby to była jakaś nowa część Eucharystii.
To prawda, że część może wpłacać przelewem. To prawda, że może to studenci, a jakby wrzucili na tacę, to by mieli mniej na co innego. Też prawdą, że coraz częściej nie mamy gotówki, ale wydaje mi się, że problem jednak jest trochę głębszy. I osobiście martwię się tym, bo ta tendencja osłabia poprawne relacje we wspólnocie. A przecież jest przynajmniej siedem powodów, żeby dawać na składkę.
1. Jeszcze nigdy nie było nam tak dobrze ekonomicznie w Polsce. Nasi rodzice i dziadkowie byli biedniejsi, ale zawsze dawali na tacę.
2. Nasze dzieci mają nieużywanych zabawek, słodyczy i ubrań bez liku, ale 30 lat temu każde dziecko trzymało pieniążek na ofiarę, dziś już coraz rzadziej.
3. Od kilkunastu lat obowiązuje w Polsce piąte przykazanie kościelne "Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła". Ale nie słyszałem, żeby się ktoś spowiadał z niego tak jak się spowiada z opuszczenia niedzielnej Eucharystii czy złamania postu.
4. Tyle się mówi o uczciwych pensjach dla świeckich w kościele, a jak mogą być na nie pieniądze, jeśli ich nie damy? Często idąc po składce myślę: Czemu to robicie świeckim? Przecież ja ksiądz nie zbieram pieniędzy dla siebie.
5. To też kwestia uczciwości. Korzystam z pomieszczenia, oświetlenia, ogrzewania, organów, cieszę się wystrojem, obsługą kościelną. Może się okazać, że niektórzy są tylko biorcami tego, co jest dobrem wspólnym.
6. Msza św. jest też ofiarą. Ofiara musi nieraz boleć. Nie jest łatwa. Ale całkiem inaczej przeżywa się słowa "Niech Pan przyjmie moją i Waszą ofiarę", kiedy to wydarzenie kosztuje także mnie.
7. I może nie będę źle rozumiany, ale ja bym ze strachu dawał na tacę, albo przynajmniej z wyrachowania, żeby mi Bóg kiedyś nie powiedział: Przychodzisz się modlić, prosisz mnie o tyle rzeczy a szkoda ci nawet trochę pieniędzy na wspólnotę? To mnie najbardziej dziwi, że przecież Bóg wie ile wydajemy i na co. I wie też ile i czy w ogóle dajemy na tacę.
Pewno i więcej znalazłoby się motywów dbania wspólnego o Kościół. W każdym razie mówienie, że Kościół ma dużo i że nie dam księżom jest kompletnym brakiem zrozumienia po co i na co jest kościelna ofiara.
[post_title] => Sprawa kościelnej tacy [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => sprawa-koscielnej-tacy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-06-04 22:42:06 [post_modified_gmt] => 2024-06-04 20:42:06 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11640 [menu_order] => 166 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [6] => WP_Post Object ( [ID] => 11634 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-06-02 20:46:32 [post_date_gmt] => 2024-06-02 18:46:32 [post_content] =>Wczoraj był Dzień Dziecka, to i warto jedną refleksję poświęcić sprawie obecności małych dzieci w kościele.
Co do zasady, kościół nie jest tylko dla dorosłych. Każdy może być na Mszy św. czy nabożeństwie. Praktyka wielowiekowa uczyła, że warto małe dzieci brać do kościoła, ale jak zaczynały przeszkadzać, to się z nimi wychodziło za zewnątrz, czy do zakrystii. Na Mszach chrzcielnych tolerancja wobec płaczących dzieci była większa. A już na procesjach to nie wyobrażano sobie braku obecności sypiących kwiatki dziewczynek czy dzwoniących chłopaków.
I teoretycznie nie powinno być problemu, bo sprawy wydają się oczywiste.
Pierwszym jednak problemem jest to, że zazwyczaj poziom, który nazywamy "przeszkadzaniem" inaczej odbiera ksiądz, inaczej ludzie obok a jeszcze inaczej rodzice. Dla rodziców tak jak pewno dla nauczycieli w szkole pewien poziom hałasu jest normalny i nie kojarzy się z przeszkadzaniem. Stąd potrzeba empatii z dwóch stron: zrozumienia rodziców, że oni nie widzą jeszcze w tym problemu i wrażliwości na ludzi, dla których to już jest przeszkoda.
Drugą sprawą jest to, że dziecko nie ma obowiązku uczestniczyć we Mszy św. przed siódmym rokiem życia. I dawniej również można było spotkać dzieci, które nie chodziły do kościoła, bo albo ich rodzice nie chcieli brać, albo byli niegrzeczni. I tak jak nie mamy wyrzutów sumienia, kiedy nie chodzimy na Mszę w tygodniu, tak nie powinniśmy, że nie zabieramy dzieci do kościoła.
Przy tej okazji powtarza się, że przecież jak się dziecka nie nauczy od małego, to nie będzie umiało potem. Nie do końca. Do szkoły nie chodzi 6 lat, a potem chodzi lata. Alkoholu nie pije kilkanaście a potem jakoś się nauczy. Przykładów można by mnożyć więcej. Super jeśli małe dzieci są w kościele, ale problemem nie jest to, jeśli ich nie będzie. Prawdziwym problemem jest to, że mało dzieci chodzi do kościoła, kiedy już mają obowiązek. I to wcale nie dlatego, że nie chodziły od małego.
Pewno nie będę ojcem, ale ja chyba bym przychodził z małym dzieckiem do kościoła jak jest pusty. Opowiadał mu, co tu się dzieje i obiecał, że jak już będzie wystarczająco duży, żeby nie przeszkadzać, to go zabiorę na Mszę św.
Trzecia kwestia, to pozorna konieczność bycia razem z dziećmi. Jest to piękne jak cała rodzina uczestniczy w Mszy św., ale znowu lepiej iść osobno, na przemian zostając jedno z dzieckiem i dobrze przeżyć Msze św., niż myśleć całą Mszę głównie o dziecku i jego zachowaniu. Nie byłoby to dobre, gdyby z powodu małych dzieci wiara rodziców osłabła. Zresztą tak jak czasem mąż idzie na rower sam, czy żona do koleżanki. tak jak chodzimy do pracy osobno, czy robimy naprawdę wiele rzeczy osobno, tak nie jest żadną gorszą formą życia religijnego nie chodzić na Mszy św. razem.
Inna sprawa to ta, że dużo ludzi nudzi się w kościele i dlatego, lubią czasem sobie pooglądać jak się małe dzieci zachowują. Czy poszliby z dzieckiem do teatru? Nie? Bo by inni się oburzyli, że przeszkadza. Czy poszliby do kina? Też nie. Bo ludziom zależy, by rozumieć to, co oglądam. Dziś niestety wielu ludziom nie zależy na dobrym przeżyciu Mszy św., stąd nie zwrócą uwagi rodzicom, choć gdzie indziej by zwrócili. Brak zwracania uwagi w kościele na zachowanie zazwyczaj nie jest znakiem większej miłości do dzieci, tylko mniejszej miłości do Jezusa. Albo i swoistego paraliżu, że nie można nikomu dzisiaj nic powiedzieć. A już tym bardziej w kościele.
Jeszcze jedną kwestią jest kwestia magiczności. Jest sporo takich osób, która uważa, że nawet jakby cały kościół koncentrował się na dziecku, to lepiej, żeby ono było i przeszkadzało niż nie było. Bo Msza św. jest "zaliczona", a Pan Bóg w magiczny sposób będzie błogosławił za trud przyprowadzania dziecka. Tak to nie działa. Eucharystia to nie spotkanie na zaliczenie a wręcz przeciwnie. Sposób traktowania Mszy św. gorzej niż pracy, teatru czy kina prędzej czy później obróci się przeciw człowiekowi.
Pewnym rozwiązaniem są Msze dla dzieci czy pomieszczenia dla dzieci, ale znów pytanie czy to pomaga rodzicom przeżyć Eucharystię. Bo w dyskusji o małych dzieciach problemem nie są dzieci. Wyzwaniem jest ten szczególny okres w życiu rodziców, w którym tak się mogą skoncentrować na dzieciach, że osłabią swoją relację z Bogiem i to na lata.
Bardzo lubię dzieci. I mało rzeczy tak otwiera mi usta na uśmiech niż one. Bardzo też lubię widzieć je w kościele. Podziwiam tych parolatków, którzy angażują się dużo więcej niż my chociaż dużo mnie rozumieją. Ale w głębi serca ciągle jestem przekonany, że Eucharystia jest miejscem, gdzie najważniejszy jest i musi pozostać Bóg. "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie" nie znaczy "Pozwólcie dzieciom, by przeszkadzały innym w przychodzeniu do Mnie", ani też nie znaczy "Pozwólcie dzieciom zająć moje miejsce".
Podsumowując, powrót do starej zasady w tej sprawie wydaje się najbardziej rozsądny: Przychodzimy z małymi dziećmi jak nie przeszkadzają. Wychodzimy albo nie przychodzimy jak przeszkadzają.
[post_title] => Małe dzieci w kościele [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => male-dzieci-w-kosciele [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-06-02 20:46:52 [post_modified_gmt] => 2024-06-02 18:46:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11634 [menu_order] => 170 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [7] => WP_Post Object ( [ID] => 11428 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-03-28 00:06:00 [post_date_gmt] => 2024-03-27 23:06:00 [post_content] =>Eucharystia. Ciało Jezusa. Krew Pana. Wielki Czwartek to taki dzień, w którym żadna inna prawda nie mówi we mnie i do mnie tak wiele. Co mówi? Czym dla mnie jest?
Przede wszystkim najbardziej widzialną rzeczywistością niewidzialnego Boga. Gdyby ktoś mi kazał pokazać cokolwiek na świecie najbardziej boskiego, to byłoby to Ciało i Krew Jezusa. Kiedy patrzę na ten chleb i wino, to wiem, że tu jest On, że to jest On. Po prostu.
To także znak domu, przyjaźni, relacji. Kiedy podczas pierwszej adoracji w Seminarium Krakowskim uświadomiłem sobie, że nikogo nie znam w tym miejscu poza Jezusem, który tak samo wygląda i tak samo „smakuje” jak w rodzinnej parafii, to poczułem taką bliskość, przyjaźń i zażyłość, jakbyśmy byli rodziną, przyjaciółmi bliskimi od zawsze i na zawsze.
To również doświadczenie miłości. Nie potrafię zliczyć ile adoracji Najświętszego Sakramentu, ile wpatrywania się w tę okrągłą Hostię przynosiło tak mocne doświadczenie miłości, jakie może dać tylko Bóg.
To także historia wolności. Po 6 godzinach modlitwy przed Najświętszym Sakramentem, 17 lipca 2008 roku w kościele Saint Peter’s w Leicester, Pan stał się moim zbawieniem.
To również kręgosłup wiary. Od 16 maja 1982 r. w każdą niedzielę przyjmuję Komunię św., nie licząc dni powszednich. Od ponad trzydziestu lat niemal bez wyjątku codziennie. Eucharystia stała się konstrukcją, fundamentem, na którym wszystko i ku któremu wszystko. Bez niej się rozlecę.
To też znak miłosierdzia. Ile raz świadom grzechu patrzyłem na Niego, brałem we własne dłonie, tyle razy nie mogłem nadziwić się, jak Bóg ma nieskończenie miłosierne serce wobec nieskończonej zatwardziałości naszych serc.
To także najlepszy prezent, jaki mogę dawać ludziom. Nie wiem, czy jest inny bardziej radosny moment jak ten, kiedy udzielam Komunii świętej. Za każdym razem chce mi się uśmiechać, bo oto największy skarb niejako wkładam do glinianych dzbanów.
To również największa uroczystość. Nie znam bardziej podniosłego momentu niż ten, kiedy mówię „Bierzcie i jedzcie. To jest Ciało Moje… To jest kielich Krwi mojej”. Nawet przy hymnie nie czuję takich dreszczy.
To także tajemnica zakrzywienia rozumu i logiki. Trzymam opłatek, a mówię, że to chleb. Proklamuję „Ciało moje”, chociaż nie jest moje. Wypowiadam „Oto Baranek”, a tłumaczę, że to Ciało Jezusa. I wierzę, że to Ciało Wcielonego Boga.
Eucharystia to ostatecznie pewność życia wiecznego. Bo wierzę Jezusowi, Pierwszemu, który umarł i zmartwychwstał, a który był powiedział: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym. (J 6,54). Za każdym razem, kiedy On przychodzi do mnie, nieba wciska się w moje ziemskie życie, aby kiedyś całą moją ziemię wcisnąć w bosko-ludzkie niebo.
A dla Ciebie? Co Tobie mówi Ciało i Krew Pana?
[post_title] => Co mi mówi Eucharystia? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => co-mi-mowi-eucharystia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-03-28 00:38:08 [post_modified_gmt] => 2024-03-27 23:38:08 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=11428 [menu_order] => 247 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [8] => WP_Post Object ( [ID] => 11269 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-02-13 15:18:37 [post_date_gmt] => 2024-02-13 14:18:37 [post_content] =>Jestem za religią w szkole. 10 na 10. Z wielu względów.
Po pierwsze, historycznych. Przez wieki oświatą w Polsce zajmował się Kościół. Nawet jak powstała Komisja Edukacji Narodowej (1773) to całe szkolnictwo na poziomie podstawowym było szkolnictwem prowadzonym przez parafie a pierwszymi prezesami KEN-u byli katoliccy biskupi. Potem przyszły rozbiory i dwie wojny, ale można powiedzieć, że przez całe wieki religia nie tylko była w szkole, ale to religia i Kościół docierały z nauką pod strzechy. Jedyny okres w historii Polski, kiedy religia nie była w szkole to lata komunizmu. Może historia to i nie jest największy argument, ale jest na pewno poważniejszy niż efemeryczny epizod rugowania religii z systemu oświaty.
Po drugie, ze względów tożsamościowych. Każdy naród ma swoją tożsamość, język, zwyczaje, bohaterów, pieśni, miecz pióra i szable, pewien gorset, który jest jego własnym. Polska jest krajem chrześcijańskim od 966 roku Wciąż zdecydowana większość Polaków jest ludźmi religijnymi. Nie wszystko wszystkim w tym narodzie musi się podobać, ale tak jak nie da się oddzielić Izraela od judaizmu, czy Turcji od islamu, tak nie da się rozdzielić Polski od wiary. Udawanie w przestrzeni również edukacyjnej jakoby religia nie była ważnym elementem edukacyjnym jest zakłamywaniem kraju nad Wisłą. Nawet gdyby religię porównać do przysłowiowej teściowej i nawet jakbyśmy chcieli, żeby się ona nie wtrącała do życia, to nie da się ukryć, że teściowa rodziną jest.
Po trzecie, że względów naukowych. Najsłynniejsze uniwersytety na świecie mają wydziały teologiczne. Czy to Harvard, Oxford, czy Cambridge, czy chociażby uniwersytety niemieckie uczą teologii. Dlaczego więc nie mielibyśmy uczyć teologii w szkole, skoro o wiele lepsi od nas nie wstydzą się ani nie uznają za niepotrzebne uczenie teologii na uniwersytetach?
Po czwarte, ze względów europejskich. Jeśli w zdecydowanej większości krajów Europy uczy się religii i to na każdym poziomie edukacyjnym, to jaki jest sens lobbowania od lat, żeby religię usunąć ze szkoły? To nie jest ani naukowość, ani europejskość, tylko czysta ideologia.
Po piąte, ze względów racjonalnych. To, że wielu wspomina religię w salkach bardzo dobrze, jak i ja dobrze wspominam, to nie jest żaden argument. To są emocje. Bo to, że wspominamy dobrze czasy, kiedy dzieci nie miały komórek i każde chodziło w tym samym fartuszku do szkoły, nie jest argumentem za tym, żeby do tego wracać. To, że kiedyś dzieci nie miały nic i były szczęśliwe, to nie jest argument za tym, żeby nie miały nic. Miejsce religii w szkole jest tak naturalnie racjonalne jak miejsce kultury fizycznej. A przecież również dobrze można by oddzielić WF od szkoły i powiedzieć, że to prywatna sprawa, kto i jak dba o swoje ciało.
Po szóste, ze względów edukacyjnych. Nie da się zrozumieć historii, z której wyrośliśmy, świata, w którym żyjemy i problemów, o których się wciąż mówi bez znajomości religii. Ani sztuka, ani literatura, ani zwyczaje, ani kult nie będzie zrozumiały bez konkretnej wiedzy. Nawet jak się przegląda portale społecznościowe i dyskusje internautów, to o wiele częściej mówi się o wierze i religii niż o fizyce i chemii. A skoro to jest tak ważna sprawa, to jak można się o tym nie uczyć?
Po siódme ze względów intelektualnej uczciwości. Podaje się argument, że uczniowie wypisują się z religii, więc ona jest niepotrzebna. Wypisują się, bo mają taką możliwość. Dajmy możliwość wypisania się z innych przedmiotów, to zobaczymy, co tak naprawdę zostanie. Z moich rozmów i obserwacji wynika, że religia naprawdę nie jest ani najgorszym, ani najmniej lubianym przedmiotem. Natomiast błędem edukacyjnym jest to, że nie ma obowiązku wyboru między religią i etyką, tak jak błędem jest, że zwolnienie z WF-u nie jest równoznaczne z obowiązkiem uczęszczaniem na zajęcia, np. z nauk o zdrowiu.
Po ósme, ze względów finansowych. Ciągle wraca argument, że nie powinno się płacić za lekcje religii z publicznych pieniędzy. Tylko, że one płacone są z pieniędzy tych, którzy posyłają dzieci na religię. Tak jak in vitro jest finansowane z pieniędzy tych, którzy chcą to finansować, a hale sportowe są finansowane z pieniędzy tych, którzy nie żałują pieniędzy na sport. Jeśli stworzymy taki budżet, w którym żadna publiczna złotówka nie pójdzie na cele przeciwne ludziom wierzącym, to możemy wtedy pomyśleć, żeby też żadna nie poszła na wsparcie ludzi wierzących. Póki jednak jako społeczeństwo jesteśmy różnorodni w swoich wartościach i zasadach, musimy się jakoś dogadać. Ale na pewno dogadanie nie polega na tym, że z pieniędzy publicznych nie będzie finansowana religia a pójdą te pieniądze na ideologie antyreligijne.
Po dziewiąte, ze względów demokratycznych. W państwie demokratycznym rządzi nie tylko ten, który uzyskał władzę, ale ten, który rozumie, że rządzi się nie tylko dzięki ludziom ale i dla ludzi. Rządzi się dzięki większości, ale rządzi się również dla mniejszości. Jeśli jakaś część społeczeństwa uznaje za właściwe uczenie religii w szkole, to trzeba to tak zorganizować, by im to umożliwić.
Po dziesiąte, ze względów egzystencjalnych. Bóg, wiara, Kościół dla wielu ludzi jest naprawdę sprawą szczęśliwego życia. Pamiętam do dziś słowa wicedyrektorki, nauczycielki matematyki, które powiedziała do uczniów: może przyjdzie w waszym życiu taki czas, że nie pomoże ani matematyka, ani chemia. Pomoże Wam tylko Pan Bóg. Jeżeli wiara może być siłą dla wielu ludzi i jeżeli można o niej mówić i jej uczyć, to nie można z tego rezygnować. Po prostu dla dobra człowieka.
Warto dyskutować nad ilością godzin, bo może w szkołach zawodowych, średnich czy przynajmniej maturalnych jedna godzina religii byłaby w porządku, zwłaszcza gdyby trzymać się idei, że nie można przeładowywać uczniów i że 30 godzin zajęć lekcyjnych tygodniowo to powinno być maksimum, żeby z nauką własną nie przekraczać 40 godzinnego wymiary pracy ucznia.
Warto też robić wszystko, żeby ci co nie chodzą na religię mieli alternatywny przedmiot czy dobre warunki do pracy własnej.
Warto jednak nade wszystko przestać podważać sens i potrzebę religii w szkole. Przynajmniej w Polsce. Ponad 70% Polaków uważa się za katolików i nigdy nie odmawialiśmy Żydom prawa do lekcji religii w szkole, chociaż ich jest kilka tysięcy. Dlatego nawet gdyby ateistów w Polsce było ponad 70%, niech nie odmawiają prawa do religii wierzącym, choćby ich zostało tyle co Żydów.
Co roku w mediach robią szum o kolędę i co roku nie mogę się nadziwić dlaczego.
Ja tam od dziecka lubiłem odwiedziny księdza. Było coś w tym pięknego i uroczystego.
Nigdy nie dziwiłem się, że ksiądz siedzi max kwadrans, bo łatwo było policzyć, że nie da się dłużej. Zresztą księży widzieliśmy przynajmniej co niedzielę na Mszy, czasem na katechezie czy zbiórkach. Jak ktoś miał jakąś sprawę, zawsze mógł przyjść do księdza, więc nikt nie robił problemu z tego, że jest za krótko.
Nie było problemu, że trzeba było przygotować zeszyty, czy że pytał o religię, bo to w końcu ksiądz, a jako dziecko lubiłem autografy i obrazki.
Nigdy też nie słyszałem, żeby był jakiś problem z kopertami. Wiadomo było, że to jest podziękowanie za całoroczną pracę księdza w parafii. Nie płaciliśmy za kazania, nabożeństwa, spowiedzi czy prace w grupach parafialnych, więc to było normalne, że jakoś trzeba mu się odwdzięczyć i nigdy w domu nikt z tego powodu nie robił sprawy.
Nie było też problemu co do godziny odwiedzin. U nas na szczęście zazwyczaj był po południu, ale nie było ani jednego domu w wiosce, który byłby zamknięty. Czasem ludzie brali wolne w pracy czy ze szkoły, czasem tylko przedstawiciele rodziny czekali na kolędę. Ludzie nie mieli pretensji, że ksiądz chodzi w ciągu dnia, ksiądz nie miał pretensji, że nie wszyscy byli obecni.
Czemu więc coś, co nie było problemem, co roku medialne urasta do rangi społecznego wyzwania roku?
Nie wiem.
Gdyby Pan Jezus (no nawet tylko papież) powiedział, że przyjdzie po kolędzie, to nikt by nie marudził, że jest tylko 10 minut. Ale ksiądz to nie papież.
Gdyby to była wizyta lekarska, na którą czeka się cały rok, to każdy by tak poukładał zajęcia, żeby nie stracić terminu. Ale ksiądz to nie jest lekarz.
Gdyby to były odwiedziny kogoś, kto nam za darmo poświęcał czas, słuchał naszych problemów, modlił się za nasze sprawy, to byśmy nie mieli problemów z myśleniem o wynagrodzeniu. Ale ksiądz to nie jest ktoś, kto cokolwiek zrobił dla nas.
W tym sensie nic nie zmieniło się na świecie.
Jaka wartość, taka uważność.
Problemem nie jest ostatni dokument z Watykanu.
Problemem nie jest błogosławienie wszystkich, bo na każdej Mszy błogosławimy. Na kolędzie też. Także w konfesjonale, jak nie możemy dać rozgrzeszenia.
Problemem nie jest podział na tych, co uważają, że błogosławieństwo jest tylko dla dobrych, ale nie dla grzesznych, bo gdyby wyszedł dokument o błogosławieniu nacjonalistów na Jasnej Górze, to pewno by się to nie spodobało tym, którym się ten dokument podoba, albo gdyby ksiądz na kolędzie nie błogosławił tych, co nie są w stanie łaski uświęcającej, to larum byłoby i z bardziej konserwatywnej strony.
Problemem też nie jest biblijne pojęcie błogosławieństwa, bo jest ono na tyle szerokie, że czasem może być warunkowe, a czasem bezwarunkowe, czasem może oznaczać życzliwość, czasem pomoc w nawróceniu, a czasem ukazanie konsekwencji. Błogosławi się nawet tych, którzy złorzeczą i wcale nie dlatego, żeby powiedzieć, że robią oni dobrze. (zobacz cytaty poniżej).
Problemem nie jest ani dokument, ani błogosławieństwo, ani niejasność dokumentu, czy ignorancja ludzi. Problemem nie jest też brak reakcji polskich biskupów, bo cokolwiek by powiedzieli, tak zaraz zostaną skrytykowani.
Całe zamieszanie i spór bierze się stąd, że są ludzie w Kościele, którzy uważają, że związki i współżycie par homoseksualnych czy nieregularnych jest ok i są tacy, którzy uważają to za grzech.
Spór bierze się jeszcze bardziej stąd, że jedni nie wierzą w piekło, a inni są głęboko przekonani, że skoro każdy grzesznik może tam trafić, to trzeba grzeszników przed tym ostrzec.
To samo było z maskami, szczepieniami i covidem. Jak wierzysz, tak postępujesz. Wiara i niewiara zawsze ma swoje konsekwencje.
I to jest największe wyzwanie dla Kościoła, a nie kwestia błogosławieństwa. Bo mamy masę ludzi, którzy nie wierzą w grzech i masę takich, którzy ograniczyli się do swoich sposobów na walkę z grzechem. Wielu takich, którzy nie wierzą w piekło i wielu takich, których wiara w piekło przekłada się na niewiarę w grzesznika.
Z Biblii:
"Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył." (Rdz 12,3)
"Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo" (Pwt 30,19)
"Człowiek o rękach nieskalanych i o czystym sercu, który nie skłonił swej duszy ku marnościom i nie przysięgał fałszywie. Taki otrzyma błogosławieństwo od Pana" (Ps 24,4-5)
"Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść..." (Mt 25,41-42).
"Błogosławcie tym, którzy was przeklinają" (Łk 6,28)
"Dla was najpierw wskrzesił Bóg Sługę swego i posłał Go, aby błogosławił każdemu z was w odwracaniu się od grzechów". (Dz 3,26)
"Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy - niech będzie przeklęty!" (Ga 1,8)
Kościół trochę przypomina drużynę piłkarską i każdy wie, że nie da się wygrać meczu samym atakiem, nawet mając najlepszych napastników. Samą obroną też się nie da wygrać, bo zabetonowanie bramki na dłuższą metę nie pomoże.
Od wielu lat mówi się wiele o nowej ewangelizacji, nowych formach i sposobach dotarcia na peryferia. I to bym porównał do piłkarskiej ofensywy. Są tutaj coraz większe sukcesy. Problem polega jednak na tym, że całkiem zaspaliśmy obronę, bo nam wmawiano że Kościół nie może się bronić, nie jest wszak zamkniętą twierdzą. I skutek może być taki, że zyskamy dziesiątki wiernych a stracimy setki, bo za mało pracujemy w obronie.
W tej obronie jest kilka takich puntków, które są ewidentnie słabe, a które warto by było wzmocnić.
Po pierwsze „światłość świata”. Kościół ma być światłem narodów, a coraz częściej wygląda to tak, jakby świat był „lumen eccesiae” a nie Kościół "lumen gentium”. Świat mówił, że ziemia nie jest w centrum, Kościół też to powiedział, ale trochę nam zeszło. Świat znosił niewolnictwo, i wcale tu nie byliśmy pierwsi. Świat mówił, że ewolucja jest ok. My opieraliśmy się kilkadziesiąt lat, żeby powiedzieć: no dobra, da się to pogodzić z wiarą. Świat mówi, że antykoncepcja czy homoseksualizm nie są złe, już wielu mówi: nie ma co się opierać, trzeba iść za światem. To jest bardzo słaby punkt Kościoła i wymaga obrony, bo jeśli Kościół ma tylko być echem świata spóźnionym o wiele lat, to co światu z tego głosu?
Po drugie „sól ziemi”. Chrześcijanie mają być solą ziemi, to znaczy mają zmieniać smak tego świat na lepsze. A jeśli wierzący nie są lepsi od niewierzących, to po co być wierzącym? Jeżeli przyjmowanie lekarstw daje tyle co nieprzyjmowanie, to po co je przyjmować? To też słaby punkt Kościoła i wymaga wzmocnienia, bo jeśli wiara nie zacznie wpływać na życie, nikt takiej wiary nie będzie się trzymał.
Po trzecie „zbawienie”. Kościół jest wspólnotą, która ma głosić Jezusa, aby każdy, kto uwierzy i przyjmie chrzest został zbawiony. Jeżeli coraz częściej sami powtarzamy, że wystarczy być dobrym człowiekiem, że przecież Pan Bóg chyba nie będzie taki niedobry, żeby nie wpuścić ludzi do nieba, to tracą sens jakiekolwiek misje, męczennicy stają się frajerami i nie ma żadnej motywacji, żeby stać się nowym człowiekiem. To bardzo słaby punkt Kościoła i wymaga wzmocnienia tak, by bardziej wierzyć Jezusowi niż teologom, którzy wierzą bardziej ludziom niż Bogu.
Po czwarte „media”. Kościół jest posłany, aby mówić na dachach, głosić każdemu stworzeniu, aby nie chować pod korcem światła, które ma Ewangelia. A robi się coraz większe wrażenie, że katolickie media są słabe, nie docierają do ludzi, zagłuszane są przez koncerny potężne, które nie mają żadnych skrupułów, żeby manipulować, grać na emocjach, powtarzać półprawdy i kłamstwa. To bardzo słaby punkt i wymaga wzmocnienia, bo choćbyśmy harowali jak woły, a nie umieli się z tym przebić, to i tak zrobią z nas leniwe kocury.
Tych słabych punktów jest pewno więcej, ale gdybyśmy mieli lepszych chociaż tych czterech obrońców, mecz wyglądałby całkiem inaczej, a i może wynik byłby dużo lepszy. Bo w Kościele nie da się stawiać tylko na ewangelizację, tak jak też nie da się skupić tylko na obronie. Wydaje się jednak, że jest jeszcze wystarczająco dużo owiec, które trzeba ochraniać, a nie tylko szukać nawet niejednej zagubionej.
Jest taki dosyć powszechny mechanizm, że jak mamy zrobić coś bardzo ważnego, zazwyczaj też większego, to robimy dziesiątki innych, zazwyczaj drobnych spraw.
Dobrze to widać w życiu studentów, jak przychodzi sesja albo pisanie magisterki. Wtedy sprząta się mieszkanie, robi zakupy, opłaca rachunki, gotuje nowe posiłki, odwiedza nieodwiedzonych i co tam człowiek jeszcze wymyśli, żeby tylko nie wziąć się za główne zajęcie.
Obawiam się, że coś podobnego dzieje się również w Kościele i ostatnie lata można porównać do takiego stanu, w którym zajmujemy się dziesiątkami spraw, żeby tylko nie zająć się tym, co co najbardziej pilne. Niebywałych rozmiarów nabrały dyskusje o Komunii na rękę czy do ust, kapłaństwie kobiet, święceniu żonatych, sprawie rozwodników, LGBT, klerykalizmie, emigrantach, klimacie, postawie papieża, objawieniach prywatnych i jeszcze wiele innych sprawach, które pochłaniają prawie całą energię tak, że nie mamy już sił i czasu na to, co najważniejsze: głoszenie Jezusa Chrystusa. I chociaż widać gołym okiem, że ludzie przestają wierzyć Jezusowi, że całe niegdyś chrześcijańskie narody przestają wierzyć Jezusowi, to my ciągle zajmujemy się czymś innym.
Kościół nie ma większego skarbu niż Jezus Chrystus i nie ma pilniejszego zadania niż głoszenie Go na wszelkie sposoby światu. Świadomi mechanizmu, który odciąga nas od rzeczy ważnych ku wszystkiemu co mniej ważne, powinniśmy być bardziej czujni i stale zadawać pytanie: o co nam właściwie chodzi? Nie bez powodu bowiem Jezus postawił pytanie: "Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" (Łk 18,8)
[post_title] => Ucieczka od Najważniejszego [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => ucieczka-od-najwazniejszego [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-09-25 23:25:15 [post_modified_gmt] => 2023-09-25 21:25:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10841 [menu_order] => 451 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [13] => WP_Post Object ( [ID] => 10790 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-09-14 22:28:55 [post_date_gmt] => 2023-09-14 20:28:55 [post_content] =>Dużo się mówi o synodalności. Dorzucę i swoje pięć groszy.
Po pierwsze, gdyby Jezus chodził między nami jak 2000 lat temu, albo Bóg mówił do swojego Mojżesza jak 3000 lat temu, nie trzeba byłoby synodalności. Znalibyśmy wszyscy dobrze wolę Bożą. Problem w tym, że nikt z nas nie ma na wyłączność dostępu do Boga a jednocześnie każdy ma jakieś pojęcie i rozumienie woli Bożej. Stąd synodalność jest po prostu normalną koniecznością.
Po drugie, synodalność zawsze będzie przeszkadzała tym, którzy lubią rządzić po swojemu i nie lubią sprzeciwu. Chęć rządzenia jest naturalna, czasem nawet przynosi dobre owoce, ale tak nie może być w Kościele, bo za wiele krzywdy robi się szantażem władzy bojącej się inaczej myślących. Stąd Kościół ciągle musi troszczyć się o to, żeby jednostki despotyczne trzymać daleko od stołków.
Po trzecie, synodalność ma sens wtedy, kiedy każdy może powiedzieć szczerze jak rozumie i intepretuje daną sprawę w duchu wiary. Zarówno ten, który myśli, że należy przyjmować wszystkich imigrantów, jak i ten, który uważa, że powinno się ich załadować na statki czy samoloty i wrócić do ojczyzny, powinni mieć możliwość wypowiedzenia swoich myśli bez natychmiastowego osądzania, które to zachowanie jest bliższe Ewangelii. Tak samo z wieloma innymi sprawami. Jeśli nie jesteśmy gotowi na stworzenie przestrzeni do wypowiedzenia, co myślimy o wszystkim w Kościele, to nie jesteśmy jeszcze gotowi na synodalność. Ocena danej sprawy przyjdzie prędzej czy później. Nieraz trzeba miesięcy modlitwy, dyskusji i wzajemnej empatii, że usłyszeć w tym wszystkim wolę Boga, ale warunkiem sine qua non synodalności jest zawsze prymat uważnego słuchania nad szybkim ocenianiem.
Po czwarte, synodalność ma sens wtedy, kiedy słuchamy wszystkich a nie tylko wybranych. Tak jak rządząca partia nie może pytać o stan państwa tylko swoich członków i sympatyków, tak samo w Kościele synodalność nie przyniesie owoców, jeśli wypowiadać się będą tylko wybrani przedstawiciele.
Po piąte, synodalność nie ma sensu wtedy, kiedy stawiamy innych pod ścianą już podjętych decyzji. Czyli nie pytamy Kościoła, czy kobieta może mówić homilię w czasie Mszy, ale pozwalamy jej mówić. Nie pytamy o błogosławieństwo par homoseksualnych, ale je błogosławimy. Nie pytamy o warunki udzielania Komunii rozwodnikom, tylko udzielamy. Taka postawa to szantaż małego dziecka, które sprawdza, na ile może sobie pozwolić. Mnie nie boli to, że rozmawia się o kapłaństwie kobiet czy antykoncepcji. Mnie przeraża kompletnie wbrew Kościołowi przyjęta zasada, że robimy jak chcemy a potem usiądziemy do stołu i zastanowimy się nad tym, czy tak można. To tak jakbym ja najpierw ożenił się z kobietą a potem zgłaszał postulaty zniesienia celibatu. Jeśli ludzie naprawdę wierzą w Ducha Świętego i Kościół, to wiedzą, że dopóki pewnych rzeczy nie wolno, to po prostu nie wolno. Będzie modlitwa, dyskusja, spotkania i jak będzie zmiana taka czy inna, to ją wprowadzimy, ale wprowadzając zmiany na własną rękę dajemy świadectwo tylko tego, że nie zależy nam wcale na woli Bożej tylko swojej własnej.
Marzy mi się Kościół, w którym każdy może mówić, co myśli, nie obrażamy się na tych, co myślą inaczej, nie kochamy ich przez to mniej i robimy to, co zdecydowała kościelna władza i w tylko w tym zakresie, w jakim ma władzę. Tak na 100% pewno będzie dopiero w niebie, ale warto już tu na ziemi popróbować tego, co boskie.
[post_title] => O synodalności [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => o-synodalnosci [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-09-14 22:35:57 [post_modified_gmt] => 2023-09-14 20:35:57 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10790 [menu_order] => 465 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [14] => WP_Post Object ( [ID] => 10778 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-09-11 21:40:43 [post_date_gmt] => 2023-09-11 19:40:43 [post_content] =>Przy okazji świętowania jubileuszu 25-lecia kapłaństwa raz po raz wracały myśli, z którymi chciałbym się teraz na spokojnie podzielić.
Po pierwsze, z roku na rok co raz bardziej przekonuję się, że w tym wszystkim chodzi najbardziej o Chrystusa. Tak jakbym zbliżał się do szczytu i widział go coraz wyraźniej i bliżej. Na początku kapłaństwa wydawało mi się, że naszym najważniejszym zadaniem jest zmieniać siebie i innych na lepszych. Teraz powiedziałbym, że najważniejszym zadaniem jest poznawać, ukazywać, przybliżać Chrystusa. W życiu wiary jest wiele ważnych spraw, jak pomoc innym czy ekologia, reformy administracyjne i powołania, ale nie ma nic tak ważnego, pilnego i podstawowego jak On - Miłość Wcielona, Ukrzyżowana, Żyjąca i przekazująca życie aż do najgłębszych zakamarków duszy i ciała. Bóg nas powołał po to, byśmy na wszelkie sposoby mówili światu o Jezusie Chrystusie, bo nie ma na tym świecie większego skarbu, tajemnicy, daru i nadziei niż ta, którą Bóg nam zesłał w swoim Synu.
Po drugie, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że wiara rodzi się ze słuchania, a tym co się słyszy „jest słowo Chrystusa” (por. Rz 10,16). Uwierzyłem, bo słyszałem słowa Chrystusa i o Chrystusie. Tak jak wielu naszych rówieśników uwierzyło w Mahometa, bo urodzili się w kraju, gdzie słyszało się słowa Mahometa i mówiło się o Mahomecie. Jeśli coraz mniej ludzi wierzy w Chrystusa, to dlatego, że Chrystusa nie słucha i nie słucha o Chrystusie. Ilość wiadomości i bodźców, które płyną ze świata medialnego jest tak potężną falą, że nawet w rodzinach, gdzie rodzice są pięknie wierzący, nawet w parafiach, gdzie księża żyją Ewangelią, nawet w diecezjach, które mają wspaniałych biskupów, ludzie tracą wiarę, a raczej, wierzą coraz bardziej w to, czego coraz więcej słuchają. Nie pracujemy gorzej niż księża 25 lat temu. Nie mówimy gorszych kazań. Nie jesteśmy mniej ofiarni i nie mniej czasu poświęcamy ludziom. Wiara jednak zależy od tego, co się słucha a nie od tego, jak mówią i żyją ci, których się nie słucha. Czy więc teraz ludzie wybierają sobie swoją wiarę? Czy może ktoś robi to za innych? Jedno jest pewne, budujemy takie zamki, jaki mamy piasek i takie domy na skale, jakie skały.
Po trzecie, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że świat medialny ma bardzo mało wspólnego ze światem realnym. Gdyby Kościół, księża, wspólnoty, były takie, jakie opisują media, to tylko wariaci i pomyleńcy trzymaliby się jeszcze tej drogi życia. Problemy, grzechy, draństwa, krzywdy są. To prawda. I czasem jeszcze inne niż się opisuje a czasem dużo większe. Ale jest świat tak potężnej miłości, dobra, życia po prostu w Kościele, że ktoś kto nie jest w środku nigdy tego nie pojmie. To tak jakby czytać o pogodzie a nie cieszyć się pogodą. Tak jakby mówić o chlebie a nie czuć jego smaku. Nie wiem, jak to ująć w słowach, ale coraz częściej chciałbym krzyczeć: Ten świat wiary, który opisujecie, to nie jest świat realny! Nie da się uciec od mediów, ale tym lepiej dla wszystkich, im szybciej uświadomimy sobie, że media nie są w stanie przekazać niespłaszczonej prawdy o życiu, bo są pozbawione wymiarów, które ma tylko życie realne. Bazylika św. Piotra na fotografii a w realu to są inne bazyliki! Zachód słońca czy pocałunek na filmie to nie zachód słońca i pocałunek w realu!
Po czwarte, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że - tak jak w Biblii - pierwszym grzechem jest kłamstwo. Wąż wmawiał Ewie, że Bóg zabrania zrywać owoc z drzewa, bo nie chce czegoś im dać. Stracili więc raj, bo uwierzyli w kłamstwo o lepszym raju. I nie wiem, czemu ludziom nie zależy na tym, żeby poznać prawdę o inkwizycji, wyprawach krzyżowych, antykoncepcji, pieniądzach, wpływach Kościoła na państwo, homoseksualizmie, in vitro, Lutrze, Mahomecie, papieżach, i wielu, wielu innych sprawach, tylko od lat powtarzane są kłamstwa albo stereotypy, które blokują jakiekolwiek próby dotarcia do prawdy. Boję się tego, że każdy z nas ma sobie gen Adama i Ewy, który ciągnie ku kłamstwie, nawet za cenę własnej krzywdy i krzywdy innych. A przecież nie ma wolności bez prawdy. „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.
Po piąte, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że świat, chociaż coraz więcej mówi o wolności, coraz bardziej zniewala się ludzi. Już nie mówiąc o tradycyjnych i nowych zniewalaczach jak alkohol, narkotyki, seks czy Internet. Ale coraz to nowe przepisy, regulaminy, zasady, które ciągle motywowane są rzekomym dobrem człowieka, pracownika i obywatela, ostatecznie stają się pętlą, które zaciąga nas do Egiptu. Na własne życzenie stajemy się narodami niewolników i niestety wielu chciałoby również z Kościoła oazę wolności zamienić w dyktaturę przepisów. Tu widzę jedną z największych szans Kościoła. Pozostać katakumbami wolności człowieka nawet za cenę zdrad tysięcy Judaszy i zaparcia się Jezusa przez niejednego Piotra.
Po szóste, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że życie jest w jakimś sensie festiwalem straconych szans. Dziękuję Bogu codziennie za wiele spraw, ale tyle ile okazji zmarnowałem, żeby powiedzieć lepsze słowo, dać bardziej ewangeliczny przykład, czy skuteczniej umierać, by owocniej żyć, to już sam Pan Bóg wie. Czy to rekolekcje w TVP, czy kazania w katedrach, czy rekolekcje w parafiach, czy możliwość mówienia do osób na ważnych stanowiskach, czy kilkunastu tysięcy zgromadzonych na jasnogórskich wałach, czy tyle okazji pokazania życiem Ewangelii, uczciwie trzeba powiedzieć, że było wiele okazji na dobro, a wyszło jak zawsze. Może też tak macie, może to normalne, może to perfekcjonizm, ale patrząc na życie ze stopnia 50 lat, widzę rzekę zmarnowanych okazji przez lenistwo, słabość, brak asertywności i grzech.
Po siódme, z roku na rok coraz bardziej przekonuję się, że mimo wszystko nie trzeba się zamartwiać o przyszłość Kościoła. Młodzi księża nie są gorsi. Wzięli pewnie pałeczkę sztafety i biegną swoim tempem i swoimi drogami, grunt, żeby do Chrystusa i tak samo z ludźmi. Wierni świeccy nie są gorsi. Jak 25 lat temu, tak i dziś od wielu można się uczyć wiary, zapału i miłości. I skoro z roku na roku Chrystus staje się bliższy, to jakoś i nadziei jest więcej, bo przecież nie opartej na liczbie ludzi wiernych Bogu, tylko na wierności Boga ludziom.
Nie wiem, ile pożyję. Nie wiem, co będę jeszcze konkretnego robił. Nie wiem, jaki będzie Kościół za 25 lat. Wiem, co jest najważniejsze i póki żyję, chciałbym na wszelki sposób dawać sobie i innym Jezusa Chrystusa. Tak widzę kapłaństwo po 25 latach.
[post_title] => Po 25 latach [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => po-25-latach [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-09-11 22:09:32 [post_modified_gmt] => 2023-09-11 20:09:32 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10778 [menu_order] => 467 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [15] => WP_Post Object ( [ID] => 10753 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-09-07 11:50:04 [post_date_gmt] => 2023-09-07 09:50:04 [post_content] =>Dlaczego księża odchodzą? No właśnie. Dlaczego?
Po pierwsze, przyczyny są różne i najlepiej byłoby zapytać tych, którzy odeszli. Problem jednak polega na tym, że tak jak w przypadku rozwodów, najczęściej zrzuca się winę na drugą stronę. Rzadko mąż powie, że za mało starał się o miłość, albo że nie był ostrożny w relacjach z kobietami. Zazwyczaj będzie mówił, że to wina żony i tu już polecą konkrety. Tak samo w kapłaństwie. Trzeba słuchać tych, którzy odchodzą, ale trzeba też mieć zawsze poprawkę na to, że człowiek z natury ma tendencje do zrzucania winy na innych. I często księża nawet publicznie oskarżają przy tej okazji Kościół. Bogu dzięki, że Kurie i biskupi nie dyskutują z tymi oskarżeniami i nie wydają oświadczeń typu: "N. N. odszedł, bo za mało się modlił, zawalał rozmyślanie, nie był uczciwy przy płaceniu podatków, za dużo czasu poświęcał tej a tej kobiecie, itp.".
Po drugie, kobiety. Tak jak małżeństwa, tak kapłaństwo zagrożone jest przez budowanie relacji z kimś innym niż wybrałem. Zdecydowana większość księży odchodzi, bo weszło w tak mocne związki z kobietami, że wydaje się im, że pozostanie księdzem to będzie jedna wielka gehenna. Jak to mówił jeden ksiądz: „Gdybym wiedział, że miłość kobiety jest tak piękna, to bym nie poszedł do seminarium”.
Po trzecie, czasy. Dawniej mało kto się rozwodził. Dawniej mało kto rezygnował z kapłaństwa. Ludzie bardziej byli nastawieni na całe życie na dobre i na złe. Dziś model idzie w kierunku, że jak jest dobrze, to dobrze, a jak źle, to nie ma sensu się męczyć. Przy takim podejściu mniej chce się walczyć o trwanie w kapłaństwie a bardziej się szuka tego, co mnie kręci więcej.
Po czwarte, zderzenie z systemem. My, księża mamy duży komfort zawodowego życia, bo biskup daleko a Bóg niewidzialny. Jest tyle możliwości realizacji swoich talentów, że nie wiem, czy jest jakiekolwiek inne powołanie czy zawód, który dawałby takie możliwości wyboru pracy czy obowiązków. W praktyce jednak może się okazać, że jesteś sam na sam z proboszczem a gość jest mega ciężki i jego nie przeniosą. Chciałbyś uczyć w szkole średniej, ale potrzeby parafii są inne. Nie chciałbyś uczyć w szkole, ale dekret jest. Męczy cię praca z dziećmi, ale ktoś musi to robić. Poza tym, nie byliśmy uczeni tego, żeby iść do biskupa i mówić mu o swoich problemach czy pragnieniach. Raczej, uczono nas, że Bóg nam będzie błogosławił i że damy rady. A jak widzisz, że nie dajesz rady i jeszcze patrzysz jak koledzy mają lepiej, to przychodzi frustracja.
Po piąte, zderzenie z materią. Kapłaństwo to bardzo duchowa strona życia. I ono ma sens i piękno, jeśli sprawy duchowe są pielęgnowane. A jak się za często obraca w sprawach materialnych, to te duchowe zaczynają blednąć. To samochody, to ciuchy, to gadżety, to wycieczki. To budowanie kościołów, to plebanii, to zapleczy. Do tego organizacja tysięcy spraw. I nawet człowiek się nie spostrzeże, jak żyje głównie materią. I nie każdy potrafi powiedzieć jak Apostołowie: „Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbali słowo Boże, a obsługiwali stoły” (Dz 6,2). Rzeczy materialne, cielesne zawsze były wciągające. Już św. Paweł pisał: „Demas mnie opuścił, umiłowawszy ten świat” (2 Tm 4,10).
Po szóste, brak chęci zmiany decyzji. Księża raczej nie przychodzą prosić o pomoc w podjęciu decyzji, ale przychodzą już z decyzją. I nawet jeśli biskupi bardzo idą na rękę, czy to pozwalając na urlop roczny, czy zmianę placówki, to problem jest w tym, że jak ktoś nie ma woli naprawy sytuacji, to jej nie naprawi. Tak jak w małżeństwie. Jak jedna strona się uprze, że chce odejść, to nawet Pan Bóg nie pomoże.
Po siódme, utrata wiary. Ciężko być księdzem niewierzącym i poświęcać godziny na modlitwę, sprawowanie sakramentów. Na chwilę to i można pociągnąć, ale jak ktoś ma w miarę normalne sumienie, to się męczy nieziemsko. A z wiarą jest jak relacją z człowiekiem. Nic nie jest na zawsze. Jak się nie staramy, nie współpracujemy, to przychodzi taki moment, że człowiek nawet nie wie, kiedy zaczyna być niewierzącym księdzem.
Po ósme, osobista relacja z Jezusem. Księdzem zostaje się dlatego, że ktoś doświadczył w swoim życiu takiego spotkania z Jezusem, takiej miłości, że chciałby o niej mówić całe życie i być z Jezusem tak blisko jak się tylko da. Przecież podobne doświadczenie leży u początków małżeństwie. Dlaczego zatem Jezus przestał być atrakcyjny? Co się stało, że już nie jest najważniejszy w życiu? Gdzie był błąd, że modlitwa przestałą być źródłem życia? To już każdy musi sam uczciwie odpowiedzieć.
Księża odchodzili i będą odchodzić. Jeśli w społeczeństwie będzie więcej rozwodów, będzie i więcej odejść z kapłaństwa, bo jesteśmy z tej samej gliny ulepieni.
Czy zmiana modelu seminarium mogłaby pomóc? Wątpię. Może i seminaria trzeba przemyśleć, ale to nie pomoże w odejściach. Przecież zakonnicy i zakonnice też odchodzą, chociaż seminarium przygotowuje ich bardziej do przyszłego życia.
Czy zniesienie celibatu pomoże? Nie pomoże. Gdyby małżeństwo było gwarantem wierności, to by ludzie się nie rozwodzili.
Czy wyświęcanie z zasady starszych pomoże? Pewno tak, tylko czy nie szkoda tych młodzieńczy lat, tego entuzjazmu, tego zapału i dobrej pracy? Może to zabrzmi kontrowersyjnie, ale lepiej jak młody ksiądz popracuje dobrze 10 lat i odejdzie niż mielibyśmy z góry zabraniać święceń przed czterdziestką.
A może zaczipowanie księży, żeby była kontrola co robią, pomoże? O, tak. To by pomogło najbardziej. Tylko nie wiem, czy wtedy nie wzrosłaby jeszcze bardziej ilość samobójstw, a już na pewno bylibyśmy daleko od Boga, który zostawia wolność każdemu. Lepiej bowiem, żeby księża odchodzili od kapłaństwa, niż żebyśmy odeszli od Ewangelii.
[post_title] => Dlaczego księża odchodzą? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => dlaczego-ksieza-odchodza [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-09-21 11:45:00 [post_modified_gmt] => 2023-09-21 09:45:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10753 [menu_order] => 472 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [16] => WP_Post Object ( [ID] => 10567 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-07-14 19:15:26 [post_date_gmt] => 2023-07-14 17:15:26 [post_content] =>Dlaczego księdzem?
Maturzyści poznali już wyniki. Wielu już ma miejsce na wymarzonych studiach. Inni jeszcze szukają. Bez względu na wiek wakacje to dobry czas, żeby zadać sobie pytanie o swoje miejsce na świecie.
Dlaczego zostałem księdzem? I co z tych pierwotnych marzeń i ideałów pozostało niezmienne?
Po pierwsze, lubiłem się modlić i chodzić do kościoła. Każdy z nas ma przecież coś co lubi albo nie lubi. Po prostu. Lubiłem się też uczyć, więc kończąc podstawówkę wiedziałem, że albo będę nauczycielem albo księdzem.
Po drugie, miałem potrzebę robienie czegoś sensownego. Każdy zawód i powołanie jest ważne, ale wydawało mi się, że pomagać ludziom w drodze do nieba, czyli być takim lekarzem dusz i przewodnikiem sumień to najważniejsza rzecz. W tym widziałem i nadal widzę najgłębszy sens.
Po trzecie, jakieś pewne poparcie otoczenia. Mama chciała żebym był księdzem. Tata nie był przeciw. Na moje wątpliwości ksiądz wikary odpowiedział, że cała wieś wie, że będę księdzem a ja nie wiem. Co prawda były takie głosy, jak koleżanki z liceum, która mówiła, że życie sobie zmarnuję, ale generalnie miałem poczucie, że to nie jest tylko mój wybór, że jest jakieś sensus fidei Ludu Bożego.
Po czwarte, doświadczenie Boga. Jeszcze zdając pisemną maturę, nie byłem pewny wyboru. Kiedy jednak 16 maja po nabożeństwie majowym w pokoju rodzinnego domu w Mizernej Bóg okazał swoją miłość tak jak nikt nigdy przedtem i potem, nie trzeba było więcej dowodów. Ludzie się żenią czy wychodzą za mąż z miłości, którą spotkali. To samo z kapłaństwem. Gdyby nie Boska miłość, to by to był tylko zawód. I to w podwójnym sensie.
To prawda, że od dziecka chciałem mieć rodzinę i zakochany byłem wiele razy. Z perspektywy 25 lat zdaję też sobie sprawę, że kapłaństwo nie zawsze jest łatwe, ale nie wiem, co jest trudniejsze: być z jedną osobą do końca życia, czy nie być z żadną: tu i tu ostatecznie chodzi o wierność. I tu i tu są momenty trudne, ale są też momenty mega radości, pokoju serca, ukochania i spełnienia. Bo Bóg jest naprawdę realny. Może nie tak namacalny, nie tak cielesny, ale jest i daje człowiekowi siłę do wszystkiego.
Po piąte, ludzie. Lubiłem ludzi. Nawet jeśli siedziałem w książkach i uwielbiałem spacery w samotności, to masę czasu spędzałem z ludźmi, czy to na wypadach w góry, czy organizując we wsi olimpiady zimowe i letnie, grając w karty, w piłkę czy w ping ponga. Dom rodzinny był bardzo gościnny. To się udzielało. I w kapłaństwie pomaga bardzo. Ludzie w kapłaństwie naprawdę są jak dzieci w małżeństwie. A nawet powiedziałbym jeszcze bardziej. Bo o ile można żyć w małżeństwie bez dzieci, to nie wyobrażam sobie kapłaństwa tylko dla Jezusa.
Po szóste, nauka. Uczyłem się bardzo dobrze. Jak sobie pomyślę, że w samej ósmej klasie zdobyłem pierwsze miejsce na olimpiadzie gminnej z polskiego, z matematyki, z fizyki i z geografii, że w szkole średniej czytałem Ingardena „Książeczkę o człowieku”, Tatarkiewicza „Traktat o szczęściu”, już nie mówiąc o Biblii, która przeczytałem całą na przełomie podstawówki i liceum, to potencjał był. I to w różne strony. To był też czas, kiedy mówiło się o ks. Tischnerze (przyjeżdżał do naszego liceum), ks. Życińskim, ks. Hellerze. Czas, kiedy Kościół wcale nie jawił się jako instytucja zacofana. Wręcz przeciwnie. Fakty i historia mówiły za Kościołem. Komuniści co prawda twierdzili inaczej, ale ich się nie słuchało z zasady. I cieszę się do dziś, że wiara nie walczy z rozumem, że ksiądz nie musi wyłączać rozumu i że bycie księdzem to żaden irracjonalny wybór. Nigdy nie musiałem rezygnować z myślenia, żeby nie zrezygnować z wiary.
Po siódme, bo tak zdecydował Kościół. Po sześciu latach studiów, formacji, poznania człowieka przełożeni powiedzieli, że się nadaję. Zaczynało nas 58, 38 zostało wyświęconych. Skoro bowiem mamy służyć w Kościele, wybór musi być wzajemny. Nie wystarczy, że ja chciałem. Musiał chcieć jeszcze Kościół.
Nie zostałem księdzem dla pieniędzy, albo żeby mieć łatwą pracę, nie zostałem dla chwały ludzkiej albo jakiejkolwiek kariery. Dziękuję Boga za to, że siedem wspomnianych motywów nie tylko stały na początku powołania, ale są równie ważne do dziś. I tak czysto po ludzku cieszę się tym, gdzie jestem i szczerze się zgadzam z tym, co kolega z Katowic mówił na tarasie Kolegium Polskiego w Rzymie: „Panowie, fajnych fach my se wybrali. Nie?”
Jeśli więc ktoś zastanawia się nad powołaniem kapłańskim, to niech myśli, nie boi się i daje Pan Bogu robić swoje.
[post_title] => Dlaczego księdzem? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => dlaczego-ksiedzem [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-07-14 19:30:07 [post_modified_gmt] => 2023-07-14 17:30:07 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10567 [menu_order] => 530 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [17] => WP_Post Object ( [ID] => 10560 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-07-12 22:57:16 [post_date_gmt] => 2023-07-12 20:57:16 [post_content] =>Różnice i spory w Kościele zawsze były, ale przyznam, że trochę się martwię rosnącą polaryzacją.
Nie mogę za bardzo zrozumieć antagonizmów, bo osobiście nie mam problemów z tym, żeby czytać Tygodnik Powszechny i słuchać Radia Maryja. Są rzeczy, za które cenię ks. Bonieckiego, są takie za które o. Rydzyka. Cieszę się, że jest Więź i Pch24, Deon i GN. Bardzo lubię tradycję i szanuję tych, którzy modlą się szczerze na mszach trydenckich. ale równie dobrze modli mi się z neonami czy Odnową w Duchu Świętym. Czy to Msza po łacinie w Bazylice na Watykanie, czy modlitwa językami na stadionie z o. Bashoborą, czy to szafarki w Anglii, czy szafarze w Krakowie, czy ministrantki w Niemczech czy tylko chłopcy przy ołtarzu, to wszystko dla mnie jest jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół. Może to wynika z osobistego doświadczenia Kościoła w wielu krajach, może z teologii św. Pawła, że w ciele każdy organ jest potrzebny i nie może ręka powiedzieć nodze: nie jesteś mi potrzebna.
Wiadomo, że są pewne formy, które bardziej lubię, ale byłbym bardzo nieuczciwy i niekatolicki, gdybym upierał się tylko przy swoim. Neokatechumeni to nie Kościół. To część Kościoła. Tradsi to nie Kościół. To część Kościoła. Charyzmatycy to nie Kościół. To część Kościoła. I jesteśmy sobie nawzajem bardzo potrzebni. Ale drogą do budowania wspólnego Kościoła nie jest walka między różnymi frakcjami, tylko dzielenie się świadectwem wiary w Jezusa jak ją przeżywamy i realizujemy każdy na swój sposób.
Żyjmy wiarą w Boga w takich formach, które nam najbardziej pomagają, ale nie walczmy z innymi, bo to nie jest ani chrześcijańskie ani katolickie. Bóg daje i dopuszcza w nas różne pragnienia i wizje, bo wie, że jesteśmy wszyscy potrzebni dla siebie, ale nigdy nie przeciw sobie.
"Myślę o tym, co każdy z was mówi: «Ja jestem od Pawła, a ja od Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa». Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni?" (1 Kor 1,12-13)
[post_title] => Różnice i spory [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => roznice-i-spory [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-07-12 23:19:10 [post_modified_gmt] => 2023-07-12 21:19:10 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10560 [menu_order] => 537 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [18] => WP_Post Object ( [ID] => 10553 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-07-10 12:59:29 [post_date_gmt] => 2023-07-10 10:59:29 [post_content] =>Przyznam szczerze, że zdziwiło mnie wiele negatywnych reakcji na ogłoszenie abp. Rysia kardynałem. Zdziwiło z powodu motywów niezadowolenia. Zasadniczo były dwa:
1) Że ustanowił szafarkami kobiety.
Każdy kto żyje w Kościele Katolickim, czyli powszechnym, wie, że kobiety są szafarzami od wielu lat i sprawdzają się bardzo dobrze. Ja się osobiście spotkałem głównie w USA i w Anglii, ale nigdy nie był to żaden problem ani dla szafarzy mężczyzn, ani dla żywotności wspólnoty parafialnej, ani dla teologii kapłaństwa. Również jeśli chodzi o ministrantki. Jeśli coś jest w Kościele dozwolone i to działa, to naprawdę powinna się nam zaświecić lampka kontrolna, czemu jesteśmy przeciw.
Bo tezy o tym, że Kościół na Zachodzi jest zepsuty a w Polsce nie, są tak samo prawdziwe jak to, że Polacy piją tylko za granicą. Są super rzeczy na Zachodzie, są i złe. Tak jak w Polsce. Nie mamy co mieć żadnych kompleksów, ale też nie mamy co wpadać w pychę. A mówię to z perspektywy bycia w ponad 20 parafiach w kilku różnych krajach przynajmniej na miesiąc na zastępstwach.
2) Że miał wpadkę z Mszą na stadionie i podobne akcje "modernistyczne".
Rozumiem, że można mieć marzenia, żeby ludzie byli idealni, ale Piotr nie został wybrany na Opokę Kościoła dlatego, że był idealny. Paweł nie dlatego, że nie popełnił błędu. Jan nie dlatego został nazwany umiłowanym uczniem, że nie uciekł z Getsemani. Na tym właśnie polega piękno życia i Ewangelii, że patrzymy na ludzi całościowo a nie doczepiamy się do szczegółów. To nie znaczy, że one nie są ważne, to nie znaczy, że nie przejmujemy się błędami czy taką albo inną próbą znalezienia nowych dróg, ale naprawdę nie życzę wszystkim malkontentom, żeby Bóg ich tak samo potraktował na Sądzie Ostatecznym. Bo to nie chodzi o to, że ktoś mi się podoba czy nie czy, tylko o bardzo fałszywą antropologię.
[post_title] => Zdziwienie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => zdziwienie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-07-10 12:59:30 [post_modified_gmt] => 2023-07-10 10:59:30 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10553 [menu_order] => 539 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [19] => WP_Post Object ( [ID] => 10422 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-06-21 23:52:14 [post_date_gmt] => 2023-06-21 21:52:14 [post_content] =>Przy okazji 25-lecia święceń kapłańskich czasem dochodzą do mnie głosy, że za dużo świętuję, że może niekoniecznie powinno się tak celebrować jubileusze. Stąd parę tych myśli.
Świętuję, bo to nasz obowiązek. Czy to szabat, czy nów, czy Pascha czy inne święta, czy rok jubileuszowy, czy niedziela i uroczystości nie były tylko wymysłem ludzkim, ale rozumiane są w Biblii jako nakaz odpoczynku, świętowania i zwrócenia myśli bardziej ku Bogu. Tak też celebrowano wesela i to nawet cały tydzień! My bardzo wiele pracujemy i umiemy pracować, ale wydaje się, że jeszcze powinniśmy nauczyć się świętować i traktować to jako obowiązek.
Świętuję, bo jest ku temu okazja. W życiu księdza najważniejsze są trzy daty w kolejności ważności: święcenia, 50-lecie kapłaństwa i 25-lecie. Nie ma narodzin dzieci, ani ich Komunii Św., by spotykać się z rodziną. Urodziny czy imieniny obchodzimy jak inni, ale jeśli się uda przeżyć wszystkie trzy uroczystości, to naprawdę cud. Stąd cieszę się, że chociaż dwie mogłem świętować.
Świętuję, bo naprawdę chcę podziękować Bogu za to, że 25 lat jestem księdzem. Mogłem umrzeć jak czterech kolegów z roku. Mogłem odejść, jak pięciu. Był moment, kiedy myślałem, że nie przeżyję. Był moment, kiedy myślałem, że odejdę. Dziś chcę podziękować Bogu za to, że mnie przeprowadził przez ciemną dolinę. Jeśli jestem księdzem, to dlatego, że On tego chciał i tego dopilnował. Dlatego czuję niesamowitą wdzięczność wobec Bożego miłosierdzia, Jego interwencji i przeróżnych łask.
Świętuję, bo naprawdę chcę podziękować ludziom. Tyle ludzi, których spotkałem na drodze kapłańskiej, tyle dobra, które od nich doświadczyłem, tyle czasu, serca, wszelakich ofiar, rozmów i modlitwy wspólnej, tego nie da się zliczyć. A za to wszystko warto i trzeba dziękować, bo ludzie są w życiu księdza po Bogu największym darem.
Świętuję, bo to też jest element duszpasterstwa. Przecież te Msze, wierszyki, kwiaty i obrazki nie są tylko dla mnie. One tworzą pewien uroczysty klimat kapłaństwa, wielkości sakramentu i misji, tego czym jest Kościół i po co. Prymicje i rocznice są miejscem szczególnego myślenia o powołaniu i kapłaństwie. I tak jak są czy były Barbórki, Dzień Nauczyciela, Mamy, Ojca, Dziadków, tak jest taki czas, kiedy świętowanie kapłaństwa ma sens przynajmniej taki jak Światowy Dzień Lasów Deszczowych (22 czerwca).
Świętuję, bo to trochę jest mój charakter. Ileż to razy przez te 25 lat zapraszałem na placki ziemniaczane, na pizzę, kawę i ciastko, lody czy kolację! Czy to Rzym czy Jerozolima, czy Angers czy Lyon, czy Tel Awiw czy Kraków, zawsze były dobre miejsca do tego, bo posiedzieć i pogadać. Zwalałem 100 osób z oazy na mleko i ciasto drożdżowe do rodzinnego domu. Zachęcałem, by świętować 50-lecie urodzin. Nie zaczynałem seminarium naukowego bez kawy czy herbaty. Chodziłem na wesele i dziesięć razy rocznie jak mogłem. Może tę otwartość wyniosłem z domu. Może tak po prostu lubię. Każdy z nas przecież ma jakieś pasje.
Świętuję, bo to jest również część miłości samego siebie. Wiem, że to zabrzmi jak obrazoburstwo, ale skoro cały kraj nie idzie do pracy, żeby co roku świętować urodziny Jezusa z Nazaretu czy Jego zmartwychwstanie, skoro świętujemy co roku to, że 2000 lat temu Miriam została wzięta do nieba, skoro państwo ustanawia dzień wolny na Trzech Króli, którzy nawet nie wiadomo, czy są postaciami historycznymi albo 1 maja każe powstrzymywać się od pracy, bo tak się świętuje pracę, to nie jest przesadą, że człowiek chce nie tylko świętować ważne rocznice ważnych ludzi, ale też ważne rocznice swoje. Mi się od dawna marzy, żeby każdy miał wolne w pracy na swoje urodziny czy imieniny. To potrafimy ustawowo znaleźć czas, by pójść na cmentarz a o sobie zapomnimy?
Nie mam wyrzutów za świętowanie. Mam wyrzuty, że są ludzie, z którymi spotykam się tylko na pogrzebach.
„Uspokójcie się! Wszak ten dzień jest święty. Nie bądźcie przygnębieni!” (Ne 8,11)
[post_title] => Po co świętować? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => po-co-swietowac [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-06-21 23:56:56 [post_modified_gmt] => 2023-06-21 21:56:56 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10422 [menu_order] => 556 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [20] => WP_Post Object ( [ID] => 10366 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-06-02 16:54:21 [post_date_gmt] => 2023-06-02 14:54:21 [post_content] =>O tym, że księży nie brakuje, pisałem wiele razy, np. tutaj (https://wegrzyniak.com/po-godzinach/maxirefleksje/3543-nie-brakuje-ksiezy/).
Skoro jednak ciągle pojawiają się głosy, że brakuje i mniej lub bardziej dramatyczne apele czy diagnozy, proponuję podjąć następujące kroki, najlepiej w kolejności zgodnej z poniższymi punktami:
1) sprawdzić, ile przypada wiernych na jednego księdza w diecezji i zobaczyć, czy rzeczywiście jest gorzej niż 30 albo 40 lat temu, np. na stronie: https://www.catholic-hierarchy.org/
2) sprawdzić, ile przypada księży na praktykujących katolików, bo to są jedyne miarodajne liczby, które mówią o „zapotrzebowaniu” na księży. Z rozmów z wieloma księżmi i w różnych miejscach słyszę, że coraz mniej ludzi spowiada się na I piątki, mniej przyjmuje po kolędzie, mniej wzywa do umierającego, czy mniej jest w różnych grupach parafialnych. Byłoby nieuczciwe, gdyby wyszło, że księża mają mniej pracy niż 10 temu a narzekają, że ich brakuje.
3) zabrać z parafii księży, którzy koncelebrują w niedzielę, bo to jest znak, że jest ich w danej wspólnocie za dużo.
4) przesunąć księży ze zbierania składki/tacy na posługę przy ołtarzu czy w konfesjonale.
5) zmniejszyć ilość Mszy św. odprawianych w niedzielę tak, by nie było Eucharystii, na której są wolne miejsca siedzące.
6) zostawić księży do nauczania religii w szkole maksymalnie do wysokości ½ etatu.
7) zastąpić księży świeckimi w tych funkcjach, do których nie trzeba święceń kapłańskich.
8) sprawdzić czy księża pracują przynajmniej 40h tygodniowo.
9) łączyć parafie, które są za małe.
10) modlić się o powołania kapłańskie.
11) pisać i mówić publicznie, że brakuje księży.
Naprawdę jestem spokojny o to, że gdybyśmy zrobili dziewięć pierwszych punktów, ostatni nie byłby potrzebny. A jak zaczynamy od końca, to nie jest to w porządku ani ludzkim, ani tym bardziej boskim.
Dziękujmy Bogu za powołania, które nam daje i używajmy rozumu, żeby dobrze nimi zarządzać. Gdybyśmy bowiem myśleli, a nie opierali się na wrażeniach, to byśmy nie narzekali.
[post_title] => Zanim powiemy, że brakuje księży [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => zanim-powiemy-ze-brakuje-ksiezy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-06-02 17:28:31 [post_modified_gmt] => 2023-06-02 15:28:31 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=10366 [menu_order] => 578 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [21] => WP_Post Object ( [ID] => 9144 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-05-17 22:49:40 [post_date_gmt] => 2023-05-17 20:49:40 [post_content] =>Wstęp
„Niech się stanie światłość” (Rdz 1,3) to pierwsze słowo Boga w Biblii. „Twoja słowo jest światłem na mojej ścieżce” (Ps 119,105b) zapisze psalmista. „Ja jestem światłością świata” powie Jezus. A Apokalipsa zapowie w ostatnim rozdziale: „Nie potrzeba im światła lampy ani światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi” (Ap 22,5).
„Bóg jest światłością” (1 J 1,15). Iść drogą światła, to iść drogą boską. Wejdźmy na tę drogę i przejdźmy najbardziej oświetlony kawałek historii świata od zmartwychwstania Jezusa aż do Zesłania Ducha Świętego.
Stacja I – Jezus powstaje z martwych
Życie zaczyna się od Boga. Ani uczniowie Jezusa, ani Maryja, ani Sanhedryn, ani Piłat, który miał władzę ukrzyżować, nie miał żadnej władzy, aby wskrzesić Jezusa z martwych. Nikt nie miał takiej władzy. Nawet jeśliby miał takie pragnienie. Jezus zostaje wskrzeszony przez Boga Ojca. Dzieje Apostolskie, List Pawła do Rzymian, do Koryntian Pierwszy i Drugi, do Galatów, do Efezjan, do Kolosan, do Tesaloniczan i List Piotra wszystkie zgodnie głoszą, że to „Bóg wskrzesił Jezusa” (Dz 2,32; Rz 4,24; 1 Kor 6,14; 2 Kor 4,14; Ga 1,1; Ef 1,20, Kol 2,12; 1 Tes 1,10; 1 P 1,21).
Życie zaczyna się od Boga. Na pierwszej stacji Jezus został skazany na śmierć przez ludzi. Na pierwszej stacji Jezus zostaje przywrócony ku życiu przez Boga. Ludzi są ważni. Ludzi są kochani. Ludzi są niezbędni. Ale jest życie, które może dać nam tylko Bóg. Żyjemy, bo Bóg nas chciał. Będziemy żyć, jeśli my będziemy chcieć Boga.
Stacja II – Apostołowie przybywają do pustego grobu
Są rzeczy, które trzeba po prostu zrobić. Może uczniowie byli ciekawi, co wymyśliły kobiety. Może im się przypomniała jakaś zapowiedź zmartwychwstania. Może serce oświetlone tlejącym się knotkiem nadziei popchało ich do grobu. Ostatecznie nie wiemy, dlaczego idą i dlaczego nie wszyscy. Ale jakoś wszyscy czujemy, że to trzeba było zrobić.
Są rzeczy, które trzeba po prostu zrobić. Na drugiej stacji Jezusa wziął krzyż na swoje ramiona, bo tak trzeba było. Na drugiej stacji uczniowie idą do grobu, bo jak można byłoby nie sprawdzić nowin, które przyniosły kobiety. Emocje są ważne. Chęci są zasadnicze. Plany i oczekiwania istotne. Ale obok wszystkiego i czasem nawet wbrew wszystkiemu, Boga trzeba po prostu szukać. Za dużo jest pustych grobów, za dużo objawień i świadków, za dużo nawróconych Tomaszów i wracających z Emaus, żeby zgodzić się ze śmiercią Boga w moim życiu. Wiele rzeczy można odpuścić, ale nie Boga.
Stacja III – Zmartwychwstały Pan objawia się Marii Magdalenie
Maria z Magdali nie szukała żywego Jezusa. Zapłakała się, bo zabrano martwe ciało. Dlatego pyta tajemniczego ogrodnika: „Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go zabiorę”. (J 20,15). Miłość nie umiera ze śmiercią, bo jest mocniejsza niż śmierć. Miłość kocha nawet po śmierci, bo w miłości jest nieśmiertelne życie. I ta miłość usłyszy: „Mario!” I ta miłość wykrzyknie: „Rabbuni!”(J 20,16). Szukając tego, co umarłe, znajduje Żywego.
Maria z Magdali nie szukała żywego Jezusa. Na trzeciej stacji Jezus upadł po raz pierwszy. Pierwszym powstaniem na drodze światła jest miłość nawet do tego, co wydaje się obumarłe. Czy to Kościół, czy wspólnota, czy Biblia, czy różaniec, czy Eucharystia czy spowiedź, cokolwiek obumarło w naszym życiu, warte jest kochania, jeśli w tym był kiedykolwiek Bóg. Bo jeśli był kiedyś, to kiedyś znów będzie. Przywrócony mocą miłości mocniejszej niż śmierć. I nawet kiedy przyjdzie nam zapłakać nad zgliszczami własnej wiary, chwyćmy się frędzla miłości, a jeszcze całe świat usłyszy nasze paschalne „Rabbuni!”
Stacja IV – Zmartwychwstały Pan ukazuje się uczniom na drodze do Emaus
Jezus idzie z tymi, którzy odchodzą od niego. Mógł ich zatrzymać. Najpierw przekonać do Pism, wytłumaczyć, wyperswadować, że bez sensu oddalać się od Jerozolimy, skoro tam dzieją się takie rzeczy. Przecież uczniowie idący do Emaus wiedzieli już o pustym grobie. Wiedzieli również o wizycie Piotra i Jana. A jednak to było za mało, by zatrzymać ich w Jeruzalem. Odchodzą, ale On nie odchodzi od nich. Jezus nie ucieka od tych, którzy uciekają od niego.
Jezus idzie z tymi, którzy odchodzą od niego. Jak matka, która spotkała Go na czwartej stacji, tak On spotyka na tej stacji ludzi niosących krzyż zwątpienia, beznadziei, niewiary, rozżalenia. Kto wie, ilu z nas ucieka teraz do Emaus. Kto w sercu nosi żal za duszpasterstwo i poświęcony czas. Ilu myśli po wakacjach zacząć żyć trochę dalej od Jerozolimy, bo Emaus kusi. Gdziekolwiek pójdziemy, z jakąkolwiek prędkością, Jezus nie zostawi nas na żadnej drodze i na każdej będzie nam towarzyszył tak delikatnie i wiernie jak tylko On potrafi i tak owocnie, jak tylko my Mu na to pozwolimy.
Stacja V – Zmartwychwstały Pan objawia się uczniom przy łamaniu chleba
W Eucharystii widać Jezusa. To, że uczniowie z Emaus poznali Go przy łamaniu chleba, może być jakąś wskazówką na to, że Jezus miał swój charakterystyczny sposób dzielenia chleba. Ale jeśli od samego początku „łamanie chleba” wiązano w Kościele z Eucharystią, trudno nie myśleć w tym miejscu o tajemnicy Boga, który przychodzi pod postacią Chleba.
W Eucharystii widać Jezusa. W piątej stacji Szymon z Cyreny pomógł Jezusowi. W piątej Jezus pomaga nam przychodząc w Eucharystii. Czy nie widzisz go bardziej, kiedy słyszysz: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje?”. Czy nie czujesz jak się zbliża, kiedy słyszysz przed swoimi oczami ”Ciało Chrystusa”? Czy nie przepełnia Cię Jego obecność, kiedy spożywszy Jego Ciało, adorujesz Go pokorą swej wiary? Obyśmy jak z uczniowie z Emaus mieli sił wołać do eucharystycznego Jezusa: „Zostań z nami”, zwłaszcza gdy ma się ku wieczorowi i zwłaszcza, gdy kończy się to, co wydawało się blaskiem.
Stacja VI – Zmartwychwstały Pan ukazuje się apostołom
Jezus nie ukazał się wszystkim. Nie ukazał się Piłatowi ani Herodowi. Nie przyszedł na posiedzenie Sanhedrynu, ani nie objawił się tym, co krzyczeli „Na krzyż z Nim” (Mt 27,22). A wydawałoby się to jakoś bardziej sensowne, normalne i przyszłościowe. Przecież sami mówili: „Niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w niego” (Mt 27,42). Jezus konsekwentnie od zmartwychwstania do wniebowstąpienia będzie ukazywał się tylko swoim uczniom.
Jezus nie ukazał się wszystkim. Przy szóstej stacji zostawił swoją twarz na chuście tylko Weronice. Teraz przy szóstej stacji zostawia siebie w oczach, serach i umysłach tych, którzy będą Jego świadkami aż na krańce świata. Napisze potem jeden z nich: „To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1,1). Żeby zobaczyć śmierć Jezusa, nie trzeba być Jego uczniem. Chcemy być Jego uczniami, bo chcemy zobaczyć Jego życie.
Stacja VII – Zmartwychwstały Pan przekazuje uczniom władzę odpuszczania grzechów
Mamy moc odpuszczania grzechów. Kto wie, co sobie pomyśleli apostołowie, słysząc: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane” (J 20,22-23). Przecież uczyli się od dziecka, że grzechy może odpuszczać tylko Bóg. Pamiętali, jaką kontrowersja była, gdy Jezus rzekł do paralityka: „Odpuszczone są twoje grzechy” (Mk 2,5). Jezus jednak jest Synem Bożym. A my? Kim jesteśmy, żeby odpuszczać?
Mamy moc odpuszczania grzechów. Przy siódmej stacji Jezus upadł po raz drugi. Drugim powstaniem na drodze światła, jest wiara w to, że mamy moc odpuszczania grzechów. Jesteśmy synami w Synu, tymi, którzy mają moc głoszenia Słowa Bożego, miłowania, rządzenia i służenia, chociaż tylko Bóg jest Panem, Miłością, jedynym Słowem i doskonałym Sługą. Nie musimy nienawidzić. Nie musimy trwać w grzechu. Nie musimy obciążać życia, tym, co zabija życie. Jest możliwe odpuszczenie grzechów w sakramencie pojednania. Jest możliwe przebaczenia w tajemnicy własnego serca. „Nie siłą, nie mocą naszą, ale mocą Ducha Bożego” (Za 4,6).
Stacja VIII – Zmartwychwstały Pan umacnia wiarę Tomasza
Dobrze, że są tacy, co chcą sprawdzić. Przecież Tomasz wierzyłby tydzień szybciej, gdyby był z innymi. Uwierzyłby na słowo apostołom, ale nie byłby wtedy sobą. Ukierunkowany na dowody, stawia warunki: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę». (J 20,25). Genialny Caravaggio tak go wymalował, że pokazał też innych uczniów, patrzących jakby z niedowierzaniem na to, jak się to wszystko skończy. Tak jakby przeczytał słowa Grzegorza Wielkiego: „Więcej pomaga naszej wierze niewiara Tomasza niż wiara Apostołów”.
Dobrze, że są tacy, co chcą sprawdzić. Przy stacji ósmej niewiasty jerozolimskie nie wiedziały, że trzeba zapłakać na sobą. Teraz przy stacji ósmej Tomasz wie, że trzeba być sobą. „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29). Ale błogosławieni również, którzy wołali: „Szukam, o Panie, Twojego oblicza” (Ps 27,8). Ci, którzy uwierzyli w objawienia i cuda. Ci, którzy szukali argumentów za prawdą. Ci, którym wystarczyło jedno kazanie Pawła i ci, którzy nawrócili się w rybie jak Jonasz, by przekonać świat cały, że tyle jest dróg do Boga, ile boskich dróg do ludzi.
Stacja IX – Zmartwychwstały Pan spotyka uczniów nad Jeziorem Galilejskim
Cuda nie skończyły się ze śmiercią Jezusa. To już trzeci raz objawił się Pan, gdy pokazał się uczniom nad Jeziorem Tyberiadzkim. Łowili całą noc i nic nie złowili, jakby chcieli nas pocieszyć, że nawet jak widziałeś i dotykałeś zmartwychwstałego Jezusa, nie napisze to za ciebie magisterki. Tam jednak idzie o coś więcej. Uwierzyli słowu Jezusa. Co więcej, rybacy uwierzyli cieśli w sprawach rybackich. I stał się cud. I wydarza się on aż do dnia dzisiejszego .
Cuda nie skończyły się ze śmiercią Jezusa. Przy dziewiątej stacji Jezus upadł po raz trzeci. Trzecim powstaniem na drodze światła jest wiara w to, że Jezus żyje i działa cuda również dzisiaj. Nie mogą kłamać cuda do beatyfikacji i kanonizacji. Miliony wotów zawieszonych w tysiącach sanktuariów świata kłamać nie mogą. Nie kłamią świadectwa uzdrowionych, wysłuchanych, zaskoczonych. Może brak cudów w moim życiu jest po to, bym dziękował Bogu za cud wiary bez cudów. A może Bóg zaprasza mnie, bym uwierzył, że On chce w moim życiu objawiać swoje cuda.
Stacja X – Zmartwychwstały Pan przekazuje władzę pasterską Piotrowi
Trzeba być Bogiem, żeby powierzyć władzę temu, kto się zaparł. To prawda, że Piotr po tym gorzko zapłakał, ale kto raz przekroczy granice, czy nie będzie przekraczał jej znowu? Czy ten kto się topił, bo stracił wiarę chodząc po wodzie, nie pociągnie na dno innych? Czy ten, którego trzeba było nazwać szatanem i kazać mu zejść z oczu, nie będzie zawadą również dla innych? A jednak Jezus nie mówi do Jana, który stał pod krzyżem: „Paś owce moje” (J 21,18). Mówi to do Piotra. I boskie zaufanie była tak wielkie, że wyzwoliło z Piotra uprzedzające wyznanie: „Panie, ty wszystko wiesz, ty wiesz, że Cię kocham” (J 21,17).
Trzeba być Bogiem, żeby powierzyć władzę temu, kto się zaparł. Przy stacji dziesiątej patrzyliśmy jak Bóg, który odział świat cały, przed całym światem został obnażony. Przy tej dziesiątej stacji widzimy, jak Bóg sam obnaża swoją świętość, powierzając władzę, powołania i charyzmaty grzesznym ludziom. Tyle w nas boskości, ile zaufania do ludzi. Tyle Boga, ile nadziei na to, że przyszłość nie musi być przeszłością. Wszystkie konfesjonały świata są niemymi świadkami tego, że Bóg nie przestał dawać nowej szansy człowiekowi. I będzie ciągle ją dawał, aż głębia Bożego miłosierdzia zrodzi głębię miłości w nas samych.
Stacja XI – Zmartwychwstały Pan daje uczniom nakaz misyjny
Tej prawdy nie można zachować tylko dla siebie. Jaki sens miałoby zmartwychwstanie Jezusa, gdyby zamknięto je w archiwach na lata? Jakie dobro wypłynęłoby z tego, gdyby uczniowie zachowali tę sprawę tylko dla siebie? Jaki cel byłby osiągnięty, gdyby światło stawiać pod korcem, albo nie mówić chorym o lekarstwie? Jezus mówi do uczniów: „Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jeruzalem i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8), bo zależy mu na Jeruzalem, całej Judei, Samarii i ziemi aż po jej krańce. Jezus mówi: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15), bo zależy mu na zbawieniu każdego.
Tej prawdy nie można zachować tylko dla siebie. Przy stacji jedenastej patrzyliśmy na gwoździe, które przybiły Jezusa do krzyża. Przy tej jedenastej stacji wyciągamy gwoździe, które nas zatrzymują w głoszeniu Ewangelii, gwoździe niewiary, lęku, własnych grzechów i nieumiejętności. Nie chcemy, żeby cokolwiek albo ktokolwiek powstrzymywało nas od głoszenia Jezusa, bo nie mówić o Nim to jak zabrać chleb głodnym, napój spragnionym lekarstwo chorym i życie umierającym.
Stacja XII – Zmartwychwstały Pan wstępuje do Ojca
Celem naszym jest niebo. Tam wstąpił Jezus. Tam wpatrywali się uczniowie, kiedy widzieli Go na oczy ostatni raz. O niej to pisze św. Paweł: „Nasza ojczyzna jest w niebie. Stamtąd też jako Zbawcy wyczekujemy Pana Jezusa Chrystus” (Flp 3,20). Jezus nie zamienił ziemi w niebo, ale otworzył drogę do nieba. Nie sprowadził mieszkańców nieba na ziemię, ale poszedł przygotować miejsce, byśmy i my stali się kiedyś mieszkańcami nieba.
Celem naszym jest niebo. Przy stacji dwunastej umierający Jezus wołał: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23,46). Przy tej dwunastej stacji Jezus powierza nasze ciała i dusze Bogu Ojcu, byśmy nie bali się o los tych, którzy umierają i byśmy nie bali się swojej własnej śmierci. Jesteśmy młodzi. Mamy zapewne inne cele, plany i założenia. Praca, rodzina, kariera, służba, spokój i wyzwania. Stoi przed nami cały świat. To prawda. Ale warto też ufać, że kiedy ten świat pożegna nas na zawsze, czekać na nas będzie całe niebo.
Stacja XIII – Uczniowie z Maryją oczekują w wieczerniku na Zesłanie Ducha Świętego
Duch przyjdzie we wspólnocie. Było ich około 120 osób. „Wszyscy oni trwali jednomyślnie na modlitwie razem z niewiastami, z Maryją, Matką Jezusa, i z braćmi Jego” (Dz 1,14). I „kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu.” (Dz 2,1). Nie przeciw sobie, ale razem. Nie połączeni zdalnie, ale na tym samym miejscu. Nie przedstawiciele, ale wszyscy. Duch wieje tam gdzie chce, ale w rodzącym się Kościele zawsze będzie przychodził tam, gdzie chociaż dwaj, albo trzej zgromadzeni są w imię Jezusa.
Duch przyjdzie we wspólnocie. Przy stacji trzynastej Maryja wzięła w swoje ramiona zdjęte z krzyża ciało Jezusa. Przy tej trzynastej stacji ramiona Kościoła ściągają nas z krzyża samotności, byśmy we wspólnocie ze śmierci przeszli do życia, byśmy we wspólnocie zamienili dolinę swych wyschniętych kości w lud kapłański, królewski i prorocki, byśmy we wspólnocie czekali na więcej, bo wspólnota otwiera zawsze na więcej.
Stacja XIV – Zmartwychwstały Pan posyła uczniom obiecanego Ducha
Duch zrobi największą różnicę. Kiedy Duch przyjdzie, to Piotr, który bał się przyznać do Jezusa przed jedną kobietą, będzie głosił Jezusa do tysięcy jerozolimskich mieszkańców i gości. Uczniowie, którzy zamknęli drzwi wieczernika z obawy przed Żydami, sami wyjdą z wieczernika bez obaw do Żydów. Ci, którzy pamiętali kohortę, która związała Jezusa w Getsemani, zobaczą trzy tysięcy dusz, które jednego dnia uwolnią się od władzy diabła, przyjmując chrzest w imię Mesjasza z Nazaretu (por. Dz 2,41).
Duch zrobi największą różnicę. Przy stacji czternastej Jezusa pochowano do grobu. Przy czternastej stacji drogi światła Duch wyprowadza nas z grobu. Tak zapowiedział to Bóg przez Ezechiela: ”Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam” (Ez 37,12-14). Tam, gdzie nie mamy pomysłu na życie, tam, gdzie dogasa płomyk nadziei, tam, gdzie wydaje się, że Bóg, Kościół, wiara i wspólnoty, zamykane są w grobach, tam Duch zrobi największą różnicę. Dlatego z całym Kościołem, czekając na Zesłanie Ducha, mniej lub bardziej zamknięci czy otwarci chcemy wołać:” Veni, Veni, Creator Spritus!”.
Zakończenie
Ojcze naszego Pana Jezusa Chrystusa,
Synu Boży, nasz Zbawco i Odkupicielu,
Duchu Święty, Pocieszycielu i Dokonawco,
Przepełnieni paschalną radością, oświeceni niegasnącym światłem wielkanocnego poranka, ożywieni życiem, które pokonało śmierć, uwielbiamy Boga w Trójcy Jedynego i oddajemy siebie, nasze duszpasterstwa, rodziny i przyjaciół, studia i prace, prosząc, by Pan pozostał światłem i zbawieniem nawet w największych mrokach i niewolach naszych życiowych i nieżyciowych ścieżek.
[post_title] => Akademicka Droga Światła [post_excerpt] => 17.05.2023 [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => akademicka-droga-swiatla [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-05-18 08:19:43 [post_modified_gmt] => 2023-05-18 06:19:43 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=9144 [menu_order] => 600 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [22] => WP_Post Object ( [ID] => 9058 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-04-19 00:06:40 [post_date_gmt] => 2023-04-18 22:06:40 [post_content] =>Przy ostatnim szumie na temat występowania duchownych w mediach, chciałem napisać, że przez 25 lat zawsze się czułem w Kościele wolny.
Kiedy w obecności kilkuset kapłanów stawiałem z wyrzutem kard. Macharskiemu pytanie o sens powrotu religii do szkoły.
Kiedy wydałem kazania bez imprimatur, bo Kuria nie zgodziła się na moje warunki.
Kiedy na Radzie Kapłańskiej mówiłem, że prędzej przejadą po mnie czołgiem, niż zrobię coś, co nie zgadza się z moim sumieniem.
Kiedy skrytykowałem o. Szustaka.
Kiedy wytknąłem błędy bp. Rysiowi.
Kiedy w Katedrze na Wawelu tłumaczyłem, że papież Benedykt XVI w jednej sprawie nie ma racji.
Kiedy przy dwóch kardynałach mówiłem, że jak ktoś uważa, że kardynał jest ważniejszy od alkoholika przed kościołem to nic nie zrozumiał z Ewangelii.
Kiedy sugerowałem przemyślenie "kościelnych rozwodów" w czasie synodu o rodzinie.
Kiedy z okazji roku miłosierdzia mówiłem siedmiuset kapłanom i kilku biskupom, że warto by przynajmniej zacząć od płacenia alimentów.
Kiedy na ambonie i w książce pisałem, że czasem zamiast "Witaj Arcypasterzu", trzeba by napisać "Witaj, Arcyzłodzieju".
Oczywiście nie zawsze wszystkim to się podobało. Czasem jeden biskup zadzwonił, żeby pochwalić a drugi, żeby za to samo ochrzanić. Czasem ktoś wylał żale w mailu a czasem za plecami. Ale skoro mnie oburza wiele cudzych wypowiedzi, to się nie dziwię, że kogoś mogą oburzać moje. Na tym polega piękno wolności i różnorodności.
Wątpię, żeby w jakiejkolwiek organizacji, firmie, partii czy rodzinie dawano ludziom tyle wolności co w Kościele.
Pewno niektórzy zarzucą, że czuję się wolny, bo wypowiadam się tylko grzecznie. Nie wiem. Mnie się wydaje, że i tak byłem czasami kontrowersyjny czy niepokornie czepialski. A może nie muszę się wypowiadać złośliwie i bez żadnej trzymanki, bo czuję się wystarczająco wolny?
W każdym razie, ciągle Kościół pozostaje dla mnie nr 1 na liście organizacji wolnościowych. Tyle zaufania, co daje mi Kościół, bez kontroli i sprawdzenia, to od nikogo nie dostałem.
To nie znaczy, że nie ma spraw, które mnie nie bolą. To nie znaczy, że nic nie trzeba zmienić. To dla mnie znaczy, że wciąż bardziej jest za co dziękować.
I niech Bóg nam doda sił, byśmy dawali tyle wolności Kościołowi, ile wolności daje nam Kościół!
Jakoś jestem spokojny o Jana Pawła II. Jeśli o kimś mógłbym powiedzieć, że jest na pewno święty, to o nim. Nie dlatego, że został beatyfikowany i kanonizowany, bo to jest tylko konsekwencja. Dlatego, że po prostu był święty. Dotąd mi w uszach brzmią słowa, które ks. Konrad Krajewski - wtedy jeszcze ceremoniarz papieski - w Kolegium Polskim w Rzymie powtarzał jak refren: „Dotykałem świętego. Dlaczego nie zostałem świętym?”.
Nie boję się akt, archiwów i świadków, tak jak nie boję się, że ktoś znajdzie jakiś starożytny manuskrypt, które będzie miał inną wersję Ewangelii. Jest bowiem za wiele świadectw, które potwierdzają jej zgodność, żeby lękać się o to, co z tymi świadectwami może nie być zgodne. Miliony ludzi na całym świecie śledziło papieża z daleka i z bliska. I jeśli wołaliśmy „Santo subito”, to nie dlatego, że wybraliśmy emocje i rezygnację z solidnych badań. Po prostu było to tak oczywiste jak słońce i księżyc, a świadków tego, że nie ma się do czego przyczepić było więcej niż lądowania Amerykanów na księżyc.
Problem nie jest z Janem Pawłem II. Problem jest z nami. Coś dziwnego dzieje się w społeczeństwie i to jest widoczne przynajmniej na siedmiu płaszczyznach.
Po pierwsze, nie zależy nam na rozwiązywaniu prawdziwych problemów. W styczniu 2013 trzy razy dziennie sprawdzałem, co na temat Kościoła i księży piszą na głównej stronie portale gazeta.pl, onet. pl. i interia.pl. Okazało się, że ilość artykułów na głównej mówiąca na ten temat wahała się między 30 a 60 w zależności do portalu i prawie wszystkie były negatywne, tzn. mówiące o negatywnym zachowaniu księży. W styczniu 2023 roku zrobiłem podobnie, z tym, że sprawdzałem raz dziennie i dodałem jeszcze wirtualna.pl. Z grubsza (bo zawsze coś mogłem pominąć) na głównej stronie na temat Kościoła i księży było tekstów: 27 (Interia), 28 (WP), 40 (Gazeta) a nawet 45 (Onet). Księży w Polsce jest 30 tysięcy, 4 razy więcej jest lekarzy, 5 razy więcej jest żołnierzy, 20 razy więcej jest nauczycieli, ale ilość artykułów na temat innych profesji jest zdumiewająca niska. A przecież wystarczy zejść z Internetu do realu, żeby zobaczyć, że problemy, którymi żyją ludzie są naprawdę inne. Ale nam jako społeczeństwu nie zależy na rozwiązywaniu prawdziwych problemów. I to jest pierwszy nasz problem.
Po drugie, nie zależy nam na faktach. Były badania GUS-u na temat przyczyn małej dzietności Polaków. Każdy mógł je zobaczyć. Abp Jędraszewski w liście na Wielki Post wymienił te, które były najczęstsze. Rozpętała się burza. To nic, że z badań wynikało, że tylko 2% podaje za przyczynę zbyt małej mieszkanie. I nawet można by zrozumieć sławny list Polki, bo przecież ktoś może się w tych 2% procentach znajdować. Ale jeśli największe portale – także katolickie – szerują problemy z przewijakami i nawet jedna czy drugi profesor mówią w mediach, że przyczyną braku otwarcia na życie - wbrew badaniom - są problemy finansowe, to o co nam chodzi? Nam jako społeczeństwu coraz mniej zależy na faktach. I to jest drugi nasz problem.
Po trzecie, nie zależy nam na prawdzie. Wybuchła afera z ks. Stryczkiem. Kilkaset świadków przesłuchanych. Nie skażą go za mobbing. „Ale jest winny, choćby sąd inaczej orzekł, bo to są takie sprawy, których się nie da udowodnić”. Wybuchła sprawa z bp. Szkodoniem. Był proces. Nie stwierdzono winy. „Ale skoro nie ma pewności, że nic nie było, na pewno coś było”. To samo z kard. Dziwiszem. Przyjechał z Rzymu kard. Bagnasco. Sprawdzał zarzuty tuszowania pedofilii. Zarzuty się nie potwierdziły. „Ale skoro się znali z Rzymu, to na pewno poszło po znajomości”. Nam jako społeczeństwu nie zależy na prawdzie. Zależy nam na tym, żeby nasza opinia była prawdą, a nie żeby prawda była naszą opinią. I to jest nasz trzeci problem.
Po czwarte, nie zależy nam na żadnych archiwach. Przerabialiśmy to już przy okazji lustracji a jeszcze bardziej w sprawie McCarrricka. Raport był zrobiony rzetelnie. Każdy mógł go przeczytać. I każdy kto umie czytać, zobaczył, że nie można oskarżać papieża w tej sprawie. Pomogło? Nie. Wystarczy poczytać niektóre teksty a jeszcze lepiej komentarze. Tysiące ludzi dalej uważa i powtarza jak mantrę, że papież jest winny. Dlatego rozpowszechnia się zdjęcie papieża z McCarrrickiem, wypowiadając słowa o „drapieżcy seksualnym” i sprawa gotowa. Zmieniły coś badania archiwów? Nie. Bo nam jako społeczeństwu nie zależy na archiwach. Nam zależy na hakach. I to jest nasz czwarty problem.
Po piąte, nie zależy nam na ofiarach. Gdyby nam zależało na ofiarach, to byśmy walczyli z pedofilią a nie z pedofilią w Kościele. Jeśli nauczyciel widzi, że cała klasa ściąga na sprawdzianie i wpisuje ocenę niedostateczną tylko prymusowi, to czy nauczycielowi zależy na tym, żeby cała klasa nie ściągała? Nie. Zwłaszcza, że cała klasa cieszy się, że prymus dostał pałę. Gdyby nam zależało na ofiarach, to byśmy sprawdzili wszystkie archiwa, wyłapali każdego SB-ka, który złamał życie niejednej osobie. Wyrzucili z sejmu i sądów ludzi, którzy przyłożyli rękę do rządów komuny. Zrobilibyśmy narodowy program walki z pedofilią, informowali na portalach, jak sobie radzi z tym Kościół a jak nauczyciele, jak lekarze a jak terapeuci. Przepytali świat celebrytów i dziennikarzy. Ale nam nie zależy na ofiarach. Raz skrzywdzeni staję się narzędziem partykularnych interesów. I to jest nasz piąty problem.
Po szóste, nie umiemy myśleć. Przecież każdą sprawę musi się rozpatrywać w szerszym kontekście, również historycznym. Czy naprawdę mądrym jest oskarżać katolickich lekarzy za to, że sto lat temu operowali bez masek? Czy można śmiać się ze starożytnych uczonych za to, że uważali, że ziemia jest płaska? Nigdy nie wolno przerzucać swoich pojęć i rozumienia wiedzy na czasy, kiedy takiej wiedzy nie było! Historia lubi się powtarzać. I wierzę gorąco w to, że tak jak my oskarżamy poprzednie pokolenia, oskarżą i nas. Nie wiem za co. Czy za pozwalanie od najmłodszych lat na smartfony, czy za to, że będąc tak wykształceni, nie rozumieliśmy, że aborcja to zabójstwo. Nie wiem za co. Ale jeśli społeczeństwo nie postawi na homo sapiens, to homo emoticus na pewno nie będzie przejmował się, jaka była historyczna prawda, tylko wsadzi nas w takie ramy, jakie mu będą pasować. Nie potrafimy zgodzić się na prymat myślenia nad emocjami. I to jest nasz szósty problem.
Po siódme, jesteśmy nielogiczni. Jeśli ktoś mówi, że nie rozumie, jak papież mógł nie zrobić więcej dla ofiar, a afiszuje się profilem wspierającym marsz za aborcją, jeśli ktoś strzela do kamery, że episkopat to dno a nie zna nawet 10% biskupów, to nie ma w tym żadnej logiki. Logika jest nieodłączną częścią prawdy. I nie będzie prawdy tam, gdzie nie będzie logicznego myślenia. Nie potrafimy logicznie myśleć, coraz mniej łączymy przyczyny ze skutkami, nie przeszkadza nam, że to się nie trzyma kupy, bo światem zaczęły rządzić lajki a nie logika. Stąd również nie oblejemy studenta, bo choć logicznie tyle mu się należy, tak zrobić nie można, bo nas lubił nie będzie. Zdecydowaliśmy się jako społeczeństwo, że lubienie jest ważniejsze niż logika. I to jest nasz siódmy problem.
Problemem nie jest Karol Wojtyła II, bo jemu zależało na prawdzie i ta prawda go wyzwoliła. Problem jest z nami. On nas przeprowadził przez Morze Czerwone. Nam zachciało się na nowo Egiptu. Nie prawdy, do której dochodzi się przez krzyż, ale faraonów emocji, manipulacji, krzyków i podziałaów. I jak tak dalej pójdzie, skończymy zniewoleni każdy własną wizją przeszłości. Jak rodacy Jezusa, którzy potrafili nawet zapłacić za to, żeby rozgłaszać, że Chrystus nie zmartwychwstał.
[post_title] => Problemem nie jest Jan Paweł II [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => problemem-nie-jest-jan-pawel-ii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-04-01 17:04:50 [post_modified_gmt] => 2023-04-01 15:04:50 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=8867 [menu_order] => 657 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [24] => WP_Post Object ( [ID] => 8454 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-03-17 13:30:04 [post_date_gmt] => 2023-03-17 12:30:04 [post_content] =>Panie Jezu Chryste,
Chcemy razem z Tobą przejść Twoją drogę krzyżową. Drogę, która jest męką, która prowadzi nawet do śmierci, ale drogę, która wiedzie ostatecznie do zmartwychwstania.
Chcemy na to dzisiejsze rozważanie wziąć ze sobą Kościół. Kościół bowiem czasem może być krzyżem. Czasem bycie w Kościele może być bardzo trudną drogą, cierpienia, upadków i powstawania. A czasem to i my sami możemy być dla Kościoła bardzo trudnym balastem.
1. Jezus zostaje skazany na śmierć
Jezus zostaje skazany na śmierć. Wysoka Rada wydała wyrok. Sanhedryn chciał, żeby Jezus umarł. Piłat zawyrokował, że ma to być śmierć krzyżowa. Jezus, Bóg-człowiek, chociaż w pełni wolny, zostaje skazany na los, który będzie losem krzyża.
Zostaliśmy skazani na Kościół. Chociaż ludzie wolni, ktoś zadecydował za nas, żebyśmy byli w Kościele. Rodzice przynieśli nas do chrztu. Zostaliśmy wychowani w katolickim kraju, społeczeństwie, które wierzyło w Boga i w Kościół. W jakimś sensie tak jak zostaliśmy skazani na to, żeby być Polakami, zostaliśmy skazani na to, żeby być w Kościele. To wydaje się być przeciw naszej woli. To wydaje się być ograniczeniem. Ale tak jak w przypadku Jezusa ta decyzja nie musi być skazaniem na bezsensowny los, nawet jeśliby on nieraz wiązał się z cierpieniem. Może to być droga do najpiękniejszego życia.
Prosimy Cię, Jezu, przy tej stacji, byśmy nie tracili wiary w to, że każdy krzyż, również krzyż Kościoła, może mieć dla nas życiodajny i zbawczy sens.
2. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
Jezus wziął krzyż na swoje ramiona. Mógł go odrzucić, mógł powiedzieć, że się nie zgadza z wyrokiem. Mógł twierdzić, że to nie jest sprawiedliwe. On, znając losy świata i wolę Bożą, decyduje się na to, żeby wziąć krzyż na swoje ramiona. Może to niesprawiedliwe. Może to okrutne, ale decyduje się na tę drogę, bo Mu zależy na odkupieniu każdego człowieka.
My również wzięliśmy krzyż Kościoła na swoje ramiona. Mogliśmy odrzucić wiarę. Mogliśmy nie dać wychować się po katolicku. Mogliśmy wiarę zmienić, stracić. Mogliśmy nie przyjść dziś do kościoła. Mogliśmy swoją decyzją – jak niektórzy z naszych znajomych - pozostawić Kościół w tyle i powiedzieć, że to nie nasza sprawa i nie nasz krzyż. Jest w nas wiele Chrystusa, jeśli decydujemy się na to, żeby wziąć krzyż Kościoła na swoje ramiona. Jest w nas wiele Chrystusa, kiedy nie uciekamy od Kościoła, nawet jeśliby był dla nas nieraz bolesnym krzyżem.
3. Jezus upada po raz pierwszy pod krzyżem
Wydaje się to dziwne, że Jezus upada pod krzyżem zaraz po tym, jak go wziął na ramiona. Czy sobie go źle chwycił? Czy był za ciężki? Czy Jezus nie był przyzwyczajony? A może biczowanie i cierniem ukoronowanie tak zmęczyło skazańca, że wystarczył mały kamień, nierówność, czy chwila nieuwagi, by znaleźć się na ziemi przytłoczony drzewem.
Pierwszy upadek w drodze krzyżowej Kościoła to mój osobisty upadek. Chociaż zostałem ochrzczony i przystąpiłem do I Komunii. Chociaż przyjąłem Jezusa za mojego Pana i Zbawiciela. Chociaż śpiewałem, że kocham Jezusa i przyjąłem Ducha w sakramencie Bierzmowania. Chociaż setki razy wyznawałem publicznie „Wierzę w jednego Boga”, upadam, popełniam grzechy, znajduję sobie wiele bożków i spraw, które są dla mnie ważniejsze niż Bóg. Jestem grzesznikiem. W Kościele jestem grzesznikiem. Pierwszy upadek Kościoła to mój osobisty upadek. Gdyby nie było naszych upadków, nie byłoby grzechu w Kościele. Mam świadomość, że to boli, że to dziwne i nielogiczne, ale wstaję, chociaż upadam po raty tysięczny w Kościele, chociaż w spowiedzi po raz tysięczny obiecuję, bojąc się, czy się poprawię. Wstaję, bo wiem, że Kościół, to nie tylko historia moich grzechów, ale również historia powstawania od pierwszego do ostatniego upadku.
4. Jezus spotyka się ze swoją Matką
Józef pewno już nie żył. Jezusowi została tylko Matka. Maryja tak często nieobecna w Ewangelii, pojawia się teraz. W tak ważnym momencie. Nie wiemy, co mówili, nie wiemy, jakie były gesty, nie wiemy prawie nic. Wiemy, że była miłość matczyna, która dodała sił, żeby iść dalej. Miłość bardzo potrzebna, bo miłość po pierwszym upadku.
Na drodze krzyżowej Kościoła spotykamy naszych rodziców. Może jeszcze żyją. Może nie. Może jedno tu, drugie już po tamtej stronie. Chcemy przy tej stacji podziękować im za to, że jeśli wierzymy, to w dużej mierze dzięki nim. Że nauczyli modlitwy, że dawali przykład, że pocieszali na duchu. Jacy byli nasi rodzice? Czy byli pomocni? Czy może raczej od Boga odciągali? Mogą być bowiem i tacy rodzice, którzy są przeszkodą na drodze krzyżowej Kościoła.
Módlmy się za wszystkich rodziców, za tych, dzięki którym jesteśmy w Kościele i za tych, którzy nigdy nie zrozumieli, dlaczego chcemy w Kościele pozostać.
5. Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi
I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracał z pola, żeby pomógł dźwigać krzyż Jezusowi. Pomógł chociaż go przymusili, pomógł, chociaż był zmęczony, chociaż nie miał takich planów. Ale ta pomoc musiała wydać owoce, skoro Ewangelia zapamiętała imion jego synów. Dzięki przymuszonej pomocy może nawróciła się cała rodzina.
Na drodze krzyżowej Kościoła jest wielu takich, którzy nam pomagają z posłuszeństwa. Mocą dekretu biskupa ten proboszcz znalazł się na tej parafii, ten wikary przygotowywał do I Komunii czy bierzmowania. Organista, kościelny, katechetka, siostra zakonna, animator na rekolekcjach, spowiednik w konfesjonale to często ludzie, których nie wybieramy, ale spotykamy ich na naszej drodze, bo ktoś ich na tej drodze postawił. Postawił, żeby nam pomógł.
Módlmy się przy tej stacji za nich. Bo dzięki nim żaden z nas nie idzie na drodze krzyżowej Kościoła sam. I nigdy sam nie będzie musiał dźwigać swego krzyża.
6. Święta Weronika ociera twarz Jezusowi
Weronika nie została przymuszona. Sama wybiegła z tłumu, chociaż mogli ją stratować, czy odrzucić siłą. Sama wyciągnęła chustę, sama otarła twarz. Sama zostawiła kawałek serca, nie wiedzą, że Jezus zostawi jej na chuście swoje własne oblicze.
Patrząc na św. Weronikę, myślimy o tych ludziach, którzy nie z urzędu, nie z zawodu, nie z dekretu, ale całkiem spontanicznie otarli nam twarz, sprawiając, że chociaż trochę było w życiu lżej. Myślimy o ciociach i wujkach, o tych w klasie czy autobusie, o tych na ulicy czy przystanku, o tych w kościele, którzy nawet przez znak pokoju czy uśmiech sprawili, że nam było trochę lżej. Dziękujemy za tych, którzy wspierali rekolekcje, którzy groszem ocieplali kościół i salki parafialne.
Czy nigdy w Kościele nie doznałem od ludzi Kościoła jakiegokolwiek dobra? Dziękujemy za tych wszystkich, których może nie znamy nawet z imienia.
7. Jezus upada po raz drugi pod krzyżem
Bardzo dziwny upadek Jezusa. Przecież spotkał się z mamą i to mu musiało dodać sił. Przecież Szymon pomógł dźwigać krzyż, to było mu lżej. Przecież św. Weronika otarła twarz, więc widział trochę lepiej. Przedziwny upadek mimo pomocy wokół.
Drugi upadek drogi krzyżowej Kościoła to upadek innych ludzie. Wiele doznaliśmy od ludzi Kościoła pomocy, ale widzimy też, że wielu ludzi Kościoła upada. Widzimy, że tamten kradnie, ta oszukuje, tamci się rozwiedli, ten plotkuje, ci się nie odzywają przez lata, widzimy, ile jest obłudy, bo ktoś potrafi siedzieć godzinami w kościele, by potem piekło robić wszędzie. Bolą nas okrutnie te upadki, zaprzeczenia tego, czym powinien być Kościół. Leżąc przy drugim upadku cierpię z powodu grzechu innych ludzi, tak jak cierpiałem przy pierwszym upadku z powodu moich własnych grzechów. I modlę się o to, żebym miał siły powstać, tak jak mam siły powstawać z własnych grzechów. I o to, żeby żaden upadek innych ludzi nie zgorszył mnie tak, bym pozostał leżąc na drodzy, tak jak nigdy moje grzechy nie zabiły we mnie wiary w miłosierdzie Boże.
Prosimy Cię Jezu o to, by cudze grzechy nie pozwoliły nam odejść od Kościoła.
8. Jezus pociesza płaczące niewiasty
Po ludzku te kobiety miały rację. Widziały przecież cierpiącego mężczyznę. Płakać się chce, jak się widzi krzywdę drugiego człowieka. Po ludzku jerozolimskie niewiasty miały rację, ale prawda była gdzieś głębiej: „Nie płaczcie nade mną - mówi Jezus - ale płaczcie nad sobą i nad waszymi dziećmi, bo jeżeli z zielonym drzewem to się dzieje, co dopiero stanie się z suchym”.
Patrząc na spadające łzy jerozolimskich kobiet, myślimy o tych, którzy w Kościele narzekają. O tych, którzy lamentują nad Kościołem, nad innymi, ciągle są niezadowoleni i wydaje się, że mają rację, bo jest tyle zła i grzechu w Kościele, że trzeba lamentować, że trzeba narzekać, że trzeba już nad Kościołem płakać. A Jezus mówi: To nie tak. Zapłacz nad sobą i nad swoimi dziećmi. Zapłacz nad tym, nad czym masz władzę. Narzekaj na to, co ty możesz zmienić. Nie daj się skusić na tani lament, które nie zmieni nic, tylko zostawi żal i brud, mieszając ideał z popiołem.
Prosimy przy tej stacji, byśmy nie narzekali na to, czego nie możemy zmienić. A jeśli trzeba płakać, byśmy zapłakali przede wszystkim nad sobą i swoimi bliskimi.
9. Jezus upada po raz trzeci pod krzyżem
To chyba był najbardziej bolesny upadek. Niedaleko od końca. Wydawało się, że już doszliśmy na miejsce. Bolesny upadek człowieka, który nie wie, czy da radę iść dalej i coraz trudniej znajdować siły, by powstać, zwłaszcza, że widzisz już z daleka szykowane gwoździe.
Medytując nad trzecim upadkiem Jezusa, pomyślmy w drodze krzyżowej Kościoła o upadkach kapłanów, upadkach sióstr zakonnych, upadkach biskupów, upadkach papieży. Pomyślmy, żeby zobaczyć to całe zło, które przygniata nie tylko ich, ale i nas wszystkich. Bo przecież boli, kiedy ksiądz nie radzi sobie z alkoholem, boli, kiedy prowadzi podwójne życie, kiedy oszukuje i poniża, boli kiedy krzywdzi dzieci, niszcząc nieraz ich całe życie, boli, kiedy nie przyznaje się do grzechów nawet mniejszych, boli, kiedy grzechy kryjemy pod dywan, jakbyśmy nie wierzyli, że oczy Boga widzą wszystko. Boli, że ci, którzy powinni być bardziej święci, są nieraz dalej od Boga niż ludzie niewierzący.
Módlmy się, żeby Bóg pomógł nam powstać z tego upadku, bo my sami ludzi, nie damy sobie rady.
10. Jezus z szat obnażony
Ten, który stworzył cały świat, zostaje obnażony z szat. Który kwieciem ubiera miliony łąk, zostaje pozbawiony jedynego odzienia. Ten, który co roku pokrywa śniegiem pół świata, przez jednego żołnierza zostaje wystawiony na drwiny. Obdarcie z szat to obdarcie z godności. Pohańbienie. Wzgarda. To nie tak ma być. Bóg, który jest Panem chwały. Syn Boży, przez którego wszystko się stało, co się stało, wygląda jak nic.
Przy tej stacji myślimy o wstydzie w Kościele. O poczuciu odarcia z ideałów, odarcia z autorytetów, odarcia z marzeń, czasem odarcia z wiary. Atakowani z różnych stron, w domu i pracy, czujemy się jak Jezus odarty z szat i palimy się ze wstydu za Kościół, za księży, za biskupów, za papieży, za siebie, bo widzimy jak bardzo jesteśmy nadzy.
Prosimy Cię Jezu, by ten wstyd oczyścił nas, żeby to pohańbienie nie było motywem głupich decyzji, byśmy nie stracili przekonania, że ta stacja jest tylko jedną stacją i że nie warto rezygnować z tej drogi, nawet kiedy przyjdzie nam przełykać swój i nie swój wstyd.
11. Jezus przybity do krzyża
Trzy gwoździe wystarczyły, żeby przybić Jezusa do krzyża. Jeden przybił prawą rękę, drugi lewą, trzeci przygwoździł nogi. Gwoździe, które stały się bólem prowadzącym aż do śmierci.
Co mnie najbardziej boli w Kościele? Jakie trzy gwoździe najbardziej poruszają moje serce? Czy brak jedności chrześcijan? Czy zgorszenia z powodu grzechów księży i reakcje na nie? Czy brak zaangażowania świeckich? A może brak słuchania słowa Bożego, bo to ze słuchania przecież rodzi się wiara? Czy to, że może nasze własne dzieci nie chcą już wierzyć w Boga? Jakie są moje trzy gwoździe, przez które czuję się obolały w Kościele? I czy znam też, jakie gwoździe ja wbijam w serce Kościoła, przez które to Kościół czuje się z mojego powodu obolały .
12. Jezus umiera na krzyżu
Nawet Bóg zdaje się upuszczać Jezusa, kiedy mówi: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Jednak Jezus pełen ufności powie zaraz: „Ojcze, w twe ręce oddaję ducha mojego”. Wiem, że twe ręce są blisko mnie, dlatego składam na nie mojego ducha, wiem, że jesteś blisko mnie, dlatego chociaż słabym głosem, mówię przecież „Ojcze, Abba, Tato”. Chociaż wydaje mi się, że powinienem żyć, bo jestem niewinny, chociaż wydaje się, że nie powinienem umierać, bo Ty jesteś wszechmogący, chociaż wydaje się to nielogiczne, bo tyle dobra zrobiłem dla ludzi. Tam jednak, gdzie nie ma logiki sensu pozostaje logika zaufania. Bóg widzi więcej nawet tam a może zwłaszcza tam, gdzie cała ziemia pokrywa się mrokiem.
Może wydawać się, że Kościół się kończy. Może chrześcijaństwo umiera jak umarli greccy bogowie. Może Kościół odchodzi jak wiara piramid egipskich. Tam jednak, gdzie my nie widzimy nawet na parę lat, Bóg widzi już na wieczność. Dlatego, nawet jeśli w wielu umiera wiara w Kościół, chcemy wyznać wiarę Kościoła, że Bóg widzi więcej. I jeśli nawet nie jesteśmy w stanie wyrazić naszego bólu, chcemy powiedzieć chociaż jedno: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego”
13. Jezus zdjęty z krzyża
Maryja przytula Jezusa jak w Betlejem. Tam nowo narodzony. Tu ledwo co po śmierci. Tam Niemowlę, tu dojrzały Odkupiciel. W Betlejem pieluchy. Na Golgocie krew. Matka zawsze będzie blisko swojego dziecka. Bez względu na to, w jakim ono jest stanie.
Przy tej stacji myślimy o tym, że naszą matką jest Kościół. Nieraz byliśmy umarli z powodu grzechów, ale Matka Kościół przytuliła nas w sakramencie pojednania. Byliśmy umarli fizycznie, ale Matka Kościół odprowadziła nas na cmentarz, dbając wcześniej o namaszczenie chorych. Myślimy o tym, jak bardzo jesteśmy umarli, kiedy włóczymy się po świecie jak marnotrawni synowie i córki, a ona czeka na nas jak matka na własne dziecko. Kościół nas nie odrzuci. Kościół nas się nie wyprze. Kościół nie będzie się nas wstydził. Ani żywych ani zmarłych. Bo miłość Kościoła do swoich dzieci jest miłością matki i ojca, jest miłością samego Chrystusa.
Prosimy Cię Maryjo o wiarę w Kościół, która jest naszą matką, bez względu na to, jakimi jesteśmy jej dziećmi.
14. Jezus złożony w grobie
Józef z Arymatei i Nikodem przyszli do Piłata, prosząc o pozwolenie na pochówek Jezusa. Nie pojawiali się jakoś szczególnie wcześniej w Ewangelii, ale teraz są i to są konkretnie. Poszli. Załatwili. Zdjęli. Namaścili. Owinęli w szaty. Przenieśli. Pochowali. Zatoczyli kamień. Ludzie konkretów.
Na drodze krzyżowej Kościoła, kiedy gubimy się i nie wiemy, co robić, ważne byśmy robili rzeczy konkretne, żebyśmy mieli trzeźwą głowę, która może świata nie zbawi, na pewno świata nie odkupi, ale może zrobić jedną drobną rzecz: posprzątam kościół, przeczytam czytanie, odwiedzę chorych, zapytam, czy sąsiad nie potrzebuje pomocy, przytulę opuszczonych. Konkret.
Chcemy przy tej ostatniej stacji prosić Jezusa o łaskę konkretu. Byśmy zobaczyli na własne oczy, co konkretnego każdy z nas może zrobić w Kościele i dla Kościoła, nawet gdyby tysiące ludzi powtarzało, że on na zawsze pozostanie w grobie.
[post_title] => Droga krzyżowa Kościoła [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => droga-krzyzowa-kosciola [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-03-21 01:56:15 [post_modified_gmt] => 2023-03-21 00:56:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/?p=8454 [menu_order] => 684 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [25] => WP_Post Object ( [ID] => 7584 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-03-06 16:30:34 [post_date_gmt] => 2023-03-06 15:30:34 [post_content] =>Jeszcze w zeszłym roku wypowiadałem się na temat filmu "The Chosen" w TVP, zachęcając do oglądania (18.12.2022 - "Między niebem a ziemią"). Proszony jednak z różnych stron, by odnieść się do krytyki filmu, skreślę parę słów.
1. Film nie musi się podobać. To tylko film. Jednym pomaga, innym nie. Skoro wielu współczesnym nie podobał się Jezus na żywo, tym bardziej nie dziwi, że nie będzie się podobał niektórym na filmie. Zwłaszcza, że nie musi. I zwłaszcza, że to nie Jezus, tylko aktor grający Jezusa!
2. Film musi zawierać słowa, dialogi, i sceny, których nie ma w Ewangelii. Na tym polega jego dodatnia wartość. A jeśli jest dłuższy, to tego musi być więcej. Przecież Ewangelię Marka można przeczytać w godzinę. Jak się chce zrobić serial, to nie 50%, nawet nie 80%, ale 95% będzie spraw pozabiblijnych. Naprawdę nie podobał się z tego względu hit oskarowy „Ben Hur” (1959), wcześniejsza „Szata” (1953), czy chociażby ostatni Exodus (2014)?
Jeśli boimy się wszystkiego, co nie jest w Ewangelii, to trzeba by zakazać wielu homilii, spalić „Jezusa z Nazaretu” nie tylko Brandstaettera. To prawda, że ktoś może uwierzyć, że Jezus jest tylko taki jak na filmie, bo są i ci, co myślą, że Oskar Schindler był takim dobrym jak na filmie, ale na to już nie poradzi. Jak ktoś nie chce poznać prawdy, to jej nie pozna. Czy jednak z lęku przed złą percepcją mamy zabronić kolędy: „Dobrze, żeś się Jezu pod Giewontem zrodził?”, albo oglądania obrazów biblijnych, na których więcej krajobrazu flamandzkiego niż Judei i Galilei? Jeszcze może spalmy ołtarz Wita Stwosza. Ludzi trzeba uczyć myślenia a nie usuwać coś, co myśleniu służy jak najbardziej. Pewno, że się uśmiecham, jak czytam teraz Ewangelię Mateusza, ale jak musiałbym być spłaszczony, żeby myśleć, że Ewangelista Mateusz był taki jak na filmie!
3. Film musi położyć akcent na to, co chce położyć. Tak samo robili Ewangeliści. Inaczej akcenty stawiał Mateusz, inaczej Jan. I tak jak nie można mieć pretensji do Łukasza, że dużo pisze o Maryi, tak do twórców filmu za to, że kobiety rzekomo odgrywają za wielką rolę. A przecież nie da się pomyśleć Ewangelii bez Maryi, Elżbiety, Marii Magdaleny, Marty i Marii, które odgrywają naprawdę kluczowe role. Z Podhala jestem i od dziecka wychowany na podziale męskich i kobiecych prac, ale kompletnie nie widzę, żeby w tym filmie rządziły przede wszystkim kobiety.
4. Film musi mieć takich aktorów jak społeczeństwo. W przedszkolu grają przedszkolaki, w Chinach skośnoocy, a w USA biali i czarni. Pewno Żydzi w czasach Jezusa nie byli ani tak biali ani tak czarni jak niektórzy na filmie, ale myślę, że wzrost i waga apostołów też była inna niż aktorów. Kolor włosów i ilość też. Już nie mówiąc o zębach.
5. Hitem jest zarzut, że Maryja nie przypominała Matki Bożej z Fatimy czy z innych objawień. Wystarczy popatrzeć na Matki Boskie w Polsce, żeby dojść do wniosku, że wszystkie nie mogą być podobne do Maryi, bo się bardzo różnią. W takim razie zdecydowana większość to obrazy i figurki przekłamane. Serio, mamy więc zakazać ich kultu? Człowieku rozumny! Nie idź tą drogą. W życiu musi być więcej myślenia niż uprzedzenia.
6. Zarzuca się, że na filmie Jezus sporo żartuje. Przypomniał mi się stary artykuł: „Czy Jezus się śmiał?”, w którym autor przekonuje, że Jezus płakał, bo mówi, o tym Ewangelia, a skoro nie mówi, że się śmiał, to się pewno nie śmiał. I jeszcze tenże autor tłumaczył dlaczego: bo nie ma się co śmiać na tym świecie!
To się nazywa projekcja. Jak ktoś ma w sobie obraz Jezusa poważnego, to mu się będzie kłócił z obrazem filmowy. Tak samo wszyscy mamy obraz Jezusa szczupłego. A może był gruby? Niech ktoś spróbuje choćby znaleźć krzyż z otyłym Jezusem. Też byśmy się dziwili chociaż guzik wiemy na temat jego wagi.
7. Zarzuca się, że Jezus neguje tradycję i władzę. Negował, to znaczy krytykował i to jeszcze surowiej niż na filmie (może będzie pod koniec).
8. Zarzuca się, że Jezus w odc. 6 mówi, że jego ojciec mieszka w niebie i mówi to o św. Józefie, który nie mógł być jeszcze w niebie, bo jeszcze Jezus nie umarł. Ciekawa sprawa, bo jak powiedział do łotra „dziś ze mną będziesz w raju”, to jak mógł być w raju w Wielki Piątek? Tak przed Wielkanocą można? A ten biedak, co leżał na łonie Abrahama z przypowieści Jezusa to gdzie był, jak nie w raju? A Henoch, co został wzięty do nieba? A ci, co w niebie się cieszą z jednego nawróconego jeszcze za życia Jezusa? Sprawa czasu i jak na czas patrzy Bóg będzie zawsze tajemnicą. I zawsze można powiedzieć: a może Jezus wiedział, że Józef już jest w niebie. Nie mógł? Na ilu pogrzebach słychać, że zmarły już jest w domu ojca, chociaż żaden mówiący nie ma szczególnych objawień.
9. Są jeszcze inne zarzuty, wielu nie doczytałem, wielu nie dosłyszałem, ale te wszystkie pewno mają jeden wspólny mianownik: jest do czego się doczepić. To prawda, ale to wynika tylko z tego, że ktoś szuka na filmie to, czego na filmie się nie szuka. Film to nie Kongregacja do Spraw Wiary. Aktor to nie Jezus. Scenariusz to nie Ewangelia. Odcinki to nie encykliki
Film ma być inspiracją, zachętą, pomostem do myślenia o Jezusie i Ewangelii. Jeśli komuś pomaga, to niech skorzysta, jeśli przeszkadza, to niech nie ogląda. I nie przeszkadza innym. Bo obrzydzać piękno gór z jakichkolwiek powodów nie jest ludzkie.
10. Są jeszcze ci, którzy starszą protestantyzmem, że niby po filmie, katolicy staną się protestantami albo mormonami. Według tej logiki Judasz by się nie powiesił, gdyby nie został uczniem Jezusa. Ale chyba to nie argument za tym, że bycie uczniem Jezusa prowadzi do samobójstwa?
[post_title] => W sprawie krytyki "The Chosen" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => w-sprawie-krytyki-the-chosen [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-03-21 01:54:38 [post_modified_gmt] => 2023-03-21 00:54:38 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/?p=7584 [menu_order] => 698 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [26] => WP_Post Object ( [ID] => 7568 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-03-06 16:27:15 [post_date_gmt] => 2023-03-06 15:27:15 [post_content] =>Nie sądziłem, że wpis z ubiegłego tygodnia wywoła tyle reakcji. Dziękuję za wszystkie komentarze i opinie, które zachęcają, by sprawę podjąć jeszcze raz, daj Boże, bardziej systematycznie.
Po pierwsze, chociaż nie wpływa to na treść opinii, może błędem było to, że nie zaznaczyłem na początku, że mój wpis był bezpośrednią reakcją na zdanie o. Wojciecha Drążka, z 15.02.2023 r.: „Jedno z najbardziej tragicznych zdań, które znalazły się w naszym religijnym przekazie o Bogu, brzmi: ‘Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze’. To zdanie zniszczyło życie bardzo wielu ludziom.”
Taka myśl nie jest odosobniona i pojawia się w przestrzeni publicznej od kilkunastu lat, a że budzi niezmiennie moje zdziwienie, stąd mój wpis.
Po drugie, w sprawach wiary zawsze były różnice interpretacyjne, stąd pewna różnorodność jest konieczna. Np. św. Paweł pisze o usprawiedliwieniu z wiary, a nie z uczynków, a św. Jakub o tym, że wiara bez uczynków jest martwa. Obaj powołują się zresztą na ten sam przykład Abrahama. Paweł: „Jeżeli bowiem Abraham został usprawiedliwiony dzięki uczynkom, ma powód do chlubienia się, ale nie przed Bogiem” (Rz 4,2). Jakub: „Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym?” (Jak 2,21)
Dlatego nie ma się co dziwić, że i dziś patrzymy na pewne sprawy trochę inaczej.
Po trzecie, to nie jest problem „polskiego potworka teologicznego”. Nie dyskutujemy tu o zasadności ujmowania prawd wiary w sześć głównych. Mówimy o prawdzie „Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za złe karze”, która znajduje się np. w powszechnym Katechizmie św. Piusa X (1912), nie jest wcale wymysłem polskim (zob. J. Królikowski, Sześć prawd wiary. Geneza i niektóre aspekty treściowe) i teologicznie jest poprawna z całą nauką katolicką zawartą w Piśmie Świętym jak i Magisterium Kościoła od Soboru Konstantynopolitańskiego do wyznania wiary Pawła VI (por. przypis do KKK 1035). Do tego jeszcze dochodzą objawienia świętych. Jak to mówi ks. Królikowski, ta prawda wiary nie jest kontrowersyjna, tylko niewygodna.
Po czwarte, problem w głównej mierze tkwi w rozumieniu słowa „kara”. Dla mnie, jak i dla wielu innych „kara” to jest po prostu konsekwencja. Są konsekwencje złamania prawa naturalnego (wkładam rękę do wrzątku), są też konsekwencje złamania innych praw (stąd mandat karny). Zdanie Bóg za dobre wynagradza a za zło karze jest stwierdzeniem, że Bóg sprawiedliwie urządził świat i wszystko ma swoje konsekwencje.
Wielu jednak rozumie dzisiaj słowo „kara” jako objaw zemsty, czy emocjonalnej reakcji, stąd nie chcą takiego Boga. Nawet pojawia się rozróżnienie, że dzieci nie należy karać tylko stosować konsekwencje. Jeśli złamie jakieś reguły, to nie należy je karać, tylko konsekwentnie np. zabronić grania na kompie przez jeden dzień. Tylko, że w istocie przecież to jedno i to samo!
W języku polskim słowo „kara” używa się na wiele sposobów i wcale nie jest określeniem zemsty. Prawo karne to nie prawo mściwe. Mandat karny to konsekwencja złamania prawa. Są kary w prawie kościelnym jest nawet i rzut karny.
O karze mówi Jezus: „Tak na to plemię spadnie kara za krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata” (Łk 11,50). Mówi też o niej w Kazaniu na Górze, najbardziej miłosiernym tekście Objawienia: „A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego” (Mt 5,22).
O idei kary mówi Sobór Watykański II: „Ponieważ nie znamy dnia ani godziny, musimy w myśl upomnienia Pańskiego czuwać ustawicznie, abyśmy zakończywszy jeden jedyny bieg naszego ziemskiego żywota, zasłużyli wejść razem z Panem na gody weselne i być zaliczeni do błogosławionych i aby nie kazano nam, jak sługom złym i leniwym, pójść w ogień wieczny, w ciemności zewnętrzne, gdzie "będzie płacz i zgrzytanie zębów”. („Lumen Gentium” 48)
O karze mówi papież Paweł VI: „Objawienie Boże poucza nas, że grzechy pociągają za sobą kary nałożone Bożą świętością i sprawiedliwością, a zmywane są czy to na tym świecie przez cierpienia, dolegliwości i trudy tego życia, a zwłaszcza przez śmierć, czy to również przez ogień i męki, albo kary oczyszczające w przyszłym wieku. Wierni przeto zawsze byli przekonani, że na złej drodze życia napotyka się wiele przeszkód i że jest pełna niedogodności, ciernista i szkodliwa dla tego, kto nią kroczy” („Indulgentiarum doctrina”, 1967, pkt 2).
O karze wspomina też aktualny Katechizm Kościoła Katolickiego: „Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność. Dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła, gdzie cierpią męki, „ogień wieczny”. Zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga; wyłącznie w Bogu człowiek może mieć życie i szczęście, dla których został stworzony i których pragnie” (1035)
Po piąte, zarzuca się tym, którzy myślą podobnie do mnie, że mówienie o karze powoduje, że ludzie mają zły obraz Boga i służą Bogu tylko ze strachu. Nie zgodzę się z tym, jako generalną zasadą. To jest pewno sprawa indywidualna. Osobiście z jednej strony chociaż od dziecka znałem prawdę wiary, o Bogu który nagradza i karze, nigdy nie wpływało to na myślenie, że Bóg nie jest miłością. Od dziecka dorastałem w świecie, gdzie były kary i nagrody. Bałem się czasem rodziców, czasem nauczycieli, czasem milicjantów, czasem obcych, czasem Boga, ale to nie przeszkadzało doświadczyć z ich strony miłości i troski.
To, że za zabójstwo mamy, spotka mnie kara więzienia, wcale nie oznacza, że boję się mamy albo prokuratury! Kocham ją i doświadczam miłości z jej strony, pomimo świadomości ewentualnej kary!
To że wiem, że mogę zginąć w górach, wcale nie oznacza, że boję się gór, że mam traumę, kiedy jadę w Tatry, chociaż dwóch bliskich księży tam zginęło! Cieszę się każdym wyjściem i kocham ten kawałek świata, pomimo świadomości zagrażających niebezpieczeństw!
To, że wiem, że mogę znaleźć się w piekle, wcale nie oznacza, że ze strachu nie odchodzę do Boga! Kocham Go, doświadczam Jego miłości, jestem nawet pewny zbawienia (zgodnie z katolicką nauką), pomimo świadomości ewentualnej kary, konsekwencji, niebezpieczeństwa, czy jak kto to nazwie!
Po szóste, nie zgodzę się z tym, że Bóg jest sędzią w całkowicie inny sposób niż ludzie. Sam Bóg mówi do nas: „Świętymi bądźcie, bo ja jestem święty” (Kpł 19,2), „Bądźcie doskonali jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Św. Paweł pisze do Efezjan: „Bądźcie więc naśladowcami Boga” (Ef 5,1) czy do Tesaloniczan: „Staliście się naśladowcami naszymi i Pana” (1 Tes 1,6).
Bóg jest oczywiście inny od ludzi, ale jeśli stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, jeśli stał się człowiekiem i dał nam przykład życia („Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem - J 13,15; „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” - J 15,12), to również dlatego, żebyśmy od niego uczyli się być sędziami. Jeśli Bóg jest miłosierny w ten sposób, że wszystkim wybacza bez karania, to powinniśmy w takim sam sposób być miłosierni. Bo inaczej spełnią się słowa Jezusa: „Jeśli nie przebaczycie ludziom, Ojciec wasz nie przebaczy wam także waszych przewinień.” (Mt 6,15). Jeśli zaś widzimy, że nawet Jezus mówi: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść” (Mt 25,41-42), powinniśmy się przejąć Jego słowami, bo to byłoby wstyd bardziej się przejmować zaleceniami WHO w sprawie pandemii niż Jezusa w sprawie piekła.
Po siódme, można by zmienić język i mówić o tym, że my sami siebie odrzucamy. Tak opisuje to np. Katechizm: „Przez odrzucenie łaski w tym życiu każdy osądza już samego siebie, otrzymuje według swoich uczynków i może nawet potępić się na wieczność, odrzucając Ducha miłości” (KKK 679), albo „Bóg nie przeznacza nikogo do piekła; dokonuje się to przez dobrowolne odwrócenie się od Boga (grzech śmiertelny) i trwanie w nim aż do końca życia” (KKK 1037). Sam to często stosuję, tylko że zaraz zjawią się następni, którzy powiedzą: Ja się nie prosiłem na świat, nie chcę wierzyć w Boga i nie zgadzam się z żadnymi tego konsekwencjami.
Nie mam obrazu Boga, który karze z zemsty czy się mści, jak mi wielu zarzuca, ale równie dobrze mogę zarzucić, że wielu nie wierzy w konsekwencje dobra i zła. A taka niewiara przecież może narobić większą szkodę ludziom niż strach przed rakiem.
Po ósme, był zarzut, że straszeniem ludzi nie zapewnimy świątyń. Tylko, że nie mówieniem prawdy nie zapełni się nieba, nawet gdyby świątynie były pełne. Mówienie o konsekwencjach nie jest straszeniem. Tak samo mówią napisy „palenie zabija” i wiele innych ostrzeżeń. A co do chęci, przecież wszyscy chcemy, żeby świątynie były pełne, ale jeszcze bardziej chcemy, żeby ludzie poznali prawdę, bo tylko ona prowadzi do zbawienia. Tak jak chcemy, żeby wszyscy byli zdrowi, ale nie będziemy udawać, że nie ma chorób śmiertelnych tylko dlatego, że komuś będzie przykro. Jezus wolał umierać odrzucony przez ludzi niż żyć długo i szczęśliwie karmiąc całe życie tysiące głodnych chlebem.
Po dziewiąte, ciekawe byłoby zbadanie, skąd biorą się zarzuty, że ta prawda wiary zniechęca do Boga, czy jest rzekomym przejawem myślenia tylko kategoriami uczynków prawa. Może się okazać, że opór przed Bogiem jako Sędzią bierze się stąd, że część ludzi, nie wierzy jak można pogodzić sąd z miłością, chociaż sami z miłością [to znaczy dla dobra innych] pewno nieraz osądzają. Część ludzi może boi się przyznać otwarcie, ale skrycie nie wierzy w piekło i dlatego ma odruch negatywny nawet na słowa Jezusa o potępieniu. Część może mieć jakiś naiwny obraz Boga, że mimo wszystkich draństw na ziemi, Bóg jakąś magiczną różdżką wsadzi wszystkich do nieba. I ani dramat śmierci Jezusa, ani Jego słowa o karze, ani lista grzechów św. Pawła, z powodu których nie odziedziczy się królestwa Bożego nie wydają się przekonywujące. Część też może bać się życia, które ma konsekwencje, bo ich konsekwencji w domu nie nauczono. I wydaje się im, że jakoś się uda. Część może być winą "socjalnego" myślenia, że się pewne sprawy należą za samo istnienie. Może być jeszcze bardziej prozaiczna przyczyna. Obraz własnych rodziców przerzucamy na Boga, a że metody wychowania się zmieniają, to i obraz Boży się zmienił. Bóg bowiem ma być na nasz obraz i podobieństwo.
Po dziesiąte, nie wiem, jak będzie po śmierci. Nie miałbym żadnej satysfakcji, gdyby ludzie byli w piekle. Głoszę często miłosierdzie i sam o nie będę prosił do końca życia. Ale byłbym nieuczciwym uczniem Jezusa, gdybym wprowadzał ludzi w błąd pomijając Jego słowa o karach czy konsekwencjach i udając węża z raju, który nie wiadomo czemu lubi mówić: „Na pewno nie umrzecie” (Rdz 3,4).
[post_title] => Jeszcze raz o Bogu, który jest Sędzią sprawiedliwym [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => jeszcze-raz-o-bogu-ktory-jest-sedzia-sprawiedliwym [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-03-21 01:55:26 [post_modified_gmt] => 2023-03-21 00:55:26 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/?p=7568 [menu_order] => 703 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [27] => WP_Post Object ( [ID] => 7536 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-03-06 16:21:29 [post_date_gmt] => 2023-03-06 15:21:29 [post_content] =>Mało jest tak prawdziwych zdań o Bogu jak to, że jest "On sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za zło karze." Można się spierać o ilość głównych prawd wiary, można się spierać w ogóle o kryterium klasyfikacji prawd wiary, ale jeśli ktoś czyta Pismo Święte, jeśli ktoś czyta Ewangelię bez uprzedzeń i własnych projekcji, to ta prawda o Bogu będzie mu się jawić jako jak najbardziej oczywista.
Jeśli jesteśmy stworzeni na obraz Boży i podobieństwo, jeśli mamy naśladować Boga i uważamy, że On nie jest sędzią sprawiedliwym, zamknijmy wszystkie sądy, wypuśćmy wszystkich morderców, przestańmy karać za zło. I wtedy zobaczymy, czy świat jest bardziej boski.
Mówić, że Bóg nie jest sędzią sprawiedliwym, to napluć w twarz wszystkim ofiarom, które za życia nie zaznały sprawiedliwości i przybić piątkę oprawcom, których nikt nie złapał.
Mówić, że Bóg nie wynagradza za dobro, to wyśmiać wszystkich, którzy walczą o to, żeby nawet w najgorszych sytuacjach zachować się jak trzeba.
Mówić, że Bóg nie karze za zło, to powiedzieć Jezusowi, że jest kłamcą, kiedy mówi o tych, którzy są tam, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów.
Chciałbym, żeby wszyscy byli zbawieni, ale nie chciałbym, żebyśmy zakłamywali obraz Boga.
No chyba, że naprawdę wierzymy, że od samego mówienia o tym, że rak nie jest śmiertelny, ludzie przestaną umierać.
PS.
Była też próba ułożenia nowej formuły: "Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza a na nasze zło ma lekarstwo". Jeśli komuś to pomaga, to nie ma problemu. Ale dla mnie usłyszeć od policjantów, że mandat nie nazywa się już karny tylko leczniczy, naprawdę nie zmienia niczego.
[post_title] => Bóg jest Sędzią sprawiedliwym [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => open [post_password] => [post_name] => bog-jest-sedzia-sprawiedliwym [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2023-03-21 01:55:52 [post_modified_gmt] => 2023-03-21 00:55:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/?p=7536 [menu_order] => 712 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [28] => WP_Post Object ( [ID] => 7652 [post_author] => 4 [post_date] => 2023-02-26 15:48:19 [post_date_gmt] => 2023-02-26 15:48:19 [post_content] =>2.01.2023
Każdy proboszcz podsumowuje miniony rok i dzieli się statystykami swojej parafii. Proboszczem co prawda nie jestem, ale oprócz duchowych parafian, z którymi spotykam się w realu (Krąg rodzin, Wspólnota 120, Kręgi Biblijne, Kolegiata św. Anny zwłaszcza msze o 21.30; uczestnicy rekolekcji i konferencji, studenci i osoby przychodzące na rozmowę), jest cała rzesza ludzi, z którymi kontakt mam przede wszystkim poprzez Internet i za których czuję się chociaż trochę odpowiedzialny.
Jeśli chodzi o stronę wegrzyniak.com Google Analytics policzył, że w roku 2022 strona zanotowała 673 tys. odsłon, 238 tys. sesji i 121 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 155 krajów (89,2% Polska; 1,9% Niemcy; 1,7% USA) oraz 4251 miejscowości/powiatów (20,5% Warszawa; 9,2% Kraków, 6% Wrocław, 4,9% Poznań). W roku 2022 zostało dodanych 414 różnych tekstów (pisanych i nagrywanych). Najwięcej czytane były teksty: „Księży nie brakuje” oraz „Droga krzyżowa pokoju”. Pomimo mniejszej aktywności na stronie w porównaniu z poprzednimi latrami, nastąpił lekki wzrost użytkowników. Nie da się jednak ukryć, że strona wegrzyniak.com została trochę zaniedbana z powodu zwiększonej aktywności na YT.
W 2022 roku z większością „internetowych parafian” spotykałem się na YouTube w ramach refleksji nad codziennymi czytaniami „DamyzBogiemRadę”. W ostatnim roku kanał zanotował 3,3 mln wyświetleń i zyskał nowych 7,1 tys. subskrybentów. I o ile dawniej ludzie kojarzyli mnie z FB, to coraz częściej jadąc na rekolekcje czy konferencje, dostaję info od słuchaczy codziennych medytacji. A pomyśleć, że to był awaryjny pomysł na czas pandemi...
Na razie nie planuję większych zmian. Facebook pozostanie nadal główną platformą publikacji. I o ile wszystko, co jest na stronie lub YouTube, jest publikowane na FB, to jednak nie wszystko co na FB pojawia się na innych kanałach. Jeśli ktoś chciałby być bardziej na bieżąco z tym, co publikuję, zachęcam do obserwowania na Facebooku.
Twitter zasadniczo pozostaje miejscem publikacji tego, co pojawia się również na FB czy YT.
Wszystkim subskrybentom, użytkownikom i śledzącym na YT (22,1), FB (18,2 tys.), TT (7,2 tys.), oraz wchodzącym na stronę i czytającym, a nie mieszczącym się w tych liczbach, dziękuję za obecność, towarzyszenie, inspirację. Nie zawsze się pewno zgadzamy, ale jeśli ktokolwiek w tej przestrzenie medialnej zbliżył się do Boga chociaż o krok, stał się chociaż na chwilę szczęśliwszy, czy uśmiechnął się choćby przez chwilę, to Bogu niech będą za to dzięki.
Jesteście ważną częścią mego życia, bo nie ma kapłaństwa bez ludzi i nie ma pasterza bez owiec. Dziękuję za wszystko. Przepraszam za to, co nie było dobre. Proszę o wyrozumiałość, że zasadniczo nie komentuję komentarzy. A nade wszystko proszę o modlitwę, by Bóg był jeszcze bardziej obecny na naszych wspólnych drogach. Życzę też, by kolejny rok był czasem przede wszystkim miłości. Tej ludzkiej i tej nade wszystko Bożej. Jak bowiem pisał Twardowski: "Jeśli jest miłość, przestań się martwić i śmierć się przyda". Obyśmy żyli długo, dobrze i szczęśliwie, ale przede wszystkim, obyśmy kochali jeszcze bardziej!
Z serca i na każdy dzień błogosławię +
Mapka ilustruje kraje, z których wchodzono na stronę w roku 2022
Jak widać, jeszcze parę krajów się opiera:)
30.12.2022
Dwa lata temu pisałem o 15 powodach „Dlaczego ludzie odchodzą z Kościoła”. Dziś chciałbym podzielić się refleksją na pytanie: „Co zrobić, żeby ludzi wrócili albo przynajmniej nie odchodzili z Kościoła?” Oczywiście, na te tematy wypowiada się wielu. Pozwólcie, że napiszę, jak ja to osobiście widzę.
Najpierw chciałbym powiedzieć o środkach, które nie pomogą, a które mogą wydawać się na pozór skuteczne.
1. Kościół ubogi
Jest wiele Kościołów uboższych niż ten nad Wisłą. Sytuacja materialna księży we Francji jest generalnie dużo gorsza niż nasza. Pensje duchownych we Włoszech czy w Anglii nie powodują żadnych komentarzy ze strony wiernych świeckich, bo każdy zarabia więcej niż księża, ale żaden z tych Kościołów nie przeżywa wiosny, nie kwitnie w sposób budzący zazdrość ani nie jest dowodem na to, że problem tkwi w pieniądzach. To samo w drugą stronę. Bogaty Kościół w Niemczech nie jest przykładem na to, że gdyby Kościół w Polsce miał więcej pieniędzy, to ludzie nie odchodziliby od Kościoła. Do Kościoła nie przyciąga ani ubóstwo ani bogactwo. No, chyba, że ktoś myśli żerować na Kościele.
2. Zniesienie celibatu
Zarówno Kościół prawosławny, anglikański, wiele wspólnot protestanckich a także Kościoły katolickie, w których nie ma obowiązkowego celibatu nie wykazują żadnej istotnej różnicy, jeśli chodzi o przyrost wiernych. Może gdyby księża mieli żony i rodziny, rozumieliby bardziej ludzi, ale przez to ludzie wcale nie rozumieliby bardziej Boga. Jedne problemy by zniknęły, inne by się pojawiły. To nie jest argument za tym, że celibatu nie można zmienić, tylko za tym, że zniesienie celibatu nie wpłynie na trwanie wiernych w Kościele. Może nawet mieć skutek odwrotny.
3. Świętość biskupów i kapłanów
Gdyby była bezpośrednia zależność świętości osobistej od ilości wiernych, to Jezus nawróciłby dużo więcej ludzi, to wszystkie dzieci wierzących rodziców byłyby tak samo wierzące, to w diecezjach, gdzie są najlepsi biskupi nie byłoby tylu odejść od Kościoła, a w parafiach, gdzie są święci księży, ludzie nawracaliby się gromadami. Wystarczy sprawdzić statystyki diecezji i parafii, gdzie pracują duchowni uważani za najlepszych, a zdziwimy się nieźle, że to się nie przekłada wymiernie na ilość ludzi w kościele. Oczywiście wielu z nas zna przykłady, że jak księża pracują solidnie i poświęcają się Bogu i ludziom, to i ludzi jest więcej, ale jakie to jest wymierne, skoro wystarczy, że zmienią księdza i rozpada się grupa tak jakby chodzili tylko i wyłącznie dla księdza.
4. Udział świeckich w Kościele
Przykład nie tylko Niemiec jest dowodem na to, że to nie działa. To nie znaczy, że Kościół nie potrzebuje większego zaangażowania świeckich. Oczywiście, że potrzebuje, tylko, jeśli ktoś myśli, że większy udział i zarządzanie Kościołem przez świeckich powstrzyma ludzi od odejść z Kościoła, to jest naprawdę naiwny.
5. Zmiana zasad moralnych
Wydaje się, że gdyby Kościół nie był przeciw antykoncepcji, in vitro, związkom partnerskim, gdyby poparł aborcję, wszelkiego rodzaju śluby i święcenia kobiet, to wtedy młodzi uwierzyliby Jezusowi. Nie uwierzyliby. Kościół anglikański, gdzie prawie wszystko jest dozwolone, jest tego naocznym dowodem.
Pewno są jeszcze inne „lekarstwa”, które wydają się być skuteczne, problem jednak polega na tym, że nikt jeszcze na świecie nie wymyślił jakiegoś genialnego środka, który pozwoliłby zatrzymać ludzi w Kościele. Bo takiego środka nie ma i nie będzie. Póki wiara polega na relacji człowieka z Bogiem i póki człowiek jest wolny, to zawsze będą tacy, którzy odejdą, nawet gdyby sam Bóg zstąpił na ziemię i stał się człowiekiem.
Czy w takim razie musimy poddać się pesymizmowi? Nie. Jest wiele małych dróg, którymi trzeba chodzić wiernie i konsekwentnie, zostawiając Bogu i ludziom łaskę wiary i niewiary. Dla mnie te kilka poniższych wydają się być najważniejsze.
1. Postawić bardziej na Boga
W Kościele za dużo jest człowieka, myślenia tylko o ludziach, pomagania ludziom, przejmowania się ludźmi, mówienia tak, jakbyśmy byli tylko organizacją społeczną. Liturgia i modlitwa są przestrzeniami, w których musi na pierwszym miejscu być Bóg, bo nie mamy w Kościele nic cenniejszego od Jezusa. Jeśli Go chowamy za parawan chęci przypodobania się ludziom, to ludziom będzie bardzo trudno zobaczyć w Kościele Boga. A przecież o to najbardziej nam chodzi - o spotkanie Boga z człowiekiem. Więcej modlitwy, zwłaszcza do Ducha Świętego, uczenia modlitwy, pokazywania modlitwy, dzielenia się modlitwą, tak, by przywrócić właściwe miejsce Boga w Kościele i osobistym życiu.
2. Postawić większy akcent na jakość i relacje
Ludzie dokonują wyborów na podstawie tego, że coś jest jakościowo dobre (muzyka, ubrania, jedzenie), albo, że to wpływa na jakieś ważne relacje (spotkanie z babcią, przyjacielem, wujkiem). W praktyce powinniśmy tworzyć małe grupy, w których ludzie będą zawiązywali relacje (jak Jezus, który powołał Dwunastu). Raczej nie odejdą z Kościoła ci, którzy w Kościele mają doświadczenie żywej wspólnoty ludzi wierzących. Natomiast tam, gdzie nie mamy dużego wpływu na relacje, bo mamy do czynienia z tłumem, tam trzeba postawić bardziej na jakość (śpiew, liturgia, kazania, katecheza, itp.). Dzisiaj za dużo w Kościele robimy rzeczy, które nie służą ani relacji, ani jakości. A przecież ludzie nie będą tracić czasu na bylejakość i bylekogoś.
3. Prawda ponad opinie
Świat stoi na prawdzie. Jezus, mówi, że to prawda wyzwala. Ewangelia tłumaczy, że nikt nigdy Boga nie poznał poza Jego Synem. Pierwsze wieki chrześcijaństwa to była wielka debata o to, jaka jest prawda o Bogu, o Jezusie, o życiu doczesnym i wiecznym. Za dużo w Kościele mówimy o swoich opiniach, odczuciach. Coś, co w nauce, np. w medycynie byłoby niedopuszczalne. Siłą Kościoła jest prawda o Bogu, człowieku i świecie i za wszelką cenę powinno się tej prawdy szukać i nią głosić, nawet gdyby się to ludziom nie podobało.
4. Być wiernym spowiedzi
Dosyć łatwo zrezygnowano ze spowiedzi na Zachodzie. Tam gdzie ludzie spowiadają się regularnie, gdzie jest świadomość grzechu i daru łaski przebaczenia, tam łatwiej o osobiste doświadczenie Boga.
5. Uczyć słuchania Słowa
Wiara rodzi się ze słuchania słowa Chrystusa (por. Rz 10,17). Dziś jesteśmy przebodźcowani tysiącami sygnałów pozornie ciekawszych od Ewangelii. Tworzenie grup biblijnych, uczenie wiernych medytacji, zachęcanie do rekolekcji ignacjańskich i podobnego typu, położenie większego nacisku na osobiste czytanie Pisma może stać się źródłem żywej wiary.
6. Postawić bardziej na naukę
Chodzi o to, żeby wykorzystać zdobycze nauki pomocne w zarządzaniu ludźmi, czy dojściu do drugiego człowieka. Żeby przekonać świat, musimy świata się uczyć. Żeby przekazać cenny skarb, musimy poznawać język i drogi komunikacji do współczesnego człowieka. We współczesnych czasach jest nie do pomyślenia, żeby wysyłać do szkoły kogoś, kto nie umie uczyć dzieci, żeby wybierać na odpowiedzialnego za młodzież kogoś, kto młodzieży nie lubi. Świat się bardzo wyspecjalizował i jak nie będziemy bardziej na bieżąco z ty co można, do kogo i jak, to głoszenie Ewangelii będzie wyglądało jak filmy religijne na tle największych hitów.
7. Ulepszyć organizację
Nawet najlepsza organizacja nie załatwi wszystkiego, ale aż dziw bierze, że Kościół Katolicki ma miliard członków a jakoś nie umiemy pewnych rzeczy zorganizować lepiej. Nie brakuje dobrych przedszkoli, szkół, punktów charytatywnych, ale już żeby nie mieć chociaż jednej porządnej telewizji katolickiej, gazety, radia, portalu, grupy medialnej, która potrafiłaby zareagować profesjonalnie na pojawiające się problemy, to jest jakaś nasza totalna słabość. Przecież taka powtarzana głupota o Piusie XII i jego rzekomej braku pomocy Żydom, czy sprawy inkwizycji a ostatnio skandale w Kościele odsłaniają między innymi to, że my nie umiemy chore sprawy leczyć ewangelicznie, tylko dziwimy się, lamentujemy i oburzamy.
8. Pokazać, że życie Ewangelią jest piękniejsze
Jeśli życie wierzących nie różni się od niewierzących to nakłanianie ludzi do wiary będzie bezsensowne. Chodzi o to, że my musimy żyć Ewangelią, żeby potem mówić do ludzi: dobrze jest wierzyć, bo wiara przynosi pokój w sercu. Dobrze jest kochać nieprzyjaciół, bo nie muszę żyć jak jędza z niedobrymi ludźmi. Dobrze jest być wiernym jednej żonie czy mężowi, bo daje to niesamowity komfort pewności drugiego człowieka. I tak dalej. Pięknie ujął to w starożytny „List do Diogneta”, który pisze o chrześcijanach tak:
„Żenią się jak wszyscy imają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, z własnym życiem zwyciężają prawa. Kochają wszystkich ludzi, a wszyscy ich prześladują. Są zapoznani i potępiani, a skazani na śmierć zyskują życie. Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im nie dostaje, a opływają we wszystko. Pogardzają nimi, a oni w pogardzie tej znajdują chwałę. Spotwarzają ich, a są usprawiedliwieni. Ubliżają im, a oni błogosławią. Obrażają ich, a oni okazują wszystkim szacunek.”
Jeśli każdy z obecnie wierzących zadbałby o swoją wiarę, jeśli ta wiara byłaby żywa, jeśli przekładałaby się na życie, to jest duże prawdopodobieństwo, że nasze świadectwo byłoby zachętą dla innych. Tak jak świadectwo biegaczy, tych co dbają o linię, czy tych, co odnoszą sukcesy zawodowe jest zachętą dla innych, by popróbować jak oni, tak dobre życie wierzącego może być zachętą dla niektórych.
9. Zostawić ludziom wolność
Jest pokusa, że trzeba ludzi zmuszać do dobra dla ich dobra. Tak robią państwa, ministerstwa, urzędy. Na to nie powinniśmy nigdy zgodzić się w Kościele. Kościół musi pozostać przestrzenią, w której zawsze będzie szanowało się wolność. Dlatego, że naszym zadaniem jest mówić o Bogu, który jest miłością. A nie ma miłości tam, gdzie nie ma wolności. Nie ma miłości również tam, gdzie nie ma odpowiedzialności, dlatego w Kościele muszą być zasady i konsekwencje. Ale to nie ma nic wspólnego z brakiem poszanowania wolności człowieka. Bóg pozwolił ludziom nawet na obozy koncentracyjne. Kościół musi bronić się przed zatrzymywaniem ludzi siłą, manipulacją czy groźbami. Kiedy tłumy uczniów odchodziły od Jezusa, jedyne pytanie, jakie postawił do Dwunastu brzmiało „Czy i wy chcecie odejść?” (J 6,67). Zostawić ludziom wolność to nie tylko zrobić wszystko, żeby szukać zagubionych owiec, ale to również pozwolić na to, żeby zostawić w spokoju marnotrawnego syna.
10. Robić swoje najlepiej jak się da i zaufać Bogu
Jezus nie postawił limitu, do jakiego powinna dojść liczba wierzących na świecie. Wysłał uczniów na cały świat, kazał głosić Ewangelię każdemu stworzeniu i tyle. Zadanie chrześcijan jest zadaniem listonoszy – my tylko dostarczamy list Boga do ludzi. Co z nim zrobią, to ich decyzja i ich odpowiedzialność. Swoje musimy zrobić najlepiej jak umiemy, a wszystko zostawić Bogu. To On jest Panem życia i śmierci. To On wie, kiedy posłać jakiego proroka. To ostatecznie Jemu zależy na tym, żeby „wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2,4).
Trochę musimy zachować się jak pracownicy opery. To nic, że większość ich nie słucha. To nic, że większości nie interesują ich kawałki. Robią oni swoje na najlepszym poziomie i nie tracą sensu życia z tego powodu, że ludzie i tak będzie częściej słuchać disco polo. Nawet gdyby większość nie była zainteresowana wiarą, Bogiem, Jezusem, to wcale nie przeszkadza w tym, żebyśmy pogłębiali swoją wiarę, dzielili się nią z innymi, a resztę zostawili Bogu, który zna więcej dróg do człowieka niż my znamy ludzi.
Raz ktoś Go zapytał: «Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?»
On rzekł do nich: «Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają. (Łk 13,23-24)
[post_title] => Co zrobić, żeby ludzi nie odchodzili z Kościoła? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3772-co-zrobic-zeby-ludzi-nie-odchodzili-z-kosciola [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-12-30 10:17:52 [post_modified_gmt] => 2022-12-30 09:17:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/12/30/3772-co-zrobic-zeby-ludzi-nie-odchodzili-z-kosciola/ [menu_order] => 874 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [32] => WP_Post Object ( [ID] => 5871 [post_author] => 4 [post_date] => 2022-12-23 22:18:55 [post_date_gmt] => 2022-12-23 21:18:55 [post_content] =>
23.12.2022
27.11.2022
Dyskusja między tym, czy uczynki nie są potrzebne do zbawienia, czy jednak są potrzebne jest stara jak Biblia.
1. Św. Paweł wydaje się być patronem pierwszych, kiedy mówi: "Człowiek osiąga usprawiedliwienie na podstawie wiary, niezależnie od pełnienia uczynków wymaganych przez Prawo" (Rz 3,28), czy "Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga" (Ef 2,8). I podaje przykład Abrahama, jako tego, który został usprawiedliwiony dzięki wierze: „Czy Ten, który udziela wam Ducha i działa cuda wśród was, czyni to dzięki uczynkom wymaganym przez Prawo, czy też z powodu posłuszeństwa wierze? W taki sam sposób Abraham uwierzył Bogu, i to mu policzono za sprawiedliwość." (Ga 3,5-6)
Św. Jakub widzi to inaczej: "Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków." (Jk 2,26). I również daje przykład Abrahama: "Czy Abraham, ojciec nasz, nie z powodu uczynków został usprawiedliwiony, kiedy złożył syna Izaaka na ołtarzu ofiarnym? Widzisz, że wiara współdziałała z jego uczynkami i przez uczynki stała się doskonała." (Jk 2,21-22)
2. Ci, którzy mówią, że mamy zbawienie darmo, bez zasługi, niezależnie od uczynków mogą ciągle pytać, że gdyby zbawienie zależało od naszych uczynków, to co szczególnego dała śmierć Jezusa? Mogą też powoływać się na dobrego łotra, który zbawił się przecież nie dzięki dobrym uczynkom.
Ci, którzy mówią, że uczynki są koniecznie potrzebne do zbawienia powołują się na samego Jezusa, który mówił: "Nie każdy, kto mówi Mi: „Panie, Panie!”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie" (Mt 7,21), a także na najbardziej znany tekst z Mt 25,41-46, kiedy do tych, którzy nie pomagali głodnym, ubogim, nagim i przybyszom mówi: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!". Mają za sobą też św. Pawła, który mówi, że Bóg "odda każdemu według uczynków jego" (Rz 2,6), a w swoich listach podaje nieraz listę grzechów, za które do nieba się nie dostaniemy, np. 1 Kor 6,9-10: "Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego."
3. Ci, którzy mówią, że nie można koncentrować się na uczynkach narażają się na to, że konsekwencja takiego myślenia prowadzi do wniosku, że zabójca pójdzie do nieba, o ile uwierzy w Jezusa, niewierzący a dobry człowiek, nie pójdzie. Ewentualnie w wersji optymistycznej, każdy będzie zbawiony bez względu na uczynki, co prowadzi do skutku, że najważniejsze na świecie dla grzeszników nie jest nawrócenie, tylko robienie wszystkiego, żeby Cię nie złapali. Bo Bóg i tak ci wybaczy. Z takiej interpretacji cieszą się na pewno wszyscy krzywdziciele.
Ci, którzy mówią, że uczynki są decydujące narażają się na to, że ludzie przestaną wierzyć, że śmierć Jezusa zmieniła cokolwiek, bo tak jak w Starym tak i w Nowym, trzeba zasłużyć na zbawienie.
4. Oczywiście są też tacy, którzy próbują pogodzić oba poglądy i mówią, to prawda, że wszyscy jesteśmy zbawieni, ale jak sobie życie zapaskudzimy, to skończymy w piekle. Czyli na pierwszej lekcji w klasie wszyscy dostali szóstkę, ale jak się nie będą pilnować, to mogą jeszcze skończyć na ocenie niedostatecznej. Ale to tylko łagodna wersja tego, że jednak uczynki są ważne.
Inni tłumaczą, że do nieba się idzie za wiarę albo za uczynki. Ale takie myślenie też nie zachęca grzeszników do nawrócenia.
5. Patrząc całościowo na Biblię, najbardziej uczciwie byłoby powiedzieć, że zbawienie dokonuje się przez wiarę i uczynki. I to jest potrzebne i to. Tak jak dobre małżeństwo, najpierw uwierzyliśmy sobie, pokochaliśmy siebie a potem jesteśmy dla siebie dobrzy. Sama miłość nie wystarczy, jeśli nie pójdą za nią uczynki. Najlepiej zatem byłoby uwierzyć, a wierząc tak żyć, żeby być coraz lepszym.
Zapewne napięcie między wiarą a uczynkami zostanie, ale myśląc praktycznie, każdy z nas może sobie odpowiedzieć na pytanie czy jego interpretacja wpływa pozytywnie na wiarę i uczynki. Jeśli moje rozumienie Ewangelii sprawia, że wierzę coraz bardziej Jezusowi i staram się być coraz lepszy, to znak, że we mnie działa Ducha Boży. Jeśli moja interpretacja skutkuje utratą wiary czy pogorszeniem moralnym, to jest to tylko moja szkodliwa interpretacja. Uwierzmy Bogu, że warto być świętym, a nie kalkulujmy, ile wystarczy zrobić, by się dostać do nieba.
[post_title] => Zasłużyć na zbawienie? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3736-zasluzyc-na-zbawienie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-11-27 18:47:37 [post_modified_gmt] => 2022-11-27 17:47:37 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/11/27/3736-zasluzyc-na-zbawienie/ [menu_order] => 910 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [34] => WP_Post Object ( [ID] => 5869 [post_author] => 4 [post_date] => 2022-11-10 18:35:05 [post_date_gmt] => 2022-11-10 17:35:05 [post_content] =>10.11.2022
30.09.2022
Cały rok, codziennie od października zeszłego roku do końca września tego roku, w pliku „Co ja właściwie robię?” spisywałem wszystkie swoje zajęcia, żeby poznać, ile właściwie pracuję i na co idzie poświęcony czas. Trochę to wyglądało jak rentgen własnego życia, ale polecam każdemu, bo często robimy plany i postanowienia a zrobienie takiego inwentarza własnego czasu daje dużo do myślenia i pokazuje jak gospodarujemy czasem.
Najpierw zasady, potem parę danych a na końcu wnioski.
Cały rok ma 52 tygodnie. 5 tygodni wyłączyłem z liczenia, bo potraktowałem je jako czas wolny (ferie i wakacji), więc w rachubę wchodziły 47 tygodnie pracy.
Do pracy zaliczałem:
a) zajęcia na uczelni administracyjne (kierownik kierunku) i naukowe (wykłady, konferencje, artykuły);
b) rekolekcje, konferencje i kazania poza parafią;
c) praca i dyżury w parafii św. Anny, w tym związane z kapitułą kolegiacką;
d) pracę na rzecz spraw diecezjalnych: formacja kapłańska, fundacja ds. modlitwy i dialogu, cenzor;
e) „Moje dzieci”, a więc: krąg rodzin, kręgi biblijne, wspólnota 120, nagrania „Damy z Bogiem Radę”, rozmowy z ludźmi „nietowarzyskie”.
Uśredniając wszystkie godziny wyszło, że:
a) pracowałem 3275h czyli 69,7h tygodniowo
b) „moim dzieciom” poświęcałem 18,3h tygodniowo
c) zajęcia, które przynosiły mi dochód finansowy zajmowały 46,4h tygodniowo, czyli 33,4% czasu pracy (23,3h tygodniowo) nie miało związku z wynagrodzeniem
d) z czasu, który nie był pracą, warto wspomnieć: spotkania towarzyskie (10,3h/tyg) czy jazdę samochodem (8,9h/tyg).
Wnioski z mojego ostatniego roku i patrząc również na życie innych księży są takie:
a) pracujemy za dużo.
b) kapłaństwo nie traktujemy jako pracy, bo inaczej byśmy nie poświęcali wielu godzin na sprawy, które nie przynoszą dochodu a czasem tylko generują koszty.
c) im więcej pracujemy, tym więcej ludzi ma pretensje, że czegoś nie robimy.
Są jeszcze inne wnioski wynikające ze szczegółowego rozkładu poszczególnych zajęć, ale to sobie zostawię dla siebie:)
Dzielę się tym trochę dlatego, byście zobaczyli jak wygląda praca a przede wszystkim, by zachęcić do przypatrzenia się swojemu czasowi, bo to powie o nas więcej niż nam się wydaje.
[post_title] => Co ja właściwie robię? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3675-co-ja-wlasciwie-robie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-09-30 17:11:20 [post_modified_gmt] => 2022-09-30 15:11:20 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/09/30/3675-co-ja-wlasciwie-robie/ [menu_order] => 971 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [36] => WP_Post Object ( [ID] => 5867 [post_author] => 4 [post_date] => 2022-08-21 15:22:00 [post_date_gmt] => 2022-08-21 13:22:00 [post_content] =>21.08.2022
Czy większość pójdzie do piekła? Czy większość pójdzie do nieba? Ilu będzie zbawionych?
Ewangelia i Nowy Testament mówi o tym dwojako.
Z jednej strony padają słowa, które sugerują, że mniej będzie zbawionych niż potępionych. Jezus bowiem mówi: "Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie zdołają." (Łk 13,24) albo w innym miejscu: "Wchodźcie przez ciasną bramę. Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują!" (Mt 7,13-14) Ten sam Jezus, kiedy jednak opowiada o Sądzie Ostatecznym (por. Mt 25) mówi tylko, że ludzie zostaną rozdzieleni jak pasterz oddziela owce od kozłów i nie precyzuje, po której stronie będzie więcej ludzi.
Z drugiej strony Jezus daje pewność zbawienia, kiedy wypowiada słowa: "Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony" (Mk 16,16) a także "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne"(J 6,47), czy "Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym." (J 6,54), albo "Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną, a Ja daję im życie wieczne. Nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki." (J 10,27-28). Kiedy do tego dodamy zachowanie Jezusa względem grzeszników i słowa do łotra na krzyżu "Dziś ze mną będzie w raju" (Łk 23,43), wydaje się, że dostać się do nieba nie jest tak wcale trudno, a więc skoro taki łotr się załapał i skoro celnicy i grzesznice wchodzą, to może jednak nie będzie tak źle. Uczciwie jednak trzeba powiedzieć, że Jezus nigdzie nie mówi, że większość będzie zbawionych, ale na pewno pragnie jak Jego Ojciec, żeby "wszyscy byli zbawieni i doszli do poznania prawdy" (1 Tm 2,4).
Na pytanie ilu będzie zbawionych, pada ze strony Jezusa odpowiedź: Ty się staraj, żeby należeć do tej liczby. Czyli nie tyle zastanawiaj się nad liczbą, co skup się na swoim nawróceniu.
Taka odpowiedź nie zadowala wielu ludzi, stąd powstają różne teorie i z palca wyssane informacje, jak choćby ta, którą ks. Natanek może dwa lata temu wygłosił w jednym ze swoich kazań, że ma swojego informatora i ten ma bezpośredni kontakt z NAI [Niebiańską Agencją Informacyjną - taki odpowiednik KAI]. I ponoć się dowiedział, że na 1000 ostatnio zmarłych księży 497 znalazło się w piekle, 496 w czyśćcu, a 7 w niebie.
Próbowanie określenia liczby zbawionych ma swoje niebezpieczne konsekwencje.
Po pierwsze, może prowadzić do wyśmiewania naszej wiary, bo jak ktoś rozpowiada fałszywe i infantylne informacje, jakoby on wiedział więcej niż Jezus, to naraża całą wiarę na bekę.
Po drugie, jak się rozgłasza, że większość pójdzie do piekła, może to zniechęcać ludzi, bo skoro większość nie da rady, to co dopiero ja.
Po trzecie, jak się rozgłasza, że większość będzie zbawionych, to zachęca się do tego, żeby się nie przejmować, bo przecież nie jestem tak zły jak Hitler.
Po czwarte, jak się rozgłasza, że wszyscy będą zbawieni, to stawia się w dziwnym świetle Jezusa, jakoby On mniej wiedział niż my i sprawia się wielką radość wszystkim łotrom i krzywdzącym innych, bo skoro wszyscy będą zbawienia, to "hulaj dusza, piekła nie ma".
Na pytanie o liczbę ludzi w piekle i niebie jest tylko jedna odpowiedź: Nie wiadomo ilu będzie zbawionych. Wiadomo, że jest piekło i niebo i wiadomo, że zbawienia jest w naszych rękach. Tak. To jest cena wolności i pomysłu Boga na człowieka. Dlatego kogo interesuje to pytanie, powinien wziąć się za swoje nawrócenie. Odpowiedzią na pytanie o liczbę zbawionych bowiem nie może być informacja, tylko transformacja. I to nasza własna.
9.06.2022
7.06.2022
Nie brakuje wcale księży. Jakoś tylko boli mnie bardzo ta nasza niewdzięczność wobec Boga za to, co jest.
Nie brakuje księży. Mówi o tym statystyka.
W 1950 r. w archidiecezji Łódzkiej był 1 ksiądz na 3184 katolików, w Warszawskiej 1 na 2435 katolików, w Krakowskiej 1 na 1100. W tym czasie w diecezji Nottingham (Anglia, tam jeździłem kilka lat na zastępstwo) 1 ksiądz przypadał na 283 katolików, a w diecezji Angers (Francja, tam byłem na kursie języka), 1 na 440 katolików. Ani Kościół w Anglii, ani we Francji nie posyłał wtedy księży do Polski z powodu rażącej różnicy ilości duchowieństwa.
W 1980 r. diecezja Nottingham miała 1 księdza na 558 katolików, Angers 1 na 721, Łódź 1 na 2570; Warszawa 1 na 2110; Kraków 1 na 1300 a Opole 1 na 1673.
W 2019-2020 Nottingham miało 1 księdza na 1055, Angers 1 na 2522, Łódź 1 na 1839, Warszawa 1 na 1118, Kraków 1 na 740, Opole 1 na 990 katolików. [statystyki za: https://www.catholic-hierarchy.org/ ]
To prawda, że na Zachodzie księży ubywa w przeliczeniu na jednego katolika, ale ciągle ich jest więcej niż było w Polsce i wiele lat po II wojnie światowej.
To prawda, że odczuwamy realny spadek powołań i wyświęcanych co roku nowych księży, ale ciągle w Polsce mamy prawie dwa razy więcej księży na jednego katolika niż 40 lat temu. A przecież nikt wtedy nie lamentował, że mało powołań, że trzeba łączyć parafie, że kryzys. Co więcej Kościół był liczącą się siłą społeczną. A gdyby tego było mało, liczba praktykujących katolików była większa niż teraz, a przecież to jest najbardziej miarodajna statystyka: ilość praktykujących księży na praktykujących katolików.
Nie brakuje księży. Mówi o tym zapotrzebowanie.
Ksiądz jest koniecznie potrzebny do sprawowania Eucharystii, spowiedzi, namaszczenia chorych. Nie wiem czy jest takie chociaż jedno miejsce w Polsce, gdzie na Mszę św., spowiedź czy namaszczenie trzeba czekać tygodniami czy miesiącami. Ludzie się denerwują, bo czasem kolejka do spowiedzi jest na 30 minut. Ale co to jest w porównaniu do lekarzy, budowlańców, mechaników czy jeszcze wielu innych opcji, na które jest zapotrzebowanie a nie ma możliwości. I nawet gdyby rolę księdza nie ograniczać do tych trzech sakramentów, w których jest niezastępowalny, to nie brakuje księży głoszących Ewangelię, uczących katechezy, prowadzących wspólnoty. Czasem może trzeba by pojechać kilkanaście kilometrów, by odnaleźć wspólnotę czy sposób formacji, która mi odpowiada, ale przecież nie możemy narzekać, że tego nie ma, albo jest tak daleko, że się nie da dojechać.
Nie brakuje księży. Mówią o tym nasze zajęcia.
Dopóki księża zbierają składkę na Mszy świętej, zajmują się blachą na kościół, załatwiają głośniki na procesje, są dyrektorami ośrodków rekolekcyjnych, godziny spędzają nad organizacją wyjazdu dla dzieci czy młodzieży, robią plakaty na wydarzenia parafialne, prowadzą strony i fanpage parafii, są rzecznikami, psychoterapeutami, wykładowcami i to nie tylko przedmiotów teologicznych, to naprawdę jest dowód na to, że mamy naprawdę wystarczająco księży. Bóg powołuje bardzo wielu mężczyzn tak, by nie musieli ograniczać swojego przeżywania kapłaństwa do sprawowania tylko trzech sakramentów.
Nie brakuje księży. Mówi o tym nasze duszpasterstwo.
Jeśli stać nas na to, że w niedzielę odprawiamy osiem Mszy świętych w parafiach, w których wystarczyłoby sześć, czy cztery Msze tam, gdzie by wystarczyłyby dwie i jeśli dwóch, trzech czy nawet więcej księży stoi przy ołtarzu w czasie jednej Mszy św. i to niedzielnej, to jest to tylko znak, że mamy dużo księży. Przyzwyczailiśmy się w duszpasterstwie do ilości księży jak ktoś kto zarabiał 20 tysięcy a teraz ma 15. Może jednak lepiej nie narzekać na spadek, tylko przemyśleć wydatki w stosunku do dochodów, czyli ilość możliwej pracy do posiadanych powołań.
Dlaczego więc mamy wrażenie, że jest mniej księży?
Bo mniej przychodzi do seminarium i mniej zostaje wyświęconych.
Bo namnożyliśmy nabożeństw, spotkań dekanalnych i diecezjalnych, pielgrzymek i grupek, z których każda chciałaby mieć swojego duszpasterza i to niekoniecznie od spraw kapłańskich..
Bo trzymamy się kurczowo całego etatu w szkołach czy na uczelniach, więc przy dodatkowych zajęciach księża są bardzo obłożeni.
Bo przyzwyczailiśmy się do tego, że było więcej powołań i nawet lekki ubytek traktujemy jak tragedię.
Bo wielki bum czasów pontyfikatu Jana Pawła II nie potraktowaliśmy jako czasu żniw w miesiące letnie tylko jako normę na każdy miesiąc roku.
Nie brakuje księży. Brakuje nam ewidentnie wdzięczności za to, co mamy i czasem mądrego gospodarowania duszpasterstwem i tymi powołaniami, które już są. Czasem też brakuje szczerej modlitwy zamiast lamentowania, bo przecież do tego zachęcał nas Jezus: „Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10,2).
Jezus zostawił Kościół w liczbie 500 osób, które Go widziało po zmartwychwstaniu i 120 uczniów w Wieczerniku, z czego nie wszyscy byli księżmi. I to ziarno wyrosło na miliardowe drzewo. Wierzę w Kościół Święty i wierzę w Ducha Świętego, który ten Kościół prowadzi, również liczbą powołań kapłańskich.
[post_title] => Księży nie brakuje [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3543-nie-brakuje-ksiezy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-06-07 17:53:15 [post_modified_gmt] => 2022-06-07 15:53:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/06/07/3543-nie-brakuje-ksiezy/ [menu_order] => 1100 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [39] => WP_Post Object ( [ID] => 5864 [post_author] => 4 [post_date] => 2022-03-26 16:33:46 [post_date_gmt] => 2022-03-26 15:33:46 [post_content] =>
Kolegiata św. Anny, 25.03.2022
DROGA KRZYŻOWA POKOJU
Wstęp
Panie Jezu Chryste, o Tobie mówił prorok Izajasz: „Nazwano Go imieniem: Książę Pokoju” (por. Iz 9,5). O Tobie pisał św. Paweł: „On bowiem jest naszym pokojem. On, który obie części ludzkości uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur – wrogość” (Ef 2,14). Ty sam mówiłeś: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam … Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka.” (J 14,27)
Jezu, niosąc w sercu czas niepokoju i wojny, współprzeżywając dramaty rannych i zabitych, cierpiąc z uchodźcami zalęknionymi o przyszłość, prosimy Cię, pozwól nam przejść drogę krzyżową pokoju z Tobą, tak by i do nas dotarło Twoje paschalne pozdrowienie „Pokój Wam”.
Stacja 1
Pokój skazany na śmierć
Jezus zostaje skazany na śmierć. Zarówno przez Żydów jak i przez pogan. Nie tylko przez władzę państwową, ale i przez religijną. Przedziwny dramat ludzkości, która decyduje się na zabicie księcia pokoju, dramat człowieka, który nie chce, żeby rządził pokój.
Ludzkość nie przestała do dzisiaj skazywać pokoju na śmierć. Czy to w czterech ścianach własnego domu, czy w przestrzeni medialnej, czy to robimy osobiście czy taką decyzję podejmują jakiekolwiek władze, ciągle powtarza się dramat pierwszej stacji, bo ciągle komuś zależy bardziej na wojnie niż na pokoju.
Stacja 2
Książe pokoju bierze krzyż na swoje ramiona
Jezus wziął krzyż przestępcy, chociaż był niewinny. Nie walczył o bardziej sprawiedliwy wyrok, ani nie poprosił Boga Ojca, żeby nowym potopem zatopić wszystkich wszczynających niepokój. Biorąc krzyż na swoje ramiona wszedł w najbardziej dramatyczne losy człowieka związane z niepokojem i lękiem.
Pokój nie zdobywa się ucieczką od krzyża niepokoju, nie osiąga fałszywą wizją świata, w której zakłada się, że wszyscy ludzie chcą pokoju ani milczeniem na tematy konfliktów i wojen. Do pokoju dochodzi się drogą krzyżową życia Ewangelią pośród wrzasków i strzałów sił, które chcą zniszczyć pokój.
Stacja 3
Pierwszy upadek – kłótnia
Pierwszy upadek Jezusa wydaje się zaskakujący. Przecież to początek drogi, więc powinien być jeszcze silny. A jednak nocne przesłuchanie, wleczenie od Annasza do Kajfasza i jeszcze Piłata, biczowanie i cierniem ukoronowanie wykończyły ciało trzydziestoletniego mężczyzny.
Pierwszy upadkiem na drodze pokoju jest kłótnia. Niby nie powinna się zdarzać, bo jesteśmy małżeństwem, rodziną, kolegami, współpracownicami, jesteśmy homo sapiens, więc powinniśmy używać bardziej rozumu niż pięści a jednak to też jest bardzo ludzkie - kłócić się nieraz naprawdę o sprawy, o które nie warto się kłócić. Jeśli nie potrafimy nie upadać w kłótnię, obyśmy jak najszybciej z takich upadku powstawali.
Stacja 4
Spotkanie dawcy pokoju z Matką
Maryja zapewne pamiętała słowa proroka Micheasza. Zwłaszcza od dnia narodzin Jezusa: „A ty, Betlejem Efrata, najmniejsze jesteś wśród plemion judzkich! Z ciebie wyjdzie dla mnie Ten, który będzie władał w Izraelu, a pochodzenie Jego od początku, od dni wieczności. […] A Ten będzie pokojem.” (Mi 5,1.4) Teraz spotyka Dawcę pokoju na drodze niepokoju. Ona jedna wie, że nie było łatwo przy narodzinach. On też będzie wiedzieć, że nie będzie łatwo przy śmierci. Ona jedna tu i tam świadomie obecna. Królowa pokoju.
Na naszych drogach pokoju nie może zabraknąć Maryi. Płaszcz i ramiona matki, słowa i obecność tak bliska przynosi ukojenie każdemu dziecku. Jesteśmy jej dziećmi. Jesteśmy dziećmi Królowej pokoju. Nie rezygnujmy z różańca, o który prosiła w Fatimie w czasie I wojny światowej. Nie traćmy wiary w sens oddawania pod jej opiekę całego świata. Nie uciekajmy od spotkań z Maryją tam, gdzie niepokój i konflikty wkradają się w nasze życie.
Stacja 5
Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż pokoju
Szymon wracał z pola. Szedł z pracy do odpoczynku. Nie planował wysiłku ani zajęć, które nie kojarzyły się wcale pozytywnie. Pomagać skazańcom to raczej nie był powód do dumy.
Nie zawsze łatwo pomagać sprawom pokoju. Nie zawsze usłyszymy oklaski, pochwały czy poczucie dumy. Czasem usłyszymy zarzuty, podejrzenia o interesowność a niekiedy spotkamy się z niewdzięcznością tych, którym pomagamy. Najczęściej jednak będzie bolało nas to, że zostaliśmy zmuszeni do pomocy, przez prawo czy przez sumienie. Krzyż pomagania czasem boli i będzie bolał bo jest krzyżem.
Stacja 6
Święta Weronika ociera twarz umęczonemu pokojowi
Weronika nie została zmuszona. Jej gest jest gestem wolności, odrobiną dobra w świecie krwi, pyłu i zbliżania się do godziny śmierci. Jej biała chusta promienieje jak światło w kraju ciemności zła. Według niektórych tradycji to była kobieta cierpiąca na krwotok uzdrowiona przez Jezusa. A może to był gest serca nie za coś, nie z wdzięczności, lecz po coś i dla kogoś.
Cokolwiek zrobimy dla pokoju z serca, z wolności czyni z nas św. Weronikę, odbija na naszym sercu wizerunek samego Jezusa. Czy to będzie powstrzymanie się od sporu, czy wybaczenie, czy poświęcenie kilku minut zalęknionym, czy pomoc materialna, logistyczna, modlitewna, czy jakakolwiek inna, to wszystko czyni z nas tych, o których mów Jezus: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni zostaną nazwani synami Bożymi”.
Stacja 7
Druga upadek - wojna
Ten upadek nie powinien się zdarzyć. Przecież Jezus spotkał się ze swoją matką, przecież pomógł mu Szymon z Cyreny, przecież św. Weronika okazała dobre serce. A jednak Jezusa upada. Jednak ciężar krzyża staje się większym od ciężaru ludzkiej pomocy.
Drugim upadkiem na drodze krzyżowej pokoju jest wojna. Ten upadek nie powinien się zdarzyć. Przecież historia nauczyła nas, że wojna jest nieszczęściem. Przecież powtarzaliśmy często „Nigdy więcej wojny”. Przecież liczne układy międzynarodowe i gwarancje osobiste miały zapewnić pokój. Przecież tyle sił włożyliśmy w walkę z przemocą. A jednak grzech znowu wziął w niewolę rozum. A jednak człowiek znowu wolał wybrać zło.
Stacja 8
Jezus prostuje fałszywie lamentujących nad niepokojem
Jerozolimskie kobiety wydają się pełne empatii, współczują nad cierpiącym Jezusem, nawet nie żałują łez. Pozornie są kolejnymi bohaterkami na drodze krzyżowej Jezusa. A jednak Jezus mówi im, żeby nie płakały nad nim tylko nad sobą i nad swymi dziećmi.
Płakać nad wojną, lamentować nad losem zmarłych i rannych, użalać się nad cierpieniem uchodźców i sierot wydaje się bardzo ludzkie. Może jednak wśród wielu ludzkich łez, pozornie dobrych łez, znajdą się i łzy fałszywe, łzy twórców niepokoju we własnym domu, wzruszenia oprawców, o których wiedzą tylko najbliżsi czy intelektualne lamentacje, które nie pomagają nikomu, nawet samym lamentującym. Są łzy ku nawróceniu, są łzy ku pomocy, ale są też i łzy, które spływają bezowocnie na ziemię.
Stacja 9
Trzeci upadek – brak przebaczenia
Trzeci raz Jezus upada niedaleko od Golgoty. Zostało może kilkadziesiąt metrów, może trochę więcej. Ale ciężar poprzednich upadków, trudy drogi i widok Golgoty, na którą trzeba się jeszcze wspiąć może odebrać nadzieję na sens powstawania.
Trzeci upadek na drodze krzyżowej pokoju to brak przebaczenia. Ból zranienia, krzywdy zadawnione i nowe, widok oprawcy i nieszczęść, które sprawił, poczucie bezsensowności dobra i wszechogarniającej siły zła, to wszystko może przygnieść do ziemi. I chociaż w głębi sercu chciałoby się wybaczyć, chociaż rozum Ewangelii mówi, że tak trzeba, to jeśli boską siłą nie podniesiemy się z tego upadku, nie zaznamy pokoju na wieki.
Stacja 10
Obnażenie z godności krzywdą dla pokoju
Ten, który stworzył wszystkie kwiaty, trawy i zioła zostaje odarty z własnej szaty. Ten, który przyodziewa ziemię szronem i śniegiem, zostaje wystawiony na publiczne wyszydzenie. Ten, który przywracał godność trędowatym, paralitykom, celnikom i nierządnicom, zostaje ogłoszony znakiem pohańbienia.
Nic tak nie zagraża pokojowi jak odarcie z godności, wyszydzenie, poniżenie, zmiażdżenie słowem, manipulacją. Człowiek jest niezbywalną wartością i chce być wartością. Jakakolwiek kradzież tej wartości rodzi w nim niepokój i podpala do buntu. Nie ma pokoju tam, gdzie nie ma wzajemnego szacunku.
Stacja 11
Trzy gwoździe do śmierci pokoju
Nie mógł swoją prawicą dokonać cudu, bo jeden gwóźdź unieruchomił ją skutecznie. Nie mógł wyciągnąć lewej ręki, by poprowadzić innych za sobą, bo drugi gwóźdź przybił ją do krzyża. Nie mógł do nikogo zrobić nawet jednego kroku, bo trzeci gwóźdź przywiązał jego stopy do krzyża aż do śmierci. Trzy gwoździe, może nawet niepozorne a powstrzymały ciało Jezusa jak nikt inny.
Również pokój jest ukrzyżowany trzema gwoźdźmi: chciwością, egoizmem i pychą. Niby takie niepozorne grzechy, niby takie ludzkie zachowania a jednak mogą zabrać pokój serca na miesiące, lata i na życie całe.
Stacja 12
Śmierć nadziei śmiercią pokoju
Jezus umarł na krzyżu. Gromadzący tłumy przez tłum został skazany na krzyż. Dawca życia został pokonany przez śmierć. Zwycięzca śmierci pozwolił na klęskę. Nie tak miało to wyglądać i nie takiego mesjasza chciał widzieć w Jezusie Piotr. Śmierć Jezusa była końcem. Śmierć Jezusa wtedy wydawała się końcem.
Najgorszą śmiercią pokoju nie jest kłótnia, brak przebaczenia, czy nawet wojna. Prawdziwą śmiercią pokoju jest brak nadziei na pokój. Póki żyje nadzieja na pokój, pokój ma nadzieję na zmartwychwstanie.
Stacja 13
Ramiona Kościoła przytulają zranionych i zabitych
Matka Jezusa przytula ciało swego Syna jak kiedyś w Betlejem. Ale teraz to już nie jest ciało nowonarodzonego do życia, ale ciało nowonarodzonego do śmierci. Miłość matczyna pozostanie ciągle taką samą miłością w dobrej i złej doli.
Od tamtego krzyża na Golgocie Maryja jest również Matką Kościoła. Od tamtej śmierci, w której z boku wypłynęła krew i woda, sakramenty Kościoła, Kościół stał się naszą matką. I jak Maryja bierze w swoje ramiona ciało zmarłego syna, tak ramiona Kościoła przytulą zranionych i zabitych, namaszczą świętym olejem, okadzą modlitwą ostatniego pożegnania, zwiążą bandażami miłości, żeby ocalić tych, którzy można ocalić. Bo matka Kościół chce kochać swoje dzieci taką samą miłością w dobrej i złej doli.
Stacja 14
Pogrzeb pokoju nie jest ostatnią stacją
Ostatnia stacja drogi krzyżowej kończy się pogrzebem. To takie ludzkie, normalne. I nawet Józef z Arymatei i Nikodem jakoś pasują do tych z naszych rodzin, którzy załatwią pogrzeb i wszystkie formalności. Ktoś to musi przecież zrobić i nie zawsze najbardziej zasmuceni z rodziny. Jednak gdyby nie było stacja piętnastej. Gdyby nie było zmartwychwstania, żaden z nas nie poszedł by na drogę krzyżową. Bo po co iść drogą, która kończy się śmiercią.
Śmierć żołnierzy, cywilów, małych dzieci i chorych ludzi budzi odrazę, przerażenie i smutek. Trzeba szanować ciała zmarłych na wojnie. Trzeba pomóc pogrzebać na ile się da i jak się da. To takie ludzkie i normalne. Ale przede wszystkim trzeba powtarzać aż do końca świata, że stacja pogrzebu pokoju nie jest ostatnią stacją. Trzeba rozgłaszać nawet na dachach tyranów, że wszystko skończy się zmartwychwstaniem. Że ostatnie słowo drogi krzyżowej pokoju zostanie wypowiedziane w Wielkanoc i to przez samego Księcia pokoju, który chociaż umarł mówi do każdego: „Pokój Wam”.
Zakończenie
Jeruszalajim – Miasto Pokoju – Jerozolima. Tam w każdy piątek o 15.10 rozpoczyna się w szczególna Droga Krzyżowa. Ojcowie Franciszkanie i zakonnicy innych charyzmatów, księża różnych diecezji i krajów, siostry i świeccy mieszkający w świętym mieście oraz liczni pielgrzymi idą śladami, którymi Jezus przeszedł prawie XX wieków temu. To szczególna droga krzyżowa również dlatego, że zawsze kończy się piętnastą stacją, stacją zmartwychwstania. I zawsze kończy się radosnym „Alleluja”. Nawet w Wielkim Poście.
To, co wydaje się dziwne jest największym orędziem Ewangelii. Chociaż wydawałoby się, że śmierć, nienawiść, zło i krzywda jest silniejsze niż wszystko, to jednak ostateczne zwycięstwo będzie po stronie Boga, miłości, życia i pokoju.
Niech wielkanocne „Pokój Wam” Jezusa wleje w nasze serca ufność na dziś, na jutro i na zawsze. W dobrej i złej doli.
[post_title] => Droga krzyżowa pokoju [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3457-droga-krzyzowa-pokoju [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2022-03-26 16:33:46 [post_modified_gmt] => 2022-03-26 15:33:46 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2022/03/26/3457-droga-krzyzowa-pokoju/ [menu_order] => 1183 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [40] => WP_Post Object ( [ID] => 5863 [post_author] => 4 [post_date] => 2021-10-03 21:54:11 [post_date_gmt] => 2021-10-03 19:54:11 [post_content] =>Wstęp
Panie, Jezu Chryste, Twoja droga krzyżowa to również droga krzyżowa świętej rodziny. Kiedy wziąłeś krzyż na swoje ramiona, kiedy cierpiałeś i zostałeś zabity, miałeś tylko 33 lata. Twój ojciec - właściwie opiekun - Józef, już nie żył. Matka, Maryja nie miała innego dziecka, które by jej pomogło żyć w świecie, w którym wdowy, sieroty czy samotne kobiety wcale nie miały łatwo.
Nasze drogi krzyżowe to często drogi krzyżowe naszych rodzin. Dlatego dziś chcemy iść za Twoim krzyżem, z tymi, którzy są dla nas najbliżsi, byśmy uczyli się każde cierpienie naszych domów dźwigać razem z Twoją świętą rodziną.
1. Jezus na śmierć skazany – skazani na rodzinę
Jezus został skazany na śmierć. Wyrok wydała Wysoka Rada, tłum i Piłat. Dla jednych wyrok konieczny. Dla innych skandaliczny. Tam gdzie siła i większość decyduje, prawda nie ma znaczenia. Tam, gdzie kłamstwo jest silniejsze od miłości można skazać na śmierć nawet najświętszego człowieka. Dobrze, że nad tym wszystkim czuwa Bóg, który najbardziej absurdalne wyroki może zamienić w początek drogi do zwycięstwa.
W pewnym sensie każdy z nas został skazany na życie w rodzinie. Bez możliwości wyboru rodziców czy rodzeństwa, bez wpływu na geny dzieci, bez możliwości wyboru kraju i języka.
Prosimy Cię, Panie Jezu, byśmy bez względu na to w jakich żyjemy rodzinach, nie stracili wiary w to, że każdy dom może być początkiem nie tylko drogi krzyżowej, ale także początkiem drogi do ostatecznego zwycięstwa.
2. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona – nie uciekamy od życia
Jezus mógł protestować, nie zgodzić się z wyrokiem a nawet użyć wszechmocy, żeby nie iść krzyżowa drogą. On jednak wie, że jeśli taka jest wola Ojca, to trzeba ten krzyż wziąć, nawet jeśli nie za swoje winy i nawet jeśli jest on bardzo ciężki.
Wziąć krzyż, to nie uciec od życia w rodzinie, to nie zostawić matki z niepełnosprawnym dzieckiem, rodziców schorowanych na pastwę samotności, współmałżonka w chorobie. Wziąć krzyż rodziny to nie uciekać od spotkań rodzinnych, podtrzymywania więzi i wzajemnej pomocy. Wziąć krzyż rodziny to nie marzyć o samotnym życiu tylko dlatego, by nie musieć troszczyć się o nikogo.
Prosimy Cię, Panie Jezu, byśmy nie porzucali rodzinnego krzyża bez względu na jego ciężar.
3. Jezus upada po raz pierwszy pod krzyżem – rezygnacja z rozmowy
Jezus upadł już na początku swej drogi. Wykończony biczowaniem i cierniową koroną, nieprzespaną nocą i bólem niesprawiedliwego wyroku upada pod ciężarem krzyża, chociaż wydaje się tak bardzo młody i tak bardzo silny.
Pierwszym upadkiem w życiu rodziny jest brak rozmowy. Mimo miłości wzajemnej i naturalnej bliskości przychodzi niechęć, nieszczerość, pierwsze kłamstwa i ciche dni. Nieprzepracowane sprawy wracają w bolesnym milczeniu.
Prosimy Cię, Panie Jezu, daj nam odwagę szczerych, rodzinnych rozmów.
4. Jezus spotyka się ze swoją matką – spotkania z rodzicami
Spotkanie Jezusa z matką było bolesne i pocieszające. Bolesne, bo widzieć cierpienie swojego dziecka i nie móc nic z tym zrobić, bo widzieć cierpienie swojej matki i mieć świadomość, że tak musi być, to boli. Z drugiej strony nic tak nie pomaga w cierpieniu jak miłość. A przecież wzajemna miłość między Jezusem a Jego Matką była najbardziej owocną miłością.
Na drodze krzyżowej rodziny nie brak spotkań z naszymi rodzicami. Spotkania te mogą czasem bardzo boleć. Bo niezrozumienie między pokoleniami, bo konflikty na linii teściowie i zięć czy synowa, bo czasem rodzice są za bardzo daleko a czasem wtrącają się za wiele. Przy całej trudności tych spotkań, nie może zabraknąć troski o wzajemne pocieszenie. Byśmy nigdy na drodze krzyżowej naszych rodziców nie byli powodem rozgoryczenia, ale pociechą aż po grób.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy rodziców kochali do końca.
5. Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi – rodzina pomaga obcym
Jezusowi nie pomógł Szymon z Betsaidy, któremu dał imię Piotr. Nie pomógł Jan, chociaż będzie stał pod krzyżem. Nie pomogli ani uczniowie, ani ci, których uzdrowił. Pomógł ktoś całkiem obcy i to jeszcze pomógł, bo został przymuszony.
Każdy z nas może być Szymonem z Cyreny. To nic, że nie znamy tych, którzy potrzebują pomocy, to nic, że to nie nasza rodzina. To nic, że czasem jesteśmy przymuszani prawem, by dzielić się pracą swych rąk z innymi. Ważne, że pomagamy. Bo nawet najwspanialsza rodzina powinna mieć wolne miejsce przy stole dla obcych nie tylko w wigilię.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy nie byli zamknięci na innych.
6. Święta Weronika ociera twarz Chrystusowi – rodzina potrafi przyjąć pomoc od innych
O świętej Weronice wiemy jeszcze mniej niż o Szymonie z Cyreny. Nie wiemy, skąd wracała, ani jaką miała rodzinę. Wiemy, że otarła twarz Jezusowi. Niby nic a jednak jakoś lżej iść do przodu chociaż parę kroków. Jakoś lżej cierpieć, widząc dobro, którym ktoś dzieli się z nami.
Na drodze krzyżowej rodziny święte Weroniki to ci wszyscy, którzy nam pomagają. Niby nie rodzina, nie zawsze muszą, czasem nie rozumiemy dlaczego to robią, ale pojawiają się od czasu do czasu w życiu. Uśmiech, pomoc w załatwianiu drobiazgów, drobne prezenty, minuty czy godziny rozmów, czasem zwykły łyk herbaty w górach. Ciężko byłoby żyć, gdybyśmy nie spotykali tych, którzy okazują nam serce.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy byli wdzięczni wobec tych, którzy nam pomagają.
7. Jezus upada po raz drugi pod krzyżem – rezygnacja z modlitwy
Drugi upadek jest tym bardziej bolesny, że po ludzku nie powinien się zdarzyć. Przecież Jezus spotkał się z matką, pomógł mu Szymon z Cyreny i Weronik ulżyła w cierpieniu. A jednak to wszystko nie pomogło. Bo przychodzi taki moment na drodze krzyżowej, że żadna ludzka pomoc nie uchroni przed upadkiem.
Na drodze krzyżowej rodziny drugi upadek to rezygnacja z modlitwy. Jeśli bowiem odejdziemy od Boga, to choćby nam pomagały dziesiątki Szymonów i choćby chciały ulżyć liczne Weroniki, nikt i nic nie zastąpi Bożej pomocy. Bez Boga nie da się przejść całą drogę krzyżową rodziny. Bez Boga nie da się podnieść z żadnych rodzinnych upadków.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, by w naszych rodzinach nie zabrakło nigdy Boga.
8. Jezus pociesza płaczące niewiasty – nie żyć za bardzo cudzym życiem
Niektóre kobiety z Jerozolimy, widząc cierpienie Jezusa, płakały nad nim. Po ludzku przecież żal było młodego człowieka i to tak dobrego. Jezus jednak zamiast im podziękować, zwraca uwagę na to, żeby nie płakały nad nim, tylko nad sobą i nad swoimi dziećmi. Tak jakby chciał powiedzieć, że nawet cierpienie Boga nam nie pomoże, jak nie zajmiemy się na serio swoim życiem.
Jest taka pokusa w życiu rodzinnym, żeby myśleć za wiele o innych rodzinach. Myśleć, rozmawiać, plotkować, osądzać a czasem nawet się wtrącać. Jest taka fałszywa otwartość i bliskość, która jest tylko ucieczką od swoich rodzinnych problemów. Tak jakby mówiąc o problemach innych, swoje rozwiązywały się automatycznie. A przecież nie da się kochać bliźniego jak nie kochamy siebie. Nie da się pomagać innym, jak uciekamy w rodzinie od rozwiązywania swoich kłopotów.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy nie wtrącali się za bardzo w życie innych.
9. Jezus upada po raz trzeci – rezygnacja z przebaczenia
Jezusowi musiało być coraz trudniej. Nie tylko iść, ale i powstać z upadku. Niby już niedługa droga, ale i sił niewiele. A przecież kto mógł przewidzieć, że to ostatnie upadek? Kto mógł też przewidzieć, że mimo wszystko Jezus da radę dojść sam na Golgotę.
Trzecim upadkiem w życiu rodziny jest brak przebaczenia. Bardzo ciężko się powstaje, gdy żal i nienawiść przygniatają serce do ziemi. Bardzo trudno o normalne życie, gdy rany przeszłości nie zabliźnia teraźniejsza miłość. Czasem wydaje się, że już nigdy nie będzie tak samo. Czasem tak boli, że człowiek przestaje już wierzyć w pojednanie. A jednak nie ma innej drogi. Nawet najtrudniejsze wybaczenie daje więcej sił na drogę niż brak rodzinnego pojednania.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, by nikt nie płakał z naszego powodu i byśmy wybaczyli wszystkim naszym winowajcom.
10. Jezus z szat obnażony – kochać mimo wszystko
Bóg Ojciec, który dał pierwszym rodzicom ubranie, swojemu Synowi zostawił tylko nagość. Pozwolił obedrzeć Go z godności, honoru, i ostatniej szaty. I to nie był znak braku ojcowskiej miłości. To był znak miłości mimo wszystko, miłości nie tylko takiego jakim jest ale i takiego, jakim uczynili go ludzie.
Nie ma piękniejszej miłości w rodzinie od tej, która kocha mimo wszystko. Mimo poznanych wad, grzechów i ułomności. Mimo poznania prawdy bolesnej a czasem nawet krzywdy. Mieć kogoś na świecie kto cię kocha bez względu na wszystko, to mieć szczęście rodzinne. Bo rodzina to wierna miłość pomimo wszystko i na zawsze.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy w rodzinie dawali i znajdywali oparcie.
11. Jezus przybity do krzyża – trzy rodzinne gwoździe
Wystarczyły trzy gwoździe, żeby Jezus nie mógł nikogo pobłogosławić, żeby nie mógł przytulić ani pogłaskać, żeby nie mógł pójść do tych, którzy najbardziej Go potrzebowali. Przybity do krzyża Jezus będzie cierpiał aż do śmierci, bo każdy gwóźdź będzie pilnował, by ból nie skończył się za życia.
Każda rodzina ma swoje trzy gwoździe, które bolą ją najbardziej. Bolą, bo często nie da się ich usunąć. Bolą, bo utrudniają okrutnie życie, bolą za bardzo bo dotykają tego, co najważniejsze. Czy to jest gwóźdź alkoholizmu? Czy to gwóźdź zdrady? Czy to niewiara w Boga? Czy brak rodzinnego przebaczenia? Czy może złośliwość codzienna? Albo przemoc i poniżanie? Jak się nazywają trzy największe bóle naszej rodziny?
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, by żaden gwóźdź rodzinnego krzyża nie zabił w nas miłości.
12. Jezus umiera na krzyżu – śmierć w rodzinie
Jeśli umarł Syn Boga, który jest Wszechmogący, jeśli umarł Jezus, syna Maryi, Niepokalanej Matki, jeśli umarł ten, który był całkowicie niewinny, jeśli umarł ten, który wskrzeszał ze śmierci i ten, który sam jest światłem i życiem, to żadna śmierć nie powinna nas dziwić. Nawet śmierć przedwczesna.
Kiedy w rodzinie umrze najbliższy, kiedy odchodzi mąż, żona, ojciec, matka, brat, siostra, a nawet kiedy odchodzi własne dziecko, nie możemy tracić rozumu, wiary i nadziei. Lepiej wtulić się w ramiona Maryi, która wie, co to znaczy stracić własne dziecko i uwierzyć, że nawet jeśli nie wiemy dlaczego, to na pewno Bóg wie po co.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, by żadna śmierć w rodzinie nie zabiła w nas wiary w sens życia.
13. Jezus zostaje zdjęty z krzyża – wziąć w ramiona swoje zbolałe dzieci
Ciało Jezusa zdjęto z krzyża i zanim zawinięty chusty, zanim złożono do grobu, matka Jego, Maryja wzięła je swoje ramiona. Tak jak po narodzeniu w Betlejem przytulała Go na początek życia na ziemi, tak teraz otula Go miłością na wieczność, przytula na początek życia, które zostawi swojemu Kościołowi.
Dziecko musi mieć zawsze pewność otwartych ramion swoich rodziców. Czy chore, czy niepełnosprawne, czy zranione, czy grzeszne, czy odrzucone przez ludzi, czy niezaakceptowane przez samego siebie, dziecko musi mieć pewność, że ramiona matki i ojca zawsze je przygarną. Kochać dzieci, to dać im pewność, że choćby daleko odeszli od rodziców, od Boga, czy siebie, to miłość rodziców nie odejdzie od nich nigdy.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy potrafili kochać swe dzieci mimo wszystko i aż do śmierci.
14. Jezus zostaje złożony w grobie – nie bać się myśleć o pogrzebie
Dobrze, że miał kto pomyśleć o pogrzebie Jezusa. Dobrze, że znaleźli się Józef z Arymatei i Nikodem. Poprosili o ciało Jezusa, załatwili zgodę od władz, znaleźli miejsce godnego pochówku. Musieli działać szybko, bo czasu nie było wiele. Po ludzku nie zrobili żadnego cudu, ale bez nich, kto wie, co stałoby się z ciałem Jezusa.
Dobrze, jeśli w rodzinie jest ktoś, kto się nie boi mówić o śmierci. Kto zadba o testament zanim jeszcze jest w pełni sił, podzieli majątek tak, żeby dzieci nie kłóciły się potem latami. Dobrze jak zadba o miejsce na cmentarzu tak, by nie trzeba było zastanawiać się jak i gdzie pochować zmarłego. Dobrze jak zawoła księdza, jak zadba o to, by pojednać się z Bogiem przed śmiercią Na drodze krzyżowej rodziny przyjdzie nam przeżyć niejeden pogrzeb. Dobrze, jeśli w rodzinie są tacy, którzy potrafią zadbać i o tę stronę rodzinnego życia.
Prosimy Cię, Panie Jezu o to, byśmy potrafili uporządkować swoje sprawy przed śmiercią.
Zakończenie
Panie Jezu Chryste,
Dziękujemy ci za Twoją drogę krzyżową. Dziękujemy Ci za drogę krzyżową świętej rodziny. Uwielbiamy Boga przez boleść Twojej Matki Maryi i przedwczesną śmierć Twojego przybranego ojca Józefa.
Prosimy Cię, abyś był na drogach krzyżowych naszych rodzin.
Prosimy Cię, abyś dodawał sił każdej rodzinie, zwłaszcza tym, którym w tych dniach, miesiącach, czy latach jest bardzo ciężko.
Daj nam sił, byśmy niosąc nasze krzyże doszli razem z Tobą i naszymi rodzinami do naszego zmartwychwstania. Amen.
[post_title] => Droga krzyżowa rodziny [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 3050-droga-krzyzowa-rodziny [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2021-03-30 18:25:12 [post_modified_gmt] => 2021-03-30 16:25:12 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2021/03/30/3050-droga-krzyzowa-rodziny/ [menu_order] => 1589 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [43] => WP_Post Object ( [ID] => 5858 [post_author] => 4 [post_date] => 2021-03-04 20:55:45 [post_date_gmt] => 2021-03-04 19:55:45 [post_content] =>2.02.2021
Na mapie antropologicznej ziemi siostry zakonne są bardzo dobrą wyspą i jest wiele powodów, by myśleć o nich życzliwie. Podzielę się przynajmniej dziesięcioma.
1. Mam szacunek za strój. My, księża nie zawsze musimy i nie zawsze chodzimy w stroju duchownym. Te, czy Tatry, czy plaża, czy rower czy praca w kuchni, wierne swoim habitom. To, że czasem niewygodny, to że nieraz inny strój podkreśliłby bardziej kobiecość, albo zwyczajnie pasował lepiej do danej figury, to nie szkodzi. Piękny rodzaj wierności. Jak obrączka założona na całe ciało. 2. Mam szacunek za ubóstwo. Od dziecka chciałem być księdzem diecezjalnym, bo jakoś nie mogłem zrozumieć zakonników, również w kontekście ubóstwa. Nie żebym żył jak lord, ale żeby trzeba było pytać o zgodę na zakup nawet drobiazgów? Żeby kieszonkowe mieć mniejsze od wielu dzieci? Żeby zrezygnować z myślenia „moje”, „dla mnie”, to wielki dar wolności w służbie dla innych. 3. Mam szacunek za posłuszeństwo. Pewno, że nieraz się słyszy, że lepiej byłoby rozwiązać jeden czy drugi zakon, bo o takie pierdoły się kłócą, że aż wstyd. Ale kto zna życie rodzinne wie, że wielki ogień najlepiej podpala się małymi pierdołami. Bo to najlepsze na rozpałkę. Ale to, że siostry trwają w posłuszeństwie, nie mając za bardzo możliwości zmiany pracy czy przełożonych, to jest wielka siła ducha. 4. Mam szacunek za służbę. Zwłaszcza, że w większości polskich rodzin to mama rządzi w domu. Siostry ustępują księżom. Nawet prace, którymi się zajmują wydają się być zawsze bardziej służebne. W Kościele rządzą zasadniczo mężczyźni, no poza wyjątkowymi parafiami, gdzie gospodyni przejęła cechy matki i żony. Ta pokora sióstr zakonnych zawsze mnie ujmowała niesamowicie. A przecież czasem ksiądz zgryźliwy albo poniża. Inny zaś ma problem z alkoholem albo z pieniędzmi. Jeszcze inny gada tylko o sobie i jeszcze się chwali. Cierpliwie znoszą innych jak matka swoje łobuzerskie dzieci. 5. Mam szacunek za modlitwę. Siostry są jej bardziej wierne niż księża. Poranne wstawanie, modlitwy zakonne i brewiarzowe, Msza św. i rekolekcje nie takie na pół gwizdka. Patrząc na te klęczące przed Najświętszym Sakramentem, jakoś spokojny jestem o Kościół, bo to w nich najbardziej widoczna jest Oblubienica Chrystusa. 6. Mam szacunek za dystans. Przecież to kobiety a ślub nie znosi natury. Nieraz pragnienie macierzyństwa i bliskości męskiej każe chodzić im po ścianach. A jednak tego nie widać. Dyskrecja, zachowanie granic, a jeśli nawet bliskość kumpelska czy przyjacielska, to rzadko spotkać siostrę z cechami panny szukającej faceta, co już wśród księży jest częstsze. Nie brakuje starych kawalerów po święceniach flirtujących z pannami. Jest w tym jakiś dar świadomie przeżywanego ślubu czystości. 7. Mam szacunek za troskę o liturgię. Gdzie pojedziesz odprawić Mszę św. dla sióstr, to czysty obrus, korporał nakrochmalony aż miło, puryfikaterz lśniący i biały a alba taka, że aż chce się wskoczyć w pachnąco wyprasowaną tkaninę. Czy to nie jest miłość dla Chrystusa przychodzącego na ołtarzu? 8. Mam szacunek za serce dla ubogich. Jakoś mają więcej cierpliwości, nie żal im czasu, by pogadać, na furcie dadzą kanapki albo dobre słowo, szukają biednych po domach, bo przecież wiele z nich prowadzi grupy charytatywne. Nędza nie jest dla nich smrodem odstraszającym człowieka, ale raną, która potrzebuje opatrunku. To samo te, które pracują w szpitalach, domach dziecka, domach samotnej matki. Ileż tam jest serca oddanego cierpiącym! 9. Mam szacunek za szczerość. Mają czasem więcej odwagi niż świeccy i powiedzą księdzu co można a co nie. Zwrócą uwagę na to, czego facet nie widzi nawet jak profesor. I zawsze taktownie. Nie przy świadkach, by poniżyć, ale w cztery oczy, by podzielić się bólem. To dar siostrzanego upomnienia. 10. Mam szacunek za miłość. Tę zawsze wcieloną. W kartkę, telefon, kwiatki, upominki, czekoladki, kawę czy herbatę. Chociaż ubogie, zawsze umiejące kochać konkretnie. Nie wyjedziesz od sióstr z pustymi rękami, nawet jak lałeś z pustego całą konferencję.
Można by pisać jeszcze więcej. Bo wiele w sercu ciepła, kiedy myślę o siostrach. Dziś dziękuję Bogu i ludziom za to, że są i za to, jakie są. Dziękuję za tę niesamowitą antropologiczną wyspę, wyspę piękna, dobra i mądrości, wyspę kobiet, które odbijają tak namacalnie blask nieba na ziemskich drogach ludzi.
[post_title] => O siostrach zakonnych [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2984-o-siostrach-zakonnych [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-02-02 10:16:09 [post_modified_gmt] => 2024-02-02 09:16:09 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2021/02/02/2984-o-siostrach-zakonnych/ [menu_order] => 1652 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [45] => WP_Post Object ( [ID] => 5854 [post_author] => 4 [post_date] => 2021-01-02 22:58:35 [post_date_gmt] => 2021-01-02 21:58:35 [post_content] =>Jeszcze raz w sprawie kard. Stanisława Dziwisza. W imię intelektualnej uczciwości. Po dwóch reportażach, po wielu opiniach i komentarzach, siedem zarzutów wydaje się najczęściej powtarzanych.
1. Sprawa McCarricka
Raport w sprawie McCarricka praktycznie ogranicza rolę sekretarza papieża do przekazania Ojcu Świętemu listu. Washington Post, New York Times, The Times, Frankfurter Allgemeine Zeitung, Süddeutsche Zeitung, Le Figaro, Le Monde, La Repubblica, Corriere della Sera, wszystkie te gazety od 10 listopada do dziś nie wpadły na pomysł, żeby insynuować, że to od Dziwisza zależała decyzja nominacji abpa Waszyngtonu. Jeśli parę z nich mówi o negatywnej roli sekretarza to tylko dlatego, że streszczają raport TVN-u. Albo więc nad Wisłą znaleźliśmy klucz do McCarricka, albo tu lepimy klucze z wosku. Rzetelna analiza ks. prof. Longchamp de Berier raczej nie pozostawia nieuprzedzonym wątpliwości. Uprzedzeni równie dobrze mogą zrzucić winę na kard. Sodano, kard. Re a nawet na Jana Pawła II.
2. Impreza u Legionistów
W „Don. Stanislao. Postcriptum” jako jeden z zarzutów przytacza się wystawną ucztę na koszt Legionistów z okazji kreowania abpa Krakowa kardynałem. Anonimowy uczestnik opowiada, że Dziwisz rozmawiał telefonicznie z Macielem, podziękował mu i że wiele osób było zszokowanych tym, co usłyszało i że „to było wtedy, kiedy już Benedykt XVI odesłał Degollado.”
Byłem na tym przyjęciu. Nie pamiętam wątku z Degollado ani zszokowania. Być może jednak byli tacy, którzy wiedzieli wtedy więcej. Natomiast manipulacją jest mówienie, że to przyjęcie miało miejsce po odesłaniu Degollado. Przyjęcie było 24 marca 2006 r. Decyzja karna za dwa miesiąca, 26 maja 2006.
Nie wiem, ile wiedział wtedy kardynał. Ale sprawa dopiero się toczyła. I wcześniej była już rozpatrywana na korzyść założyciela Legionistów. Czy naprawdę w tym kontekście wspólna organizacja obiadu jest przestępstwem? To co mamy powiedzieć o telegramie papieża Benedykta XVI wysłanego w czerwcu 2009 do abpa Paetza z okazji 50-lecia kapłaństwa? Telegram opublikował „Przewodnik Katolicki” i czytamy w nim, że papież podkreśla zasługi abpa Paetza w pracy w diecezji łomżyńskiej i metropolii poznańskiej i pisze, że arcybiskup prowadząc swoją owczarnię dawał świadectwo wiary w zmartwychwstanie Chrystusa.
Ani słowem nie wspomina o molestowaniu.
3. Audiencje za łapówki
Zarzut, że sekretarz wpuszczał do papieża za łapówki jest zwykłym kłamstwem. I nie ma sensu się nim zajmować zanim znajdą się świadkowie, których ponoć anonimowych jest wielu, ale jakoś żaden nie ma odwagi publicznie potwierdzić, że sekretarz powiedział, że nie wpuści do Ojca Świętego, jeśli nie otrzyma odpowiedniej sumy pieniędzy.
Ks. Boniecki pisze w TP: "Ludzie z niedowierzaniem słuchają jego zapewnień, że nie brał pieniędzy za umożliwienie spotkania z Janem Pawłem II. Ja tymczasem wiem, że za moim pośrednictwem umożliwił takie spotkanie dziesiątkom, jeśli nie setkom ludzi, i oczywiście zawsze czynił to gratis.”
4. Blokowanie Paetza
Wątek z blokowaniem sprawy abpa Paetza jest powszechnie znany. Parę dni temu jednak Tomasz Polak przypomniał, że był zaproszony na kolację z Janem Pawłem II. Zgłosił wcześniej sekretarzowi problem molestowania, ale ten "poprosił, by na kolacji z papieżem tego nie poruszać”.
Nie wiem, dlaczego Dziwisz tak poprosił. Ale też nie wiem, dlaczego ks. profesor, dziekan Wydziału Teologicznego, członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, człowiek, który tak wiele zrobił dla sprawy rozwiązania problemu Paetza, posłuchał sekretarza. Przecież gdyby powiedział wtedy Ojcu Świętemu, nie trzeba byłoby szukać innych kanałów dojścia. Nie mogę zrozumieć. Jeśli ksiądz Tomasz „miał odwagę” odejść z kapłaństwa, ożenić się, zmienić nazwisko, odejść od wiary w Jezusa, to dlaczego nie miał odwagi powiedzieć Ojcu Świętemu o skrzywdzonych klerykach? Niewidomy Bartymeusz spod Jerycha wołał: „«Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!»” (Łk 18,38-39). Czemu głośniej wołał, chociaż mu zabraniali?
Rok 2016. Msza św. na rozpoczęcie ŚDM w Krakowie. Kilkaset tysięcy ludzi na Błoniach. W trakcie czytań kardynał Dziwisz posyła ceremoniarza, żebym tłumaczył jego kazanie na włoski. Jako komentator siedziałem kilkanaście metrów od ołtarza. Mówię: „Przekaż kardynałowi, że wiadomość dotarła. Nie będę tłumaczył”. Po Komunii, kardynał posyła ceremoniarza jeszcze raz, żebym tłumaczył jego podziękowanie: „Przekaż kardynałowi, że wiadomość dotarła. Nie będę tłumaczył”. Stało się co? Zostałem suspendowany? Dostałem za to ochrzan? Nie. Ks. Kardynał nie jest osobą mściwą. Ten wątek to nie ten człowiek.
5. Sprawa p. Janusza i podobne
Już wiemy, że sąd cywilny sprawę umorzył, bo były naciski. Wiemy, że sprawą powinien się zająć bp Tadeusz Rakoczy. Wiemy, że w 2012 r. o tej sprawie dowiedział się Kardynał od ks. Isakowicza-Zaleskiego. Nie możemy zrozumieć, dlaczego się nią nie zajął. To nie była jego diecezja. Nie było w zwyczaju wtrącać się w inne diecezje. I prawdopodobnie nie był przekonany, że trzeba się tym zająć. Tak samo jak ks. Tadeusz, który od 2008 do 2012 tą sprawą się nie zajął. Tak samo jak Tomasz Terlikowski nie zaintrygował się wątkiem pedofilii, o którym mówi z ks. Tadeuszem w wywiadzie-książce „Chodzi mi tylko o prawdę” na str. 116. Przez 6 stron autorzy pochłonięci są sprawą homoseksualizmu, tak jakby pedofilia przy tym była niczym. Co prawda redaktor mówi: „Straszny jest obraz, który ksiądz kreśli”, tylko, że te słowa padają trzy strony później i to nie jako reakcja na pedofilię, tylko po tym jak ks. Tadeusz mówi o podwójnym życiu księży.
Nie zrzucam winy na pana Tomasza czy ks. Tadeusza. Absolutnie! Chodzi mi tylko o pokazanie, że nikt wtedy nie był zdeterminowany, by tą sprawą się zająć. Ani kardynał, ani ks. Tadeusz, ani pan Tomasz, ani żadna redakcja i stacja, która dyskutowała o książce, ani nawet czytelnicy nie uznali dwóch spraw pedofilii ze str. 116 za tak istotne i straszne, aby je wyjaśnić. Wszyscy mówili tylko o homoseksualizmie.
Dorastamy do tego, by nie lekceważyć pedofilii. Nie wszyscy i nie równo. Tak jak nie wszyscy i nie po równo dorastamy do tego, żeby nie zabijać dzieci z zespołem Downa. I jeśli nie zrozumiemy elementu kontekstu czasów i rozwoju świadomości, nic nie zrozumiemy. No chyba, że nam odbije totalnie i odbierzemy nobla Szymborskiej za wzmiankę o Murzynie:
"Kto powiedział, że Murzyni
Korzystają czasem z wanny,
Tego chromym się uczyni
Pod katedrą Marii Panny."
6. Ks. Stefan D.
Zarówno w teczkach IPN-u, liście ks. Tadeusza do kardynała z 2012 r. jak i reportażu „Don Stansilao” pojawia się wątek ks. Stefana D. Sprawa wydaje się poważna, bo to już z archidiecezji krakowskiej. I jeszcze słyszymy, że ten ksiądz: „Do dziś pracuje w parafii”. Ksiądz dziwny. Ale czy to jest problem? Wita dziennikarza: „No i co powiesz młodzieniaszku nadobny?” Dziennikarz oskarża wprost: „ksiądz molestował tego chłopca”. Na jakiej podstawie?
Sprawa była przecież rozpatrywana w Watykanie. Tak jak sześć innych za czasów kard. Dziwisza. Jednak w przypadku ks. Stefana postępowanie zakończyło się uznaniem przez Kongregację oskarżeń za bezpodstawne. Czy to naprawdę nie zamyka sprawy?
7. Sposób reakcji
Wielu bulwersuje sposób reakcji ks. kardynała na zarzuty. Mówiąc na poziomie gimbazy, wpiszcie sobie w Google „Michnik ucieka” i po obejrzeniu kilku filmików zdecydujecie, czy warto dalej czytać Wyborczą. Ale na pewno nie będziecie mieć wątpliwości, że jednak Adam Michnik, chociaż inteligencję teoretyczną ma, nie umie poradzić sobie z atakami. A mówiąc trochę poważniej, spróbujcie zrozumieć kardynała. Przez 27 lat pomagacie ludziom na całym świecie. Ułatwiacie im dostęp do papieża. Dopuszczacie każdego, z lewej i prawej strony, niewierzących i nadpobożnych, jesteście jak żaden z innych biskupów otwarci na Radio Maryja i TVN, a w 81 r. życia stajecie się celem zmasowanego ataku w kraju, w którym najwięcej pomagaliście ludziom. „Dlaczego wszyscy, na miłość boską, chcą wmówić, że jest to moja wina?”
Spróbujcie chociaż przez chwilę wyobrazić sobie, że ks. kard. jest niewinny. Czy wtedy jego reakcja naprawdę jest żenująca? No chyba, że z góry wiadomo, że jest winny, że żadna komisja ani polska, ani watykańska nie będzie niezależna, że tylko reportaże i artykuły wydają niezawisłe wyroki. Tylko po co nam wtedy sądy? Po co domniemanie niewinności? Po co twarde dowody jak są pociągające pogłoski?
Jeżeli ludzi bulwersuje sposób reakcji kardynała, to mnie bulwersuje sposób dochodzenia do prawdy. Sposób, który walcząc z krzywdą, sam prokuruje krzywdę, krzywdę ludzi niewinnych.
Pytam siostry zakonnej:
- „Jakoś ludzie gorzej reagują na widok habitu?”
- „W ostatnim miesiąca raz zostałam uderzona, raz mnie ktoś opluł, raz krzyczeli za mną, że mnie zgwałcą i raz mnie sklęli.”
Pytam innej siostry:
- „Poważnie tak jest?”
- „No, tak. Mnie kilka dni temu jakiś facet ściągnął welon przed sklepem. Specjalnie na mnie czekał.”
O to nam chodziło? O to naprawdę nam chodziło?
Wiele brudu jest w Polsce. Wielu brudu jest w Kościele. I to bardzo źle, że gnój przez lata chowano pod dywan, ale też bardzo źle, że ktoś wrzuca go teraz systematycznie do wentylatora, myśląc, że dom będzie przez to czystszy. Nie będzie. Tak się domu nie oczyści. Sprawy trzeba badać rzetelnie i dokładnie, bez uprzedzeń i nienawiści, z dowodami a nie insynuacjami, z cierpliwością i przez fachowców.
I nie piszę tego, bo mi ktoś płaci, bo ktoś prosił, albo, że mi się społecznie opłaca. Piszę z tęsknoty do intelektualnej uczciwości, z troski o całą prawdę i o miłość do każdego. Dla mnie osobiście nie byłoby największym bólem, gdyby za kratkami miał znaleźć się papież Franciszek, kard. Dziwisz, czy Jan Paweł II. Dla mnie największym bólem było i jest to, że źle leczymy ewentualne i realne krzywdy, źle, bo zamiast lekarzy ciągle na pierwszym froncie operują drwale.
[post_title] => Jeszcze raz o kard. Dziwiszu [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2903-jeszcze-raz-o-kard-dziwiszu [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-11-28 01:44:52 [post_modified_gmt] => 2020-11-28 00:44:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/11/28/2903-jeszcze-raz-o-kard-dziwiszu/ [menu_order] => 1732 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [47] => WP_Post Object ( [ID] => 5851 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-11-17 18:48:52 [post_date_gmt] => 2020-11-17 17:48:52 [post_content] =>Ja to widzę trochę inaczej.
1. Inteligencje praktyczna
Kardynał chciał, żebym przed wyjazdem do Jerozolimy popracował chociaż trochę w jego sekretariacie. Był rok 2006, Benedykt XVI miał przyjechać do Polski, biskup ściągnął mnie początkiem maja z Rzymu, zacząłem poznawać obowiązki i po paru dniach trochę żartem mówię do jednego ze współpracowników: „Nie rozumiem, jaki jest sens pisania tekstów dla biskupa. Przecież jak ma coś do powiedzenia, to niech mówi, jak nie ma, to niech nie mówi, a jak uważa, że jednak trzeba coś powiedzieć, to niech kogoś poprosi”.
Następnego dnia, po śniadaniu kardynał mówi, że słyszał, że mam jakieś obiekcje do moich nowych zadań i tu cytuje całą moją wypowiedź. Nogi mi się trochę ugięły i sobie pomyślałem: „Ale będzie zrypka.” Nie było. Kardynał tylko powiedział: „Nie mówiłem wiele lat kazań i nie jestem zdolny jak Wojtyła, który sam sobie przygotowywał wystąpienia w Krakowie, ale w Rzymie to i jemu pisano, zwłaszcza w ostatnim czasie. Jestem zapraszany do wielu miejsc i czasem potrzeba przygotować 2-3 wystąpienia codziennie. Jeśli mogę Cię prosić, to ze względu na Jana Pawła II, proszę Cię o pomoc.”
Bardzo mnie to ujęło. Zostałem.
Kardynał nie ma zbyt wielkiej inteligencji teoretycznej (tak jak ja praktycznej, bo gdybym miał, to bym tego tekstu nie pisał). Nie potrafi dokonywać meta analiz i udzielać błyskotliwych wywiadów. Nie napisze tekstów, zwłaszcza takich, które mają więcej słów niż treści. Ma za to inteligencję praktyczną. Dzięki niej było tyle lat dobrej służby u boku papieża, było ŚDM w Krakowie, powstało Centrum JPII, pomagał w budowie wielu obiektów, za jego kadencji biskupami zostali ks. Grzegorz Ryś i o. Damian Muskus. Tego praktycznego dobra było całkiem sporo. I to ten rodzaj inteligencji zawsze pytał, kiedy przyjeżdżałem z Jerozolimy do Krakowa: „Nie jesteś głodny? Pieniądze masz? Mama jak się czuje?”
Mnie to przypomina trochę Wałęsę. Płot przeskoczy. Komunę obali. Wypije w Magdalence. Nie napisze traktatu politycznego, ale swoje w historii zrobi. Nie można go tylko zapraszać na debaty, bo nawet z Kwaśniewskim przegra i trzeba mu pisać ważne teksty, dzięki temu, w Kongresie amerykańskim zacznie od słów: „We, the people …”, bo jakby sam pisał, to pewno by zaczął „Ja, Wałęsa ...”. Jeden obalił komunizm. Drugi służył Kościołowi, papieżowi i Polsce 39 lat. Obaj zrobili kawał dobrej roboty i przy obydwóch historia próbuje pisać pytajniki.
Wielu osobom było przykro po wywiadzie kardynała u Kraśki. Kto jednak zna kardynała, nie zdziwił się bardzo. To tak jakby papieża Franciszka wystawić do „The Voice of…”. Fałszuje? Nie, śpiewa po swojemu. Z uczciwości intelektualnej dobrze byłoby zobaczyć podobny wywiad z Wałęsą na temat jego współpracy z SB.
Dlaczego więc wywiad? Może z tej samej racji, co pewien proboszcz narzekał na wikarych, że się kiepsko zajmują ministrantami, bo kiedy on był wikarym, to było ministrantów stu. Po latach narzekań w końcu wziął opiekę na ministrantami. Po roku oddał, przeprosił i mówi: „Chyba czasy się zmieniły. Dzieci teraz są inne.” Może wydawało się, że jak wyjdzie kardynał i powie parę słów, to naród zrozumie. „Czasy się chyba zmieniły”. A poza tym, czy widzieliście reakcję ks. Stryczka na oskarżenia? Jeśli tak medialny ksiądz nie potrafił poradzić sobie w takiej sytuacji, to co dopiero człowiek, który nie miał profesjonalnej praktyki.
2. Nie czytał
Rok wcześniej jesteśmy na kolacji u nowo mianowanego metropolity krakowskiego. Abp Dziwisz spotykał się od czasu do czasu z księżmi studiującymi w Rzymie, więc była okazja pogratulować i ucieszyć się, bo był lubiany. Przy okazji rozmów o Krakowie i planach, zaproponowałem, że skoro mamy biskupa, z którym można praktycznie pogadać, to może udałoby się zreformować sprawy związane ze studiami rzymskimi, bo trochę takich niedociągnięć było i księża z diecezji na parę spraw narzekali dosyć zgodnie. Byłem najstarszym studentem, więc zaproponował mi, żebym przygotował na piśmie, jak ja to widzę. Napisałem parę stron. Dostarczyłem, już nie pamiętam jak. Nie było od razu odzewu, ale nie była to rzeczy pilna. Za rok, kiedy zacząłem pracę w sekretariacie kardynała, zobaczyłem swój tekst między lekcjonarzami w zakrystii.
- „Czy ksiądz kardynał czytał to, co napisałem?”
- „Nie, mówili, że nie ma nic ważnego”.
Teczka od ks. Isakowicza-Zaleskiego może i dotarła, może i kardynał przewertował kartki, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tego dokładnie nie zrobił, a jeszcze bardziej, gdyby się tym nie przejął.
Tłumaczę kiedyś jednemu proboszczowi. „Wiem, że księdzu jest przykro, bo dla księdza to jest ważne, ale z perspektywy kardynała, który ma setki spraw od Australii po Alaskę, nie da się ogarnąć wszystkiego na piątkę, ogarnia się więc, to co najważniejsze. Ksiądz ma pretensje, że kardynał nie odwiedził chorego księdza, a czy ksiądz odwiedza wszystkich chorych parafian w szpitalu?”
3. Pamiętna Rada Kapłańska
Może jednak ktoś wybuchnąć: ale jak można nie przejąć się sprawą ofiar! Słusznie. Ale po kolei. Byłem na pamiętnej Radzie Kapłańskiej, o której opowiada często ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Problemem Rady jednak nie była kwestia ofiar. Ks. Tadeusz nie poruszał sprawy pana Szymika. Nie padły żadne nazwiska i nikt nie mówił o pedofilii. Jedynym problemem i tematem była kwestia homoseksualizmu księży. Ostateczne wyniki spotkania były tak dobre, że ks. Tadeusz mówił o tym, że spodziewał się ataku, a okazało się, że kard. Dziwisz jest otwarty jak Wojtyła. Pytany przez dziennikarzy (28.03.2012) nie mówił nic o ofiarach, tylko o tym, jakie to było dobre spotkanie:
„Bardzo się cieszę, że kard. Stanisław Dziwisz zaprosił mnie na spotkanie, to dobra droga, żeby ze sobą rozmawiać […] Podczas spotkania odbyła się ważna dyskusja, pojawiły się też trudne pytania i uwagi krytyczne, które przyjąłem. Na ich temat mogliśmy się wspólnie wypowiedzieć”.
https://ekai.pl/to-byla-szczera-i-uczciwa-rozmowa
Także reakcje w mediach skupiły się tylko na wątku homoseksualnym. Ani Ewa Czaczkowska („Donos na Kościół”, 22.03.2012)
https://www.rp.pl/artykul/845363-Donos-na-Kosciol.html
ani Katarzyna Wiśniewska („W poszukiwaniu homoseksualnej kurii”, 3.04.2012)
https://wyborcza.pl/1,75398,11471035,W_poszukiwaniu_homoseksualnej_kurii.html
ani Tomasz Terlikowski, który przeprowadził wywiad z ks. Tadeuszem, w oparciu o który powstała książka, nie mówili nic o ofiarach. Dlaczego? Dlaczego ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który wiedział o sprawie Janusza Szymika od 2008 roku, nic z tym nie zrobił przez 4 lata? Dlaczego ani w książce „Chodzi mi tylko o prawdę”, ani na Radzie Kapłańskiej nie wołano, że trzeba pomóc ofiarom? Widocznie dla tych, co znali sprawę wtedy temat ten nie był tak bardzo ważny, albo uznawali, że nie muszą się tym pilnie zajmować. Wiem, że to może bulwersować i boleć. Ale czy nie boli, że wciąż niektórzy rodzice nie wierzą dzieciom, gdy mówią, że są molestowane? Czy nie boli, że wszyscy rodzice ofiar jednego zakonnika kilka lat temu nie chcieli napisać ani jednego słowa o zachowaniu księdza, by dyrektor szkoły mógł pójść do prokuratora z czymś konkretnym?
4. Dostępność i determinacja
Teza o tym, że sekretarz papieża Franciszka jest szarą eminencją i że gdyby nie on, to Ojciec Święty, miałby prawdziwą wiedzę na temat Kościoła jest mega niepoważna. To prawda, że od sekretarza zależy trochę, ale tylko ten, kto nie zna Watykanu albo nie pamięta jak funkcjonował Jan Paweł II może uwierzyć w to, że sekretarz blokował wszystkie informacje. Raport ws. kard. McCarricka pokazał wystarczająco jasno, że sekretarz papieża ani nie blokował, ani nie był jedynym i najważniejszym decydującym.
Papież co tydzień w czasie audiencji środowych przyjmował setki ludzi. W czasie każdej pielgrzymki tysiące ludzi podawało mu rękę i zamieniało z nim słowa. Księża studiujący w Rzymie co roku chodzili na kolędowanie na Watykan i każdy mógł zamienić z papieżem parę słów. Dlaczego nikt mu powiedział: „Ojcze Święty, zrób coś z tym i z tym pedofilem?”. Być może nie znali żadnej sprawy, tak jak większość katolików. Być może nie uważali tego za konieczne. Tak samo w 2006, gdy Benedykt XVI był w Polsce, podobnie w 2016, gdy przyjechał papież Franciszek. Były jakieś banery w sprawie ofiar? Były próby powiedzenia Ojcu Świętemu o sprawach? Przecież bardzo wielu ludzi miało okazję zamienić słowo z papieżem. Jeśli jednak tego nie robiono, to znaczy, że społeczeństwo nie dorosło jeszcze do tego, że to jest duży problem i że z determinacją można wiele zrobić.
Na pytanie Ewy Czaczkowskiej do ks. Isakowicza-Zaleskiego, co zrobił z wiedzą, zanim ogłosił ją w książce, czy poszedł do kurii, biskupa, nuncjusza i papieża, autor odpowiedział:
„Czy naprawdę Pani wierzy, że zwykły ksiądz może napisać do nuncjusza papieskiego lub do samego papieża, że jego biskup jest homoseksualistą lub że tuszuje ekscesy homoseksualne w swojej diecezji?”
https://m.fronda.pl/a/list-otwarty-do-pani-redaktor-ewy-czaczkowskiej,18697.html
Mieliśmy parę lat temu sprawę całkiem z innej beczki w diecezji. Ksiądz wikary najpierw poszedł do proboszcza, potem do biskupa, potem do nuncjusza, potem napisał list do Watykanu. Po paru miesiącach sprawa wróciła z Rzymu. Rada Kapłańska miała się odnieść do zarzutów zwykłego księdza wikariusza, który pokazał wszystkim, że jak komuś na czymś zależy, to załatwia sprawę sam, do końca.
Da się? Da się. Naprawdę, tylko człowiek musi mieć w głowie bardzo określony cel: zrobię wszystko, żeby sprawa została załatwiona a nie będę czekał, aż ktoś inny tym się zajmie.
5. Zaufanie
Kard. Dziwisz jest człowiekiem, który ufa, o ile się nie zrazi.
Byłem trochę zdumiony, że pracuję w sekretariacie, żadnej przysięgi, żadnych obostrzeń. Mogłem napisać list i wysłać w imieniu kardynała do kogokolwiek na świecie. Zaufanie. Tak samo z pieniędzmi. Przez 3 lata koszty studiów w Jerozolimie pokrywał kardynał. Brałem pieniądze. Wydawałem. Beż żadnych pokwitowań. Jak w domu. Kard. Macharski prosił, by podpisać, że wziąłem. Kard. Dziwisz ufał. Ludzie są różni.
Podobnie mogło być z Legionistami. Jak kogoś znasz, to mu ufasz. Jak ci pomaga, także ofiarami, to jesteś wdzięczny. Jak słyszysz pojedyncze zarzuty, to uważasz, że to z zazdrości (wiecie ile donosów w byle jakich sprawach przychodzi na księży?). Poziom zaufania kard. Dziwisza był przecież znany wszystkim. Sam w Rzymie na polecenie kardynała pomagałem przy paliuszu pracownikom TVN i GW. Był otwarty na Radio Maryja i rekolekcje posłów z PO. Przyjmował wszystkich od lewa do prawa. Bo ufał.
Można nie zgadzać się z takim podejściem do ludzi, ale osądzać to jako mafijną współpracę z tymi, którzy go oszukali, jest bardzo krzywdzące.
A jak się zrazi, to jest jak z TVN. Nie musi odpowiadać na pytania. Może, gdyby Radio Maryja chciało zrobić wywiad z Michnikiem na temat jego brata, byłby bardziej skłonny do rozmowy. Nie sądzę. Mechanizm zaufania i podejrzliwości działa we wszystkich podobnie.
6. Swoiste rozumienie dobra Kościoła
Po 2000 roku gadali niektórzy w kraju, żeby nie chodzić ze wszystkimi problemami do papieża, bo jest schorowany. Pewien urzędnik watykański, kiedy zaczęły wychodzić sprawy z Legionistami, komentował: „A, po co to wywlekać.” I na moje pytanie: „A nie lepiej poznać całą prawdę, osądzić i ukarać jak trzeba?”, odpowiedział: „W sumie można by na tą sprawę popatrzeć i z tej strony”. Mentalność zostawiania takich spraw żyje jeszcze mocno. Wczoraj słyszę głos starszej kobiety: „Muszą oni tak ciągle mówić o tym, co jest złe w Kościele? A po co o tym tak krzyczeć?”.
Kard. Dziwisz to rocznik mojej mamy. Nigdy w domu rodzinnym, nie słyszałem krytyki wobec księży czy nauczycieli. Tamto pokolenie było święcie przekonane, że dobro Kościoła, duchowieństwa, nauczycieli czy lekarzy polega na tym, że się nie mówi o tym, co złe. Tak jak nie wynosiło się brudów z własnego domu, tak nie było akceptowane słuchanie o brudach w Kościele. „To ich sprawa”. „Pan Bóg będzie sądził”. „A czy ty znasz całą prawdę?”. I paradoksalnie to nie było zbywanie problemów. To było głębokie przekonanie, że tak będzie najlepiej dla Kościoła. Tak samo jak wielu dziś jest głęboko przekonanych, że jeśli matka nie chce wychować dziecka z zespołem Downa, najlepiej zabić je w ciąży. Każde pokolenie ma swoiste rozumienia dobra. Od krzyżowców po wieszaki.
7. O ingresie i pieniądzach
Doczepianie się, że kardynał zrobił wielką imprezę w czasie ingresu jest niepoważne. Wielka impreza dla 400 osób? To ja na moich prymicjach miałem wydanych 650 obiadów. Przecież sama wioska ma 500 mieszkańców. Kolega, rok starszy, też z Podhala, miał 1300 gości. Rektor wtedy krzyczał, żeby skończyć z tymi wariacjami, ale nie był z Podhala, to nie rozumiał. Parę lat temu byłem na weselu na 400 osób. Też na Podhalu. Tylko 4 osoby nie były ubrany w stroju góralskim. Ja, proboszcz i jeszcze dwóch panów.
A pieniądze ksiądz kardynał przyjmował i dawał. To jest tak normalna droga w Kościele, że tylko niewiedza może kogoś bulwersować. Z tego powstało wielu dobrych dzieł, jak choćby centrum JPII. Z tego skorzystały i siostry zakonne, z tego studenci i biedni na Plantach. Ks. Siuda, budowniczy kościoła w Maniowach, Mizernej i Czorsztynie mówił: miliony przeszły przez te ręce, ale ani jeden dolar się nie przykleił.
8. Czarna legenda
Jeśli są jakieś sprawy na granicy przestępstw, to trzeba wyjaśnić. Ani sam kardynał, ani nikt normalnie myślący, nie jest temu przeciwny. Biorąc jednak pod uwagę siłę ataku medialnego i obrany cel, trudno nie zadać sobie pytania: o co właściwie w tym chodzi? Dlaczego nie zajmujemy się tym co zrobił/ nie zrobił kard. Sodano czy kard. Ratzinger? Dlaczego nie bierzemy na tapet bpa Rakoczego albo sądu cywilnego, który umorzył sprawę pana Szymika? Dlaczego nie zajmujemy się sprawami otwartymi (ks. Jan W. został już ukarany), albo dlaczego nie ma mega nacisku w tym kierunku, żeby zmienić prawo karne tak, by nie było w tej sprawie przedawnień?
Stopień emocjonalnych zarzutów wobec potencjalnych zaniedbań przypomina to, co zrobiono z Piusem XII. Pomógł tysiącom Żydów. Po jego śmierci Golda Meir, szefowa izraelskiej dyplomacji, przysłała do Watykanu ciepły list kondolencyjny. Minęło parę lat, a ktoś zaczął pisać czarną legendę i przez pół wieku byliśmy oszukiwani pomówieniami. Nigdy nie zapomnę nowojorskiego Żyda, który całe życie poświęcił w obronie Piusa XII. Papież ocalił mu rodziców i nie mógł zrozumieć, dlaczego komuś zależy, by to co dobre obsmarować podejrzeniami.
Nie lubię spiskowych teorii dziejów. Ale historia chyba się powtarza. Celem nie jest kard. Dziwisz. To tylko jeden schodek do Jana Pawła II, do Ratzingera, i do całego Kościoła. Jak już machina podepcze trochę po tym schodku, wyjdą wyżej, żeby wbić światu do głów, że Kościół kryje pedofilów, że nawet święci są nieświęci, że lepiej wyjść z tej łodzi, niż popierać hipokrytów.
9. Co zrobić?
Jakakolwiek jest prawda na temat ataków, spiskowych teorii, problem pedofilii jest i trzeba się nim zająć lepiej. Jeśli nam naprawdę zależy na ludziach, to pięć spraw wydaje się najpilniejszych:
a) wszystkie sprawy odnośnie molestowania nieletnich rozwiązywać w sądach cywilnych i dopiero po ogłoszeniu wyroku przekazywać do Watykanu. Kościół nie ma takich narzędzi ani środków, aby skutecznie dochodzić do prawdy jak sądy cywilne,
b) znieść przedawnienie w sądach albo podnieść wiek tak, by nawet po 20, 30 latach można było rozpatrywać sprawy,
c) post,
d) modlitwa,
e) zadośćuczynienie.
10. Winny / niewinny?
Cała nadzieja w Sądzie Ostatecznym. Daj Boże, że za życia poznamy chociaż trochę prawdy, pomożemy ofiarom, ukarzemy winnych, staniemy ze wszystkimi na drodze nawrócenia. Ale jeśli nie weźmiemy pod uwagę, że czasy się zmieniają i nie można oceniać spraw sprzed 20 lat naszymi okularami, jeśli nie będziemy pamiętać w ocenie o proporcjach i jeśli nie zrozumiemy, że problem pedofilii w Kościele to nie problem paru biskupów i księży, ale szeroki problem społeczny, to walcząc z krzywdą, będziemy dalej krzywdzić. Bo nie ten walczy z guzem, który zabija pacjenta, ale ten, który potrafi oddzielić to, co chore od tego, co da się jeszcze i co trzeba ocalić. Na razie to wygląda tak, jakby ktoś walcząc z podejrzeniem guza mózgu, piłą motorową dobierał się do szyi.
[post_title] => Don Stanislao? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2890-don-stanislao [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-11-17 18:48:52 [post_modified_gmt] => 2020-11-17 17:48:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/11/17/2890-don-stanislao/ [menu_order] => 1745 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [48] => WP_Post Object ( [ID] => 5850 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-11-01 17:48:16 [post_date_gmt] => 2020-11-01 16:48:16 [post_content] =>1.11.2020
Przez te tysiąc lat Polacy tracili niepodległość, zabierano im majątki, tracili Ojczyznę wywożeni na Sybir, z biedy zostawiali kraj, na zawsze emigrując za chlebem, ale nigdy w historii nie tracili wiary. Na większą skalę. A przecież wcale nie byli świętszymi od nas. Wydaje się, że po raz pierwszy w historii jesteśmy na zakręcie dziejów, na którym wyleci z drogi wiary wielu polskich katolików. Dlaczego?
1. Sprawa indywidulana.
Wiara jest ostatecznie sprawą indywidualnej relacji z Bogiem. Dlatego każdy odchodzący musi sobie sam odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego nie potrzebuję już spowiedzi? Dlaczego nie mam w sobie pragnienia Mszy św.? Dlaczego liturgia, ceremonie, wspólnota Kościoła nie są już dla mnie miejscem spotkania Boga? Dlaczego Ewangelia tak samo czytana w Kościołach od 2000 lat nie jest już moja wartością? Dlaczego Chrystus w Kościele nie jest już Kimś, z kim warto tworzyć relację? Jakiekolwiek będą odpowiedzi, trzeba pamiętać, że odejście jest zawsze osobistą decyzją danego człowieka i on wie, albo powinien wiedzieć, dlaczego odchodzi do Kościoła, dlaczego odchodzi od wiary, której byli wierni wszyscy jego przodkowie.
2. Indywidualizacja świata.
Decyzja na odejście może mieć związek ze zmianami ogólnoświatowymi co do wartości jednostki. O ile w historii wielką rolę odgrywała tradycja i nacisk, by robić to, co całe społeczeństwo, tak dziś, coraz bardziej podkreśla się wagę osobistych wyborów człowieka. W dobie „Chłopów” społeczeństwo nie pozwoliło Jagnie na jej indywidualne wybory, Dzisiejszy świat nie tylko nie zabrania, ale nawet namawia na to, że każdy może robić to, co osobiście uważa za ważne. Jednostka stała się mocniejsza niż dawniej i dziś Jagna z kochankami założyliby nową rodzinę i zostali w tej samej wiosce. To sprawia, że ci, którzy kiedyś mieli ochotę odejść od Kościoła, a tego nie zrobili z przyzwyczajenia czy lęku przed wykluczeniem, dziś, nie mając takiej bariery, podejmują decyzję bez względu na społeczeństwo. Dlatego łatwiej odejść od Boga w wielkim mieście czy wyjeżdżając za granicę.
3. Osobiste zranienia.
Częstym powodem odejść może być osobiste doświadczenie. Ksiądz, który zrobił krzywdę. Rodzice, których wiara miała się nijak do życia. Tragedia osobista, w której Bóg wydawał się być obcym. Mnie pogryzł pies w 1992 i odtąd mam awersję do psów. Wiem, że intelektualnie nie mam racji. Miliony psów na świecie nie zrobiło mi krzywdy. Większość psów jest dobra. Patrzą na mnie filuternymi oczkami, jakby chciały zadać pytanie: Wojtek, czemu unikasz nas z powodu tego jednego naszego kolegi? Nie umiem odpowiedzieć. Albo mogę tylko powiedzieć, że się boję. Ból jest większy niż logika a lęk nie uspokaja żadna argumentacja. Tak samo może być z ludźmi, którzy zostali zranieni w Kościele. Nawet 1000 świętych nie zagoi lęku z powodu tego jednego.
4. Osobiste grzechy.
Kolejnym powodem mogą być osobiste grzechy. Jeżeli słyszę, że to, co robię jest grzechem a mi się to podoba, albo nawet jak mi się nie podoba i chciałbym to zmienić, ale widzę, że ciągle mi się nie udaje, to nie chcę, żeby ktoś w konfesjonale czy na ambonie wzbudzał we mnie poczucie winy i nie chcę mieć do czynienia z tymi, którzy uważają za zło coś co dla mnie jest dobre. Przypomina się tu przykład ze starej książki świętego profesora, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, biskupa Józefa Sebastiana Pelczara. Pisał on o jednym księdzu, który nawet na łożu śmierci nie chciał się pojednać z Bogiem, bo mówił, że woli być w piekle z kochanką, niż żyć w niebie bez niej. W Kościele jest miejsce dla każdego grzesznika, ale jak ktoś nie chce się nawrócić, to mu Kościół uwiera. Bo nie każdy to sobie tłumaczy jak mój znajomy: „Proboszcz ma mówić, że rozwody to grzech, bo to jego praca. A ja mogę siedzieć z tą kobietą, bo to moja sprawa. Do Komunii nie chodzę, ale czemu mam nie chodzić do kościoła?”
5. Grzechy ludzi Kościoła.
Duży wpływ na decyzje mają grzechy ludzi Kościoła. Nie sądzę, żeby biskupi czy księża zachowywali się gorzej niż 30 lat temu. Tylko że kiedyś nie dowiadywali się o tych grzechach wszyscy. Wiedzieli w danej wiosce. Może opowiedzieli znajomym, ale większość katolików nie dowiadywała się o tym wcale. W styczniu 2013 r. trzy razy dziennie sprawdzałem, co na temat Kościoła i księży piszą na głównej stronie portale gazeta.pl, onet. pl. i interia.pl. Okazało się, że ilość artykułów na głównej mówiąca na ten temat wahała się między 30 a 60 w zależności do portalu i prawie wszystkie były negatywne, tzn. mówiące o negatywnym zachowaniu księży. Księży w Polsce jest ok. 30 tysięcy. Tyle mniej więcej co strażaków. Gdyby codziennie na głównej była jedna informacja o tym, jak źle prowadzą się strażacy, wystarczyłoby parę lat, by ludzie stracili zaufanie do strażaków. Oczywiście to nie jest argument za tym, żebyśmy się nie nawracali.
6. Związek Kościoła z polityką.
Jednym z często wracających grzechów ludzi Kościoła jest popieranie przez biskupów czy księży konkretnych polityków. Nawet jeśli zdecydowana większość kleru nie mówi o polityce, i nawet jeśli księża stoją po jednej czy po drugiej stronie politycznego sporu, to jednak przekaz ogólny jest taki, że Kościół miesza się do polityki. Wystarczy o. Rydzyk i wypowiedzi paru biskupów czy księży, wystarczy zachowanie niektórych polityków, żeby zniechęcić tych, którzy nie podzielają danej politycznie opcji. Racjonalnie dałoby się uzasadnić, że pojedyncze przypadki nie są wcale obrazem całego Kościoła, ale tu często działa zasada osobistego zranienia. Wystarczy jeden pies, który cię pogryzie, żebyś wolał koty.
7. Nierozumienie istoty Kościoła.
Kłopot z Kościołem może być też taki, że wielu ludzi nie rozumie, że Kościół to nie są księża, że to nie są biskupi, że Kościół to jest wspólnota, gdzie najwięcej do powiedzenia ma Chrystus i gdzie wszyscy ludzie ochrzczeni są jego równoprawnymi członkami. Osobiście bardzo nie lubię, gdy mówi się „Kościół” tam, gdzie trzeba by używać słowa „niektórzy księży” czy „kilku biskupów”. Ten problem językowy jest poważny, bo nikt z nas raczej nie powie, że Polacy zabili Popiełuszkę. Uczciwiej jest mówić, że komuniści, a jeszcze uczciwiej, że niektórzy wówczas rządzący. Bo jak się ciągle mówi, że „Kościół jest be”, „Kościół politykuje”, „Kościół robi krzywdy”, to skutek jest taki, że protestujący przeciw władzy pomalują nawet kościół Dominikanów, chociaż ci nigdy za władzą nie byli i będą agresywnie krzyczeć nawet przez katedrą w Łodzi, chociaż na zwykła logikę kto jak kto, ale arcybiskup Ryś nie powinien być przedmiotem antykościelnego ataku. Wierzę gorący, że gdyby ludzie poznali czym jest naprawdę Kościół, nie odchodzili by z niego tak łatwo.
To samo jeśli chodzi o grzechy. Kościół jest szpitalem dla grzeszników a nie muzeum dla doskonałych. I tak jak jest normalne, że w szpitalu jest dużo chorych, tak normalne jest, że w Kościele są grzesznicy. Zbieramy wszystkich popaprańców, zdrajców i złodziei, kłamców i obłudników i staramy się im pomóc. We wsi obok 50 lat temu znaleźli zakonnika pijanego w rowie. Pytam w domu, czy nie było skandalu. "Nie. Ludzie byli tylko oburzeni, że skoro pił z chłopami, to czemu go chłopi nie odprowadzili na plebanię". Dopóki nie będzie świadomości, że w Kościele jest miejsce dla grzeszników, ale też świadomości, że my nie możemy w Kościele stwarzać grzesznikom komfortowych warunków do grzeszenia, to ciągle ludzie będą patrzeć na grzech w Kościele jak na obłudę. "Popatrzcie, niby szpital, niby tylu lekarzy, a dale mają samych chorych".
8. Środowisko wzrostu.
Kolejną przyczyną jest wpływ środowiska. Młodzi Polacy chodzą do Kościoła w granicach 10%. Za granicą, chociażby w Anglii, jest ich w kościołach trzy razy mniej. Nikt im nie zabrania, nie stracili wiary w Polsce, ale nie mają już tego dodatkowego bodźca, jakim jest środowisko. Jeśli koledzy, rodzina idą do kościoła, to łatwiej się zebrać, nawet jak się nie chce. A jeśli zabraknie rodziny, środowiska, to tylko ten, dla którego wiara jest ważną w znaczeniu „ważne dla mnie”, nie odejdzie od praktyk religijnych. Stąd np. w USA o wiele więcej Polaków chodzi do kościoła niż w Anglii, gdyż z jednej strony emigracja amerykańska była już tam od dawna, z drugiej, najczęściej wyjeżdżano całymi rodzinami, więc rodzice pilnowali, żeby dzieci nie zatraciły tego, co dla rodziców było ważne. W emigracji nowoczesnej, europejskiej, młodzi zostawieni samym sobie, często bez potrzeby trzymania się swoich rodaków, znający dobrze języki krajów, w którym pracują, nie mając osobistych potrzeb ani nacisku ze strony społeczności, zrywają więź z Kościołem.
9. Moda.
Elementem związanym ze środowiskiem jest moda, zwana też trendem większości. Jeśli miliony Polaków chodziło na Msze św. z papieżem, jeśli wszyscy szli do I Komunii, jeśli większość obchodziła Boże Narodzenie, przyjmowała księdza po kolędzie i chrzciła kolejno swoje dzieci, to czymś naturalnym było, że skoro wszyscy to robią, to wypadało, żebyśmy i my tak robili. Nikt nie chce być wykluczonym i mało ludzi ma siłę czy determinację robienia coś po swojemu na przekór większości. Jeśli jednak ktoś był wierzący, bo inni wierzyli, może okazać się, że przestanie być wierzącym, kiedy inni przestaną. To ten mechanizm działa, gdy uczniowie zaczynają wypisywać się z religii, gdy większość zaczyna wyśmiewać kolegów i koleżanki, że chodzą do kościoła, gdy rodzice ciągle krytykują w domu księży tak jak ich rodzice nie krytykowali. Wtedy młodzi nie chcą być w Kościele. Zwłaszcza, że w tym wieku, ciężko należeć do mniejszości. Siła tego mechanizmu jest tak wielka, że choćby diecezja miała najlepszego biskupa a cały Kościół tak świetnych i świętych papieży jak ostatnio, nie pomoże za wiele. Ta siła mody antykościelnej przewalcowała Zachód Europy 50 lat temu, pozmieniała prawa i ustawiła Kościoły w kątach społeczeństwa. Ten walec prędzej czy później musiał przytoczyć się do Polski, bo są wiatry, których granice państw nie mogą zatrzymać.
10. Wartości świata.
Dlaczego jednak świat zmienia wartości? Dlaczego Zachodnia Europa po II wojnie światowej miała tysiące powołań, teologie na uniwersytetach, religie w szkołach, a jednak wybrała drogę poza Ewangelią? Nie wiem. Wiem, że i od Jezusa odeszli uczniowie (J 6,66) i nawet ci, co go chcieli obwołać królem (J 6,15) zniknęli, kiedy inni wołali "Ukrzyżuj go" (Mk 15,14-15). Wiem też, że „wiara rodzi się, ze słuchania” (Rz 10,16). I jeśli ktoś słyszy w telewizji radio, czyta w Internecie, że wszystko jedno w co się wierzy, że nie trzeba być wierzącym, by być dobrym człowiekiem, że rozwody nie są złe, związki poza małżeńskie też, to nie ma szans na to, żeby to na niego nie miało wpływu. Dlaczego więc komunizm u nas się nie przyjął? Bo był kiepski ekonomicznie i nie był ogólnoświatowy. Kiedy jednak ludzie widzą, że niewierzący są bogaci, że najsłynniejsi na świeci nie mają związku z Kościołem, to jednak może ich to pociągać. Już nie mama czy tata, babcia czy nawet kochany ksiądz z podstawówki są dla ludzi autorytetem. A kiedy słucha się często wartości ludzi niewierzących, można samemu zacząć myśleć jak oni. Myślę, że nikt na serio nie zdaje sobie sprawy, jak wielki wpływ mają media. Media w zdecydowanej większości nie są mediami wartości ewangelicznych. Otwierając na nie uszy i serca bezkrytycznie, można stracić choćby powoli nawet najgłębszą wiarę.
Dlaczego ludzie odchodzą od Kościoła? Powodów może jest jeszcze więcej. Faktem jest, że odchodzą. Doświadczenie smutku matek i babć, z którymi spotkałem się w Anglii czy Włoszech dowodzi, że to jest problem nie tylko Polski. Świat idzie w inną stronę niż Kościół, Pomimo, że w Kościele czytamy te samą Ewangelię od 2000 lat, pomimo tego, że tysiące misjonarzy, księży, sióstr i świeckich życie poświęca dla ubogich, chorych, niepełnosprawnych, dzieci, młodzieży i staruszków, pomimo tego, że nie grzeszymy więcej niż grzeszyli nasi poprzednicy, świat idzie w inna stronę niż Kościół.
W innej refleksji podzielę się refleksjami na temat „Co można zrobić, żeby mniej ludzi odchodziło od Kościoła?”. Na razie zachęcam do modlitwy, do dyskusji i do wysłuchiwania cierpliwie tych, którzy odchodzą. Kiedy dowiemy się „dlaczego odchodzą?”, łatwiej nam będzie szukać odpowiedzi na pytanie „co zrobić, by nie odchodzili?" a także "co zrobić, by jeszcze wrócili?” Najważniejsze na dziś, byśmy na pytanie Jezusa: "Czy i wy chcecie odejść?" (J 6,67), odpowiedzieli razem z Piotrem, również z Piotrem naszych czasów: "Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego" (J 6,68).
PS.
Do tego, co napisałem wczoraj dodałbym jeszcze pięć przyczyn.
11. Materializm i konsumpcjonizm.
Nie na darmo Jezus mówił, że „bogatemu trudno będzie wejść do królestwa Bożego” (Mt 19,23), albo kiedy tłumaczył los ziarna, które padło między ciernie: „Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne” (Mt 13,22). Ciężko jest pogodzić Ducha z troskami o ciało, tak jak ciężko jest objadać się dużo i mieć dobrą kondycję fizyczną. Jeśli ktoś kręci się prawie cały czas wokół tego, żeby mieć i mieć więcej, pracuje, pożąda, kupuje, używa, to może tak się zakręcić wokół spraw materialnych, że na sprawy duchowe albo nie będzie miał czasu, albo zwyczajnie ochoty, bo wszystkie siły poświęcił na materię. To niebywałe, że w Polsce mniej ludzi straciło wiarę w czasie wojny niż po 1989 roku. Podobnie na Zachodzie. Kiedy przyszło bogactwo, dobrobyt, kiedy odeszły zagrożenia, Bóg stał się coraz mniej potrzebny. Ciężko jest pogodzić Boga i szeroko rozumianą mamonę dobrobytu i przyjemności.
12. Niewiedza.
Kolejną przyczyną jest nieznajomość Kościoła. I to nie tylko w takim znaczeniu, o którym pisałem w punkcie o niezrozumieniu istoty Kościoła. Pytam osobę, która przeszła do Zielonoświątkowców, czemu to zrobiła? „Bo w Kościele nie czyta się Pisma Świętego.” Okazuje się, że ani nie wiedziała, ani nie szukała grupy biblijnej. Ktoś inny mówi, że odszedł, bo wiara kłóci się z nauką. Mówię, że sam bym odszedł, gdyby Kościół był przeciw nauce, tłumaczę, że wielu uczonych, naukowców, noblistów było czy jest wierzącymi, ale jednak ktoś podjął decyzję na podstawie niewiedzy, uprzedzeń, stereotypów. Ta niewiedza wychodzi nawet przy tak codziennych tematach jak antykoncepcja. Ludzie są przeciw. A jak pytasz, co przeczytali na ten temat, na ile poznali naukę Kościoła, przemyśleli argumenty, to okazuje się najczęściej, że nic.
13. Bliskość biskupów i księży.
Wbrew obiegowym opiniom, jednak uważam, że biskupi i księża są dzisiaj dużo bliżej ludzi niż kilkadziesiąt lat temu. I paradoksalnie nie zawsze to wychodzi na dobre. Taki biskup przyjechał raz na 5 lat, powiedział kazanie godzinne, to nawet dorożką po niego jechali, bo to rzadki gość był. Teraz przyjeżdża co roku na bierzmowanie, słychać go w telewizji czy w radio, a czasem nawet w Internecie. To samo z księżmi. Nauka w szkole, wyjazdy z dziećmi i młodzieżą, kręgi rodzin i rady duszpasterskie a także publikacje online sprawiły, że ksiądz, który dla moich rodziców był kimś dalekim, teraz stał się całkiem bliski. I niestety w wielu wypadkach okazało się, że łatwiej było wierzyć księdzu czy biskupowi, jak się go nie znało. Tyłem do ludzi, majestatyczny, niedostępny, to jakoś łatwiej było wierzyć, że żyje tak jak głosi. Jak go poznałeś i widzisz, że ani nie jest mądrzejszy (bo wielu dzisiaj ma wykształcenie), ani kulturalniejszy (bo czasem kobieta jednak uczy ogłady), ani świętszy (bo nie jest), to zastanawiasz się po co ta Ewangelia i wiara w Boga. Skoro ksiądz czy biskup jest tak blisko Boga, dotyka Go codziennie swoimi rękami, modli się już kilkadziesiąt lat i nic to nie daje, to możesz stracić sens wiary. A przecież nie wszyscy są na tyle mocni, żeby zrozumieć, że chorym nie tyle pomaga kupowanie lekarstw, co ich przyjmowanie. My mamy w naszej apteczce duchowej całą masę lekarstw, ale niestety często nie chcemy ich przyjąć, stąd chorujemy na grzechy nie mniejsze niż ci, co mają tylko tabletki na ból głowy. I nie wszyscy są tacy logiczni, by zobaczyć, że to samo jest z rodzicami. To, że ich doskonale znasz i widzisz jak się nie kochają, wcale nie zniechęca Cię do marzeń o Twojej rodzinie.
30.10.2020
25.10.2020
To nie jest problem z Kaczyńskim. Gdyby problemem był Kaczyński, ludzie burzyliby się na to, że wymyślił piątkę dla zwierząt a wara mu od zwierząt. Co do zwierząt, poparła go nawet lewica i wielu z tych, co teraz demonstrują zgadza się z prezesem, nawet jak go nie cierpi.
To nie jest problem z Trybunałem. Orzeczenie jest podobne do tego, które ogłosił TK w 1997 r., kiedy jeszcze PIS-u nie było na świecie i kiedy skład TK był całkiem inny.
To nie jest problem z Konstytucją. Orzeczenie nie narusza Konstytucji, co więcej przypomina, że obowiązująca ustawa raczej działała wbrew Konstytucji a nie w zgodzie z nią.
To nie jest problem z demokracją. Zarówno Konstytucja jak i każdorazowe władze w Polsce są wybierane zgodnie z zasadami demokratycznymi większością głosów i można tego nie lubić, ale taki obecnie mamy model w państwie.
To nie jest problem z epidemią. Co prawda napięcie społeczne może być większe, bo ograniczenia ludzi denerwują, ale skoro czarne marsze miały miejsce wtedy, kiedy jeszcze nie było COVIDu i skoro ludzie nie demonstrują tłumnie przeciw coraz większym i nie zawsze logicznym obostrzeniom, to znaczy, że problemem nie jest epidemia.
To nie jest problem z Kaczyńskim, PIS-em, Konstytucją, Trybunałem, demokracją czy epidemią. Problem polega na tym, że tysiące, miliony polskich kobiet wiedziało, że jak zajdzie w ciążę i okaże się, że dziecko będzie chore, to będzie można to dziecko usunąć a nie trzeba będzie je urodzić i się nim zajmować. Ogromna rzesza tych kobiet nie zajdzie w ciążę. Jeszcze bardziej zdecydowana większość nigdy nie urodzi chorego dziecka. Ale wszyscy wiemy, że nikt nie da nikomu gwarancji, że dziecko poczęte, będzie dzieckiem zdrowym. To jest więc bunt przeciwko obowiązkowi noszenia ciężaru, którego nie chce się nosić. Tak sam bunt byłby wtedy, gdyby rząd zakazał antykoncepcji i taki sam, gdyby cudzołóstwo było karane więzieniem.
To nie jest też problem dla ludzi wierzących. Czy ostatecznie będzie można usunąć ciążę podejrzaną o chorobę, czy wajcha przesunie się kiedyś aż tak, że aborcja będzie na życzenie bez żadnych ograniczeń, to żaden człowiek wierzący nie zabije dziecka dlatego, że może urodzić się chore. Dopóki Konstytucja i każda szczegółowa ustawa nie zabrania nam życia zgodnego z naszymi wartościami, naszym największym problemem jest żyć samemu zgodnie z Ewangelią i uczyć się przekonywać do Ewangelii innych.
Cała sprawa jednak rodzi dwa pytania dla wierzących, z którymi musimy się zmierzyć.
Po pierwsze, czy my wierzący, musimy robić wszystko, żeby prawo państwowe było zgodne z naszym przekonaniem? Czy nie wystarczy żyć zgodnie z Ewangelią, przekonywać innych do niej, mówić o konsekwencji potępienia wiecznego, ale zostawić ludziom wolny wybór? To nie jest proste pytanie, bo może okazać się, że za kilkadziesiąt lat, będą nam zarzucać, że byliśmy bierni tak, jak zarzucają w sprawie praw przeciwko Murzynom w Ameryce, czy przeciw Żydom w III Rzeszy. Ale może lepiej zostawić wolność i tylko mówić o konsekwencjach? My za życia nie przyłożymy ręki do "piekła dla kobiet", zrobimy wszystko, żeby miłością i dobrocią umówić te, które dokonały aborcji na spotkanie z miłosiernym Bogiem, ale uczciwie ostrzegamy, że jak się nie nawrócą, to "piekło nie tylko dla kobiet" zacznie się dla nich po śmierci i nie skończy na wieki.
Po drugie, czy my wierzący robimy wszystko, żeby pomóc w zajmowaniu się niepełnoprawnymi dziećmi? Robimy na pewno więcej niż ci, którzy są za aborcją, ale powinniśmy zrobić wszystko, że każda rodzina, która nie chce zajmować się chorym dzieckiem, mogła je oddać do okna życia, do adopcji i by każda mogła liczyć na realne społeczno-finansowe wsparcie ludzi wierzących.
Natomiast co do ludzi, którzy są za zabijaniem chorych dzieci, o wiele sensowniej byłoby zgodzić się na to, co było w starożytności – dziecko jest własnością rodziców i ci mają prawo je zabić, przed czy po urodzeniu. Nawet do 18 roku życia. I wara innym od dzieci nawet w patologicznych rodzinach. Rodzice po urodzeniu dziecka mieliby prawo do zabicia go, jeśli nie chcą takiego, jakie się urodziło. Ale dopiero po urodzenia, bo dopiero wtedy jest 100% pewności, że dziecko jest chore. I tylko pod warunkiem, że rodzice zabiją je własnymi rękami. Nie można by do tego angażować lekarzy, bo oni są od leczenia. Czy rodzice zabiją siekierą, nożem, przez uduszenie czy utopienie, to nie byłoby istotne. Ważne, żeby zrobili to sami. Wtedy skończyłaby się hipokryzja mówiąca o usuwaniu, o zabiegu, o płodach. Skończyło głupie gadanie, że do któregoś tygodnia to jeszcze nie człowiek a parę dni później już jest. Skończyły kłamstwa o empatii, o "życiu za, ale.." Wtedy świat byłby uczciwie podzielony na tych, którzy zajmują się nawet chorymi dziećmi, na tych, co oddali chore dzieci innym i na tych, którzy uczciwie powiedzą: Zabiłem dziecko, bo było chore, nie chciałem oddać do adopcji wierzącym a nie miałem siły i serca do zajmowania się takim.
Żeby prawodawstwo było już kompletne, to samo z eutanazją. Żaden szpital, ani lekarz. Dzieci i tylko dzieci powinny mieć prawo zabijania własnych rodziców, jeżeli ci staną się dla nich już wystarczająco uciążliwi. Może wtedy więcej ludzi chciałoby (nawet ze strachu) wychowywać dzieci do tego, że człowiek chory i cierpiący również może być wartością.
Może to brzmi okrutnie, ale przecież o to ostatecznie chodzi. I to jest główna oś sporu. Jedni są za tym, żeby nie usuwać człowieka, nawet jeśli jest on ciężarem. Inni walczą o to, żeby można było takiego człowieka się pozbyć. I mogę się założyć, że ten spór będzie trwał aż do końca świata.
PS.
Polecam też swój stary wpis: "W sprawie aborcji".
[post_title] => Gdzie jest problem? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2857-przeciw-a-nawet-za-aborcja [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-10-25 11:28:28 [post_modified_gmt] => 2020-10-25 10:28:28 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/10/25/2857-przeciw-a-nawet-za-aborcja/ [menu_order] => 1777 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [52] => WP_Post Object ( [ID] => 5843 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-09-12 19:46:36 [post_date_gmt] => 2020-09-12 17:46:36 [post_content] =>12.09.2020
Wiele mówi się ostatnio o religii w szkole. Z jednej strony jest jubileusz. 30 lat temu katecheza wróciła do szkół, to i jest okazja. Z drugiej wracają pytania o sens i charakter. Opinie będą różne jak zawsze. Wydaje się jednak, że parę spraw powinno być oczywistych.
Po pierwsze, religia nie jest obcym przedmiotem w szkole. Nie było jej prawie 30 lat, ale była kilkaset. W wielu państwach nieprzerwana przez komunizm. Razem z innymi przedmiotami uczona przez Kościół, który niósł "oświaty kaganiec", wtedy kiedy jeszcze państwa o nauczaniu nie myślały. Katecheza przy salkach jest pięknym doświadczeniem wielu Polaków, jak tajne komplety w czasie wojny, ale to nie jest doświadczenie normalnego państwa. Teologia jest nauką. Religia jest lekcją wiedzy jak każda inna. Kto nie chce religii w szkole, ciągnie go bardziej do komunizmu niż do edukacyjnego realizmu.
Po drugie, uczniowie nie muszą chodzić na lekcje religii. Każde dziecko w Polsce nie musi być ochrzczone, nie musi iść do I Komunii, nie musi chodzić na religię. Jeżeli jest zmuszane przez rodziców, czy podlega presji środowiska, to nie jest to wina Kościoła. Co można zrobić więcej niż dać wolność wyboru? Przecież i tak ta wolność jest większa niż wolność od przymusu obowiązkowej edukacji.
Po trzecie, nie można się dziwić, że uczniowie wypisują się z religii coraz częściej. Biorąc pod uwagę, ile dzieci się modli, chodzi na Mszę świętą i w ilu polskich rodzinach religia jest ważną sprawą, to i tak na religię chodzi więcej uczniów niż można by się spodziewać. Spadek ilości uczniów nie jest oznaką kryzysu religii w szkole, ale dochodzenia do realnego stanu religijności w kraju.
Po czwarte, wypisywanie się z religii niekoniecznie musi być oznaką szczególnego znienawidzenia Kościoła. Może być zwykłym skorzystaniem z okazji. Skoro można nie chodzić, skoro ktoś nie przejmuje się wytycznymi Kościoła, że katolicy mają obowiązek chodzić na religię, to czemu z tego nie skorzystać. Gdyby uczniowie mieli możliwość wypisana się z fizyki, chemii, historii, czy czegokolwiek, to na niektóre lekcje nie chodziłyby całe klasy.
Po piąte, dodatkowa trudność z religią jest podobna do trudności w matematyce czy na WF-ie. Jak ktoś nie załapał bazy, to ciągle będzie mu to kuleć. Jak ktoś jest słaby z matmy czy fizycznie męczy się z każdym ćwiczeniem, to będzie mu naprawdę pod górę. Jeśli ktoś nie jest wierzący, nie ma osobistego doświadczenia wiary, spotkania z Jezusem, to może się strasznie nudzić nawet na najlepszych lekcjach, bo do nauki religii niesamowicie pomaga osobista, żywa wiara. To taki rodzaj kondycji duchowej.
Po szóste, cały problem, co robić z dziećmi, które nie chodzą na religię, czy kwestia zostawiania religii na pierwszą lub ostatnią lekcję wynika z uprzedzeń i z kiepskiej organizacji. Jakoś nie słychać narzekań tych, co nie chodzą na WF. Gdyby był obowiązek wyboru między religią a etyką, katechezą albo religioznawstwem, nie byłoby żadnego problemu. Nie idziesz na religię, idziesz na etykę. Cokolwiek by powiedzieć, to jednak w naszej kulturze nie uczyć dzieci o tak ważnej sprawie jak religia, wiara, moralność, obrzędy, to zabrać im jeden z najbardziej elementarnych składników wiedzy o życiu.
Po siódme, można by przemyśleć sprawę ilości godzin religii w szkole. Z jednej strony domaga się tego intelektualna uczciwość, skoro w salkach nie uczyliśmy dwóch godzin i jakoś ludzie nie potracili wiary, to może te dwie godziny wcale nie są konieczne. Z drugiej strony są takie klasy (maturalna) czy szkoły (zawodowe), gdzie ilość godzin lekcji religii wydaje się nieproporcjonalna do tego, ile czasu poświęca się innym przedmiotom.
Po ósme, katecheci mogli by uczyć lepiej. Jest wiele przykładów masakrycznych lekcji, odwalania pańszczyzny, oglądania filmów, bo tak łatwo. Czy to jest jednak problem tylko katechetów? Ile to skarg jest na polonistów, matematyków, historyków i każdego innego, bo problemem nie jest przedmiot, ale dany człowiek. To prawda, że trudniej uczyć przedmiotu, który uważany jest przez uczniów za mało ważny, ale sposób przygotowania nauczycieli religii, odbyte praktyki i zgoda na nauczanie, która nie jest wydawana pierwszemu lepszemu, daje jakąś gwarancję wcale nie gorszego przygotowania od nauczycieli innych przedmiotów. Może jedyną sprawą w tym punkcie byłoby odejście od praktyki, że każdy młody ksiądz musi uczyć w szkole. Każdy ksiądz nadaje się i jest przygotowany do przekazywania wiary, ale nie każdy ma talent do uczenia religii w szkole na zasadach i warunkach określonych przez państwo.
Po dziewiąte, pieniądze dla nauczycieli religii nie są żadną łaską państwa, bo wierzący płacą temu państwu podatki i mają prawo do edukacji swoich dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem. Skoro wszyscy finansujemy partie polityczne, nawet te, z którymi się kompletnie nie zgadzamy, skoro z pieniędzy katolickich podatników idą pieniądze nawet na to, co jest sprzeczne z ich wiarą, to już musimy jakoś to przeżyć. Chyba, że przemyślimy całkowicie inaczej system opodatkowania obywateli. Jeśli rząd da gwarancje wierzącym, że z ich pieniędzy nie pójdzie nic na sprawy sprzeczne z ich wiarą, to wtedy można by przerzucić finansowanie lekcji religii na barki wspólnot religijnych.
Po dziesiąte, religia w szkole jest jedną z najlepszych form dotarcia do dzieci, młodzieży, rodziców. Może dlatego niektórzy tak bardzo chcą, żeby Kościół nie miał takiej możliwości? Dlatego jednak trzeba wszystko robić, żeby tę możliwość uratować. Kilkanaście tysięcy arabskich dzieci uczy się w katolickich szkołach w Jerozolimie, gdzie wszystkich katolików jest parę tysięcy. Kościołowi zależy bowiem bardzo na tym, żeby mieć dostęp do człowieka. Zostawić mu wolność wyboru, ale zbudować do niego drogę. To nasze pierwsze zadanie wynikające z ostatniego słowa Jezusa: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28,19).
[post_title] => Religia w szkole? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2806-religia-w-szkole [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-09-12 19:46:36 [post_modified_gmt] => 2020-09-12 17:46:36 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/09/12/2806-religia-w-szkole/ [menu_order] => 1828 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [53] => WP_Post Object ( [ID] => 5842 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-08-21 23:47:12 [post_date_gmt] => 2020-08-21 21:47:12 [post_content] =>Mówić, że epidemia jest wymysłem albo, że brak maseczek w pewnych miejscach jest grzechem to proste skrajności, które zawsze znajdą zwolenników. Zdecydowana jednak większość musi mierzyć się z rzeczywistością, która jest o wiele bardziej skomplikowana.
Termy w Chochołowie. Prawie 3 tysiące ludzi. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było tak, że zabrakło szafek. Ale pani mówi, że tak mają nie pierwszy raz. Wpuszczą dopiero wtedy, kiedy ktoś wyjdzie. W jacuzzi nabici jak w tramwaju. W kolejce do zjeżdżalni czekasz kilkanaście minut. Do baru ze sto oczekujących. Oczywiście wszyscy bez maski. Od dwóch miesięcy.
Odprawiasz następnego dnia mszę w kościele rano. Parę osób na krzyż. W maskach. Wody święconej nie ma w kropielnicy. Bo niebezpiecznie. Totalnie inny świat.
Słowacja. Przed drabinką w górach czekasz prawie godzinę jak do okienka na stacji. W schronisku nabici prawie jak w termach. Patrzysz zdziwiony, że nawet obsługa w kuchni bez masek. I nie możesz pojąć, czemu u nich tak mało zakażonych. Jeszcze masz pamiętać, że wracając samochodem musisz założyć maski, bo ci, z którymi jedziesz, nie mieszkają z tobą. Bo to że byłeś z nimi cały dzień i siedziałeś legalnie w restauracji bez maseczek się nie liczy.
Ślub. W kościele wszyscy w maskach. Robimy wyjątek dla młodych. Po Mszy idziemy na salę. Tu wszyscy bez masek. Gadają i tańczą. W kościele było zagrożenie. Tu nie ma.
Czytasz apel wirusologa z Włoch, czytasz lekarzy z Austrii, żeby komunię przyjmować do ust, bo bardziej bezpiecznie. A potem słyszysz, że inny specjalista mówi, że jednak na rękę. I się gubisz i nie dziwisz się, że ktoś macha ręką na wszystko i robi po swojemu.
W marcu wszyscy krzyczeli, że trzeba umieć maskę ściągać, że po 15 minutach trzeba ją wymieniać. Dziś wyjmujesz z kieszeni niepraną od tygodni, wciągasz brudy i bakterię, nosisz ją całą mszę na podbródku, ale nie masz wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie, jesteś dumny, że ty dbasz o zdrowie, nie jak ci co masek nie mają.
Epidemia jest. Ludzie chorują. Bogu dzięki, że mało, że lekko, że niewielu umiera. Kłamstwem było i jest mówienie nieprawdy. Zwłaszcza, że tysiące pracowników medycznych nie ma ma naprawdę łatwo. Ale czy nie jest też kłamstwem przedstawianie niebezpieczeństwa większego niż jest? Podsycanie paniki, tworzenie psychozy śmierci zaczajonej za każdym rogiem?
Pewno, że łatwo jest mówić, że grzechem jest nie noszenie masek. Tylko kto wtedy na serio potraktuje grzechy, skoro w kościele jest grzechem a na sali weselnej już nie jest. Trzeba by też wtedy powiedzieć, że grzechem jest noszenie jednej maski przez całą mszę, grzechem jest sianie paniki, grzechem niekompetencja księży, którzy wiedzą lepiej niż naukowcy i naukowców, którzy zamiast mówić, że nie wiedzą, jak ten wirus naprawdę działa, to prywatne opinie mylą z potwierdzonymi badaniami naukowymi.
Wszyscy jesteśmy zmęczeni. I trzeba nam dystansu społecznego, ale przede wszystkim od skrajności, zwłaszcza od liderów paniki i olewania wszystkiego. Bo jeśli braknie nam zdrowego rozsądku, to nic nie pomoże. Nawet święty, ale głupi do nieba nie wejdzie. Bo by zamęczył wszystkich, którzy chcą się cieszyć życiem wiecznym.
[post_title] => Paradoksy epidemii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2779-paradoksy-epidemii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-08-21 23:47:12 [post_modified_gmt] => 2020-08-21 21:47:12 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/08/21/2779-paradoksy-epidemii/ [menu_order] => 1854 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [54] => WP_Post Object ( [ID] => 5841 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-08-20 20:24:28 [post_date_gmt] => 2020-08-20 18:24:28 [post_content] =>Pojednanie w Polsce, pojednanie międzyreligijne, rodzinne czy po prostu międzyludzkie zawsze rządzi się podobnymi prawami.
1. Pojednanie jest możliwe tylko wtedy, jeśli zależy na to każdej ze stron.
2. Pojednanie nie jest możliwe dopóki trwa pogarda czy nienawiść wobec innych.
3. Pojednanie nie jest możliwe, jeśli któraś ze stron uważa pewne wartości za ważniejsze od wartości pojednania.
4. Pojednanie musi kosztować wszystkie strony.
5. Pojednanie nie oznacza jednomyślności, ale wewnętrzną zgodę na to, by to co nas dzieli nie było źródłem bólu.
6. Pojednanie nie oznacza konieczności podążania tą samą drogą, ale otwartość na spotkanie i rozmowę na skrzyżowaniu dróg z tymi, którzy nie idą w tym samym kierunku.
7. Pojednanie nie osiąga się poprzez wskazywanie win tylko u innych.
8. Pojednanie nie osiąga się poprzez bicie się tylko we własne piersi.
9. Świętą Trójcą pojednania jest rozmowa, prawda i wybaczenie.
10. Im bardziej chcemy być chrześcijanami, tym bardziej powinniśmy troszczyć się o pojednanie mocą działającego w nas Trójjedynego Boga.
"Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas ze sobą przez Chrystusa i ZLECIŁ NAM POSŁUGĘ JEDNANIA" (2 Kor 5,18).
26.06.2020
Pierwszym grzechem w Biblii było kłamstwo. Kłamstwo węża na temat Boga i jego zakazów. Pierwszym grzechem w życiu, to znaczy takim, który jest początkiem innych nieszczęść jest kłamstwo. Jak u lekarza. Nieprawda na temat zdrowia, może nawet zabić.
Pierwsze kłamstwo to mówienie nieprawdy w żywe oczy. Tego kłamstwa się nie zakłada, ale jest ono reakcją na konfrontację z prawdą. Przyłapuję studenta na ściąganiu. Proszę, żeby oddał kartkę. Nie odda. On nie ściągał. Pytam, czy w ostatnich 15 sekundach odwracał głowę w stronę kolegi tego z lewej strony. Nie przyzna się. Innemu pożyczałeś pieniądze, a on twierdzi, że to nieprawda. Ktoś inny podpisał współpracę z SB, ale twierdzi, że nie podpisał. Ten pierwszy rodzaj kłamstwa boli chyba najbardziej. Zwłaszcza jak wiesz, jaka była prawda.
Drugie to kłamstwo planowane z nadzieją, że nie wyjdzie. Ściągasz na kolokwium, pomagasz dzieciom w konkursach, gdzie miały zrobić pracę samodzielnie, oszukujesz skarbówkę, podpisujesz papiery a wiesz, że tam ściema. Ono wydaje się tak nieszkodliwe jak papierosy, jak kradzież batoniku z dużego sklepu, a przecież narusza najbardziej konstrukcję duchową człowieka. Kto w małej rzeczy będzie kłamał, łatwiej skłamie w największej.
Trzecie kłamstwo to manipulacja. Niby mówi tak, że coś w tym jest prawdy, ale jakbyś tak bez emocji podszedł do tego, co mówi, jakbyś zbadał i sprawdził, to przecież to nie trzyma się kupy. Tu się mieszczą wszystkie zdania typu "Kościół nie poradził sobie z pedofilią", "Polki nie poradziły sobie z niewiernością", "Księża nie płacą podatków", "Bez koperty nie ma co iść do lekarza", "Rząd nas wyprowadzi z Unii", "Opozycja każe nam masturbować dzieci", itd., itd. I coś jest na rzeczy w każdym z takich zdań, ale jak tak podejdziesz uczciwie, to mówisz: "Ja to golę, przecież to nieprawda". Czy nie można napisać: "Polki w zdecydowanej większości są wiernymi dziewczynami i mężatkami, ale jest pewien procent, który ma ciągle z tym problem"? Czy nie można powiedzieć, że są tacy lekarze, co biorą, ale że większość, jeśli nie wszyscy, nigdy o to nie prosili? Ten rodzaj kłamstwa jest o tyle niebezpieczny, że jak ktoś żyje bardziej emocjami niż rozumem, to ich w ogóle nie zauważy.
Czwarty rodzaj kłamstwa to stawianie tez, które nie chcą znać prawdy. Taka manipulacja połączona z niedojrzałością. Ktoś stawia oskarżenie: Ta wspólnota ma charakter sekty. Ty zaczynasz tłumaczyć. Winny się tłumaczy. Nie tłumaczysz. Winny, bo milczy. Chcesz porozmawiać, żeby sprawę wyjaśnić. Rozmowy nie będzie. Bo przecież wiadomo jaka jest prawda. To nic, że to jest nie prawda. Bo w tym kłamstwie nie chodzi o prawdę. Chodzi o zadanie bólu. Jak dziecko, co kopnie kolegę a potem ucieka. Celem nie była konfrontacja sił i sprawdzenie kto silniejszy. Celem było zadanie bólu drugiemu.
Rodzajów kłamstw jest dużo więcej. I wiadomo, że kłamstwo to nie jedyny grzech. Coraz bardziej jednak przekonuję się, że powinno być ono traktowane jak pierwsze przewinienie i piętnowane bez większej tolerancji. Nawet największy skruszony grzesznik nie boli tak bardzo jak człowiek, który kłamie i nie zależy mu na poznaniu prawdy.
To prawda, że kłamiemy, żeby się bronić, żeby mniej cierpieć, żeby zdobyć cele pożądane. Zawsze jednak to nie jest ludzka droga, bo zawsze komuś robi krzywdę.
25.06.2020
W tych dniach w wielu diecezjach w Polsce dokonują się zmiany księży. Po wakacjach w niektórych parafiach będzie nowy proboszcz czy nowy wikary. Ktoś zacznie studia doktoranckie, ktoś inny pracę w Kurii. Niektórzy przejdą na emeryturę.
I o ile zmiany dotyczące proboszczów, seminarium, Kurii czy studiów zawsze są konsultowane z zainteresowanymi, ciągle pozostaje zwyczajem w wielu diecezjach, żeby nie rozmawiać w ogóle z wikarymi. Dowiadują się zatem z ogłoszeń, czy to internetowych, czy przez dziekanów a czasem osobiście od biskupa, że z tym i tym dniem pójdą tam i tam.
Teologicznie to nawet wygląda pięknie. Ksiądz jest posłany do ludzi. Biskup go posyła. Po co ma go pytać przed, czy może tam pójść. Ksiądz ma być decyzyjny. Gdyby generał musiał rozmawiać z szeregowymi, to by nic nie zrobił.
Tylko, że przy takim podejściu mamy dwa problemy.
Pierwszy właśnie teologiczny. Dlaczego rozmawiamy tylko z połową księży? To rodzi poczucie niesprawiedliwości, że się jest księdzem gorszej kategorii. Taki podział na dwa chóry, jak to bywało dawno w zakonach.
Drugi problem jest natury czysto ludzkiej. Ktoś ma rodziców chorych, więc wolałby być bliżej domu. Ktoś nie lubi uczyć w przedszkolu a bardziej by się sprawdził w liceum. Ktoś ma talent do młodzieży a inny do nauki. Komuś brakuje roku do zrobienia dyplomowanego. To nie tak, że się nie zwraca na to w ogóle uwagi, ale żale, odwołania, listy czy delegacje parafian do kurii pokazują, że gdyby była rozmowa z zainteresowanymi przed ustaleniem zmian, nie byłoby żadnych problemów, a już na pewno dużo mniejsze.
Problem ten był już poruszany w rozmowach z biskupem i zapewne nie tylko w naszej diecezji. U nas już parę lat temu była propozycja, żeby przynajmniej po 10 roku kapłaństwa albo maksymalnie po 20 latach służby w diecezji rozmawiać z zainteresowanym. I ja rozumiem, że nie ma woli zmiany, bo i tak dzisiaj księża są zasadniczo lepiej traktowani przez przełożonych niż byli traktowani ci, którzy teraz mają wpływ na zmiany księży. Tylko że tak daleko nie zajedziemy.
Oczywiście to nie jest tak, że jak się porozmawia, to wszyscy zgodnie posłuchają biskupa. Wszyscy nie, ale wychwyci się tych kilka przypadków niepotrzebnego krzywdzenia księży, wiernych, tych niepotrzebnych złych emocji, które można było naprawdę uniknąć.
Najlepsze jest rozwiązanie najprostsze. I to nie tylko dla księży. Bo i w wielu zakonach jest ten sam problem. Przyjąć za zasadę obowiązującą, że należy porozmawiać z każdym księdzem/siostrą/zakonnikiem zanim podejmie się decyzję o zmianie na inną placówkę. Nie ma żadnych teologicznych i antropologicznych przesłanek za tym, że wysłanie na dane miejsce bez rozmowy jest bardziej boże i ludzkie. To wymaga więcej czasu, ale jestem głęboko przekonany, że jako Kościół dojrzeliśmy do tego, żeby wprowadzić taką zasadę bez żadnych wyjątków. Co więcej, jestem przekonany, że tak jak przez lata przełożeni mówili, że trzeba iść tam i tam, bo to jest wola Boża, przyszedł czas, żeby przełożeni usłyszeli wolę Bożą dla siebie: "Rozmawiajcie przed każdą zmianą."
Mówiąc językiem obrazowym, zmienić mentalność z generałów, którzy mają prawo wysłać szeregowych tam, gdzie chcą, na mentalność przynajmniej filmową. Może i prawda, że w kościelnej hierarchii wikarzy grają drugoplanowe role, ale dobry reżyser nigdy nie będzie myślał, że jak się aktora drugoplanowego nie uprzedzi, co ma grać, to zagra swoją rolę dużo lepiej.
5.06.2020
Kiedy słyszę o mojej diecezji, że „dziś w Krakowie, pod nowymi rządami, lawenda znów kwitnie”, to najpierw mam ochotę napisać: „Nazwiska, proszę, żebym wiedział koło kogo nie siadać” albo „jak bardzo trzeba mało znać Kościół, żeby nie widzieć, że dzisiaj nic nie kwitnie”, no ale przecież to byłaby dyskusja na poziomie tekścików gimbazy. Spróbujmy poważniej i spokojniej.
Od 22 lat jestem księdzem Archidiecezji Krakowskiej i nigdy, ani w Seminarium, ani na parafiach, ani w Kolegium w Rzymie, ani w klasztorze w Jerozolimie, ani pracując dwa miesiące w Kurii, ani jeżdżąc z rekolekcjami nigdy nie spotkałem się z żadnym zachowaniem homoseksualnym. Już kiedyś w „Liście do księży homoseksualistów” żartowałem, że może to wynika z mojej małej atrakcyjności, ale najprawdopodobniej z tego, że nawet jeśli są księża o takiej orientacji to jest to sprawa absolutnie marginalna. Rozmawiałem ostatnio z wieloma księżmi i to mającymi wieloletnią praktykę pracy w Kurii. Potwierdzili to samo. Nikt nie był przez nikogo napastowany a co dopiero, żeby te rzekome napastowania miały tworzyć mafię.
Kupy nie trzymają się też dwa sprzeczne ze sobą zarzuty. Z jednej strony zarzuca się arcybiskupowi, że jest przeciw homoseksualistom, bo mówił o „tęczowej zarazie”. Z drugiej sugeruje się, że za jego rządów kwitnie lawendowa mafia tak jakby biskup wiedział, popierał i roztaczał nad nimi parasol ochronny. Albo jedno, albo drugie. Chyba, że ktoś wpadnie na tę zawsze pokrętną teorię, że przeciw homoseksualistom są zazwyczaj koledzy z orientacji. Robią tak, żeby sami się zamaskować. Tylko wtedy nie powinno się mieć żadnych pretensji do kard. Dziwisza a zacząć podejrzewać ks. Oko i ks. Isakowicza-Zaleskiego. Mega boska teoria.
Inna sprawa, że nawet jeśli są księża o orientacji homoseksualnej, to nie można ich ścigać za samą orientację, bo to nie jest ani ludzkie, ani chrześcijańskie. Jeśli ich wyświęcono i pozwolono pracować, jeśli nawet zmagają się ze sobą, upadają i powstają, bo nie zawsze potrafią żyć zgodnie z Ewangelią, ale nie robią krzywdy nikomu, to po co robić z igły widły? Zacznijmy jeszcze ścigać księży za to, że lubią pieniądze, że się lenią, że są niekulturalni, że mają parcie na władzę albo na szkło telewizyjne czy koniakowe, zacznijmy ścigać za wszystkie grzechy, wtedy zostaną tylko niewinni, czyli tylko ci, których nie udało się złapać.
Rozumiem, że w strukturach kościelnych mogą istnieć powiązania i układy. W Krakowie, jak pewno i w innych diecezjach, zawsze się kogoś nazywało mafią. Mówiło się, że rządzi rocznik 1963, albo 1979, albo że wpływy ma sekretarz biskupa czy ktoś tam jeszcze inny. Ale każdy rozumiał, że kto rządzi, chce mieć ludzi, z którymi mu się dobrze współpracuje. Pewno, że to po ludzku bolało, że niektórzy mają lepsze chody, ale dopóki nie będzie końca świata, nie da się stworzyć systemu idealnego. Pokażcie mi chociaż jedną diecezję, od Rzymu po Honolulu, w której biskupi wybierają na swoich pracowników tych, których nie lubią, albo którzy im będą wsadzać kij w kościelne szprychy.
Problem zaczyna się wtedy, kiedy dana osoba czy zespół popełnia przestępstwo i krzywdzi konkretnych ludzi. I tym powinniśmy się zająć. Nie wałkowaniem emocjonalnym, stereotypowym i uprzedzeniami wobec takich czy innych osób, ale konkretnymi przypadkami. Masz coś do księdza czy biskupa, idź do niego i pogadaj. Nie pomaga, pisz do jego szefa. Widzisz przestępstwo, zgłoś na policję. Jesteś starotestamentalny, to cię zrozumieją, że sprawę załatwiłeś oko za oko, ale nie wydłubuj oczu nie tym, co cię skrzywdzili. Może to staroświeckie, ale to mi się podoba u górali, że oni potrafią dać sobie po zębach tak, żeby się nawet krew polała, ale trzymają się dwóch zasad: nigdy nie biją tych, do których nic nie mają i nie plują na groby zmarłych, bo jak mieli co załatwić, to załatwili za życia.
Zaczną się wakacje. Młodzi ludzie będą myśleć o swojej przyszłości. Maturzyści wybierać studia. Nie bójcie się myśleć o powołaniu kapłańskim. Nie bójcie się o swoich synów z krakowskiego seminarium. Nie rządzi nami żadna lawendowa mafia. Co najwyżej personalizm Wojtyły, który pozwala krytykować publicznie i bezkarnie nawet swojego biskupa. Życzmy wszystkim redakcjom, partiom i jakimkolwiek komitetom takiego pluralizmu i niezależności, jaki jest między księżmi. Tu może pracować Boniecki i Isakowicz-Zaleski, Sowa i Staniek. Nie jesteśmy oczywiście tacy, jakby chciał Bóg, albo chociaż tacy jakby chcieli ludzi, ale naprawdę na miarę swoich - na wpół zakopanych - talentów próbujemy jak możemy pokazywać Wam najpiękniejszy skarb świata: Jezusa Chrystusa, jedynego Pana i Zbawiciela. On najlepiej wie, co się dzieje i w każdej kurii, i w każdej redakcji, i jak się zajmie nami po śmierci, to na pewno to zrobi konkretnie, biorąc pod lupę poszczególne przypadki a nie lamentując z aniołami nad generalnie zepsutymi ludźmi.
[post_title] => Krakowska lawendowa mafia? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2694-krakowska-lawendowa-mafia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-06-05 18:07:36 [post_modified_gmt] => 2020-06-05 16:07:36 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/06/05/2694-krakowska-lawendowa-mafia/ [menu_order] => 1937 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [59] => WP_Post Object ( [ID] => 5836 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-06-02 17:28:22 [post_date_gmt] => 2020-06-02 15:28:22 [post_content] =>2.06.2020
To nie jest tak, że świat dzieli się na tych, co chcą ukrywać pedofilów i tych, co walczą w imieniu ofiar. Sprawa jest o wiele bardziej złożona, a przynajmniej trochę. Można wyróżnić przynajmniej sześć podstawowych zachowań, z których cztery są nie do zaakceptowania.
Nie można zaakceptować postawy, która chciałaby legalizacji pedofilii. Nie można, bo nawet jeśli dziecko na danym etapie nie byłoby świadome krzywdy, krzywdę poniesie latami a nieraz całe życie.
Nie można zaakceptować postawy, w której chodzi o to, żeby sprawca nie poniósł żadnej konsekwencji, która zmusza ofiary do milczenia, szantażuje rodzinę, czy tych, którzy wiedzą. Nie można tak robić, bo się robi powtórną krzywdę ofiarom.
Nie można zaakceptować postawy, która wykorzystuje dramat dzieci po to, żeby uderzyć nim w Kościół, której nie zależy na ochronie ofiar, ale która instrumentalnie gra ludzkimi tragediami, żeby przywalić tym, z którymi się walczy. Nie można tak robić, bo tak nie rozwiąże się problemu pedofilii. To tak jakby walczył z koronawirusem tylko w Lichtensteinie a nie na całym świecie. Zdecydowana większość pedofilów wtedy będzie spać spokojnie i większość ofiar borykać się nadal ze swoimi dramatami, bo nikt się nimi nie zainteresuje, jeśli sprawcą nie będzie ksiądz.
Nie można zaakceptować też postawy, która podkręca ciągle ten temat po to, żeby nabić sobie statystyk i odsłon. Wiadomo, że pieniądz zależy od sprzedaży i wyświetlań, ale zarabiać dziennikarsko na tragedii i to jeszcze dzieci, udając że zależy nam na ich dobru, jest krzywdą samą w sobie.
Wierzę i mam nadzieję, że zdecydowana większość a na pewno wszyscy, którzy mają chociaż trochę sumienia odcinają się od tych czterech postaw. Pozostają natomiast dwie postawy, które się ścierają ze sobą jak konflikt pokoleń, jak dwie różne wrażliwości i dwa różne sposoby na walkę z jednym problemem.
Postawa jedna nie chce o pedofilii mówić za dużo i za głośno. Nie chce wywlekać wszystkiego przed wszystkich. Nie dlatego, że jest przeciw ofiarom, ale dlatego, że rozumie po swojemu autorytet i funkcje społeczne. Myślę o pokoleniu mojej mamy. Nigdy nie słyszałem krytyki księży w domu, ani nauczycieli, ani jakiejkolwiek grupy społecznej. Nigdy koncentracji na tym, co niedobre u innych. Raczej: to jest ich sprawa i nie ma się co mieszać. Nawet kiedy wybuchł konflikt w parafii, nie wtrącali się, bo uważali, że skoro księża się ze sobą pokłócili, to niech to sobie oni sami między sobą załatwią. To myślenie obecne jest jeszcze w Jordanii, która zabrania publicznej krytyki rodziny królewskiej. To myślenie obecne jest też w Kościele i przejawia się chociażby w zdecydowanym odrzuceniu tych, którzy krytykują papieża. Kiedyś też nie można było krytykować biskupów. To postawa, która zabraniała kontestować rodziców w domu. Uważano, że o złych rzeczach pewnych ludzi nie powinno się za dużo mówić. Wierzono bowiem, że jeśli podważy się autorytet pewnych funkcji, to się więcej zrobi zła niż dobra. Raczej nie zabraniano dochodzić prawdy i swoich racji w indywidualnej konfrontacji, ale uważano, że robienie z tego hałasu przyniesie więcej zła niż dobra. „Siedź cicho. Staraj się wybaczyć. Znoś cierpienie. Tak jest najlepiej.” Ta postawa nie myślała za wiele o bólu ofiar i pozostawiała ofiary nieraz bardzo, bardzo osamotnione i bezradne jak złamana trzcina przed naporem dębowego lasu.
Postawa druga chce o pedofilii mówić dużo i głośno. Chce, by wszyscy usłyszeli, jak straszna to krzywda i chce też, żeby wszyscy znali imiona i dane krzywdzicieli. Nie myśli o tym, jakie prawo ma 40 milionów ludzi do tego, żeby wiedzieć, co zrobił złego jeden z obywateli, skoro nie mają prawa wiedzieć, na co leży chory w szpitalu. Nie myśli też za bardzo o tym, jak pomóc tym, którzy wyjdą z więzienia, a o których i tak wszyscy będą wiedzieć swoje. Ludziom takiej postawy nie zależy tylko na ukaraniu sprawcy, bo wtedy by wszystko załatwiali w sądzie. Zależy im na tym, żeby mówić o krzywdzie jak najwięcej. Bo wtedy pomoże się ofiarom i uniknie się kolejnych krzywd. I tak jak pierwsza postawa stawiała na milczenie i dyskrecję, tak druga stawia na maksymalnie upublicznienie i rozpowszechnianie widząc w nim środek na walkę z przestępstwem.
Nie widzę konfliktu tych dwóch postaw jako walki tych, co są za ofiarami z tymi, co są za sprawcami. To spór o dwa sposoby walki z jednym problemem. To spór w pewnym sensie pokoleniowy. Cytując jednego z profesorów - może drastycznie, ale obrazowo - to spór o to, czy kupę zrobioną w pokoju należy schować pod dywan czy jednak lepiej wrzucić do wentylatora. Oba sposoby są jakimś rozwiązaniem problemu, ale oba mają też skutki uboczne. Spór bowiem nie idzie tylko o to, jak radzić sobie z krzywdą, ale o to, żeby lekarstwo na krzywdę nie rodziło krzywdy nowej.
Nie wiem, w którą stronę pójdzie świat. Prawdopodobnie w drugą. Nie wiem też, który sposób okaże się w szerszej perspektywie lepszy dla ofiar, dla społeczeństwa. Patrzę ze zdumieniem na pokolenie mojej mamy i nie mogę nie przyznać racji, że to pokolenie, chociaż wycierpiało wiele, nauczyło się w jakiś przedziwny sposób żyć z dobrem i złem, nie tracąc wiary w Boga, w Kościół, w człowieka. Patrzę też ze zdumieniem na nowe pokolenie, które ma w sobie odwagę walki o każdą krzywdę, nie godząc się na krzyże, które może nie musimy wcale dźwigać. Jestem jednak przekonany, że jeśli będziemy bardziej słuchać niż mówić a nawet wmawiać innym, to czego nie powiedzieli, albo intencji, których nie mieli, to usłyszymy nie tylko głos ofiar, ale i autentyczną troskę o człowieka po jednej i drugiej stronie sporu.
[post_title] => Dwie strony sporu o tę samą krzywdę [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2690-dwie-strony-sporu [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-06-02 17:28:22 [post_modified_gmt] => 2020-06-02 15:28:22 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/06/02/2690-dwie-strony-sporu/ [menu_order] => 1941 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [60] => WP_Post Object ( [ID] => 5835 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-05-24 11:47:19 [post_date_gmt] => 2020-05-24 09:47:19 [post_content] =>
24.05.2020
Pewno większość z nas po filmie Sekielskich jest wstrząśnięta. Mnie to przygnębia tak jak bycie świadkiem tragicznego wypadku, wizyta przy umierających w szpitalu czy wysłuchiwanie tak mocnych tragedii życiowych, że to boli aż gdzieś tam na dnie żołądka. Do bezradności i przygnębienia dochodzi jeszcze frustracja i złość. A jednak próbując ogarnąć myślą nie tylko uczucia, w głębi serca się cieszę.
Cieszę się, że powstał film „Tylko nie mów nikomu”, że jest „Zabawa w chowanego”. I daj Boże, że takich filmów będzie jeszcze więcej. Bo to spowoduje, że żaden biskup nie będzie już krył, kombinował ani tłumaczył po swojemu przypadków pedofilii. Nie będzie robił tego ze zwyczajnego strachu. Przypominają mi się słowa jednego z biskupów: „Jeśli się Boga nie boicie, to się przynajmniej TVN-u bójcie”. Jeśli nie z szacunku do człowieka, ale choćby ze strachu przed niesławą pomoże się niektórym ofiarom, to już to będzie dobry owoc.
Cieszę się, że takich filmów pojawia się więcej. Przy wielu minusach „Nic się nie stało” Latkowskiego, przynajmniej ruszony znowu jest temat. Bo jak zamkniemy sprawę pedofilii tylko do Kościoła, to 99% ofiar pozostanie dalej bez pomocy.
Cieszę się, że takie filmy pokazują zaniedbania ludzi pracujących w strukturach kościelnych, bo może wreszcie dotrze do każdego z nas, że sprawy pedofilii należy zgłaszać do prokuratora a nie do biskupa. Jak ksiądz zderzy się samochodem z kimś innym, to nikt nie dzwoni do biskupa, ale na policję. Jak na wyjeździe w góry z księdzem dziecko złamie nogę, to nikt je nie wiezie do kurii, tylko do szpitala. Organami zajmującymi się przestępstwami jest przede wszystkim policja i sądy. Nawet w najlepiej działającej kurii i przy najlepszym biskupie takich spraw nie da się załatwić tak, żeby wszyscy byli zadowoleni.
Cieszę się, bo po raz kolejny wychodzi, że najbardziej brakuje nam nie prawa, procedur, ale zwykłego człowieczeństwa. Wsiąść w samochód, pojechać do ofiary, pogadać jak z człowiekiem. Jeśli biskup tego nie umie, to wysłać kogoś kto jest bardziej kumaty. Przecież nie wszyscy musimy umieć wszystko. Jeśli coraz częściej będziemy widzieć brak człowieczeństwa, to może wreszcie zabierzmy się za ten element formacji kapłańskiej. Bo jak my księża nie będziemy ludźmi, to nawet Bóg nie zasłoni w nas zwierzęcego chamstwa.
Cieszę się, bo nie po raz pierwszy wychodzi pytanie o rodziców. Jeszcze kilka filmów i nagłaśnianych przypadków, to może zaczniemy pytać na głos: Gdzie są rodzice? Dlaczego nie bronią aktywniej swoich dzieci? Dlaczego nie donoszą na policję? O wiele bardziej byłoby zrozumiałe, gdyby ojciec przyłożył księdzu niż siedział cicho jak nie-mężczyzna. Może wreszcie zaczną myśleć rodzice i rodzina o tym, że nikt za nich nie pomoże im obronić ich własnych dzieci.
Cieszę się, bo komentarze po filmach pokazują, że jeśli nie wszyscy, to bardzo wielu z nas żyje w korporacyjnych układach i mafijnych zależnościach. Księża pedofile? Mówicie tak, bo od siebie odwracacie uwagę. Homoseksualiści pedofilie? Mówicie tak, bo od siebie odwracacie uwagę. Celebryci pedofile? Mówicie tak, bo od siebie odwracacie uwagę. Pedofilia w rodzinach? Mówicie tak, bo od siebie odwracacie uwagę. A jak już autorytety naukowe wypowiadały się, że nie ma żadnego związku miedzy pedofilią i homoseksualizmem to już ręce opadły. Wyobrażacie sobie, że Konferencja Episkopatu Polski wydaje oświadczenie, że nie ma żadnego związku między pedofilią a księżmi? Przecież by rozjechali biskupów na maksa. Zamiast posypać głowę popiołem, uderzyć się w piersi i powiedzieć uczciwie, że takie haniebne przypadki są i między naszymi, ale zrobimy wszystko, żeby sprawcę odsunąć o ofiar, to nie. Każdy broni swojego. Taka ironia myśli Tischnera: „Nie sukoj prowdy, ino kolegów”.
Cieszę się, bo może takie filmy obudzą w nas poczucie winy z powodu braku reakcji na krzywdę, o której wiemy. To jest nie tylko polskie i kościelne zobojętnienie, to jest znieczulica społeczna. Nie zwracamy uwagi na przemoc u sąsiadów, na zachowanie nie naszych dzieci, na krzyki w tramwaju, na prześladowanie w szkole. Nawet własnym dzieciom boimy się powiedzieć, co myślimy, bo się od razu obrażą. Całe życie żyjemy według zasady, żeby nie robić sobie kłopotów i tłumaczymy tym, że to nie nasza sprawa. A jeśli w małych rzeczach nie jesteśmy wierni, to i w większych nie będziemy. Nie zamiatamy spraw pod dywan. Ani w Kościele, ani w społeczeństwie. Wyrobiliśmy sobie przedziwną zdolność chodzenia między śmieciami w nadziei, że może same znikną.
Cieszę się, że o tym się mówi i proponuje konkretne rozwiązania. Bo im więcej mówimy, to jest większe prawdopodobieństwo że z czasem dojdziemy do bardziej sensownych wniosków. Tak jak przy koronawirusie. Skoro 1os/4m2 w restauracjach, to czemu nie w kościołach? Skoro apteki nie dezynfekujemy po każdym pacjencie, to dlaczego dezynfekować po każdej spowiedzi konfesjonały? Takich pytań jest więcej i dobrze, bo to zmusza do modyfikacji prawa tak, by bardziej było sensowne. Podobnie z pedofilią. Jeśli są kraje, gdzie nauczyciel, trener albo ksiądz nie może przebywać sam na sam z dzieckiem a tata, dziadek, kuzyn i wujek może, to znaczy, że z góry zakładamy łatkę, że pewne grupy są bardziej pedofilskie niż inne. I to nie jest fair. Bo czy statystycznie nie ma najwięcej pedofilii w rodzinach? Ale gdyby ktoś zaproponował, że najbezpieczniej byłoby gdyby dziecko nigdy zostawało sam na sam z nikim, nawet z tatą czy dziadkiem, to by go uznano za idiotę.
Cieszę się też, że raz po raz wychodzą pewne nieścisłości i manipulacje w filmach, że wychodzą w takim a nie innym czasie, bo to prędzej czy później odsłoni prawdziwe intencje. Jeśli ktoś wpada na ślub i krzyczy, że pan młody nie oddał mu 100 tysięcy to jest wstyd, ale też zrozumienie, że komuś stała się taka krzywda, że zrobi wszystko, by przestać cierpieć. Ale jeśli ten pokrzywdzony będzie krzyczał o swojej sprawie tylko na wigilii, ślubie, chrzcinach i pogrzebach, to zaczną ludzie rozumieć, że jemu nie tyle zależy na naprawie własnej krzywdy co zrobieniu krzywdy krzywdzącemu. Oczywiście, że tak też można, skoro przez wieki ludzie żyli według zasady „oko za oko”, czy mafijnej vendetty, ale będzie rodzić się pytanie, czy tak chcemy leczyć krzywdę krzywdą? Bo to, że pedofilia jest krzywdą, to chyba wszyscy wiedzą. Pytanie pozostaje na ile sposób walki z krzywdą nie jest nowym rodzajem krzywdy. Ostatnio wrzucałem na FB post o tym, że niektórzy księża, psychologowie czy terapeuci mogą robić krzywdę ludziom przez to, że biorą stronę tych, którzy do nich przyszli i podejmują taką a nie inną diagnozę bez znajomości drugiej strony czy innej wersji, bo przecież pacjent czy penitent może świetnie manipulować. Wielu się oburzyło, że takim wpisem ja mogę zniechęcić ludzi do pójścia na terapię, bo to podburza zaufanie do psychologii. A jeśli ci ludzie nie przejdą terapii, będą się męczyć dalej. I powiem wam, że to oburzenie nawet mi się spodobało. Bo ono pozwala nam zrozumieć oburzenie na sposób przedstawiania Kościoła. Tu nie chodzi o to, że bronimy wizerunku Kościoła, bo twarzą Kościoła jest Jezus, Ewangelia, i święci. Grzesznicy są tylko jego maską. I trzeba czasem tę maskę zedrzeć nawet brutalnie. Ale jeśli zrobimy to w nieodpowiedni sposób, to oprócz ofiar pedofilii, będą nowe ofiary pokrzywdzonych odejściem od Kościoła, Ewangelii i Jezusa. Sprawa jest poważna i trzeba jednak trochę mądrości, żeby odróżnić operację skalpelem od zabicia tego chama wyrostka siekierą.
Cieszę się też, bo w końcu upadnie mit, że księża są bardziej święci niż wierni świeccy. Jedni są, inni nie. W jednych sprawach jesteśmy dobrzy, w innych fatalni. Przecież wielu z pedofilów było uważanych przez środowisko za wspaniałych kapłanów, świetnie pracujących z dziećmi. Jeśli przez kolejne odsłony uda się nam zmienić mentalność na taką, że ksiądz powinien być lepszy, ale nieraz okazuje się, że nie jest i trzeba go odsunąć, by nie robił krzywdy, ale nie tracić przez to wiary czy nie dziwić się, tylko rozumieć, że na tym świecie nie będzie nigdy 100% świętych papieży, biskupów, kapłanów, to już będzie bardzo wiele. Bo dla nas księży ten społeczny nacisk, żeby nie popełniać żadnych grzechów czasami naprawdę nie pomaga. Wolałbym się niekiedy ożenić z kobietą, który by rozumiała moje grzechy i mówiła: Święty to on nie jest, ale jest pracowity, dziećmi zajmuje się dobrze i mnie szanuje jak umie.
[post_title] => Po filmie Sekielskich [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2669-po-filmie-sekielskich [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-05-24 11:47:19 [post_modified_gmt] => 2020-05-24 09:47:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/05/24/2669-po-filmie-sekielskich/ [menu_order] => 1961 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [61] => WP_Post Object ( [ID] => 5834 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-05-06 08:11:59 [post_date_gmt] => 2020-05-06 06:11:59 [post_content] =>6.05.2020
Pamiętam z dzieciństwa bardzo często takie sytuacje z domu, szkoły czy kościoła, że jak dzieci pokłóciły się ze sobą, to dorośli interweniowali i kazali pokłóconym podać sobie rękę i się pogodzić. Zawsze opór w dzieciach był wielki. Zapierali się. Buczeli. Zrzucali winę na drugiego. Ale na wskutek przymuszenia do pojednania godzili się ze sobą i paradoksalnie ta wymuszona zgoda wpływała najszybciej na pojednanie. Decyzja dorosłych gasiła emocje skłóconych. Były takie parafie i szkoły, że chociaż to był PRL, przewodniczący klasy przepraszał wychowawczynię w imieniu klasy przed spowiedzią rekolekcyjną.
W starszych modelach społeczeństwa, kiedy młode małżeństwa mieszkały z rodzicami, mechanizm ten zdarzał się także po ślubie. Teściowie czy rodzice zmuszali nieraz młodego męża czy żonę, żeby pojednał się ze współmałżonką. Bywało i tak, że nie wpuszczali do domu swego dziecka, które uciekało od męża, wywierając w ten sposób nacisk na to, żeby nie uciekać od trudności, ale próbować je wspólnie rozwiązywać.
Oczywiście miało to pewno też złe strony, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że złe strony ma również to, co wydaje się coraz częstszym zjawiskiem. Jeśli masz problem z kimś drugim, idziesz do koleżanki, przyjaciela, pocieszyciela i obgadujesz tego, z kim masz problem. Ci co cię słuchają, zazwyczaj stają po twojej stronie, nie znając w ogóle drugiej wersji. Kiedy konflikty narastają, a ty nie rozwiązujesz ich z tymi, z którymi masz problem, bo nie lubisz konfrontacji, gdyż ona jest zawsze bolesna, budujesz coraz większy dystans i zły obraz osoby, z którą masz problem, a o której mówisz z innymi. Skutki tego są widoczne gołym okiem. Relacje między ludźmi są albo płytkie albo coraz krótsze. Coraz mniej ludzi decyduje się na trwałe związki i coraz więcej mamy rozwodów. Nie nauczyliśmy się i nie uczymy ludzi sztuki rozmowy, konfrontacji, wysłuchiwania, kompromisu i pojednania. Za to opanowaliśmy coraz lepiej sztukę ucieczki od trudności.
Może niektórzy już tak robią, ale gdybym był przełożonym i przyszedł do mnie ksiądz, że ma problem z drugim księdzem na parafii, to pierwsze bym zadał pytanie: "Czy rozmawialiście o tym ze sobą? Czy próbowaliście rozwiązać ten problem? Bo jeśli nie, to ja tego nie mogę robić." Nie jestem zawodowym psychologiem ani kierownikiem duchowym, ale po 22 latach naprawdę wielu rozmów, spowiedzi i sytuacji z ludźmi, widzę, że mamy coraz większy problem w relacjach między ludźmi dlatego, że nie "zmuszamy" ludzi do rozwiązywania problemów między zwaśnionymi stronami a arbitralnie pocieszamy czy bierzemy tę stronę, która jest nam bliższa (bo do nas przyszła, albo jest naszym znajomym). I niestety to samo może wydarzać się w konfesjonale. Wierzymy w to, co mówi penitent, ale równie dobrze może on manipulować, pokazywać siebie z lepszej strony, udawać nawet ofiarę, żeby uciec od tego bólu, który subiektywnie przeżywa, co bez wątpienia jest prawdą. Tylko, że jeśli zatrzymamy się na wersji jednej strony, jeśli nie będziemy naciskać na to, żeby ci co przychodzą przynajmniej próbowali szukać dróg pojednania, możemy zamiast pomóc ludziom, utwierdzać ich w błędach i zamiast podprowadzać do sakramentu pojednania współtworzyć niechcący sakramentalium samooszukiwania. To tak jakby patrzył na Polskę tylko przez pryzmat Wyborczej albo tylko Naszego Dziennika.
Wiem, że to nie zawsze jest łatwe, ale skoro potrafimy w poradniach rodzinnych czy na terapii mówić ludziom, że muszą przyjść ze współmałżonkiem, to czemu nie tłumaczyć, że tak samo trzeba przyjść z tym, z którym masz problem. Może nie chcieć, to inna sprawa, ale przynajmniej próbować każdą sytuację konfliktową rozwiązywać angażując wszystkie strony, bo na razie to wygląda tak, że sądy starają się bardziej o obiektywną prawdę niż księża i psychologowie.
Spróbujmy popatrzeć bez większych uprzedzeń na scenę polityczną. Przecież to jest niemożliwe, żeby jedna strona miała całkowitą rację a druga całkiem się myliła. W 2015 r. nie mogłem już słuchać wiadomości, bo propaganda była tak widoczna, że nawet na FB napisałem, że jest jak w PRL-u, chociaż naprawdę rzadko się wypowiadam na tematy polityczne. Dziś po 5 latach tak samo nie mogę słuchać wiadomości, bo nawet przy moich naturalnych skłonnościach ku prawej stronie, sumienie i rozum nie pozwalają mi udawać, że tu chodzi o obiektywizm. Tylko jeśli ktoś mi pisze, jak jak śmiem wrzucać linki z TV Trwam, a sam wrzuca linki z TVN, albo ma pretensje do GN a sam nawet pisze w GW, to przecież gołym okiem widać, że tu nie chodzi o prawdę, pojednanie, argumenty, tylko o swoje osobiste przekonania. Nie to mnie boli w Polsce, że nie możemy się dogadać w sprawie chociażby tak prostej jak wybory, ale to, że wiele naszych dusz nie ma konstrukcji chęci pojednania. Od lat żyjemy tak w swoich domach, że racja musi być po naszej stronie, kto nie myśli jak my, jest gorszy i całą energię poświęcamy nie na to, żeby znaleźć kompromis czy pojednanie, tylko na to, żeby zebrać jak najwięcej sił i ludzi, którzy byliby przeciwko tym, przeciw którym my jesteśmy.
Realizm nas uczy, że do końca świata będą ludzie, którym nie będzie zależało na pojednaniu tylko na racji, wygodzie czy ucieczce. Ale po to jest Ewangelia, po to jest chrześcijaństwo, żeby uczyć, że zło można dobrem zwyciężać, że nie można prosić o pojednanie z Bogiem, jeśli nie zrobiło się wszystkiego, by pojednać się z ludźmi, że spokojne sumienie można mieć tylko wtedy, kiedy chociaż tyle czasu i energii włożyliśmy w próbę pojednania co w zrzucanie winy na drugiego.
Mówimy, że nie wolno zmuszać do wybaczenia, że trzeba zostawić czas, że drugi musi do tego dojrzeć. To wszystko jest prawdą, tylko że to również zdradza nasze myślenie, że my na serio naprawdę nie uważamy, że brak pojednania jest krzywdą a każdy dzień zwłoki cierpieniem zadawanym drugiemu. Gdyby ktoś nam zabrał 5000 zł, to nikt by nie mówił, że złodziejowi trzeba zostawić wolność i dać czas, aż dorośnie do oddania tego, co zabrał. Wtedy zmuszamy człowieka do tego, żeby krzywdę naprawił. A przecież brak pojednania jest o wiele większą krzywdą niż kradzież 5000 zł. Gdybyśmy naprawdę byli przekonani, że życie bez pojednania jest szkodzeniem człowiekowi, nie mielibyśmy oporów, by zmuszać ludzi do jakichkolwiek kroków, żeby uleczyć to, co zranione.
Jestem od zawsze fanem wolności. Powtarzam często, że "jeśli wolność nas nie nauczy to przymus na wyzwoli". Jednak pośród licznych nakazów społeczno-polityczno-religijnych brakuje mi większego nacisku na to, żebyśmy się przymuszali do pojednania. Przynajmniej tak jak mówi o tym Jezus:
"Gdy brat twój zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik." (Mt 18,15-17)
17.04.2020
W czasie praktyki diakońskiej miałem bardzo zacnego proboszcza, ale - jak to między młodym a starszym - czasem bywały różnice zdań. Zawsze robiłem to, co mi kazał, ale kiedy uważałem, że coś nie jest dobre albo sensowne, mówiłem to szczerze. Raz mi zwrócił uwagę, czy nie mógłbym nie mówić mu o tym, co myślę. Wtedy zapytałem, czy on mógłby mi nie nakazywać rzeczy, które w moim sumieniu nie są dobre. Ja rozumiem, że jego może irytować to, że nie zawsze się zgadzam z jego opinią, ale niech spróbuje zrozumieć, że mnie też jest ciężko wykonywać rzeczy, które nie uważam za mądre.
To, co może wydawać się z wierzchu zwykłą pyskówką, jest bardzo starym zwyczajem zakonnym. Przełożony ma prawo wymagać spełnienia polecenia, ale jednocześnie ma obowiązek wysłuchania, co myśli o tym podwładny. Podwładny ma prawo powiedzenia, co myśli, ale ma obowiązek wykonania tego, co mu szef nakazuje.
W praktyce wielu nie stosuje się do tej zasady, bo albo boimy się mówić szczerze, albo nie umiemy przyjmować krytyki, albo nie potrafimy rozróżnić między posłuszeństwem a różnością opinii.
Zasada posłuszeństwa i szczerości wynika przede wszystkim z prawa naturalnego i godności osoby. Musi ktoś rządzić i musi ktoś słuchać, bo inaczej byłby bajzel, ale musi ktoś też krytykować czy oceniać każdą władzę, bo inaczej może ona stać się tyranią. Jako gatunek homo sapiens nie możemy dopuszczać do tego, że ludzie się podzielą na panów, co mogą mówić i nakazywać i na niewolników, co tylko mają robić i siedzieć cicho. To byłoby nieludzkie.
Zawsze starałem się być każdej władzy posłuszny, włącznie z niedotykaniem łóżka między 5.30 a 22.00 w seminarium czy czytaniem listów pasterskich na mszach, i osobiście dla mnie to nie problem dostosować się do tego, co mi się nakazuje. Stąd nie byłem w domu półtora miesiąca. Nie spotykam się z nikim poza spowiedzią w konfesjonale. Kontakt z ludźmi mam jeszcze tylko w czasie rozdawania Komunii św. i jeszcze kiedy raz na tydzień - czasem dwa - wychodzę do sklepu. Odmówiłem wywiadu do Radia Polus, odmówiłem też nagrania paru filmików zewnętrznych, bo taką mamy zasadę, żeby unikać niekoniecznych kontaktów zewnętrznych. Może mógłbym się bardziej izolować, ale wydaje mi się, że jako obywatel mieszczę się jakoś w średniej krajowej.
Piszę o tym, żeby nie było wątpliwości, że jak się z czymś nie zgadzam, albo jak poddaję w wątpliwość, to wcale nie znaczy, że namawiam do buntu albo chcę usprawiedliwić swoje nieposłuszeństwo. Po prostu zadaję pytania, które ma prawo zadać każdy człowiek.
Pierwsze pytanie jest o sensowność noszenia maseczek. Jeszcze niedawno eksperci WHO zalecali, żeby masek nie nosić. To samo Ministerstwo Zdrowia. Oczywiście, nie ma problemu, żeby zmieniały się wytyczne. Tylko na jakiej podstawie? Na podstawie jakich badań? Bo, że w Czechach noszą czy Korei to jest taki sam argument jak to, że kobiety noszą burki w wielu krajach, więc niech noszą też u nas. Albo więc trzeba szczerze powiedzieć, że nie zachęcaliśmy do noszenia maseczek, żeby ludzie ich nie wykupili przed personelem medycznym – ale to argument słaby, bo gdyby ludziom spokojnie wytłumaczyć, to by wcale nie wykupywali, bo empatia dla lekarzy i pielęgniarek jest wielka. Albo trzeba uczciwie powiedzieć, jakie badania naukowe wpłynęły na taką i taką decyzję. Bo może się okazać, że to zwykle placebo i byłoby lepiej, gdyby rząd nakazał każdemu modlić się codziennie o zdrowie.
Drugie pytanie jest o wybory. Bardzo szanuję Ministra Zdrowia, ale jeśli ktoś mówi, że wybory mogą być albo korespondencyjne albo po wynalezieniu szczepionki, czyli za dwa lata, to jakoś mi się to się nie trzyma kupy. Gdyby przeciwnicy wyborów korespondencyjnych myśleli logicznie, to trzeba by konsekwentnie zrezygnować z listonoszy i kurierów aż do czasu ustania epidemii. Gdyby rząd myślał logicznie, to by od razu powiedział, że przedszkola, szkoły, sklepy, kościoły, najlepiej wszystko powinno być zamknięte na dwa lata. Bo co to za logika myśleć, że do szkoły można pójść, do sklepu można pójść, ale już na wybory nie można. To jest ta sama logika, która była z Komunią św. Pączki można było kupować codziennie, sneakersy i paluszki, pić kawę na stacjach, ale już przyjmowanie Komunii przedstawiane było jako najgorsze źródło epidemii.
Każdy ma swój rozum, ale mój chyba jest za mały, żeby znaleźć w tym rozumność.
W czasach trudnych, musimy być posłuszni władzy. Ale w czasach trudnych nie możemy pozbawiać się rozumu i myślenia. Nie możemy nie stawiać pytań o sensowność i dobro takich czy innych decyzji. Bo jeśli zrezygnujemy z myślenia to co nam da to, że przeżyjemy? Przecież lepiej umrzeć niż żyć jak nierozumny człowiek. Jak to mówi dosadniej Biblia:
„Raczej spotkać niedźwiedzicę, co dzieci straciła, niż nierozumnego w jego głupocie” (Prz 17,12)
[post_title] => Posłuszeństwo i rozum [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2586-posluszenstwo-i-rozum [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-04-17 18:24:44 [post_modified_gmt] => 2020-04-17 16:24:44 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/04/17/2586-posluszenstwo-i-rozum/ [menu_order] => 2040 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [63] => WP_Post Object ( [ID] => 5831 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-04-07 16:19:34 [post_date_gmt] => 2020-04-07 14:19:34 [post_content] =>Nie musimy się zgadzać, ale ja bym się ucieszył, gdyby rząd nie zmienił rozporządzenia z 31.03 i pozwolił od 12.04 (Niedzieli Wielkanocnej) na maks. 50 osób w kościele.
Po pierwsze, ograniczenie do 50 i tak jest bardzo restrykcyjne. Minister zdrowia mówił, że musimy ograniczyć nasze kontakty w 75%-80%. W Kolegiacie św. Anny co niedzielę na mszach mamy ok. 3000 osób. Gdyby mogło być 50 osób na 9 mszach, to daje to maksymalnie 450 osób, a jeśli wyłączymy z tego księży i asystę, to góra 400 mogłaby przyjść. To znaczy, że w naszym kościele ograniczamy się w ok. 87%. Na Ruczaju, gdzie byłem wikariuszem, mogłoby maksymalnie przyjść na 8 mszy św. ok. 350 osób, co przy prawie 5000 dominicantes, jest ograniczeniem się w 93%. To naprawdę duże ograniczenie. Każdy może sobie sam odpowiedzieć, w ilu procentach zminimalizował kontakty w tym czasie i czy pod tym względem zachowanie Kościoła byłoby daleko bardziej nieroztropne niż nasze zachowania.
Po drugie, sklepy próbują jak mogą otworzyć się na potrzebujących i niektóre są czynne nawet 24h, żeby tylko pomóc ludziom. Zmniejszenie restrykcji do 50 osób jest o tyle sensowne, że traktuje się wtedy kościoły chociaż trochę porównywalnie do sklepów z przeliczeniem ilości kas na ilość osób czy autobusów i tramwai z restrykcjami, które mają. Wielu dotąd cierpiało z tego powodu, że kościoły zostały potraktowane o wiele bardziej restrykcyjnie niż inne miejsca koniecznej potrzeby.
Po trzecie, gdyby zachować dyspensę od obowiązku uczestnictwa w Mszy św. i zachęcać do pozostania w domu, to przy obecnym stanie epidemii jest wielkie prawdopodobieństwo, że nie byłoby więcej niż 50 chętnych na jedną mszę. Uniknęlibyśmy w ten sposób bólu zamykania drzwi przed nosem, który przy 5 osobach pojawia się zbyt często.
Po czwarte, dla Kościoła każde ograniczenie kultu powinno być bolesne. Wszyscy rozumiemy, że w tym przypadku wynika ono z miłości bliźniego. Miłość bliźniego nie powinna jednak ograniczać się tylko do potrzebujących chleba, pracy czy pieniędzy. Nie chcę, by to zabrzmiało złośliwie, ale gdyby zakazał katolikom w Polsce jeżdżenia samochodami, ilość wypadków, rannych i zmarłych spadłaby drastycznie. Jednak mówienie, że przez to, że wierzący jeżdżą samochodami, ludzie giną, jest rodzajem moralnego i emocjonalnego szantażu.
Po piąte, zachowując wszelkie zasady bezpieczeństwa, powinniśmy jednak za wszelką cenę dać możliwość dostępu ludziom do sakramentów: pojednania, namaszczenia chorych czy Eucharystii. Mówimy wiele o komunii duchowej i żalu doskonałym. I bardzo dobrze. Zaskakujące jest jednak to, że tak mało mówiło się o tym podczas Synodu dla Amazonii. Przecież skoro owoce są podobne, to zamiast znoszenia celibatu czy dyskusji o święceniu żonatych, wystarczyłoby propagować to, co propagujemy wiernym w Polsce i nie tylko od kilku tygodni. Oczywiście, każdy czuje i wie, że to jednak nie jest to samo. Dlatego troska o to, żeby jednak za wszelką cenę dać możliwość wiernym dostępu do sakramentów powinna być przynajmniej widzialna.
Co zrobi rząd, będziemy posłuszni. Co każe biskup i proboszcz, tak zrobimy. Jednak byłoby błędem, gdyby nam zależało bardziej na tym, żeby ludzie do kościoła nie szli, niż jakimkolwiek rozporządzeniom władz. I o ile nikt nie ma obowiązku w tym czasie do kościoła chodzić, pytanie czy ma prawo zabraniać chodzenia tym, którym prawo nie zabrania chodzić. Bo miłość to również szacunek dla tych, którzy nie łamią prawa, ale myślą inaczej niż my myślimy.
[post_title] => 5 czy 50? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2565-5-czy-50 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-04-07 16:19:34 [post_modified_gmt] => 2020-04-07 14:19:34 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/04/07/2565-5-czy-50/ [menu_order] => 2061 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [64] => WP_Post Object ( [ID] => 5830 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-04-06 20:54:16 [post_date_gmt] => 2020-04-06 18:54:16 [post_content] =>6.04.2020
W trudnych czasach zawsze łatwiej o pretensje. Także do księży. Jedni mają żal, że nie mamy wiary, więc pozamykaliśmy się w kościołach. Inni się oburzają, że próbujemy na różne sposoby dojść do ludzi, czy to mnożąc Msze św., czy spowiadając w samochodach, czy organizując objazdy z Najświętszym Sakramentem albo wodą święconą na koszyczek. Nie da się dogodzić wszystkim. Naprawdę. I tak jak można oskarżać jednych o narażanie na zarażanie, tak drugim można wytykać lenistwo przykryte pozorną troską o bliźnich. Można, ale po co?
Nie mogę mówić za innych. Mogę tylko za siebie.
Tak, moja wiara jest ciągle za mała. Gdyby była większa, grzechy miałbym mniejsze. Chociaż jednak wiarę mam małą i taką, co nie ruszy góry, to dziękuję za nią Bogu codziennie i codziennie się modlę, żebym umarł jako wierzący ksiądz.
Wierzę w Boga, który jest absolutnym Panem życia i śmierci. Żyjemy tylko dlatego, że On tego chce i umrzemy nawet wtedy, kiedy tego nie będziemy chcieli.
Wierzę w Boga, który nie tylko potrafi uzdrowić z każdej choroby, ale także zmarłych przywrócić do życia.
Wierzę w Boga, który nie oszczędził własnego Syna, pozwolił na boleść Maryi i nie wskrzesił jej męża - nie ze swojej niemocy albo niewiary kogokolwiek, tylko z opatrznościowej i zbawczej swej woli.
Wierzę w Boga, który dał nam rozum, żebyśmy nie produkowali niepotrzebnych krzyży i dał nam miłość, żebyśmy mieli siły dźwigać nasz krzyż własny i pomagali dźwigać brzemiona drugich.
Wierzę w Boga, który jest ojcem i który czeka na mnie w niebiańskim domu bardziej niż ktokolwiek na świecie czeka na narodzenie dziecka i przygotował mieszkanie dla mnie tak, jak nikt nigdy nikomu niczego przygotować nie może.
Wierzę w Boga, którego można prosić o wszystko, ale od którego przyjmować pokornie trzeba również wszystko.
Wiem, że moja wiara jest za mała. Dlatego proszę z uczniami „Panie, przymnóż nam wiary” (Łk 17,5). I wołam razem z ojcem epileptyka: «Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!» (Mk 9,24). Ta mała wiara wystarcza jednak, żeby się nie lękać. A jeśli w sercu jest Chrystusowy pokój, to i jesteśmy gotowi na cuda i na brak cudów, na służbę własną zamiast oskarżeń innych, na życie i na śmierć, a nawet na marzenia o niebie.
[post_title] => Więcej Miłości [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2563-wiecej-milosci [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-04-06 20:54:16 [post_modified_gmt] => 2020-04-06 18:54:16 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/04/06/2563-wiecej-milosci/ [menu_order] => 2063 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [65] => WP_Post Object ( [ID] => 5829 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-04-05 20:44:03 [post_date_gmt] => 2020-04-05 18:44:03 [post_content] =>
5.04.2020
Jeśli chodzi o Kościół, wiarę, Triduum, jakoś jestem spokojny.
Po pierwsze, nie wiem czy robimy dobrze, ulegając panice, dramatyzując czy wygłaszając metateorie jak to po epidemii będzie inaczej, albo że będzie tak samo. Przecież i tak na Triduum nie chodziło 80-90% Polaków. A ci, którzy chodzili może nawet co roku, niech pomyślą, że gdyby zachorowali ciężko, też by nie wzięli udziału w Liturgii. A jeśli nie chorujemy, to powinniśmy dziękować Bogu, że mamy lepiej od tych, którzy przykuci do łóżka spędzają tak święta może już od lat. Zamiast generować światowy dramat, lepiej ten światowy dramat przeżywać jako swoją osobistą chorobę. Będzie wtedy łatwiej to przeżyć.
Po drugie, wydaje mi się, że najprostszą metodą dobrego przeżycia Wielkiego Tygodnia jest robić to, co od lat, a zamiast czynnego udziału w Triduum po prostu obejrzeć Liturgię w TV czy w Internecie, próbując uczestniczyć tak jak się to robi w realu. To może jedyny moment w życiu, żeby zobaczyć celebransa z bliższa, wybrać sobie taki kościół, który mi odpowiada i widzieć lepiej, co się w tej Liturgii dzieje. Przecież od lat braliśmy udział w Drodze Krzyżowej z Ojcem Świętym z Koloseum i czy nie przeżywaliśmy jej bardzo? Sam zachęcam do korzystania z różnych materiałów, do organizowania modlitwy w rodzinach, ale wydaje mi się - może niesłusznie - że zamiast mnożyć, czy tworzyć dodatkowe nabożeństwa, lepiej uczestniczyć przez media w realnej Liturgii, tak jak to dotąd od dziesięcioleci robili chorzy i starsi na całym świecie. To naprawdę powinno wystarczyć, żeby nie stracić tego Wielkiego Tygodnia, włócząc się godzinami po duchowych galeriach Internetu.
Po trzecie, zapominamy, że wiara dojrzewa również przez nieobecność Boga. "Boże mój, czemuś mnie opuścił" to nie tylko cytat ze Psalmu 22, To również wołanie razem z tymi, którzy doświadczają, że Bóg jest dalej niż zazwyczaj, że nie jest tak bliski, jak może być. I tak jak każdą relację buduje się również przez nieobecność, tęsknotę, oczekiwanie, tak mamy może jedyny raz w życiu taki rok, w którym to nie Bóg będzie czekał na nas, ale my na Boga. Są dni, kiedy ojciec czeka na marnotrawnego syna, ale potrzebne są też dni, w których uczniowie czekają na Mistrza. I tak mamy lepiej od nich, bo oni nie wiedzieli, czy Jezus zmartwychwstanie i kiedy.
Może się mylę, ale zamiast szukać rozpaczliwie namiastek Jego obecności, albo wmawiać sobie i innym, że Bóg jest tak samo wszędzie, lepiej przyjąć w pokorze cierpienie braku Boga. Dla nas, księży, to ból nieobecności Boga poprzez nieobecny lud. Dla wiernych, brak będzie inny, choć ból pewno wcale nie mniejszy. Bóg pokazał jednak przez krzyż Jezusa, że braki i bóle to też jest część Paschy. A może to nawet parę koniecznych szczebli w drabinie do nieba.
Jakoś jestem spokojny. Nawet bardziej niż zwykle.
W dniach 28.03-2.04 zostały wygłoszone REKOLEKCJE DLA GŁODNYCH w Bazyliki Mariackiej w Krakowie. W linkach poniżej dostęp do Mszy św. z wszystkimi konferencjami
1. Głodni ŻYCIA
https://www.youtube.com/watch?v=NwglKZttATI
2. Głodni POKOJU
https://www.youtube.com/watch?v=TaLyLAx3KHs
3. Głodni ZROZUMIENIA
https://www.youtube.com/watch?v=kfQQynM_CFQ
4. Głodni BOGA
https://www.youtube.com/watch?v=9Xmyzbrt_90
5. Głodni MIŁOŚCI
https://www.youtube.com/watch?v=nGn_2CNpaQ8
Z wypowiedziami o tym, że Komunia nie może przenosić zarazki, albo że kapłan ma tak ręce święte, że wirus nie przejdzie jest jak ze stwierdzeniem, że ksiądz się nie zabije, wyskakując bez spadochronu z samolotu, bo jest księdzem. Dopóki ktoś nie zrobi eksperymentu i nie wyrzuci księdza na luzaka z samolotu, teza chociaż falsyfikowana, nie zostanie obaloną.
W UK jest jeden ewangelicki profesor, co pisze nawet w naukowych czasopismach, że świat powstał w 6 dni - bo tak mówi Biblia. I chociaż cały świat mu tłumaczy, że to nie może być prawdą, nie da się sfalsyfikować jego tezy. Jedynie można uznać ją za głupią. I wzruszyć ramionami.
To samo z zarazkami i Komunią. Każdy rozsądny wie, jaka jest prawda, ale dopóki nie stwierdzi się medycznie, że zarażenie nastąpiło dokładnie w momencie Komunii, to zawsze znajdzie się ktoś, kto tezę o nieszkodliwości może postawić.
Problemem jednak Kościoła w tej sprawie nie tyle jest taki czy inny ksiądz. Dużo większym wyzwaniem Kościoła Katolickiego jest, żeby z odwagą powiedzieć prawosławnym, że się w tym temacie mylą. Bo tu już nie jacyś podrzędni duchowni, ale poważne Wspólnoty tak twierdzą (Synod Cypryjskiego Kościoła Prawosławnego; Sobór Biskupów Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego).
Albo więc mamy katolicką odwagę i mówimy prawosławnym, że się mylą co do wirusa, Żydom, że się mylą co do Mesjasza Jezusa, protestantom, że się mylą co do Eucharystii, albo mówimy uczciwie w tej i w innych sprawach: w Kościele Katolickim prawda jest taka, ale gdzie prawda jest inna. Możemy tak powiedzieć. Tylko nie nazywajmy tego nauką.
PS.
Byłby niezły numer, jakby się po śmierci okazało, że jednak rzeczywiście nigdy żaden wirus nie przeszedł tą drogą :) Dlatego zamiast "pożyjemy, zobaczymy", trzeba powiedzieć: "poumieramy, to się dowiemy" :)
A zamiast karać księdza, lepiej wysłać na oddział zakaźny, żeby rozdawał Komunię i namaszczał chorych. Jak się nie zarazi, zrobi dużo dobrego, jak się zarazi, to i zdanie zmieni. A to też byłoby dobre.
Wstęp
Panie, Jezu Chryste, my, ludzie, dzieci Boga, wierzący i niewierzący, przechodziliśmy w historii wiele krzyżowych dróg, wojen, głodu, zaraz i kataklizmów. Na jedną z nich skazaliśmy Ciebie. Twoja droga krzyżowa, okazała się najbardziej zbawczą drogą świata. Przejdź z nami drogą krzyżową epidemii i mocą Ducha, który potrafi odnowić oblicze ziemi, uczyń ją drogą ku Wielkiej Nocy.
Stacja I – Zostaliśmy skazani na epidemię
Jezus zostaje skazany na śmierć. Tak zdecydował Sanhedryn. Tak krzyczeli ludzie. Tak podpisał Piłat. Gdyby się nie narodził, nie zostałby skazany. Gdyby to nie było wolą Ojca, nikt nie zrobiłby Mu krzywdy. Tajemnica krzyża, to tajemnica wolności mojej, wolności innych, tajemnica natury świata i Boga.
Zostaliśmy skazani na epidemię. Czy to była decyzja, czy pomyłka człowieka, czy tajemnica natury starszej od wszystkich ludzi, czy konsekwencje życia w globalnej wiosce, czy nawet misterium niesprzeczne z Bożą Opatrznością, nie wiemy. Wiemy, że zostaliśmy skazani. I dziś to nie czas, by szukać przyczyny. Dziś to czas, by już przy pierwszej stacji wzrok zobaczył na horyzoncie iskierkę zmartwychwstania.
Stacja II – Bierzemy krzyż na swoje ramiona
Jezus wziął krzyż. Nie kłócił się, ani spierał. Nie uciekł jak w Nazarecie, gdy Go chcieli strącić w przepaść. Nie schował się jak w Jeruzalem, gdy zamierzano Go ukamienować. Nie sprowadzał dziesięciu tysięcy aniołów, żeby wytłumaczyć, że żaden człowiek nie może robić krzywdę Synowi Boga. To pokorna miłość Boga bierze niesprawiedliwy i nie swój krzyż na swoje ramiona.
Bierzemy i my krzyż epidemii na swoje ramiona. Nie popełniamy samobójstw. Nie zamykamy szpitali na chorych. Nie buntujemy się przeciw restrykcjom i nie tracimy ducha, że chorują również niewinni. Organizujemy zbiórki i wszelaką pomoc. Bo wiemy, że jeśli krzyża nie weźmiemy w swoje ręce, krzyż może uderzyć nas śmiertelnie w głowę.
Stacja III – Upadamy z powodu nonszalancji
Jezus upadł pod krzyżem na początku drogi. Czy krzyż był za ciężki? Czy On osłabiony przez biczowanie i koronę z cierni? A może uderzył nogą o kamień? Upadł a to boli. Zwłaszcza, że to dopiero początek. Czy w takim razie będzie miał siły powstać i iść dalej?
Pierwszym upadkiem w czasach epidemii jest nonszalancja. Łamanie przepisów sanepidu, lekceważenie zagrożenia, zabawa z tego, co śmiertelnie poważne. Dlaczego pozwalamy na ten pierwszy upadek? Może jesteśmy osłabieni przez znieczulicę? Może nie umiemy się nie potknąć, bo kamień na drodze jakiś całkiem nowy? Ważne, żeby powstać. By raz na zawsze powiedzieć koniec upadkom lekceważenia krzyża.
Stacja IV – Spotykamy tych, których kochamy
Maryja nie musiała być z Jezusem na Górze Przemienienia, ale nie mogło zabraknąć Matki na drodze krzyżowej jej Syna. Nie wiemy czy pospieszyła z Nazaretu jak kiedyś do Elżbiety, czy była już od paru dni w Świętym Mieście, jak wtedy gdy z Józefem szukali zagubionego Dwunastolatka. Wtedy znalazła Go w świątyni. Teraz świątynią stała się Via Crucis.
Na drodze krzyżowej epidemii musimy spotykać najbliższych. To czas, kiedy rodzina staje się najważniejsza. Ale tak jak zabrakło Józefa przy tej stacji, może niektórym być ciężko z powodu nieobecności taty czy mamy, męża czy żony, chłopaka czy dziewczyny, przyjaciół i znajomych. Obyśmy cierpiąc z powodu tych, którzy nie mogą być blisko, stali się bliskimi dla tych, dla których ciągle możemy.
Stacja V – Lekarze i pielęgniarki z Cyreny pomagają najwięcej
„Wychodząc, spotkali pewnego człowieka z Cyreny, imieniem Szymon. Tego przymusili, żeby niósł krzyż Jego” (Mt 27,32). Nie dało się inaczej. Sam Jezus by nie poradził. Był przecież człowiekiem. Nie dało się po dobroci, bo to wcale nie było takie łatwe. I nie tylko dla Szymona.
Na drodze epidemii nie damy rady bez lekarzy i pielęgniarek z Cyreny. Ani święcenia, ani pieniądze, ani władza nie pomoże tam, gdzie mogą pomóc tylko służby medyczne. Jesteśmy tylko ludźmi. Chociaż nie wszyscy są zmuszani, wielu z nich wolałoby inaczej. Skoro jednak oni z chorymi najwięcej odczują ciężar tego krzyża, obyśmy zapamiętali słowo „wdzięczność”. I oby Bóg zapewnił im błogosławieństwo.
Stacja VI – Weroniki wolontariatu spieszą do potrzebujących
Weronika nie musiała nic. Mogła zostać w domu. Albo i nawet poprzestać na oglądaniu. Może nic ciekawego, ale tak jakoś bezpieczniej. Ten gest serca jednak zostawił ślad na wieki. Ślad oblicza Jezusa. Ślad miłości, która zawsze robi wszystko, co możliwe.
Dziś tysiące Weronik powychodziło ze strefy komfortu. Robią zakupy dla starszych. Pomagają tym na kwarantannie. Szyją maseczki. Organizują zbiórki. Ta bezinteresowna miłość sprawia, że twarz ludzkości staje się coraz bardziej boska. I oby ślad tej twarzy pozostał już z nami na zawsze.
Stacja VII – Upadamy z powodu egoizmu
Jezus upada po raz drugi. Upada pomimo spotkania z Matką, pomocy Szymona, miłości Weroniki. Taki upadek może bardzo boleć. Bo jeśli przy tej pomocy nie daję już rady, to skąd wezmę siłę, żeby iść tą drogą do końca?
Drugim upadkiem w czasach epidemii jest egoizm. Pomimo zaangażowania wielu, bezinteresowności tysięcy, zmęczenia tych, którzy na pierwszym froncie, zawsze znajdą się tacy, którzy myślą tylko o sobie. Egoizm wykupywania zapasów ponad miarę. Podbijanie horrendalne cen, bo okazja rzadka. Zachęcanie do niekoniecznych zbiórek na fali społecznego współczucia. Diabelska przewrotność człowieka, który chce zarobić na krzyżu. Powstańmy z tego upadku, bo on strasznie nieludzki.
Stacja VIII – Czytamy płaczące komentarze i posty
„A szło za Jezusem mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23,27-28). Płacz kobiet jerozolimskich nie był dobry, choć wyglądał dobrze. Nie ma jednak nic bardziej mylącego niż płacz. Wydaje się być językiem wrażliwości i serca. A może być zasłoną ucieczki od tego, co najważniejsze.
W czasach epidemii nie brakuje lamentów. Nie brakuje krzyków fałszywych proroków, biadolenia nad innymi, co powinni robić, płaczu nad przywódcami świeckimi i religijnymi. Nie brakuje siania paniki kombajnami Internetu. Jezus mówi wyraźnie „płaczcie raczej nad sobą”. Skup się na tym, co możesz zrobić, dla siebie i dla swoich bliskich.
Stacja IX – Upadamy z braku nadziei
Jezus upada po raz trzeci bardzo blisko końca. Golgotę już widać i jest nadzieja, że to wszystko nareszcie się wypełni. A jednak zabrakło sił. A jeśli zabrakło na to, by iść, czy będzie ich wystarczająco na to, żeby powstać? Mało rzeczy tak przeraża jak rozpacz, że mimo wszelkich wysiłków i tak nie osiągniemy celu.
Trzeci upadek w czasach epidemii to upadek nadziei. Jesteśmy przywalani statystykami coraz większej liczby chorych. Leżymy pod ciężarem zarażonych lekarzy i pielęgniarek. Przydusza nas widmo selekcji zarażonych na lepszych i gorszych. Przygniata świadomość, że ciągle czegoś brak, że za mało, że za późno. Dołuje do tego troska o chleb i przybija niewidzialna efektywność trzymania się wszelkich zasad. Możemy się przewrócić. Możemy na chwilę się rozłożyć, ale nie pozwólmy nigdy umrzeć nadziei. Póki my żyjemy.
Stacja X – Odkrywamy prawdę o sobie
Jezus został obnażony z szat na pośmiewisko i hańbę. Na poniżenie i wyśmianie. Na pokazanie, że ten, który miał się za Mesjasza jest tylko nagim królem. Nie wiedzieli jednak, że to obnażenie jest tylko obrazem kenozy wcielenia. Nie pojmowali, że ta miłość aż po własną nagość zakryje wszelkie nagości Adama i Ewy.
Epidemia obnaża ludzkość aż do głębi serc. Choroba zdziera maski i zabija drugie twarze. Odkrywa trupie czaszki w grobach pobielanych albo wyciąga na światło perły niezauważane w pyle codziennego życia. To dobra stacja. Jak trailer przed Sądem Ostatecznym. Co więcej, z szansą na to, że obnażenie może nie tylko odsłonić prawdę o nas. Może również poprowadzić do autentycznej przemiany.
Stacja XI – Jesteśmy przybici trzema gwoźdźmi
Jezus został przybity do krzyża. Jeden gwóźdź w lewą dłoń. Drugi w prawą. Trzeci, by umocować stopy. Ból najbardziej ostry ze wszystkich co były i będą. To co było drogą krzyżową teraz staje się samym krzyżem. Gwoździe zapewnią, że już nikt aż po śmierć nie oddzieli go od krzyża.
Przy tej stacji pomyślny o tych, którzy są przybici chociaż jednym z trzech gwoździ epidemii. Pierwszy gwóźdź to ten, co zabił kogoś bliskiego, drugi to ten, który nie pozwala oddychać, bo zabrakło respiratora, trzeci to ten, który przygwoździł lekarzy i pielęgniarki w szpitalu z dala od własnych ukochanych dzieci. Pomyślmy. Pomódlmy. Pomóżmy. Podzielmy się wiarą, że nawet najboleśniejszy gwóźdź może być gwoździem zbawienia.
Stacja XII – Umieramy z miłości do innych
Jezus umarł na krzyżu. Z miłości do każdego człowieka. Za grzechy wszystkich ludzi. Niewinny Baranek złożył się w ofierze za zabłąkane owce i za wilki w owczej skórze. Dawca życia oddał życie. Pan nieba dał się pokonać niewolnikom ziemi. Z miłości.
W czasach epidemii umieramy i będziemy umierać z miłości do innych. Tysiące oddadzą życie dosłownie, zwłaszcza lekarze i pielęgniarki. Niektórzy zrezygnują z leczenia dla innych. Wielu choć przeżyje, narażać będzie wszystko co ma, żeby pomóc tym, którzy tracą nadzieję na cokolwiek. Nie ma większej i piękniejszej miłości niż za innych. Jeśli umierać to tylko z miłości. Chcemy żyć jak bogowie? To pokażmy, że potrafimy umierać jak Bóg.
Stacja XIII – Nie zapominamy o gestach czułości
Ciało Jezusa zostaje zdjęte z krzyża i złożone w ramionach Jego Matki. Chociaż serce Maryi przeszył miecz boleści, nie brakuje jej czułości dla Syna. Chociaż bolejąca cała, cała ogarnięta jest czułością dla swego dziecka. Jak kiedyś w Betlejem tuli Go do siebie. Prawdziwa miłość nie żałuje czułości nawet takiej, która wydaje się być drugiemu niepotrzebna.
W czasach epidemii nie możemy się zbliżać. Nie możemy się dotykać. Nie możemy podawać sobie ręki. Nawet na znak pokoju. Ale nie możemy zrezygnować z czułości, bezpiecznych gestów, które przekazują miłość. Kiedy ludzkie ciała muszą być od siebie trochę dalej, nasze serca powinny być naprawdę bardzo blisko.
Stacja XIV – Nie zostawiamy zmarłych na ulicach
Jak dobrze, że Nikodem i Józef z Arymatei pomyśleli o pogrzebie. Nie czekali na Piotra, ani kogoś z rodziny. Jak dobrze, że ktoś nie stracił głowy, kiedy Jezus stracił życie. Przyszli, załatwili, zdjęli, pochowali, zatoczyli kamień. Tyle można było zrobić. I tyle zrobili.
Zrobimy wszystko, żeby nie zostawić umarłych na ulicach, nie pozwolimy rozkładać się ciałom w domach, wrzucać nieubranych do bezimiennych grobów i zasypywać ciał bez księdza, bez chociaż najbliższych. Nawet w czasach epidemii nie może zabraknąć Józefa z głową na karku z Arymatei i Nikodema, co już nie boi się przyjść do Jezusa nawet w ciągu dnia. Nie może zabraknąć chociaż Marii Magdaleny wiernej aż po grób.
Zakończenie
Panie Jezu, Chryste, droga krzyżowa kończy się czternastą stacją, ale to nie jest ostatnia stacja Ewangelii. Po męce i ukrzyżowaniu nadejdzie i dzień zmartwychwstania. Życie zwycięży śmierć, płacz zamieni się w radość, strach zostanie ugaszony pokojem. Prosimy Ciebie, Panie Wszechświata, który jak wielu znasz, co to ludzki ból i jak nikt wiesz dobrze, co to jest moc Wielkiej Nocy, prosimy Cię, bądź z nami na drodze krzyżowej epidemii do końca. Natchnij Duchem inteligencję szukających lekarstwa. Umacniaj ramiona dźwigające chorych. Pociesz tych, którzy żegnają najbliższych. Przygotuj serca wszystkich na wzajemne pojednanie i błogosław każdemu aż do zwycięstwa zdrowia nad chorobą, aż do zwycięstwa życia nad śmiercią. Amen.
Tekst po węgiersku:
http://korhazlelkesz.hu/Hirek/561/Keresztut_a_jarvany_idejen.html
[post_title] => Droga krzyżowa epidemii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2548-droga-krzyzowa-epidemii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-27 18:01:12 [post_modified_gmt] => 2020-03-27 17:01:12 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/27/2548-droga-krzyzowa-epidemii/ [menu_order] => 2077 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [69] => WP_Post Object ( [ID] => 5825 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-26 20:45:30 [post_date_gmt] => 2020-03-26 19:45:30 [post_content] =>O spowiedzi. Taki mały dekalog na czas epidemii. Albo dziesięć warunków pojednania z Bogiem w nadzwyczajnym czasie.
1. Jak nie masz grzechów ciężkich, nie szukaj spowiedzi. Siedź w domu i ciesz się łaską uświęcającą.
2. Jak zawsze chodziłeś do spowiedzi przed Wielkanocą, to zrób to później. Przykazanie kościelne mówi, żeby przynajmniej raz w roku spowiadać się a nie że przed Wielkanocą i to gdy się ma grzechy ciężkie, więc żadnej winy nie będzie.
3. Jak robiłeś Dziewięć Pierwszych Piątków i jeszcze nie skończyłeś, nie panikuj. Bóg zna Twoje pragnienie, pozwoli Ci przeżyć, zrobisz je jeszcze nie raz i to ze spokojnym sercem.
4. Jak jesteś na kwarantannie albo boisz się panicznie przyjścia do kościoła z obawy przed zarażeniem, wzbudź sobie żal doskonały. Żałuj szczerze za grzechy. Wyspowiadasz się z nich jak minie zagrożenie.
5. Jak boisz się trochę mniej, ale nie ufasz spowiedzi w konfesjonale, umów się telefonicznie czy mailem w parafii na indywidualną spowiedź w innym miejscu.
6. Jak potrafisz zachować bezpieczeństwo, zorientuj się, w których kościołach jest spowiedź i kiedy. Wybierz ten kościół, który jest blisko Twojego miejsca zamieszkania czy pracy, tak by jak najmniej przemieszczać się po drogach.
7. Spowiadaj się krótko i konkretnie. Na rozmowy przyjdzie jeszcze czas. Teraz najważniejsze jest rozgrzeszenie.
8. Przyjdź do spowiedzi jak najprędzej. Z każdym dniem będzie więcej zarażonych, więcej ludzi w kwarantannie, również księży. Będą zamykane kolejne kościoły i plebanie. Może się okazać, że o spowiedź będzie trudniej niż o płyn na Orlenie.
9. Staraj się nie grzeszyć, żebyś nie musiał za parę dni znowu szukać spowiednika, bo to będzie towar coraz bardziej deficytowy.
10. Jeśli masz ciężkie grzechy i jeszcze się cieszysz, że teraz możesz spokojnie dalej grzeszyć, tłumacząc, że nie możesz inaczej, bo spowiedź jest narażeniem bezpieczeństwa Twojego czy innych, módl się, żebyś zdążył nawrócić się przed śmiercią.
A tu w jęz. słowackim
https://zasvatenyzivot.sk/male-desatoro-o-spovedi-pocas-epidemie/
[post_title] => Mały dekalog spowiedzi podczas epidemii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2546-maly-dekalog-spowiedzi-podczas-epidemii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-26 20:45:30 [post_modified_gmt] => 2020-03-26 19:45:30 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/26/2546-maly-dekalog-spowiedzi-podczas-epidemii/ [menu_order] => 2079 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [70] => WP_Post Object ( [ID] => 5824 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-25 17:08:24 [post_date_gmt] => 2020-03-25 16:08:24 [post_content] =>25.03.2020
Czasy trudne prowadzą do konfliktów, do sporów w rodzinach i w społeczeństwie, do napięć także w Kościele. Jednak w takich momentach oprócz jedności działania, miłość drugiego wyraża się również w zrozumieniu jego niezrozumienia, inności poglądów a nawet zachowań.
Oburzamy się, że ksiądz chodził z relikwiami po ulicy? Że latał z Najświętszym Sakramentem, błogosławiąc miasto albo jeździł po parafii, bo wierzy, że Jezus w monstrancji pomoże? Mówimy, że to obciach wstawiać obraz Matki Bożej w oknach albo mnożyć Msze św, żeby więcej ludzi mogło skorzystać w czasach ograniczeń?
To może nie krygujmy się i przestańmy kropić ludzi wodą święconą, święcić jajka, kiełbasy, jabłka, owies i samochody, kredą pisać na drzwiach, bo to zabobon. Wyrzućmy wszystkie relikwie, gromnice i medaliki. Przestańmy nosić feretrony, sypać kwiatki i dzielić się opłatkiem. Ściągnijmy z duchowieństwa sutanny a krzyże i obrazy ze ścian. I zacznijmy wreszcie oddawać cześć Bogu tylko „w duchu i prawdzie”. A całą naturalną potrzebę człowieka za znakami zostawmy branży jubilerskiej, fotograficznej, odzieżowej i wszelakobadziewowej. O to nam chodzi?
Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, którzy jak kobieta cierpiąca na krwotok, wierzą, że to właśnie dotyk frędzli płaszcza Jezusa ją uzdrowi? Nie możemy zrozumieć, że niektórych Jezus uzdrowi tylko śliną zmieszaną z błotem? Nie możemy pojąć, że ten co był niedawno paralitykiem ma iść ze swoim łożem po ulicy jak pacjent z psychiatryka, a kobieta musi wylać cały flakonik alabastrowego napoju choćby to kosztowało 30 tysięcy? Jak ciasną trzeba mieć głowę i zatwardziałe serce, żeby myśleć, że w Ewangelii jest tylko jedno zdanie: „Powiedz tylko słowo a będzie uzdrowiony mój sługa” (Mt 8,8)
To samo z Eucharystią. Ile kazań z wielu stron płynie o tym, że do sklepu trzeba chodzić, a do kościoła nie trzeba. Ile logicznych wywodów, że w pracy może być więcej niż 5 osób, niż 50, tyle ile trzeba, bo to konieczne życiowo. Ile tłumaczenia, że w autobusach może być i 35, no bo jak żyć bez tego. I ile do tego emocjonalnego szantażu, że jak pójdziesz do kościoła, to jesteś odpowiedzialny za tych, co umierają.
Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, dla których Eucharystia jest ważniejsza niż życie? Że są tacy staruszkowie, którzy woleliby się zarazić i umrzeć niż przestać chodzić do kościoła? Że są tacy, dla których Msza św. w telewizji i komunia duchowa to naprawdę nie to samo? Że są tacy, którzy wierzą z prawosławnymi, że Komunia nie może zaszkodzić? Że są i tacy, którzy nie potrafią pojąć, dlaczego codziennie można kupić sobie pączka, ale już nie można przystąpić do Komunii? Że można pójść do apteki po aspirynę, ale ze spowiedzią to już lepiej może sam na sam z Bogiem? Których logika burzy się na to, że w ogromnych Kościołach może być tylko 50 czy 5 osób a w sklepach dużo mniejszych może być i więcej? Którzy nie mogą pogodzić się z tym, że miliony Polaków będzie się przemieszczać codziennie w tysiącach kierunków potrzebnych do życia a ich życie liturgią zostało zaklasyfikowane do kategorii basenów, koncertów, kin, teatrów i wszelkiej maści rzeczy "niekoniecznych" do życia? Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, których boli okrutnie nie to, że są ograniczenia, nie to, że nie mają dostępu do kościoła, nie to, że nie mogą może po raz pierwszy w życiu przyjmować eucharystycznego Jezusa, ale boli ich, że to co jest dla nich jest życiem i najważniejszą wartością zostało sprowadzone do kategorii rzeczy drugorzędnych?
Władzy trzeba słuchać. Państwowej i kościelnej. Ani rząd, ani tym bardziej papież czy biskupi nie chcą żadnemu wierzącemu zrobić krzywdy. Ale jeżeli jakakolwiek władza wymaga posłuszeństwa, to każdy obywatel i wierny ma prawo przynajmniej do zrozumienia.
Domagamy się zrozumienia dla homoseksualistów. Domagamy się zrozumienia kobiet, które abortują dzieci. Domagamy się prawa do życia każdemu jak mu się podoba. Spróbujmy zatem zrozumieć inaczej myślących religijnie, a przynajmniej zostawić im prawo do takiej a nie innej reakcji. Słuchajmy lęków i racji drugich, tłumaczmy cierpliwie, o ile można. Brońmy się jednak rękami i nogami przed pogardą, bo pogarda nigdy nie jest z Bożego Ducha, nawet kiedy ubrana w słowa o miłości bliźniego. Bo jeśli zabraknie nam wzajemnego zrozumienia, nienawiść zarazi i zabije wiarę więcej ludzi niż koronawirus.
[post_title] => Między posłuszeństwem a zrozumieniem [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2544-miedzy-posluszenstwem-a-zrozumieniem [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-25 17:08:24 [post_modified_gmt] => 2020-03-25 16:08:24 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/25/2544-miedzy-posluszenstwem-a-zrozumieniem/ [menu_order] => 2081 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [71] => WP_Post Object ( [ID] => 5823 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-23 21:31:29 [post_date_gmt] => 2020-03-23 20:31:29 [post_content] =>Nie stało się w sumie nic nowego.
Zaczęliśmy tylko patrzeć na świat oczami tych, którzy na ten świat patrzą w ten sposób może już od lat.
Oczami rodziców zalęknionych o to, czy ich ciężko chore dziecko załapie się na kosztowną operację.
Oczami przerażonych rakiem, których przyszłość zależy od niepewnych przerzutów.
Oczami Syryjczyków, których ginęły dziesiątki tysięcy i świat nie tylko im nie pomógł, ale jeszcze sprzedawał broń, żeby zabitych i rannych było więcej.
Oczami uchodźców, którzy nie wiedzą, kiedy ta gehenna wreszcie się skończy.
Oczami plajtujących biznesmenów niepewnych o jutro swojej rodziny i wielu rodzin pracowników.
Oczami dzieci wracających z lękiem do domu przed rodzicem zakażonym przemocą i krzywdą.
Oczami niepełnosprawnych zamkniętych na wiele miejsc i wielu ludzi.
Nie stało się nic.
Po prostu zaczęliśmy patrzeć na świat z perspektywy oddziału intensywnej terapii i oczami tych, którzy cierpią obok nas od lat.
Oby to patrzenie nauczyło nas na zawsze zobaczyć cierpiącego obok.
[post_title] => Nic nowego [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2541-nic-nowego [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-23 21:31:29 [post_modified_gmt] => 2020-03-23 20:31:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/23/2541-nic-nowego/ [menu_order] => 2084 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [72] => WP_Post Object ( [ID] => 5822 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-17 15:41:42 [post_date_gmt] => 2020-03-17 14:41:42 [post_content] =>Usunąłem poprzedni wpis, bo widzę, że żarty bywają rozumiane opacznie i napiszę zatem poważnie, choć już naprawdę nie mam sił w tłumaczeniu spraw, które wydają się oczywiste. Chodzi o Eucharystię. Więc jeszcze raz o tym, co każdy katolik powinien wiedzieć:
1. Największym niebezpieczeństwem w Komunii jest przyjmowanie jej bez wiary albo w stanie grzechu ciężkiego. Św. Paweł pisze o tym tak: "Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was jest słabych i chorych i wielu też pomarło." (1 Kor 11,27-30).
2. Kwestia przyjmowania Komunii na rękę czy do ust, na stojąco czy na klęcząco jest dalej niż drugorzędna. Kodeks Prawa Kanonicznego poświęca 62 kanony Najświętszej Eucharystii (897-958) i ani jednego słowa na temat tej kwestii.
3. Komunię można przyjmować zarówno na klęcząco jak i na stojąco, można do ust i można też na rękę. Obie formy są dozwolone przez prawo, obie były obecne przez wieki.
4. Wszystkie wypowiedzi świętych, z objawień prywatnych czy jakichkolwiek autorytetów, które mówią o tym, że nie wolno na rękę albo nie wolno na stojąco, trzeba interpretować tylko jako prywatne opinie, które miały na celu wzbudzić większy szacunek do Eucharystii. To, co jednak jest prywatną opinią nie może być wiążącym prawem dla wszystkich. Jeśli coś nie jest zabronione ani przez Jezusa, ani przez Jego uczniów, ani przez obecne władze Kościoła, nie można tego zabraniać.
Ludzie kochani.
Pomyślmy o Ostatniej Wieczerzy.
Pomyślmy o pierwszych chrześcijanach.
Jeśli uważamy się za uczniów Chrystusa.
Eucharystia nie była sprawowana po łacinie.
Uczniowie przyjmowali Chleb i podawali sobie Kielich w postawie półleżącej, siedzącej czy na stojąco. Brali swoimi rękami i podawali do rąk.
Każdy z nas może mieć swoje upodobania. Jesteśmy też uformowani przez wieki troski o to, żeby był szacunek i cześć do Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa.
Ale przestańmy robić wojnę o to, czy zawiesić płaszcz Ojcu w szafie czy w korytarzu, zamiast cieszyć się z tego, że Tata wrócił do swojego domu.
Wiem, że trudno o spokojną refleksję, ale spróbujmy pomyśleć.
Są dwa ekstremalne sposoby poradzenia sobie z epidemią. Pierwszy to nie przejmować się w ogóle i funkcjonować tak jak dotąd. Wtedy zarazi się może nawet 70-80% Polaków, ale większość przejdzie chorobę bezobjawowo albo lekko. Umrą głównie najstarsi a przy umieralności jaka jest przy koronawirusie, stracimy 1-1,5 mln mieszkańców. Drugi sposób, to nie ruszać się w ogóle z miejsca, gdzie jesteśmy przez 2-3 tygodnie. Robimy zakupy na zapas, minimalizujemy prace do koniecznych a tylko funkcjonują szpitale i służby, które chorych dowożą do szpitali. Ani jeden ani drugi sposób nie jest realny. Ze względów etycznych i ekonomicznych. Dlatego społeczeństwo wypracowuje zasady, które mają pomóc z jednej strony ograniczyć do minimum straty a z drugiej maksymalnie pozwolić ludziom żyć.
Trochę tak jak z komunikacją. W Polsce, w roku 2018 zginęły na drogach 2862 osoby. Rannych było ponad 37 tysięcy. Nie zginąłby nikt, gdyby nie było samochodów, autobusów, motocykli, itp. Gdyby każdy siedział w domu a nie jeździł, co roku nie byłoby tysięcy pogrzebów i dziesiątków tysięcy rannych. Zginęłoby jednak pewno jeszcze więcej ludzi, gdyby nie było żadnych przepisów ruchu drogowego i gdyby nie wymyślano coraz lepszych aut (w 2009 zginęły na drogach 4572 osoby a rannych było ponad 56 tysięcy). Ani jednak rezygnacja z komunikacji ani brak przepisów nie wchodzą w grę. Społeczeństwo godzi się w pewnym sensie na zabitych i rannych w wypadkach po to, żeby funkcjonować lepiej. I należy uznać za zwykły szantaż emocjonalny histeryzowanie typu: "Nie jedź samochodem, bo jeszcze kogoś zabijesz albo sam zginiesz". Nie wsiadam, by robić krzywdę, ale liczę się z nią. Bo takie jest życie. Tak samo jest z wypadami w góry, pływaniem, jedzeniem i wielu innymi sprawami. Godzimy się na margines błędów, rannych i umarłych, bo takie jest życie, taki rozwój, taki los.
Tak samo z ograniczeniami związanymi z epidemią. To nie są najskuteczniejsze środki, aby zminimalizować chorych, ale każde państwo próbuje szukać najlepszych rozwiązań, jakie mogą być, żeby z jednej strony nie było za dużo chorych a z drugiej, żeby dało się żyć. Ograniczenia są jednak dla ludzi a nie człowiek dla ograniczeń i nie można podchodzić do nich magicznie tylko roztropnie. Wiadomo, że są takie kościoły, gdzie spokojnie na mszy mogłoby być nawet 300 osób i każda z nich mogłaby stać w odległości 3 metrów od sobie, tak by nie byłoby żadnych szans na zarażenie. Są i takie kościoły, gdzie 50 osób to jest za blisko jeden drugiego. Dlaczego państwo nie reguluje więc sprawy tak, żeby pozwolić ludziom być tam, gdzie nie ma zagrożenia a zabronić, gdzie jest? Bo to nierealne. Trzeba by chyba 100 tysięcy szczegółowych przepisów. Stąd mamy zgromadzenia religijne maksymalnie 50 osób w Polsce, 100 we Francji czy Austrii.
Przy takiej próbie rozwiązania problemu, nie możemy ganić ludzi za to, że chcą iść do kościoła albo poniżać za to, że nie idą. Bo to wszystko są szantaże emocjonalne. Można spokojnie pójść na mszę, przeżyć ją w 100% pewny, że się nie zarazi przy odpowiednich procedurach a można narazić się na zarażenie w sklepie, w pracy, w sklepie czy nawet pomagając z miłości starszym. Problemem bowiem nie jest miejsce, tylko za bliski kontakt z ludźmi.
Wszyscy chcemy być zdrowi i chcemy zdrowia naszych bliskich. Ale spróbujmy nie pożerać się nawzajem, bo wystarczy, że pożera wirus. Chce kard. Krajewski otwierać kościół dla ubogich, niech to robi przy zachowaniu bezpieczeństwa. Chce ktoś iść na mszę, niech robi tak samo. Chce ktoś zostać w domu, niech zostanie. Zamyka ktoś kościół, niech zamyka. Mnoży msze św, niech mnoży. Zachowajmy prawo, które nas obowiązuje i pozwalajmy ludziom na to, na co prawo pozwala, tylko nie bijmy się po głowie Ewangelią, licytując się, kto ma prawdziwszą. Bo jestem głęboko przekonany, że każdemu z nas naprawdę zależy na Ewangelii, na Bogu i na drugim człowieku. Jak nam jeszcze przestanie zależeć na tym, żeby nasza racja była jedyna, to nie tylko przeżyjemy epidemię, ale jeszcze wiele innych rodzinnych i narodowych zaraz.
[post_title] => Prawo i koronawirus [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2528-prawo-koronawirusa [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-14 22:11:47 [post_modified_gmt] => 2020-03-14 21:11:47 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/14/2528-prawo-koronawirusa/ [menu_order] => 2097 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [74] => WP_Post Object ( [ID] => 5820 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-03-01 21:55:08 [post_date_gmt] => 2020-03-01 20:55:08 [post_content] =>
W opracowaniu tym chcę poddać refleksji obecność i działanie Jezusa w Eucharystii na podstawie mowy Jezusa zapisanej w Ewangelii według św. Jana w rozdziale szóstym. Tekst zostanie podzielony na cztery części. Najpierw zostaną omówione elementy, które możemy nazwać przygotowaniem dalszym do tajemnicy Eucharystii, następnie zostaną przedstawione cechy obecności Jezusa w Eucharystii oraz sposób Jego działania, by na końcu zastanowić się również nad tym, co człowiek powinien czynić, by obecność i działanie Jezusa w Eucharystii było owocne.
Cz. I. Przygotowanie dalsze
Tajemnica Ciała i Krwi Chrystusa została przygotowana na różnych poziomach i o tyle ważne jest poznanie tego, co poprzedza Eucharystię, że może to wyznaczać również kierunki przygotowania i dzisiaj. Zwróćmy uwagę na trzy podstawowe elementy.
1. Materia
Ewangelia Jana zaczyna się od słów: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, z tego, co się stało.” (J 1,1-3).
Bóg stworzył cały świat. Byty widzialne i niewidzialne. Stworzył wszystko przez Słowo, które stało się Ciałem Chrystusa. Eucharystia ma swoją materię. Materią jest jej chleb i wino. Mówimy w przygotowaniu darów o „owocu ziemi oraz winnego krzewu i pracy rąk ludzkich”. Dalsze przygotowanie do Eucharystii polega najpierw na docenieniu stworzonego świata i pracy człowieka. Z punktu widzenia duszpasterskiego każde działanie, które ma na celu ukazanie człowiekowi piękna świata, natury, krajobrazów, jak i to które pokazuje wartość i sens pracy ludzkiej jest przygotowaniem człowieka na tajemnicę Ciała i Krwi Chrystusa.
2. Pascha
Rozmnożenie chleba opisane u Jana miało miejsce przed świętem Paschy (J 6,4). Tak samo Ostatnia Wieczerza (Mt 26,2; Mk 14,1; Łk 22,1). Eucharystia jest nazywana niekiedy Nową Paschą a barankiem paschalnym jest sam Jezus Chrystus, który został złożony w ofierze dla zbawienia świata. Skoro zatem pascha żydowska była pomostem między życiem w niewoli a wyzwoleniem, podobnie ma się z Eucharystią. To pokarm ku zbawieniu, ku wolności.
Przygotowanie dalsze do Eucharystii polega zatem też na uświadamianiu, że stawką tej tajemnicy jest wolność. Mało które pojęcie jest tak drogie człowiekowi jak wolność. I to można w nauczaniu wykorzystać. Zachęcamy do Eucharystii, uczestniczymy w Eucharystii, przeżywamy Eucharystię, bo chcemy być wolni. Msza św. może wydawać się zewnętrznym nakazem, który sprawia wrażenie pozbawienia człowieka w niedzielę robienia ze swoim czasem tego, co chce. Tak samo jako pascha żydowska wraz z jej szczegółowymi przepisami mogła sprawiać wrażenie zmuszania Żydów w Egipcie do takiego a nie innego rytuału. Ale to wszystko było przecież środkiem, pomostem do wolności. Stąd powinniśmy kłaść nacisk na związek Eucharystii z uwalnianiem człowieka. Chcesz być wolny? Bądź człowiekiem Eucharystii.
3. Wcielenie
Ewangelista Jan zapisał: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy.” (J 1,14) Moment Przeistoczenia można porównać do momentu Wcielenia. Tak jak Słowo stało się Ciałem Chrystusa, tak chleb staje się Ciałem Chrystusa. W tym sensie całe życie ziemskie Jezusa można nazwać życiem Eucharystii, 33-letnią procesją, adoracją, podniesieniem, Komunią. Jeśli zatem chcemy wejść głębiej w tajemnicę Eucharystii winniśmy postawić bardziej na konieczność medytacji, studiowania, rozważania, i kontemplacji życia ziemskiego Jezusa. To jest trzeci rodzaj przygotowania dalszego do Eucharystii. Im bardziej będziemy poznawać Jezusa z Ewangelii, tym bardziej bliski będzie dla nas Jezus z Ołtarza.
Cz. II. Obecność Jezusa
Głębsze zanurzenie w przyrodę, pracę człowieka, paschę żydowską i życie Chrystusa, powinno ułatwić dostrzeżenie obecności Jezusa w Eucharystii, obecności o której można mówić, biorąc pod uwagę kilka aspektów.
1. Po prostu obecność
W mowie eucharystycznej Jezus używa czterokrotnie wyrażenia: „Ja jestem” (J 6,35.41.48.51). Oprócz nawiązania do objawienia Bożego imienia: „Jestem, który jestem” (Wj 3,14), to co wysuwa się na pierwszy plan to zwyczajny fakt obecności Jezusa. Tak, jak Bóg przed Mojżeszem, jak Jezus przez słuchaczami w Kafarnaum, tak Jezus w Eucharystii po prostu jest. Fakt ten na pozór oczywisty jest szalenie ważny w kontekście starotestamentalnego motywu szukania Boga (np. Iz 55,5: „Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko”) i Bożej nieobecności (np. Ps 22,2: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”). Nie ma nic gorszego dla człowieka niż brak Boga. Eucharystia jest miejscem, gdzie Bóg po prostu jest. Stąd jeśli ktoś szuka Bożej obecności, będzie też szukał Eucharystii.
2. Obecność niebiańska
Jezus mówi: „Chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje” (J 6,33), „To jest chleb, który z nieba zstępuje” (J 6,50). Obecność Jezusa w Eucharystii to obecność niebiańska, czyli obecność Kogoś od Boga, obecność spoza ziemskiego horyzontu. Z jednej strony to może być bardzo intrygujące - starać się wnikać w tajemnicę tego, co nieziemskie. Z drugiej jednak, dla ludzi, którzy zacieśniają swoje życie do horyzontu tej ziemi, Eucharystia może wydawać się czymś mało pociągającym. I takich ludzi też trzeba zrozumieć. Nie będą potrafili wejść w tajemnicę Eucharystii, bo nie potrafią zdumiewać się nad jakąkolwiek tajemnicę spoza tej ziemi. Jeśli Bóg nie jest dla kogoś żadnym punktem odniesienia, pragnienia czy chociażby myśli, trudno by nim się stała Eucharystia. To tajemnica dla tych, którzy chcą więcej niż tylko to co widzialne, ludzkie i ziemskie.
3. Obecność prawdziwa
Jezus mówi: „Ojciec mój daje wam prawdziwy chleb z nieba” (J 6,32), „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem.” (J 6,55). Co to znaczy prawdziwy pokarm albo prawdziwy napój? Prawdziwy to taki, którym można się najeść, nasycić, który nie otruje, nie oszuka, da siłę, pozwoli przeżyć kolejny etap czasu. Fałszywy pokarm i napój nie pomoże a może nawet zaszkodzi człowiekowi.
W tym kontekście warto by mówić o tym, jak Jezus eucharystyczny zmienił komuś życie, jak uczestnictwo we Mszy św., przyjmowanie Komunii czy adoracja Najświętszego Sakramentu miała realny wpływ na ludzi. Jednym z zadań duszpasterskich winno być zbieranie i publikowanie świadectw ludzi przemienionych Eucharystią.
4. Obecność gorsząca
Mowa eucharystyczna Jezusa nie została przyjęta entuzjastycznie przez wszystkich. Pisze Ewangelista: „Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak on może nam dać swoje ciało do jedzenia?»” (J 6,52) a także „Jezus, świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy?” (J 6,61). Doszło do tego stopnia, że „od tego czasu wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło.” (J 6,66). Zaskakujące jest to, że zgorszeni byli nie tylko Żydzi z tłumu, ale także sami uczniowie. Zgorszenie, czyli tajemnica Eucharystii była dla nich czymś co im przeszkadzało w wierze. A skoro przeszkadzało, stało się powodem odejścia. I to odejście od Eucharystii było jednocześnie odejściem od Jezusa. A przecież Jezus robił tak wiele dobrych rzeczy i mówił tak wiele dobrych słów, że może wydawać się dziwne po co było z powodu jednej prawdy wiary odchodzić.
Eucharystia może być gorsząca i dzisiaj. Gorszyć może sama tajemnica – ludzie widzą i czują chleb i wino, więc mówią, że to tylko chleb i wino. Nie chcą, żeby ktoś im wmawiał rzeczy niemożliwe. Ale Eucharystia może dziś gorszyć również poprzez to jak jest sprawowana, z jaką niewiarą, przyzwyczajeniem, czy bylejakością. Może też gorszyć poprzez to jak jest niespójna z życiem jej uczestników. I z jednej strony trzeba wszystko robić, żeby nikt przez Eucharystię nie odszedł od Jezusa. Z drugiej strony tłumaczyć, że odejście od Eucharystii jest zawsze odejściem od Chrystusa. Jednak ostatecznie tak jak kiedyś Jezus pozwolił ludziom odejść, tak i dziś nie możemy się dziwić, że ludzie odchodzą.
5. Obecność inna
Jezu mówi w Kafarnaum: „To jest chleb, który z nieba zstąpił - nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”. (J 6,58). Jezus świadomie zestawia mannę z Eucharystią również po to, żeby pokazać wyjątkowość nowej manny. Pozornie nie różni się ona za bardzo od tej spożywanej podczas drogi do Ziemi Obiecanej, bo przecież i ci, co spożywają Ciało Chrystusa poumierają. Podobieństwo jest jednak tylko pozorna. Jej inny charakter polega na wyższości. Bo przecież ten pokarm który daje życie na wieki jest większy od tego, który daje życie na teraz.
W tym kontekście warto by stawiać na głoszenie prawdy o prymacie i niepowtarzalności Jezusa. Coraz powszechniejsza bowiem staje się herezja, że wszystkie religie są równe, że wszystko jedno, w co się wierzy. Pozornie wydają się podobne i równie skutecznie prowadzące do Boga. Ale przecież to Jezus jest jedynym Panem i Zbawicielem świata. Ten, który o sobie powiedział: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.” (J 14,6).
Cz. III. Działanie Jezusa
Jezus jest obecny w Eucharystii nie dla samej obecności, albo mówiąc inaczej Jego obecność jest celowa, sprawcza, ukierunkowana na działanie, które ma przynieść określony skutek. W synagodze w Kafarnaum Jezus mówił o kilku wymiarach sprawczych tajemnicy Jego Ciała i Krwi.
1. Działanie dające życie
Jezus mówi: „Chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu”. (J 6,33), „Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie.” (J 6,53), „Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie.” (J 6,57)
Pierwszym działaniem Eucharystii jest dawać życie, sprawiać życie. W tym sensie Eucharystia jest z jednej strony kontynuacją stwórczego działania Boga, z drugiej pokazuje, że to Bóg jest pierwszym Dawcą. To Bóg musi nas ożywić. To Bóg musi nas najpierw nakarmić. Tak jak w czasie wyjścia z Egiptu. To Bóg musi wpierw wyzwolić a dopiero potem może dać swemu ludowi dekalog i inne przykazania.
Z pastoralnego punktu widzenia to otwiera na dwa kierunki. Najpierw chodzi o tych, którzy wegetują, żyją w poczuciu bezsensu życia i cierpią na depresję. Jeśli Eucharystia daje życie, należy starać się za wszelką cenę przybliżać człowieka, któremu brakuje życia do Eucharystii. Drugim kierunkiem jest uświadamianie, że to Bóg pierwszy nas umiłował, to Bóg nas pierwszy wyzwolił, to Bóg więcej nam daje niż od nas oczekuje. Powszechne jest bowiem przekonanie, że Bóg tylko nakazuje i żąda od nas.
2. Działanie dające wieczność
Jezus mówi: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,54). Eucharystia daje nie tylko życie, ale daje życie wieczne. Skąd mamy tego pewność? Jedynym argumentem jest Jezus i Jego zmartwychwstanie. „Jeśli umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał.” (1 Kor 15,16). Ktoś powie, że ostatecznie to jest jednak kwestia wiary. Tak, to jest kwestia wiary. Tak jak z każdą inną religią, wiarą, przekonaniem. Zawsze komuś ufamy, zawsze komuś wierzymy. Zawsze jest ktoś kto jest naszym panem. Nie ma ludzi bezpańskich. Bezpańskie mogą być psy. Człowiekiem zawsze ktoś rządzi. Żona, dzieci, media, szef, koledzy, pragnienia, itd. Chodzi więc nie o to, żeby nie mieć nad sobą pana, ale żeby wybrać Pana najlepszego. Wybór Eucharystii jest wyborem Kogoś, kto daje najwięcej, ile można dać człowiekowi, daje życie wieczne.
3. Działanie dające pewność zbawienia
Jezus mówi: „Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę” (J 6,37), „Jest wolą Tego, który Mnie posłał, abym nic nie stracił z tego wszystkiego, co Mi dał, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym (J 6,39). Jezus poprzez Eucharystię daje również pewność zbawienia. Od wieków nazywało się Eucharystię pokarmem nieśmiertelności. Do tego Kościół przypomina o pewności, że kto umrze w stanie łaski uświęcającej może być pewny swojego zbawienia. Tak jak jestem pewny, że moja mama wpuści mnie do swojego domu, tak jestem pewny, że Bóg wpuści mnie do nieba. Mój sąsiad może mnie nie wpuści, ale moja mama wpuści. A przecież nie mówię codziennie do Boga „Sąsiedzie nasz”, tylko „Ojcze nasz”. Jeśli Bóg jest moim ojcem, to dlaczego miałby mnie nie wpuścić do nieba? Wiem, że może, bo i rodzice mogą mnie nie wpuścić do domu, jeśli zamorduję rodzeństwo albo podniosę na nich rękę. Jednak przy normalnych relacjach, nie ma żadnych szans na to, żeby ojciec czy matka nie wpuścili dziecka do domu. Komunia święta jest znakiem skutecznym tego, że relacje między dzieckiem Bożym a Bogiem są jak najbardziej normalne.
4. Działanie ofiarnicze
Jezus mówi: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało, wydane za życie świata». (J 6,51). Św. Paweł napisze: „Pan Jezus tej nocy, której został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy, połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę!» (1 Kor 11,23-24). Eucharystia jest ofiarą. Działanie ofiarnicze jest działaniem zbawczym. Chodzi o to, żeby uwierzyć, że tak jak pomagają człowiekowi słowa Jezusa, pomagają Jego cuda, tak a nawet najbardziej pomaga człowiekowi zastępcze cierpienie Jezusa. Mówiąc prościej, nigdy Jezus nie zrobił tak wiele, kiedy po ludzku nic nie zrobił. Kiedy przybite stopy do krzyża nie mogły do nikogo pójść. Kiedy przybite ręce na nikogo nie mogły zostać położone. Kiedy stłamszone płuca nie pozwalały wygłosić więcej niż parę słów. Wtedy Jezus zrobił najwięcej dla całego świata, bo „przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył”. To jest szalenie ważne w kontekście duszpasterstwa ludzi chorych, cierpiących, odrzuconych. Bo jeśli cierpienie zastępcze ma moc zbawczą większą niż jakiekolwiek inne działanie, wtedy każdy krzyż nabiera najpełniejszego sensu.
Żydzi odmawiają nad chlebem paschalnym słowa: „To jest chleb cierpienia naszych przodków, który spożywali, wychodząc z Egiptu”. Spożywając Eucharystię, spożywamy chleb cierpienia Jezusa, które rzuca paschalne światło na cierpienia każdego człowieka.
5. Działanie relacyjne
Jezus mówi: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim.” (J 6,56). Greckie słowo menein „trwać”, znaczy również „przebywać, mieszkać” i odnosi nas do obrazu domu, rodziny, wspólnoty. Jezus w Eucharystii tworzy rodzinę. Pisze autor Dziejów Apostolskich o pierwszych chrześcijanach: „Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach.” (Dz 2,42). „Łamanie chleba” jest jednym z pierwszych określeń Eucharystii i to ona współtworzy wspólnotę Kościoła. Tak jak wieczerza paschalna była spożywana w rodzinie, tak Eucharystia jest spożywana w rodzinie braci i sióstr Chrystusa. Dzisiaj ludziom nie tyle brakuje wiedzy czy możliwości osobistej modlitwy, co brakuje autentycznej wspólnoty, poczucia, że jesteśmy dla siebie kimś bliskim, rodziną, którą tworzy sam Jezus. Eucharystia jest w tym sensie również lekarstwem na samotność. Bóg w Eucharystii czyni wszystko, byśmy nie byli już tak sami jak sami jesteśmy bez Eucharystii.
Cz. IV. Działanie człowieka
W ostatniej części chciałbym zwrócić uwagę na działanie człowieka w Eucharystii. Bóg nie chce czynić czegokolwiek bez człowieka. Zaprasza go do współpracy, również w Eucharystii, współpracy, która jest konieczna, by obecność i działanie Jezusa były dla człowieka skuteczne. Czytamy w Apokalipsie: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.” (Ap 3,20). Jeśli człowiek nie usłyszy, albo usłyszy, ale nie otworzy, Jezus nie wejdzie i nie będzie z nim wieczerzał. Jakie więc działanie człowiek winien podjąć, by obecność i działanie Jezusa w Eucharystii były owocne?
1. Uczestniczyć
Jezus mówi: „Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął” (J 6,35). Pierwszym i niezbędnym działaniem człowieka jest przyjście do Jezusa. A żeby przyjść niepotrzebna jest wiara, przekonanie czy doświadczenie żyjącego Boga. Żeby przyjść, trzeba zwyczajnie pójść. Stąd warto podkreślać obowiązek i sens systematycznego uczestnictwa w Eucharystii. To ono prędzej czy później prowadzi do takiej zażyłości z Chrystusem, która przynosi owoce.
2. Wierzyć
Jezus mówi: „Kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6,35). Przyjście do Jezusa jest konieczne, ale niewystarczające. Wszak i Judasz był blisko Jezusa. I blisko byli ci, co urągali Mu pod krzyżem. Koniecznie jest jeszcze wiara. Wiara rozumiana nie jako przyjęcie do świadomości faktu, że ktoś istnieje, ale jako zaufanie. Jeremiasz głosi: „Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. […] Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją” (Jr 17,5.7). Skuteczność Eucharystii zależy w dużej mierze od wiary w Jezusa, stąd troska człowieka o osobistą relację z Jezusem powinna być najważniejszym zadaniem duszpasterskim każdego działania związanego z Eucharystią.
3. Pracować
Jezus mówi: „Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy” (J 6,27). Greckie słowa ergadzesthe znaczy zabiegajcie, pracujcie nad tym, róbcie coś z tym. To zaproszenie do człowieka, żeby do Eucharystii nie podchodził biernie, nie ograniczał się do uczestnictwa i wiary. Zabiegać nad czymś, pracować nad czymś oznacza wysiłek, trud włożony w przeżywanie tajemnicy Eucharystii. Tym trudem może być lepsze przygotowanie do Mszy świętej, aktywniejsze śpiewanie czy odpowiadanie. Tym trudem może być podjęcie jakiejś funkcji związanej z Eucharystią. Chodzi w każdym razie o to, żeby Eucharystia kosztowała a może nawet męczyła człowieka jak trud, co przynosi owoce.
4. Mieć świadomość konsekwencji
Św. Paweł pisze do Koryntian: „Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was jest słabych i chorych i wielu też pomarło.” (1 Kor 11, 27-30). Cały świat skonstruowany jest według modelu praw z ich konsekwencjami. Tak samo jest z Eucharystią. Świadomość nie tylko pozytywnych konsekwencji Eucharystii, ale również świadomość konsekwencji negatywnych pomaga zrozumieć, że nie mamy do czynienia z niewinną zabawką. Tak jak góry mogą być miejscem zachwytu nad pięknem, ale i miejscem własnej śmierci, tak Eucharystia może być pokarmem na życie albo środkiem do zabicia własnej duszy. To z punktu widzenia duszpasterskiego każe szukać przyczyn, które prowadzą do obojętności czy lekceważenia tajemnicy Ciała i Krwi Pańskiej.
5. Świadomość różnorodności
Jezus mówiąc o spożywaniu swego Ciała używa dwóch słów: esthio i trogo („Jeżeli nie będziecie jedli (esthio) Ciała Syna Człowieczego” – J 6,53; „Kto spożywa (trogo) moje Ciało” - J 6,54). Zmiana słowo wskazuje nie tylko na to, że raz chodzi o ogólne określenie czynności jedzenia (esthio) a innym razem chce się podkreślić jego sposób: dokładne jedzenie, spożywanie, przeżuwanie (trogo). W jakimś sensie ta różnorodność słów też jest wskazówką, by człowiek umiał pogodzić się z różnorodnością w sprawowaniu tajemnicy Eucharystii. By Jezus mógł być bardziej obecny i skutecznie działający w Eucharystii, człowiek powinien wycofać się z tych frontów, na których nie warto walczyć i tych liturgicznych bitew, które nie szanują różnorodności eucharystycznej Liturgii.
[post_title] => Obecność i działanie Jezusa w Eucharystii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2525-obecnosc-i-dzialanie-jezusa-w-eucharystii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-03-01 21:55:08 [post_modified_gmt] => 2020-03-01 20:55:08 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/03/01/2525-obecnosc-i-dzialanie-jezusa-w-eucharystii/ [menu_order] => 2100 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [75] => WP_Post Object ( [ID] => 4093 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-02-29 00:23:56 [post_date_gmt] => 2020-02-28 23:23:56 [post_content] =>
Tychy, 28.02.2020
[post_title] => Droga krzyżowa Kościoła [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2524-droga-krzyzowa-kosciola [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2020-02-29 00:23:56 [post_modified_gmt] => 2020-02-28 23:23:56 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2020/02/29/2524-droga-krzyzowa-kosciola/ [menu_order] => 2101 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [76] => WP_Post Object ( [ID] => 5819 [post_author] => 4 [post_date] => 2020-01-01 11:40:28 [post_date_gmt] => 2020-01-01 10:40:28 [post_content] =>Proboszczowie na zakończenie roku podają statystyki chrztów, ślubów, pogrzebów a czasem i rozdanej ilości Komunii Świętej w parafii. Co prawda strona wegrzyniak.com to nie parafia, ale że i tu ludzie przychodzą czasami jak do kościoła, to podzielę się paroma statystykami minionego roku.
Google Analytics policzył, że w roku 2019 strona zanotowała 596 tys. odsłon, 236 tys. sesji i 140 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 138 krajów (89,6% Polska; 2,6% USA, 1,6% UK) oraz 3351 miejscowości/powiatów (27,6% Warszawa, 13,7% Kraków, 5% Wrocław, 4,7% Katowice). Po raz pierwszy zaskakująco na pierwszym miejscu pojawiła się Warszawa.
W roku 2019 zostało dodanych 99 różnych tekstów (pisanych i nagrywanych). Najwięcej czytane były teksty: „Jestem wkurzony”, "O pedofilii” i „Rozdział Kościoła od państwa”. Najmniej odsłuchiwane były medytacje do niedzielnych czytań, co przecież nie znaczy, że nie warto nagrywać dla kilkuset odsłon. Generalnie jednak ciągle czytelnicy wolą komentarze do wydarzeń bieżących Kościoła od refleksji nad Pismem Świętym.
Na razie nie planuję większych zmian. Kazania i medytacje powinny pojawiać się bardziej systematycznie niż w zeszłym roku. Natomiast Facebook pozostanie nadal główną platformą publikacji. I o ile wszystko, co jest na stronie, jest publikowane na FB, to jednak nie wszystko co na FB pojawia się na stronie. Jeśli ktoś chciałby być bardziej na bieżąco z tym, co publikuję, zachęcam do obserwowania na Facebooku.
Strona po części jest jakimś hobby a po części świadomym wyborem tej drogi głoszenia Ewangelii w nadziei, że mówiąc o Bogu i osobistym przeżywaniu wiary i świata, może chociaż komukolwiek pomogę w spotkaniu z Jezusem. Takie jest przynajmniej moje podstawowe i pierwsze e-proboszczowskie marzenie. Dziękuję każdemu, kto wszedł chociaż raz do tego internetowego kościoła. Dziękuję tym, co zaglądają tu dużo częściej. Przepraszam za to, co nie było dobre i co niepotrzebnie zabolało. I proszę o modlitwę, sam pamiętając o niej i zapraszając znowu na cały już 2020 rok. Niech nam Bóg błogosławi! +
Mapka ilustruje kraje, z których wchodzono na stronę w roku 2019.
Jak widać, jeszcze nam trochę zostało do ewangelizacji :)
30.12.2019
Dwa tygodnie temu ekai.pl podał, że Kardynał Tagle w przesłaniu na Adwent napisał m.in.: „Jezus urodził się jako uchodźca”. Tłumaczenie okazało się nie do końca poprawne, bo w oryginale Jezus nie urodził się, ale stał się uchodźcą i urodził się biedny jak uchodźcy („…Jesus who himself became a refugee. Jesus was born poor, like these refugees…”).
Porównywanie losu Jezusa do uchodźców nie jest jednak nowe i zostało użyte również przez papieża Franciszka, który za podstawę wziął ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu. Również wielu innych biskupów, kaznodziei czy publicystów lubi mówić o Jezusie jako uchodźcy, stąd nie ma wątpliwości, że jest to jedna z dominujących współcześnie narracji odczytania Ewangelii Dzieciństwa Jezusa.
Nie jest to jednak jedyna narracja. W ciągu 2000 lat pojawiło się wiele innych.
W starożytnych apokryfach dominuje narracja Jezusa jako cudownego Dziecka. „Ewangelia Dzieciństwa Ormiańska” opowiada, że Jezus w czasie ucieczki do Egiptu miał 18 miesięcy i był ścigany przez milionową armię Heroda. Po przekroczeniu granicy z Egiptem, mieszkał w pewnej miejscowości 6 miesięcy a potem przenieśli się do Kairu, gdzie 4 miesięcy spędził w wielkim zamku królewskiej rezydencji. Tam się bawił z dziećmi, zjeżdżał po promieniach słońca z dachu zamku, tak że wszyscy się dziwili. Kiedy przeprowadzili się do Mesrin, posągi zwierząt zaczęły krzyczeć w świątyni i w mieście, że oto monarcha, syn wielkiego króla zbliża się do miasta z liczną armią. Jeszcze w innym egipskim mieście zawaliła się świątynia bożka Apollina, Jezus się rozgniewał widząc, że posąg był podpisany „Apollo, bóg stwórca nieba i ziemi” („Apokryfy Nowego Testamentu” t. 1, cz. 1, Kraków 2017, rozdz. XV, s. 488-496).
Apokryfy mówią też o tym, jak palma daktylowa schyliła się na rozkaz Jezusa, bo Maryja nie mogła dosięgnąć owocu. W nagrodę anioł zabrał jedną z gałązek tej palmy do raju i tam je zasadził (scena ta przedstawiona była (?) na rzeźbie w chórze paryskiej Notre Dame a także na witrażach w Lyonie i Tours). W apokryfach czytamy też o dwóch rabusiach, którzy ulitowali się na nędzą Józefa i Maryi i dostarczało im żywność: jeden z nich to dobry łotr (scenę tę wyobraża emalia w muzeum Cluny) (D. Rops, „Dzieje Chrystusa”, Warszawa 1968, s. 129).
Generalnie w starożytnych narracjach chodziło to, by pokazać, że mały Jezus jest Bogiem, wszyscy Mu służą i nie ma się czego obawiać.
Inną narrację przestawia Roman Brandstaetter ("Jezus z Nazarethu", Kraków 2012, t. I, s. 182-187). Dla niego centralną cechą tego etapu życia Jezusa jest mądrość i przewidywalność Józefa. Opiekun Jezusa oddał krnąbrnego osła pożyczonego z Nazaretu komuś kto do Nazaretu z Betlejem wracał a za złoto, kadzidło i mirrę kupił dwa nowe rozważne osły, o popielatosrebrnej sierści. Do tego nabył pieluchy i ciepłą chustę Dzieciątku a Maryi skórzane sandały, piękną szmaragdową suknię i płaszcz gruby z sierści wielbłądziej, bo zima była sroga. Resztę pieniędzy zachował na lepsze czasy, chociaż Maryja naciskała, żeby i sobie kupił lepsze ubranie. Potem udał się z Maryją i Jezusem do Materii w Egipcie i zamieszkał u kupca judejskiego, któremu kiedyś pomógł w chorobie, a który z wdzięczności zaprosił go już kiedyś do Egiptu.
Autorowi w jego narracji chodziło o to, by pokazać, że Opatrzność zawsze czuwa i dzięki cechom Józefa Boskiemu Dzieciątku nie stanie się krzywda.
Jeszcze inną narrację możemy spotkać w legendach góralskich. Nie mogę tego znaleźć u Tetmajera, ale gdzieś czytałem gawędę o kleryku, co został Janosikiem. Po trzecim roku jak chciał przyjechać na Boże Narodzenie do domu, schwytali go zbójnicy. Jak się dowiedzieli, że się uczy na księdza, kazali mu mówić kazanie, zanim go obedrą ze skóry. I on wtedy zaczął opowiadać, że zbójnicy są biedni i mieszkają w jaskiniach jak Pan Jezus, co się urodził w grocie. I tak pięknie mówił i tak się im jakoś dobrze dogadywało, że nie tylko go nie zabili, ale i nawet dołączył do nich, stając się słynnym Janosikiem.
W tej narracji chodziło o to, żeby ratować swoją skórę i powiedzieć cokolwiek takiego, co by ułagodziło serca rozbójników.
Ciekawa też jest narracja, którą opowiadamy w Grocie Mlecznej w Betlejem. Pielgrzymi słyszą, że biały kolor skał wziął się z tego, że Maryja w czasie ucieczki do Egiptu, karmiąc Jezusa, upuściła parę kropli mleka, od którego zabieliły się skały. Tam wielu modli się o potomstwo, o to, by matki mogły karmić zdrowym mlekiem własne dzieci. Tam również sprzedają proszek z białej skały i polecają pić karmiącym matkom.
Parę lat temu proponowałem żartem, żebyśmy stworzyli nową narrację i mówili, że pomaga nie tylko proszek, ale również pocieranie piersi o białą skałę. Jest tam taka boczna kaplica i można by proponować taki zabieg mówiąc, że są dwie tradycje: przez ubrania i bez ubrań. Słusznie zjechali mnie wszyscy, którzy o tym słyszeli, że "se jaja robię", ale przecież intencje moje nie były chyba bardziej skandaliczne od tych, co wymyślili proszek. Ja przynajmniej bym na tym nie zarabiał. Chodziło tylko o to, żeby pokazać, że narracje można ciągle tworzyć nowe i to co się ostatecznie liczy, to tylko wiara a nie sposób je okazywania.
Na przestrzeni wieków było pewno jeszcze więcej narracji o ucieczce Jezusa do Egiptu. Która jest prawdziwa? Żadna. Czy mamy prawo do ich wymyślania? Mamy. Bo Ewangelia dana nam jest również po to, żeby oświetlać nasze aktualne życie. Ważne jednak, żeby umieć rozróżniać narrację od faktów historycznych przynajmniej tak jak odróżniamy film fabularny od dokumentalnego. Na pytanie „Jak było naprawdę?” próbują odpowiedzieć bibliści. Na to pytanie nie odpowiadają narracje. One odpowiadają na pytanie: „W jakim kluczu mogę przeczytać dany fragment, żeby osiągnąć z góry zamierzony cel?”. Dlatego też nie można się kłócić o to, czy narracje są prawdziwe. Lepiej się zastanowić, czy dzięki nim świat staje się chociaż trochę lepszy.
[post_title] => Jezus uchodźcą? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2512-jezus-uchodzca [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-12-30 18:26:44 [post_modified_gmt] => 2019-12-30 17:26:44 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/12/30/2512-jezus-uchodzca/ [menu_order] => 2113 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [78] => WP_Post Object ( [ID] => 5817 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-12-15 20:51:15 [post_date_gmt] => 2019-12-15 19:51:15 [post_content] =>15.12.2019
Celibat jest darem, charyzmatem, talentem od zawsze obecnym w Kościele. I tak jak ludzie mają talent muzyczny czy malarski, dar do zajmowania się dziećmi czy zawiłościami matematyki, tak są tacy, którzy mają talent celibatu.
Jesteś wtedy blisko Boga. Gadasz z Nim często jak mąż z żoną. Masz poczucie ciepła i obecności, chociaż bywają i ciche dni. Nie zawsze się z Nim zgadzasz, ale wiesz, że to On jest przy Tobie i z Tobą. Masz poczucie bycia tak mocno kochanym przez Niego, że nie brakuje Ci kobiety. Trochę jak w dzieciństwie, kiedy wystarczyło być kochanym przez rodziców, żeby być szczęśliwym. W celibacie stajesz się jakby dzieckiem Boga, oblubieńcem, oblubienicą, dla której właśnie ta miłość jest najważniejsza i pierwsza.
Bardzo dużo wtedy myślisz o ludziach, bo talent celibatu nie jest dla Ciebie ani dla Boga, ale przede wszystkim dla ludzi. Zaczynasz ich traktować jak dzieci. Zależy Ci bardzo, żeby oni też pokochali Boga. Tłumaczysz Ewangelię, spowiadasz, dyskutujesz na religii, jedziesz w góry, rozpalasz ognisko, grasz w piłkę i robisz setki innych rzeczy, bo ich lubisz, jak ojciec swoje dzieci, ale lubisz ich ciągle mając w głowie ten jeden cel: żeby pokochali Boga, jak matka, która chce, żeby dzieci pokochały także ich ojca.
Talent celibatu robi coś takiego z Tobą, że nawet jak widzisz super dziewczyny, nawet jak się zaprzyjaźniasz z jedną szczególną, to nie myślisz o jej ciele, ale przede wszystkim o jej duszy i tak bardzo Ci zależy na tym, żeby ona była blisko Boga, że sprawy pociągu seksualnego schodzą na drugi plan a czasem nawet w ogóle nie przychodzą na myśl, tak jak ojcu nie przychodzi na myśl, żeby jego córka była jego kochanką.
Celibat to jest talent. Niektórzy mówią, że to niemożliwe. Że nie ma dziś takich talentów. Są. Są. Kiedyś też mówiono na Podhalu, że wszyscy piją, że co to za góral co jest abstynentem. A jednak da się. A jednak można. A jednak to nie jest ponad ludzkie siły. I oczywiście nie dla wszystkich są skoki narciarskie, ale jest taki talent i są tacy, którzy sobie z nim świetnie radzą. Nawet pomimo upadków.
Jednak nie tylko celibat jest darem. Darem jest również miłość kobiety, talentem, relacją, która wprowadza Cię w świat całkiem inny. Zaczynasz żyć dla kogoś. Ktoś żyje dla Ciebie. Możesz zadzwonić i po północy, gadać o bzdetach nie dlatego, że ważne, ale dlatego, że z nią. Czujesz, że jesteś kochany. Tak jak przez Boga, ale jakoś inaczej, bardziej namacalnie, cieplej, serdeczniej, bardziej przywiązująco. Nie na zasadzie bliskości usług religijnych, ale przez bliskość wyjątkową jedyną. Wiesz, że jesteś dla niej najważniejszy na świecie. Trochę jak z mamą. Ale tu jest coś więcej. Ciało. Chciałbyś być ojcem, żyć dla jej dzieci, być mężem tej, co będzie najlepszą matką. Bo ona daje Ci sens, zabiera samotność, ukonkretnia życie aż do właściwie postawionych skarpetek. I tego chcesz nawet jak nie chcesz, bo poświęcony całkowicie światom idei, wartości i prawd boskich, zatęskniłeś za tym, co po prostu ludzkie. Tak jakby trzeba było kobiety, żeby mężczyzna stał się człowiekiem i żeby mieszkanie stało się domem. Domem, słowem tak pełnym marzeń, domem, jakim nigdy nie będzie plebania.
Celibat jest darem. Miłość kobiety jest darem. Czy da się to pogodzić? Czy wolno to godzić?
Tego się nie da pogodzić, bo to są dwa wykluczające się dary. I problemem nie jest celibat. Ani problemem nie jest małżeństwo. Pytanie jest tylko jedno: czy ksiądz katolicki nie może żyć dla Kościoła i Boga rozwijając w pełni daru miłości kobiety?
Jeśli wszyscy wyświęceni księża otrzymali charyzmat celibatu i mają talent miłości niepodzielnej dla Boga i Kościoła, to nie ma problemu. Talent zakopany trzeba odkopać. Talent nie rozwijany trzeba rozwijać. Brak wiary w posiadany talent trzeba leczyć.
Ale jeśli nie mają tego talentu? Jeśli ktoś został księdzem a ma taki charyzmat celibatu jak antytalent do śpiewania? Jeśli ciągle w nim drzemie talent miłości kobiety, małżeństwa i fizycznego ojcostwa zagłuszany przez pracę i aktywizm, samotne i niesamotne grzechy, modlitwy mnożone i frustrację dołującą, tak zwane przyjaźnie duchowe i wianuszek adoratorek, wycie do poduszki i żal starego kawalera na ślubach? Co wtedy?
Oczywiście, da się żyć i bez rozwijania otrzymanych darów. Iluż to singli cierpi na niemożność rozwijania charyzmatu miłości wzajemnej. Iluż rodziców na brak potomstwa wynikającego przecież nie z tego, że się nie nadawali. Można żyć i cierpieć. Można się pogodzić z losem. Można przeżyć to życie nie najgorzej. Pytanie jednak jest inne i jest tylko jedno, czy naprawdę tak trzeba? Albo mówiąc językiem religijnym, czy naprawdę tego chce Bóg?
Sprawa konieczności wiązania kapłaństwa z celibatem to nie jest pytanie o to, czy wtedy księża będą lepiej czy gorzej pracować. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Są żonaci pastorzy, którzy bardziej się poświęcają ludziom jak nieżonaci księża. Są celibatariusze księża, którzy w życiu by nie zrobili tego dla Kościoła, co zrobili, gdyby mieli rodzinę.
Sprawa konieczności celibatu to nie jest problem innych problemów. Przez to nie będzie mniej pedofilii, odejść od kapłaństwa czy samobójstw księży. A nawet jeśli czegoś będzie mniej, to będą i nowe problemy, choćby księża zdradzający żony i ci po rozwodach.
Sprawa konieczności celibatu to też nie problem finansowy i lokalowy. W każdej diecezji są parafie z jednym księdzem i parafie z kilkoma księżmi. Tam gdzie jest kilku księży, mieszkaliby celibatariusze. Na pojedynkach można by zostawić żonatych – przecież i tak niektórzy mieszkają z gospodyniami – i żadna plebania nie jest tak mała, żeby nie pomieścić rodziny. Księża nie zarabiają też dużo mniej od ich kolegów, żeby nie wyżywić rodziny bez dodatkowego obciążanie wiernych.
Sprawa konieczności celibatu to również nie jest problem teologiczny. Odprawiam msze św. z księdzem greckokatolickim. Mówię mu kazanie na odpuście. Potem idę na obiad do jego domu. Żona, trójka dzieci. Wyznajemy tę samą wiarę. Uznajemy tego samego papieża. Różnimy się tylko tym, że on się urodził kilkadziesiąt kilometrów od mojego miejsca urodzenia. Dlaczego ja nie mogę być księdzem i mieć rodziny? Bo urodziłem się w innej, Rzymsko-katolickiej rodzinie. Czyżby zatem o dyscyplinie celibatu miało decydować tylko pochodzenie? Przecież to prawie rasizm.
Problem obowiązkowego związania celibatu z kapłaństwem jest tylko jeden: czy rzeczywiście Bóg chce, żeby w Kościele tylko Rzymsko-katolickim kapłani byli bezżenni i tylko w tym Kościele daje kilkuset tysiącom mężczyzn na świecie tylko charyzmat celibatu, nie dając im charyzmatu miłości kobiety albo dając im tak mały, żeby nie przeszkadzał w powołaniu?
W tej - jak i wielu innych sprawach - jestem przede wszystkim za Ewangelią, to znaczy jestem za tym, żeby nie wymagać od ludzi czegoś czego nie wymaga Chrystus. Kościół nie jest od tego, żeby wiązać ludzi przykazaniami, które nie są przykazaniami Chrystusa, ale żeby dawać ludziom wolność tam, gdzie jest ona możliwa a przykazania tylko tam, gdzie są one konieczne. Tak samo w innych sprawach. Można i trzeba proponować post. Można i trzeba proponować modlitwy. Bo niektóry złe duchy "wyrzuca się tylko modlitwą i postem" (Mk 9,29). A jeśli już nakazujemy pod grzechem wstrzemięźliwość od mięsa w piątki, to powstaje pytanie nie jakim prawem, bo Kościół ma prawo postanawiać przykazania jakie chce. Powstaje pytanie dlaczego i czy naprawdę tak trzeba? Ciągle bowiem powinniśmy pamiętać o pokusie, za którą poszedł Mojżesz i cała tradycja żydowska, pokusie zobowiązywania ludzi do czegoś, do czego ich nie zobowiązał Bóg. Każda władza, również władza w Kościele ma pokusę regulowania coraz większych obszarów życia. Jednak nie po to nas wyswobodził Chrystus ku wolności, byśmy mieli poddawać się na nowo pod jarzmo niewoli prawa.
Mój tato, jak jeszcze byłem klerykiem i chciałem odejść z Seminarium po drugim roku, zadał mi tylko pytanie: „Co, nie możesz wytrzymać?”
Mogę i mam nadzieję, że wytrzymam, chociaż wiem, że decydując się na kapłaństwo, rezygnowałem z najlepszego ludzkiego daru małżeństwa i rodziny. Co więcej, powinienem, bo dałem słowo Bogu i powinienem, bo tak chce mój Kościół. Jednak po prawie dwudziestu dwu latach kapłaństwa postawiłbym pytanie całkiem inaczej: Czy tak może i powinien wytrzymać w tym Kościół? Albo mówiąc bardziej teologicznie, czy rzeczywiście Duch Święty tego chce, żeby księżmi mogliby być tylko ci, co mają charyzmat celibatu?
[post_title] => O celibacie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2509-o-celibacie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-12-15 20:51:15 [post_modified_gmt] => 2019-12-15 19:51:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/12/15/2509-o-celibacie/ [menu_order] => 2116 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [79] => WP_Post Object ( [ID] => 5816 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-12-12 12:22:06 [post_date_gmt] => 2019-12-12 11:22:06 [post_content] =>
Bardzo lubię zdanie z dzisiejszego czytania:
„Ja, Pan, twój Bóg, ująłem cię za prawicę, mówiąc ci: Nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą” (Iz 41,13).
„Ująłem Cię za prawicę” po hebrajsku to "mahaziq yemineka".
"Mahaziq" to imiesłów, więc chodzi o to, że w tym momencie, w którym Bóg mówi, chwyta Cę, trzyma Twoją prawą rękę ("adprehendens manum tuam", "I hold your right hand").
Czasownik "hazaq", który tworzy imiesłów, znaczy nie tyle "trzymam, ujmuję", co "trzymam, żeby wzmocnić", "sprawiam, że stajesz się silniejszy", bo się chwiejesz, bo jesteś słaby. Stąd też w drugiej części zdania mówi: "przychodzę Ci z pomocą".
Dlaczego Bóg chwyta za prawą rękę? Bo prawica w Biblii jest symbolem mocy i działania. A skoro chwyta, żeby umacniać, to znaczy, że czyny Twoje były chwiejne i słabe.
Pozostaje pytanie, którą ręką Bóg chwyta Twoją prawą rękę? Jeśli chwyta swoją prawą ręką Twoją prawą, to patrzy Ci w twarz, jak tata czy mama mówiąc małemu dziecku : "Nie bój się, jestem blisko."
Być może jednak Bóg chwyta Twoją prawą rękę swoją lewą ręką. W Biblii Bóg chwyta człowieka za rękę kilkadziesiąt razy, natomiast za prawą chwyta kilka razy. I w jednym przypadku czytamy: "Tyś ujął moją prawicę, prowadzisz mnie według swego zamysłu" (Ps 73,23-24). Skoro jednak chwyta za prawicę i prowadzi, musi chwycić lewą ręką, bo bardzo źle się idzie, gdy ktoś swoją prawą ręką trzyma Twoją prawą i idziecie razem.
Biorąc to pod uwagę, obraz Izajasza jest następujący: Bóg podchodzi do Ciebie zalęknionego robaczka. Przykuca. Chwyta Cię swoją lewą ręką za Twoją prawą rękę, symbol Twoich czynów i upadków, siły i bezsilności, i mówi:
"Nie bój się, że Ci się w życiu nie udaje. Ja w tym momencie chwytam Cię za prawicę, to znaczy umacniam Twoje czyny. Chodź, odtąd pójdziemy już razem. A skoro Cię trzymam lewą rękę, to prawą mam wolną i tą swoją prawicą będę robił za Ciebie to, czego Ty nie potrafisz. Przecież dobrze wiesz, że moja prawica potrafi naprawdę wiele! Czyż nie pisano o tym często?:
"Prawica Twa, Panie, wsławiła się potęgą, prawica Twa, Panie, starła nieprzyjaciół" (Wj 15,6).
"Bo nie zdobyli kraju swoim mieczem ani ich nie ocaliło własne ramię, lecz prawica i ramię Twoje" (Ps 44,4).
„Prawica Pańska wysoko wzniesiona, prawica Pańska moc okazuje” (Ps 118,16).
5.12.2019
Myśli samobójcze są chorobą. Można by je nazwać rakiem psychiki. Rakiem, z którym walczy ludzkość od wieków, ale ciągle zbyt często przegrywa. Co to za rak?
Człowiek składa się z ciała i psychiki. I tak jak niektóre organy cielesne są kluczowe dla życia i można się wykończyć szybko na zawał serca, tak dla psychiki organem kluczowym jest sens. Dusza boli nas często. Czasem czujemy, że mózg jest zryty kompletnie. Ale kiedy zachwiany zostaje sens życia, wydaje się, że kluczowy organ psychiki przestaje istnieć i wtedy wszystko pcha człowieka w stronę śmierci. Samobójstwo w pewnym sensie nie jest decyzją. Jest ucieczką ciała przed bólem psychiki, bo psychika przed tym bólem nie potrafi uciec.
Nie dziwimy się, że ktoś umiera na raka, na zawał serca czy potrącony w wypadku. Rozumiemy to, że nie może już żyć, bo organy ciała zostały śmiertelnie przetrącone. I ani zdrowa psychika, ani pozostały zdrowe organy nie są w stanie naprawić dysfunkcji uszkodzonej części ciała. Tak i z myślami samobójczymi. Ani zdrowe ciało, ani pozostałe części psychiki nie są w stanie nieraz naprawić dysfunkcji sensu. I wtedy człowiek popełnia samobójstwo, czy - mówiąc lepiej - umiera na wskutek myśli samobójczych.
Co jest przyczyną załamania sensu?
Po pierwsze, nieszczęśliwy wypadek. Kilkanaście lat temu w maju, w jednym z miasteczek Italii, mąż wracał do domu z pracy i widząc z daleka, jak żona myjąc okna, spadła z czwartego piętra na beton, wpadł w taki szał, że pobiegł na most i rzucił się w dół ze skutkiem śmiertelnym. Kobieta przeżyła cudem. On o tym nie wiedział. Był pewno święcie przekonany, że żona umarła. Było to tak mocne uderzenie dla jego psychiki jak walnięcie tira w pieszego. Inny by rozpaczał, stracił wiarę w Boga, płakał dwa lata. Ten roztrzaskał sobie kompletnie sens.
Po drugie, odrzucenie w miłości. Odrzucenie czasem jest bardziej bolesne niż śmierć. Bo śmierć nie mówi ci, że jesteś zerem, śmieciem, że dla kogoś nie jesteś wart. A odrzucenie powtarza ci to w kółko. Nie dość, ze straciłeś drugą osobę, to straciłeś ją, bo ty nie jesteś jej wart. I chociaż logika mówi, że jest wiele innych, że przejdzie, że to nie koniec świata, psychika może być przywiązana do drugiego tak mocno, że nie potrafi przeżyć zamiany miłości w nienawiść, bliskości w pustkę, wierności w zdradę, czułości w obojętność.
Po trzecie, po prostu odrzucenie. Przez rówieśników, kolegów w pracy, w domu przez mamę czy tatę. Bo gruba, bo niezdara, bo ruda, bo zezowaty. Niby nie ma tam miłości tej jedynej. Jak odchodzi tata, zostaje przecież mama. Jak odrzuca klasa, są przecież rodzice. Jednak pragnienie bycia z kimś blisko jest tak mocnym sensem życia, że odrzucenie przeżywane jest jako śmierć własnego sensu.
Po czwarte, choroba. Ks. Tischner miał mówić w chorobie, że jak nie boli, to da się cierpieć, ale jak przychodzi ostry ból, to nie chce się żyć. Parę dni temu słyszałem o chorym na raka, że gdyby nie wiara, to już dawno by skończył ze sobą. Bo ciężko żyć, jak boli ciężko.
Po piąte, nałóg. To też choroba, ale tym bardziej bolesna, że obciąża psychikę. Mówimy sobie i inni też mówią, że mógł nie pić, nie ćpać, nie iść w hazard. Próbujesz z tym walczyć. Nie idzie. Robisz postanowienia. Przegrywasz. Po latach zaczynasz tracić wszelką nadzieję. I nie mogąc zaakceptować tego stanu, wolisz umrzeć niż żyć do śmierci bez sensu zniewolony.
Po szóste, nieszczęśliwe wydarzenie. Trochę jak wypadek. Krach na giełdzie, przegrana ambicja, porażka zawodowa, ucięcie ręki pianiście. Coś, co było dotychczas sensem wszystkiego pryska jak bańka mydlana. I rozpaczając nad popiołem, nie jesteś już w stanie uwierzyć w feniksa ani gwiaździsty diament. Wolisz nie żyć, niż żyć ze śmiercią sensu.
Przyczyn może być pewno więcej, ale jest jakiś wspólny mianownik: przeogromny ból duszy, która jedyne rozwiązanie sytuacji widzi w śmierci, tak jak umierający z głodu jedyne rozwiązanie widzi w kromce chleba.
Czy można jakoś pomóc?
Fizycznie tak. Zatrzymać, związać. Sama psychika się nie zabije. Potrzebuje do tego ciała. Ale to bardzo trudne, bo skąd mamy wiedzieć, że kogoś trzeba już związać, bo nic mu innego już nie pomoże?
Fizycznie i psychicznie pomogą lekarze, psychologowie, psychiatrzy. Jeśli człowiek jest w stanie sam do nich iść, to jest bardzo dobrze. Ale może czasem trzeba kogoś zawieźć a nie mieć pretensji, że nie poszedł. Może czasem trzeba zawołać psychiatrę do domu jak się woła karetkę. Bo on już jest zbyt słaby, żeby sam sobie pomógł.
Skoro cierpi psychika, można też pomóc psychicznie, troszcząc się o te obszary, które bolą najbardziej. Musi być blisko rodzina tego, któremu umarł najbliższy. Muszą być blisko przyjaciele tego, kto odrzucony w miłości. Muszą być blisko koledzy z pracy, gdy szef poniża, uczniowie, gdy inni wykluczają. Muszą być lekarstwa na ból fizyczny, gdy psychika siada z powodu przeogromnego cierpienia ciała. Oczywiście musi być też Bóg, spowiedź, komunia, adoracja, różaniec, koronka, chociaż czasem praca i zabieganie może pomóc bardziej niż modlitwa, na której człowiek może zadręczać się w samotności jeszcze bardziej.
Wspólnym mianownikiem różnych lekarstw na myśli samobójcze jest zawsze drugi, bo sam z sobą człowiek nie jest w stanie już sobie poradzić. I tak jak na intensywnej terapii potrzeba pielęgniarek, lekarzy i czujności, tak wokół ludzi dręczonych myślami o zabiciu siebie, trzeba człowieka i trzeba czujności. Żeby człowiek cierpiący na myśli samobójcze był jak najwięcej kochany. Bo najbardziej skuteczną kroplówką w tej chorobie jest miłość.
Nie do przecenienia jest również profilaktyka. Żebyśmy naprawdę zaczęli myśleć, czy czasem nie jesteśmy przyczyną potęgującą myśli samobójcze. Bo niektórzy tak jeżdżą brawurowo po psychice innych, jak szalejący kierowcy na drogach, a wtedy o wypadek nietrudno. Trzeba wieków pracy, żebyśmy się nauczyli jak najmniej sprawiać bólu, kiedy musimy się rozstać z dziewczyną, mężem, pracownikiem, kolegą i żebyśmy się nauczyli jak najwięcej empatii, kiedy musimy wyrazić opinie, oceniać, skrytykować.
Wielu ludzi umiera na samobójstwo. Nie oceniajmy ich tak jak nie oceniamy tych, co umierają na raka. Zrozummy wreszcie, że człowiek ma nie tylko ciało ale i duszę, nie tylko ograny fizyczne, ale i psychikę. Kiedy w niej zaczyna wyparować sens, wszystko zmierza ku śmierci. Przez wieki ludzkość uważała, że choroby fizyczne są spowodowane grzechami. Jeszcze wiele lat upłynie zanim zrozumiemy, że samobójstwo nie jest decyzją woli, ale konsekwencją bólu psychiki. Nie ignorujmy tych, co wysyłają znaki samobójcze. Miejmy oczy otwarte na tych, którzy nie są w stanie takich znaków wysyłać. A jeśli nawet ktoś odbierze sobie życie a nam wydaje się, że zrobiliśmy wszystko, żeby do tego nie doszło, zostawmy tajemnicy życia i śmierci również ten margines, że być może są takie samobójstwa, przed którymi nie da się uratować, bo nie tylko choroby ciała mogą być nieuleczalne.
Mogę się mylić, ale tak to widzę. Nie osądzać, ale z bólem serca przyjąć, że tak jak Bóg pozwala na śmierć ciała nawet swoich świętych, tak - mimo wszelakiej pomocy - pozwala czasem na śmierć psychiki nawet swoich dzieci.
[post_title] => O samobójstwie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2506-o-samobojstwie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-12-05 19:44:02 [post_modified_gmt] => 2019-12-05 18:44:02 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/12/05/2506-o-samobojstwie/ [menu_order] => 2119 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [81] => WP_Post Object ( [ID] => 5814 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-12-05 12:50:19 [post_date_gmt] => 2019-12-05 11:50:19 [post_content] =>Wrócę do Mszy św., którą odprawiałem z ks. Guy Gilbertem w Jerozolimie prawie 2 tygodnie temu. Bo nigdy przez 21 kapłańskich lat nie przeżyłem czegoś podobnego.
Zanim zaczęła się Msza, ks. Guy poprosił, żebyśmy przygotowali wino i wodę. Trochę byłem zdziwiony, gdy drugi francuski ksiądz nalał wina i wody do kielicha, rozłożył korporał i patenę z hostią na ołtarzu tak jakbyśmy już byli po Modlitwie Wiernych. Pomyślałem sobie: może to taka wersja bez liturgii słowa? Nie było „W imię Ojca i Syna”. Dużo słów na początek, co wydawało się być dopiero przygotowaniem do Mszy św., ale skoro w pewnym momencie przeszli od razu do Ewangelii, bez aktu skruchy, kolekty, czytań, psalmu, to mnie już trochę zdziwiło. Ewangelię wysłuchali wszyscy na siedząco, ale każdy zrobił 3 krzyżyki na czole, ustach i piersi, więc to nie tak, żeby nie byli zorientowani. Kazanie było bardzo mądre, chrystologicznie, o modlitwie, Eucharystii. Żaden moderna ani cudowanie. Po kazaniu kazał podejść kobiecie i wziąć kielich z ołtarza a mężczyźnie patenę z hostią i stanąć przed ołtarzem twarzą do ludzi razem z nami 3 celebransami. W takiej postawie odbyła się modlitwa wiernych, głęboka, konkretna. Widać, że te prawie 100 osób to nie są kibice fajerwerków duchowych. Kiedy usłyszałem „Pan z Wami” i „W górę serca”, myślałem, że już będzie tak jak w książkach piszą, ale prefacji nie było, tylko parę słów prowadzącego. „Święty, Święty” i potem już dokładnie tak jak w Mszale od „Zaprawdę jesteś święty” aż do „Oto wielka tajemnica wiary” a raczej przed, bo zaraz po ukazaniu kielicha, powiedziawszy parę słów, przeszliśmy do „Ojcze nasz”. Po nim zaraz „Przekażcie sobie znak pokoju”, który przekazywaliśmy sobie bardzo długo. Komunię przyjmowali godnie. Do ust, lub na rękę. Niektórzy nie przyjmowali. Dla nich, po rozdaniu Ciała Chrystusa, ks. Guy miał przygotowany zwykły chleb, który całą mszę leżał sobie obok mszału na ołtarzu. Po paru słowach przeszliśmy do błogosławieństwa i pieśni maryjnej, tak że cała kaplica wybrzmiała melodią z Lourdes „Ave, Ave, ave Maria”. Po Mszy parę osób podeszło, podziękować mi za to, że się z nimi razem modliłem.
Dziwna Msza. Miałem wrażenie jakbym wrócił do czasów pierwotnego Kościoła i opisów Eucharystii św. Justyna. Czułem się na niej dobrze. Zadawałem sobie pytanie, czy była ważna, ale to, co do ważności potrzebne było wszystko: ksiądz, chleb, wino, woda, formuła konsekracyjna. Prawie wszystko inne było improwizacją, w której jednak przebijała troska o Boga i człowieka.
Mówiąc szczerze, nie tyle czułem się niekomfortowo, a przecież lubię trzymać się litery, co czułem się jakbym uczestniczył w innym rycie. Nawet sobie pomyślałem, że zamiast wojenek liturgicznych, może Kościół powinien wymyślić jeszcze jeden ryt, obok rzymsko-katolickiego, greko-katolickiego czy chociażby tzw. „mszy trydenckiej” zrobić jeszcze mszę „protestancko-katolicką”, albo „liberalno-katolicką”. Wtedy ci wszyscy, co nie mieszczą się w rubrykach, ze spokojnym sumieniem odprawialiby Eucharystię, trzymając się tego, co konieczne a czując się wolnymi w tym, co niekonieczne.
Wiem, że ja bym tak nigdy nie odprawił. Wiem, że tak nie można. Wiem, że ks. Gilbert jest bardzo ważnym i dobrym księdzem. I wiem, że nie wszystko jest takie proste. No taka historia...
[post_title] => Msza z Guy Gilbertem [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2505-msza-z-ks-guy-gilbertem [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-12-05 12:50:19 [post_modified_gmt] => 2019-12-05 11:50:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/12/05/2505-msza-z-ks-guy-gilbertem/ [menu_order] => 2120 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [82] => WP_Post Object ( [ID] => 5811 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-11-22 21:32:21 [post_date_gmt] => 2019-11-22 20:32:21 [post_content] =>
22.11.2019
Jednym z większych współczesnych wyzwań Kościoła jest homoseksualizm.
Sprawa jest o tyle ważna, że Kościół nigdy nie był przeciw nauce. Czasem potrzebował kilkudziesięciu lat, żeby uznać to, co nauka odkryła, ale uczciwie trzeba przyznać, że w wierze chrześcijańskiej tak bardzo ceniony jest rozum, że prędzej czy później Kościół zawsze zgodzi się na to, co nauka uznaje za prawdziwe.
Dziś wydaje się, że z punktu widzenia naukowego zdecydowana większość akceptuje homoseksualizm. Wycofany z listy chorób, jest uczony na uczelniach jako alternatywna forma życia seksualnego. Jeśli rzeczywiście nauka tak mówi, to prędzej czy później będziemy musieli wycofać z naszych dokumentów i języka kościelnego takie określenia jak „choroba” czy „zaburzenie”.
I może się tak stanie, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że problem może być też z nauką. Przecież w III Rzeszy zdecydowana większość i to najlepszych naukowców świata uważała, że nie wszystkie rasy są równe. Podobnie w ZSRR czy i innych krajach totalitarnych, gdzie naukę robi się pod władzę.
W przypadku homoseksualizmu wydaje się jednak, że chyba nie ma żadnej władzy, która by nakazywała takie a nie inne teorie. Faktem jest jednak, że brakuje realnych badań. Może się mylę, ale to nie żadne odkrycie naukowe ani żadne nowe badania stały za tym, żeby związki homoseksualne uznać za normalne. Po prostu w pewnym momencie dziejów był mocny nacisk, żeby nie nazywać już tego chorobą. I przeszło. A potem powtarzano w mediach i przedstawiano w filmach, że to fajna sprawa. Przecież w Polsce 20 lat temu sami ateiści byli przeciw, prawie wszyscy uczniowie byli przeciw, a dziś ciężko nawet tłumaczyć, bo prawie wszyscy młodzi są za. I nie tylko. Pamiętacie jak wyszło, że przy ofiarach pedofilii jest nadreprezentacja homoseksualistów, to nawet związek psychologów się wypowiadał, żeby nie wiązać homoseksualizmu z pedofilią, bo to są dwie różne sprawy. I jakoś to wszyscy uznali za normalne. Wyobrażacie sobie, co by było, gdy Episkopat powiedział, że nie należy wiązać kapłaństwa z pedofilią, bo to są dwie różne sprawy? Zaraz by oskarżono, że bronimy księży. Takie oskarżenie w kierunku homoseksualistów nie poszło, bo mają dziś lepszą prasę.
Albo więc stało się to co z rasizmem, jako ludzkość uwierzyliśmy, że czarny i biały to taki sam człowiek, chociaż przez wieki mieliśmy inne zdanie, albo nastąpiła uznaniowa zmiana wartości. Tak jak w Holandii. Jeśli 84% pediatrów jest za eutanazją dzieci do 12 roku życia, to nie dlatego, że nauka odkryła, że do 12 roku życia dzieci to nie ludzie, ani nie dlatego, że naukowo da się udowodnić sens eutanazji, tylko dlatego, że nastąpiła zmiana wartości. Przestano wierzyć w sens cierpienia.
Jeśli nauka mówi, że homoseksualizm jest normalny i to się da udowodnić, to powinniśmy albo uznać to za normalne, albo robić własne badania naukowe (jest nas samych katolików przecież ponad miliard!) i pokazać, że da się udowodnić, że to zdrowe nie jest. Jeśli jednak to nie jest sprawa nauki, tylko wartości, to po pierwsze trzeba ciągle przypominać, zwłaszcza naukowcom, że to nie rozwój medycyny, ale zmiana wartości spowodowała takie a nie inne przekonania. A po drugie, Kościół musi zadać sobie pytanie czy i my musimy albo przynajmniej możemy zmienić wartościowanie takich związków. Trochę jak z małżeństwami. Nie da się udowodnić naukowo, że zdrada małżeństwa jest chorobą. Nie da się udowodnić, że poligamia jest chora. Natomiast można mówić, że w naszym kraju czy w naszej religii żyjemy w takim świecie wartości, że nie do przyjęcia jest posiadanie dwóch żon. A czy to się może zmienić? Teoretycznie może. Tylko wtedy Kościół musiałby zrezygnować z wiązania seksu z małżeństwem albo przedefiniować małżeństwo, czyli zrobić dokładnie na odwrót do tego, co zrobił 2000 lat temu na przekór wartościom pogańskiego świata. Jeśli Bóg tego chce i Duch Święty, to niech nas prowadzi. Ale jeśli chcą tego tylko ludzie, uznaniowość i większość, to niech nas Bóg broni od takich zmian! Bo Bóg nie objawił człowiekowi wartości dlatego, że miał kaprys, ale dlatego, że takie a nie inne wartości są dla człowieka dobre.
Świat będzie miał takie przekonania, jakie będzie miała większość. Choćby nie były ani naukowe, ani dobre. I takie przekonania będzie narzucał. Tego Kościół nie przeskoczy. Natomiast wydaje się, że w obecnej sytuacji najprościej i najuczciwiej jest dla Kościoła mówić: Nie jest naszą dziedziną wypowiadać się, że takie relacje są chore czy zdrowie, To leży w kompetencji medycyny. Skoro ona uznaje, że to nie jest chore, to wycofujemy się z określeń, które mogłyby to sugerować. Natomiast to, że coś nie jest chore, to nie znaczy, że musi być akceptowane przez Kościół. I my, w naszym systemie wartości uznajemy relacje seksualne jako wyłączną domenę małżeństw heteroseksualnych. I mamy prawo tak myśleć, tak samo jak ci, co ze względów religijnych nie godzą się na transfuzje krwi, nie idą do wojska czy są za poligamią. Oczywiście traktujemy tych, co nie żyją w zgodzie z takimi wartościami Kościoła jak innych grzeszników, cudzołożników, współżyjących przed ślubem czy nie chodzących latami do Kościoła. Czyli kochamy ich, walczymy z uprzedzeniami, poniżaniem i nienawiścią. Ale jednocześnie mówimy, że to nie jest dobre. Tak jak nie jest dobre zagranie ręką jak się gra w nogę.
Oczywiście pozostaje jeszcze problem, jaką mamy wizję dla tych, którzy chcą być w Kościele a jednak nie chcą żyć wartościami Kościoła. Taką samą jak dla singli, którzy nigdy nie wyjdą za mąż, jak dla rozwodników, którzy już nie wrócą do żon. Bóg powołuje Cię do czystości, nie z Twojego wyboru, ale Bożego, tak jak z Bożego wyboru Bóg powołuje Cię do bycia dzieckiem takich a nie innych rodziców. I staraj się żyć najlepiej jak umiesz. A jak nie dajesz rady i upadasz, to się nawracaj jak każdy inny. A jeśli już uważasz, że to nie ma sensu, to albo się buntuj w rodzinie Kościoła i żyj tu dalej, albo odejdź zgodnie ze swoim sumieniem.
Byłoby cudownie, gdybyśmy w tym wszystkim trzymali się dwóch zasad: szacunku i szczerości. Bo ani brak szacunku ani zakłamywanie swoich przekonań do niczego dobrego nie doprowadzi.
Ateiści mają prawo mówić, że Boga nie ma i to nie jest atak na wierzących, chociaż może wyglądać na największą obrazę, bo nie ma nic gorszego niż powiedzieć księdzu czy zakonnicy, że całe życie poświęcili dla Kogoś kogo nie ma. Ateiści wydają się robić z nas wariatów, ale my się nie obrażamy, bo swoje wiemy a póki mówią szczerze, co myślą i mówią to z szacunkiem, to da się żyć z odmiennymi przekonaniami. Podobnie powinno być w sprawach homoseksualizmu. Musimy mieć prawo do mówienia, że to jest złe i nie może być to w żaden sposób uznawane za homofobię, atak na osoby czy poniżanie drugiego. Oczywiście sposób mówienia jest ważny, ale jeśli Kościół nie ma będzie miał prawa mówić, że akty homoseksualne są złe, to wtedy będzie to znak, że nawet jak akty nie są chore, to chorzy są ci, którzy nie pozwalają innym mieć swój system wartości.
[post_title] => O homoseksualizmie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2501-o-homoseksualizmie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-11-22 21:32:21 [post_modified_gmt] => 2019-11-22 20:32:21 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/11/22/2501-o-homoseksualizmie/ [menu_order] => 2124 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [83] => WP_Post Object ( [ID] => 5810 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-11-20 22:10:40 [post_date_gmt] => 2019-11-20 21:10:40 [post_content] =>Dziś modliliśmy się w Jutrzni:
"W głębi serca bezbożnika nieprawość doń przemawia, *
nie ma on przed oczyma Bożej bojaźni.
Bo zaślepiony sam sobie schlebia *
i nie widzi swej winy, by ją mógł znienawidzić." (Ps 36,2-3)
Mało rzeczy tak boli jak ta, kiedy człowiek nie potrafi zobaczyć swojej winy.
Włochy. Miała być spowiedź, ale do niej ostatecznie nie doszło, bo pan się upierał, że od 27 lat się spowiada, ale nigdy w życiu nie miał żadnych grzechów. Przeszliśmy wszystkie przykazania Boże, kościelne, główne grzechy. Skądże. On naprawdę nic złego nie zrobił.
Polska. Zabił się. Niektórzy mówią, że przez dziewczynę. Ta wyszła niedługo po tym za mąż. Faceta po paru latach zostawiła dla innego. Nie widzi żadnego problemu. Wszyscy widzą. Tylko nie ona.
Sprawa TW. Nie tyle mnie smuciło, że nawet księża współpracowali z bezpieką, ale że się nie chcieli przyznać. Nawet na łożu śmierci? Nawet biskup? Masakra. Co musi być w głowie człowieka, że potrafi rozwalić życie rodzinie, dzieciom traumę na latach zafundować i nie widzi problemu? I nie tylko nas księży bolą nie tyle grzechy, co zatwardziałość w udawaniu, że ich nie ma. Nawet nie wiecie jaka to jest mega radość spowiadać mega grzesznika, który się mega nawraca.
Wróćmy do upominania braterskiego. Gdybyśmy co jakiś czas przypominali tym, co robią krzywdy, że to są krzywdy, rozmawiali z nimi, kłócili się, może przynajmniej jakiś odsetek zacząłby widzieć to, czego nie widzi.
To zbyt idealistyczne? Nie wiem, ale proszę, żeby przynajmniej ci, co mają do mnie żal, żeby o tym powiedzieli, napisali, a jak nie pomoże, zwrócili uwagę publicznie, a jak nawet to nie pomoże, żeby napluli w twarz, ale nie pozwolili na to, żebym chodził po tym świecie, mając na sumieniu innych.
I lepiej, żebyście to zrobili za życia, bo jak nie powiecie za życia, co źle robię, a będziecie pisać o tym artykuły po śmierci, to was będę straszył. Nie wiem, czy to mogę obiecać i czy będę w stanie, ale na pewno spróbuję..
18.11.2019
Kiedy ktoś nas skrzywdzi, możliwe są cztery reakcje: szukamy sprawiedliwości w sądzie, szukamy sprawiedliwości na swoją rękę, męczymy się z tym sami albo przebaczamy.
Jeśli wina zmarłego była tak wielka i znana całej Polsce, nie mogę zrozumieć, dlaczego tej sprawy nie załatwiono w sądzie. Jeśli nie ma na to paragrafów, to trzeba przemyśleć sprawę prawa, bo nie może być tak, że o byle co toczą się sprawy, a nie da się dojść sprawiedliwości w tym, co boli całe społeczeństwo.
Powiedzą prawnicy, że paragrafy są, tylko trzeba człowieka oskarżyć. Czemu tego nie zrobiono? Mówicie, że ofiary nie są w stanie zajmować się takimi sprawami w sądzie. A ich rodziny? Znajomi? Ci którym zależy na ofiarach? Nie mogą się tym zająć? Może to jest problem, że jako społeczeństwo powinniśmy zacząć dojrzewać do tego, żeby szukać sprawiedliwości w tych instytucjach, które są do tego powołane. Albo dać spokój, jeśli sami pokrzywdzeni czy ich rodziny nie chcą tego z różnych względów robić.
Niektórzy mówią, że to Kościół powinien załatwić. Tylko, że Kościół nie jest od tego, żeby przeprowadzać procesy cywilne zamiast sądów świeckich. Może wszcząć proces kanoniczny. I dzięki Bogu i ludziom udało się to jeszcze załatwić za Jana Pawła II. To było za mało i arcybiskup Gądecki przypomniał kolejne działania Stolicy Apostolskiej. Ale wielu mówi, że to jeszcze za mało. Jeśli jednak to jeszcze za mało, to czyja to wina? Realną i pełną władzę nad biskupem ma tylko Papież. Żadna Konferencja Episkopatu i żadni biskupi. Jeśli Ojciec Święty nie ukarał bardziej, to uważał, że aktualna kara jest wystarczająca. A jeśli nie dowiedział się przez 6 lat, że arcybiskupa należy ukarać bardziej, to dlaczego mu o tym nikt nie powiedział? Naprawdę, jeśli tak bardzo zależało nam na ofiarach, czemu nie dochodziliśmy sprawiedliwości za życia? Nie rozumiem, o co mamy pretensje do biskupów. Co mogli jeszcze zrobić? Dobić go? Wytykać mu na każdym kroku, co zrobił? Nie odzywać się nigdy? Nie podawać mu ręki?
Weźmy też pod uwagę tę zwykłą zawodową czy rodzinną solidarność. Naprawdę w domu czy w pracy wytykamy codziennie co nie jest w porządku? Naprawdę nie podajemy ręki tym, którzy siedzieli w więzieniu i nie rozmawiamy z tymi, którzy rozwalili małżeństwo?
Swoją drogą, chociaż nie wszystko rozumiem, bardzo się cieszę z oburzenia społeczeństwa. Jest ono dowodem na to, że nie da się wszystkiego załatwić miłosierdziem. Tyle razy powtarzano w ostatnich latach o miłosierdziu, tyle raz o tym, że wszyscy będą zbawieni, że mało brakło i byśmy zapomnieli o ofiarach! Paradoksalnie skandale Kościoła pokazały, że nie da się tak myśleć. Że wybaczanie wszystkim, bez żadnych warunków, bez żadnej sprawiedliwości i bez żadnego zadośćuczynienia jest kolejnym krzywdzeniem ofiar.
Bogu dzięki, że pogrzeb się odbył tak jak się odbył. Ale może byłoby dobrze, gdybyśmy przestali pogrzeby traktować jako okazję do nagradzania albo karania. Po śmierci zostawmy to Bogu. A ostatnie pożegnanie niech będzie okazją do modlitwy, czasem dziękczynnej a czasem błagalnej. Bo idzie się pogubić. Czy naprawdę publiczny charakter pogrzebu generała Jaruzelskiego był dowodem na to, że mniejsze krzywdy wyrządził Polakom?
Tu się może nie zrozumiemy, ale pamiętam pogrzeb arcybiskupa Wesołowskiego. Biskup był jeden, księży mało. Wiadomo czemu. Ale ludzi trochę było. Pytam się jednej osoby, czemu przyszła, skoro takie sprawy zarzucają zmarłemu. A ona: Skoro był grzesznik, no to się trzeba tym bardziej pomodlić. Pomyślałem sobie, że świeccy są mądrzejsi od księży. Bo my się boimy, co pomyślą o nas media. A oni boją się o zmarłych. Niektórzy mieli potem pretensje, że napisałem tekst: „Pijak pijakowi przyjdzie na pogrzeb, ale nuncjusz nuncjuszowi nie przyjedzie.” Bo nie mogłem i dalej nie mogę zrozumieć, dlaczego my nie traktujemy zmarłych jako braci. Przecież gdyby mój brat był zabójcą, to bym poszedł na jego pogrzeb nie dlatego, że nie szanuję ofiary, ale dlatego, że jest on moim bratem! Nie róbmy takiej medialnej nagonki, która sprawa, że się biskupi, księża czy koledzy boją pójść na pogrzeb, żeby czasem nie zrozumiano tego opacznie! Choćby cokolwiek okazało się o moim biskupie, proboszczu, koledze czy sąsiedzie to pójdę na pogrzeb, bo to mój biskup, proboszcz, kolega czy sąsiad. I mam nadzieję, że nawet jak mnie diabeł opęta i umrę jak zły łotr nienawrócony, to znajdą się tacy, którzy przyjdą na mój pogrzeb. Przyjdą, żeby mi po prostu pomóc. Dlatego ucieszyłem się, gdy na zdjęciu z pogrzebu zobaczyłem biskupów Poznana. Kto ma Ci przyjść na pogrzeb, jak nie Twój brat?
I jeszcze dwie sprawy.
Pierwsza o słowach arcybiskupa Gądeckiego: „W trosce o jedność Kościoła proszę wszystkich wiernych o to, aby strzegli samych siebie i byli bez grzechu.” Rozumiem, że niektórzy się oburzają, ale przecież to jest czysta Ewangelia. Kiedy doniesiono Jezusowi o tym, że Piłat wymordował Galilejczyków i to przy składaniu ofiar (Łk 13,1), co powiedział Pan Jezus? „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie” (Łk 13,3). Za taki tekst, to Go naprawdę można oskarżyć. Bo nie był wrażliwy na ofiary. Bo nie mówił o tym, że Piłat jest złem wcielonym. Ani o tym, że trzeba dojść sprawiedliwości. A Jezus mówił tak a nie inaczej, bo w życiu jesteśmy odpowiedzialni przede wszystkim za siebie. Piłat czy arcybiskup to nie jedyni sprawcy krzywdy ludzkiej. W tysiącach polskich domów, szkół i miejsc pracy ludzie ranią ludzi. I albo zaczniemy na serio myśleć, czy my czasem nie krzywdzimy ludzi, czy zamieciemy nasze krzywdy pod dywanem innych super krzywdzących. To jest mega ważna sprawa. Bo to sprawa walki między pogaństwem a chrześcijaństwem. Pogaństwo mówi: Trzeba kozła ofiarnego, jak się go zabije, będziemy usprawiedliwieni. I tak wybieramy Hitlera, Stalina, pedofilów, zabójców i jeszcze parę kategorii. O nich mówimy grzesznicy i potwory. W ten sposób nie musimy się martwić o siebie. Bo nasze grzechy, nasze bicie dzieci w domach, krzywdzenie pracowników, oszukiwanie pracodawców, niszczenie psychicznie rodziny, to nic takiego. Chrześcijaństwo mówi inaczej: Wszyscy jesteśmy grzesznikami. Jezus wziął na siebie nasze winy i nie ma grzechu, którego by nie mógł nam wybaczyć. Nie bójmy się więc do Niego wracać. Ale wracać musimy. Nawracać się musimy wszyscy. To jest o wiele bardziej wymagające niż pogaństwo, ale to jest o wiele bardziej uzdrawiające nas samych, rodziny i społeczeństwa.
Oczywiście, można lekko powiedzieć, że umarł grzesznik wielki i pocieszać się, że ja jestem mały. Ale można też pomyśleć: może i ja kogoś krzywdzę i skoro Bóg dał mi jeszcze życie, to lepiej, żebym przestał być katem.
Na koniec o przebaczeniu. Bo tak strasznie mi brak w tym wszystkim chrześcijańskiej troski o przebaczenie. Sąd, więzienie, kara to są sprawy, które są konieczne, ale nigdy niewystarczające. Krzywda się kończy wtedy, jak sprawca się nawraca a ofiara wybacza. I powinniśmy przypominać nie tylko o konieczności sprawiedliwości, ale też o możliwości wybaczenia. Piszę „możliwości”, bo nakazywać wybaczenie ofiarom może być kolejną krzywdą. Mamy jednak nie tylko w Ewangelii, mamy w całej historii przepiękne przykłady możliwości przebaczenia. Maria Goretti czy Mama Popiełuszki. Albo nawet postacie literackie jak Jurand z „Krzyżaków” czy Chilon Chilonides z „Quo Vadis” (zob. https://www.wegrzyniak.com/2318-literatura-milosierdzia).
Człowiek może wybaczyć. Nawet po największej krzywdzie. To jest Dobra Nowina Ewangelii!
Czy jest większa krzywdy wyrządzona ofiarom od wmówienia im, że nigdy nie będą w stanie wybaczyć i że muszą na zawsze żyć z nienawiścią? Sprawca może umrzeć. Kata można nie osądzić. Jeśli jednak człowiek nie ma żadnej nadziei na to, że jego wewnętrzne piekło może się skończyć, to jakby został skazany na beznadziejną śmierć za życia.
Po śmierci sąd zostawmy Bogu. Zwłaszcza kiedy za życia nie potrafiliśmy osądzić lepiej.
Kto może, niech się modli za zmarłych, bo piekła innym życzą tylko diabli.
A kto może, niech ofiarom okaże wiele dobroci serca, żeby jeszcze za życia doświadczyli miłości i przebaczenia.
[post_title] => Po pogrzebie arcybiskupa Paetza [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2499-szczerze-po-pogrzebie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-11-18 21:17:19 [post_modified_gmt] => 2019-11-18 20:17:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/11/18/2499-szczerze-po-pogrzebie/ [menu_order] => 2126 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [85] => WP_Post Object ( [ID] => 5807 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-11-08 21:37:35 [post_date_gmt] => 2019-11-08 20:37:35 [post_content] =>
7.11.2019
Bardzo lubię ten rozdział Ewangelii Łukasza, który opowiada o zgubionej owcy, drachmie i synu marnotrawnym. O owcy i drachmie słyszmy w dzisiejszej Ewangelii.
Dlaczego jednak Jezus w sumie opowiada aż trzy przypowieści, skoro morał jest ten sam: w niebie się cieszą jak się grzesznik na ziemi nawraca? Przecież zwłaszcza w czasach papirusów i pergaminów można było oszczędzić na materiale. Ano racja jakaś musiała być. Racja różnorodności. Owca to nie drachma, drachma to nie człowiek.
Co zrobiła drachma, żeby się zgubić? Nic. To właścicielka jakoś się zamotała. Co zrobiła drachma, żeby się znaleźć? Nic. To właścicielka zrobiła wszystko, by ją znaleźć.
Co zrobiła owca, żeby się zgubić? Trochę zrobiła. Zamiast wracać z pasterzem i koleżankami przyssała się do kępki trawy: „jeszcze bym sobie podjadła”. No się zgubiła. Owca nie koń, nie kot, nie wróci sama do domu. Co zrobiła owca, żeby wrócić? Nic. Co więcej, owca to nie drachma, nie poleży tam gdzie się zgubiła, ale będzie skakać z pagórka na pagórek, komplikując jej poszukiwania.
Co zrobił syn marnotrawny, żeby się zgubić? Wszystko. Sam poprosił o pieniądze. Sam wyjechał. Sam roztrwonił. Co zrobił, żeby wrócić? Wszystko. Sam przemyślał, sam się zabrał, sam powrócił. Ojciec nie poszedł za synem jak pasterz za owcą ani nie szukał go jak kobieta drachmy.
To prawda, że w niebie się cieszą, jak się grzesznik nawraca i to bez względu na to czy w oczach ludzkich ten grzesznik warty jest tyle co jedna drachma czy tyle co twoje dziecko. Jednak cała mądrość i trudność polega na tym, że ludzie są różni, przyczyny zgubienia są różne, sposoby pomocy są różne i drogi powrotu są różne. Jednych trzeba szukać, nawet gdyby trzeba było przewrócić całe swoje życie jak dom do góry nogami. Innych trzeba zostawić, bo jeśli się pójdzie za nimi, może się nie odnajdą nigdy.
[post_title] => Owca, drachma i syn [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2496-owca-drachma-i-syn [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-11-07 07:11:59 [post_modified_gmt] => 2019-11-07 06:11:59 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/11/07/2496-owca-drachma-i-syn/ [menu_order] => 2129 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [87] => WP_Post Object ( [ID] => 5805 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-11-06 20:45:39 [post_date_gmt] => 2019-11-06 19:45:39 [post_content] =>6.11.2019
Wrócę jeszcze do Pachamamy, plakatu z różańcem w pięści, Matki Bożej z tęczową aureolą, bo takie i podobne sprawy zdradzają powtarzający się mechanizm.
1. Najpierw ktoś podejmuje jakąś akcję, która jednym się podoba, innym nie. Nie zawsze wiadomo czy to jest robione ze świadomością, że będzie to kogoś burzyć. To już twórcy wiedzą w sumieniu. Faktem jednak jest, że jeśli zależy nam na ludziach nie powinno się robić czegoś co z góry będzie powodowało niepotrzebne zgrzyty.
2. Ci, którzy się burzą, nie próbują prawie nigdy zapytać o intencje twórców a przecież to powinno być zasadniczym działaniem. Jak można krytykować twórców, jeśli nie wiemy dokładnie o co im chodziło? Niektórzy mówią, że to nieistotne, bo dzieło żyje swoim życiem. Tylko, że gdyby intencje nie były ważne, wtedy po co w ogóle szukać w Biblii woli Bożej i po co na przykład Ojciec święty tłumaczył, że zamierzenia ustawienia figurek były jak najbardziej zgodne z wiarą. Wbrew pozorom intencje autorów są pierwszorzędne i za wszelką cenę powinniśmy starać się je zrozumieć. Dramat czy przynajmniej paradoks polega na tym, że nawet jak autorowie tłumaczą, jakie były ich zamierzenia to po oponentach spływa to często jak groch po ścianie. Choćby ile Franciszek tłumaczył, to nie zaspokoi antyFranciszków i choćby ile tłumaczyli organizatorzy Marszu Niepodległości, to i tak im nie uwierzą. To samo z LGBT. Uprzedzenia zazwyczaj są mocniejsze niż słuchanie tych, do których jesteśmy uprzedzeni.
3. Może się zdarzyć, że poznanie intencji spowoduje zrozumienie. Jeśli jednak nie powoduje i oburzeni nadal są oburzeni (bo na przykład nie wierzą tłumaczeniom albo pomimo wiary nadal ich to uwiera), to organizatorzy powinny zmienić decyzję. Powinni przeprosić: Przepraszamy, że was to uraziło i postaramy się już tego nie robić. W tym kluczu Papież powinien usunąć figurki, MN zmienić plakat. To samo LGBT. Nawet nie dlatego, że to co zrobili było złe, ale dlatego, że powodowało zgorszenie. Św. Paweł pisze: "Jeżeli więc pokarm gorszy brata mego, przenigdy nie będę jadł mięsa, by nie gorszyć brata (1 Kor 8,13 ). Bo jak tłumaczy: "W ten sposób, grzesząc przeciwko braciom i rażąc ich słabe sumienia, grzeszycie przeciwko samemu Chrystusowi." (1 Kor 8,12 ). Jeśli przyniosłem kwiaty a ktoś mi mówi, że ma alergię, to nie powinienem mu tłumaczyć, że kwiaty są piękne, tylko kwiaty - choćby najpiękniejsze - usunąć.
4. Czy jednak zawsze trzeba przepraszać i się wycofywać? Nie. Jeśli sprawa jest wielkiej wagi, można się jej trzymać. I tak Jezus, który sam mówił, że lepiej byłoby włożyć kamień młyński na szyi temu, co gorszy innych (Mt 18,6), sam kiedy zgorszył Żydów mówieniem o spożywaniu swego Ciała i Krwi nie włożył sobie kamienia i nie wycofał się, chociaż wielu ludzie odeszło od Niego. Jak pisze Ewangelista, "Jezus świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy?" (J 6,61). Sprawa Eucharystii była tak ważna i kluczowa, że wolał stracić ludzi niż prawdę. Bo ludzie jak odejdą, do prawdy mogą prędzej czy później wrócić. A jak stracimy prawdę nie będzie ani do czego wracać ani przy kimkolwiek trwać. Tak jak Ojciec marnotrawny, który woli, żeby syn odszedł, niż żeby On przestał być miłosiernym i dającym wolność Ojcem. Do takiego bowiem można wracać, do tyrana się nie wróci nikt.
Jeżeli organizatorzy takich czy innych eventów nie zmieniają tego, co bulwersuje przyznają tym samym, że albo im chodziło o prowokacje albo to przy czym się upierają jest rzeczywiście tak ważne, że warto poświęcić nawet wielu ludzi.
I tu tkwi największy problem. Bo nie zawsze wiadomo, czy ktoś nie chce nas zrobić w konia i nie zawsze wiadomo czy sprawa, przez którą poświęciliśmy ludzi była tego naprawdę warta.
I tu tkwi największy problem. Bo nie zawsze wiadomo, czy ktoś nie chce nas zrobić w konia i nie zawsze wiadomo czy sprawa, przez którą poświęciliśmy wielu była tego naprawdę warta. A jeśli uważamy, że naprawdę było warto, musimy być gotowi na każdą krytykę a może i na każde cierpienie.
Czasem mam wrażenie, że nie umiemy cierpieć dla ważnych spraw a czasem myślę, że dochodzimy do paradoksu rodziców, którzy do domu przyprowadzili psa. Dziecko zaczęło płakać, że się psa boi. Rodzice zaczęli tłumaczyć, że psy są dobre, że chcieli zrobić niespodziankę, że przecież to będzie super sprawa. Ale że dziecko dalej się upierało i płakało, rodzice odesłali go do domu dziecka, aż dzieciak zrozumie, że zwierzęta są naprawdę fajne.
[post_title] => Sprawy bulwersujące [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2495-sprawy-bulwersujace [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-11-06 20:45:39 [post_modified_gmt] => 2019-11-06 19:45:39 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/11/06/2495-sprawy-bulwersujace/ [menu_order] => 2130 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [88] => WP_Post Object ( [ID] => 5804 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-10-31 21:18:42 [post_date_gmt] => 2019-10-31 20:18:42 [post_content] =>Czyż nie większą tragedią niż śmierć jest nienawiść?
Kiedyś poznałem we włoskiej parafii rodzinę. Bardzo sympatyczni. Rodzice w średnim wieku, trójka dzieci, najmłodszy kilkuletni Alessandro. On wyjeżdżał na wschód, trochę dla pracy, trochę dla dzieł charytatywnych. Z jednego z krajów poradzieckich przywiózł dwadzieścia lat młodszą dziewczynę. Zamieszkali w tej samej miejscowości. Bo miał tam działkę. Nic prośby dzieci i żony. Nic, że nawet jego rodzina odcięła się od niego. Pamiętam do dziś jej słowa: lepiej mieć męża w grobie niż w ramionach cudzej kobiety. Z miłości, rodziny, lat wspólnych została tylko nienawiść.
Większą tragedią niż śmierć jest nienawiść.
Wydajemy tysiące na lekarstwa i lekarzy, poświęcamy dni i miesiące, żeby wstać z łóżka na kuracje skuteczne. Nie chcemy umierać.
Czemu nie poświęcamy tyle czasu i pieniędzy, żeby przestać się nienawidzić? Żeby wyleczyć się z żalów, pretensji, zranień, z którymi zmagamy się nieraz latami? Czemu uważamy za normalność przemoc, kłótnie, uprzedzenia?
Czemu nie pamiętamy o słowach Pawła: "Niech słońce nie zachodzi nad waszym gniewem" (Ef 4,26), i nie walczymy o pojednanie tak szybko, jak walczymy przy zawale serca?
Św. Jan powie mocno: "Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie nosi w sobie życia wiecznego." (1 J 3,15)
Spieszmy się nie nienawidzić, póki śmierć nie pogrzebie pojednania.
Pokora każe nam uczyć się od każdego, w Kościele również. Nie można więc mówić, że my Polacy wszystko wiemy najlepiej, lub, że Rzym i tak najmądrzejszy czy Afryka najświętsza. Jest dużo dobrych rzeczy poza Polską, jest dużo dobrych i w Polsce. Duży problem polega jednak na tym, że ci którzy chcą nadawać ton zmianom, żyją w Kościołach, które trudno nazwać Kościołami kwitnącymi. Nie chcę być źle zrozumiany, ale czasem to wygląda tak, jakby trenerzy trzecioligowych drużyn chcieli uczyć trenerów Barcelony, Realu czy Liverpoolu.
Pokaż jak pracujecie z młodzieżą, to się chętnie nauczymy.
Pokaż jak twoja diecezja radzi sobie z ubogimi, to weźmiemy przykład.
Pokaż co znaczy u was praktycznie życie zgodnie z ekologią, to i my spróbujmy.
Pokaż jak żyjecie naprawdę Jezusem Chrystusem, to może i dla nas to będzie modelem.
Bo mówić to można wiele. Żeby wziąć przykład, chcemy widzieć, że to i to rzeczywiście działa.
Naprawdę wielu ludzi Kościoła chciałoby się nauczyć od innych, ale ci którzy krzyczą najgłośniej zdają się być często niewiarygodni.
Chcą uczyć Kościoła nowoczesnego, ale nie mają w nim młodych.
Chcą być Kościołem przyszłości, ale nie przyprowadzają do Kościoła małych dzieci.
Chcą uczyć dialogu ze światem, ale świat ich nie słucha.
Chcą więcej władzy dla kobiet, ale nie widać z tej władzy żadnego duchowego pożytku.
Jest wielu ludzi w Kościele, którzy chcieliby się uczyć od innych. Tylko, że uczyć się można tylko od świętych, od tych, którzy wydali dobre owoce. I choćby ktoś był najbogatszym Kościołem, choćby ktoś miał największą władzę czy najgłośniejszy mikrofon, nie będzie wiarygodny, jeśli swoim życiem nie pokaże, że jego droga przynosi realne, Boże owoce.
Od wielu lat mówię, że na świecie nie brakuje księży i za każdym razem, kiedy słyszę o brakach i kryzysie powołań, burzę się wewnętrznie na to, że ciągle powtarzamy ogólnikowe frazesy zamiast myśleć konkretami. Nie wiem, czy kogoś przekonam, ale przynajmniej spróbuję. Najpierw parę konkretów.
1. Na świecie jest 415 tys. księży katolickich, to o 20 tys. mniej niż w 1973 r., ale przecież ciągle to prawie 1 ksiądz przypadający na 3 tysiące katolików ochrzczonych a przecież nie wszyscy ochrzczeni są zainteresowani posługą kapłańską.
2. Świat podzielony jest na prawie 3000 diecezji i to między diecezjami jest najwięcej różnic. W Europie średnio na jednego księdza przypada 2000 ochrzczonych (nie praktykujących!). W Paryżu 1190, w Londynie 790, w Krakowie 720, w Łodzi 1900, w Szczecinie 1500. Najgorzej jest w Ameryce Południowej. Niektóre diecezje w Amazonii mają 1 księdza na prawie 10 tys. ochrzczonych (np. archidiecezja Manuas czy diecezja Coari).
3. Ksiądz jest niezastąpiony przede wszystkim dla Eucharystii, Sakramentu Pojednania i Namaszczenia Chorych. Oczywiście, że ma również głosić Słowo Boże, przewodniczyć Liturgii, czy troszczyć się o sprawy duchowo-religijne swoich parafian. Ale uczciwie trzeba powiedzieć, że bardzo wielu księży i to na całym świecie zajmuje się sprawami, którymi spokojnie mogliby zajmować się świeccy.
4. W roku 2007 ponad 250 księży tylko z Afryki czekało na inkardynację tylko do diecezji Nowy Jork (czyli zamiast pracować w Afryce woleli pracować w Stanach) a od 2000 roku liczy się, że kilka tysięcy księży wyjechało na stale z Afryki do Europy lub Ameryki Północnej. Proces ten dotyka również księży pochodzących z Ameryki Południowej.
5. Na całym świecie od wieków jest coś takiego jak migracja za chlebem. Miliony Polaków potrafiło zostawić ojczyznę, dom, rodzinę, żeby zarobić na chleb. Rozumiem, że ktoś może mieszkać w Iranie, gdzie na cały kraj przypada kilku księży i do najbliższego kościoła bywa kilkaset kilometrów, ale jeśli komuś naprawdę zależy na Eucharystii, to zmieni nawet miejsce zamieszkania, bo jeśli można emigrować za chlebem powszednim, to tym bardziej za tym Chlebem, który daje życie wieczne.
Wnioski są następujące:
1. Problemem jest brak szukania rozwiązania problemu u Boga. Jezus powiedział «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo.” (Łk 10,2). Jezus nie mówił, że trzeba prosić robotników, żeby szli do pracy, albo, żeby kombinować nad warunkami pracy. Musimy przede wszystkim prosić Boga o powołania, o to, żeby powołani szli na żniwa Pana a nie tam gdzie chcą.
2. Problemem jest organizacja kościelna. Papież i biskupi de facto nie mają w tej kwestii żadnej władzy. Jeśli po ludzku sądząc, szef ponad miliardowej organizacji, mając pod sobą pół miliona pracowników, którzy całe swe życie poświęcili dla pracy, nie jest w stanie przesunąć części pracowników z jednego sektora do drugiego, to trudno o to obwiniać Boga czy sekularyzację. Ja wiem, że to zabrzmi absurdalnie, ale nie wierzę, że gdyby proponować trzyletnie kontrakty do pracy np. w Amazonii z odpowiednim wynagrodzeniem, że nie znaleźliby się chętni. Jeśli żołnierze byli w stanie bić się o Wietnam, to czy księży nie stać na to, żeby walczyć o Brazylię? Naprawdę nie rozumiem jaki sens mają dyskusje o viri probati, jeśli mamy tysiące już wyświęconych księży, którzy zajmują się rzeczami, do których nie potrzeba być nawet ministrantem.
3. Problemem jest ewangelizacja. Jeśli na terenach Ameryki głoszona jest Ewangelia od 500 lat i ciągle jest problem z rozumieniem celibatu i sensu kapłaństwa, to trzeba nie tyle przemyśleć celibat co treść ewangelizacji. Żydzi i poganie pierwszych wieków, dla których małżeństwo było święte i naturalne, potrafili poświęcić nie tylko małżeństwo, ale nawet całe życie w męczeństwie dla Chrystusa, bo jakoś tak zrozumieli Ewangelię, że potrafili dla Jezusa oddać wiele. Wspólnota Szalom z Brazylii, która po 30 latach ma już parę tysięcy członków, w tym setki celibatariuszy jest najlepszym przykładem, że człowiek nie ma problemu z rozumieniem celibatu, tylko musi uwierzyć najpierw w Jezusa.
4. Problemem jest lenistwo. Czasem mam wrażenie, że my księża modlimy się o powołania dlatego, żeby ktoś nowy mógł robić te rzeczy, których nam się już nie chce. I leniwi są także świeccy. Gdyby im zależało na spowiedzi czy Mszy świętej pojechaliby do najbliższego miejsca chociaż raz na parę miesięcy. A gdyby im zależało na Eucharystii chociaż tak samo jak na pieniądzach, wyemigrowaliby na stałe.
Żeby czuć się we własnym domu jak w domu i żeby wziąć odpowiedzialność za dom, trzeba w tym domu mieszkać a nie włóczyć się ciągle po cudzych domach. Trzeba raz na zawsze sobie powiedzieć za Tuwimem: „My country is my home a inne kraje to hotele”. Wziąć odpowiedzialność to sprzątać, wynosić śmieci, poświęcać czas na zakupy i posiłki, rozmawiać przy stole z domownikami a nie z komórką, żale wylewać w szczerych rozmowach z tymi, którzy są moją rodziną a nie z całym światem na Whatssappie, Instagramie i Fejsie.
Kościół stanie się domem jak uwierzymy, że tylko Kościół Katolicki jest moim domem. Stanie się domem jak przestaniemy wiecznie uprawiać churching. Stanie się domem jak wybierzemy sobie parafię albo wspólnotę i poświęcimy jej serce czas i pieniądze jak własnemu domowi. Jak wejdziemy w relację z ludźmi z tej wspólnoty, poznamy bliżej księży z tej parafii, weźmiemy się za ubogich z tej samej ulicy, przyjdziemy sprzątać nasz kościół, przeklęczymy godziny w naszym kościele, zaczniemy śpiewać w chórze, będziemy lektorami, pomożemy księdzu dotrzeć do chorych z komunią, zaangażujemy się w gazetkę parafialną albo przygotowanie odpustu, pomożemy w wyjeździe dla dzieci czy niepełnosprawnych. Wtedy uwaga zwrócona księżom znajdzie posłuch, bo swoje dzieci słucha się całkiem inaczej niż przyjezdnych gości.
Dopóki będziemy traktować Kościół jak centrum usług religijnych, dopóty nie doświadczymy ciepła i bliskości rodzinnego domu. Rodzice odgrywają fundamentalną rolę w kształtowania domu, dlatego niech Bóg będzie miłosierny dla biskupów i księży, którym nie zależy na budowaniu domu. Ale nawet najlepsi rodzice nie pomogą, kiedy syn marnotrawny nie chce już mieszkać w swoim własnym domu..
[post_title] => Jak w domu [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2491-jak-w-domu [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-10-10 09:24:43 [post_modified_gmt] => 2019-10-10 07:24:43 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/10/10/2491-jak-w-domu/ [menu_order] => 2134 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [92] => WP_Post Object ( [ID] => 5800 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-10-09 20:24:02 [post_date_gmt] => 2019-10-09 18:24:02 [post_content] =>Już parę razy pisałem na mojej stronie o kwestiach modlitwy "i nie wódź nas na pokuszenie". (zob. np. https://www.wegrzyniak.com/2279-wnioski-z-wykladu-i-nie-wod…) Po wykładzie w Poznaniu chcę jeszcze poruszyć argumenty pastoralne, co w całości najkrócej można by ująć tak:
1.Tłumaczenie "nie wódź nas na pokuszenie" nie jest błędnym tłumaczeniem, tak samo jak nie jest błędnym tłumaczenie "bracia Jezusa" (Mt 12,26), albo "kto nie ma w nienawiści Ojca lub matki nie jest mnie godzien" (Łk 14,26) czy "Noe żył 950 lat" (Rdz 9,29).
2. Tłumaczenie to może jednak budować niewłaściwy obraz Boga, sugerując, że to Bóg kusi, bo chce, żeby człowiek upadł. Tak samo jak tłumaczenie "bracia Jezusa" może sugerować, że Jezus miał braci i budzić wątpliwości co do dziewictwa Maryi. Wątpliwości co do fałszywego obrazu Boga to sprawa poważna, więc nie dziwimy się, że jest propozycja zmiany tłumaczenia.
3. Zdecydowana większość ludzi w Polsce, mimo że odmawia "i nie wódź nas na pokuszenie" nie ma takiego obrazu Boga, jakoby Bóg nas kusił i mu zależało na naszym upadku. A więc niebezpieczeństwo budowania złego obrazu jest zasadniczo nieistniejące.
4. Tym, którzy nie rozumieją, albo pytają jak małe dzieci, trzeba tłumaczyć. I tak jak tłumaczymy, że "Ojcze nasz" nie znaczy, że Bóg jest mężczyzną, tylko tak się mówi, bo jest dawcą życia i troszczy się o nas, tak "i nie wódź nas na pokuszenie" nie znaczy, że Bóg kusi i czeka na upadek, tylko tak się mówi, a chodzi o to, żeby Bóg nie prowadził do takich sytuacji czy pozwalał na takie, kiedy ulegniemy diabłu.
5. Na moje rozenanie i sondaże ci, którzy chcą zmienić tłumaczenie są dużo mniejszą grupą niż ci co nie chcą. Co więcej, gdyby zmieniono tłumaczenie, więcej byłoby niezadowolonych z nowego tłumaczenia niż jest niezadowolonych ze starego. To trzeba wziąć pod uwagę, żeby nie powodować niepotrzebnych frustracji pastoralnych.
6. Wprowadzenie nowego tłumaczenia spowodowałoby również chaos w czasie wspólnych modlitw. Opócz problemu jednolitego odmawiania w czasie Mszy świętej, byłyby niezłe trudności w czasie odmawiania różańca, koronki, pożegania zmarłego na cmentarzu i w wielu innych miejscach. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że byłoby z tego więcej kłopotu duchowego niż pożytku.
7. W Polsce istnieje dosyć mocny nurt przeci papieżowi Franciszkowi. Wprowadzona zmiana spotęgowałaby nastawianie antypapieskie, co nie byłoby dobre ani dla papieża ani dla Polaków.
Chociaż zmiana tłumaczenia "i nie wódź nas na pokuszenie" w języku polskim nie jest niemożliwa, to z puntku widzenia dobra duchowego wiernych wydaje się być niepotrzebną a może nawet szkodliwą.
19.05.2019
Piszę w swoim imieniu. Trochę też w imieniu księży i świeckich, którzy mają podobne doświadczenia. Spraw związanych z pedofilią jest wiele. Spróbuję zająć się dziesięcioma.
1. Osobiste odczucia
Każdy przypadek pedofilii budzi we mnie wstręt i gorycz. Trudno porównywać uczucia, ale podobnie zdołowany byłem po spotkaniu z najcięższymi przypadkami w Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, po wizycie na oddziale onkologii, czy po samobójstwie jedenastoletniej dziewczynki.
My, księża, nie pochodzimy z księżyca i powołanie nie zabrało nam empatii. Mamy siostrzeńców, bratanków. Przygotowujemy dzieci do I Komunii św. Godziny, tygodnie i lata spędzamy z dziećmi w szkole. Wielu z nas poświęca wolny czas i pieniądze, żeby być z dziećmi na wakacjach czy feriach, pograć w piłkę czy pojechać na wycieczkę. Będąc tak blisko dzieci boli nas, jeśli słyszymy, że ktokolwiek dziecku zrobił krzywdę. Naprawdę. I może nie zawsze umiemy to wyrazić, bo „faceci nie płaczą”, ale bolą nas pierońsko rzeczy, których się po prostu nie robi.
2. Pedofilia a zainteresowanie nieletnimi
Żeby podejść uczciwie do sprawy, trzeba rozróżnić pedofilię od pociągu do małoletnich. I to w nauce się robi. Moja babcia miała 14 lat jak wyszła za mąż za dziadka, który miał lat 34. Szczęśliwa matka ośmiorga dzieci, chwaląca zawsze swego męża. O koleżance z ósmej klasy, która zaszła w ciążę też nikt nie mówił, że dziecko ma z pedofilem. Bo to nie są dzieci. Kiedy widzę czternasto-, piętnasto-, czy szesnastoletnią kobietę i mi się podoba, to nie dlatego, że jestem pedofilem, ale dlatego, że jestem mężczyzną a ona już kobietą, chociaż kulturowo wszyscy nazwiemy ją dzieckiem. Ale gdyby dzieci w tym wieku nie były już kobietami i mężczyznami, to nie byłoby żadnych relacji seksualnych między nastolatkami. A są. To rozróżnienie nie usprawiedliwia dorosłych ludzi, ale jest szalenie ważne, żeby odróżnić człowieka chorego, co się zajmuje wieloma małymi dziećmi (bo takiego trzeba zamknąć), od człowieka, który chory nie jest a wszedł w relację z jedną nastoletnią osobą (są przypadki księży, co poznali dziewczynę w liceum, zostawili kapłaństwo, pobrali się po latach i dziś tworzą z nimi normalne rodziny).
3. Stopnie odpowiedzialności
Odpowiedzialny za pedofilię jest przede wszystkim pedofil. Jakiekolwiek zrzucanie odpowiedzialności na ofiarę jest obrzydłe. Tłumaczenie, że dziecko się przytulało albo potrzebowało miłości ojcowskiej jest chamstwem pierwszej klasy. Zwalanie winy na Internet, seksualizację, Zachód czy cokolwiek innego jest absurdem. Żaden zdrowy człowiek nie będzie myślał o dzieciach w kategoriach seksualnych. I jak ktoś tak myśli jest po prostu chory.
W kolejnym stopniu odpowiedzialnymi za to co się stało są rodzice czy opiekunowie dziecka. Potem najbliższa rodzina, znajomi i reszta. Jeśli ktoś zrobił krzywdę dziecku, to sprawą muszą się zająć przede wszystkim rodzice, rodzina, czy ci co sprawę znają. Czasem ludzie mają pretensje, że biskupi nie donieśli na prokuraturę. Ale dlaczego nie zrobili tego rodzice? Dlaczego tata dziecka nawet nie przywalił księdzu tak po prostu? Nigdy nie jest tak, że o pedofilii nie wie nikt tylko ofiara, ksiądz i biskup. Najczęściej między ofiarą a biskupem jest kilku czy kilkunastu świeckich, którzy o sprawie wiedzę. A skoro dziś w tak wielu z nas jest gniew i oburzenie, gdzie był ten gniew wtedy, kiedy dzieciom działa się krzywda?
4. Rozwój świadomości
Jeśli ci co znali te przypadki nie reagowali inaczej, to dlatego, że kiedyś nie patrzono na pedofilię tak jak patrzy się teraz. Nie uważano tego za tak wielką tragedię jak uważa się teraz. Zarówno rodzice, księża, biskupi jak i każdy kto wiedział, myślał pewno, że dzieje się krzywda, ale nie aż taka, żeby się angażować bardziej. To samo mamy dzisiaj z przemocą domową, z bijatykami za ścianą. To samo z aborcją. Jest pewne społeczne przyzwolenie. „Kompromis” aborcyjny. Do rozumienia tragedii trzeba dojrzeć. I pomagają dojrzeć do tego ofiary, które mówią o tym, pomagają filmy Sekielskiego czy Latowskiego. I daj Boże, że tych świadectw będzie coraz więcej, aż wreszcie zrozumiemy, jaka krzywda dzieje się dzieciom.
Błędem jednak ahistoryczności jest wymaganie od ludzi sprzed 40 lat, żeby mieli taką samą wrażliwość i wiedzę, jaką my mamy. I błędem jest osądzanie ich naszymi kryteriami. Trzeba było czasu, żeby dorosnąć do zakazu kary śmierci. Trzeba było czasu, by dorosnąć do tego, żeby nie bić dzieci. Trzeba było czasu, by zrozumieć krzywdę ofiar. Kiedyś normalną procedurą było przenoszenie na inną parafię. Tak jak w medycynie normalną procedurą do poł. XIX w. było niemycie rąk przez lekarzy. I się zarazki przenosiły.
W tym kontekście kompletnie absurdalne jest oskarżanie Jana Pawła II. To tak jakby ktoś oskarżył za 50 lat papieża Franciszka, że nic nie robił w kwestii aborcji, tylko mówił, że to jest złe i że trzeba się modlić.
To jest punkt, który uważam, że jest nam najtrudniej zrozumieć. Ale pomyślmy logicznie. Gdyby naprawdę powszechnie społeczeństwo uważało pedofilię za wielką tragedię, poradziłoby sobie z tym dużo szybciej niż z komunizmem. Wiecie ilu księży ludzie wywieźli na taczkach w ostatnich kilkudziesięciu latach? Wiecie ile delegacji było w kuriach na proboszcza czy wikarego? Jak coś ludzi wpienia na maksa, to naprawdę potrafią zrobić wiele.
5. Kościelna mafia
Niektórym jednak wydaje się, że nikt nie wie o pedofilii tylko my księża i biskupi. Jestem księdzem od 21 lat. O wszystkich przypadkach pedofilii, które poznałem przez te lata, dowiedziałem się z mediów. To jak mogłem kryć? Jeśli ktoś ma konkretne zarzuty, że dany biskup czy ksiądz kryje sprawę, utrudnia kontakt z prokuraturą czy zmusza do milczenia, to trzeba go ścigać.
Natomiast to, że w mediach bronimy się czasem przed atakiem wynika z prostego mechanizmu obronnego. Jesteśmy ludźmi jak wszyscy. Jak powiem „kobiety nie myślą”. to na pewno jakaś zacznie się bronić i oskarżać mnie o szowinizm. Tak samo gdy powiem: „nauczyciele to nieroby, lekarze to złodzieje”. To normalne, że przy takich uogólniających oskarżeniach, ktoś zacznie się bronić z tego środowiska. Ale to wcale nie jest dowód na żadną mafię i solidarność przeciw ofiarom.
6. Problem celibatu i klerykalizmu
Często mówi się, że przyczyną pedofilii jest celibat i klerykalizm. Nie zgodzę się, dopóki nie zobaczę badań naukowych. Większość pedofilii ma miejsce w rodzinach. Jak wytłumaczyć zatem pedofilie ojców, mężów, rabinów czy imamów? Pedofil jest chory nie dlatego, że żyje w celibacie, ale dlatego, że jest chory. Homoseksualista nie dlatego ma relację z mężczyzną, że nie ma kobiety, ale dlatego, że jest homoseksualistą. Ja bardzo lubię kobiety, ale nawet jakbym miał żyć w celibacie 1000 lat, to za żadne skarby nie ruszę dziecka.
To samo z klerykalizmem. To nie jest przyczyna pedofilii. To jakby mówić, że przyczyną wypadków samochodowych są drogi. Po pierwsze sprawcami pedofilii w 98-99% nie są księża, więc trudno mówi o klerykalizmie jako przyczynie. Po drugie, to kim jest ksiądz w społeczeństwie, to że jest w relacji przełożony podwładny do dziecka, to może wpływać na to, że ma łatwiejszy dostęp do dziecka albo, że społeczeństwu trudniej uwierzyć, że mógł to zrobić. Żaden jednak ułatwiony dostęp i autorytet nie wpłynie na księdza jak on pedofilem nie jest.
7. Problem realizmu teologicznego
Jeszcze bardziej złożoną jest sprawa natury ludzkiej. Ja wiem, że ludzie by chcieli, żeby księża i biskupi byli bezgrzeszni. I wiem, że to jest nasza wina, że zbyt często ukazywaliśmy kapłaństwo jak większą świętość. Nawet beatyfikowani i kanonizowani zazwyczaj byli duchowni nie świeccy. Problem w tym, że my może i jesteśmy trochę lepsi, ale nie jesteśmy i nie będziemy bezgrzeszni. Zdradzamy celibat może rzadziej niż mężowie żony. Alkoholików może mamy mniej niż społeczeństwo. Złodziei tak samo. Dlatego nie tyle trzeba się burzyć: dlaczego ksiądz zrobił to i to, ale szukać jak najlepszych reakcji na zło, które w takiej czy innej postaci niestety zawsze będzie. Bo Kościół nie jest muzeum świętych tylko szpitalem dla grzeszników.
I proszę was jako ksiądz, nie popełniajcie błędu tych, co walczą ze szczepionkami. To, że komuś szczepionki zabiły dziecko to tragedia, ale robić z tego ruch antyszczepionkowy, to droga do jeszcze większej tragedii. To że komuś ksiądz skrzywdził życie to dramat, ale odrzucenie z tego powodu Boga to droga do jeszcze większej tragedii.
8. Kwestia walki z Kościołem
Niektórzy mówią, że to wszystko walka z Kościołem, niszczenie autorytetu i polityczne interesy. Osobiście nie mam wątpliwości, że sposób ukazywania i walki z pedofilią w Kościele katolickim w USA, Irlandii czy Polsce, to część dobrze zorganizowanej kampanii. Tylko co z tego? My mamy zająć się przede wszystkim ofiarami u siebie. A że nie zajmowaliśmy się najlepiej, to cokolwiek pomoże nam bardziej pomagać pokrzywdzonym, to chwała mu za to. Bóg osądzi ludzi za intencje. Nas za to, co zrobiliśmy z ofiarami. To my mamy być światłem świata i pokazać światu jak się walczy z takimi problemami.
Oczywiście, trzeba też rozumieć tych, co bronią wizerunku Kościoła. I nie oskarżać ich, że się nie przejmują dziećmi. Robią to dlatego, że wiedzą, jakie są skutki uboczne takich narracji. Wielu księży nie chce już pracować z dziećmi. Wielu nie chce jechać na obozy i rekolekcje wakacyjne, bo się boi. Niszczy się naturalne odruchy dziecka i kiedy ono chce się przytulić do księdza, to my robimy uniki. Do Rzymu nie pojechałem na weekend parę lat temu z 13letnim siostrzeńcem, bo się bałem, co ludzie pomyślą. Już nie mówiąc o tym, że cokolwiek powiemy na temat seksualności i dzieci będzie rodziło odruch przeciwny. Rozumiem tych, co boją się o wizerunek Kościoła jak rozumiem lekarzy, którzy boją się, że ludzie pójdą za ruchem antyszczepionkowym.
9. Co zrobić teraz?
Najskuteczniejszym rozwiązaniem byłoby wszystkie sprawy od razu kierować na prokuraturę. To jest ich zadanie. Odsunąć księdza od dzieci aż do rozstrzygnięcia sprawy i dopiero wtedy rozpocząć proces kanoniczny. Tak jak z chorobą. Jak ksiądz ma wypadek to go wiozą do szpitala a nie do biskupa. A dopiero jak go wypiszą, to się można zastanowić co z nim zrobić. Podobnie z procesami o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Nie zaczynamy nigdy takich procesów, jeśli wcześniej nie było rozwodu cywilnego. Da się mieć takie prawo? Da się. Nie jest zadaniem Kościoła sądzenie przestępców przeciw prawo państwowemu. Od tego jest państwo i prawo. I od tego jesteśmy obywatelami. Zadaniem Kościoła jest sądzenie księży, którzy już zostali osądzenie przez państwo. Nikt nie miałby wtedy pretensji do biskupów i księży, że się źle zachowali.
10. Co ostatecznym celem?
Zadanie Kościoła idzie jednak dalej. I to jest najtrudniejsza część całego problemu. Bo ideałem nie jest wsadzenie do więzienia pedofila i zadośćuczynienie pokrzywdzonym ludziom. To jest konieczność, ale nie ideał. Ideał, do którego powinniśmy zmierzać jest podwójny: nawrócenie pedofila i przebaczenie ofiar. Może człowieka nie da się wyleczyć z pedofilii, ale nawrócić się na pewno może. Tak samo ofiara. Może wybaczenie sprawcy okazać się arcytrudne, ale nigdy nie powinniśmy tracić wiary, że jest ono możliwe. I trzeba wiele miłości ze strony ludzi Kościoła w stronę ofiar, by miłość wypalała skutecznie doznaną krzywdę. Sądy zostawić sądom a szukaniu nowych dróg do nawrócenia i do przebaczenia poświęcić się całkowicie. Bo dopóki pedofile się nie nawrócą i dopóki ofiary nie doświadczą łaski wybaczenia, zło nie zostanie zwyciężone dobrem.
[post_title] => O pedofilii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2463-o-pedofilii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-05-19 16:28:52 [post_modified_gmt] => 2019-05-19 14:28:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/05/19/2463-o-pedofilii/ [menu_order] => 2162 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [95] => WP_Post Object ( [ID] => 4061 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-03-15 23:51:29 [post_date_gmt] => 2019-03-15 22:51:29 [post_content] =>
15.03.2019
[post_title] => Droga Krzyżowa Wspólnoty [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2448-droga-krzyzowa-wspolnoty [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-03-15 23:51:29 [post_modified_gmt] => 2019-03-15 22:51:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/03/15/2448-droga-krzyzowa-wspolnoty/ [menu_order] => 2177 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [96] => WP_Post Object ( [ID] => 5790 [post_author] => 4 [post_date] => 2019-01-09 17:21:16 [post_date_gmt] => 2019-01-09 16:21:16 [post_content] =>Między ofiarą pedofilii a biskupem znajduje się zawsze kilka a często nawet kilkanaście osób i to świeckich, kóre wiedziały o tym, co się stało wcześniej niż jakakolwiek władza kościelna. Każda z tych osób jest również odpowiedzialna za krzywdę dzieci, jeśli nie zgłasza sprawy na policję.
Nie pomożemy ofiarom, jeśli będziemy powtarzać, że biskupi kryją pedofilów. Nie pomożemy dzieciom, jeśli będziemy powtarzać, że problem jest w kościelnej władzy. Problem jest w księżach i świeckich, biskupach i rodzicach tych dzieci. Problem jest w całym społeczeństwie, który nie reaguje na takie czy inne haniebne zachowania.
Jako ksiądz, proszę was, świeckich, zwłaszcza rodziców, zwłasza ojców, wykażcie się prawdziwą odwagą i męstwem. Żaden ksiądz nie może być wam droższy od waszych dzieci. Donoście na nas, ale nie plujcie na Kościół. Zgłaszajcie organom ścigania, ale nie traćcie wiary w Boga. Wsadzajcie nas do więzień, ale nie wychodźcie z Kościoła. My, księży sprawcy, nie jesteśmy Kościołem. Jesteśmy tylko najbardziej zepsutą cząstką Kościoła.
Jeśli komukolwiek naprawdę zależy na ofiarach, nie pozostawi bezkarnie sprawców. Jeśli komukolwiek naprawdę zależy na dzieciach, nie będzie widział oprawców tylko wśród duchownych. A jeśli komukolwiek naprawdę zależy na Bogu, nie zrezygnuje z Kościoła. Ani bowiem udawanie, że nie ma choroby, ani odrzucenie całej medycyny z powodu nawet najbardziej zepsutych lekarzy nie jest nigdy zdrowe. Jest zgodą na krzywdę innych i robieniem krzywdy sobie.
Jeszcze się nie zdarzyło w mojej historii z Twitterem, żeby tyle reakcji wywołało jedno zdanie: „Polsce bardziej potrzebny jest rozdział państwa od złodziei niż od Kościoła.”
Wiadomo, że każde hasła są uproszczające i mogą budzić skrajne reakcje. Dlatego dodam parę myśli w sprawie rozdziału Kościoła od państwa, skoro temat ten wydaje się tak aktualny.
Po pierwsze, Kościół jest rozdzielony od państwa w tym sensie, że ani władze Kościoła nie wpływają na rządy w państwie ani władze państwowe nie ingerują w rządzenie Kościołem. I co jak co, ale parlamentarzyści, którzy uchwalają ustawy powinni znać statystykę, ile z przegłosowanych ustaw zostało uchwalonych tylko dlatego, że tak chciała Konferencja Episkopatu Polski.
Po drugie, musimy ustalić pojęcia i raz na zawsze zrozumieć, że Kościół to jest wspólnota ludzi a nie biskupi i księża. A skoro państwo składa się z obywateli, to znaczy, że państwo polskie z 90% składa się z Kościoła katolickiego. To Kościół płaci państwu polskiemu największe podatki i to Kościół w dużej mierze utrzymuje państwo polskie. Jeśli chcemy całkowitego rozdziału Kościoła od państwa, to nie ma problemu. Katolicy mogą przestać płacić podatki i zorganizować sobie swoje przedszkola, szkoły, uniwersytety, szpitale, straż, a nawet swoją policję. Z tych wszystkich podatków, które wpłacamy jako obywatele do państwa, zorganizujemy sobie spokojnie życie bez wypominania nam, że my tylko bierzemy od państwa.
Po trzecie, każdy kto myśli wie, że nie da się rozdzielić całkowicie żadnej organizacji od państwa, tylko trzeba się dogadać. Sprawy między państwem a Kościołem są dogadane i o tym mówi m.in. konkordat. Czy jednak możemy pewne rzeczy zmienić jak chociażby kwestię religii w szkole? Pewno, że możemy. Potrzebne są jednak dwa warunki.
Najpierw musimy przestać kłamać. Bo mantra o tym, że państwo płaci księżom na ubezpieczenia, albo że Fundusz Kościelny to są pieniądze darowane Kościołowi przez państwo to jedno wielkie kłamstwo. W skróci to jest tak: Państwo ukradło Kościołowi po wojnie majątki na niebywałą skalę. W zamian zobowiązało się, że z tych kradzionych dóbr łaskawie będzie wydzielać co roku jakąś daninę. Ale teraz już nie chce. Tak jakby złodziej ukradł milion i co roku okradzionemu zobowiązał się wypłacać po tysiąc złotych. Niestety po 30 latach zaczął krzyczeć, że on nie ma zamiaru finansować okradzionego. Każdy normalny w Kościele wolałby, żeby państwo oddało nam to, co zabrało a nie wymachiwało co jakiś czas tekstami o Funduszu.
Drugim warunkiem dogadania się jest uczciwość intelektualna i wzajemność. Jeśli mamy usunąć religię ze szkół, to usuńmy też przygotowanie do życia w rodzinie, edukację seksualną, godziny wychowawcze, wykłady na medycynie, które promują antykoncepcję. Usuńmy finansowanie szpitali, w których ma miejsce aborcja i in vitro. Usuńmy wszelkie dotacje stowarzyszeń, czasopism, organizacji, zajęć i ludzi, które głoszą wartości niezgodne z nauką Kościoła.
Rozumiem, że niewierzących denerwuje, że z ich pieniędzy opłacane są lekcje religii. Niech jednak i oni zrozumieją, jak bardzo nas, katolików boli, że za nasze pieniądze opłacani są ludzie, którzy niszczą nas samych i to, w co głęboko wierzymy.
Jeśli nie będziemy kłamać, jeśli postawimy na wzajemność i uczciwość intelektualną, wtedy możemy wiele spraw poukładać na nowo. Dlaczego by nie? Ale jeśli w całej dyskusji o rozdziale państwa od Kościoła, chodzi tylko o hucpę, darujmy sobie. Szkoda życia na takie potyczki. Szkoda też śmierci. Bo to ona często decyduje, że ludzie wolą jednak nie zamykać sobie drogi przez Kościół do nieba. Nawet jeśli ono nie jest dla wielu tak pewne jak dopłata z budżetu dla partii politycznych. I to dopłata głównie z pieniędzy katolików.
[post_title] => Rozdział Kościoła od państwa? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2418-rozdzial-kosciola-od-panstwa [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2019-01-08 17:53:14 [post_modified_gmt] => 2019-01-08 16:53:14 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2019/01/08/2418-rozdzial-kosciola-od-panstwa/ [menu_order] => 2207 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [98] => WP_Post Object ( [ID] => 5786 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-12-27 17:44:33 [post_date_gmt] => 2018-12-27 16:44:33 [post_content] =>Nie mogę się nadziwić, dlaczego media co roku robią problem z kolędą. Od dziecka było to dla mnie jedno z najpiękniejszych wydarzeń. Dla rodziców też było to święto. Jako ministrant i lektor chodziłem po kolędzie 8 lat i ostatnią rzeczą, która by mi przyszła na myśl, byłaby ta, że ludzie mają z kolędą jakikolwiek problem. Skąd więc te problemy się wzięły?
Po pierwsze, ksiądz nie jest dla ludzi tak ważny jak kiedyś. Gdyby zamiast proboszcza czy wikariusza po kolędzie chodził papież, to ludzie by brali nawet wolne z roboty, żeby się zobaczyć. Tak jak kiedyś brali wolne na kolędę. I każdy by się cieszył, że całe 10 minut spędził tylko z naszą rodziną a nie narzekał, że krótko. Nawet gdyby chodził biskup diecezjalny albo jakiś ksiądz bardzo znany, no to z czystej ciekawości, ludzie chcieliby się spotkać. Dawniej ksiądz był autorytetem z samego faktu bycia księdzem i to powodowało, że ludzie chcieli, żeby do nich przyszedł.
Po drugie, ludzie są bardziej zniewoleni pieniądzem niż kiedyś. Bieda w Polsce za PRL-u była większa, ale każdy dawał księdzu kopertę i nikt nie robił z tego problemu. Wiedziano, że to podziękowanie za całoroczną pracę w parafii, za kazania, spowiedzi, nabożeństwa, pracę duszpasterską z dziećmi czy młodzieżą. I skoro korzystali cały rok za darmo (no bo taca niedzielna nie jest dla księży), to poczuwali się do okazania wdzięczności przy okazji kolędy. Każdy dawał ile uważał i nikt nie robił z tego problemu. Dziś większość też nie robi problemu, ale że jesteśmy bardziej uzależnieni od pieniędzy niż kiedyś, to nam żal każdego grosza, którego można by nie dawać. No i lamentujemy.
Po trzecie, ludzie nie są tak związani z parafią jak dawniej. Chodząc do różnych kościołów, zmieniając częściej miejsce zamieszkania, często bywa tak, że po kolędzie spotykają się ksiądz i mieszkańcy, którzy się wcześniej nigdy nie widzieli. I to powoduje średnie zainteresowanie. Ludzi nie obchodzą problemy parafii, bo do niej nie chodzą. I nie czują się też wdzięczni za pracę księży, bo dla nich ci konkretni księża nic nie zrobili. Ale, że wszystkie dokumenty załatwia się w Kościele przez parafię, to już z czystego pragmatyzmu warto by się zapoznać z księdzem z parafii. Tak na wszelki wypadek.
Po czwarte, tracimy wiarę w moc wspólnej modlitwy i kapłańskiego błogosławieństwa. Kiedy człowiek bardziej wierzył w Boga, wierzył też bardziej w siłę modlitwy i błogosławieństwa, które Bóg udziela przez księży. Trochę w tym może było i magicznego myślenia, może nawet lęku jak we Włoszech, gdzie w wielu miejscach boją się nie przyjąć księdza, żeby jakieś nieszczęście przez to nie przyszło na dom. Ale jakoś ludzie bardziej czuli, że jak się ksiądz pomodli i pobłogosławi, to ten nowy rok minie pod Bożą opieką. A przecież kto wierzący, to tej Bożej Opieki wyczekuje szczerze.
Od lat nie chodzę po kolędzie. Może są jakieś inne przyczyny, ale sam szczerze, nie mogę zrozumieć, czemu robić z kolędy problem. Super, że księża wychodzą do ludzi. Super, że odpowiedzialni za moją wspólnotę parafialną chcą spotkać się tylko z moją rodziną. Super, że można zagadać choć parę minut, podzielić się swoją wiarą i wątpliwościami, powiedzieć, co się myśli o parafii i przy okazji umówić się na dłuższą rozmowę, jak widać, że gość kumaty. Super, że ksiądz pobłogosławi mieszkanie i domowników na cały rok. I też super, że bierze kopertę, żebym ja nie musiał chodzić i dawać mu na plebanii czy w kościele. Przynajmniej mam z głowy to, że nie będę dłużnikiem tych, z których pracy korzystam.
[post_title] => Jaki problem z kolędą? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2410-jaki-problem-z-koleda [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-12-27 17:44:33 [post_modified_gmt] => 2018-12-27 16:44:33 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/12/27/2410-jaki-problem-z-koleda/ [menu_order] => 2215 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [99] => WP_Post Object ( [ID] => 5783 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-11-13 21:37:51 [post_date_gmt] => 2018-11-13 20:37:51 [post_content] =>Wierzę, że przyjdą czasy, kiedy w Kościele zapragniemy wrócić do Ewangelii i tych wartości, które chrześcijanie podziwiali przez wieki, nawet jak nie zawsze potrafili nimi żyć.
Zatęsknimy za głosem Jana Chrzciciela, o tym, że cudzołóstwo jest grzechem, zamiast szukać tego co dobre w grzechu.
Zatęsknimy za łzami św. Moniki i latami modlitw o nawrócenie syna, zamiast tłumaczyć, że przecież powinna się cieszyć, bo karierę robił na świecie i nie był złym człowiekiem.
Zatęsknimy za św. Antonim i Franciszkiem zostawiając wszystko, zamiast uzależniać każdy sukces od struktur i pieniądzy.
Zatęsknimy za św. Piotrem i Pawłem, zachęcając do nawrócenia Żydów, zamiast insynuowania, że każda droga jest dobra.
Zatęsknimy za Ewangelią o zgrzytaniu zębów i ogniu wiecznym nie dlatego, że zapragniemy piekła, ale już będziemy mieli dość wierzenia ludziom nie Jezusowi.
Zatęsknimy za tym, żeby nikogo nie nazywać ojcem, nauczycielem i mistrzem, zamiast budowania nagich szat kanonikom, prałatom, biskupom i papieżom.
Zatęsknimy za śmiercią za wiarę, mając dość kompromisów ze światem, które nikogo nie przyprowadzają do Boga.
Wierzę, że przyjdą czasy, kiedy zapragniemy wrócić do Ewangelii. I modlę się, żeby ta tęsknota nie stała się nigdy przyczyną rozłamu w Kościele
Paradoksy.
Demonstrują przeciw łamaniu konstytucji a nie demonstrują przeciw łamaniu Dekalogu.
Organizują manifestacje prolife a zabijają słowem tych, co się już urodzili.
Domagają się rozwiązania narodowców a nie przeszkadza im spacerowanie razem z tymi, co zabijają dzieci.
W Kościele mają Boga na ustach, a w domu urządzają seansy nienawiści..
Publicznie bulwersują się, że biskup nie wierzy papieżowi a uśmiechają się do zdjęć z Żydami, Muzułmanami i ateistami, którzy samego Jezusa uznają za kłamcę.
Nie ufają w dobre intencje Ojca Świętego a chcą, żeby w ich dobre intencje ufać.
Paradoksy.
Wchodzi siostra zakonna do biblioteki i zaczyna mówić do mnie na głos. Zaraz słychać z kilku stron:
- Sz, sz, sz..
Sam przykładam palec do buzi, żeby szeptem. Bo to biblioteka i nie wolno gadać. A ona spokojnie i tak samo głośno:
- A w kościele gadają na głos, to im nie przeszkadza?
Paradoksy.
A może to nie są paradoksy, ale najprostsze dowody, kto jest naszym Bogiem i co jest naszą Biblią Świętą.
Kara śmierci. Jak zostałem księdzem, tłumaczyliśmy, dlaczego czasem wolno. Teraz będziemy, że nigdy nie wolno. To nie problem. Zmieniają się czasy. Zmienia się wrażliwość. Duch doprowadza nas do całej prawdy. Osobiście lepiej, bo gdzieś tam w sercu zawsze było pytanie: jakim prawem możemy odebrać życie, skoro nie musimy?
Mnie jednak martwi jeszcze co innego. Jakim prawem skazujemy ludzi na dożywocie? Jakim prawem przy okazji karzemy społeczeństwo, które musi płacić na utrzymanie skazanych tyle lat? A przede wszystkim czy życie bez nadziei na zmianę jest naprawdę bardziej ludzkie niż śmierć? Przecież życie nie jest największym darem, bo inaczej ludzie nie umieraliby za ojczyznę, za wiarę i nie popełnialiby samobójstw, gdyby życie było największą wartością. A nią nie jest. Największą wartością jest życie godne, wartościowe, życie, które niesie nadzieję. Dla takiego życia warto nawet umrzeć. A jeśli największą wartością nie jest życie, ale życie wartościowe, to największą karą nie jest kara śmierci, tylko skazanie na życie bez sensu. Jakim więc prawem skazujemy ludzi na życie pozbawione nadziei na zmianę? Czy nie robimy czasem tego prawem silniejszego, który decyduje o słabszym, czyli takim samym prawem, jakie zastosował przestępca, który będąc silniejszym nad słabszym popełnił przestępstwo? Złapany przestępca staje się ofiarą poniekąd społeczeństwa, które siłą i przemocą wymusza na nim nie to, co jest dla niego dobre, ale to co jest dobre dla społeczeństwa. Czy więc paradoksalnie wymiar sprawiedliwości nie jest jakąś alternatywną formą popełniania przestępstw? Czy dożywocie nie jest formą okrutnej przemocy, skazania człowieka na lata beznadziei, na życie, które może być gorsze od śmierci? Czy mamy do tego prawo? I czy naprawdę we wszystkich przypadkach chodzi o słusznę obronę własną przed niebezpiecznymi ludźmi?
Jedyne co nas usprawiedliwa to wiara, że życie szczęśliwe nie zależy od warunków zewnętrznych. I jeśli więzień chce, to się może zresocjalizować, nawrócić i cieszyć wewnętrzną wolnością. Czy jednak to, że niektórzy będą w stanie osiągnąć taką wewnętrzną wolność daje nam prawo do zewnętrznego zniewolenia?
A może my jesteśmy po prostu leniwi. Wszystkie przestępstwa umiemy karać tylko pieniędzmi lub kratkami, bo się nam nie chce szukać takich kar, kóre byłyby najbardziej pomagające nie tylko ofiarom ale i przestępcom.
Każdy mężczyzna powinien mieć kobietę. Nawet ksiądz. I tego nie powiedziałem ja, ale sam Pan Bóg: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2,18). I każdy mężczyzna kobietę ma. Tylko, że ma na różne sposoby. Jak mają kobiety księża?
Jedni mają kobiety za największe zagrożenie wszystkiego. Opowiadają o nich sprośne żarty, dają jako negatywny przykład różnych opowieści, dokuczają przy każdej okazji, wygłaszają teorie na temat niższości kobiet i unikają spotkań z nimi jak diabeł święconej wody. Jak to mówił jeden z rektorów seminarium: „Kleryk może traktować kobietę na dwa sposoby. Może ją traktować przedmiotowo, bawić się nią i nie traktować jej poważnie. To jest zły sposób. Ale może też kleryk o kobiecie myśleć poważnie, wchodzić w głębszą relację, planować coś poważniejszego. I ten sposób traktowania jest jeszcze gorszy.”
Inni mają kobiety poprzez zapomnienie. Cały pociąg i naturalne pragnienia zamieniają w pracę. Nie myślą źle o kobietach, bo nie mają kiedy. Robota. Malowanie. Zakupy. Kolejne artykuły, konferencje, wyjazdy i podróże. Spotkania koleżeńskie do późna i od rana. Najbardziej nie lubią wakacji. Zwłaszcza na morzem. Gubią się wtedy jak góralka w Hongkongu. Wtedy wolą zapić wszystko, nawet bardziej niż górale.
Inni mają kobiet wiele, bo wiedzą, jak to mówią Włosi, że problemem nie są „ragazze” (dziewczyny) tylko „la ragazza” (ta jedna dziewczyna). Animatorki i uczennice, panie od Koła Różańca i koleżanki z Oazy, studentki i prawie emerytki dają tyle kobiecości przez obecność, uściski, prezenty i uśmiechy, że ksiądz się czuje jak ryba w wodzie, zapewniony niewieścią zazdrością, że żadna nie pozwoli drugiej być bliżej niż inne.
Inni stawiają na duchowe córki. Niektórzy zakładają zakony, instytuty czy zgromadzenia. Inni ograniczają się do robienia krzyżyków na czole, wspólnego odmawiania brewiarza przy świecach i półmroku, bez końca wałkując temat Franciszka i Klary i mówiąc o miłości zasadniczo Bożej. Gdyby to jednak nie kobiety, ale mężczyźni tworzyli te grona, nikt nie zapaliłby świecy i sale nie potrzebowałaby żadnego półmroku.
Inni zostali w domu. Mama i siostry. Czasem babcia, potem siostrzenice i bratanice. Kobiety są i bezpieczeństwo jest. Codzienne telefony, wizyty co dwa dni. Bo chore. Bo potrzebują opieki. Bo trzeba załatwić malarza, hydraulika i elektryka. Imieniny i urodziny. Prezenty i prezenty. To nic, że w domu ojciec, szwagier, kuzyn. To ksiądz jest tym, który jest, który był i który przychodzi. Przywiązany do pępowiny trzy razy bardziej niż do stuły.
Inni stawiają na wyjątkowe relacje. Dawniej okazją były gospodynie. Mama, siostra, dziewczyna, wszystko w jednym pakiecie. Pranie i sprzątanie. Gotowanie i wakacje. Parafie biskup może kazać zmienić, ale nie gosposię. Dzisiaj trudno o nie, ale może siostra zakonna, może koleżanka, której nie zaszkodzi bycie starą panną. I próba tworzenia przyjaźni, która skończy się obojętnością albo miłością z jednej, z drugiej czy z obu stron na raz. Zmaganie na granicy męskości i celibatu. Godziny poświęcone tylko jednej osobie. Czasem nawet więcej niż samemu Bogu.
Inni jeszcze liczą kapłańskie lata od przygody do przygody, od zakochania do zakochania. Co wioska, to troska. Zamiast uwierzyć raz na zawsze w to, co się przyrzekło albo zakochać się raz i porządnie, ożenić się i mieć dzieci, dwadzieścia razy próbują miłości a żadna z nich ni Boża ni ludzka. Próbują kobiety jak pszczoła kwiaty i może trochę miodu nazbierają, ale Bóg wie, ile kwiatków przy okazji niejeden truteń nadepnie.
Inni stawiają na wirtualne dziewczyny. Filmy i obrazki. Aktorki i beztalencia. Strony i stronki. Czaty i kamerki. Zamknięci w pokojach własnego zniewolenia liczą dni od spowiedzi do spowiedzi. Przedstawiciele pokolenia, których nie brak w żadnym zawodzie ani wśród żonatych. Skutki uboczne rozwoju techniki z osobistym charyzmatem wiecznego niewyspania.
Jeszcze inni prowadzą podwójne życie. Niestety. O nich nie ma co pisać. Bo i tak wiele o nich piszą inni. Za nich trzeba się najwięcej modlić.
Każdy ksiądz ma kobietę. Każdy na swój sposób. I nie da się wszystkich przypadków zmieścić w deklinacji. Patrząc jednak uczciwie na siebie, kobiety, Ewangelię i Kościół, chcielibyśmy pragnąć, modlić się i dojrzewać do tego ideału, w którym kapłan to alter Christus a Oblubienicą jego Kościół. Kochać Kościół jak żonę, szukać ciepła w ramiona jego wielu członków, wchodzić w najbardziej intymną relację w czasie Eucharystii i spalać się dla dzieci zrodzonych we chrzcie, jak dla swoich własnych, nie bojąc się zarazem bliskości Marty i Marii a nawet Marii Magdaleny, to jest chyba Dobra Nowina o kobietach księży.
[post_title] => Kobiety księży [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2372-kobiety-ksiezy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-08-23 17:24:16 [post_modified_gmt] => 2018-08-23 15:24:16 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/08/23/2372-kobiety-ksiezy/ [menu_order] => 2252 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [105] => WP_Post Object ( [ID] => 5775 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-07-20 19:33:29 [post_date_gmt] => 2018-07-20 17:33:29 [post_content] =>Wywiad "To nie jest walka amuletów" ukazał się w porządnej gazecie katolickiej, więc nie wszystkie myśli przeszły, bo niektóre zbyt jaskrawe. Chciałbym jednak tutaj zamieścić to, co wydawało mi się jeszcze ważne, już tylko na swoją własną odpowiedzialność.
1. Człowiek, który wszędzie widzi diabła, najprawdopodobniej znajduje się w piekle. Lepiej, żeby stamtąd wyszedł. Po śmierci będzie za późno.
2. Zagrożeniem duchowym może być nawet Eucharystia. Często myślę o tym fragmencie: „Po spożyciu kawałka chleba wszedł w niego szatan” (J 13,27). Czy to nie tak, że Judasz przyjmując Eucharystię przeciwko Chrystusowi otwiera się na świat ciemności? W środku samego Wieczernika wchodzi szatan. Albo ten św. Pawła:
„Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was jest słabych i chorych i wielu też pomarło." (1 Kor 11,27-30).
3. Czy powieszę pentagram w kościele?
– Powiem tak: swastyki były nieodłącznym elementem kultury Podhala, skąd pochodzę, nazywane były krzyżykami niespodzianymi. Przyszły dawno przed Hitlerem. Czy fakt, że naziści „zepsuli” swastykę, oznacza, że mamy teraz zniszczyć wszystkie wytwory podhalańskiej kultury?
Czy powieszę pentagram czy nie to zależy. Bo świat jest relacyjny i obiektywna jest tylko relacyjność. Bóg jest relacyjny: Ojciec, Syn i Duch Święty. Można to porównać do małżeństwa. Tym, co was łączy, jest miłość, Bóg. Cała reszta, czyli praca, miejsce zamieszkania, nawet liczba dzieci, jest relacyjna, zależna. Jeśli jedzenie mięsa będzie gorszyło mojego brata, nie będę go jadł. Jeśli nie będzie gorszyło – zjem. Ktoś powie: „Co za faryzeusz!”. Tymczasem to nie faryzeizm, ale umiejętność oceny, czy dana rzecz jest dobra dla mnie i dla mojego brata jest wyrazem miłości.
Nie zawieszę w kościele pentagramu, bo wiem, że część ludzi będzie go kojarzyła ze złem. Zamiast myśleć o Bogu i się modlić, będzie się albo dołować, albo wkurzać i zastanawiać, czy iść na skargę do biskupa. Gdyby zgorszeniem dla ludzi był krzyż, to może i krzyże przestalibyśmy wieszać. Niezaangażowana religijnie osoba powie: „Skandal! Niemal nagi facet wisi na drzewie!”. Ale my wiemy i się przyzwyczailiśmy, że krzyż to znak miłości i zbawienia, więc go chętnie wieszamy, choć sam w sobie kontrowersyjny jest. Natomiast w pokoju to sobie mogę zawiesić pentagram, jak sobie kupię w Samos czy Sydonie. Będzie mi pamiątką po Pitagorasie, bo lubię matematykę.
4. Może powinniśmy przeprowadzić w Kościele ofensywę i wszystko, co zostało poświęcone złym duchom, poświęcić Duchowi Świętemu. Przynieśmy pierścienie Atlantów z całego świata i ogłośmy, że odtąd są to obrączki św. Marii Magdaleny. Pokropmy wodą święconą pentagramy – teraz będą to znaki św. Wojciecha. Czy nie mamy mocy Bożej, by moc zła, którą ludzie wiążą z tymi przedmiotami zamienić na chwałę Boga wszechmogącego?
5. Zagrożenia duchowe to doskonała pożywka dla zalęknionych rodziców. Największą tendencję do wchodzenia w tę specyficzną „teologię lęku” mają:
a) ludzie, którzy naczytali się albo głupot albo przesadnie interesowali się zagrożeniami, gubiąc balans między zaufaniem a zdrowym lękiem (nie paranoją). Przecież jakby tak kobiety czytały latami tylko o zagrożeniach ciąży, to by się im odechciało nawet samego poczęcia.
b) po drugie ludzie, którzy nie lubią myśleć. Chcieliby być jak materia, bo nie musieliby się zastanawiać i podejmować żadnych decyzji. Woleliby żyć na poziomie instynktów, być jak krowa, która ma mleko, trawę i cielę i nie musi myśleć. Egzystencjalnie jest ustatkowana. Taki chrześcijanin chce mieć 77 przedmiotów dobrych w domu, 66 złych wyrzucić, bo wtedy wydaje mu się, że jest pewnym swojej wiary. Tylko że taki człowiek traci najpiękniejszy wymiar człowieczeństwa: sapiens!
6. Jeśli dziecko się nie sparzy, to nie pozna życia. Trzeba je chronić, ale mieć do tego zdroworozsądkowe podejście. Miłość musi być mądra. Matka Boska ani razu się nie objawiła, aby przestrzec ludzkość: „Te grzyby są trujące!”. A wiesz, ilu ludzi zmarło na grzyby? Dlaczego Bóg pozwolił na takie zagrożenie? Trzeba wziąć z Pana Boga trochę tego dystansu, nie przejmować się za bardzo dziećmi, bo i tak wiele rzeczy zapomną a przede wszystkim zacząć więcej myśleć, bo nie ma większego pozoru zła jak niemyślenie.
7. Powtarzanie w kółko: „To jest złe, to jest złe, to jest złe!” krzywdzi nie tylko mnie, ale także innych ludzi, którzy dowiadują się, że coś jest rzekomo złe i zaczynają się bać albo nawet wierzyć w moc zła. Więc może jednak kupią sobie jakiś amulet, pochuchają na niego i pogłaszczą, aby nie stała im się krzywda. Niestety, panika w sprawie zagrożeń duchowych jest symptomem zaniku wiary z Jezusa.
8. Każdy ma prawo być zniewolony lękiem. Takiej osobie można powiedzieć: „To twoja sprawa, ale nie narzucaj tego innym. Szanuję, że uważasz, że to zagrożenie duchowe. Ale pokaż mi swoim życiem, jak jesteś szczęśliwy, jak kochasz Boga i ludzi”. Tak jak mogę powiedzieć, o tych, co widzą zagrożenie w górach: „Szanuję, że boisz się chodzić po górach, ale pokaż mi na jakie szczyty zaprowadził ci twój lęk”.
[post_title] => Dodatek do wywiadu o zagrożeniach duchowych [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2366-dodatek-do-wywiadu-o-zagrozeniach-duchowych [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-07-20 19:33:29 [post_modified_gmt] => 2018-07-20 17:33:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/07/20/2366-dodatek-do-wywiadu-o-zagrozeniach-duchowych/ [menu_order] => 2258 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [106] => WP_Post Object ( [ID] => 5772 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-06-26 07:41:28 [post_date_gmt] => 2018-06-26 05:41:28 [post_content] =>Jednym z największych argumentów za istnieniem duszy jest ból. Co więcej, bóle duszy mają bardzo wiele wspólnego z bólami ciała.
Gdy uderzymy się o kant, złamiemy nogę, zaczną nas boleć zęby albo serce coś szwankuje, odczuwamy odpowiednie bóle i czasem trzeba miesięcy, żeby dojść do zdrowia. Tak samo z duszą. Gdy ktoś nas zrani słowem, oszuka, odrzuci, gdy umiera bliski lub porażka przytrafi się znowu, wtedy zaczyna boleć dusza, czasem parę godzin czy dni, a czasem nawet miesiące i lata.
I jakoś radzimy sobie z tym bólem duszy od tysiącleci, ale byłoby pożyteczne, gdyby tak jak rozwinęła się medycyna ciała, rozwinęła się jeszcze lepiej medycyna ducha. Są już przyjaciele, rodzina, psychologowie czy terapeuci, ale marzy mi się, żeby powstawały kliniki ducha z przeróżnymi specjalizacjami: zazdrościologia, nienawiściologia, stratologia, bezsensologia, itp. I kiedy przykładowo strasznie cię boli przegrana sportowa, taki lekarz duchowy pobadałby przyczyny, objawy i skutki i przepisał coś przyspieszającego zdrowienie.
A skoro lekarstwa na bóle ciała są materialne, to lekarstwa na bóle duszy powinny być duchowe. Niestety w tych naszych domowych sposobach leczenia duszy najczęściej popełniamy ten błąd, że to co duchowe chcemy leczyć tym, co cielesne: od pieniądza po alkohol skończywszy. A przecież leczyć duszę materią, to tak jakby leczyć zęby życzliwością.
O duszę warto koniecznie zadbać, bo dusza jest nieśmiertelna a chyba nie ma nic gorszego nic nieśmiertelnie chora dusza.
[post_title] => Bóle duszy [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2358-kliniki-duszy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-06-24 08:38:18 [post_modified_gmt] => 2018-06-24 06:38:18 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/06/24/2358-kliniki-duszy/ [menu_order] => 2266 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [108] => WP_Post Object ( [ID] => 5767 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-05-03 12:47:06 [post_date_gmt] => 2018-05-03 10:47:06 [post_content] =>3.5.2018
"Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy. I w Ostrej świecisz bramie!"
Ta sama pisała wiersze Słowackiemu:
"Nigdy z królami nie będziem w aliansach,
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi,
Bo u Chrystusa my na ordynansach – Słudzy Maryi."
Ta sama dyktowała Konopnickiej:
"Nigdym ja ciebie, Ludu, nie rzuciła,
Nigdym ci mego nie odjęła lica.
Jam po dawnemu moc Twoja i siła.
Bogarodzica!"
Szymon Hołownia napisał w Tygodniku Powszechnym (10.04), że nigdy nawet „po najgłupszych kazaniach” czy „największych skandalach” nie miał pokusy, żeby zostawić Kościół aż do momentu, w którym przeczytał to, co Węgrzyniak napisał na temat ks. Stańka.
Zdziwiłem się smutnie i podwójnie. Raz, że chociaż nie spotkaliśmy się z panem Szymonem w realu, to jednak lubimy się i cenimy wzajemnie, o czym i on i ja, pisaliśmy już nieraz. Po drugie, różne teksty mi się przytrafiały, ale żeby refleksja, w której staram się po prostu zrozumieć człowieka, kiedy z wielu stron padają na niego kamienie, była bardziej gorsząca niż pedofilia, niż afera z Paetzem, działalność Natanka czy Międlara, współpraca z komuną, niejasności finansowe, czy Bóg wie jakie draństwa w Kościele, to jakoś nie mogę pojąć. Ale że pan Hołownia na końcu pisze, że „ksiądz Wojciech z pewnością to zrozumie”, to chcę napisać, że rozumiem i dlaczego rozumiem Hołownię.
Po pierwsze, rozumiem, bo tekst Szymona Hołowni jest publicystyką. A publicystyka nie ma się zajmować tym, co dobre, czy obiektywnie słuszne, tylko tym, co niezwyczajne, skandaliczne, bo inaczej nie będą czytać. Tygodnik Powszechny zacząłem czytać w 1989 roku w pierwszej klasie w liceum. A tu po prawie 30 latach staję się nawet bohaterem felietonu. Czy to z tego względu, że powstała nowa wspólnota, o nowym programie formacyjnym, gdzie prawie 300 osób od matury do emerytury chce żyć w Kościele jak w rodzinie? Czy może z tego względu, że od wielu lat prawie setka ludzi przyjeżdża na kręgi biblijne, może jedyne płatne w Polsce, bo pieniądze przesyłamy na edukację biblijną na misjach? Czy może poszło o Przewietrzenia Duchowe, na które nie trzeba dwóch dni, żeby wszystkie miejsca zostały zajęte? A może o sposób czytania Pisma Świętego, bo ponad tysiąc kazań, medytacji, konferencji, refleksji i wierszy znajduje się na mojej stronie, więc ktoś wpadł na pomysł, żeby znaleźć klucz hermeneutyczny księdza biblisty? Nie. Bo w publicystyce nie chodzi o to. Był temat kazania ks. Stańka na topie. Nie można było już o nim pisać, bo napisało wielu. To napiszmy, co Węgrzyniak napisał, bo to pachnie skandalem. Ktoś powie, ale przecież Węgrzyniak nie jest tematem nośnym. Pewno, że nie, ale już decyzja na odejście z Kościoła Hołowni, to jest mega sensacja. I to nic, że załagodzona tym, że na końcu pisze, iż nie odejdzie. Ważne, że w wersji bezpłatnej przez parę dni tekst urywał się na słowach: „Jeśli tak ma myśleć mój Kościół, nie będę w stanie się w nim odnaleźć, nie ma tu dla mnie miejsca. Emigruję”. To, że nie chodzi o prawdę tylko sensację wyszło potem w komentarzu na FB. Hołownia napisał: „ani nie odszedłem z kościoła, ani odejść nie zamierzam, a jak sobie radzę z tym, że choć czasem - po takich tekstach jak ten ks. WW - mam ochotę rzucić, a nie rzucam - o tym właśnie piszę”. To jak to w końcu było, w komentarzu pisze, że po takich tekstach jak mój (czyli było ich wiele) ma ochotę rzucić a w felietonie napisał, że nigdy dotąd nie miał ochoty odejść? (czyli mój był pierwszy) Chodziło o sensację, więc taką formę wybrał.
Po drugie, rozumiem, bo Szymon Hołownia jest człowiekiem zapracowanym, więc nie ma wiele czasu. A trzeba czasu, żeby przeczytać tekst raz i drugi raz, spokojnie i ze zrozumieniem.
To prawda, że refleksję „Starać się zrozumieć” zamieszczono na pressmania.pl, ale ani nie pisałem dla tej strony, ani mnie o to nie prosili. Teksty piszę na wegrzyniak.com i na blogu Gościa Niedzielnego. Są tacy jak Deon.pl, którzy zawsze pytają, czy można przedrukować, są i inni, o których publikacji nic nie wiem. Mnie się wydaje, że jest różnica, czy to powiedzieli w TVN za TVP czy w TVP za TVN, czy tekst ukazał się w Gościu czy w Wyborczej. Oczywiście to nie jest żaden duży problem, ale zdradza to, że autor nie miał czasu, żeby napisać jak jest, więc napisał jak widzi.
O wiele większym problemem jest stwierdzenie, że odrzuciła go „wizja Kościoła, sposób czytania i rozumienia Ewangelii, jaki [Węgrzyniak] zaproponował (jako właściwy księdzu Stańkowi)”. Może ja nie umiem czytać, ale ja to rozumiem, że według Hołowni, Węgrzyniak i Staniek mają taką i taką wizję Kościoła. To nic, że ja piszę: „próbuję zrozumieć”, „nie mówię, że rozumiem. Nie mówię, że się zgadzam. Nie mówię, że nie boli.” Skoro bowiem staram się zrozumieć motywacje drugiego (może nawet błędnie), to rzekomo mam takie same poglądy. Czyli gdyby Hołownia pisał, że nacjonaliści wypaczają sens Ewangelii, to ja mógłbym napisać, że Hołownia i nacjonaliści wypaczają sens Ewangelii. Gdyby napisał, że nastolatek miał trudne dzieciństwo co może tłumaczyć wulgarne zachowanie nastolatka, to znaczy, że autor pochwala takie zachowanie. Gdyby Jezus powiedział „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień”, to ja mógłbym napisać: Jezus pochwala cudzołóstwo. Ja w tym nie wiedzę logiki. I myślę, że żaden człowiek, który umie lepiej czytać niż pisać, tak tego nie opisze.
Po trzecie, rozumiem, bo to jest bardzo czuły punkt Szymona Hołowni: Papież Franciszek, sprawa imigrantów czy pomoc ubogim. A wiadomo, że jakiekolwiek krytyczne czy inne zdanie na to, co dla nas jest bliskie powoduje taką a nie inną reakcję. Jak reagują mamy, kiedy się im mówi cokolwiek złego o dzieciach. Jak zareagował Węgrzyniak, kiedy czytał niektóre interpretacje biblijne o. Szustaka czy bpa Rysia. Tak działamy i to rozumiem. Nie jesteśmy w stanie wyłączyć emocji - także negatywnych i zaślepiających prawdę – kiedy dotykają nas w najbardziej czułe miejsca. Dobry Szymon pisze: „głoszenie Ewangelii bez nakarmienia umierającego z głodu (a wielu takich widziałem) to – moim zdaniem – bluźnierstwo”. Ale gdzie ja napisałem, że Kościół ma głosić Ewangelię a nie karmić głodujących? Przecież stwierdzenie „Zadaniem Kościoła jest przede wszystkim głoszenie Ewangelii” nie oznacza, że Kościół nie ma pomagać biednym. Przecież zdanie: „Zadaniem rodziców jest przede wszystkim kochać dzieci” nie oznacza, że rodzice nie powinni karmić dziecka. To samo, jeśli chodzi o zarzut konceptu chrześcijaństwa „jako ekskluzywnej grupki, o którą świat ma teraz dbać jak o relikwię”. Tak samo nieprawdziwy. Równie dobrze mógłbym napisać o koncepcie chrześcijaństwa jako „ekskluzywnej grupki zajmującej się tylko i wyłącznie pomocą materialną”. Rozmowa o czułych punktach powoduje nieraz taką a nie inną reakcję. I to rozumiem.
Po czwarte rozumiem, bo mamy trochę inne spojrzenie na Ewangelię. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że my ją „zupełnie inaczej ją odczytujemy”, bo myślę, że jesteśmy o wiele sobie bardziej bliscy niż ci, z którymi pan Szymon dzieli podobne poglądy. Ale zapewne mamy trochę inne spojrzenie.
Na przykład na definicję „radykalnego miłosierdzia”. Hołownia pisze: „Jedynym testem, jaki może dziś przekonać ludzi do prawdziwości Ewangelii, jest radykalizm miłosierdzia.” Dla mnie radykalne miłosierdzie to niekoniecznie wyjazd na misje, przyjęcie obcego czy bezdomnego. Bo to może być równie dobrze pasją, osobistym powołaniem, radością takiego a nie innego funkcjonowania. Dla mnie radykalizm miłosierdzia zaczyna się tam, gdzie zaczyna się krzyż. Cierpieć osobiście z miłości do drugiego - to jest radykalizm. Czyli nie tyle w ilości działania co w wielkości cierpienia mierzy się radykalizm. Stąd pomoc trędowatym może być mniej radykalna niż wybaczenie swojemu ojcu. A powstrzymanie się od hejtu na politycznego przeciwnego może być w konkretnym przypadku większym radykalizmem niż wpłata na umierających.
Innym przykładem jest sprawa „dzieci Bożych”. Hołownia nie zgadza się z tym, że „ktoś wierzący inaczej dzieckiem naszego Boga nie jest”. Ja na to patrzę inaczej. Dlaczego Jezus mówi do rodaków: „Diabła macie za ojca” (J 8,44)”? Dlaczego św. Jan pisze „Dzięki temu można rozpoznać dzieci Boga i dzieci diabła (1 J 3,10)? Dlaczego Paweł pisze: ”Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem” (2 Kor 5,17) i dlaczego Kościół powtarza od wieków, że to przez chrzest stajemy się dziećmi Boga? Dlatego, żeby dzielić się prawdą, że wiara w Chrystusa przynosi fundamentalną zmianę w człowieku: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec. Zostaliśmy nazwaniu dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1 J 3,1). I ja rozumiem, że ze względów dialogicznych dialog mówi się, że „wszyscy są dziećmi Bożymi”. Ale niewątpliwe jest to punkt widzenia, w którym się różnimy.
Na koniec dwa obrazki. Jeden z ostatniego tygodnia.
W zeszłą niedzielę przyszła do mnie kobieta ze Wschodu, muzułmanka rodem. Studiowała w Polsce polonistykę i kazali im czytać Biblię. A tam Bóg pyta Adama: „Gdzie jesteś?”. Ten mówi: „Przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się” (por. Rdz 3,9-10). W tych słowach znalazła się cała. Pustkę od wielu lat zrozumiała jako ucieczkę od prawdziwego Boga. Przyjęła chrzest. Zachwycona Polską i Polakami, ich pokojem serc i zachowaniem mężczyzn. Szuka jednak od wielu lat kierownika duchowego. Jedni księża są wg niej bardzo ortodoksyjni, ale mało w nich miłości. Inni są bardzo życzliwi, ale nie dbają o wiarę. Węgrzyniakowi przygląda się od jakiegoś czasu i twierdzi, że spotkała kogoś, kto ją poprowadzi. Wiem, że tak głupio o sobie pisać, ale za to lubię też Boga. W tym samym tygodniu, w którym Hołownia chce odejść z Kościoła ze względu na rzekomy stosunek Węgrzyniaka m.in. do islamu, przychodzi kobieta, która zna świetnie islam i to przychodzi akurat do Węgrzyniaka.
Drugi obraz z Biblii. Marek był z Pawłem i Barnabą w czasie podróży pierwszej misyjnej, ale zrezygnował przed końcem. Kiedy zamierzano wyruszyć w drugą podróż „Barnaba chciał również zabrać ze sobą Jana, zwanego Markiem; ale Paweł prosił, aby nie zabierać tego, który odszedł od nich w Pamfilii i nie brał udziału w ich pracy. Zaostrzył się spór, tak iż oddalili się od siebie wzajemnie: Barnaba zabrał Marka i popłynął na Cypr, a Paweł dobrał sobie za towarzysza Sylasa i odszedł, polecony przez braci łasce Pana.” (Dz 15,37-40). Co w tej historii jest najpiękniejsze? Że Paweł jest świętym, Barnaba jest świętym, Sylas jest świętym i świętym jest Marek. Bo święci to tacy ludzie, którzy czasem nie mogą ani żyć ani pracować z innymi świętymi. I jestem głęboko przekonany, na ile znam wszystkich czterech, że Franciszek będzie w niebie, Staniek będzie w niebie, Hołownia będzie w niebie i Węgrzyniak będzie w niebie.
Idziemy na ten sam szczyt, chociaż może różnymi ścieżkami. A kiedy ścieżki się nam przetną, nie rzucajmy na siebie kamieni, ale starajmy się zrozumieć. Być może po to, żeby zacząć iść czyjąś drogą, albo może po to, by dalej iść konsekwentnie swoją, a już na pewno po to, żeby zrozumieć, że moja ścieżka nigdy nie jest ścieżką jedyną.
[post_title] => Rozumiem Hołownię [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2324-rozumiem-holownie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-04-23 08:34:02 [post_modified_gmt] => 2018-04-23 06:34:02 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/04/23/2324-rozumiem-holownie/ [menu_order] => 2297 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [110] => WP_Post Object ( [ID] => 5766 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-04-23 07:20:51 [post_date_gmt] => 2018-04-23 05:20:51 [post_content] =>Ostatnio gdzieś tam widziałem wezwania do wychodzenia z kościoła z powodu księdza. I pewnie czasem trzeba wyjść, bo skoro ciało może niekiedy zasłabnąć, to dlaczego nie miałby prawa słabnąć duch. Zastanawiam się tylko czy to działa w dwie strony. Bo tak jak wierni czasem mają ochotę wyjść, tak my czasem nie mamy ochoty nawet wchodzić.
Czasem nikt nie odpowiada na Mszy, czasem nikt nie przystępuje do Komunii, czasem żują gumę i z założonymi nogami oglądają Przeistoczenie. Czasem tak hałasują, że ciężko samego siebie usłyszeć. Czasem aż słychać milczącą niewiarę. Ale nigdy nie przyszło mi nawet na myśl, żeby wyjść, żeby zostawić ludzi z tego powodu jacy są. W tym sensie uważam, że relacja ksiądz-wierny zawsze będzie bardziej ojcowska niż partnerska. Tak przynajmniej rozumiem kapłaństwo - być wiernym ludziom pomimo wszystko. Słabość i grzech drugiego traktować jako wezwanie do wierności i osobistego nawrócenia. Nie przestać być ojcem pomimo marnotrawnych synów i nie przestać być pasterzem pomimo zabłąkanych owiec. Bo dzieci mają prawo do wieku dojrzewania. Ojcowie powinni już być dojrzali.
Módlcie się za nas, księży, żebyśmy bardziej przypominali Dobrego Pasterza niż zabłąkane owce. A Wy, pozostańcie po prostu owcami. Znajdziemy was, nawet jak się zabłąkacie. Tylko nie zamieniajcie się w wilki.
Nie każdy syn marnotrawny kończy tak dobrze jak ten z Ewangelii.
Pewien syn marnotrawny powiedział sobie: "Zabiorę się i pójdę do mego ojca". I poszedł. Jednak w drodze napadli na niego zbójcy i zostawiwszy na wpół umarłego odeszli. Przechodził tą drogą kapłan i lewita, więc nie pomogli. Samarytanin nie przechodził, bo nie miał czym wybrać się w podróż, pożyczywszy wcześniej oślice Jezusowi na Niedzielę Palmową. Więc na wpół umarły, umarł całkiem.
Inny syn marnotrawny wracał do domu przez Siloam akurat wtedy, kiedy zawaliła się wieża i zabiła 18 ludzi. Był jednym z ofiar.
Jeszcze inny wrócił do domu, ale naprzeciw wybiegł mu nie ojciec ale starszy brat. I zabił go, mówiąc sobie i sługom: "Znając ojca, przyjmie brata i powie: „To jest też dziedzic”. Chodźcie, zabijmy go a dziedzictwo będzie nasze".
Jeszcze inny nie zastał ojca z bratem w domu, gdyż poszli na górę Moria. Służba mówiła, że sam Bóg kazał złożyć tam ojcu w ofierze syna. Przestraszył się, że Bóg każe zrobić z nim to samo i uciekł.
Jeszcze inny wrócił do domu, ale tam nie było już służby, utuczonych cieląt, szat, pierścienia i sandałów. Starszy brat umarł. Ojciec został sam, siedząc trędowaty na popiele, bo był Hiobem.
Jeszcze inny wrócił, ale w kraju ojca nastał taki głód, że ojciec wysłał go natychmiast razem ze starszym bratem do Egiptu, jak Jakub swych synów. Kto wie, co się stanie po drodze między braćmi.
Jeszcze inny wrócił do domu, ale dom zastał w gruzach i ani jednej duszy. Cała bowiem rodzina została uprowadzona do niewoli babilońskiej.
Był też taki co wrócił do domu, ale nikt nie wybiegł mu naprzeciw i nikt nie rzucił się na szyję, bo ojciec już nie żył.
Ile synów marnotrawnych, tyle dróg i historii. Najważniejsze, by nie zwlekać z powrotem i by uwierzyć, że synostwo zaczyna się już w drodze do domu Ojca.
[post_title] => Synowie marnotrawni [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2312-synowie-marnotrawni [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-03-22 14:06:22 [post_modified_gmt] => 2018-03-22 13:06:22 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/03/22/2312-synowie-marnotrawni/ [menu_order] => 2311 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [112] => WP_Post Object ( [ID] => 5759 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-03-20 23:26:19 [post_date_gmt] => 2018-03-20 22:26:19 [post_content] =>
Dyskutowane ostatnio szeroko kazanie ks. Edwarda Stańka można potępić, nazwać bluźnierstwem, połączyć z chorobą lub ze starością. Można jednak próbować je zrozumieć. Nie tylko dlatego, że ks. Adam Boniecki tłumaczył Nergala, albo że papież Franciszek mówił o homoseksualistach: „Kimże ja jestem, aby ich osądzić?”. Można przede wszystkim dlatego, że tu chodzi o człowieka, księdza, profesora, prałata, rektora seminarium, promotora i mistrza wielu studentów, kaznodzieję i rekolekcjonistę, autora wielu czytanych książek i powtarzanych kazań, kierownika duchowego setek Krakowian i kogoś, o kim zawsze się mówiło, że to człowiek, który myśli i żyje na wskroś Ewangelią. Jemu się to po prostu należy. Skąd zatem tak wierzącemu księdzu mogły przyjść na usta tak kontrowersyjne słowa?
Po pierwsze, to sprawa stylu ks. Profesora. Przez 5 lat był moim rektorem w seminarium. Ile razy denerwowałem się na jego słowa, to pamięta tylko mój pamiętnik. Że za ostro, że brak miłości, że się tak nie mówi. Ale czas robił swoje i pokazywał, że to była twarda, ale jednak miłość.
Seminarium – mówił – to nie czas wychowania. To czas samowychowania i czas sprawdzania. Przełożeni są jak młotek. Jeśli kleryk jest szklanką, to pęknie. Lepiej żeby pękł teraz, niż na parafii.
Innym razem prowadzący modlitwy w kaplicy skończył je nie o 7.25 tylko chyba 3 minuty wcześniej. Rektor zabrał głos na śniadaniu: Ten, kto skrócił modlitwę, musi pomnożyć sobie 3 minuty razy ilość kleryków w kaplicy i tyle czasu sam spędzić na modlitwie, bo tyle czasu zabrał Bogu (wyszło ponad 5 godzin).
Jeszcze innym razem chcieliśmy wziąć udział w Seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Zgodził się pod warunkiem, że zdamy 400 pytań z dogmatyki, bo jak kleryk nie będzie mądry, to Duch Święty mu zaszkodzi. To zniechęciło wielu. Ja jednak poszedłem z kolegą prosić o te 400 pytań, bo nam bardzo zależało. Rektor pozwolił pójść bez zdawania żadnych pytań. A potem nawet zgodził się na wyjazd do Wrocławia, gdzie charyzmatycy z całej Polski zebrali się na Polach Marsowych. I jeszcze dał nam pieniądze na drogę. W bezpośrednich kontaktach był ojcem. Na zewnątrz wydawał się sędzią. Ci którzy go znają, nie dziwią się takim słowom jak: „Niewielu mnie rozumie, bo dla bardzo niewielu Kościół jest domem” albo „Nie mam o to do nikogo żalu, bo wiem, że Jezusa też niewielu rozumiało”. Co więcej, powiedzą: „Cały Staniek: Tak, tak, nie nie”.
Po drugie, to człowiek, który czerpie głównie z dwóch źródeł: Pisma Świętego i Ojców Kościoła. I tyle czasu spędza w tym świecie, że często myśli i mówi ich językiem, czasem kompletnie niepodobnym do współczesnego języka. Przypomina w tym trochę Ignacego Rzeckiego z Lalki, człowieka starej daty, który ciągle żyje romantyzmem w czasach coraz bardziej panującego pozytywizmu. Staniek jakby zatrzymał się w Kościele Pierwszych Wieków, widząc w nim ideał Kościoła.
I co on czyta o niewierzących i pomaganiu? Czyta, że w Nowym Testamencie chodzi przede wszystkim o głoszenie Chrystusa a nie o pomaganie biednym. Że chrześcijanie zawsze pomagali ubogim, ale przede wszystkim swoim. Że nie można było dawać chleb temu, kto nie chciał pracować (tak św. Paweł). I że jałmużna powinna się spocić w rękach dającego, dopóki nie pozna, komu ją daje (tak Didache). Czyta o tym, że nie można się sprzęgać z niewierzącymi do jednego jarzma (2 Kor 6,14), potem o arcana fidei, katechumenacie, i tym wszystkim, co mówi, że trzeba bardzo pilnować się przed tymi, którzy mogą odciągnąć nas od skarbu wiary. Czyta też komentarze Ojców o „byłem przybyszem, a przyjęliście mnie.”. Dla wielu Ojców Kościoła, jak i dla całej egzegezy aż do XVIII w., a także dla niektórych współczesnych biblistów „jeden z braci moich najmniejszych” w Ewangelii Mateusza to nie poganin, ale to chrześcijanin („odbiorcy Ewangelii, słysząc bracia najmniejsi, myśleli zapewne o członkach wspólnoty”, A. Paciorek, Ewangelia wg św. Mateusza I/2, Częstochowa 2008, s. 516). Mt 25,31-46 to sąd nad poganami. Sądzi ich Jezus. Chrześcijanie będą sądzeni na podstawie wiary w Jezusa, poganie na podstawie ich stosunku do chrześcijan. To kalka koncepcji żydowskiej. Żydzi będą zbawieni, bo są narodem wybranym. Poganie też, o ile dobrze będą traktować Żydów. Jeśli Mateusz pisał głównie do chrześcijan pochodzenia żydowskiego, wiedział, o co chodzi. W tej perspektywie, biorąc jeszcze pod uwagę historię Europy, ks. Staniek widzi zaproszenie muzułman do parafii jako sprzeczne z Ewangelią i tradycją Kościoła. A przecież nie odmawia im pomocy: „Miłosierdzie możemy okazać tym wyznawcom islamu, którzy umierają z głodu lub pragnienia. Drzwi diecezji i parafii mogą być otwarte tylko dla wierzących w Jezusa”.
Podobnie z Eucharystią. Czyta o tym, że kto niegodnie spożywa Ciało Pańskie, śmierć sobie spożywa (św. Paweł), o tym, że kto święty niech przystąpi, a kto nim nie jest niech czyni pokutę (Didache). Jako patrolog zna dobrze praktykę pokutną starożytnego Kościoła i nie może się zgodzić na to, że cudzołóstwo, za które pokutowało się kiedyś parę lat, dziś zaczyna nie być przeszkodą do Komunii. Będąc jeszcze starszym księdzem, widzi na własne oczy jak spada szacunek do Eucharystii. Dawniej ludzie widzieli w niej taką świętość, że nawet po zjedzeniu mięsa w piątek, nie przyjmowali Komunii a księża nie odprawiali trzech koncelebr w niedzielę, tylko dlatego, że ktoś chciał dać na Mszę. Dla takiego człowieka komunia dla rozwodników to zamach na świętość a świętość dla niego zawsze była ważniejsza niż człowiek. Bo jak się Boga zdewaluuje, to człowiek i tak nie zyska na wartości.
Po trzecie, ks. Staniek jest zwolennikiem zasady, która przez wieki obowiązywała w Kościele. Przełożony ma prawo wymagać tego, co chce, ale jednocześnie ma obowiązek wysłuchać tego, co myślą o tym podwładni. Podwładni mają prawo powiedzieć, co myślą o nakazie przełożonego, ale mają obowiązek zrobić to, co przełożony nakazuje. Oczywiście, o ile nakaz nie wzywa do grzechu. I tu jest problem, bo od pewnego czasu zaczęły panoszyć się dwa błędy. Jeden ze strony przełożonych. Nie można im mówić negatywnie o ich decyzjach, bo samo mówienie traktowane jest jako nieposłuszeństwo. Drugi błąd jest po stronie podwładnych. Uważają oni, że jak nie zgadzają się z przełożonym, to tego nie będą robić. Brakuje w Kościele całkiem szczerej rozmowy. I ks. Staniek nie powiedział nic nowego. Powiedział to, co czym myślą miliony katolików i nie tylko w Polsce. I byłoby pięknie gdybyśmy się nie obrażali, że ten czy ta myślą tak czy tak, ale zdawali księżom, biskupom i Ojcu Świętemu sprawę taka jaka jest, a nie taka jaką chciałby, żeby była. Jeśli kard. Kasper mówi, że wierni nie mają problemów z rozumieniem Amoris Laetitia, to byłoby uczciwe, gdyby ktoś inny z biskupów powiedział, że wierni mają problem z Amoris Laetitia. Co z tym zrobi Ojciec Święty, to jest jego sumienie. Ale obowiązkiem pasterzy jest mówić, gdzie znajdują się owce. Jeśli w domu rodzice chcą adoptować dziecko, ale jedno z ich dzieci nie chce takiej adopcji, to czy ma obowiązek powiedzieć o tym czy jednak siedzieć cicho i mieć nadzieję, że pokocha braciszka? A jeśli nie pokocha, jeśli swoją złość i niedojrzałość wyleje na adoptowane dziecko, kto wtedy weźmie odpowiedzialność za decyzję rodziców?
Od lat jestem pod wrażeniem, jak Bóg nie boi się szczerości. Gdy Jeremiasz powie: „Przeklęty dzień, w którym się urodziłem” (Jr 20,14), Bóg nie mówi: „Proszę tak nie pisać. Życie jest błogosławieństwem od poczęcia aż do naturalnej śmierci”. Gdy Hiob powie o sobie, że lepiej, żeby umarł jak płód poroniony (por. Hb 3), Bóg nie mówi: „To kłamstwo. Każde życie jest darem”. Gdy psalmista wyrzuci Bogu, że chociaż ludzie byli Mu wierni, On zaspał i nie pomógł (Ps 44), to Bóg nie usuwa takiego psalmu, bojąc się, że ludzie stracą wiarę w Boga. Mało znam ludzi, którzy kochają tak Kościół jak ks. Staniek i którym tak mało zależy na sławie, układach i poklasku. Którzy nie boją się być dorosłymi synami w domu Ojca, chociaż wielu wolałoby, żeby zostali niewolnikami.
Jeszcze została sprawa modlitwy o śmierć: „Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni – modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca. O szczęśliwą śmierć dla niego mogę zawsze prosić Boga, bo szczęśliwa śmierć to wielka łaska.”. Ponad milion księży i sióstr kończy każdy dzień słowami: „Noc spokojną i śmierć szczęśliwą niech da nam Bóg Wszechmogący”. Nie mówimy „mi”, ale „nam”, bo modlimy się o szczęśliwą śmierć nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich. Ważniejsze jednak w kazaniu jest słowo „jeśli”. Ja to rozumiem najprościej. Ks. Profesor modli się o to, żeby papież słuchał Ducha Świętego, a jeśli miałby nie słuchać, to lepiej, żeby umarł. Grubo. Ale znowu przypominają się słowa Jezusa wypowiedziane do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku” (Mt 16,23) albo te o Judaszu: „Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził” (Mk 14,21), albo te: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza” (Mt 18,6). Jezus nie modli się o śmierć gorszyciela. Życzy mu, żeby go inni zabili. Bo kto wie, jakim dramatem jest grzech, nie będzie mówił, że śmierć jest największą tragedią. Przecież nie tylko księża modlą się w Liturgii Godzin: „Każdego dnia będę tępił wszystkich grzeszników ziemi, wypędzę z miasta Pańskiego wszelkich złoczyńców.” (Jutrznia, IV tydzień).
Próbuję zrozumieć ks. Prałata. Tak jak próbuję zrozumieć Jezusa, gdy mówi: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16). Tak jak próbuję zrozumieć papieża Franciszka, gdy mówi o komunizmie (choćby w „Otwieranie drzwi”). Nie mówię, że rozumiem. Nie mówię, że się zgadzam. Nie mówię, że nie boli. Ale zastanawiam się, czy gdyby ks. Edward Staniek wyznał, że stracił wiarę w Jezusa, byłby tak samo atakowany, jak za to, że wydaje się nie wierzyć Ojcu Świętemu. Zastanawiam się, czy ci co znają stosunek Lutra do papieża i świętowali 500-lecie reformacji a teraz burzą się tym, który kocha papieża miłością bardziej ewangeliczną niż protestancką, widzą swój brak logiki. Zastanawiam się też, dlaczego ks. Staniek nie próbuje bardziej zrozumieć Papieża.
Nie wiem. Wiem, a raczej pragnę, żeby przyszedł czas w Kościele na próbę wzajemnego zrozumienia, żeby przyszedł czas na całkowitą szczerość i całkowite posłuszeństwo. Czas na mówienie, że nieposłuszeństwo jest grzechem, tak jak grzechem jest brak szczerości. Bo pasterze Kościoła będą odpowiadać przed Bogiem nie tylko za to, czy posłuchali Ojca Świętego, ale również za to, czy powiedzieli mu szczerze o tym, co myślą powierzeni im ludzie.
[post_title] => Próbować zrozumieć [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2311-probowac-zrozumiec [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-03-20 23:26:19 [post_modified_gmt] => 2018-03-20 22:26:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/03/20/2311-probowac-zrozumiec/ [menu_order] => 2312 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [113] => WP_Post Object ( [ID] => 5757 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-02-13 23:08:35 [post_date_gmt] => 2018-02-13 22:08:35 [post_content] =>13.02.2018
Nie wypowiadam się prawie w ogóle na tematy polityczne, bo się za dobrze nie znam a ponadto są one obciążone takim marginesem uogólnień, że czasem w ogóle nie wiadomo, co kto ma na myśli. Co to jest np. lewica a co prawica? Czy SLD jest bardziej lewicowy niż PIS? Czy jak ktoś jest za eutanazją to jest prawica czy lewica? A jak za 500+ to lewica czy prawica? Myślę, że w praktyce nie da się zaszeregować ludzi do prawej czy lewej strony. Zdarzyło mi się jednak słyszeć zarzuty, że bardziej sprzyjam prawicy. Ten wpis jest próbą zrozumienia siebie i odpowiedzi. Jeśli szczerze mogę powiedzieć, że jako człowiekowi serce bije mi bardziej po prawej stronie (oczywiście w mojej definicji prawej strony), to wynika to przynajmniej z czterech powodów:
1) Jestem z Podhala. Zawsze większość głosowała tu przeciw komunistom. Ludzie ukształtowani w trudnych warunkach życia i walczący o każdy kawałek ziemi, nauczyli się, że człowiek w życiu to ma, co sam sobie zapracuje. Kołchozy i socjał to nie logika górali. Praca. Własność prywatna. Indywidualność. Wolność. Odpowiedzialność. To jest to. Oczywiście na Podhalu nie brakowało solidarności, tylko że to była solidarność z biedkami a nie z cwaniakami. Takie było Podhale. I jak pewno wielu ludzi, również i ja jestem trochę tym, skąd pochodzę.
2) Urodziłem się w 1973 r., nie pamiętam więc czasów stalinowskich, ale pamiętam stan wojenny, kilkugodzinne oczekiwanie na chleb przed sklepem, bo jak przywieźli 100 bochenków na wioskę, gdzie mieszkało ponad 500 mieszkańców to można było kupić dwa chleby na jedną rodzinę, jak 60, to jeden, a jak trzydzieści to każdy miał prawo do pół bochenka. Całe dzieciństwo i młodość wzrastałem w atmosferze złych komunistów i nadziei na zwycięstwo chorego systemu. Nawet w Mizernej można było usłyszeć Radio Wolna Europa. Nie byłem beneficjentem systemu. Rodzice nie należeli do partii. Nawet na kazaniach mniej lub bardziej dostawało się komunie. Na kolonii w 1985 r. nie pozwolono nam w żadną niedzielę iść do kościoła. A jadąc na olimpiadę z geografii do Szczecina jeszcze w 1992 r. słyszałem drwiny opiekuna olimpijczyków z Krakowa, politycznie pana od starego systemu: Kto to widział, żeby nosić na palcu różaniec? Tak jak babcie z Ruczaju pytały po wyborze Benedykta XVI: Wszystko dobrze, ale żeby Niemca wybierać? Tak ja po latach mam ciągle urazę: Ale żeby lewicę popierać?
3) Prawa strona nie walczy otwarcie z Bogiem i nie kontestuje Kościoła i wiary, a więc naturalnie jest mi do nich bliżej, bo jestem wierzący. To, że grzeszą nie mniej niż lewica, to raczej wiadomo. Ale że ja też grzeszę, to nie przeszkadzają mi tak bardzo ich grzechy. Trochę jak z rodziną. Rodzice są nam bliżsi niż sąsiedzi nie dlatego, że są lepsi, ale dlatego, że dzielimy więcej wspólnych rzeczy, nasz świat wartości jest bardziej kompatybilny. Gdyby ojciec kochał sąsiadkę bardziej niż żonę to byłoby coś nie fair. Gdyby katolik kochał muzułmanów czy ateistów bardziej niż katolików z innej opcji politycznej , to byłoby to coś nie fair. A raczej byłby to dowód na to, że wiara jest dla niego mniej ważna niż polityka.
4) Żyję już trochę na ziemi i z moich trzydziestoletnich obserwacji świadomego religijnie, społecznie i politycznie życia wynika, że bardziej trzeba się bać lewicy niż prawicy.
Młodzi coraz częściej mieszkają ze sobą przed ślubem – kiedyś nie mieszkali.
Zmienił się stosunek do homoseksualistów – kiedyś nie do pomyślenia były pary jednopłciowe, teraz już nawet ludzie zaczynają nie widzieć problemu, żeby takie pary mogły adoptować dzieci.
Zmienił się stosunek do in vitro.
Antykoncepcja była i kiedyś stosowana, ale nie z tak negatywnym nastawieniem do Kościoła.
W Anglii i Irlandii przez lata były prowadzone ośrodki adopcyjne przez katolików. Jeśli para homoseksualna chciała adoptować wybierała inny ośrodek, co wydawało się logiczne. Teraz nie można prowadzić ośrodka, jeśli organ prowadzący nie godzi się na adopcję dla par homoseksualnych. I tak padło parę ośrodków katolickich na wyspach. Komu przeszkadzała ta różnorodność?
Wszystkie te zmiany są bliższe lewicy niż prawicy. Świat zaczyna kręcić się w lewą stronę i to na tych wysokościach geograficznych, które są sprzeczne z Ewangelią, a więc tym, co jest dla mnie najważniejsze. Paradoksalnie wielu krzyczy, że świat kręci się w prawo. Tylko, że kierunek skrętu nie zależy od decybeli krzyków. Codziennie słyszę, że prawica jest gorsza, faszyści, nacjonaliści, kibole. Tylko, że na razie to wygląda tak, że prawica krzyczy głośno i brzydko (i powiedzmy szczerze wbrew Ewangelii), ale krzywdy ludziom nie robi, natomiast lewica z uśmiechem na ustach i hasłami o pokoju prasuje skutecznie mentalność homo sapiens, tak że się nawet nie zorientuje, kiedy już nie jest sapiens. To dla mnie bardzo ciekawy okres historii, kiedy zdaje się walczyć ze sobą prawda obiektywna z prawdą manipulacyjną. Albo, żeby być bardziej obiektywnym, siekiery stoją naprzeciw słodkich tabletek trujących. I ludzie dzielą się na tych, co walczą z siekierami nie widząc żadnych problemów, że się zabija człowieka inaczej (lewica) oraz na tych, co widzą nawet więcej trucizny w zastrzykach niż jej jest, nie widząc żadnych problemów, że wymachiwanie siekierą też ludzkie nie jest (prawica).
Jestem bardziej po prawej stronie, bo więcej realnych szkód Ewangelii i wierzącym ludziom przyniosło lewicowe myślenie.
To tylko moje osobiste impresje. Może inaczej rozumiemy słowo prawica i lewica. A jeśli nawet nie, mam nadzieję, że nikogo nie zniechęcę tym wpisem do Boga, tak jak żaden człowiek nie zniechęcił mnie jeszcze do głoszenia Ewangelii. Zachęcam też, żeby każdy zrobił sobie rachunek sumienia i poszukał powodów posiadania takiej a nie innej matrycy społecznej. Najważniejsze dla mnie w tym wszystkim są wnioski. A są dwa. Po pierwsze, nie dzielić świata na prawicę i lewicę, bo to uogólnienie, które więcej może robić krzywdy niż dobra. A więc bardziej mówić o konkretnych sprawach i konkretnych stanowiskach. Po drugie, nie dać się zwieść pozorom. Prawda jest zawsze długofalowa i bardziej bolesna, manipulacje są bardziej słodkie, ale niestety prędzej czy później pękną jak bańka mydlana, czy zostaną odrzucone jak kamień, którego prawda Wielkiej Nocy odrzuciła po dwóch dniach panowania kłamstwa.
[post_title] => Serce po prawej stronie? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2298-serce-po-prawej-stronie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-02-13 23:08:35 [post_modified_gmt] => 2018-02-13 22:08:35 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/02/13/2298-serce-po-prawej-stronie/ [menu_order] => 2332 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [114] => WP_Post Object ( [ID] => 5754 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-02-05 14:36:58 [post_date_gmt] => 2018-02-05 13:36:58 [post_content] =>4.02.2018
To był jeden z najtrudniejszych tygodni w moim życiu. W Izraelu mieszkałem 3 lata. Tam zrobiłem doktorat i tam jeżdżę praktycznie co roku. Wykładając Stary Testament i modląc się psalmami codziennie, żyję tym światem nie mniej niż tysiące innych Polaków. A jeszcze biorąc pod uwagę licealną miłość do historii, szalenie ciężko mi było czytać i słuchać sporu wobec nowelizacji ustawy. Uczytałem się jednak jak mało kiedy i chciałbym podzielić się w tej sprawie kilkoma refleksjami. Nie będą pisał za wiele o nazwiskach i instytucjach, żeby ktoś nie pomyślał, że stosuję argumenty ad personam. Kto myślący, się domyśli.
1. Problem treści ustawy
Jeśli ktoś przeczyta tekst nowelizacji ustawy, potem porówna go z tekstem ustawy walczącej z kłamstwem oświęcimskim a następnie przeczyta podobne ustawy obowiązujące w ponad 20 krajach, to jeśli jest uczciwy intelektualnie, nie może powiedzieć, że proponowana nowelizacja jest zła, niekonkretna, niepotrzebna albo ograniczająca wolność dyskusji. A jeśli tak mówi (bo mówić przecież wolno) to jednocześnie daje świadectwo, że ustawy penalizujące kłamstwa oświęcimskie lub zakłamywanie innych ludobójstw są złe, niekonkretne, niepotrzebne albo ograniczające wolność dyskusji. Natomiast jeżeli uważa, że polska nowelizacja ustawy jest zła, ale wszystkie inne są dobre, to ma problem albo z myśleniem albo z intelektualną uczciwością.
2. Problem procedowania ustawy
Nie trzeba być mega pracowitym, żeby sprawdzić jak wyglądała debata nad nowelizacją. Gazeta Prawna pisała o niej już np. 3.03.2016 r. TV Republika 16.08.2016. Rzeczpospolita 6.10.2016. Gazeta Wyborcza 24.05.2017 r. Jeszcze jak do tego dodamy zapewnienia ministra Patryka Jakiego o konsultacjach z ambasadą Izraela, to nie ma wątpliwości, że w ciągu ostatnich dwóch lat: a) kto chciał, to wiedział o ustawie; b) z 5 lat kary zmieniono na 3 lata; c) na prośbę Izraela wprowadzono wyjątek dla artystów i naukowców; d) ustawa była krytykowana, ale głównie przez Helsińską Fundację i może mało szukałem, ale nigdy nie stawiano jej zarzutu potencjalnego zaognienia stosunków z Izraelem. Dlatego tym bardziej boli, że wielu z tych ludzi, co ma pretensje o ustawę, przez dwa lata nigdy nie wyraziło publicznie żadnego sprzeciwu. Jeśli wyrażają go teraz, to nie dlatego, że ustawa jest zła (patrz pkt 1), ale dlatego, że negatywnie zareagował Izrael. To tak jakbym w domu widział, że żona robi pomidorową dla gości i nie miał żadnych obiekcji. Kiedy jednak goście powiedzą, że nie lubią pomidorowej, to ja wtedy zaczynam awanturę: po co akurat taką zupę robiłaś…
W tym punkcie mamy problem z honorem. Ja osobiście w życiu nie miałbym pretensji do żony, gdyby goście zareagowali negatywnie na pomidorową, skoro się wcześniej nie odzywałem. Ale to trzeba mieć honor.
3. Problem reakcji
W kontekście dwóch powyższych punktów reakcja pani ambasador, premiera Izraela jak i wielu innych polityków była szalenie zaskakująca. Niektórzy mówią, że problemem była data. Ale problemem nie może być data. Bo gdyby ustawa miała na celu przyznanie się do współodpowiedzialności Polaków za Holocaust, to nie sądzę, żeby ktokolwiek z Izraela miał pretensje typu: To skandal, że w rocznicę wyzwolenia Auschwitz wy, Polacy myślicie tylko o sobie! Raczej byliby zadowoleni. Więc nie data, ale treść była punktem zapalnym. Dlaczego jednak treść? Tłumaczenia strony izraelskiej są niekompatybilne z zachowaniem wobec ustawy w ostatnich dwóch latach, dlatego uzasadnienia ich reakcji nie mogą być prawdziwe. Tak jakby pani młoda miała pretensje do narzeczonego na ślubie za wybór garnituru, który wybierali razem 3 miesiące wcześniej. Gdzie zatem tkwi problem? Nie wiemy. Ale jeśli nie wiemy, to mamy prawo do stawiania hipotez, bo sytuacja jest mega kuriozalna. Osobiście uważam, że tę mega kuriozalną sytuację mogą tłumaczyć dwie teorie. Pierwsza ideologiczna, druga finansowa.
Pierwsza wynika z wieloletniej edukacji Żydów na temat udziału Polaków w Holokauście. Studiując w Izraelu, bardzo często słyszałem od profesorów: Co wyście Polacy robili Żydom, bo co tydzień pisze się o waszych okrucieństwach w prasie? Nieraz byłem zdziwiony trafiając na publikacje, jakoby to chrześcijanie doprowadzili do Holokaustu (w życiu bym nie pomyślał, że Hitler napadł na Polskę dlatego, że my byliśmy katolikami a Niemcy protestantami). Jak do tego dodamy Grossa i filmy, wycieczki młodzieży izraelskiej i w pewnym sensie wyłączność Izraela na narrację o II wojnie światowej, sprawa wydaje się dosyć klarowna: Największy wróg to byli Niemcy. Przyznali się. Zapłacili odszkodowania, więc w miarę jest ok. Natomiast Polacy współpracowali z nazistami a nie chcą się ani przyznać ani wypłacić odszkodowań. Wina ich jest mniejsza, ale fakt, że ją negują sprawia, że nas to denerwuje maksymalnie. Reakcja Izraela wynika więc z tego, że ktoś zauważył draństwo Polaków. Dlaczego nie zauważyła tego ambasada? Bo ambasada nie widziała złych intencji w ustawie. Natomiast w Knesecie znaleźli się tacy, co zobaczyli w niej złe intencje, a potem to już był efekt domino. Mówiąc obrazowo, ambasada myślała, że pan wynosi z tramwaju swoją teczkę, a politycy zaczęli krzyczeć, że to teczka kradziona i należy łapać złodzieja. W tej teorii mega słabo wychodzi ambasada i rząd, bo nie potrafi zauważyć wcześniej tego, co inni widzą później. Ale przede wszystkim wychodzi również to, że mamy już diametralnie inne spojrzenie na Holokaust. My uważamy, że Polacy nie są współodpowiedzialni jako naród. Tysiące Polaków pomagało ratować życie Żydom, tysiące przyczyniało się do śmierci. Byliśmy w większości ofiarami i bohaterami a w mniejszości sprawcami. Tak samo jak Żydzi. W większości byli ofiarami i bohaterami, ale niestety prawdą jest również to, że dziesiątki tysięcy Żydów straciło życie z powodu Żydów. Izrael widzi to inaczej. O Żydach myśli tak, jak my o Polakach. W Polakach widzi jednak więcej bandytów niż sprawiedliwych. I jeśli tak się sprawy mają, to nie dojdziemy do porozumienia. Tak jak nie doszliśmy do porozumienia na temat żyjącego Jezusa. Co więcej, taka różnica zdań nie byłaby możliwa 50 lat temu, bo za wielu było świadków po jednej i drugiej stronie. Jeśli dzisiaj jest, to tylko świadczy jaką siłę w historii mają nie tyle fakty, co narracja o faktach.
Druga teoria jest znana, bo o wpływie ustawy reprywatyzacyjnej na reakcje Izraela pisze wielu. Czyli w skrócie: Izrael interesował się nowelizacją. Poprawki wniesione, więc zaniechał. Potem skoncentrował się na ustawie reprywatyzacyjnej, a że zauważył, że będzie ciężko postawić na swoim, zaryzykował wojnę medialną, żeby psując obraz Polski łatwiej było uzyskać wpływ na skompromitowany rząd.
Bardziej racjonalna i bliższa osobiście jest mi pierwsza teoria. Ale gdyby mi zależało na pieniądzach, zrobiłbym dokładnie tak, jak mówi teoria druga. Ryzyko jest duże, bo mogą się za Polkami wstawić, ale biorąc pod uwagą jak każdy się boi posądzenia o bycie z tymi, którzy są oskarżani o współodpowiedzialność za Holokaust, ryzyko można podjąć. Zawsze przecież można się wycofać i przeprosić, że się nie zrozumiało do końca intencji, bo czyż ustawa nie jest nieprecyzyjna?
4. Problem intencji
O intencjach to ludzie uwielbiają pisać, bo są one jak kosz. Co wrzucisz, to wleci. Rządowi zarzuca się, że chce ukryć draństwa Polaków. Rząd się tłumaczy, że nie. Izraelowi się zarzuca, że mu chodzi o pieniądze. Izrael uważa to za antysemityzm. Nie chcą uwierzyć w Polaków, bo rząd zrobił skandal z Trybunałem. Ale z drugiej strony jak wierzyć rządzącym w Izraelu, biorąc pod uwagę chociażby kontrowersyjną kwestię osadników na terenach okupowanych?
Na temat intencji rozmawia się bardzo trudno. Natomiast jeśli ktokolwiek zarzuca drugiej stronie nieczyste intencje, musi mieć świadomość, że druga strona ma takie samo prawo nieczyste intencje zarzucać. Jeśli ktoś insynuuje, że Polacy na pewno chcą się schronić za plecami nazistów, to Polacy mają prawo powiedzieć, że Izrael na pewno chce pieniędzy. Zarzucanie Izraelowi, że trudne sprawy chce wykorzystać dla pieniędzy, jest okrutne. Zarzucanie Polakom, że chce ukryć sprawców zbrodni, nie jest wcale mniej okrutne. Wierzę jednak gorąco, że oba rządy usiądą i pogadają merytorycznie, bo nie ma nic gorszego niż wmawianie drugiemu, co on myśli.
5. Problem asymetrii
Jest w tym sporze jeszcze jakaś wielka asymetria. TVP przeprasza ambasador za wpis na Twitterze, który miał łączyć reakcję Izraela na nowelizację ustawy o IPN z kwestią reprywatyzacji. Nie mogę jednak znaleźć żadnych przeprosin ze strony Izraela, ani za wpisy o polskich obozach śmierci, ani o mówienie, że chcemy się schować za nazistami, ani za sugerowanie negowania przez Polskę Holokaustu.
Rząd robi wszystko, żeby nie doszło do manifestacji przed ambasadą Izraela. W Nowym Yorku pozwala się młodym Żydom wygadywać głupstwa przeciw Polsce przed ambasadą.
We wszystkich oficjalnych wypowiedziach czy to rządu Polski czy Izraela jest podnoszona kwestia współpracy Polaków z Niemcami a w ogóle nie podnosi się kwestii współpracy z Niemcami Żydów.
I w Polsce i w Izraelu pojawiają się głosy, które przestrzegają przed objawami antysemityzmu, ale ciężko znaleźć, żeby te same osoby wzywały do zaprzestania eskalacji nienawiści wobec Polaków.
Jedynie nie ma asymetrii w komentarzach internautów. Tutaj walą się równo jedni i drudzy, co bynajmniej nie jest wcale okazją do dumy.
Wiem, że zawsze się mówiło, że mądrzejszy powinien ustąpić. Ponadto wielu w naszym kraju jest chrześcijan, więc nie powinniśmy stosować zasady „oko za oko”. Ale trzeba jednak pamiętać, że każda asymetria na dłuższą metę może grozić tylko eskalacją konfliktu. Jeśli ktoś ciągle mówi swemu dziecku: ustąp bratu, bo młodszy, bo słabszy, bo co pomyśli ciocia, ty ustępujesz, a brat i rodzina nie docenia tego, może dojść takiej eskalacji nienawiści, że będziemy żałować, iż zabrakło nam kiedyś stanowczości.
Jak się to skończy?
Patrzę na Konfesję św. Jana z Kęt. Przetrwała zabory, wojnę pierwszą i drugą, nazizm i komunizm. I dziękuję Bogu, że są wartości nieprzemijające i ludzie, którzy za nimi idą. I modlę się nie tylko za dobre zakończenie tego sporu, ale przede wszystkim o to, żebyśmy nie dali się sprowokować nienawiści, bezmyślności i nieuczciwości intelektualnej. Bo przecież granica nie idzie między Polską a Izraelem. Granica nie idzie między tymi, co znają historię i jej nie znają. Granica idzie między prawdą a kłamstwem, między uczciwością intelektualną a manipulacją, między honorem a upodleniem, między przebaczeniem pomimo wszystko a żalem ze względu na wszystko. Granica ostatecznie idzie między tymi, którzy próbują kochać w każdej sytuacji a tymi, co wykorzystają każdy talent, żeby skrzywdzić drugiego.
Bardzo mi zależy na tej sprawie. Jeśli więc między czytelnikami jest ktoś, kto jest w stanie mnie posłuchać, to go proszę, żeby miał swój honor, był intelektualnie uczciwy i próbował kochać zawsze, a jeśli nie potrafi, żeby raczej milczał, niż upubliczniał nienawiść wobec Żydów czy wobec Polaków.
[post_title] => O (nie)polsko-izraelskim sporze [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2291-o-nie-polsko-izraelskim-sporze [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-02-05 14:36:58 [post_modified_gmt] => 2018-02-05 13:36:58 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/02/05/2291-o-nie-polsko-izraelskim-sporze/ [menu_order] => 2338 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [115] => WP_Post Object ( [ID] => 5753 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-02-04 09:21:46 [post_date_gmt] => 2018-02-04 08:21:46 [post_content] =>4.02.2018
Stary Testament powstawał przez wieki być może aż do I w. p.n.e. Nowy Testament powstał w I w. n.e. W ostatnich dziesięcioleciach coraz liczniejsza grupa ludzi zdaje się pisać Najnowszy Testament. Najbardziej znane różnice między Nowym Testamentem a Najnowszym są następujące:
Nowy mówi: „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę” (Ap 3,19).
Najnowszy: Bóg nikogo nie karci.
Nowy mówi: „Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła.” (Mt 4,1)
Najnowszy: Bóg nikogo ani nie wodzi na pokuszenie ani nie próbuje.
Nowy mówi: „Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych.” (Łk 13,28)
Najnowszy: Bóg nikogo nie wyklucza.
Nowy mówi: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony.” (Mk 16,16)
Najnowszy: Bóg nikogo nie potępia.
Nowy mówi: "Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego". (1 Kor 6,9-10)
Najnowszy: Z tej listy na chwilę obecną należy wykreślić mężczyzn współżyjących ze sobą.
Nowy mówi: „To niech będzie wiadomo wam wszystkim … że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka … ten człowiek stanął przed wami zdrowy … I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, przez które moglibyśmy być zbawieni”. (Dz 4,10-12)
Najnowszy: Wszystkie religie są równe.
Nie wiadomo, kiedy zakończy się proces tworzenia najnowszego kanonu, kto zadecyduje ostatecznie o nieomylności Najnowszego Testamentu i jakie spowoduje to podziały. To jednak jest wiadome, że Stary Testament jest świadectwem przymierza Boga z Izraelem, Nowy świadectwem przymierzem Boga z całą ludzkością. Natomiast Najnowszy zdaje się być świadectwem przymierza ludzi z ich własnymi wyobrażeniami. Przymierza, w którym Bóg ma do powiedzenia tylko tyle, ile człowiek pozwoli Mu powiedzieć.
[post_title] => Najnowszy Testament [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2289-najnowszy-testament [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-02-04 09:21:46 [post_modified_gmt] => 2018-02-04 08:21:46 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/02/04/2289-najnowszy-testament/ [menu_order] => 2340 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [116] => WP_Post Object ( [ID] => 5752 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-02-01 15:59:48 [post_date_gmt] => 2018-02-01 14:59:48 [post_content] =>W dniach dyskusji na temat zbrodni wojennych, odpowiedzialności za nie, mówionych prawd i kłamstw, warto przypomnieć sobie, jak na zło reagują ludzie Biblii. Bo zło i nieszczęścia są jak świat stare.
1. Reakcja Lameka
Lamek był potomkiem Kaina. Pewnego dnia powiedział tak: "Gotów jestem zabić człowieka dorosłego, jeśli on mnie zrani, i dziecko - jeśli mi zrobi siniec! Jeżeli Kain miał być pomszczony siedmiokrotnie, to Lamek siedemdziesiąt siedem razy!" (Rdz 4,23-24)
To reakcja, która mówi, że na zło odpowiada się jeszcze większym złem. Robi się tak, by nauczyć raz na zawsze sprawców zła, że mnie się zła nie robi. To wiara w to, że tylko większym złem można zniszczyć zło. Tak mają czasem już małe dzieci. Jak jeden uderzy drugiego, to drugi chce mu oddać zawsze mocniej.
2. Oko za oko
Prawo to znane już było w Kodeksie Hammurabiego. W Biblii pojawia się kilka razy, np. w Kpł 24,19-20: „Ktokolwiek skaleczy bliźniego, będzie ukarany w taki sposób, w jaki zawinił. Złamanie za złamanie, oko za oko, ząb za ząb. W jaki sposób ktoś okaleczył bliźniego, w taki sposób będzie okaleczony.”
To reakcja, której zadaniem jest wymierzenie sprawiedliwości przy jednoczesnym zatamowaniu niepohamowanego pragnienia zemsty.
3. Psalmy złorzeczące
Babilończycy zniszczyli świątynię, zabrali tysiące Żydów do niewoli, zabili wiele dzieci. Psalmista nie ma ani możliwości zemsty ani dochodzenia sprawiedliwości. Jedyne co mu zostaje to modlitwa. Dlatego mówi: „Córo Babilonu, niszczycielko, szczęśliwy, kto ci odpłaci za zło, jakie nam wyrządziłaś! Szczęśliwy, kto schwyci i roztrzaska o skałę twoje dzieci.” (Ps 137,8-9)
Dla nas słowa te wydają się okrutne, ale w porównaniu z poprzednimi reakcjami trzeba uznać tę formę za wyższy poziom człowieczeństwa niż „oko za oko”. Nie mszczę się, nie wymierzam ci sam sprawiedliwości, ale proszę Boga, żeby ją wymierzył.
4. Reakcja Księgi Lamentacji
To co zrobił Żydom Nabuchodonozor i Babilonia trudno opisać w słowach. Jednak po tragedii narodowej powstaje specjalna Księga Lamentacji. Zaskakująco jednak w całej księdze na całe pięć rozdziałów ani razu nie wspomina się Nabuchodonozora czy Babilończyków. Autor widzi tragedię jako karę za grzechy narodu a Boga jako Tego, który tylko posłużył się wrogami, by wymierzyć karę: „Ciężkie brzemię mych grzechów ręką Jego związanych przygniata mi szyję, mocą moją chwieje. Pan wydał mnie w ręce, którym nie zdołam się wymknąć” (Lm 1,14)
By zrozumieć odwagę i niepowtarzalność Księgi Lamentacji wystarczy zadać pytanie: Czy Polacy lub Żydzi byliby w stanie napisać, że za II Wojną Światową ostatecznie stoi Bóg?
To taka reakcja na zło, która mówi: Nie oskarżam wrogów, bo wiem, że oni są tylko narzędziem mniej lub bardziej świadomym w rękach Boga. Staram się zrozumieć, co chciał przez to powiedzieć Bóg.
5. Reakcja sługi Jahwe
W Księdze Izajasza mamy przejmujący opis cierpień tajemniczego sługi Jahwe: „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarz zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy go za nic. Lecz on się obarczył naszym cierpieniem, on dźwigał nasze boleści, a my uznaliśmy go za skazańca, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz on był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie. Wszyscy pobłądziliśmy jak owce, każdy z nas się zwrócił ku własnej drodze, a Pan obarczył go winami nas wszystkich. Dręczono go, lecz sam pozwolił się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich.” (Iz 53,3-7)
To jeszcze wyższy poziom rozwoju. Sługa doznaje krzywdy, ale nie tylko wie, że za tym wszystkim stoi Bóg. Wie również, że przyjęcie w milczeniu niesprawiedliwego cierpienia może innym pomóc. Na zło odpowiadam przyjęciem cierpienia za innych. Ta logika spełniła się na krzyżu. O tym jest mowa, gdy piszą Dzieje Apostolskie: „A oni odchodzili sprzed Sanhedrynu i cieszyli się, że stali się godni cierpieć dla Imienia Jezusa” (Dz 5,41). Ta reakcja była często obecna w życiu s. Faustyny.
6. Reakcja ewangeliczna
Najwyższy poziom reakcji na zło proponuje Jezus: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają.” (Łk 6,27-28)
To reakcja, którą św. Paweł streści w słowach: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj.” (Rz 12,21).
Może w Biblii można by znaleźć jeszcze i inne reakcje na zło. Jedno jednak jest pewne. Stary Testament wcale się nie skończył i żadna karta Pisma nie jest nieaktualna. Jeśli kto nie wierzy, niech pójdzie do pracy i powie szefowi, że szef nie nadaje się na to stanowisko, bo jest głupi, leń, złodziej i kłamca, i lepiej, żeby nie był dyrektorem, prezesem, proboszczem czy biskupem. A potem niech sprawdzi, którą z sześciu powyższych reakcji wybierze przełożony. Zresztą po co sprawdzać na szefie. Można na sobie, bo przecież inni też nam robią krzywdy. I może dopiero wtedy zrozumiemy, że wielu Żydów nie zachowuje się jak Żydzi i wielu chrześcijan nie zachowuje się jak chrześcijanie. Niestety zbyt często zachowujmy się tak, jakby Bóg nigdy do nas nie mówił, a cała historia zatrzymała się na Lameku i Hammurabim.
[post_title] => Sześć reakcji na zło [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2286-6-reakcji-na-zlo [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-02-01 15:59:48 [post_modified_gmt] => 2018-02-01 14:59:48 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/02/01/2286-6-reakcji-na-zlo/ [menu_order] => 2343 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [117] => WP_Post Object ( [ID] => 5749 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-23 09:42:36 [post_date_gmt] => 2018-01-23 08:42:36 [post_content] =>Pomimo iż wykład o "Nie wódź nas na pokuszenie" trwał ponad 1,5 godziny, zabrakło czasu na końcowe wnioski. Myślę jednak, że warto je dopisać, chociaż dla tych, którzy nie "skuszą się", żeby posłuchać całego nagrania (które można odsłuchać tutaj).
1. Tłumaczenie „Nie wódź nas na pokuszenie” jest poprawne i oddaje sens tekstu greckiego. Tak jak poprawne jest tłumaczenie „bracia Jezusa”, choć ich Jezus nie miał albo „Kto nie ma w nienawiści ojca lub matki nie jest mnie godzien” chociaż Jezus nie wzywa do nienawiści.
2. Można by się zastanowić, czy nie uwspółcześnić tłumaczenia na „Nie wystawiaj nas na próbę”, albo „Nie poddawaj nas próbie”. Trzeba jednak pamiętać, że nie ma pokusy, która nie byłaby próbą, ani próby, która nie mogłaby stać się pokusą. Pokusa nie jest sama w sobie zła. Istniała ona przed diabłem. Inaczej anioł nie mógłby powiedzieć Bogu "nie". Pokusa bowiem jest możliwością popełnienia zła wynikającą z istnienia wolnej woli, którą mają tylko aniołowie i ludzie.
3. Problemy z rozumieniem słów Jezusa istniały większe lub mniejsze od wieków. Generalnie jednak nie zmieniano słów Jezusa, tylko je wyjaśniano w komentarzach.
4. Nigdy nie rozumiano modlitwy w ten sposób, że to Bóg nas prowadzi do upadku, zła i grzechu.
5. Problemem nie jest tłumaczenie, tylko interpretacja. Tradycja wypracowała trzy zasadnicze kierunki:
a) Nie prowadź nas na doświadczenie (jak Abrahama czy Hioba), które może stać się pokusą. To modlitwa w duchu Jezusa: „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich”. To modlitwa o to, żebym nie miała chorego dziecka, bo jak mnie wystawisz na taką próbę, to zrodzi się pokusa, by je usunąć i może to doprowadzić do grzechu. To wiara w to, że od Boga zależą wielkie doświadczenia.
b) Nie pozwól, żebyśmy byli prowadzeni na pokusę – diabeł prowadzi do pokusy, a Bóg tylko pozwala. Jezus mówi „nie wódź” zamiast „nie pozwól wodzić”, bo taki był wtedy sposób mówienia, ale sens jest taki, że modlimy się, by Bóg nie pozwolił diabłu na kuszenie nas. A pozwala np. wtedy, kiedy nas opuszcza. Prosimy więc, by tego nie robił. To wiara w to, że to Bóg decyduje, ile diabeł może nas kusić.
c) Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie – to prośba o to, że jak już diabeł kusi, byśmy nie ulegli pokusie.
6. Każdy z interpretacji ma dobre i złe strony. Te złe to:
- „Nie wódź na nas pokuszenie” – sugeruje, że Bóg bierze czynny udział w złym.
- „Nie dopuść, abyśmy byli kuszeni” – sugeruje, że Bóg współdziała z szatanem ustalając miarę kuszenia.
- „Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” – zawęża modlitwę tylko do pokus, eliminując z niej prośbę o zachowania od ciężkich życiowych próba i nieszczęść.
7. „Nie dopuszczaj do nas pokusy” czy „Nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” nie są tłumaczeniami tylko interpretacjami. Jednak interpretacjami dopuszczalnymi, tzn. nie wypaczającymi zasadniczego sensu oryginalnego zdania.
8. Propozycja papieża nie jest nowa. Dlatego nie można oburzać się na niego. W tym kierunku myślał już Orygenes. Tak przetłumaczyła Biblia Tysiąclecia już w roku 1969. Taką logikę stosują prawdopodobnie sami Ewangeliści. Łukasz przekazuje słowa Jezusa: Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. (Łk 14,26). Ale Mateusz przekazuje je inaczej: Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. (Mt 10,37). Nie chce widocznie, by ktokolwiek pomyślał, że Jezus namawia do nienawiści.
9. Różnica między pokusą, próbą a doświadczeniem jest tylko intencjonalna i mówi więcej o tych, którzy stoją za przyczyną danej rzeczywistości niż o tych, którzy tej rzeczywistości doświadczają. Gdy przykładowo chłopak chce ze mną zgrzeszyć, przychodzi i rozpoczyna czynności wstępne:
a) To co się dzieje jest pokusą w oczach diabła (bo chce bym upadła) i w oczach chłopaka (chce jak diabeł, ale o tym pewno nie wie).
b) To co się dzieje jest próbą w oczach Boga, na którą dopuszcza ze względu na: wolność człowieka lub ze względu na swoją wolę (chce mnie czegoś nauczyć).
c) To ode mnie zależy czy na to co się dzieje popatrzę oczyma Bożymi (to próba, więc może mnie ona wzmocnić) czy oczami złego (to pokusa, więc zacznę panikować albo widzieć w chłopaku diabła). Najgorzej jak zrozumiem to jako okazję (a więc nie myśląc w kategoriach ani próby ani pokusy, ulegnę i wcale nie będę się modliła słowami „Nie wódź mnie na pokuszenie” czy „Nie dopuść, abym uległa pokusie”.
Ostatecznie nieważne czy to Bóg wystawia na próbę czy diabeł kusi, bo i tak:
a) Jest to doświadczenie, które może mnie pogrążyć albo wzmocnić.
b) Nigdy nie jest ono ponad moje siły (więc nie muszę upaść).
c) Koncentracja musi iść w kierunku „jak wygrać?” a nie „kto za tym stoi i dlaczego?"
10. Osobiście i na razie jestem za wersją „nie wódź nas na pokuszenie” (względnie „nie wystawiaj nas na próbę”), bo to modlitwa, w której widzę wszystkie poniższe myśli:
a) Proszę, by Bóg nie wystawiał nas na ciężką próbę choroby czy kalectwa, chociaż znam takich, co dziękują Bogu za raka.
b) Proszę, by Bóg nie dopuszczał do mnie ciężkich prób wojny czy innego nieszczęścia, które ktoś na nas zamierza.
c) Proszę, by Bóg był przy mnie, kiedy kusi mnie diabeł, kuszą ludzie lub kiedy sam siebie kuszę. Bo kiedy On będzie przy mnie, nie pozwoli, bym przechodził pokusy ponad moje siły.
d) Proszę, bym nie upadł, to znaczy nie zgrzeszył. By czy to doświadczenie trudne, czy pokusa banalna nie popchały mnie w ręce złego.
e) Zostawiając prośbę sugerującą, że to Bóg jest pierwszą przyczyną wszystkiego, wyznaję wiarę, że nawet w pokusie chcę myśleć przede wszystkim Nim, o tym, co robi i może robić mój Ojciec a nie o tym, co robi diabeł (kusi), albo o tym, co mogę zrobić ja (ulec pokusie).
Piotr szedł po falach jeziora, choć było to przeciwko prawu ciążenia, szedł, bo patrzył w oczy Chrystusa. Gdy zwątpił, gdy stracił z Mistrzem osobisty kontakt, zaczął tonąć… (Jan Paweł II, Poznań, 3.06.1997)
[post_title] => Wnioski z wykładu "I nie wódź nas na pokuszenie" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2279-wnioski-z-wykladu-i-nie-wodz-nas-na-pokuszenie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-23 09:42:36 [post_modified_gmt] => 2018-01-23 08:42:36 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/23/2279-wnioski-z-wykladu-i-nie-wodz-nas-na-pokuszenie/ [menu_order] => 2350 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [118] => WP_Post Object ( [ID] => 4001 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-23 02:32:11 [post_date_gmt] => 2018-01-23 01:32:11 [post_content] =>Kolegiata św. Anny, 22.01.2016
Prezentacja do wykładu znajduje się w załączniku w pliku PDF. Zalecam słuchanie wykładu z równoczesnym podglądem na prezentację.
Wnioski z wykładu, które znajdują się w prezentacji, ale nie znalazły się w wykładzie znajdują się w artykule:
Wnioski z wykładu „I nie wódź nas na pokuszenie”
[post_title] => Wykład o "Nie wódź nas na pokuszenie" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2278-wyklad-o-nie-wodz-nas-na-pokuszenie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-23 02:32:11 [post_modified_gmt] => 2018-01-23 01:32:11 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/23/2278-wyklad-o-nie-wodz-nas-na-pokuszenie/ [menu_order] => 2351 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [119] => WP_Post Object ( [ID] => 5748 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-19 08:19:41 [post_date_gmt] => 2018-01-19 07:19:41 [post_content] =>
Mam swoje zasady. I uzasadnienia.
Nie jem flaków, bo nie cierpię totalnie. Nie tańczę, odkąd poszedłem do seminarium, bo nas uczono, że ksiądz nie powinien. Jestem abstynentem. Trochę z życia, trochę z Oazy. Nie wrzucam też żadnych info na fejsa, jeśli ktoś mnie prosi. Nie chcę robić za tablicę informacyjną. Jak na 44 lata to chyba nie za wiele dziwactw. Nigdy jednak nie walczyłem z tymi, co piją. Nie gorszyłem się tańczącymi księżmi, nie zrywałem znajomości z flaczkożerczami, ani nie miałem pretensji do tych, co prosili o reklamę. Mając swoje zasady, staram się rozumieć innych.
Tak samo z WOŚP. Z zasady nie wspieram, choć kiedyś wspierałem. Racje swoje mam, choć ktoś może nazwać je wymówkami: moralność Woodstocku, kontrowersje finansowe fundacji, nieproporcjonalność nakładów organizacyjnych w stosunku do zysku, polityczne i prooaborcyjne zaangażowanie Owsiaka, jego nadwrażliwość na krytykę i poczucie szantażu emocjonalnego, jakby większym grzechem była niewiara w WOŚP niż niewiara w Boga. Mam jednak nadzieję, że skoro ludzie mają prawo nie wierzyć Bogu, to zrozumieją moją niewiarę w Owsiaka. Ale nie rozumiem po co walczyć z nim. Przecież nie jest diabłem. Już tyle o nim napisano przez 25 lat, że chyba każdy wie co robi. I nie można traktować ludzi, jakby byli dziećmi, którym co roku trzeba tłumaczyć, że należy być za albo przeciw. Zwłaszcza kiedy Jezus nie zabrania płacenia podatku Cezarowi, choć się ten uważa za boga, a Papież daje order św. Grzegorza nawet tym, co są za aborcją. No i kiedy my sami wydajemy nieraz pieniądze na dużo głupsze rzeczy.
Dlatego chcesz, dawaj. Nie chcesz, nie dawaj. Dajesz, nie miej pretensji do tych, co nie dają. Nie dajesz, nie pogardzaj tymi, co dają. Znasz przekręty, zgłoś do prokuratury. Nie znasz, nie obmawiaj. A jeśli krytykujesz innych, pozwól też na krytykę ciebie.
Zamiast kolejnych walk, zacznijmy się więcej modlić o to, żebyśmy się nauczyli wreszcie żyć obok siebie, jeśli już nie potrafimy ze sobą. Bo życie przeciw sobie nie jest ani ludzkie ani tym bardziej Boże.
W tym temacie również: 4 granice WOŚP
[post_title] => Ostatni raz o WOŚP [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2275-ostatni-raz-o-wosp [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-19 08:19:41 [post_modified_gmt] => 2018-01-19 07:19:41 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/19/2275-ostatni-raz-o-wosp/ [menu_order] => 2354 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [120] => WP_Post Object ( [ID] => 5746 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-15 20:27:24 [post_date_gmt] => 2018-01-15 19:27:24 [post_content] =>Dlaczego warto przyjść na konferencję „Nie wódź nas na pokuszenie”? Żeby nie zamęczać stu tysiącami argumentów podam tradycyjnie dziesięć : ) :
1. Sprawa jest aktualna – minął dopiero miesiąc, od kiedy świat zaczął się tym interesować bardziej.
2. Sprawa jest powszechna – w Polsce od roku możemy usłyszeć w Liturgii tłumaczenie „Nie dozwól, abyśmy ulegli pokusie” zamiast „Nie wódź nas na pokuszenie”. Od grudnia zmienili tłumaczenie tego wersetu Francuzi a i Papież Franciszek ostatnio zachęcił do zmiany.
3. Sprawa jest interesująca – kolega ksiądz mówi, że najczęstszym pytaniem ludzi, gdy chodzi po kolędzie, jest pytanie: O co chodzi z tą zmianą w „Ojcze nasz”?
4. Sprawa jest tradycyjna – chodzi o tekst, który ma 2000 lat.
5. Sprawa jest codzienna – codziennie ludzie wypowiadają to zdanie.
6. Sprawa jest globalna – nie ma takiego kraju, w którym przynajmniej jeden człowiek nie powtarzałby tych słów.
7. Sprawa jest hitowa – o ile „Despacito” w ciągu roku zyskało rekordowe 4,5 mld odsłon, to „Ojcze nasz” przy 2 mld chrześcijan, milionie księży, zakonników i milionach odmawiających różaniec, taki wynik osiąga codziennie.
8. Sprawa jest nieoczywista – bardzo wielu już się wypowiedziało, jedni za, drudzy przeciw, wytaczając mniej lub bardziej sensowne argumenty. Poznamy je, a nawet więcej.
9. Sprawa jest ambicjonalna – mamy możliwość dokładnego sprawdzenia, od oryginału, przez Ojców Kościoła, świętych i papieży aż do egzegetów i teologów, duszpasterzy i wiernych, sprawdzenia o co chodzi ze zdaniem „Nie wódź nas na pokuszenie”, sprawdzenia co myślą autorzy piszący przynajmniej w 8 językach (greckim, łacińskim, hebrajskim, włoskim, angielskim, niemieckim, francuskim, polskim), a więc dlaczego nie zrobić tego solidnie?
10. Sprawa jest warta – bo tu chodzi o słowo Jezusa, identyczne w dwóch Ewangeliach (Mt 6,13 i Łk 11,4) i to słowa, o których On sam powiedział: Kiedy się modlicie, tak mówcie…
Bądźcie zaproszeni! Stańcie się zachęceni!
Kraków. Kolegiata św. Anny. Poniedziałek, 22 stycznia 2018 r. Godz. 20.00.
Konferencja „Nie wódź nas na pokuszenie. O co właściwie w tym chodzi?"
PS.
Konferencja będzie nagrywana, ale kto rezygnuje z wyjazdu w góry, wiedząc, że i tak będzie nagranie z wyjścia na szczyt… ?
[post_title] => Dlaczego warto przyjść na konferencję „Nie wódź nas na pokuszenie"? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2272-dlaczego-warto-przyjsc-na-konferencje-nie-wodz-nas-na-pokuszenie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-15 20:27:24 [post_modified_gmt] => 2018-01-15 19:27:24 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/15/2272-dlaczego-warto-przyjsc-na-konferencje-nie-wodz-nas-na-pokuszenie/ [menu_order] => 2357 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [121] => WP_Post Object ( [ID] => 5744 [post_author] => 4 [post_date] => 2018-01-01 00:58:16 [post_date_gmt] => 2017-12-31 23:58:16 [post_content] =>
Mapka ilustruje kraje, z których ludzie zaglądali na stronę.
31.12.2017
Już po Nieszporach. Proboszczowie podsumowali mijający rok. Ile chrztów, pogrzebów, komunii i ślubów. Jak co roku, małe podsumowanie z mojej strony i mojej strony, bo w jakimś sensie jest ona parafią.
Google Analytics policzył, że w roku 2017 strona zanotowała 521 tys. odsłon, 171 tys. sesji i 78 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 128 krajów (87,8% Polska; 2% USA, 1,4% UK) oraz 2992 miejscowości/powiatów (23% Kraków, 22% Warszawa, 3,6% Wrocław, 3,5% Katowice). W roku 2017 dodałem 177 tekstów (pisanych i nagrywanych). Najwięcej czytane były: „Jeszcze raz o nie wódź nas na pokuszenie”, „Szustak, homoseksualizm i dyskusje” oraz „Krótka synteza wiary”.
Od dwóch lat ilość i zasięg strony praktycznie się nie zmienia. Mam na sumieniu trochę to, że za mało poświęcam jej czasu. Więcej publikuję na Facebooku, stąd zachęcam, by śledzić profil. Ciągle też mam wyrzuty, że ilość mogłaby się przerodzić w jakość. Da Bóg, że będzie w tej sprawie możliwa zmiana.
Dziękuję za każdego, który tu przychodzi systematycznie albo się przybłąkał przypadkiem. Modlę się o to, byśmy dzięki tej przestrzeni byli chociaż o krok bliżej Boga i chociaż o serce bliżej człowieka. Bo przecież o to właściwie nam chodzi.
[post_title] => Podsumowanie strony za rok 2017 [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2261-podsumowanie-strony-za-rok-2017 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2018-01-01 00:58:16 [post_modified_gmt] => 2017-12-31 23:58:16 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2018/01/01/2261-podsumowanie-strony-za-rok-2017/ [menu_order] => 2367 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [122] => WP_Post Object ( [ID] => 5742 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-12-14 23:21:24 [post_date_gmt] => 2017-12-14 22:21:24 [post_content] =>Rys. Justyna Chowaniec
Obrazki przedstawiają cztery podstawowe możliwości działania Bogu w czasie pokusy. Człowiek przedstawia alkoholika, który z jednej strony powinien konfrontować się z próbami, żeby nauczyć się żyć, a z drugiej strony wie, że jest bardzo słaby.
Rys. 1. Wodzi na pokuszenie.
Rys. 2. Pozwala wejść w sytuację pokusy.
Rys. 3. Kusi.
Rys. 4. Nie dopuszcza, aby uległ pokusie.
1. Bóg wiedzie (prowadzi) do sytuacji, która będzie pokusą (próbą).
2. Bóg pozwala na to, by człowiek wszedł w pokusę (próbę), albo by inni go w taką sytuacje wprowadzili.
Tak było z Hiobem. Bóg wiedział, pozwolił, nie reagował. Kusił szatan. Tak było z Judaszem.
Odpowiadające tej czynności tłumaczenie to: „nie pozwól nam wejść w sytuację pokusy” (lub „nie pozwól, abyśmy byli prowadzeni na pokusę”).
Tak tłumaczy Biblia Paulistów: „nie dopuszczaj nas do pokusy” oraz nowa wersja francuska, obowiązująca na mszach od adwentu 2017 r.: „ne nous laisse pas entrer en tentation”.
3. Bóg sam kusi (próbuje).
To nie jest prawda. O tym pisze św. Jakub: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi.” (1,13)
Odpowiadające tej czynności tłumaczenie to: „Nie kuś nas”. Tak nikt nie tłumaczy.
4. Bóg nie pozwala nam ulec pokusie.
Pokusy są, ale Bóg stara się przeszkodzić człowiekowi w ich uleganiu.
Odpowiadające tej czynności tłumaczenie to: „nie dopuść (nie pozwól), abyśmy ulegli pokusie”.
Tak tłumaczy Biblia Poznańska i Biblia Tysiąclecia (wyd. 5), obowiązująca w Liturgii Słowa. Takiego tłumaczenia chce Papież Franciszek („non lasciarmi cadere nella tentazione”).
Podobnie i niepodobnie tłumaczą Włosi w Liturgii Słowa: „non abbandonarci alla tentazione”, co daje zamierzoną dwuznaczność: „nie opuszczaj nas w pokusę” (wersja 1?) lub ”nie opuszczaj nas w pokusie” (wersja 4?) – generalnie chodzi o to, żeby w sytuacji pokusy Bóg był przy nas.
Wersja nr 1 jest językowo najbardziej poprawna (więcej argumentów w tekście „Jeszcze raz o…”). Modląc się „Nie wódź nas na pokuszenie”, proszę, by Bóg nie wystawiał nas na próbę a nie, żebyśmy w czasie tej próby nie upadli. To modlitwa matki o to, żeby Bóg nie wystawiał ją na próbę posiadania dziecka niepełnosprawnego albo śmiertelnie chorego. A nie prośba o to, żeby ona mając już takie dziecko, nie straciła wiary. Bo taka prośba jest w drugiej części; "Ale wybaw nas od złego". Tak modlił się również Pan Jezus w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich” (Łk 22,42). Nie modlił się o to, żeby nie upaść w czasie próby, ale żeby do niej nie doszło.
Obrazek 4 wydaje się najbezpieczniejszy, ale może kształtować fałszywy obraz Boga, który nie ma wpływu na próby. Tak jakby mówił: "To diabeł wszystko robi. Jedyne, co mogę, to pomóc, byście nie upadli. Więc módlcie się o to." Wtedy jednak nie ma sensu modlitwa o zdrowie dzieci czy o pokój na świecie. Wtedy niezrozumiała jest modlitwa Jezusa w Ogrojcu. I co najgorsze diabeł jawi się jako siła, którą Bóg nie może ograniczyć. Ponadto trzeba by zmienić wiele miejsc w Biblii, np. że to nie Duch prowadził Jezusa na pustynię, albo że cała Księga Lamentacji jest kłamstwem, skoro mówi, że za niewolę Babilońską odpowiedzialna jest ręka Boga a nie Babilończycy, którzy byli tylko Jego narzędziem.
Obrazek nr 1 też może budować fałszywy obraz Boga, sugerując, że Bóg jest współodpowiedzialny za zło. Co jest gorsze? Obraz Boga, który współpracuje z diabłem czy obraz Boga, który nie ma na niego wpływu? Nie wiem. Wiem, że Biblia uczy, że Bóg ma moc ograniczyć działania szatana i że sam niekiedy testuje człowieka tylko dla jego dobra.
Może być też i przykład z lodowiskiem.
1. Prowadzi na lodowisko. 2. Pozwala iść. 3. Popycha, żebym się przewrócił. 4. Nie pozwala, żebym upadł, jak inni mnie popchną, albo gdy sam się poślizgnę.
Plus tego przykładu jest taki, że widzimy większy sens prób. Minus, że trudniej zrozumieć, dlaczego modlimy się, żeby nas tam nie prowadził. Ale jak ktoś złamał sobie rękę albo mu nie wychodzi, to wtedy taka prośba ma sens duży.
Na koniec polecam piękną modlitwę wieczorną z Talmudu (traktat "Berachot 60b"), dzięki której łatwiej zrozumieć: "nie wódź nas na pokuszenie".
"[...] Bądź wola Twoja, Panie, mój Boże,
który kładziesz mnie spać w pokoju.
Daj mi udział w Twoim prawie.
Kieruj moje nogi do przykazań i nie kieruj ich do przestępstw.
Nie prowadź mnie (ואל תביאני) do grzechu, ani do nieprawości,
ani do pokusy (ולא לידי נסיון), ani do hańby.
Niech panuje nade mną skłonność do dobra
i niech nie panuje nade mną skłonność do zła.
Wybaw mnie od upadku złego i chorób złych.
Nie pozwól, aby niepokoiły mnie złe sny albo myśli dręczące. [...]"
[post_title] => Najprościej o "Nie wódź nas na pokuszenie" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2253-najprosciej-o-nie-wodz-nas-na-pokuszenie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-12-14 23:21:24 [post_modified_gmt] => 2017-12-14 22:21:24 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/12/14/2253-najprosciej-o-nie-wodz-nas-na-pokuszenie/ [menu_order] => 2377 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [123] => WP_Post Object ( [ID] => 5706 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-12-11 12:34:44 [post_date_gmt] => 2017-12-11 11:34:44 [post_content] =>
7.03.2017
Dziś w Liturgii słyszeliśmy nowe tłumaczenie „i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” (Mt 6,13). Wielu woli je od tradycyjnego i odmawianego codziennie od wieków w pacierzu „i nie wódź nas na pokuszenie”. Mnie się ono jednak nie podoba. A co ważniejsze, wydaje się niezasadne.
1. Po pierwsze, zarówno wersja Mt 6,13 jak i Łk 11,4 mówią dosłownie „nie wprowadzaj nas na pokusę/próbę”. [μὴ εἰσενέγκῃς ἡμᾶς εἰς πειρασμόν. Słowo peirasmos może znaczyć zarówno „próba” jak i „pokusa”]. Dlaczego boimy się tutaj dosłowności a nie boimy się, kiedy tłumaczymy: „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26) albo „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10,34)?
2. Po drugie, wiele znanych tłumaczeń, począwszy od najczcigodniejszej łaciny nie bało się iść wiernie za tekstem greckim:
- „ne nos inducas in temptationem” (Wulgata)
- „do not bring us to the time of trial” (New Revised Standard Version Bible)
- „ne nous conduis pas dans la tentation” (Traduction Œcuménique de la Bible)
- „führe uns nicht in Versuchung” ( Einheitsübersetzung)
- „non c’indurre in tentazione” (z „Ojcze nasz” po włosku)
3. Po trzecie, czasownik użyty w tej prośbie (εἰσφέρω + εἰς) oznaczy czynność „wprowadzenia, wejścia”, np. „WNIÓSŁ następnie arkę DO przybytku” (Wj 40,21), „PRZYPROWADZIŁ go więc DO swego domu” (Sdz 19,21), „Nic bowiem nie PRZYNIEŚLIŚMY NA ten świat” (1 Tm 6,7). Prośba jest do Boga, żeby „nie wprowadzał” a nie żeby „nie dozwalał”. A przecież Mateusz zna słowo „pozwolić” (eao): „Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i NIE POZWOLIŁBY włamać się do swego domu” (Mt 24,43). To samo słowo zna Paweł: „Wierny jest Bóg i nie DOZWOLI was kusić ponad to, co potraficie znieść” (1 Kor 10,13)!
4. Po czwarte, tłumaczenie „i nie dozwól byśmy ulegli pokusie” jest zgodne z całością przesłania Jezusa, ale niezgodne z jego własnymi słowami w modlitwie „Ojcze nasz”. Jezus wiedział, że Bóg wielokrotnie wprowadzał ludzi w sytuację próby (np. „Bóg wystawił Abrahama na próbę” – Rdz 22,1). Sam został wypchnięty przez Ducha, aby być kuszonym na pustyni (por. Mt 4,1). Gdyby chciał przekazać myśl „nie dozwól byśmy ulegli pokusie" użyłby takiej konstrukcji jak w 1 Kor 10,13: „[Bóg] nie dozwoli was kusić” - οὐκ ἐάσει ὑμᾶς πειρασθῆναι. Tłumaczenie „nie dozwól byśmy ulegli pokusie” jest próbą wyjścia z podejrzenia, że Bóg nas kusi (poprzez manipulację przy tłumaczeniu czasownika).
5. Po piąte, problem tkwi po części w języku polskim. Kiedy bowiem mówimy „kusić”, prawie zawsze mamy na myśli namawianie do złego. Natomiast Biblia hebrajska i grecka w miejscach, które tłumaczymy „pokusa”, używa słów, które znaczą nie tylko „pokusa”, ale również „próba, doświadczenie”. Tego słowa używa się, by powiedzieć, że Bóg wystawił Abrahama na próbę, albo że doświadczył naród wybrany, jak chociażby mówią słowa wypowiedziane po nadaniu Dekalogu: „Bóg przybył po to, aby was DOŚWIADCZYĆ i pobudzić do bojaźni przed sobą, żebyście nie grzeszyli” (Wj 20,20).
Wystawiać na próbę w Biblii może jednak nie tylko Bóg ludzi, ale i na odwrót. Tak jak chociażby podczas wędrówki na pustyni: „I nazwał [Mojżesz] to miejsce Massa i Meriba, ponieważ tutaj kłócili się Izraelici i WYSTAWIALI Pana NA PRÓBĘ, mówiąc: «Czy też Pan jest rzeczywiście wśród nas, czy nie?» (Wj 17,7).
W biblijnej pokusie jest jednak jedno zasadnicze rozróżnienie. Kiedy Bóg wystawia na próbę ludzi, to jest to dobro. Natomiast kiedy ludzie robią to Bogu, to już jest to złem. Dlaczego? Bo zasadniczym celem próby jest awans, przejście na wyższy poziom. I wszyscy znamy to z egzaminów, sportu i próby śpiewu. Egzamin ma otwierać drogę do nowych możliwości. Przeskoczenie kolejnej poprzeczki ma być jest kolejnym etapem do osiągnięcia lepszego stopnia. Podobnie próba staje się koniecznym etapem rozwoju. Z tej samej racji nie wolno wystawiać Pana Boga na próbę. Bo Bóg już jest doskonały i święty. Nie potrzebuje żadnych promujących testów.
6. Po szóste, wyrażenie „kusić/próbować” (peiradzo) i "pokusa/próba" (peirasmos) nie zawsze ma negatywne znaczenie w Nowym Testamencie. Św. Paweł pisze „Siebie samych BADAJCIE [dosł. „kuście/poddawajcie próbie”], czy trwacie w wierze; siebie samych doświadczajcie.” (2 Kor 13,5). Św. Piotr tłumaczy: „Umiłowani! Temu żarowi, który pośrodku was trwa DLA waszego DOŚWIADCZENIA, nie dziwcie się, jakby was spotykało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały." (1 Pt 4,12-13). I nawet sam Duch Święty chwali za próbowanie innych: „Znam twoje czyny: trud i twoją wytrwałość, i to, że złych nie możesz znieść, i że PRÓBIE PODDAŁEŚ tych, którzy zwą samych siebie apostołami, a nimi nie są, i że ich znalazłeś kłamcami.” (Ap 2,2). Logiczne wydaje się więc, że Jakub używa słowa „peiradzo” w znaczeniu negatywnym „kusić”, natomiast Paweł, Jan i Piotr (który używa rzeczownika peirasmos), używają go w znaczeniu pozytywnym. A więc być może, że i Mateusz, i Łukasz mówią o próbie w znaczeniu pozytywnym.
7. Po siódme, niektórzy bibliści mówią, że zastosowana forma grecka odpowiada aramejskiej formie tzw. kauzatywnej, co oznaczałoby: „Spraw, abyśmy nie ulegli pokusie” (Paciorek, „Ewangelia wg św. Mateusza”, 275). Problem w tym, że nie mamy tekstu aramejskiego. Ewangelie napisane są po grecku i w całej tradycji greki starotestamentalnej o wiele mniejszym problemem jest zdanie „nie wódź nas na pokuszenie” niż zdanie „Bóg nikogo nie kusi”. Tak samo po hebrajsku. Każdy ze słuchaczy czy czytelników św. Jakuba, który znał Stary Testament byłby zdumiony. Jak to nie kusi? Przecież wiele razy mówi o tym Biblia.
8. Po ósme, mamy w Nowym Testamencie de facto trzy różne wyrażenia, jeśli chodzi o Boga i kuszenie:
- „NIE WÓDŹ NAS na pokuszenie” (Mt 6,13),
- „Wierny jest Bóg i nie DOZWOLI was kusić ponad to, co potraficie znieść” (1 Kor 10,13),
- „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo NIE KUSI.” (Jk 1,13).
Z punktu widzenia greki, św. Jakub jest sprzeczny ze Starym Testamentem, gdzie jest wielokrotnie napisane, że Bóg kusi (np. Rdz 22,1, Wj 15,25, 16,4). Z punktu widzenia sformułowań, wcale nie chodzi o to samo. Co innego bowiem jest „kusić”, co innego „pozwalać na kuszenie” a co innego "wprowadzać w sytuację pokusy”. Tak jak co innego jest „wprowadzać na ring”, co innego „pozwalać na boks” a co innego „boksować”. Bóg nie boksuje, boksuje tylko diabeł. Bóg natomiast pozwala na boks i Bóg może wprowadzać człowieka tam, gdzie diabeł może się z nim boksować (jak Duch wyprowadził Jezusa na pustynię). Prośba „nie wódź nas na pokuszenie” to nie jest prośba „nie kuś nas”. „Nie zabieraj mnie do dentysty” wcale nie znaczy „Nie wierć mi w zębach”.
9. Po dziewiąte, dlaczego zatem Jezus każe nam się modlić: „I nie wódź nas na pokuszenie” skoro tym, który prowadzi w sytuację pokusy jest Bóg? Dlaczego nie pozwala na próbę, skoro ona jest dobra dla człowieka? Tę prośbę z „Ojcze nasz” można odczytać w kluczu modlitwy pokornego człowieka. Prośba ta jest wołaniem do Boga: „Zbaw mnie od złego, które już jest, a nie prowadź mnie w sytuację próby, której jeszcze nie ma”. Albo „Przestań mnie poddawać nowym próbom, ale zbaw mnie od tych ciosów, które już padają”. Albo „nie wystawiaj mnie na próbę, bo jestem słaby, żeby walczyć. Raczej Ty sam walcz i wyzwalaj mnie od złego”. Nie jestem chojrakiem. Znam siebie dobrze.
10. Po dziesiąte, to jest modlitwa. I osobiście nie mam żadnych problemów, żeby mówić: „Nie wódź nas na pokuszenie”, tak jak nie mam problemów, by mówić: „Boże, nie opuszczaj mnie”, chociaż wiem, że Bóg nas nigdy nie opuszcza. Jezus nie miał obiekcji, by wołać „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27,46). Psalmista nie miał problemów, żeby wołać "Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze!" (Ps 44,24). Chociaż jego kolega mówił: "Oto nie zdrzemnie się ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem." (Ps 121,4). Modlitwa jest subiektywną rozmową z Bogiem. I dla tych ludzi, którym wydaje się, że to Bóg ich kusi, że to Bóg komplikuje ich życie, warto zostawić "Nie wódź nas na pokuszenie". Jeśli czujesz, że to Bóg Cię prowadzi na pokuszenie, że to On jest odpowiedzialny za zło, którego doświadczasz, powiedz "nie wódź nas na pokuszenie", mówiąc jednak zaraz "ale zbaw nas ode złego." Wyznaj swoje uczucia, ale poproś natychmiast o wolność. Bo tylko On może Ci pomóc, nawet jak się wydaje, że jest przeciw Tobie, albo że Go nie ma. Tylko On może wyzwolić od zła, nawet jeśli wydaje się, że jest za nie w jakimś stopniu odpowiedzialny. Tak jak wołał Ozeasz: "Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę przewiąże" (Oz 6,1).
Naprawdę, nie poprawiajmy Chrystusowych słów, zwłaszcza, że mamy ich niewiele. Można by się ewentualnie zastanowić, czy nie zmienić „pokuszenie” na „próbę” ("nie wystawiaj nas na próbę"), ale ze względu na tradycję, nie widzę konieczności. No chyba, że będziemy poprawiać w Biblii wszystko, co nam albo teologii systematycznej nie pasuje. Ale wtedy do poprawki będziemy mieli kilka tysięcy słówek i wyrażeń.
Wystarczy nam Stary i Nowy Testament. Nie piszmy Najnowszego.
PS.
Zachęcam do przeczytania, co na ten temat napisał Benedykt XVI w: "Jezus z Nazaretu. Od Chrztu w Jordanie do Przemienienia", Kraków 2011, wyd. M, s. 147-150.
I nie wódź nas na pokuszenie
Sformułowanie tej prośby jest w oczach wielu rażące: przecież Bóg na pewno nie prowadzi nas na pokuszenie! W rzeczy samej święty Jakub powiada: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: Bóg mnie kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi” (Jk 1, 13).
Sformułowanie to może się stać dla nas trochę jaśniejsze, gdy sobie przypomnimy słowa Ewangelii: „wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła” (Mt 4, 1). Pokusa wychodzi od diabła, ale mesjańskim zadaniem Jezusa jest doznanie wielkich pokus, które odwodziły ludzi od Boga i nadal nie przestają odwodzić. Jak widzieliśmy, Jezus musi te pokusy znosić aż do śmierci na Krzyżu i dopiero w ten sposób otwiera nam drogę zbawienia. Musi więc nie dopiero po śmierci, lecz wraz z nią i przez całe swe życie niejako „zstępować do piekieł”, w obszar naszych pokus i upadków, po to, by nas ująć za rękę i wyprowadzić z nich. List do Hebrajczyków przykłada do tego aspektu szczególną wagę i uważa go za istotną część drogi Jezusa: „Przez to bowiem, co sam wycierpiał, poddany próbie, może przyjść z pomocą tym, którzy jej podlegają” (2, 18). „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie [jak my] – z wyjątkiem grzechu” (4, 15).
Rzut oka na Księgę Hioba, w której pod niejednym względem uwidacznia się już tajemnica Chrystusa, może nam dostarczyć dalszych wskazówek. Szatan ośmiesza człowieka, by ośmieszyć Boga. Człowiek, którego stworzył na swój obraz, jest żałosnym stworzeniem. Wszelkie dostrzegalne w nim dobro jest tylko fasadą. W rzeczywistości człowiekowi – każdemu – chodzi tylko o własne zadowolenie. Taka jest diagnoza szatana, którego Apokalipsa nazywa „oskarżycielem braci naszych”, który „dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem” (Ap 12, 10). Oczernianie człowieka i stworzenia jest w ostatecznym rozrachunku oczernianiem Boga i usprawiedliwianiem wyparcia się Go.
Szatan chce dowieść swej tezy na przykładzie sprawiedliwego Hioba: gdy tylko zostanie mu wszystko odebrane, zaraz zniknie też jego pobożność. Bóg daje więc szatanowi pozwolenie wypróbowania go, oczywiście w określonych granicach. Bóg nie przywodzi człowieka do upadku, lecz tylko poddaje go próbie. Już tutaj, bardzo delikatnie i niewyraźnie zarysowuje się tajemnica zastępstwa, która w Księdze Izajasza (rozdz. 53) ukaże się w pełnym wymiarze: cierpienia Hioba służą usprawiedliwieniu człowieka. Przez swą sprawdzoną w cierpieniu wiarę przywraca on cześć człowiekowi. Tak więc cierpienia Hioba są antycypacją cierpień we wspólnocie z Chrystusem, który wszystkim nam przywrócił utraconą cześć przed Bogiem i ukazuje nam drogę: nawet w najgłębszych ciemnościach nie tracić wiary w Boga.
Księga Hioba może nam też dopomóc w odróżnianiu doświadczenia od pokusy. Ażeby osiągnąć dojrzałość, ażeby miejsce powierzchownej pobożności mogło zająć głębokie zjednoczenie z Bogiem, człowiek musi przechodzić przez doświadczenia. Jak sok z winogron, by się stać szlachetnym winem, musi przejść proces fermentacji, tak też człowiek potrzebuje oczyszczenia i transformacji. Bywa to niebezpieczne dla niego, może nawet ponieść porażkę, są to jednak drogi, które trzeba przejść, by dojść do siebie samego i do Boga. Miłość jest zawsze procesem oczyszczeń i wyrzeczeń, bolesnych przemian, prowadzących do dojrzałości. Żeby Franciszek Ksawery mógł na modlitwie mówić Bogu: „Kocham Cię nie dlatego, że możesz obdarzać niebem lub piekłem, lecz po prostu dlatego, że jesteś sobą – moim Królem i moim Bogiem”, musiał z całą pewnością przebyć długą drogę wewnętrznych oczyszczeń, które go doprowadziły aż do tej całkowitej wolności – drogę dojrzewania, na której czyhała pokusa i niebezpieczeństwo upadku – a przecież drogę konieczną.
Teraz możemy już tę szóstą prośbę Ojcze nasz wyjaśnić w sposób nieco bardziej konkretny. Gdy ją odmawiamy, mówimy Bogu: „Wiem, że potrzebne mi są doświadczenia, ażeby czysta się stała moja najgłębsza istota. Jeśli te doświadczenia pozostają w Twoich rękach, jeśli – jak to było w przypadku Hioba – pozostawiasz złu trochę wolnej drogi, to pamiętaj, proszę, o moich ograniczonych możliwościach. Nie licz za bardzo na mnie. Nie przesuwaj zbyt daleko granic, w których mogę doznawać pokus, i bądź w pobliżu z Twoją opiekuńczą ręką, gdy moja miara zaczyna już dobiegać końca”. Tak interpretował tę prośbę święty Cyprian. Powiada: Gdy mówimy „nie wódź nas na pokuszenie”, wtedy wyrażamy przekonanie, „że żadna z przeciwności nie może nas spotkać, jeśli wcześniej Bóg jej nie dopuści. Nasza bojaźń, pobożność i uwaga powinny się kierować ku Bogu, ponieważ w czasie kuszenia Zły nie ma żadnej władzy, chyba że otrzymał ją skądinąd” (De dom. or., 25, s. 285 n).
Przeprowadzając psychologiczną analizę pokusy, Cyprian powiada dalej, że mogą zaistnieć dwa różne powody, dla których Bóg daje ograniczoną władzę Złemu. Może to być rodzaj pokuty dla nas, mającej na celu poskromienie naszej pychy, potrzebne do tego, żebyśmy ponownie doświadczyli, jak bardzo krucha jest nasza wiara, nadzieja i miłość, i żebyśmy sobie nie wyobrażali, że naszą wielkość zawdzięczamy sobie. Pomyślmy o faryzeuszu, który opowiada Bogu o swych własnych czynach i jest przekonany, że nie potrzebuje łaski. Cyprian niestety nie wyjaśnia dokładniej, na czym polega drugi rodzaj doświadczenia – pokusy, którą Bóg zsyła ad gloriam – ku swojej własnej chwale. Czy jednak nie powinniśmy tu pomyśleć o tym, że wyjątkowo wielkim ciężarem doświadczeń Bóg obarcza ludzi szczególnie Mu bliskich, wybitnych świętych, od Antoniego na pustyni po Teresę z Lisieux w pobożnym świecie jej Karmelu? Można by powiedzieć, że stoją oni w orszaku Hioba, jako apologia człowieka, będąca jednocześnie obroną Boga. Więcej jeszcze: trwają oni w szczególny sposób we wspólnocie z Jezusem Chrystusem, który doświadczył naszych pokus. Są oni powołani do tego, żeby niejako na swym własnym ciele i we własnej duszy zaznać pokus własnych czasów, znosić je za nas, zwykłych śmiertelników, i w ten sposób dopomagać nam na naszej drodze prowadzącej do Tego, który wziął na siebie ciężar nas wszystkich.
Gdy powtarzamy szóstą prośbę Ojcze nasz, musimy zatem, z jednej strony, trwać w gotowości przyjęcia na siebie ciężaru wyznaczonego nam doświadczenia. Z drugiej strony, jest to jednocześnie prośba o to, żeby Bóg nie nakładał na nas większych ciężarów, niż zdołamy udźwignąć, i żeby nas nie wypuszczał ze swych rąk. Powtarzamy tę prośbę z ufną pewnością, którą święty Paweł przybrał dla nas w słowa: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Kor 10, 13).
Mało kiedy dostałem tyle głosów zwrotnych, co po ostatnim wywiadzie w GN ("Bez paniki"). Wiele głosów było pozytywnych, były i zarzuty. To chyba normalne. Jednak do jednego chciałbym się odnieść publicznie. Że nie można ślepo iść za papieżem, bo papieże mogą błądzić.
Będę uparcie powtarzał za św. Ambrożym: "Ubi Petrus, ibi Ecclesia" - "Gdzie Piotr, tam Kościół". Bo to jest zdanie genialne. Ambroży przecież nie mówi: "Gdzie Piotr, tam bezgrzeszność".
To prawda, że papieże mogą błądzić. To prawda, że nie wszyscy byli święci. To prawda, że można i trzeba ich czasem krytykować. Ale nigdy ich nie opuszczać. Jeśli Piotr ucieknie spod krzyża, będę uciekał razem z nim. Jeśli Piotr zamknie się w wieczerniku, zamknę się i ja z nim. Jeśli zaprze się Mistrza, nie opuszczę go z tego powodu. A jeśli nawet będę wierny jak św. Jan, to po paru godzinach i tak odnajdę Piotra. Lepiej bowiem iść 40 lat przez pustynię z Mojżeszem, który zawalił, niż na własną rękę szukać krótszej drogi do Ziemi Obiecanej. Lepiej być wiernym niewiernemu Piotrowi, niż budować Kościół, który nie ma Skały. To był błąd nie tylko protestantów. Mogli zostać. Papież by umarł. Teologia by się odświeżyła. Odpusty by odpuścili. I po 50, 100 latach sporów wewnątrz kościelnych bylibyśmy dalej jedno. A tak to ani nie są bliżej prawdy, ani nie ma jedności Kościoła.
Nawet jeśli papież, ten, czy którykolwiek zbłądzi, to Kościół nie rozpadnie się od błędów papieża. Nawet jeśli skała, na której zbudował Chrystus Kościół usłyszy jeszcze nieraz w historii pianie koguta, to pójdę z Piotrem nie dlatego, że jest nieomylny, ale dlatego, że nieomylny Chrystus będzie wracał do Piotra z pytaniem: "Czy miłujesz mnie więcej?" i do Piotra będzie mówił: "Paś baranki moje".
Jeśli Chrystus jest wierny Piotrowi, który nie zawsze jest wierny Bogu, to kimże ja jestem, żeby nie być wierny temu, któremu jedyny Pan powierzył jedyne klucze?
[post_title] => Ubi Petrus, ibi Ecclesia [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2201-ubi-petrus-ibi-ecclesia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-12-07 08:25:08 [post_modified_gmt] => 2017-12-07 07:25:08 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/12/07/2201-ubi-petrus-ibi-ecclesia/ [menu_order] => 2387 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [125] => WP_Post Object ( [ID] => 5733 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-11-16 18:15:22 [post_date_gmt] => 2017-11-16 17:15:22 [post_content] =>Czują cię tylko umysły poczciwe!
Byle cię można pomóc, byle wspierać,
Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać. (I. Krasicki)
Od czasu do czasu pojawia się dyskusja o pieniądzach i księżach, dlatego chciałbym podzielić się dziesięcioma punktami, które może choć trochę pomogą poukładać te sprawy.
1. Należy odróżnić zakonników od księży diecezjalnych. Księża diecezjalni nie składają ślubu ubóstwa, a więc w sprawach materialnych mają zasadniczo takie same prawa i obowiązki, jak każdy inny chrześcijanin.
2. Księża w Polsce zachęcani są do stylu życia blisko „przeciętnej, a raczej uboższej rodzinie”. „To, co im zbywa winni przeznaczyć na dobro Kościoła i dzieła miłości”. (Instrukcja KEP-u z 2015 r., podobnie też Jan Paweł II w 1987 r.: „Musicie być solidarni z narodem. Stylem życia bliscy przeciętnej, owszem, raczej uboższej rodziny.”).
3. Czym innym są dobra prywatne (czasem odziedziczone po rodzinie), a czym innym parafialne, kościelne.
4. Grzechem jest chciwość i egoizm, ale grzechem jest również zazdrość i obmowa.
„Mając żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni” (1 Tm 6,8)
5. Osądzając, trzeba pamiętać, że często nie wiemy wszystkiego. Może okazać się, że ktoś żyje na bogato, ale daje o wiele więcej na biednych niż ci, którzy mają do niego pretensje, a którzy ani wdowiego grosza nie dadzą innym. Albo ktoś wydaje się ubogi, ale pieniądze wydaje w taki sposób, który nie da się pogodzić z Ewangelią.
"Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę." (Mt 6,2)
"Ty bowiem mówisz: „Jestem bogaty” i „wzbogaciłem się”, i „niczego mi nie potrzeba”, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi" (Ap 3,17)
6. Nie jest prawdą, że chrześcijanie mogą mieć tylko tyle, ile jest dla nich konieczne do życia. Ideałem chrześcijańskim nie jest ubóstwo materialne. Gdyby tak było, nie powinniśmy pomagać ubogim. Wszak osiągnęli już ideał. Ideałem chrześcijanina jest wolność (zbawienie) i solidarność (miłość).
„Umiem cierpieć biedę, umiem też korzystać z obfitości. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, korzystać z obfitości i doznawać niedostatku.” (Flp 4,12)
7. Bóg się nie brzydzi pieniędzmi, tylko przypomina, że wszystko do niego należy i że zdamy kiedyś sprawę również z gospodarowania Jego własnością.
„Do Mnie należy srebro i do Mnie złoto - wyrocznia Pana Zastępów.” (Ag 2,8)
„Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana! […] A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz - w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. (Mt 25,21.30)
8. Ewangeliczne ubóstwo różni się od komunizmu m.in. wolnością. Ewangelia zachęca, ale nie przymusza do ubóstwa.
„Czy przed sprzedażą nie była twoją własnością, a po sprzedaniu czyż nie mogłeś rozporządzać tym, coś za nią otrzymał? (Dz 5,4)
„Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg.” (2 Kor 9,7)
9. Problemem często nie są pieniądze, ale relacje. Są przypadki, że księża dostali od parafian auta o wartości ponad 200 tys., albo że powiedzieli księdzu, że jak będzie jeździł takim starym autem, to mu kupią nowy. Nie chodzi o to, żeby nie mieć albo mieć, ale tak żyć we wspólnocie, by wiedzieć, co buduje a co niszczy ludzi.
"A gdy Jezus był w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, i siedział za stołem, przyszła kobieta z alabastrowym flakonikiem prawdziwego olejku nardowego, bardzo drogiego. Rozbiła flakonik i wylała Mu olejek na głowę. A niektórzy oburzyli się, mówiąc między sobą: «Po co to marnowanie olejku? Wszak można było olejek ten sprzedać drożej niż za trzysta denarów [ok. 30 tys. zł!!!] i rozdać je ubogim». I przeciw niej szemrali." (Mk 14,3-5)
10. Każdy medialny szum wobec księży i kasy jest dobrą okazją dla każdego z nas, by zrobił rachunek sumienia sobie:
- Czy my, księża, żyjemy zgodnie z ewangelicznym ubóstwem i z wrażliwością wobec powierzonych nam ludzi?
- Czy my, wierni, reagujemy na zachowania niektórych księży z miłości czy z zazdrości, z troski o budowę wspólnoty wolnych ludzi w Chrystusie czy z przyzwyczajenia do komunistycznej mentalności? (homo sovieticus czy homo christianus?)
PS.
Polecam jeszcze artykuł abpa J. Michalika i mój audiobook, z którego całkowity dochód przeznaczony jest na ss. Albertynki w Krakowie.
biedna wdowa
nie pomyślała nie mam pieniędzy
nie pomyślała inni mają więcej
nie pomyślała dać jeden grosz to wstyd
nie pomyślała dwa pieniążki to nic dla skarbony
nie pomyślała nie dam na świątynię bo żyją w niej bogatsi ode mnie
nie pomyślała Bogu wolę dać dary duchowe
nie pomyślała nie dam pieniędzy Bogu co mi zabrał męża
nie pomyślała tak
biedna wdowa
wrzuciła wszystko co miała
dlaczego?
[post_title] => Księża i pieniądze [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2223-ksieza-i-pieniadze [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-11-09 18:55:55 [post_modified_gmt] => 2017-11-09 17:55:55 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/11/09/2223-ksieza-i-pieniadze/ [menu_order] => 2409 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [128] => WP_Post Object ( [ID] => 5729 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-11-08 17:16:34 [post_date_gmt] => 2017-11-08 16:16:34 [post_content] =>
Wszystko można obronić.
I mówienie, że samobójstwo jest bohaterstwem, i nazywanie kobiet k…, i akcję znak pokoju z LGBT, i bilbordy pro-life, i jedno zdanie Prymasa, i wiele zdań ks. Międlara, i podarcie Biblii, i krytykę papieża, i krytykę krytyki. Wszystko można obronić, wyjaśnić, zrozumieć.
Jezus powiedział: Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem (Łk 14,26). Czy to nie jest wzywanie do nienawiści? Czy to nie jest herezja? Czy to nie jest zmienianie swojego zdania o miłości nieprzyjaciół?
Wszystko można zaatakować i wszystko da się obronić. Skoro obroniono zabicie niewinnego Jezusa i skoro ludzie potrafią bronić aborcji, to wszystko można obronić. Zaiste, bulwersowanie się jednym zdaniem wyrwanym z kontekstu, przy nierozumieniu, gdzie problem w wyrywaniu z matki tych, co mogą mieć Downa, jest nieludzkie.
Problem bowiem nie polega na tym, czy da się jakieś słowo lub zachowanie wyjaśnić, zrozumieć albo i znaleźć tysiące ludzie, którzy staną w obronie. Problem nie jest w rozumieniu. Problem jest w miłości. Czy to co robię, to jest naprawdę miłość? Czy to jest naprawdę dla drugiego dobre?
Św. Paweł pisze: Dobrą jest rzeczą nie czynić niczego, co twego brata razi, gorszy albo osłabi (Rz 14,21). Nie tłumaczy, że jemu wolno więcej. Nie kłóci, się, że przepisy tego nie zabraniają. Nie poniża wmawianiem, że go źle rozumieją, ale mówi prosto: Jeżeli pokarm gorszy brata mego, przenigdy nie będę jadł mięsa, by nie gorszyć brata. (1 Kor 8,13).
Wszystko można obronić.
Ewangelia jednak nie polega na tym, żeby wszystkiego bronić, tylko żeby wszystkich pokochać.
[post_title] => Wszystko można obronić [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2221-wszystko-mozna-obronic [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-11-08 17:16:34 [post_modified_gmt] => 2017-11-08 16:16:34 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/11/08/2221-wszystko-mozna-obronic/ [menu_order] => 2411 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [129] => WP_Post Object ( [ID] => 5728 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-11-07 15:18:18 [post_date_gmt] => 2017-11-07 14:18:18 [post_content] =>Jest taka pokusa, żeby to, co robimy, uważać za najważniejsze w życiu. I tak dla jednych najważniejsze będzie głoszenie kerygmatu, dla innych pomaganie biednym, jeszcze inni będą twierdzić, że to modlitwa, albo praca na misjach.
Pokusa polega na tym, że nakazujemy innym ludziom robić to, co my robimy, albo mamy pretensje, że ktoś tego nie robi. I tak być może - nawet nieświadomie - szukamy dowartościowania siebie, bo jeśli inni będą robić to, co ja, jeśli coraz więcej ludzi będzie to robić to, co ja, to ja będę kimś ważnym. Tak jakbym potrzebował drugiego, żeby potwierdzić siebie. A przecież to jest niemożliwe przynajmniej z trzech względów.
Po pierwsze, różne są powołania i wystarczy przeczytać Nowy Testament, a nawet same Dzieje Apostolskie albo przynajmniej 1 Kor 12, żeby zrozumieć, że wszyscy nie mogą wszystkiego.
Po drugie, w chrześcijaństwie najważniejsza jest miłość a nie sposób jej realizacji.
Po trzecie, zawsze można "znaleźć haka" na tych, co innych zmuszają do swego powołania.
Mówisz: Najważniejsza jest pomoc uchodźcom, bo jeśli nie będę im pomagał, Bóg mi powie "Idźcie precz ode mnie, przeklęci". Pytam jednak uczciwie, ile razy byłeś odwiedzić kogoś w więzieniu, bo za brak odwiedzin więźniów jest taka sama kara: "Idźcie precz ode mnie, przeklęci, bo byłem w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie" (Mt 25,41.43).
Mówisz: Najważniejsze nawracanie, bo "kto nie uwierzy będzie potępiony" (Mk 16,16). Pytam jednak, czy dałeś komukolwiek w życiu chleb, bo ten sam Jezus mówi: "Idźcie precz, bo byłem głodny w nie daliście mi jeść" (Mt 25,41.43).
Mówisz, że najważniejsze misje, zapytam, dlaczego Faustyna została świętą, skoro nigdy nie wyjechała za granicę?
Mówisz, że teraz trzeba walczyć z homoseksualizmem, zapytam dlaczego nie walczysz z pijakami i złodziejami, przecież i oni "nie odziedziczą Królestwa Bożego" (1 Kor 6,10)? A jest ich dużo, dużo więcej...
Boże a nie nasze powołanie i ewangeliczna miłość a nie nasz egoizm polegają na tym, że pytamy Boga, jaka jest Jego wola względem nas i robimy najlepiej jak umiemy to, co jest naszym powołaniem. A jeśli przyjdzie nam pokusa, by wybierać ludziom boskie powołania, przypomnijmy sobie to, co Jezus odpowiedział na pytanie Piotra: "Panie, a co z tym będzie?" (J 21,21). "Co Cię to obchodzi? Ty pójdź za Mną" (J 21,22)
PS
Uprasza się, by nie byli zadowoleni z tego tekstu ci, którzy nic nie robią i jeszcze myślą, że to jest ich boskie powołanie :)
Wiele problemów bierze się z niewiary w piekło.
Jeśli jest piekło, nie ma sensu starać się o jedność ze wszystkimi, bo się jeszcze okaże, że osiągnęliśmy światową zgodność w obraniu kierunku do piekła. Gabriel z szatanem nie są jedno, choć obaj są aniołami.
Jeśli jest piekło, nie mogę mówić, że wszystko jedno w co się wierzy i co się robi. Nie mogę mówić, że są alternatywne drogi zbawienia, nie mając pewności czy ta alternatywa nie jest tylko pokusą dobrze wyglądającego owocu z raju.
Jeśli jest piekło, powinniśmy więcej skupiać się na tym, co ma konsekwencje na wieki niż na tym, co przeminie ze śmiercią. By się nie okazało, że kłóciliśmy się całą drogę o miejsce przy oknie w samolocie, który dwa razy wyleciał w powietrze.
Skąd się bierze niewiara w piekło? Czy Bóg zmienił słowo? Czy Jezus zmienił nauczanie? Czy kazał Kościołowi wykreślić niektóre teksty z objawień?
Może bierze się z dosyć powszechnej choroby krótkowzroczności? Widzimy tylko koniec swego nosa, dwa metry przed sobą, może trzy, więc i piekło zobaczymy dopiero na miejscu? Może bierze się ze zniewolenia? Wolimy upić się kolejny raz, bo czymże jest wyrzucenie z pracy a nawet domu wobec braku wódki? I jak alkoholik powtarzający "Nie jestem pijany", chcemy wmówić wszystkim: "Nie ma piekła. Nie ma"?
I jeszcze myślimy, że osobista opinia jest w stanie uchronić nas od obiektywnych praw. Myślimy, że brak wiary jest w stanie ocalić nas od konsekwencji. A przecież nie trzeba wierzyć w zachorowanie na raka, żeby umrzeć na raka. A przecież życie uczy, że trzeba wiele wiary, by coś osiągnąć i żadnej, żeby przegrać. I nawet zwykły sport przypomina systematycznie, że częściej wygrywają ci, którzy wierzą w zwycięstwo niż ci, którzy nie wierzą w porażkę.
Wiele lęków i smutków bierze się z niepewności zbawienia. A przecież powinniśmy być bardziej pewni tego, że będziemy w niebie, niż tego, że dojedziemy do własnego domu.
Jeśli wsiadam w auto i decyduję się na przyjazd do Krakowa, to nie myślę: Ciekawe czy trafię... A może jadąc do Krakowa znajdę się jakimś cudem w Gdańsku? A może sam Bóg weźmie auto z drogi i postawi je na wieży Eiffla? I nie drżę na każdej stacji benzynowej: A może ja jadę w złym kierunku?
Tak samo w drodze do nieba.
"Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie." (J 14,6)
"On nam zapoczątkował drogę nową i żywą, przez zasłonę, to jest przez ciało swoje." (Hbr 10,20)
Jest mapa. Jest GPS. Wiadomo, że wielu już tam dojechało. Święci mówią, że droga przejezdna. Korków nie ma. Kościół tłumaczy, że wystarczy się trzymać łaski uświęcającej. Przypomina, gdzie skręcić, gdzie zwolnić, gdzie się zatrzymać, gdzie zatankować a gdzie auto umyć.
Jeżeli żyjemy w stanie łaski uświęcającej, możemy być bardziej pewni tego, że będziemy w niebie niż tego, że dojedziemy do własnego domu. Bo o ile na drodze do domu może zdarzyć się wypadek, to na drodze do nieba wypadków nie ma. Natomiast jest smutna możliwość, że sami zmienimy kierunek. Dlatego największym problemem nie jest to, czy my tam kiedyś dojedziemy, tylko to, w jakim kierunku my jedziemy teraz.
Quo vadis, homine?
Większość sporów bierze się stąd, że chociaż używamy tych samych słów, co innego mamy na myśli. Na przykład słowo „nacjonalizm”.
Szef papieskiej dyplomacji abp Paul Gallagher mówi, że istnieje „zdrowy nacjonalizm”. Biskupi Polscy w dokumencie „Chrześcijański kształt patriotyzmu”, chociaż 9 razy używają słowa „nacjonalizm”, zawsze używają go w znaczeniu negatywnym (np. " Kościół w swoim nauczaniu zdecydowanie rozróżnia szlachetny i godny propagowania patriotyzm oraz będący formą egoizmu nacjonalizm"). Kard. Wyszyński widzi to inaczej: „Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu. Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania Narodu i służby jemu” (E. Czaczkowska, „Kardynał Wyszyński. Biografia”, Znak 2013, s. 378). W Słowniku Języka Polskiego czytamy, że nacjonalizm to „postawa i ideologia uznająca interes własnego narodu za wartość najwyższą”. Natomiast Wikipedia pisze, że to „postawa społeczno-polityczna uznająca naród za najwyższe dobro w sferze życia oraz polityki.”
I problem powstaje wtedy, kiedy spotyka się dwoje ludzi i jeden rozumie pod pojęciem nacjonalizmu pogardę innych narodów a drugi tylko tyle, że kocha swój naród ponad inne. I będą się kłócić, często nie dlatego, że mają sprzeczne poglądy, tylko dlatego, że używają tych samych słów, myśląc o czym innym.
Weźmy inny przykład: „pantofle”. Są regiony w Polsce, gdzie tym słowem określa się lekkie obuwie, które my w Małopolsce nazywamy półbutami, bo dla nas „pantofle” to są kapcie do chodzenia po domu. I jeśli kolega mówi, że odprawiał Msze św. w pantoflach, albo, że pan młody był do ślubu w pantoflach, to gdybym się nie dopytał, to bym się zgorszył.
Przykładów może być jeszcze więcej: „uchodźcy” (uciekający przed wojną czy imigranci ekonomiczni?), „Kościół” (Ciało Chrystusa, biskupi czy księża?), "Bóg" (to co, o nim myślę, czy taki jaki jest?). Wniosek jest tylko jeden. Zanim zaczniemy jakąkolwiek rozmowę, najpierw ustalmy pojęcia. I nie w ten sposób, że narzucamy innym swoje rozumienie słowa, albo wyrażając pretensje, że ktoś rozumie to inaczej, tylko słuchając bez uprzedzeń jedni drugich. A jak już ustalimy pojęcia, to się zapewne okaże, że w większości spraw to my się zgadzamy. Nawet jesteśmy podobnie leniwi. Bo kłótnie zazwyczaj powstają ze zwykłego lenistwa człowieka, który woli się odzywać zanim się nauczy.
[post_title] => Wiele zależy od semantyki [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2211-wiele-zalezy-od-semantyki [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-10-28 16:25:53 [post_modified_gmt] => 2017-10-28 14:25:53 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/10/28/2211-wiele-zalezy-od-semantyki/ [menu_order] => 2421 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [134] => WP_Post Object ( [ID] => 5722 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-10-06 14:26:50 [post_date_gmt] => 2017-10-06 12:26:50 [post_content] =>Wszyscy mamy sumienia i nie ma ludzi niewrażliwych. Sumienia te mamy jednak poprzestawiane.
Jednych boli to, że tysiące uchodźców umarło na europejskim morzu, ale nie boli ich, że miliony dzieci Europa zabija sama. Inni walczą za nienarodzonych, ale nie potrafią pomóc niepełnosprawnym. Ktoś karmi bezpańskie psy, ale w życiu tyle czasu nie poświęciłby rodzicom. Jeszcze inny cierpi z powodu choroby znajomych, ale nie widzi problemu w tym, że oni nie wierzą w Boga. Są i tacy, których najbardziej boli niewiara innych, ale w ogóle nie widzą swojego chamstwa.
Wszyscy mamy sumienia i wszyscy mamy sumienia poprzestawiane. "Nie ma sprawiedliwego ani jednego".
Czy da się to zmienić? Czy możemy stać się chociaż trochę bardziej na wzór Jezusa, który uzdrawiał chorych, ale potrafił powiedzieć do człowieka po 38 latach choroby: "Nie grzesz, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło"? Który jadał z celnikami i grzesznikami, ale i mówił: "Kto nie uwierzy, będzie potępiony?" Pewno tak. I to jest naszym ideałem, celem i marzeniem. "Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala" (Hbr 12,2).
Póki jednak nasze serca nie są sercami Jezusa, to przynajmniej nie walczmy z ludźmi, którzy mają sumienia poprzestawiane, bo sami jesteśmy ludźmi takich sumień. A że sumienia mamy wszyscy, niech każdy wykorzysta je ku dobremu tych, do których życie, ludzie, my sami, czy Bóg wie, kto jeszcze nam je poprzestawiał
Wakacje. Znajomi wrzucają fotki ze swymi dziećmi. Opowiadają jak rosną. Dumni i zmartwieni. Podzielę się i ja radością własnych dzieci.
1. Krąg rodzin/przyjaciół
To najstarsze dziecko. Ma już prawie 19 lat. Tyle bowiem znamy się z czasów, kiedy byłem wikarym w Krakowie na Ruczaju. Byli częścią Oazy. Po powrocie z moich studiów, chcieli się spotykać. Nie wszyscy byli wtedy małżeństwami. Teraz już komplet pięciu rodzin. Spotykamy się od 7 lat. Raz w miesiącu. Zazwyczaj w sobotę wieczorem. Najpierw kolacja, potem krąg biblijny na temat niedzielnej Ewangelii, później deser i rozmowy niedokończone. Od 20.00 do 1.00/2.00… Poza własną rodziną, najwięcej o rodzinie dowiaduję się od nich. To niesamowite być świadkiem jak rośnie miłość, dzieci, doświadczenie.
2. Kręgi biblijne
To dziecko ma już 6 lat. Cztery grupy po 15-25 osób. Spotykamy się w środy od 20.30 do 22.00. Oni raz na miesiąc, ja co tydzień z inną grupą. Najpierw spotkania były tematyczne: najtrudniejsze przypowieści Jezusa, cuda Jezusa, opisy zmartwychwstania. Od 2016 zaczęliśmy czytać Ewangelię Marka. Pierwszy rok zakończyliśmy na Mk 3,12. Fenomenalne jest to, że chociaż przeczytałem Biblię wiele razy a wiele omawianych fragmentów w oryginale, nigdy nie było ani jednego spotkania, na którym bym się czegoś nie dowiedział nowego. Bp Kiernikowski mówi, że to jest fenomen „eklezjalnej lektury Biblii”. To właśnie to. Kościół czytający Słowo. Od 3 lat kręgi biblijne są płatne. 50 zł od uczestnika. Cel: edukacja biblijna misyjna. Była Boliwia, Afryka, Jerozolima i Betlejem. 1000$ to nie jest za wiele, ale chociaż tyle chcemy co roku wesprzeć wierzących, którym materialnie jest gorzej niż nam. To nasza radość i duma.
3. Przewietrzenia duchowe
To dziecko jest najbardziej nieprzewidywalne. Ma 4 lata. Polega na wyjeździe na dwa dni w góry. Hasło: „Masz siedzieć w domu, posiedź na świeżym powietrzu z Bogiem, księdzem i dobrymi ludźmi”. Zasadniczo dwa razy na rok. Prawie zawsze w innym miejscu. Były Maniowy, Czarna Góra, Cyrhla, Międzybrodzie Bialskie, Zakrzów, Śnieżnica, Korbielów, Kacwin. 50-100 osób. Ludzie z różnych stron, środowisk i peseli. Mieliśmy nawet gości z Warszawy i Bydgoszczy. Formuła prawie niezmienna. Msza, konferencja, krąg biblijny, czas na wypad w góry (4-6 godzin), adoracja. Czasem grill. I stała zasada „Każdy punkt programu nieobowiązkowy.” To przedziwne jak ludzie potrafią wybrać prawie wszystko, jak nie muszą wybierać prawie niczego. Najbardziej cieszy, że ludzie wracają wypoczęci i radośni do swego życia i że nie czujemy się obcy, chociaż jesteśmy sobie w większości nieznani.
4. Wspólnota „120”.
Najmłodsze dziecko ma roczek. I jeszcze nawet nie ma swojego imienia. Na razie mówimy „120”. Bo czujemy się jak Kościół między Zmartwychwstaniem Jezusa a Zesłaniem Ducha Świętego, o którym pisze autor dziejów Apostolskich: „zebrało się razem około stu dwudziestu osób” (Dz 1,15). Takie też mamy możliwości lokalowe. Maksymalnie sala na górze może pomieścić około 120 osób. Ale, że chętnych było więcej, więc grupę ok. 250 osób podzieliśmy na dwie mniejsze. Spotykamy się raz na miesiąc (zasadniczo w drugie piątki). Schemat ten sam: Msza św., adoracja, kawa/herbata+ciastko, konferencja i czas na pytania. Pierwsza grupa rozpoczyna o 17.30. Druga o 21.00. Obie grupy uczestniczą wspólnie w Mszy św. i adoracji. Punktem odniesienia formacji jest Katechizm Kościoła Katolickiego. Przynajmniej tak będzie przez 7 pierwszych lat. W ciągu miesiąca uczestnicy mają do przeczytania ok. 10 stron Katechizmu, mając do tego pytania pomocnicze. Potem spotykają się w małych grupkach (5-12 osób) w domach czy lokalach, by porozmawiać o tym, co przeczytali. Konferencja na spotkaniu całej wspólnoty i pytania do niej związane są z tym samym fragmentem, który należało przeczytać. Ponadto są zadania miesiąca, książki miesiąca oraz dwa wyjazdy rocznie na dzień skupienia. Tam zmierzamy się z tematami innymi. W Zembrzycach było o Amoris Laetitia, w Maniowach o wartości i depresji człowieka.
Bardzo lubię to najmłodsze dziecko. Ono mi przypomina Kościół powszechny w różnorodności charyzmatów. Nie zabraniamy abstynencji, dziesięciny, mówienia językami, ale tak jak na Przewietrzeniach Duchowych nic nie jest obowiązkowe. To ma być miejsce, gdzie cieszymy się z każdego „tak” bez żalu do jakiegokolwiek „nie”. Jedyne, co obowiązuje, to deklaracja pozostania we Wspólnocie przynajmniej na kolejny rok. Ta próba stworzenia wspólnoty, która będzie ewangeliczna i katolicka bez dodatkowych przymiotników, zaskoczyła mnie samego. Z całego Krakowa i okolic zebrali się tak fantastyczni ludzie od 20 do prawie 70 roku życia, że nie było problemu, by powstał chór na cztery głosy z orkiestrą (wiolonczela, skrzypce, akordeon, pianino, gitara, ?). A co najbardziej cieszy, mimo iż to jest całkowicie nowatorski pomysł, prawie 200 osób zdeklarowało chęć uczestnictwa w kolejnym roku. Niesamowitą siłą jest Bóg, który przychodzi w wolności.
5. Inne dzieci?
Chyba nie mam innych dzieci. Środy biblijne, czyli Msze św. z konferencją o Starym Testamencie, na które chodzi od 6 lat kilkadziesiąt osób jest pewną stałą, ale ze względu na charakter – ksiądz mówi, ale nie słucha - trudno to nazwać relacją ojcowsko-dziecięcą. Podobnie z Mszami o 21.30 w niedziele u św. Anny, rekolekcjami, konferencjami, a także ze stroną internetową.
Może jakimś dzieckiem są ci, którzy przychodzą na rozmowy prywatne, albo których odwiedzam w miarę systematycznie. Tu jednak nie ma żadnego planu, żadnej idei. Jest tylko i aż spotkanie. Absolutnie ważne, jak ważne, żeby nie mieć tylko samej rodziny.
Mógłbym jeszcze powiedzieć o grupie „Bez spiny”. To 20-30 osób, z którymi jeżdżę na wakacje od 5 lat. Ale ja nie jestem ich ojcem. Ja tylko odprawiam msze, mówię kazania, robię kawę codziennie dla wszystkich i raz w czasie wyjazdu placki ziemniaczane. Cały pomysł, plan i organizacje ogarnia ks. Jacek Bernacik z rodzeństwem. Więc to nie moje dzieci, ale dobrzy znajomi, z którymi wypoczywam totalnie.
Na razie tyle. Czwórka dzieci wystarczy. Tak jak u nas było w domu. I chociaż wiem, że są tacy, którzy mają do mnie pretensje, że nie poświęciłem się w całości nauce, zasypiam spokojnie. Coraz bardziej czując się jak ojciec i coraz bardziej rozumiejąc kapłaństwo jak duchowe ojcostwo. To ma sens. Jak sens ma rodzina otwarta na życie. Oczywiście, z pracy „zawodowej” nie rezygnuję, bo co to za ojciec, który nie pracuje. Za trzy tygodnie będą znów w Jerozolimie. Zanurzę się na 6 tygodni w Ecole Biblique, powstaną kolejne strony monografii. Bo nie tylko chodzi o uczelnię, ale i o to, żeby się samemu napełniać, skoro chce się dawać. To, co jednak już mnie mega cieszy, to świadomość, że każda strona będzie pisana z wdzięcznością Bogu i Kościołowi - mojej żonie - za dzieci, bez których życie straciłoby prawie wszystko. Dlatego rozumiem tych, co się chwalą dziećmi i o dzieciach mówią. I mam nadzieję, że przynajmniej przez nich będę zrozumiany.
[post_title] => Moje dzieci [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2179-moje-dzieci [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-06-29 11:16:27 [post_modified_gmt] => 2017-06-29 09:16:27 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/06/29/2179-moje-dzieci/ [menu_order] => 2451 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [136] => WP_Post Object ( [ID] => 5709 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-04-29 19:13:10 [post_date_gmt] => 2017-04-29 17:13:10 [post_content] =>Kraków-Prokocim, 28.04.2017
Droga Krzyżowa dobrej i złej rady
Panie Jezus Chryste, Ciebie nazwał prorok Izajasz „Przedziwnym doradcą” (Iz 9,5), Mesjaszem, którego rady będą prowadzić do rzeczy przedziwnych, spraw cudownych, wydarzeń niewypowiedzianych. O Twojej Matce mówi Kościół od wieków „Matka Dobrej Rady”. Od stu lat mówi tak Krakowski Prokocim, bo Maryja od Kany aż po niebo daje każdemu z nas na każdą drogę radę dobrą, radę najlepszą: „Uczyńcie, co Wam mówi Syn” (por J 2,5). Prosimy Cię, pozwól nam przejść Twoją drogę krzyżową, przejść razem z Twoją Matką, by na nowo nauczyć się poznawać, rozumieć i wprowadzić w życie te rady, które są dobre, bo Boże, prawdziwe i zbawcze a unikać tych rad, które są złe, które szkodzą, odciągają od Boga, oddalają od nieba, nawet jeśliby pochodziły od najlepszych ludzi.
1. Piłat skazuje Jezusa na śmierć
Piłat stoi przed złą i dobrą radą.
Sanhedryn radzi zabić Jezusa. Czy arcykapłani mogą się mylić w sprawach religijnych? Żydzi straszą namiestnika, że poskarżą się cesarzowi, jeśli uniewinni Jezusa. Czy wierzyć ich szantażom? Czy być sędzią ze strachu czy dla prawdy? Ale co to jest prawda? Radzą mu także pozory: Jak umyję ręce i powiem: „Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz». (Mt 27,24), to wtedy nie będę tym, który skazał Jezusa.
Z drugiej strony radzi mu żona: «Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dzisiaj we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu». (Mt 27,19). Radzi także jego rzymskie sumienie: „Weźcie go i sami ukrzyżujcie! Ja bowiem nie znajduję w nim winy». (J 19,6). Nawet tajemniczy strach radzi mu dobrze. Gdy Piłat usłyszał, że Jezus uczynił siebie Synem Bożym, „jeszcze bardziej się uląkł.” (J 19,8)
A jednak Piłat posłuchał złej rady. Skazał najbardziej niewinnego.
Matko, uchroń nas od władzy, która nie idzie za dobrą radą.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
2. Jezus bierze krzyż ma swoje ramiona
Jezus stoi przed złą i dobrą radą.
Jaki sens ma godzenie się na niesprawiedliwy wyrok? Czy nie powinienem za wszelką cenę dochodzić sprawiedliwości? Jaki sens ma niesienie nie mojego krzyża? Jaki sens ma posłuszeństwo władzy, która zabija Boga? A może szatan miał rację mówiąc: „Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego … Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje”. (Łk 4,6-7). A może Piotr miał rację mówiąc, że prawdziwy Mesjasz nigdy nie powinien cierpieć? (por. Mt 16,22)
Z drugiej strony przypomina Izajasz: „Lecz on się obarczył naszym cierpieniem, on dźwigał nasze boleści, a my uznaliśmy go za skazańca, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz on był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie (Iz 53,4-5). Wracają również jego własne słowa skierowane do Piotra: «Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku». (Mt 16,23), « Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mojego, a zaraz wystawiłby Mi więcej niż dwanaście zastępów aniołów? Jakże więc wypełnią się Pisma, że tak się stać musi? (Mt 26,52-54)
I Jezus bierze krzyż na swoje ramiona.
Matko, uchroń nas od rady, która odrzuca własny krzyż, bo kto nie bierze swego krzyża na swoje ramiona, ten zazwyczaj zrzuca go na ramiona innych.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
3. Jezus upada po raz pierwszy
Jezus leży przed złą i dobrą radą.
Nie ma sensu powstawać. Nie dam rady. Ale wstyd. Dopiero zacząłem a już się przewróciłem. Przecież jestem tak umordowany przesłuchiwaniem, wyszydzaniem. biczowaniem, cierniem ukoronowaniem, że nie dam rady iść dalej. A to dopiero początek.
Z drugiej strony woła Ojciec: Wstań. Jesteś człowiekiem. Ludzie upadają nawet 77 razy. Moc w słabości się doskonali. Rzeczą ludzką upadać, rzeczą boską powstawać.
I Jezus nie tylko upada po raz pierwszy, ale po raz pierwszy wstaje.
Matko, uchroń nas od myślenia, że nie warto powstawać.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
4. Jezus spotyka się ze swoją Matką
Przedziwny Doradca spotka się z Matką Dobrej Rady. Tu nie ma miejsce na złe rady. Tam, gdzie jest tylko Jezus i Maryja, tam nie ma miejsca na złe rady. Nie trzeba słów. Ani wyjaśnień. Wystarczy obecność. Choćby miecz przeszywał serce matki. Choćby krzyż przygniatał ramiona syna, razem rozumieją jeszcze bardziej, że ta droga krzyżowa ma sens.
Matko, uchroń nas od pokusy niesienia krzyża bez spotkania z Tobą.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
5. Szymon pomaga dźwigać krzyż Jezusowi
Szymon z Cyreny stoi przed złą i dobrą radą.
Przecież wracam z pola i jestem umęczony. Przecież to wstyd pomagać skazańcowi. Przecież śmierć krzyżowa to najgorszy rodzaj hańby! Co ja powiem rodzinie? Co powiem synom: Aleksandrowi i Rufusowi? Poza tym, gdybym jeszcze miał wybór. Jaki sens ma pomoc z przymusu? Jaki sens ma pomoc, do której przymuszają cię rzymscy okupanci?
Z drugiej strony woła rozsądek: Po co się kopać z koniem. Przecież jak nie pomogę, to mi żołnierze nie darują. Woła również serce: Popatrz, jak on ledwie dźwiga krzyż. Zrób dobry uczynek twojemu rodakowi. Woła również uczciwość: Przecież słyszałeś o Jezusie z Nazaretu. Ile zrobił dobrego. Bądź chociaż jednym z nielicznych, którzy Go nie opuszczą w tej godzinie męki.
I Szymon pomaga dźwigać krzyż Jezusowi.
Matko, uchroń nas od rad, które pochodzą od egoizmu i wygodnictwa.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
6. Weronika ociera twarz Jezusowi
Weronika stoi przed złą i dobrą radą.
Chyba to nic nie da. Na pewno żołnierze mnie nie przepuszczą. Zaraz i tak zabrudzi mu się twarz. Poza tym, dlaczego ja mam to robić? Mało kobiet chodziło za Jezusem? Gdzie jest chociażby Maria Magdalena? A Joanna, żona Chuzy, rządcy Heroda czy Zuzanna? Albo Jego Matka nie może otrzeć twarz swemu Synowi?
Z drugiej strony woła jej serce: Posłuchaj mnie. Nie kombinuj. Idź. Każdy gest dobra jest dobrem. Każda okazja, by ulżyć Chrystusowi jest dobrą okazją. Każdy moment odwagi dla drugiego człowieka jest miłością. A przecież miłość nikomu nie wyrządza zła.
I ociera Weronika twarz Chrystusowi. I zostaje nagrodzona twarzą Chrystusa.
Matko, uchroń nas od rad, które znajdują dziesiątki argumentów za tym, by nie pomóc bliźnim.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
7. Jezus upada pod raz drugi
Jezus leży przed złą i dobrą radą.
Jaki sens miało spotkanie z Matką, skoro i tak upadłem? Jaki sens miała pomoc Szymona, skoro i tak się przewróciłem? Jaki sens miała odwaga Weroniki, skoro twarz zabrudzona na nowo? Zła rada mówi: nie chodź do spowiedzi i tak znowu będziesz grzeszył. Nie próbuj walczyć z pokusą i tak upadniesz na nowo.
Dobra rada jest wtedy tylko jedna: wstań i idź. Bóg nigdy nie daje tak dużego krzyża, żeby nie można go było udźwignąć i nigdy tak małego, żeby drogę krzyżową można było przejść bez żadnego upadku.
I Jezus nie tylko upada po raz drugi, ale po raz drugi wstaje.
Matko, uchroń nas od rad, które trzymają nas pod przywalonym krzyżem.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
8. Jezus pociesza płaczące niewiasty
Kobiety stoją przed złą i dobra radą.
Płacz to nie grzech. To znak współczucia. Jakie serce trzeba mieć, żeby nie zapłakać nad Mistrzem z Galilei? Poza tym, co możemy zrobić? Nic nie możemy. Może chociaż nasze łzy ulżą skazańcowi.
A przecież można było pomyśleć. Czy to dobrze płakać nad cudzą nędzą, jak się nie widzi własnej? Czy to dobrze płakać nad słabościami innych, jak swoje są o wiele większe? Czy to dobrze użalać się nad drzazgą, kiedy własna belka przywala nas nieludzko? Czy to dobrze, płakać nad wojną, głodem i śmiercią dzieci na innym kontynencie, kiedy własnym robi się piekło?
Matko, uchroń nas od rad, które chętnie byśmy dawali innym, ale sami nawet palcem nie ruszymy, aby je wypełnić.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
9. Jezus upada pod raz trzeci
Jezus leży przed złą i dobrą radą. Po raz trzeci.
Zła rada podpowiada rozpacz. Ileż razy można upadać! Już naprawdę nie dam rady! Zwłaszcza, że nikt nie pomógł od ostatniego upadku. Płaczące niewiasty ciężar uczyniły jeszcze bardziej bolesnym. A bliskość Golgoty podpowiada: Leż. Jak im zależy, to cię zaniosą. Rozpacz, zła rada, co zna tylko jeden refren: to wszystko bezsensu. Miała być śmierć z miłości, a zanosi się na śmierć z poobijania na kamieniach.
Przedziwny Doradca pamięta jednak, że kochać to znaczy powstawać. Pamięta, bo ten sam Izajasz, który go nazwał Przedziwnym Doradcą napisał także: „Na krótką chwilę porzuciłem Ciebie, ale z ogromną miłości Ciebie przygarnę”. Dlatego choć zawoła: „Boże, czemuś mnie opuścił”, za krótką chwilę powie: „Ojcze, w Twe ręce składam ducha mego”.
I Jezus nie tylko upada po raz trzeci, ale po raz trzeci wstaje.
Matko, uchroń nas od takich rad, które znają tylko słowo „bezsens”.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
10. Jezus z szat obnażony
Żołnierze stoją przed złą i dobrą radą.
Zedrzeć szaty. Nie pytać, czy boli, czy wstyd. Rzucić los o tunikę. Nie pytać, czy jest ktoś z rodziny. Czy ktoś z przyjaciół, który chętnie ją weźmie. A co mają do gadania… My żołnierze możemy wszystko, co możemy. Jak się da zarobić nawet na krzywdzie ludzkiej, to czemu nie? Przecież żołd mamy mały a rodzinę wyżywić trzeba.
Zabrakło dobrej rady. Rady sumienia, co pyta, czy muszę zdzierać te szaty tak gwałtownie. Sumienia, co mówi, by oddać suknię Matce. Sumienia, co widzi w człowieku człowieka, by nie być zwierzęciem dla tych, co nimi nie są.
I żołnierze wybrali złą radę. Bo żadna siła i stanowisko nie gwarantują, że człowiek będzie mądry.
Matko, uchroń nas od mocy, która obraca się przeciw człowiekowi.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
11. Jezus do krzyża przybity
Członkowie Sanhedryny stoją przed złą i dobrą radą.
Kusiło ich wyśmiać skazańca. Wyszydzić proroka, którego Bóg nie ocalił. Naigrawać się z Mistrza z Galilei, który myślał, że może być coś dobrego z Galilei.
Czy nie było w ich sercach dobrej rady? Czy umysł znający Pisma był tak bardzo zaślepiały? Przecież Izajasz mówił, że Mesjasz będzie cierpiał. Przecież Zachariasz mówił, że będą patrzeć na tego, którego przebodli. Przecież psalmista zapowiedział tego, który policzyć będzie mógł wszystkie swe kości. Czy naprawdę nie wiedzieli, że narodził się z Betlejem? Czy nie powstał w nich chociaż cień wątpliwości, że może walczą z Bogiem? Gdzie był Gamaliel, który tak mądrze potraktował później uczniów Jezusa?
A jednak członkowie Sanhedrynu, Wysokiej Rady, Uczeni w Piśmie, faryzeusze, starsi a nawet przechodzący obok wybrali drogę pogardy. Mówi Ewangelia:
Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami, mówiąc: «Ty, który burzysz przybytek i w trzy dni go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!» Podobnie arcykapłani wraz z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: «Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: „Jestem Synem Bożym”» (Mt 27,39-43)
Matko, uchroń nas od rad, które pochodzą od pogardy.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
12. Jezus umiera
Dwa łotry wiszą przed złą i dobrą radą.
Złorzeczyć życie, bo to już koniec. Złorzeczyć tych, przez których wpadliśmy, bo to ich wina. Złorzeczyć Boga, bo nas za bardzo kusiło grzeszyć. Złorzeczyć Mesjasza, bo choć blisko, to nie pomaga.
Można jednak inaczej. Uznać swój błąd, winę i sprawiedliwą karę. Zobaczyć, że nawet w ostatniej godzinie Bóg jest przy nas czekając na nawrócenie. Błagać o miłosierdzie.
Taki sam krzyż. Te same grzechy. Ten sam wyrok. A posłuchali całkiem innej rady:
Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: «Czyż ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas». Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa». (Łk 23,39-42)
Matko, uchroń nas od takich rad, które zamykają nas na łaskę nawrócenia.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
13. Ciało Jezusa zdjęte z krzyża
I jeszcze raz Przedziwny Doradca spotyka się z Matką Dobrej Rady. On – martwy. Ona – przeszyta mieczem boleści. Czy to cokolwiek zmienia? Czy to rodzi miejsce na złą radę? Nie. Wręcz przeciwnie. Tak blisko Maryja nie była Jezusa może od Betlejemskiej stajenki. W jej ramionach Jego ciało. To nic, że przedziwny doradca umarł. Słowo musi obumrzeć, żeby wydać plon obfity. Dobra rada musi czasem przegrać, żeby po trzech dniach zajaśnieć blaskiem jedynej rady, rady zbawczej, rady dającej życie wieczne.
Matko, uchroń nas od takich rad, które mówią, że Bóg umarł, nawet jeśli wszystko nam mówi, że On naprawdę nie żyje.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
14. Ciało Jezusa złożone do grobu
Józef z Arymatei i Nikodem stoją przed złą i dobrą radą.
Nie szkoda nowego grobu? Po co chować go tutaj, przecież ma rodzinę w Betlejem. I jeszcze trzeba załatwić pozwolenie. I to u Piłata, rzymskiego urzędnika. A czy koledzy nie pomyślą o nas źle? Czy nie będą mówić, że należymy do sekty galilejskiej? A swoją drogą, to gdzie jego uczniowie? Jak chodzili na uczty, to nas nie wołali. Nawet nie zaproszono nas na Ostatnią Wieczerzę.
Przecież byłeś jego uczniem – mówi dobra rada Józefowi. Należysz do Wysokiej Rady, więc posłuchaj rady z wysoka. Oczekujesz królestwa Bożego, a przecież nikt go tak nie głosił, jak Jezus z Nazaretu. Poza tym jesteś bogaty. Czy warto żałować jednego grobu dla kogoś tak niepowtarzalnego?
Przecież byłeś u niego nocą – mówi dobra rada Nikodemowi. Poświęcił ci czas i serce. Mówił, że trzeba się narodzić na nowo, żeby wejść do królestwa Bożego. Czy jego śmierć nie jest czasem bólów porodowych? Czy ten, który tyle razy zaskakiwał nie zaskoczy jeszcze?
I mówią Ewangelie:
A był tam człowiek dobry i sprawiedliwy, imieniem Józef, członek Rady. Nie przystał on na ich uchwałę i postępowanie. Pochodził z miasta żydowskiego, Arymatei, i oczekiwał królestwa Bożego. Był też uczniem Jezusa, lecz krył się z tym z obawy przed Żydami. Poprosił Piłata, aby mógł zabrać ciało Jezusa. Piłat zezwolił. Poszedł więc i zabrał Jego ciało. (por. Mt 27,57; Mk 15,43; Łk 23,50-53)
Przybył również i Nikodem, ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa nocą, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. (J 19,38-39)
Matko, uchroń nas od rad, które chcą zapomnieć człowieka po śmierci.
Matko Dobrej Rady – Módl się za nami
Zakończenie
Ile ludzi, tyle dróg krzyżowych. A na nich rady złe i dobre. Chodzimy jeszcze tymi drogami, bo żyjemy.
Prosimy Cię, Panie, bądź dla nas Przedziwnym Doradcą.
Prosimy Cię, Matko, byśmy zawsze byli wierni tej jedynej i zawsze dobrej radzie: „Uczyńcie co wam mówi Syn”.
[post_title] => Droga krzyżowa dobrej i złej rady [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2151-droga-krzyzowa-dobrej-i-zlej-rady [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-04-29 19:13:10 [post_modified_gmt] => 2017-04-29 17:13:10 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/04/29/2151-droga-krzyzowa-dobrej-i-zlej-rady/ [menu_order] => 2478 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [137] => WP_Post Object ( [ID] => 5708 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-04-14 10:14:59 [post_date_gmt] => 2017-04-14 08:14:59 [post_content] =>
Jeruzalem, 2007
W każdy piątek o 15.10 rozpoczyna się w Jerozolimie szczególna Droga Krzyżowa. Ojcowie Franciszkanie, zakonnicy spod innych sztandarów, księża różnych diecezji i krajów, siostry i świeccy mieszkający w świętym mieście oraz liczni pielgrzymi idą śladami, którymi Jezus przeszedł prawie XX wieków temu. Co piątek czytane są przez Franciszkanów te same teksty w jęz. włoskim, angielskim i arabskim. Gdy jest jakaś liczna grupa pielgrzymów z danego kraju, to w miejsce języka arabskiego wstawia się język tej grupy (np. polski). Niech poniższe rozważanie będzie próbą oddania myśli, które chodzą mi po głowie w niejeden piątek jerozolimskiej drogi krzyżowej.
Stacja I – Jezus w szkole skazany na śmierć
Tam, gdzie Jezus został skazany na śmierć, dzisiaj znajduje się arabska szkoła. W piątek dzieci mają wolne, bo to ich dzień świąteczny, dlatego możemy wejść na dziedziniec szkolny.
To nie przypadek, że skazanie Boga na śmierć wspomina się na dziedzińcu „szkoły”. Kto wie, ile systemów edukacyjnych wyparłoby się chętnie Boga, wmawiając sobie i innym, że to sprawa prywatna?
Szkoła nigdy nie przygotuje do życia, kiedy wyrzuci Tego, bez którego życie sensu nie ma.
Stacja II – Wziął krzyż pomiędzy sobie obcych
Z jednej strony klasztor Franciszkanów, z drugiej sklepiki arabskie. Z jednej strony Szkoła Biblijna, gdzie wielu przyszłych wykładowców mozoli się nad doktoratem, z drugiej meczet ludzi, którzy wierzą tylko w Allacha i Mahometa, najwyższego z proroków.
Kto zrozumiał, że w życiu trzeba żyć z każdym, wziął krzyż na swoje ramiona.
Stacja III – Na zakręcie pierwszy upadek
Na rogu dwóch ulic postawiono kaplicę trzeciej stacji. Wydaje się, że Jezus upada na zakręcie.
Łatwo jest być w porządku, gdy wszystko idzie po prostej. Mało to znamy upadków z powodu zmiany mieszkania, kraju, pracy czy jeszcze innych nowych okoliczności?
Stacja IV – Spotkanie z polską Matką
Tak jak poprzednia stacja, również czwarta jest „polską” stacją, ufundowaną przez żołnierzy gen. Andersa, którzy przez Palestynę wracali do ojczyzny.
Być Polakiem, to uczynić spotkanie Maryi z Jezusem swoim, ojczyźnianym, niezapomnianym i koniecznym.
Stacja V – Szymon z Cyreny pomaga i dzisiaj
Tam, gdzie Szymon z Cyreny pomógł dźwigać krzyż Jezusowi, stoi dziś kapliczka, należąca do Franciszkanów. Stróżuje w niej Isa, Arab chrześcijanin, noszący imię Jezusa. On albo ktoś z rodziny otwiera ją nie tylko na czas drogi krzyżowej, ale i dla licznych pielgrzymów. To ich dom i ich praca.
Szymon pomógł nie tylko Jezusowi. Ktoś dziś dzięki niemu ma na chleb powszedni.
Stacja VI – Kto jest św. Weroniką?
Siostry zakonne, żeńskie dziedziczki świętości Charles de Foucauld opiekują się stacją szóstą.
Ten ociera twarz Jezusowi, kto opiekuje się biednymi i nazywa się najmniejszym bratem Jezusa.
Stacja VII – W tłumie drugi upadek
Stacja postawiona przy jednej z głównych uliczek starego miasta, gdzie gwar i tłum, sklepów dziesiątki a ludzi jeszcze więcej.
W tłumie człowiek może zapomnieć, że Bóg widzi wszystko. I wtedy jest o krok od upadku
Stacja VIII – Ślepa uliczka płaczu
To dziwna stacja. Wchodzi się w uliczkę kilkadziesiąt metrów, by zobaczyć miejsce, gdzie Jezusa opłakiwały niewiasty, by potem zawrócić, aby dojść do stacji dziewiątej.
Płacz nad Jezusem a nie sobą jest ślepą uliczką. Trzeba zawrócić.
Stacja IX – Brak jedności trzecim upadkiem
Na kolumnie przy bramie na dziedziniec Etiopczyków znak dziewiątej stacji, obok starożytny Kościół Koptyjski. Tu, opodal miejsca śmierci i zmartwychwstania Jezusa spotka się jeszcze Greków prawosławnych, Katolików, Syryjczyków i Ormian.
Upaść po raz trzeci, to stracić wiarę, że możliwa jest jedność wyznawców Chrystusa.
Stacja X – Obdarcia z szat końcem drogi krzyżowej i początkiem śmierci
Jezusowi zdarto szaty już na górze Golgocie. Skończyła się mordęga przeciskania się przez ciasne uliczki. Wydawało się, że to, co najgorsze minęło. A dopiero teraz zacznie się Kalwaria.
Kto szydzi z człowieka i zdziera z niego godność, ten znajduje się o parę kroków od ukrzyżowania go.
Stacja XI – Przybity do krzyża parę kroków dalej
Rzeczywiście. Tylko parę kroków dalej przybijają Jezusa do krzyża. Po to Go więc obdarto z szat, by zabić na krzyżu, a nie tylko wyśmiać.
Zło zawsze chce zniszczyć człowieka do końca, a nie tylko postraszyć...
Stacja XII – Skała mówiąca o śmierci Jezusa
Jedynym świadkiem tej Najświętszej Godziny została skała Golgoty, którą widać przez szybę albo i dotknąć można w tym miejscu, gdzie krzyż był wbity w ziemię. Czerwony jej kolor przypomina o Krwi wylanej na wszystkie skały ludzkich serc.
Skało święta, któraś zadrżała w godzinę śmierci Jezusa,
porusz serca, których obojętność zabiła wrażliwość na miłość Chrystusa...
Stacja XIII – Gdzie znajdowała się Matka Jezusa?
Stacja zdjęcia Ciała Jezusa i złożenia w ramiona Jego Matki Maryi jest tuż obok stacji Jego śmierci, między miejscem ukrzyżowania a miejscem oddania Ducha.
Prawdziwa Matka, czyli „Boska” Matka znajduje się zawsze tam, gdzie syn przeżywa największe męki.
Stacja XIV – Jezus złożony w pobliskim grobowcu.
Ze śpiewem „Salve Regina” schodzi się z Golgoty do grobu, gdzie Jezus został pochowany. Był tu kiedyś ogród. Od IV wieku stoi tu bazylika. Bazylika, która mieści w sobie i miejsce śmierci i miejsca zmartwychwstania.
Kto kocha człowieka, to i po śmierci nie robi mu problemów.
Pochowano Go opodal.
Stacja XV – Gdzie śmierć tam i życie
To jedyna stacja, do której nie trzeba iść, ani nawet jednego kroku. Gdzie śmierć tam i życie. W tym miejscu, gdzie żegnano Jezusa, wyśpiewuje dziś Kościół wielkanocną pieśń „Regina caeli laetarum”. Pieśń na zakończeni Drogi Krzyżowej. Pieśń, co ma wołać do niebios i na krańce ziemi: „Jezus zmartwychwstał! Żyje Ten, co był umarł!”
I to jest najpiękniejsze w każdej jerozolimskiej drodze krzyżowej, że ona nigdy nie zakończy się bez Zmartwychwstania, bo nigdy krzyż niesiony z Chrystusem nie kończy się klęską.
[post_title] => Jerozolimska Droga Krzyżowa [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2144-jerozolimska-droga-krzyzowa [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-04-14 10:14:59 [post_modified_gmt] => 2017-04-14 08:14:59 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/04/14/2144-jerozolimska-droga-krzyzowa/ [menu_order] => 2485 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [138] => WP_Post Object ( [ID] => 5705 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-03-07 11:06:00 [post_date_gmt] => 2017-03-07 10:06:00 [post_content] =>
„Milczenie” Scorsese to dobry film. Nie zasnąłem na nim. Pobudził do myślenia. A co zaskakujące, dalej gdzieś tam pracuje we mnie, chociaż minęły już dwa tygodnie. O czym myślę?
Myślę o granicach inkulturacji. Na ile w głoszeniu Ewangelii potrafimy odróżnić to, co należy do istoty Dobrej Nowiny i co jest niezmienne zawsze i wszędzie od tego, co żydowskie i starożytne, rzymskie i katolickie, które jest tylko kulturą, szatą, w którą można, ale nie musi się ubierać każdego człowieka. Czy tylko wino i chleb mogą stać się Ciałem i Krwią Chrystusa? Czy ryż nie jest chlebem powszednim dla wielu? Czy Latynosów lub Afrykanów musi obowiązywać celibat, skoro Grekokatolicy mają żony i łączność z Rzymem? Z drugiej strony czy Polakom przeszkadzało wino zamiast piwa? Czy problemem w przyjęciu chrześcijaństwa była kultura słowiańska czy raczej tylko religia? Pytania zawsze pozostaną, ale myślę, że zrzucanie winy na brak inkulturacji, jako powodu nieprzyjęcia się chrześcijaństwa w Japonii czy w wielu innych krajach, jest głęboko przesadzony. Film przypomina, że tysiące Japończyków przyjmowało chrzest, wierzyło w Chrystusa i oddawało za Niego nawet życie, i to nie dlatego, że pokochali kulturę europejską. Historia mówi jeszcze więcej. Ci sami Japończycy nie mieli problemów, by uczyć się fizyki czy astronomii od Europejczyków, studiować na Oxfordzie czy Harwadzie, przyjąć prawie wszystkie dyscypliny sportu, importować t-shirty czy sieć McDondal’s. Problem raczej nie tkwi w różnicach kulturowych, tylko w jakości. I to jest największe wyzwanie dla nas, chrześcijan, bo jeśli nie jesteśmy lepszą wersją antropologiczną, to po co inni mają stawać się jak my. Przecież nikt nie chce przyjmować tego, co gorsze.
Myślę też o problemie cierpienia za wiarę. Film zdaje się iść nawet dalej niż Ewangelia. Bo w niej Chrystus umarł na krzyżu za innych, ale nie musiał patrzeć na cierpienia swych uczniów. Czy Jezus dochowałby wiary, gdyby arcykapłani zagrozili, że zabiją jego uczniów, ich żony i dzieci? Film sugeruje, że nie. Przesłanie jest jasne. Bóg nie wymaga od nas wiary, jeśliby z tego powodu mieli cierpieć nasi najbliżsi. O ile własne męczeństwo wydaje się jeszcze zrozumiałe, to męczeństwo innych z powodu mojego upierania się przy wierze jest nieludzkie. I nie chodzi o to, że ktoś tak może postąpić. Bo w obliczu cierpień ludzie zachowują się różnie. I kto wie, czy ja nie byłbym pierwszym Kichijiro. Problem w tym, że film stawia zdradę jako normę. Co więcej, nie jako zdradę, ale jako wyraz miłości bliźniego. Czy zatem Chrystus nie jest okrutny, bo przecież z powodu Niego zabito kilkadziesiąt niemowląt w Betlejem? Czy jest on miłością, skoro i tak 11/12 apostołów umarło śmiercią męczeńską? Czy nie jest okrutny Bóg Ojciec, skoro patrzył na śmierć swojego Syna zamiast zabrać od niego ten kielich? Jaką wiarą jest też judaizm, skoro opisuje męczeństwo siedmiu braci machabejskich na oczach ich matki, która ich zachęca do męczeństwa, bo lepiej umrzeć za kawałek wieprzowiny niż żyć jako zdrajca?
Rozumiem autora. I zdaję sobie sprawę, że wielu myśli podobnie. Myśli tak, bo nie wierzy w życie wieczne albo wierzy, że i tak wszyscy będą zbawieni. Jeśli jednak ktoś wierzy, że śmierć nie jest największym nieszczęściem, a cierpienie na ziemi nie jest największą torturą, to będzie rozumiał, że lepiej, żeby moje dzieci zabito z powodu mej wiary, niż żeby miały ojca, który stawia ich ponad Boga. Bo stawką jest życie wieczne. Lepiej, żeby ziarno obumarło, lepiej, żeby cały świat stracić, niż duszę. Problem w tym, że trzeba wierzyć, że nie wszyscy będą zbawieni i że nie każda religia prowadzi do Boga. I to jest - wydaje mi się - najpoważniejszy problem autora, filmu i wielu współczesnych ludzi. Jeśli ktoś jest przekonany, że każdy będzie zbawiony bez względu na religię, to nigdy nie zrozumie i nie zgodzi się na cierpienie za wiarę.
Myślę też, czy film ten warto obejrzeć. I chyba się starzeję. Bo chociaż z jednej strony coś mi mówi: „Tak, warto, to dobry punkt do dyskusji”, to z drugiej sobie myślę: „Ileż można dyskutować? Czy pod płaszczykiem dyskusji i problemów nie przemyca się słowa, które rodzi niewiarę?”. Wiara rodzi się ze słuchania. Niewiara też. I jeśli wielu dzisiaj traci wiarę, to nie dlatego, że Bóg jest mniej dobry a Kościół bardziej zły. Ale dlatego, że konsekwentnie i systematycznie słuchają, oglądają, spotykają się z ludźmi i treściami, które im mówią: Chrystus nie ma racji. Bóg nie ma racji. To nie może być tak ja mówi Kościół. Do dziś pamiętam kobietę z Ruczaju, która po przeczytaniu antyreligijnej książki, miała problem z wiarą ponad 20 lat. Do dziś pamiętam, że jeden brzydki kawał o Najświętszym Sakramencie przeszkadzał mi w Seminarium w adoracji przez parę miesięcy.
Oczywiście, jak ktoś jest mocny, to i diabeł na pustyni go nie skusi. Ponadto trudno zabronić fizycznie ludziom czytania i oglądania. Warto jednak zawsze zadawać pytanie: Po co to robisz? Na ile buduje to Twoją wiarę? I czy naprawdę jesteś pewien, że warto robić coś, co może Cię oddalić od Tego, który może zachować Cię na życie wieczne?
[post_title] => "Milczenie" Scorsese [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2122-milczenie-scorsese [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-03-07 11:06:00 [post_modified_gmt] => 2017-03-07 10:06:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/03/07/2122-milczenie-scorsese/ [menu_order] => 2506 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [139] => WP_Post Object ( [ID] => 5703 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-02-13 20:55:53 [post_date_gmt] => 2017-02-13 19:55:53 [post_content] =>Miesiąc temu przez pewną część sieci przewinęła się dyskusja o homoseksualizmie i nauce. Zaczęło się od filmu o. Adama Szustaka. Potem głos zabierali ks. Jacek Prusak, Jacek Januszewski czy Artur Sporniak. Wiem, że to miesiąc za późno, ale chciałbym dodać jeszcze swoje trzy grosze.
1. Wiara nie może być sprzeczna z nauką
Wiara nigdy nie jest ani nie może być sprzeczną z nauką. Jeśli więc ktokolwiek buduje sobie taki świat, w którym nauka mówi swoje a wiara swoje, to na pewno nie jest to świat wiary katolickiej. Katechizm Kościoła przypomina dosyć jasno:
„Chociaż wiara przewyższa rozum, to jednak nigdy nie może mieć miejsca rzeczywista niezgodność między wiarą i rozumem. Ponieważ ten sam Bóg, który objawia tajemnice i udziela wiary, złożył w ludzkim duchu światło rozumu, nie może przeczyć sobie samemu ani prawda nigdy nie może sprzeciwiać się prawdzie. Dlatego badanie metodyczne we wszelkich dyscyplinach naukowych, jeżeli tylko prowadzi się je w sposób prawdziwie naukowy i z poszanowaniem norm moralnych, naprawdę nigdy nie będzie się sprzeciwiać wierze, sprawy bowiem świeckie i sprawy wiary wywodzą swój początek od tego samego Boga.” (KKK 159)
To niby jest oczywiste, ale warto ciągle o tym przypominać, żeby żaden naukowiec nie czuł się gorszy przez to, że wierzy i szuka, ani żaden wierzący nie musiał mieć kompleksów czy lęków przed nauką, jakoby ona miała konkurować z Bogiem.
2. Nauka nauce nierówna
Tak jak są różne wiary, tak również są różne nauki.
Po pierwsze, w tym sensie, że nauka sama się rozwija, zmienia, udoskonala. To nie wiara, ani zabobony, ale nauka uważała przez wieki, że słońce kręci się wokół ziemi. Największe mózgi na świecie były pewne, że ziemia jest płaska. Dziś wiemy inaczej, ale jesteśmy na tyle pokorni, że domyślamy się, że za 1000 lat wiele naszych prawd naukowych zejdzie do lamusa XXX wieku. Dlatego trzeba mieć szacunek do tego, co wiemy dzisiaj, ale też nie ubóstwiać wiedzy, bo się może zmienić.
Po drugie, inne są nauki empiryczne, a inne humanistyczne, czym innym jest biologia a czym innym psychologia czy psychiatria. Nie chodzi o to, żeby dyskredytować psychologię, bo co byśmy zrobili z biblistyką, ale żebyśmy mieli świadomość, że to nie jest fizyka. Być może w psychologii stopień pewności jest większy niż w naukach biblijnych, a być może wiele hipotez to tylko nie dające się sprawdzić teorie. Jeśli Psalm 14 ma 7 wersetów i bibliści podali kilkanaście różnych propozycji struktury tekstu, to na zdrowy rozsądek, trudno powiedzieć, że istnieje jedna prawdziwa. Do tego trzeba dodać jeszcze modę naukową, która zapewne jest obecna w każdej dziedzinie naukowej. Sto lat temu modą było poprawianie tekstu hebrajskiego tam, gdzie nie był zrozumiały. Dziś np. jest twierdzenie, że psalmy zostały ułożone według pewnego klucza a nie przypadkowo. Ale osobiście po latach siedzenia w psalmach uważam, że to tylko przejściowa moda, bo wyniki badań o ile w małych fragmentach coś wyjaśniają, to w całości różnią się bardzo w zależności od tego, kto robi badania. Tylko gdybym ja na konferencji - zwłaszcza międzynarodowej - powiedział, żebyśmy dali sobie spokój, bo nie ma celowej struktury psałterza, to bym wyszedł na troglodytę. A kiedy pytam, dlaczego nie możemy znaleźć klucza, według którego zostały ułożone psalmy, albo dlaczego tych kluczy znalazło się dziesiątki, to zazwyczaj odpowiedź pada: klucz właściwy to jest ten mój, reszta pewno robiła złe badania.
Nie znam wielu badań na temat homoseksualizmu, ale znając trochę mechanizmy działające w nauce i rządzące nauką, nigdy bym nie rezygnował również w psychologii z tak słynnego podejścia Kartezjusza: sceptycyzmu metodologicznego. Bo trochę doszliśmy do paradoksu: jak coś jest naukowe, to wszyscy mówią: „Wow, to musi być prawda na 100%”, a jak coś mówi wiara: „E, tam, opinie”. A przecież prawda naukowa i prawda wiary są tak samo prawdziwe.
Po trzecie, nauka to nie wszystko. I tak jak nie wystarczy wiara, żeby przeżyć w dżungli, tak nie wystarczy nauka, żeby coś było ludzkie. Eugenika hitlerowskich Niemiec była naprawdę naukowa. I chyba nikt przy zdrowym rozsądku nie będzie twierdził, że jeśli coś jest zgodne z nauką, to musi być dobre dla człowieka.
3. Naturalne nie znaczy moralne
Otóż, załóżmy, że nauka obiektywnie i pewnie dochodzi do tego, że homoseksualizm jest naturalny. Ale do tego akurat nauka nie musi wcale dochodzić! Bo to jest oczywiste. Skoro homoseksualizm występuje w naturze, to jest naturalny. Naturalnym jest rodzenie się białym, czarnym czy żółtym. Naturalnym też jest rodzenie się z krótszą nóżką czy z wadą serca. A nawet naturalnym jest współżycie przed ślubem, zdrada małżeńska, poligamia czy kradzież. Naturalną formą zdobycia środków do życia jest też wojna. Problem zatem nie jest w tym, czy homoseksualizm jest zgodny z naturą, bo jest i nawet nie w tym, czy homoseksualizm jest zjawiskiem mniejszościowym, bo takim jest. Problemy są tylko dwa: 1) czy jest to zjawisko normalne czy chore (uleczalnie lub nie) i 2) czy jest to zjawisko moralnie dobre, czyli zgodne z normą moralną. Jeśli jest to choroba, to trzeba szukać lekarstwa, nawet, jeśli go dzisiaj nie znamy i nawet, jeśliby wielu nie chciało go poznać. I jeśli jest to choroba, to osoba homoseksualna ma mniejszy stopień odpowiedzialności za swoje czyny. Jeśli nie jest chorobą - jak twierdzi WHO - a jest zachowaniem seksualnie normalnym, to homoseksualiści odpowiadają tak samo jak wszyscy inni za moralność ich czynów. O ile jednak nauka może powiedzieć, czy coś jest naturalne, normalne czy chore, nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie czy to jest moralnie dobre. Bo normy moralne, to, czy można mieć dwie żony czy jedną, to nie jest wcale sprawa nauki.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Czy Kościół, który za całą tradycją judeochrześcijańską uważa, że seks przynależy do małżeństwa mężczyzny i kobiety, może zmienić normy moralne? Pozwolić na dwie żony. Zobaczyć dobro w masturbacji. Przestać walczyć z cudzołóstwem. Powiedzieć, że homoseksualizm jest ok? Jeśli Bóg, który jest dawcą norm moralnych, objawi Kościołowi w sposób tak pewny zmianę prawd moralnych jak nauka ogłosiła pewność normalności homoseksualizmu, to wtedy ani oko nie mrugnie. Tylko czy my wierzymy jeszcze w Kościół? Bo jeśli ktoś nie wierzy, że Bóg jest w stanie objawić coś ludziom, albo jeśli nie wierzy, że to Duch Święty prowadzi Kościół, to niech se da spokój. I w zależności od poglądów, albo zostanie w Sodomie, albo z niej ucieka., biorąc na klatę wszystkie doczesne i wieczne konsekwencje.
Kto wierzący niech robi swoje, czyli słucha bardziej tego, co ma do powiedzenia Duch niż stara się wmawiać Duchowi, to co byśmy chcieli, żeby nam powiedział.
[post_title] => Szustak, homoseksualizm i dyskusje [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2109-szustak-homoseksualizm-i-dyskusje [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-02-13 20:55:53 [post_modified_gmt] => 2017-02-13 19:55:53 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/02/13/2109-szustak-homoseksualizm-i-dyskusje/ [menu_order] => 2516 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [140] => WP_Post Object ( [ID] => 5702 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-02-08 22:48:27 [post_date_gmt] => 2017-02-08 21:48:27 [post_content] =>Ten komentarz chciałem napisać zaraz po 8 grudnia. Ale koledzy mi mówią: ”Nie pisz teraz, bo wyjdziesz na lizusa, który jeszcze chce coś załatwić, zanim kardynał odejdzie. Zaczekaj do ingresu”. Zaczekałem. I piszę teraz, bo myślę, że warto pośród wielu wielkich słów, znanych wszystkim dzieł, ale i głosów krytyki, wspomnieć o tym, co było tak bardzo ludzkie w kardynale Stanisławie Dziwiszu.
1. Zaufanie
W maju 2006 roku zostałem poproszony, żeby wrócić z Rzymu i pomóc w Sekretariacie ks. Kardynała chociaż na dwa miesiące, zanim wyjadę na studia do Jerozolimy. To prawda, że znaliśmy się trochę z Rzymu, kilku spotkań, kolacji z krakowskimi studentami. Zaskoczyło mnie jednak całkowite zaufanie, jakim zostałem obdarzony. Żadnej umowy, przysięgi składanej na Biblię, żadnej kontroli od innych. Mając dostęp do pieczęci, korespondencji, mogłem zrobić niezły kawał pisząc bzdury do Watykanu czy odpisując dla żartów jakiemuś kardynałowi. Może niektórzy pomyślą inaczej, ale mnie bardzo urzeka taka postawa. Zaufanie. Dopóki mnie nie zawiedziesz, ufam ci. Nie dlatego, że cię sprawdziłem, ale dlatego że taka jest moja postawa względem człowieka: ufność. To był wielki atut kardynała. Oczywiście, że niektórzy to mogli wykorzystać, że innym się to mogło nie podobać, ale dawało to niesamowity komfort pracy i rodziło przekonanie, że nie trzeba się biskupa bać. Bo trudno się bać kogoś, kto ci ufa.
2. Pokora
Nie jest tajemnicą poliszynela, że zarówno prezydenci, premierzy, jak i papieże czy niektórzy biskupi korzystają z tekstów zredagowanych w sekretariacie. Ale ja, mając w sobie więcej prostoty czy naiwności niż znajomości Kościoła i dyplomacji, zwierzyłem się jednemu z pracowników z moich dylematów. Mówię mu tak: „Martwi mnie, że nie mogę powiedzieć mojej mamie, co ja dokładnie robię. A jeśli ja nie mogę tego powiedzieć nawet mamie, to chyba to co robię, nie jest moralnie dobre. Poza tym, nie rozumiem. Jeśli biskup ma coś do powiedzenia, to niech powie. A jak nie ma, to niech nie mówi, albo poprosi, żeby ktoś inny za niego powiedział. Ale żeby mówić nie swoje teksty, to już dla mnie fikcja”.
Następnego dnia po śniadaniu, bierze mnie kardynał za rękę i mówi: „Słyszałem, że masz wątpliwości. Chciałem ci powiedzieć, że nawet kardynał Wojtyła w Krakowie co prawda pisał sam, ale w Rzymie pisano mu już wiele tekstów. A ja nie jestem tak zdolny jak on. Dlatego potrzebuję pomocy. I jeśli możesz, bardzo cię o to proszę.”
Wmurowało mnie. To jest, proszę państwa, klasa. Młodzi by powiedzieli: szacun. Bo to nie był jednorazowy zryw litości, ale często zauważalna ludzka pokora pod postacią pragmatyzmu, który potrafi postawić to, co da się zrobić nad teoretyzowanie nad tym, jak powinno się to zrobić
3. Dobroć
Bo przecież mógł mnie kardynał zjechać. Albo przypomnieć, kim jest szeregowy ksiądz w hierarchii Kościoła. Tylko że to nie był jego styl. To, że tyle lat próbował dogadać się z ks. Natankiem, że ks. Isakowicz-Zaleski mógł spokojnie pisać na blogu krytyczne uwagi do metropolity, że ks. Sowa mógł bawić w Warszawie, to był ewenement na skalę światową. Pamiętam z rekolekcji w innej diecezji, jak księża nie mogli się nadziwić, że biskup w Krakowie pozwala na takie zachowania księży. „Nasz by już dawno za coś takiego suspendował”. Żartowałem wtedy: „Kraków to inny świat. Tu rządzi personalizm Wojtyły”.
Oczywiście, można się nie zgadzać w wielu rzeczach z kardynałem, ale nikt mu nie zarzuci, że był mściwy. Kardynał był bowiem dobry. Tak po ludzku. Ile razy przyjeżdżałem w czasie studiów do Krakowa i przychodziłem do niego, pierwsze pytania były zawsze podobne: „Jesteś głodny? Masz pieniądze? A jak się czuje Twoja mama?” Czyż nie jest to pięknie ludzkie?
4. Wiara
Trudno pisać, że mieliśmy wierzącego kardynała, bo to by zabrzmiało jak banał. Osobiście jednak w jego wierze urzekała mnie prostota, szczerość i wierność. Weźmy na przykład choćby prośby. Do kardynała przychodziło wiele listów, zwłaszcza na początku, po śmierci papieża. Wiele z nich to były prośby o modlitwę, o relikwie, o obrazek. Każdy list znajdywał odpowiedź a każda prośba o modlitwę była spełniana. Nie takie kapłańskie: Pomodlę się za ciebie. Kiedyś. Ogólnie. Codziennie na porannej mszy św., w czasie modlitwy wiernych, odczytywano te prośby, które nadeszły do Kardynała. To jest nie tylko poważne traktowanie ludzi. To jest także poważne traktowanie Boga.
Dobrych rzeczy było więcej. Na razie jednak tyle. Ponad 11 lat kardynał Stanisław Dziwisz był nie tylko metropolitą krakowskim, ale dla nas, księży, bezpośrednim przełożonym, jedynym człowiekiem na świecie, któremu przyrzekałem cześć i posłuszeństwo. Posłuszeństwo już jest nieaktualne, ale szacunek pozostanie. Przede wszystkim za ludzkie oblicze metropolity. Bo to był kardynał, który pozostał człowiekiem.
[post_title] => Cztery myśli o Kardynale Dziwiszu [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2105-cztery-mysli-o-kardynale [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-02-08 22:48:27 [post_modified_gmt] => 2017-02-08 21:48:27 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/02/08/2105-cztery-mysli-o-kardynale/ [menu_order] => 2519 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [141] => WP_Post Object ( [ID] => 5701 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-01-24 22:36:10 [post_date_gmt] => 2017-01-24 21:36:10 [post_content] =>Nie znałem go dobrze ani nie wpłynął na moje życie znacząco. Piszę jednak, bo śmierć ks. Mieczysława Malińskiego poruszyła parę strun, których muzyki przychodzi nam często słuchać.
1. Pytanie o media
Prawie wszystkie media podały, że o śmierci ks. Malińskiego poinformował krakowski biblista, ks. Wojciech Węgrzyniak. No cóż, kłamstwa w tym nie ma. Ale biorąc pod uwagę cały kontekst, sam się nieźle zdziwiłem. Po Mszy św. o 21.30, którą odprawiłem w Kolegiacie św. Anny, dowiedziałem się w zakrystii od księży, że umarł Maliński. Wróciłem więc do prezbiterium, poinformowałem jeszcze obecnych o śmierci i pomodliliśmy się wspólnie. Wydawało mi się to ważne, gdyż ks. Maliński przez lata tę ostatnią mszę w Kolegiacie odprawiał. Wróciwszy do pokoju wpisałem na fejsbuku i twiterze to, co wpisałem i zacząłem szukać informacji na temat jego śmierci, ale nie znalazłem. Zdziwiłem się tylko, dlaczego Róża Thun podała wiadomość o jego odejściu parę godzin przede mną i nikt jakoś tej wiadomości nie podchwycił. W poniedziałek rano dostaję telefon z różnych mediów z prośbą o wywiad. Tłumaczę, że nie mam wiele do powiedzenia, że to trochę przypadek, że mnie cytują. Nie wiem, dlaczego media nie zacytowały Róży Thun. Nie szło przekonać. Oczywiście, to nie jest tak, że księdza Malińskiego w ogóle nie znałem. Czytałem kiedyś jego książki, słuchałem parę razy kazań, były spotkania też w Rzymie, gdy mieszkał w Kolegium. Ale jakoś było mi dziwnie, że setki księży zna lepiej zmarłego, a upierają się, żeby robić ze mną wywiad. A już bardzo dziwnie się czułem z tym, że to niby ja poinformowałem o śmierci. Wiem, że to są szczegóły, ale one trochę pokazują działanie mediów. I dopóki nie będzie większej staranności o rzetelność, to powinniśmy mieć ciągle świadomość, że nie słuchamy ani nie czytamy często pełnej, dobrej prawdy.
2. Pytanie o błędy
Błędy i niedoskonałości mogą mieć jednak i dobre strony. Zarówno w kościele po mszy jak i na fejsbuku podałem, że ks. Maliński zaczął pierwszy odprawiać mszę św. o 21.30 i że miało to miejsce na początku lat siedemdziesiątych. Taką miałem wiedzę na ten temat. Jeszcze w kościele starsza pani podeszła do mnie i powiedziała, że to niemożliwe, bo ona zdawał maturę w ’69 a na te msze chodziła przed maturą. Potem było parę telefonów na parafię, bo media zacytowały fesjbuka. Poszukiwania proboszcza doprowadziły do tego, że dziś wiemy na 100%, że ta najpóźniejsza wtedy msza w Krakowie, była odprawiana od 1 września 1963 roku. A z tego też wynika, że nie zaczął jej odprawiać ks. Maliński, bo z Kolegiatą był związany później. Niestety błędna informacja poszła nawet do drukowanego Gościa Niedzielnego, więc przez mnie błąd będzie powielany pewno jeszcze długo. I to boli. Natomiast bardzo cieszy, że dzięki zamieszaniu udało się dojść do tego, jak naprawdę było. Nie wiem, jak czytelnicy, ale ja to mam straszną satysfakcję, gdy się uda coś poprawić czy dotrzeć do prawdy. Myślę, że generalnie to my za bardzo spinamy się z powodu błędów i kłamstw, zamiast próbować robić wszystko, by były one inspiracją ku znalezieniu prawdy.
3. Pytanie o współpracę
Sprawa błędu poważniejszego, to pytanie o współpracę ks. Malińskiego z bezpieką. Przy okazji śmierci odżyły dyskusje. Jedni potępiają. Drudzy twierdzą, że nieprawda. Jeszcze inni próbują tłumaczyć. W każdym razie, ludzie go już osądzili. Teraz sądzi go Bóg. Natomiast dwie sprawy wydają się przy tym ważne.
Po pierwsze, ilość ludzi, którzy mówią o zmarłym pozytywnie, o wpływie na ich rozumienie, dorastanie, przeżywanie Kościoła pokazuje, że można zrobić w życiu wiele dobra, można dać innym wiele światła, nawet jeśli cień będzie kładł się na człowieka. Ks. Mieczysław Maliński zrobił kawał dobrej roboty w Kościele w Polsce, a zwłaszcza w Krakowie. Każdy z nas jest grzesznikiem. I nie piszę tego, żeby wybielać, albo usprawiedliwiać, ale żeby zdumieć się tym najbardziej prozaicznym faktem, że można zrobić wiele dobra pomimo wszystko i żebyśmy nigdy nikogo nie przekreślali z powodu jednego czy drugiego grzechu. Nie sztuką jest wzgardzić człowiekiem, poznając jego grzechy. Sztuką jest widzieć w nim nadal dobro, dobro które przecież widziało się wcześniej.
Po drugie, widać po latach, że my, jako Kościół, daliśmy się wtedy wpuścić w maliny nagonce medialnej. Sędziowie zostali na urzędach, profesorowie zostali. Kwaśniewski mógł być dwukrotnie prezydentem. Tworzący tamten system mogą siedzieć w sejmie, ale księży trzeba było odwołać. I to bez procesów w sprawie realnych krzywd wyrządzonych ludziom. Bo byli TW. To nic, że niektórzy byli dobrymi proboszczami. To nic, że wielu ich kolegów ma więcej na sumieniu a zostali. 10 lat temu sam byłem za tym, żeby usunąć od władzy kościelnej wszystkich tajnych współpracowników. Dziś widzę, że więcej w tym było lęku przed ludźmi niż przed Bogiem, czyli został popełniony ten sam błąd, który popychał księży do współpracy z komuną. I takie błędy będą zawsze, kiedy człowiek będzie bał się bardziej ludzi niż Boga. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że ówczesna reakcja nie wynikała z bojaźni Bożej. A tylko taka bojaźń jest gwarancją, że nie zrobimy krzywdy nikomu.
4. Pytanie o czyściec
Dostało mi się osobiście jak i przez telefony na parafię za zdanie: „Mówił dobrze i krótko. Niech i w czyśćcu będzie krótko”. Może mamy równą wrażliwość, ale dla mnie życzenia: „Oby jak najszybciej był w niebie” znaczy tyle samo co „Oby jak najkrócej był w czyśćcu”. Po śmierci człowiek idzie do czyśćca, żeby odpokutować za swoje grzechy. Gdybyśmy byli pewni, że jest w niebie, nie modlilibyśmy się za zmarłych, nie odprawialibyśmy mszy za nich. Wiem, że dzisiaj jest taka moda, żeby mówić, że zmarły jest w niebie, że patrzy z okna, że już nie cierpi, ale od takiego powtarzania zmarłym lepiej nie będzie. Dobrze, że mamy takie pragnienia, ale jeśli chcemy naprawdę pomóc zmarłym, to módlmy się za nich a nie zaklinajmy rzeczywistości. Tu, na ziemi, możemy sobie i innym wmówić wszystko, nawet to, że Boga nie ma. Ale po śmierci nie ma już miejsca na żadną fikcję. Omnia nuda et aperta sunt. Mam nadzieję, że jak umrę, to na pogrzebie nikt nie powie, że jestem już w niebie, ale będą pamiętać o modlitwie, żebym jak najkrócej był w czyśćcu, bo wiem, że mam za co i wiem, że wszyscy mają za co.
Osobiście dziękuję ks. Malińskiemu za „Zanim powiesz kocham”. Za to, że dzięki niemu poznałem słowa Seneki: „Si vis amari, ama" ("Jeśli chcesz być kochanym, kochaj"). I również za pokazanie bardzo prostej reguły kaznodziejskiej: Żeby mówić dobrze, nie wystarczy mówić krótko. Trzeba jeszcze mieć coś do powiedzenia.
[post_title] => Po śmierci Malińskiego [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2100-po-smierci-malinskiego [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-01-24 22:36:10 [post_modified_gmt] => 2017-01-24 21:36:10 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/01/24/2100-po-smierci-malinskiego/ [menu_order] => 2524 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [142] => WP_Post Object ( [ID] => 5694 [post_author] => 4 [post_date] => 2017-01-02 17:35:32 [post_date_gmt] => 2017-01-02 16:35:32 [post_content] =>
Proboszczowie mają zwyczaj robić podsumowania roku, dzieląc się m.in. statystykami. Jako że swoją stronę traktuję trochę jak parafię, paroma myślami podzielę się i ja.
Na stronie zostało dodanych ponad 450 artykułów. Oprócz kazań, medytacji i wierszy, nowością były refleksje na temat jednego greckiego słowa z Ewangelii dnia.
Google Analytics policzył, że w roku 2016 strona zanotowała 555 tys. odsłon, 178 tys. sesji i 78,5 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 128 krajów (85,9% Polska; 2,4% USA, 1,5% UK) oraz 2992 miejscowości/powiatów (24% Kraków, 21% Warszawa, 4% Wrocław, 3% Katowice). Po raz pierwszy od lat nie wzrosła liczba użytkowników.
Najbardziej czytane były maxirefleksje: „Wykupić nienarodzonych?” i „Trzy największe współczesne herezje” oraz informacja o Nowej Wspólnocie u św. Anny. Nie da się ukryć, że ludzi bardziej interesują bieżące sprawy społeczno-religijne. Gdyby więc chodziło o ilość wejść na stronę, to powinienem pisać takich komentarzy jak najwięcej. Jednak coraz bardziej zastanawiam się nad sensownością ich pisania. Ludzie i tak nie zmieniają swego zdania, zwracanie uwagi na błędy tylko mnoży wrogów, ściganie głupoty wpływa tylko na jej popularność a dzielenie się dobrem jakoś nie pociąga czytelników. Tu możecie się za mnie pomodlić, bo chwilowo nie jestem przekonany do aktywnego udziału w bieżących wojenkach.
Co nas czeka w nowym roku? Po uzupełnieniu brakujących refleksji z cyklu "Słowo na dziś", całość zostanie wydana drukiem przez WAM. Mam nadzieję, że w nowym roku drukiem wyjdą również niektóre „Wierszyki”. Kontynuowana będzie również współpraca z RTCK i CDB, tak żeby można mnie było posłuchać czy poczytać nie tylko tutaj. Plan wygłaszanych rekolekcji, informacja o kazaniach i spowiedzi pozostają jak dotychczas podawane na stronie. Dla tych, którzy chcą być bardziej na bieżąco z tym, co robię i myślę, polecam Facebook i w mniejszym zakresie Twitter.
Jeszcze raz dziękuję Bogu i Wam za wspólną przestrzeń słowa. Strona powstała tylko po to, żeby móc podzielić się Bożym Słowem, swoją wiarą i spostrzeżeniami na życie. Jeśli ktokolwiek znalazł tutaj chociaż mały promyk Bożego światła, to się autentycznie cieszę. A jak macie jakieś uwagi, to piszcie. Bo zawsze lepiej powiedzieć niż obgadać.:)
Dobrze, że jesteście i niech Wam Bóg błogosławi!
+
Z modlitwą i prośbą o nią
ks. Wojciech
Ps. Generalnie już od dłuższego czasu myślę, że na stronie jest jak w życiu - za dużo słowa a za mało życia :)
[post_title] => Podsumowanie strony za rok 2016 [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2082-podsumowanie-strony-za-rok-2016 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2017-01-02 17:35:32 [post_modified_gmt] => 2017-01-02 16:35:32 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2017/01/02/2082-podsumowanie-strony-za-rok-2016/ [menu_order] => 2541 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [143] => WP_Post Object ( [ID] => 5667 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-11-24 21:46:09 [post_date_gmt] => 2016-11-24 20:46:09 [post_content] =>Patrząc na powtarzające się tendencje w niektórych komentarzach, chciałbym napisać co poniżej. W sumie wyjdzie taki dekalog mojego FB, twittera i internetu :)
1. Nie piszę, by się inny zgadzali, ale pomyśleli.
2. Nie jestem Ojcem Świętym ani Nauczycielskim Urzędem Kościoła. Zatem katolicy nie muszą wierzyć we wszystko, co piszę.
3. Dzielę się moim sposobem przeżywania życia i wiary, czasem w formie poważnej, czasem mniej, mając nadzieję, że dla innych będzie to jakieś światełko, jakaś inspiracja. Jeśli nie jest, zachęcam, żeby nie obserwować.
4. Robię błędy. Czasem żałuję, że można inaczej. Traktuję FB jednak bardziej jak pogaduchy ze znajomymi przy herbacie, niż jak ambonę, do której trzeba się przygotowywać i uważać na każde słowo.
5. Bardzo się cieszę ze szczerości. Dlatego nikogo nie usuwałem ani nie banowałem. Poza jedną osobą na krótki czas. Ale staram się nie robić wycieczek personalnych, dlatego też proszę o ich unikanie.
6. Każdy z nas ma inną wrażliwość i co innego go pociąga. Dlatego nie radzę pisać "to jest głupie, durne, chore", bo dla wielu to może takie nie jest, więc po co obrażać przy okazji dziesiątki osób.
7. Też mógłbym komentować niektóre wpisy na poziomie gimbazy: "Przydałby ci się łańcuch, żebyś nie dosięgnął do klawiatury", "Gdybyś widziała ziarnko gorczycy, to byś zrozumiała, że są rzeczy większe od Twojego rozumu", "Twoje dzieci ci nie wierzą, to ja mam wierzyć?" , "Myślisz, że jak jesteś gruba, to nie jesteś ciasna?" Możemy się przerzucać złośliwościami. Tylko po co? To, że na chamstwo wielu nie odpisuje chamstwem, to nie znaczy, że ono jest spoko.
8. Wszystko zależy od podejścia. Można się gorszyć, że Jezus mówi "Przyjdę jak złodziej", bo siódme nie kradnij, że mówi: "Paś owce moje" czyli ludzi traktuje jak barany, że mówi: "Uczynię was rybakami ludzi" a wiadomo, że po to się łowi ryby, żeby je zjeść albo sprzedać. Wszystko zależy od podejścia, dlatego pomyślmy, czy to do nas mówią: "Pokój ludziom dobrej woli".
9. Modlę się za was. Czasem doprawiam w Waszej intencji Eucharystię. I proszę o modlitwę.
10. "Wszystkie wasze sprawy niech się dokonują w miłości" (1 Kor 16,14). I tego życzę sobie i Wam, zapewniając z mojej strony, że choć często się irytuję i wkurzam, jak widzę czyjeś wpisy, to staram się nie komentować, bo jak kogoś nie lubisz, to się nie odzywaj, bo dobra z tego na pewno nie będzie.
Amen!
18.11.2016
Cieszę się z sobotniej intronizacji, aktu przyjęcia Jezusa za Króla i Pana.
Cieszę się, bo wierzę w to, co mówi św. Paweł: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie. Bo sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami – do zbawienia”. (Rz 10,9-10)
Cieszę się, bo wiem, że każdy ma jakiegoś pana. Nie ma ludzi na świecie, którymi by nikt nie rządził. Czy to żona, czy mąż, teściowa czy koledzy, partia czy gazeta, telewizja czy pożądania, pieniądze czy władza, zawsze jest ktoś lub coś, co nami kieruje. I tylko wtedy, kiedy człowiek decyduje się, że jego Panem będzie Bóg, tylko wtedy staje się najbardziej wolny.
Cieszę się, bo to zwieńczenie wielu lat rozmów i spotkań z ruchami intronizacyjnymi. Taki żywy dowód na to, że Kościół nie odrzuca tego, o co wierni konsekwentnie proszą a co nie jest sprzeczne z Ewangelią. Zarówno bp Czaja jak i pozostali biskupi odpowiedzialni za cały proces przygotowania tego aktu mogą się czuć dumni, dumni z towarzyszenia ludziom na drodze nawet stromej i wąskiej.
Cieszę się też, bo to było pragnienie mniejszości. Jednak w dobrej rodzinie potrafi się wysłuchać każdego dziecka, które może nie zawsze jest przez rodzeństwo szanowane, ale przecież jest dzieckiem tej samej rodziny.
Cieszę się, że podkreśla się stale, że nie chodzi o jednorazowy akt. „Nie każdy, który Mi mówi: ‘Panie, Panie!’, wejdzie do królestwa niebieskiego” (Mt 7,21). I nie wystarczy mówić na ślubie, że się nie opuści aż do śmierci. Powtarzanie, że za słowami musi iść życie jest ważne, żeby uchronić nas przed pokusą magicznej pobożności: Powiemy, że Jezus jest Królem i już będziemy szczęśliwi na wieki.
Cieszę się wreszcie, że akt będzie miał miejsce w Łagiewnikach, w wigilię zakończenia Jubileuszowego Roku Miłosierdzia. Wybór daty i miejsca jest bardzo symboliczny. Oczyma wyobraźni widzę jak Prymas Polski wraz z biskupami i wiernymi wskazują ręką na Jezusa miłosiernego i mówią: „Oto Król nasz. Nie chcemy znać innego Króla Polski jak tylko Króla Miłosierdzia. Świadomi tego, co Jezus uczynił przez 1050 lat w naszej Ojczyźnie, świadomi dziedzictwa Jana Pawła II i daru św. Faustyny, wołamy: „Królu Miłosierdzia, ufamy Tobie.”
Są jednak rzeczy, które mi jakoś uwierają. Brakuje mi w akcie słów przyjęcia i uznania Jezusa jako Króla Kościoła, jasnej prośby, żeby to On panował w Kościele a nie ludzie. Trochę też uwiera mi zdanie „W imię miłości bratniej zawierzamy Tobie wszystkie narody świata, a zwłaszcza te, które stały się sprawcami naszego polskiego krzyża.” Robimy się tu trochę ofiarami a zapominamy o tych, dla których to my byliśmy sprawcami krzyża. Jednak największy niedosyt czuję z powodu lęku przed tytułem Jezusa Króla Polski. Niedosyt ma przynajmniej trzy powody:
a) Po pierwsze pewna niespójność treści z tytułem.
Z jednej strony unika się sformułowania „Jezus Król Polski”, a z drugiej używa się takich wyrażeń, które jednoznacznie wskazują na to, że Jezus Królem Polski jest (czy przynajmniej powinien być). W treści aktu czytamy:
„W całym Narodzie i Państwie Polskim - Króluj nam Chryste!”, „Zobowiązujemy się porządkować całe nasze życie … narodowe według Twego prawa”, „Zawierzamy Ci Państwo Polskie i rządzących Polską. Spraw, aby wszystkie podmioty władzy sprawowały rządy sprawiedliwie i stanowiły prawa zgodne z Prawami Twoimi.”, „Króluj nam Chryste! Króluj w naszej Ojczyźnie”, „Spraw, aby naszą Ojczyznę i świat cały objęło Twe Królestwo”.
Podobnie czytamy w komentarzu do aktu zamieszczonym na stronie episkopat.pl:
„Akapity drugi i trzeci stanowią zasadniczą część uznania i przyjęcia królewskiej władzy Jezusa nad Polską. Wszyscy uczestnicy mają możliwość włączenia się w nią aklamacją Króluj nam, Chryste i wyrażenia publicznie swej woli, by Jezus panował w naszej Ojczyźnie.”
Na mój rozum z tych tekstów wynika jak nic, że chodzi o to, żeby Jezus był Królem Polski. Więc po co unikać tego tytułu? Nazwanie Go Królem Polski jest niczym innym jak nazwanie Go Królem świata, Królem narodu, Królem miasta czy Królem rodziny, czyli jest wyrażeniem z jednej strony świadomości, że Jezus jest Panem z drugiej pragnienia, by Jezus rządził również w Polsce, tak jak pragniemy był rządził w naszych rodzinach
b) Po drugie, Matka Boże może być Królową Polski, ale Pan Jezus nie.
Mówi się, że to jest inny rodzaj panowania, inny porządek zbawczy, że z Królową Polski to jest kwestia czysto historyczna, że o ile wiele narodów przyjęło Maryję jako Królową, to jednak nie ma tradycji Jezusa Króla danego narodu, że Jezus nie jest Królem nawet Watykanu. Każdy z tych argumentów ma sens, ale ostatecznie wydają się teologicznie toporne. I to trzeba teologicznie dopracować, bo naprawdę wielu ludzi nie rozumie, jak można bez problemu śpiewać codziennie „Maryjo, Królowo Polski” a potem walczyć, żeby nie daj Panie Boże, ktoś nie zaśpiewał „Jezu Chryste, Królu Polsku”.
c) Po trzecie, stwierdzenie „Jezus jest Królem” jest zbawcze, natomiast „Jezus jest Królem Polski” byłoby polityczne.
W Komunikacie Zespołu ds. Ruchów Intronizacyjnych z 16.09.2016 r. czytamy: „ogłaszanie Chrystusa Królem Polski byłoby aktem politycznym i oznaczałoby pomniejszenie Jego godności i ograniczenie Jego posłannictwa, Jego panowania i władzy.” Jeśli w zamierzeniu byłoby ogłaszanie Jezusa tylko Królem Polski, bez odniesienia się do Jego powszechnego panowania czy do Jego panowania w rodzinach, to jakoś rozumiem to wyrażenie. Natomiast czytając cały akt, widzę tu brak logiki. Jeśli nazwanie Jezusa Królem Polski ma charakter polityczny, to nazwanie Go „moim Królem” musi mieć charakter egoistyczny. Naprawdę? To jak rozumieć słowa Tomasza: „Pan mój i Bóg mój” (J 20,28)? Jak pojmować „nasz Pan”? (2 P 1,11) Czy nie jest politycznym wyrażenie Apokalipsy: „Król narodów” (Ap 15,3) czy „Król królów i Pan Panów” (Ap 19,16)? Czy sama nazwa „Król Polski” jest wystarczającym kryterium, żeby uznać ten tytuł za polityczny? Nie sądzę. A zresztą co to znaczy polityczny? Przecież jeśli Polska jest moim domem, to ja chcę, żeby w tym domu rządził Jezus, czyli był Jego Królem, tak jak chcę, żeby był Królem mojej rodziny i moim własnym.
Jezus jest Królem Polski i chciałbym, żeby nim był. Unikanie tego tytułu rozumiem tylko jako wynik kontekstualności. Tak jak Jezus nie chciał, żeby Go obwołano Królem Izraela i nie chciał, żeby mówili o nim Mesjasz, bo wiedział, że rodacy rozumieją to politycznie, tak na tym etapie obwołanie Jezusa Królem Polski spowodowałoby więcej zamieszania niż dobra. Czy to prawda? Może tak. W tym sensie dobrze byłoby jednak tłumaczyć, że problem jest duszpasterski a nie teologiczny. A skoro biskupi są odpowiedzialni za wiernych, mają prawo decydować o tym, co w danym momencie jest dla wiernych lepsze.
Z aktem przyjęcia Jezusa za Króla i Pana jest jak ze ślubem. Nie ślubuje się dlatego, że wszystko jest idealne, ale dlatego, żeby do ideału dążyć. Dlatego cieszę się z tego, co będzie 19 listopada w Łagiewnikach. Ale staram się pamiętać o tym, kiedy Jezus stał się Królem. Kiedy władza państwowa skazała Go na śmierć, kiedy władza religijna odrzuciła Go mocą publicznie dokonanego aktu, kiedy rodacy krzyczeli „Ukrzyżuj Go” i „poza Cezarem nie mamy Króla”, kiedy uczniowie uciekli od Niego i kiedy nawet Bóg usłyszał: „Czemuś mnie opuścił?”. Wtedy. Tak wtedy. Jezus Chrystus stał się Królem i Panem, wszystkiego i wszystkich. Żadna intronizacja czy jej brak tego nie zmieni. Bo problemem nie jest, czy Jezus jest Królem i Panem, tylko czy ja chcę Go naprawdę słuchać.
[post_title] => O intronizacji [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 2031-o-intronizacji [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-11-18 10:24:42 [post_modified_gmt] => 2016-11-18 09:24:42 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/11/18/2031-o-intronizacji/ [menu_order] => 2590 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [145] => WP_Post Object ( [ID] => 5630 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-10-03 17:13:01 [post_date_gmt] => 2016-10-03 15:13:01 [post_content] =>Tysiące ludzi na czarno również przed papieskim oknem...
O co właściwie chodzi?
1. Nie jest to protest przeciw rządowi (to projekt obywatelski). Nie jest to protest przeciw Kościołowi (nie jest za karaniem matek). Nie jest to protest w obronie życia matek (projekt nie nakazuje matce umierać za dziecko). Nie jest to protest w obronie badań prenatalnych (takie zostają na tej samej zasadzie). Czytając ustawę i patrząc na statystyki aborcji w Polsce (2015 - 1 z powodu gwałtu, 996 na wskutek wad zdrowotnych dziecka, w tym szczególnie zespołu Downa), trzeba uczciwie stwierdzić, że to jest protest przeciw konieczności urodzenia niechcianego chorego dziecka. Tysiące ludzi uważa, że człowiek (szczególnie matka) ma prawo zabić dziecko, jeśli ono jest chore a rodzice takiego nie chcą. Nie sądzę, by nawet połowa protestujących miała tego świadomość, ale tego się nie uniknie. W procesjach na Skałkę też nie wszyscy wiedzą, po co się idzie.
2. Spory będą zawsze. Demonstracje, rewolucje, wojny. Ileż walki o wolność niewolników, równouprawnienie murzynów, cywilizacyjną zgodę między klasą robotniczą a pracodawcami. Trzeba dziękować za to, że napięcia są głównie w sferze medialnej (naprawdę w realu większość żyje innymi problemami) i że jest tak, jak przewiduje demokracja. Mówić i protestować każdy może. I nie trzeba się dziwić, że ludzi na ulicach jest dużo. To tylko pokazuje prawdę, która zawsze była prawdą. My nie jesteśmy i nie będziemy jedno w wielu sprawach, bo tak się nie da. Natura i dynamika społeczeństwa domaga się spięć i rozwoju. Pytanie tylko, w którą stronę to pójdzie? Chciałbym, żeby poszło w stronę świadomego rodzicielstwa. Żeby ludzkość nabrała takiego przekonania co do wartości każdego człowieka, które nie pozwoli na współżycie, jeśli człowiek nie jest w stanie przyjąć życia. Lata trzeba było walczyć, żeby ludzie nie jeździli po pijanemu. Dzisiaj jest dużo lepiej. Jest dużo lepiej również w sprawie nienarodzonych. Ale jeszcze społeczeństwo nie osiągnęło takiego poziomo świadomości, która rozumie, że usunięcie chorego dziecka jest większą tragedią i szkodą niż urodzenie go. Oczywiście dynamika może pójść również w drugą stronę, w stronę zasady: najważniejsze jest to, co chcemy a nie to, co powinniśmy. Z tym, że patrząc na historię Cesarstwa Rzymskiego i Europy Zachodniej można zaryzykować stwierdzenie, że każda cywilizacja, która się zamyka mniej lub bardziej świadomie na życie prędzej czy później przegra z cywilizacją życia. Z naturą nie wygra.
3. Wiem, że to zabrzmi absurdalnie, ale chciałbym jeszcze raz podsunąć pomysł o wykupie nienarodzonych dzieci. Marzy mi się istnienie takiego zgromadzenia, albo fundacji, która zapłaci matkom, które nie chcą urodzić chorych dzieci. Zapłaci za miesiące ciąży i poród. Jak by to miało wyglądać? W momencie kiedy kobieta dowiaduje się, że dziecko jest chore i nie chce go urodzić, podpisywałaby umowę z fundacją. Jeśli po porodzie zmieni zdanie, dziecko jest oczywiście jej. Jeśli nie zmieni zdania, albo dziecko umrze w trakcie ciąży, dostaje pieniądze, np. 10 tys. za każdy miesiąc ciąży plus 10 tys. za poród (razem 100 tys.). Fundacja zajmowałaby się także organizacją życia tych dzieci w rodzinach zastępczych czy domach dziecka. Jeśli w Polsce co roku dokonuje się prawie 1000 aborcji, to 1000 razy 100.000 daje 100 mln. Chodziłoby więc o to, żeby zebrać w Polsce 1 mln osób, które raz na rok wpłacą 100 zł na ten cel. Oczywiście nie wszystkie kobiety będą chciały nosić w ciąży chore dziecko i urodzić dla pieniędzy, ale nawet jeśli 10, 20% pomyślałoby, że może jednak warto to dziecko na takich warunkach urodzić, to już byłby sukces. W ten sposób z jednej strony nie zmuszałoby się kobiet do ciąży i porodu, a z drugiej wykorzystując pragnienie i potrzebę pieniądza, udałoby się ocalić chociaż kilkadziesiąt dzieci rocznie. Sprzeciw może budzić fakt, że ktoś dla pieniędzy by rodził i że dzieci przelicza się na pieniądze. Uważam jednak, że lepiej je przeliczać na pieniądze niż zabijać. Ponadto zwyczaj wykupywania ludzi od innych nie jest nieznany w historii świata. W Krakowie u ss. Prezentek na ul. Św. Jana mamy obraz Matki Bożej od Wykupu Niewolników. Mamy też Zakon Trynitarzy, który ma długą tradycję wykupywania niewolników a obecnie zadaniem zakonu jest „wykupywanie” ludzi z rozmaitych rodzajów niewoli.
Pomyślmy. Przemódlmy. Bo jeśli naprawdę zależy nam na życiu, zrobimy wszystko, żeby ocalić chociaż jedno.
------
„Kto ocala jedno życie, ocala cały świat.” (Talmud)
"Człowiek dla pieniędzy jest w stanie zrobić wiele. Nawet coś dobrego" (niemieckie przysłowie)
[post_title] => Wykupić nienarodzonych? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1979-wykupic-nienarodzonych [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-10-03 17:13:01 [post_modified_gmt] => 2016-10-03 15:13:01 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/10/03/1979-wykupic-nienarodzonych/ [menu_order] => 2642 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [146] => WP_Post Object ( [ID] => 5609 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-09-09 18:15:53 [post_date_gmt] => 2016-09-09 16:15:53 [post_content] =>
To drugi tekst o kampanii "Przekażmy sobie znak pokoju". Kto nie przeczytał pierwszego, to tutaj. Najpierw trochę się wytłumaczę a potem spróbuję iść dalej.
Pan Zbigniew Nosowski słusznie mi wytknął, że moje domaganie się od LBGT deklaracji zgodnych z nauką Kościoła jest niezrozumieniem na czym polega kampania ponad podziałami. To prawda. Nie wiem dlaczego miałem w głowie schemat, że to homoseksualiści, którzy są katolikami czują się w Kościele nieszanowani, więc robią kampanię, żeby chociaż szacunek uzyskać od współbraci. Jeśli jednak rzeczywiście chodzi o dialog między niewierzącymi a Kościołem, to mój postulat nie ma sensu. Tym bardziej jednak niestosowne wydaje mi się użycie w kampanii słów z liturgii. Byłoby mniej kontrowersyjnie a bardziej owocnie, gdyby na plakacie napis brzmiał: „Szacunek to minimum”, albo „Przynajmniej się szanujmy”. Zwłaszcza że nie ma problemu z przekazywaniem znaku pokoju, natomiast jest problem z szacunkiem.
Nie zgodzę się na to, że szacunek należy się wszystkim z wyjątkiem pedofili. W imię Ewangelii. Oczywiście nie poparłbym jeszcze kampanii, która by zachęcała do szacunku do pedofilów tak jak rozumiem, że bez sensu byłoby robić kampanię w 1945 mówiącą do Niemców: „Przekażmy sobie znak pokoju”. Tam były za świeże rany, tu są za świeże dramaty, żeby myśleć o oprawcach w kategoriach biedy a nie zła. Ale o oprawcach trzeba ostatecznie zawsze myśleć również w kategoriach ofiar. I tylko bezwarunkowa postawa szacunku, rozumianego jako miłość nawet nieprzyjaciół i nawet wobec tych, którzy nie mają szacunku do nikogo jest ewangelicznym radykalizmem. Bo inaczej bardzo wiele krzywdy wyrządza się ludziom, którzy wyrządzili krzywdy. A to nie jest Ewangelia.
Nie chodziło mi też o znak pokoju między ONR-em a KOD-em. Chodziło mi o pytanie, czy te same środowiska katolickie poparłyby kampanię pojednania z narodowcami czy nacjonalistami, w imię zasady skłonność nie jest zła, tylko czyny są złe? Bo boję się, że nie. I pewnie z tych samych względów, dla których wielu katolików odcina się od tej kampanii - by nie budzić cienia wątpliwości, że się popiera to, co złe. I ja o to nie mam do nikogo pretensji. Ale mam osobisty problem. Gdyby bowiem w kampanię zaangażował się Episkopat albo Focolari czy Neokatechumenat, to nie powodowałoby to we mnie takich trudności, jak mam w tym przypadku. Ja może za mało znam te środowiska katolickie, ale raz po raz odnoszę wrażenie, że one nie tylko nie są otwarte na wszystkich, ale niektórych nawet ścigają. Nie umiem znaleźć w tych środowiskach szacunku do Radia Maryja i jego słuchaczy, obecnego rządu, narodowców, kibiców, religijności ludowej, czy nawet polskich biskupów. To jest mój problem. Jak mi ksiądz, biskup czy nawet sam papież mówi o miłosierdziu a potem robi to czy tamto, to mu nie wierzę. Jak mi gazeta pisze o otwartości i szacunku a potem robi to i tamto, to jej nie wierzę. Tak niestety mam. Że wierzę tylko świętym i grzesznikom, którzy się do grzechu przyznają.
Te trzy uwagi jednak nie są tak istotne. Ważniejsze wydaje się co innego.
Po pierwsze, jest do przemyślenia poważny problem, jakie miejsce w Kościele mają katolicy, którzy nie uznają nauki Kościoła. Po obejrzeniu spotu reklamującego kampanię i przeczytaniu paru komentarzy jeszcze bardziej się przekonuję, że większym problemem niż szacunek do homoseksualistów jest kwestia wiary w Kościół Katolicki. Naprawdę byłoby dobrze, gdybyśmy zaczęli szczerze i z szacunkiem mówić o tym, bo i antykoncepcja i mieszkanie przed ślubem, a nawet wiara w Jezusa, jedynego Pana i Zbawcy zdaje się być dla wielu kosmosem nie do przejścia. Są sprawy w Kościele niezmienne ale są i zmienne. Dlatego potrzeba dialogu, miłości i modlitwy, żeby nie stracić ani ludzi ani Boga, mając w świadomości, że nie wolno dla ratowania człowieka poświęcać prawdy, tak jak nie wolno poświęcać ludzi dla tego, co prawdziwe, ale niekonieczne. Sprawa jest bardzo pilna, bo jeśli będziemy nazywać katolickim to, co nie jest katolickie albo nazywać katolickim to, co nie jest ewangeliczne, to zrobimy sobie nawzajem tylko krzywdę.
Po drugie, jest jakieś zachwianie między seksem a innymi grzechami, nawet przemocą. I tak jak przez wieki w Kościele grzechy seksualne były napiętnowana bardzo a z przemocą się żyło, tak dzisiaj wydaje się że zachwianie mamy w druga stronę. Problemem do rangi debat urosło pytanie o klapsa a już nie wydaje się czymś złym współżycie przed ślubem czy nawet czyny homoseksualne. A pytanie nie jest banalne. Czy ja, jako ksiądz, zrobię większą krzywdę studentce jak się z nią prześpię czy jak ją uderzę w twarz? Do rangi śmiertelnych grzechów współczesności urastają tylko te, które godzą w moje pragnienia. Jak zdradzę męża, to nie jest takie zło, bo chciałam, bo natura, bo pragnienia. Ale jak sąsiad mnie przeklnie, to skandal na całe media. Oczywiście, nie możemy pozwalać na jakąkolwiek przemoc. Ale godząc się na etykę, w której principium stanowi przekonanie, że nie ma dobra obiektywnego, że najważniejsze jest to, co my chcemy, a najgorsze to, czego nie chcemy, dochodzimy do ściany. Bo niewłaściwe a chciane relacje seksualne mogą zniszczyć nieraz życie bardziej niż brak szacunku. Pytanie nie jest czy ja jako człowiek czegoś bardzo chcę, ale czy to jest dobre? Dla mnie, dla innych, dla społeczeństwa. Na tym też polega różnica między byciem dzieckiem a dorosłym. Dziecko zna swoje pragnienia. Dorosły powinien wiedzieć, które są dobre. Zgodzić się na etykę pragnienia, to zgodzić się na to, by światem rządziły dzieci, kochane i miłe, ale bez żadnego oporu podpalające zapałką swój własny dom.
Dla nas, wierzących, najważniejszym problemem jest jednak nieopanowany pęd człowieka w tym kierunku, żeby było tak jak on chce a nie jak chce Bóg. Środowiska homoseksualne czy walczący o in vitro są jedynie przedstawicielami współczesnej mentalności, która rzadko pyta: „Jaka jest wola Boża?”, a ciągle przypomina o tym, co chce. I to mnie najbardziej martwi. Bo chrześcijaństwo zaczyna się tam, gdzie kończy się moja wola. Tam, gdzie człowiek przestaje wierzyć swoim pragnieniom, bierze swój krzyż, umiera samemu sobie i idzie za Chrystusem, bo tylko Jemu ufa bezgranicznie. Nawet ma "w nienawiści" ojca, matkę czy dzieci, bo Chrystus jest dla niego zawsze najważniejszy. Nie ma chrześcijaństwa bez miłości. Ale nie ma miłości bez krzyża, krzyża codziennego podporządkowywania swojej woli woli naszego Pana. Dlatego ciągle musimy zadawać sobie pytanie jako Kościół i jako poszczególni ludzie: czego ode mnie chce Chrystus? Jaka jest Jego wola? Mnie męczy już od wielu lat, że za mało mówimy o Bogu, że chrześcijaństwo spłaszczamy do społecznego kierunku pomocy poszkodowanym, że nie tłuczemy ciągle, że to co mamy najpiękniejszego w Kościele i co możemy dać najcenniejszego światu, to Jezus Chrystus. I dopóki nie uwierzymy w żyjącego w Kościele Pana, dopóki nie nauczymy się, jak i gdzie Go dzisiaj można usłyszeć, żadna dyskusja nie będzie miała sensu. Chrześcijaństwo jest chrystocentryczne, nie antropocentryczne. Jest zdumieniem świadków Chrystusa, że tylko Jezus z Nazaretu nadaje sens wszystkiemu, również moim seksualnym pragnieniom.
Bardzo zależy mi na tym, żebyśmy jako chrześcijanie kochali wszystkich, a zatem i i homoseksualistów. Ale jeszcze bardziej zależy mi na tym, żebyśmy uwierzyli, że tylko to jest dobre dla człowieka, co chce dla człowieka Chrystus.
[post_title] => Jeszcze raz o kampanii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1948-jeszcze-raz-o-kampanii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-09-09 18:15:53 [post_modified_gmt] => 2016-09-09 16:15:53 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/09/09/1948-jeszcze-raz-o-kampanii/ [menu_order] => 2672 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [147] => WP_Post Object ( [ID] => 5605 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-09-06 21:26:18 [post_date_gmt] => 2016-09-06 19:26:18 [post_content] =>Zastanawiam się nad kampanią „Przekażmy sobie znak pokoju”.
Dobrze, że ciągle próbuje się coś robić, żeby było więcej szacunku do drugiego człowieka. Tym razem chodzi o szacunek do LGBT. Dobrze, bo przecież nie brak takich środowisk, które choć katolickie, nie potrafią zobaczyć w homoseksualiście brata. Teoretycznie rozróżniają skłonność od czynów, ale na widok czy hasło homo myślą tylko o ich czynach. Nauczyli się szanować alkoholików czy rozwodników, ale nie potrafią sobie poradzić ze światem zorientowanych inaczej.
Myślę dłużej o haśle kampanii. „Przekażmy sobie znak pokoju” to nawiązanie do słów z liturgii eucharystycznej. Kapłan po przypomnieniu słów Chrystusa: „Pokój mój daję Wam”, zwraca się do wiernych: „Przekażcie sobie znak pokoju”. Słowa o pokoju Jezus wypowiedział do swoich uczniów. Mówił też, że pokój, który On daje, nie jest tym pokojem, jaki daje świat. Te słowa nie mówi się zatem do wszystkich, mówi się do uczniów Chrystusa, do tych, którzy już wyznali Credo a w nim także „Wierzę w Kościół”. Oczywiście praktyka przeżywania Mszy św. z politykami różnej maści, wierzącymi inaczej i niewierzącymi, ukształtowała myślenie, że co prawda Komunii nie można udzielić wszystkim, to jednak znak pokoju udziela się wszystkim. Nie wiem czy jednak nie mówimy o dwóch rodzajach pokoju: pokoju, jaki daje świat i jaki daje Jezus. Nie wiem, czy czasem nie spłycamy głębi znaku tego pokoju, którego nikt nie może dać ani przyjąć bez wiary w Jezusa Chrystusa. Zastanawiam się więc, jak rozumie znak pokoju mój brat homoseksualista? Czy on chce pokoju w imię Kogoś, kto jego czyny nazywa grzechem i złem, ale jego samego nie potępia? Czy raczej chce pokoju jak znaku akceptacji również dla jego czynów? Skoro środowiskom LGBT zależało na tym, żeby w kampanię włączyć również środowiska katolickie, to czy jednak nie byłoby uczciwiej, gdyby wydali deklarację: czyny homoseksualne uznajemy za zło i grzech, ale prosimy, domagamy się czy apelujemy o szacunek do nas? Bez tej jasności, nie wiadomo, czy ktoś nie chce wkręcić katolików w całkiem inną kampanię niż się to wydaje. Sprawa o tyle jest ważna, że nie wiem, co jest większym problemem w Polsce: brak szacunku do homoseksualistów czy brak wiary w to, że czyny homoseksualne są grzechem. Mnie osobiście się wydaje, że na świecie a nawet w Polsce więcej ludzi nie wierzy, że jest w tym coś złego, niż okazuje jakąkolwiek dyskryminację środowisku LGBT. Ale mogę się mylić.
Najbardziej jednak zastanawia mnie brak otwartości na walkę o szacunek dla każdego człowieka. Czy tak samo poparlibyśmy kampanię, gdyby chodziło o szacunek do lewaków, pisowców, kodziarzy, biskupów, słuchaczy Radia Maryja, księży, narodowców, pedofilów? Wiem, wiem, że to nie to samo. Ale czy nie ma naprawdę deficytu szacunku jeśli chodzi o dziesiątki innych grup? Czy gdyby zamiast tęczy na ręku była opaska ONR-u, czy bylibyśmy dumni widząc napis: „Przekażmy sobie znak pokoju”? Czy tłumaczylibyśmy spokojnie, że należy odróżniać czyny od orientacji? Dlaczego nie? Dlaczego balibyśmy się, że wzywanie do szacunku do pewnych grup może być odbierane jako popieranie ich zachowań? Czy nie dlatego, że nie mamy w sobie pokoju Chrystusa tylko pokój tego świata, chwiejny i wybiórczy? Czy nie dlatego, że w głębi serca niektórych nie szanujemy i nie mamy zamiaru ich szanować?
Nie łudzę się, że wszyscy będziemy walczyć o szacunek do wszystkich. Bo chyba nie ma w Polsce środowiska, które byłoby otwarte na każdego. Dobrze, że przynajmniej poszczególne nurty Kościoła troszczą się o komplementarne sprawy. Jednak musimy bardzo uważać, żeby apelując o szacunek do jednych nie mieć na sumieniu walki z innymi. Bo wtedy reakcja może być całkowicie odwrotna. Przynajmniej ja tak mam. Jeśli słucham kogoś, kto mówi o uczciwości a sam nie jest uczciwy, to apel o uczciwość rodzi we mnie gorsze owoce niż gdyby go nie było.
Szacunek do wszystkich - tak. Jasność intencji – tak. Rezygnacja z apelu o trzeźwość, skoro jestem pijakiem – tak. No chyba, że się przyznam, że walczę o trzeźwość, bo to jest mój prawdziwy problem.
[post_title] => "Przekażmy sobie znak pokoju" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1944-przekazmy-sobie-znak-pokoju [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-09-06 21:26:18 [post_modified_gmt] => 2016-09-06 19:26:18 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/09/06/1944-przekazmy-sobie-znak-pokoju/ [menu_order] => 2676 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [148] => WP_Post Object ( [ID] => 5589 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-08-23 10:55:19 [post_date_gmt] => 2016-08-23 08:55:19 [post_content] =>Spokojnie można mówić o tym, że Bóg karci człowieka.
Po pierwsze, ze względu na słownictwo. W tekstach, które mówią o karceniu (por. Syr, 18,13, Hb 5,17, Hbr 12,5-11, Ap 3,19) występują zasadniczo trzy słowa: „paideo”, (znaczy „wychowuję” ale także może znaczyć „karzę”), „elencho” ("przekonuję", "poprawiam", "karcę") „mastigo” („chłoszczę”, „karcę”).
Po drugie, ze względu na ideę – zawsze kara od Boga miała na celu dobro człowieka, charakter wychowawczy. Problemem bowiem nie są słowa: „karze” czy „karci”. Problemem jest pytanie, czy Bóg może zesłać/dopuścić cierpienie dla dobra człowieka. I odpowiedź Biblii brzmi: Tak. Może. Tak. Może. „Karę Bożą” w pewnym sensie można porównać do usuwania zębów jako „kary” za to, że się zepsuły, albo odcięcia ręki jako kary za to, że jest chora (ale w celu ratowania reszty ciała), albo niedopuszczenie człowieka do wykonywania zawodu lekarza ze względu na brak kompetencji. Celem jest zawsze dobro człowieka. Bóg karze, bo jest dobry. Gdyby nie był dobry, nigdy by nie ukarał, czyli pozwoliłby na jeszcze większe nieszczęście.
Po trzecie, ze względu na starożytny system wychowawczy. Dla nich to było normalne, że nie ma wychowania bez karcenia i nigdy nie rozumiano kary jako czegoś negatywnego. Dlatego nie mieli problemów, żeby mówić o tym, że Bóg karze.
Po czwarte, o. Augustyn Jankowski OSB, człowiek pełen dobroci, redaktor Biblii Tysiąclecia, specjalista najlepszy w Polsce od Apokalipsy, nie tylko biblista ale i filolog klasyczny przetłumaczył Ap 3,19: „Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę” (Ap 3,19).
Dla mnie idea Bożej kary nigdy nie kłóciła się ani miłością ani z dobrocią Bożą. Może bardziej lubię słowo „konsekwencje” albo "wymagania", ale to tylko kwestia słówek. Idea ciągle pozostaje ta sama. Nie wychowuje ten, który tylko nagradza, który zawsze ucieka od krzyża.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. (Iz 53,4-6)
PS. W tym kontekście zdanie "Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za zło karze" jest dla mnie równoznaczne ze stwierdzeniem: "Bóg reaguje na nasze czyny tak, aby z tej reakcji wyszło nasze dobro, nawet gdyby Boża reakcja miała nas boleć".
[post_title] => Czy Bóg karci człowieka? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1925-czy-bog-karci-czlowieka [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-08-23 10:55:19 [post_modified_gmt] => 2016-08-23 08:55:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/08/23/1925-czy-bog-karci-czlowieka/ [menu_order] => 2695 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [149] => WP_Post Object ( [ID] => 5582 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-08-08 14:11:01 [post_date_gmt] => 2016-08-08 12:11:01 [post_content] =>Już dawno nie byłem tak szczęśliwy. Jak po niezapomnianych rekolekcjach. Jak po niesamowitej pielgrzymce. Dumny z Kościoła, z Polski, z Krakowa. Nadchodzące z różnych stron opinie potwierdzają, że ŚDM 2016 udały się bardzo dobrze. Ten mocny powiew Ducha jednak nie tylko ożywił wielu ludzi, ale również odsłonił pewne braki. Gdyby Kościół nie miał przyszłości, można by o nich nie myśleć. Można by tylko dziękować jak najdłużej. Bo naprawdę jest za co. Skoro jednak wierzymy, że Kościół nad Wisłą ma przed sobą również przyszłość, może warto przemyśleć również te momenty, które mogą mieć na nią niebagatelny wpływ.
1. Duszpasterstwo młodzieży
Zaskoczyła mnie ilość zarejestrowanych Polaków. 78 tysięcy. Włochów było 63 tysiące, Francuzów 33 tysiące. Dlaczego Polaków nie było więcej? Dlaczego większość polskiej katolickiej młodzieży nie chciała przyjechać do Krakowa? Czy nie dlatego, że ich po prostu nie ma więcej? To widać po Mszach świętych niedzielnych czy rekolekcjach parafialnych. Włosi nie mają katechezy w szkole a potrafi ich przyjechać prawie tylu co Polaków. W większości parafii mają oratoria, grupy młodzieży. To robi liczbę. My mamy katechezę i kontakt z 200, 300 osobami, ale jak przyjdzie co do czego, to nie ma na kogo liczyć. Może trzeba by zrezygnować z jednej godziny religii? Żeby nieprzekonanych nie zamęczać. Może pozwolić księżom uczyć w szkole tylko pół etatu, żeby mieli więcej sił do pracy w parafii? Może zrezygnować z niepisanej zasady, że każdy ksiądz musi uczyć w szkole? Nawet jak nie ma talentu. Wielu księży się zniechęciło do młodych. Wielu się młodymi zamęczyło. Stąd w parafiach coraz mniej grup młodzieżowych. Diagnoza oczywiście musi być głębsza. Nie da się jednak nie widzieć, że duszpasterstwo młodzieży jest tym elementem, które należy gruntownie przemyśleć. Na pewno warto nie zapomnieć o tych, którzy zaangażowali się w ŚDM. Podziękować, nagrodzić, zrobić wszystko, żeby wspólnota, którą utworzyli w ostatnich miesiącach przybrała jakieś bardziej trwałe formy. Na pewno warto porozmawiać z księżmi w parafiach, w których nic nie udało się zrobić. Papież często używa słowa „discernimento” – „rozeznanie”. Uczciwe i szczere rozeznanie powinno być początkiem nowej troski o młodych.
Niektórzy mówią, że problemem były pieniądze. Że było za drogo. Moja mama mówi, że na co innego, to młodzi pieniądze mają. I to też jest prawda. Jak ktoś chciał, to nawet te 690 zł mógł przez dwa lata zarobić czy zaoszczędzić. Ale jeśli rzeczywiście mamy gros młodzieży, którzy nie są na tyle przekonani, żeby płacić wiele a przyszliby gdyby mogli płacić mniej, to musimy uderzyć się w piersi. Żeśmy o tym nie wiedzieli albo wiedząc nie zareagowali. Wystarczyło przecież od każdego księdza, zakonnika i siostry katechetki ściągnąć po jednej szkolnej pensji, którą otrzymujemy za pracę z młodzieżą. Przecież jest nas więcej niż kilkanaście tysięcy. Ale żeby wiedzieć, gdzie jest problem i umieć reagować, trzeba być blisko młodych i nie upierać się, że to my, dorośli mamy zawsze rację.
2. Relacje z Watykanem
Drugim elementem, który jakoś dał mi do myślenia to relacja Kościoła w Polsce z Watykanem. Czasem odnoszę wrażenie, że Rzym słuchany jest bezkrytycznie. A przecież Kościół nad Wisłą ma już 1050 lat i nie musi się wstydzić swojej historii. A tam nad Tybrem też są tylko ludzie. I choć pracują naprawdę od serca, przecież nie zawsze widzą najlepiej. Parę przykładów.
Ceremoniarz papieski zdecydował, że na Mszy św. w Brzegach nie może być żadnych komentarzy, tylko tzw. wezwania do ciszy. Ale na zwykłą ludzką logikę, jaki jest sens mówienia i to w czterech językach, żeby ludzie po kazaniu medytowali w ciszy nad homilią? Przecież każdy wie, po co jest wtedy cisza. Natomiast były momenty, kiedy prosiło się bardziej o komentarz, np. kiedy papież przekazywał światło młodym.
Niepotrzebną decyzją był również zakaz informacji, kto i gdzie głosi katechezy. Uzasadnia się to tym, żeby ludzie nie wybierali sobie swoich ulubionych mówców. Ale co by się stało? Najwyżej do niektórych nie przyszedłby nikt i może to byłoby równie dobre. Zwłaszcza, że potem były przecieki, kto, gdzie ma. To samo ze spotkaniem zamkniętym papieża z biskupami. Nie rozumiem osobiście, po co Watykan opublikował zapisał całego spotkania, skoro spotkanie było zamknięte, albo po co było zamknięte, skoro i tak je publikowano. Jak Papież rozmawia z prezydentami, to jakoś potrafimy przeżyć, że znamy tylko tematy rozmów, nie znając szczegółów.
Jeszcze inną sprawą była kwestia tłumaczeń. Na Jasnej Górze było to zrobione idealnie. Papież mówi po włosku, lektor czyta po polsku. Ciekawe, czy Ojciec św. wiedział, że na spotkaniu z duchowieństwem polskim w Sanktuarium Jana Pawła II prawie nikt go nie rozumie? Czy miał świadomość, że połowa, jeśli nie większość na Brzegach nie miała radia albo słuchawek do komórek i nie rozumiała tego, co do nich mówi? Przecież zarejestrowanej młodzieży, przygotowanej na ŚDM, było tylko 350 tysięcy. Milion, może nawet dwa to byli Polacy. W Panamie problemu nie będzie, ale to jest do przemyślenia, żeby jednak w kraju, do którego przyjeżdża Ojciec święty tłumaczyć homilię na język mieszkańców.
To są tylko przykłady. One odkrywają to co jakoś również charakteryzuje Kościół w Polsce - brak posłusznej niezależności. Zwłaszcza w teologii. Brak „eksperymentowania” na różnych duszpasterskich polach. Brak nieraz upartego tłumaczenia, że może być inaczej, że można to zrobić jeszcze lepiej. Jakoś tak boimy się być pionierami, bo nas ciągle uczono, że trzeba tylko słuchać. Kościół w Polsce sprawia wrażenie ciągle nieświadomego swojej wartości. Pomimo tego, że setki księży studiowało za granicą i zobaczyli na własne oczy, że nie są gorsi nie tylko od Włochów. Pomimo tego, że tysiące ludzi wyjechało za granicę i zobaczyło, że wiara nad Wisłą nie musi się siebie wstydzić. Nie chodzi o wezwanie do nieprzejmowania się Rzymem, ale o świadomość, że również my mamy co w nieść w Kościół, bo to że Kościół powszechny może nas ubogacić, zobaczyliśmy bardzo wyraźnie na własne oczy.
3. Myślenie i profesjonalizm
Największą przestrzenią, w której okazały się braki i słabości, to kwestia organizacji. Mówiąc żartem, na nieszczęście, wszystko się udało, więc wielu powie, po co do tego wracać. Poszukajmy jednak wspólnego mianownika.
Zaniedbano całkowicie rejon Podhala, Orawy i Spisza. W pierwszym tygodniu nie mogli przyjąć pielgrzymów, bo to archidiecezja krakowska, w drugim nie mogli, bo byli za daleko od Krakowa.
Wiele zagranicznych grup mieszkało daleko od Krakowa, np. Hiszpanie aż w Makowie Podhalańskim a wiele polskich grup miało noclegi w Krakowie.
W ostatnim tygodniu niepotrzebnie góra godziła się na zmiany grup w parafiach. Np. mieli być Niemcy. Góra zmienia grupę. Będą Włosi. Ale pakiety w parafii już są niemieckie! To nic. Trzeba jechać po włoskie do innej parafii. Gdzie? Nie wiadomo. Trzeba pytać. Nie wiadomo jakimi kanałami. Już są. Ale okazuje się, ze Włosi nie będą do niedzieli, tylko do wtorku. A przecież ze szkołą umowa jest podpisana do niedzieli. Trzeba renegocjować umowę. A skąd jedzenie na te dwa dnie?
Nie wydrukowano wielu identyfikatorów, przez co chociażby chór nawet po kilkunastu godzinach czekania nie został wpuszczony na próbę w Brzegach. BOR też nie umiał wyciągać wniosków. Już w Częstochowie był problem z przepustowością. Na Błoniach czekałem 2.45h i ledwie zdążyłem. Na Msze z duchowieństwem mogło nie wejść nawet 2 tysiące księży. A przecież czekaliśmy 2-3 godziny. Na Brzegach dopiero pod koniec Mszy zapełnił się w miarę sektor kapłański. A przecież wystarczyło rzucić więcej pracowników do kontroli.
Problem niemały był z informacją. Aplikacja i strona były ładnie zrobione. Ale konkretnej treści było za mało. Żeby tydzień przed ŚDM nie wiedzieć, jaki jest szczegółowy program wydarzeń towarzyszących, albo żeby je publikowała Stacja7 a nie strona Komitetu? Żeby kierowca wożący biskupów nie wiedział do kogo się udać, gdy jego starszy biskup nie może iść paru kilometrów na nogach? Oprócz historii Polski czy pieśni można było spokojnie wydrukować wiele informacji w książeczkach, chociażby na temat Komunii bezglutenowej. Bardzo brakowało przejrzystości struktury organizacyjnej, która pozwoliłaby błyskawicznie zareagować, kiedy zdarzą się wpadki.
Nie można mówić, że Komitet Organizacyjny działał źle. Bo wiele sekcji działało rewelacyjnie i wielu ludzi naprawdę zrobiło kawał profesjonalnej pracy. Ale niektórzy byli nieodpowiedzialni, chociaż mieli odpowiedzialne stanowiska. I miejmy nadzieję, że pamiętając ludzkie łzy, pretensje, krzyki i niecenzuralne słowa, przynajmniej zostaną w domu, kiedy przyjdzie czas na nagrody. Jeśli mają chociaż trochę honoru.
Wiele wpadek wynikało z pomyłek i tego się nie da uniknąć. Przy tak masowej imprezie nie ma się co też dziwić, że nie wszystko wyszło na medal. Trzeba jednak uczciwe powiedzieć, że my za mało myślimy, za dużo kierujemy się znajomościami i zbyt często dobieramy sobie ludzi, którzy chcą a nie, którzy potrafią. To nie jest problem tylko tych dni. To jest częsty problem na każdym szczeblu organizacyjnym polskiego Kościoła. I to jest to, co dobrze byłoby przemyśleć. W Kościele nad Wisłą nie brakuje nam ludzie świętych, nie brakuje nam ludzi wierzących i oddanych, nie brakuje nam również fachowców, ale brakuje nam lepszej władzy. A lepsza władza to taka, która więcej myśli i mniej opiera się na znajomościach. To, że ktoś chce rządzić, to naprawdę za mało. Dlaczego wszyscy chwalą chór? Dlaczego tak im wyszło rewelacyjnie, chociaż niektórzy nazywają ich męczennikiem ŚDM? Bo była selekcja i nikt kto fałszuje, nie mógł śpiewać. I były wielogodzinne próby. Jeśli można zrobić selekcję do chóru, to przecież można i do władzy. Bo od tego naprawdę wiele zależy.
4. Odwaga
Ostatnia rzecz, która mi dała do myślenia, to brak odwagi. Brakło odwagi, żeby powiedzieć księżom na Mszy św. rozpoczęcia: Zawaliliśmy z miejscami dla biskupów. Czy mogliby wszyscy księży zejść z podium na Błonia i przejść do dalszych sektorów? Brakło odwagi, by zdecydować, żeby piosenkarka Noa nie śpiewała piosenek, wtedy jak papież objeżdża sektory. To nic, że były naciski. To nie czas na koncert. Brakło odwagi, żeby powiedzieć Ojcu Świętemu, żeby nie zaczynał Mszy św. 40 min wcześniej w Sanktuarium Jana Pawła II czy ponad 20 minut wcześniej na Brzegach. Przecież dużo ludzi przez to nie weszło do sektorów. Dużo za późno włączyło telewizor.
Papież Franciszek mówił do młodych na Tauron Arenie, że odwaga powinna być cechą teraźniejszości. Przecież to dzięki odwadze Kraków przygotował dobrze ŚDM. Dzięki odwadze wielu nie wyjechało z Krakowa. Dzięki odwadze wielu przyjechało. Nie możemy bać się papieża, biskupów, księży, policjantów czy rządu. Przecież chyba nam wszystkim zależy na tym, żeby było lepiej, żeby Kościół w Krakowie, w Polsce i na świecie miał nie tylko przyszłość, ale przyszłość lepszą. A gdzieś ciągle pokutuje ideał, żeby siedzieć cicho, żeby nie robić przykrości, kłopotu. Jakiś taki dziwny ideał, żeby góra nie wiedziała, że na dole są problemy. A przecież w prawdziwej rodzinie to rodzice starają się, by dzieci nie wiedziały o wszystkich kłopotach. My w Kościele robimy trochę na odwrót. Musimy rozmawiać więcej i szczerzej. Prawda nie zabije. A jeśli nawet, to zawsze to wyjdzie na dobre. Przecież po to jesteśmy Kościołem. Dla dobra człowieka.
Bogu dzięki w telewizji wyglądało to ładnie. A ci co byli na miejscu, też byli szczęśliwi, bo wszystkie braki i niedociągnięcia przysłoniło doświadczenie żywego Boga i Kościoła. Mocniejsze niż każda ludzka słabość. Stąd już dawno nie byłem tak szczęśliwy i dumny. I wierzę gorąco w przyszłość Kościoła w Polsce. Ale tak jak Papież mówił, że młodzież jest nadzieją Kościoła pod pewnymi warunkami, tak Kościół w Polsce ma przyszłość pod pewnymi warunkami: przemyśleć sprawę duszpasterstwa młodzieży, prowadzić konstruktywny dialog z Watykanem, bardziej postawić na myślenie i profesjonalizm niż emocjonalność i układy oraz docenić rolę odwagi.
Tych elementów do przemyślenia jest pewno jeszcze więcej. Najważniejsze, że jest na czym budować, bo Bóg pozwolił nam przekonać się jeszcze raz, że tą drogą, drogą Jezusa, wiary i Kościoła naprawdę warto iść - z tego świata w świat wiecznie młody.
[post_title] => Zanim odbierzemy nagrodę [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1917-zanim-odbierzemy-nagrode [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-08-08 14:11:01 [post_modified_gmt] => 2016-08-08 12:11:01 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/08/08/1917-zanim-odbierzemy-nagrode/ [menu_order] => 2702 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [150] => WP_Post Object ( [ID] => 5578 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-08-03 15:07:57 [post_date_gmt] => 2016-08-03 13:07:57 [post_content] =>Jeszcze byłem małym chłopcem, kiedy usłyszałem od starszej babci ze wsi, że po II wojnie światowej na wakacje do kleryka Andrzeja Deskura przyjeżdżał kolega z roku, kleryk Franciszek Macharski. Rodzina Deskurów mieszkała na Podbrzeziu, skąd było 2, może 3 km do kościoła parafialnego w Maniowach. I ludzie się dziwili, dlaczego oni rano nie idą do kościoła razem, tylko w odstępie kilkunastu metrów, całą drogę nie rozmawiając ze sobą.
- Pokłócili się? Dziwaki?
Potem ludzie się dowiedzieli, że klerycy robili rozmyślanie po drodze, w ten sposób przygotowując się do Mszy św. Ten obrazek idących w ciszy jakoś pozwala mi zrozumieć, skąd kard. Macharski w tak misteryjny sposób celebrował Eucharystię. Zwłaszcza moment Przeistoczenia czy „Oto Baranek Boży” były takimi chwilami, kiedy wydawało mi się, że on wchodzi najdalej jak człowiek potrafi na Golgotę. To nie był człowiek krzykliwy, choć mało przecież nie mówił. Umiał milczeć, dlatego nie mówił płytko.
Dziwiło mnie też, że on jest zawsze na bieżąco. Parę miesięcy po denominacji złotego, w czasie jakiegoś spotkania powiedziałem „Miliony”. Zaraz mnie poprawił: „Tysiące. Nie licz na stare. Licz na nowe.” Tak samo z komórką. Kiedy przyjechałem w 2001 roku na studia do Rzymu, dopiero od paru miesięcy miałem adres mailowy. A on już miał komórkę i tłumaczył jak to świetnie działa. Trochę wyglądał przy tym jak dziecko, co się zachwyca nową zabawką, ale robiło to wrażenie. Biskup, który jest na bieżąco. Biskup, który wie więcej niż ksiądz. Nawet w takich sprawach. Wielu przecież pamięta sms od Kardynała z Rzymu na krakowskie Błonia po śmierci Jana Pawła II. Dziś to już może nie dziwi. Wtedy budowało obraz Pasterza, którego lata nie zabijały młodości.
Nie byłem tak blisko, żeby poznać jego dystans do siebie, dystans, o którym tak wielu mówi. Ale bardzo lubię i nieraz powtarzałem anegdotę z kazania na krakowskim Rynku. W czasie homilii przestał działać mikrofon. Jakaś pani zaczęła więc wołać: „Eminencjo, nic nie słyszmy”. Ponoć padła odpowiedź: „To nic nie tracicie…”
Co do kazań – i w ogóle co do spotkań – to naprawdę ciężko było zrozumieć, o co mu chodzi. Ale nigdy nie miałem wrażenia, że mówi bez sensu. Nawet kiedyś wymyśliłem pewną teorię homiletyczną: Kardynał Macharski mówi jedno zdanie na głos a jedno, dwa zdania po cichu. Żeby go zrozumieć, trzeba było znaleźć to, co jest niewypowiedziane. I rzeczywiście to działało. Dziś bym powiedział, że to był taki sposób mówienia, który zachęcał nie tylko do słuchania, ale także do wysiłku zrozumienia. Chciał, żeby słuchacz zaangażował się bardziej, bo tylko wtedy człowiek zyskuje, kiedy się angażuje. Kto się zniechęcił, tracił. Kto się bardzo skupił, wypływał na głębię. Czy nie jest tak, że tam gdzie płytko może wchodzić każdy? By wypłynąć na głębię, trzeba się napływać.
O „Jezu, ufam Tobie” i czci s. Faustyny pisać będą wszyscy. Dla mnie to on jest cichym i skromnym, ale rzeczywistym świecznikiem Bożego miłosierdzia. Bez Niego nie byłoby ani Łagiewnik ani Faustyny. Może genialnie wyczuł Jana Pawła II, a może sam ze swojej wysokości zobaczył, że to jest to, o co warto zakotwiczyć wszystko. Nie wiem. Wiem, że pozwolił Bogu stać się narzędziem takiej łaski, o której Kościół nie tylko Krakowski 40 lat temu nie mógł nawet pomarzyć.
[post_title] => Parę myśli o Kardynale [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1911-pare-mysli-o-kardynale [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-08-03 15:07:57 [post_modified_gmt] => 2016-08-03 13:07:57 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/08/03/1911-pare-mysli-o-kardynale/ [menu_order] => 2708 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [151] => WP_Post Object ( [ID] => 5574 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-07-25 17:53:15 [post_date_gmt] => 2016-07-25 15:53:15 [post_content] =>Za parę dni spotkamy się z Papieżem Franciszkiem. Mało który papież jak on kojarzy się z miłosierdziem. Wiele słów i gestów znanych jest nam wszystkim. W tej refleksji spróbujmy uchwycić przynajmniej 10 cech miłosierdzia, które głosi Ojciec Święty, traktując je jednocześnie jako osobisty rachunek sumienia.
1. Miłosierdzie to imię Boga
To nie tylko tytuł książki, wywiadu, jaki Andrea Tornielli przeprowadził z Papieżem. Dla Ojca Świętego miłosierdzie jest rzeczywiście imieniem Boga, czyli jego istotą, tym co w Bogu jest najważniejsze. Franciszka mówi i pisze:
„Miłosierdzie to dowód tożsamości Boga” (w: „Miłosierdzie to imię Boga”, dalej „MiB”), „Przesłanie Jezusa to miłosierdzie. Dla mnie, mówię to z pokorą, to jest najmocniejsze przesłanie Pana” (MiB).
Stąd rodzi się pytanie: Czy wierzę, że imieniem Boga jest miłosierdzie? Co dla mnie jest najważniejsze w Bogu?
2. Miłosierdzie zakorzenione
Słuchając Ojca Świętego odnosi się wrażenie, że bardzo wiele korzysta on zarówno z doświadczenie życia, spotkanych osób a także bardzo mocno tkwi w tradycji Kościoła, odwołując się często do świętych czy do swoich poprzedników. Odwołuje się do papieży: Piusa XII, Jana XXIII, Pawła VI, Jana Pawła II, Benedykta XVI. Wspomina ojca Duarta, księdza Enrico, ojca Jose Ramon Aristi, kardynała Giacomo Biffi czy staruszkę z Argentyny, która powiedziała: „Jeśli Pan nie przebaczyłby wszystkiego świat nie mógłby istnieć”. Często odwołuje się do Ewangelii, czasem cytuje Ojców Kościoła (np. Augustyna) a także teksty liturgiczne, choćby ten, co mówi o potędze, która objawia się w miłosierdziu. Przez to papieskie orędzie miłosierdzia prezentuje się nie jako jego prywatne nauczanie, ale jako prawda całego i żywego Kościoła.
Stąd rodzi się pytanie: W kim ja jestem zakorzeniony? Kogo ja cytuję? Kto jest moim autorytetem?
3. Miłosierdzie cierpliwe
Słowa, które zapewne pozostaną po papieżu Franciszku na zawsze to są słowa o Bogu, który nie męczy się miłosierdziem:
„Bóg nigdy nie męczy się przebaczeniem, to my męczymy się proszeniem Go o przebaczenie” (MiB), „Boga nie męczy wyciąganie ręki” (MV19)
Ta pewność Boskiej siły bierze się zapewne z wiary, że „Boże miłosierdzie jest nieskończenie większe od naszego grzechu” (MiB). To niby wydaje się oczywiste, ale w świecie, w którym coraz trudniej przeżywać porażki i coraz ciężej spotkać ludzi, którzy byliby wierni pomimo wszystko, może zrodzić się pokusa myślenia, że Bóg jest jak człowiek. I w końcu się zdenerwuje. A jednak Jego miłość, ta jedna, jedyna jest miłością nieskończenie cierpliwą.
Stąd rodzi się pytanie: Czy czasem nie wątpię w Boże miłosierdzie? Czy wierzę, że nie ma grzechu, którego Bóg nie byłby mi w stanie wybaczyć? Czy wybaczyłem sobie, skoro Bóg mi wybaczył?
4. Miłosierdzie konfesjonału
Zaskakująco często Papież Franciszek mówi o spowiedzi, konfesjonale, sakramencie pojednania. Wynika to z głębokiego przekonania o związku między Bożym miłosierdziem z spowiedzią. Franciszek zachęca:
„Z przekonaniem na nowo postawmy w centrum sakrament pojednania, ponieważ pozwala nam przekonać się namacalnie o wielkości miłosierdzia” (MV17); „Niezmordowanie będę zawsze powtarzał, że spowiednicy muszą być prawdziwym znakiem miłosierdzia Ojca” (MV 17).
Stąd rodzi się pytanie: Czy się spowiadam? Jak się przygotowuję do spowiedzi? Czy sakrament pojednania traktuję tylko jak pralkę na grzechy czy jako miejsce spotkania z miłosiernym Ojcem?
5. Miłosierdzie szczeliny
Ciekawą ideą, o której w różny sposób mówi Papież, jest idea szczeliny. Szukać choćby maleńkiej szczeliny, to próbować znaleźć cokolwiek, co może stać się punktem wyjścia do zmiany życia. Zarówno w odniesieniu do siebie jak i do innych. Papież pisze:
„Maleńki krok pomiędzy ogromnymi ludzkimi ograniczeniami może bardziej podobać się Bogu niż życie zewnętrznie poprawne tego, kto przeżywa swoje dni, nie stawiając czoła poważnym trudnościom” (MiB)
Stąd rodzi się pytanie: Czy potrafię zobaczyć dobro w każdym człowieku? Czy koncentruje się bardziej na tym, co złe czy na tym co dobre? Czy wierzę, że nawet najmniejszy odruch dobra może być początkiem wielkiej zmiany?
6. Miłosierdzie czułości
Częste powtarzanie, że Bóg jest kochającą matką, że czeka, aby nas przytulić, że czułość jest wyrazem miłosierdzia Bożego, rodzi wrażenie, że Boże miłosierdzie jest bardzo ludzkie, a w pewnym sensie nawet bardzo cielesne. Papież zdaje sobie sprawę, że zranieni i odrzuceni potrzebują jak nikt inny przytulenia. Mówi na przykład o spowiedzi niesakramentalnych małżeństw: „Przytulcie je więc i bądźcie miłosierni, nawet jeśli nie możecie udzielić rozgrzeszenia”. A także: „Bóg przebacza nie za pomocą dekretu, lecz gestu czułości” (MiB).
Stąd rodzi się pytanie: Czy potrafię przytulić odrzuconych? Czy wychodzę z gestami ludzkiej czułości do tych, do których nikt nie chce wychodzić?
7. Miłosierdzie społeczne
Papież nie mówi o miłosierdziu Boga w oderwaniu od problemów człowieka, także problemów publicznych, społecznych. Z jednej strony nawiązuje do tego, co już miało miejsce: Domów Miłosierdzia w Piemoncie, działalności księdza Bosko z młodzieżą, Cottolengo z chorymi, Matki Teresy z umierającymi na ulicy. Z drugiej strony bardzo często porusza problem uchodźców, zwłaszcza tych, którzy giną na morzu. Wizyta w Lampedusie, obmycie nogi uchodźcom, zabranie na pokład samolotu syryjskich rodzin z Lesbos, to tylko kilka gestów bardzo mocnego zaangażowania w miłosierdzie społeczne.
Stąd rodzi się pytanie: Czy czasem nie ograniczam miłosierdzia do relacji między Bogiem a mną samym? Czy nie zamykam się na konkretną pomoc drugiemu, która będzie kosztować mnie czas a nawet pieniądze? Czy nie rodzi się we mnie sędzia, który szuka uzasadnienia, by nie pomóc, zamiast być hojnym dla innych mimo wszystko?
8. Miłosierdzie wydarzeń
W czasie pontyfikatu Papieża Franciszka miłosierdzie staje się również głównym bohaterem wydarzeń ogólnoświatowych. Został ogłoszony i wciąż trwa nadzwyczajny Rok Jubileuszowy – Rok Miłosierdzia. Światowe Dni Młodzieży w Krakowie odbywają się pod hasłem „Błogosławieni miłosierni albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Była inicjatywa wielkopostnej spowiedzi, tzw. „24 godziny dla Pana”. Powołani zostali misjonarze miłosierdzia. To pokazuje, jak bardzo Ojcu Świętemu zależy na tym, żeby nie bać się tego co najważniejsze połączyć z wydarzeniami, które kosztują wiele czasu i sił organizacyjnych. Prawdę bowiem należy nie tylko wyznawać, ale także celebrować.
Stąd rodzi się pytanie: Czy wierzę w sens organizacji wydarzeń? Czy umiem dobrowolnie i chętnie darować takim wydarzeniom swój czas i siły? Czy wydarzenia pogłębiają we mnie wiarę w miłosiernego Boga?
9. Miłosierdzie Kościoła
Ulubionym obrazem Kościoła jest dla Papieża obraz szpitala polowego. To obraz Kościoła wychodzącego. O ile wcześniej zwracano uwagę na to, że Kościół jest pielgrzymujący, to znaczy, że jest w drodze do nieba, to Franciszek bardziej zwraca uwagę na to, że Kościół jest wychodzący, to znaczy, że jest w drodze do człowieka. Taki kościół jest miłosierny. Jest obrazem miłosiernego Ojca. Papież mówi:
”Ja wierzę, że to są czasy miłosierdzia. Kościół ukazuje zranionej ludzkości swoje matczyne oblicze, swoją twarz mamy. Nie czeka aż zranieni zapukają do jego drzwi, idzie szukać ich na ulicach, zbiera ich, przytula, leczy, sprawia, że czują się kochani” (MiB). Jednocześnie precyzuje: „Pójście do wykluczonych, w stronę grzeszników, nie oznacza pozwolenia wilkom na wejście do stada” (MiB),
Stąd rodzi się pytanie: Czym dla mnie jest Kościół? Czy chcę tworzyć wspólnotę ludzi wychodzących do ludzi? Czy nie ulegam pokusie Kościoła wygodnego i zamkniętego na to, co kosztuje?
10. Miłosierdzie prorockie
Papież wydaje się niekiedy być niezrozumiały a nawet krytykowany. Bierze się to głównie z tego, że wyprzedza on swoje czasy i swoją epokę. Jest prorokiem Kościoła i prorokiem świata. A prorokowi trzeba zaufać. Zrozumieć, że prorok jest po to, by wytyczać drogę. Nie ma innego wyjścia. Pisze Ojciec Święty: „Bardzo pragnę, aby nadchodzące lata były przepojone miłosierdziem i byśmy wychodzili na spotkanie każdej osoby, niosąc dobroć i czułość Boga” (MV5), „Architrawem, na którym wspiera się życie Kościoła jest miłosierdzie […] Wiarygodność Kościoła potwierdza się na drodze miłości miłosiernej i współczującej” (MV10).
Stąd rodzi się pytanie: Czy ufam Ojcu Świętemu? Czy wierzę, że przez niego przemawia Duch Święty? Czy pomagam przełamać w sobie i innych opór, jaki może budzić postawa Papieża Franciszka? Czy będę słuchał uważnie, co powie papież Franciszek w czasie Światowych Dni Młodzieży w Krakowie?
Jeszcze wiele można by pisać o miłosierdziu Boga i ludzi. Niech ten czas łaski pozwoli nam zanurzyć się w tym, czego się nie da opisać a bez czego nikt z nas nie może być szczęśliwy. Niech Światowe Dni Młodzieży staną się czasem miłosierdzia, który przemieni nasze życie w życie Dzieci miłosiernego Ojca.
[post_title] => Franciszek i miłosierdzie (ŚDM-9) [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1907-franciszek-i-milosierdzie-dekalog-i-rachunek-sumienia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-07-25 17:53:15 [post_modified_gmt] => 2016-07-25 15:53:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/07/25/1907-franciszek-i-milosierdzie-dekalog-i-rachunek-sumienia/ [menu_order] => 2712 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [152] => WP_Post Object ( [ID] => 5567 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-07-18 18:26:56 [post_date_gmt] => 2016-07-18 16:26:56 [post_content] =>
Wydaje się, że są trzy największe współczesne herezje: 1) wszystkie religie są równe - w każdej chodzi o tego samego Boga; 2) wszyscy na pewno będą zbawieni; 3) nie trzeba wierzyć w Boga, wystarczy być dobrym.
Skąd się rodzą takie herezje?
Po pierwsze, rodzą się z lęku przed cierpieniem. Pozornie wygląda to na miłość drugiego. Nie powiem komuś, że tylko moja religia jest prawdziwa, bo nie chcę mu zrobić przykrości. Nie powiem, że życie może skończyć się piekłem, bo nie chcę go wystraszyć. W praktyce jednak to jest miłość siebie. Boję się jego reakcji, że zacznie mnie nie lubić, wyśmiewać, mieć pretensje, że uważam się za nie wiadomo kogo. Boję się mojego cierpienia. To w pewnym sensie lęk Szymona Piotra, który nie chce prawdy o krzyżu, prawdy, za którą trzeba cierpieć.
Po drugie, rodzą się z wygody. Gdybym uznał, że religie nie są równe, musiałbym zacząć szukać tej prawdziwej. Gdybym uznał, że nie wszyscy będą zbawieni, musiałbym zacząć coś robić, jeśli mi zależy na zbawieniu. Gdybym uznał, że bez wiary nie można być zbawionym, musiałbym szukać drogi do wiary. A nie chce mi się. Mówię, że wystarczy być dobrym. A przecież każdy w jakimś sensie jest dobry. To tylko wina innych, że nie widzą w nich dobra. Poza tym jestem dzieckiem czasu, które nie lubi jak się od niego wymaga, jak się go do czegokolwiek zmusza. To w pewnym sensie reakcja arcykapłanów na wieść o zniknięciu ciała Jezusa. Szukanie prawdy mogłoby ich za dużo kosztować.
Po trzecie, rodzą się z grzechów. Skoro diabeł jest ojcem kłamstwa, to grzech wpływa na rozumienie prawdy. Zaczynam tak interpretować świat, żebym mógł zrywać zakazany owoc, bo go lubię, bo ciągle wydaje się, że jest dobry.
Po czwarte, rodzą się z tego, że ludzie słuchają wszystkich i wszystko, ale wciąż za mało słuchają Słowa Bożego. A wiara rodzi się, że słuchania Słowa Chrystusa (por. Rz 10,17).
Dlaczego te herezje są bardzo niebezpieczne?
Po pierwsze, bo sugerują, że Chrystus kłamie. Kłamie, gdy mówi o sądzie ostatecznym, kłamie, gdy mówi, że jest jedyną drogą, prawdą i życiem do Ojca, kłamie, gdy mówi, że to wiara nie uczynki ocalają człowieka.
Po drugie, są niebezpieczne, bo budują dom życia na piasku nieprawdy. A taki nie ostoi się w doświadczeniu burzy, deszczy i potoków. Taki nie przejdzie doświadczenia śmierci. Do życia na tym świecie nie trzeba żadnej wiary. Wszak i zwierzęta i rośliny żyją razem z nami. Życie wieczne zaczyna się z wiarą prawdziwą.
Po trzecie, bo chcą przekonać, że źródłem objawienia jest człowiek. To my decydujemy, jaka jest treść Objawienia. My decydujemy, co jest prawdą. Bóg staje się niewolnikiem ludzkiego zakłamania. I zapominamy, że jeśli to my usprawiedliwiamy samych siebie, a nie Bóg nas, to ten rodzaj usprawiedliwienia nie przetrwa sądu. Bo to nie pacjent, ale lekarz może powiedzieć, że rak już nam nie grozi.
Po czwarte, bo pośrednio uważają, że męczennicy niepotrzebnie oddali życie za wiarę a ewangelizacja nie ma za bardzo sensu.
Jakie są granice tych herezji?
Po pierwsze, mogę powiedzieć, że w każdej religii są ziarna prawdy, mogę powiedzieć, że w każdej jest możliwość zbawienia, ale nie mogę mówić, że w każdej chodzi o tego samego Boga, że wszystkie są równe. Co więcej, mam obowiązek głoszenia, że zbawienie jest pewne przez wiarę w Chrystusa, jedynego Pana i Zbawiciela, Boga, który stał się człowiekiem.
Po drugie, mogę powiedzieć, że Bóg pragnie zbawienia wszystkich, że modlimy się o zbawienie wszystkich, że mamy nadzieję, że Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu może zbawić wszystkich, ale nie mogę powiedzieć, że na pewno wszyscy będą zbawieni. Co innego jest mieć nadzieję, że wszyscy zdadzą egzamin, a co innego jest powiedzieć na początku semestru, że na koniec i tak wszyscy będą mieli piątki.
Po trzecie, mogę powiedzieć, że miłość jest najważniejsza, mogę powiedzieć, że wiara bez uczynków jest martwa, ale nie mogę mówić, że wystarczy być dobrym, że nie trzeba wierzyć. Dla żadnego ojca i matki nie wystarczy, jeśli ich dzieci są dobre. Rodzice chcą, by dzieci wierzyły, że to oni są ich rodzicami. Dla żadnej żony nie wystarczy, że mąż jest dobry. Zwłaszcza gdy publicznie nie przyznaje się do żony.
Mówić, że chrześcijaństwo jest jedyną prawdziwą religią a Jezus jedynym Panem i Zbawicielem nie jest ani wykluczaniem innych ani ich poniżaniem. Tak jak nie jest poniżaniem żadnej kobiety mówienie, że moja żona jest jedyna i najlepsza. To najbardziej fundamentalny obowiązek miłości. Tak jak nie jest poniżaniem pacjenta mówienie, że tylko to leczenie może mu przedłużyć życie. To najbardziej fundamentalny obowiązek ludzkiej uczciwości.
[post_title] => Trzy największe współczesne herezje [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1871-trzy-najwieksze-herezje [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-06-13 19:01:05 [post_modified_gmt] => 2016-06-13 17:01:05 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/06/13/1871-trzy-najwieksze-herezje/ [menu_order] => 2746 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [154] => WP_Post Object ( [ID] => 5517 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-05-13 15:54:42 [post_date_gmt] => 2016-05-13 13:54:42 [post_content] =>Często można spotkać naciąganą interpretację, że Jezus pytając Piotra o miłość (J 21,15-17), dwa razy używa słowa „agapao” ("Czy miłujesz?" - ww.15-16) a za trzecim razem „fileo” ("Czy kochasz?" - w. 17), gdyż chce zejść niejako do poziomu Szymona, który za każdym razem mówi „fileo” ("kocham") a nigdy nie mówi "agapao" ("miłuję"). Taka gra słów sugerowałaby, że „fileo” oznacza jakiś gorszy rodzaj miłości niż miłość agape.
Są trzy podstawowe argumenty za tym, że nie ma tu mowy o dwóch rodzajach miłości:
1) Jezus mówi o Bogu: „Ojciec miłuje Syna” używając słowa „fileo” i to w tej samej Ewangelii Jana (5,20). Czyżby miłość Ojca do Syna była gorszego rodzaju? Taką miłością kocha również Jezus Łazarza (J 11,3.36) i Pan Bóg ludzi (Ap 3,19).
2) Ewangelista pisze: „Zasmucił się Piotr, że mu PO RAZ TRZECI powiedział: «Czy kochasz [„fileo”] mnie?» (J 21,17). Gdyby chodziło o inny rodzaj miłości, Jan by napisał: „Zasmucił się Piotr, że mu TYM RAZEM (lub ZA TRZECIM RAZEM) powiedział: «Czy kochasz [„fileo”] mnie?» Przecież wcześniej pytał: „Czy miłujesz [„agapao”] mnie”, więc pytanie „Czy kochasz mnie?” padło po raz pierwszy.
3) W tym samym fragmencie używa się dwóch synonimicznych słów nie tylko na określenie miłości, ale również na określenie czynności pasienie owiec („bosko” i „poimaino”) oraz na określenie samych owiec („arnia” i „probata”). Dlaczego więc ci, którzy forsują tezę, że zmiana słów "agapao" / "fileo" oznacza zmianę znaczenia nie tłumaczą, dlaczego za pierwszym razem Jezus każe „paść” („bosko” - J 21,15), za drugim „paść” („poimaino” - J 21,16) a za trzecim znów „paść” („bosko” – J 21,15)? Dlaczego Jezus za pierwszym razem każe paść „baranki” („arnia” - J 21,15), a za drugim i trzecim „owce” („probata” - J 21,15)?
Żeby interpretacja była prawdziwa, nie wystarczy, że jest ładna.
[post_title] => Przeciw pewnej interpretacji J 21,15-17 [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1822-przeciw-niedobrej-interpretacji-j-21-15-17 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-05-13 15:54:42 [post_modified_gmt] => 2016-05-13 13:54:42 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/05/13/1822-przeciw-niedobrej-interpretacji-j-21-15-17/ [menu_order] => 2793 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [155] => WP_Post Object ( [ID] => 5510 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-05-10 14:25:20 [post_date_gmt] => 2016-05-10 12:25:20 [post_content] =>
Miłosierdzie i św. Faustyna Kowalska
Bóg mówi o miłosierdziu nie tylko w Piśmie Świętym. Tysiące chrześcijan każdego wieku i Kościoła głosiło na różne sposoby prawdę o miłosierdziu Boga a Liturgia powtarzała niezmiennie „in aeternum misericordia eius” (Ps 136). W ubiegłym stuleciu Bóg wybrał jednak szczególną osobę na to, aby jeszcze raz przypomnieć światu o wielkości tajemnicy miłosierdzia. W tej refleksji spróbujemy uchwycić chociaż trochę to, co Bóg przekazał św. Siostrze Faustynie Kowalskiej.
1. Bóg wybiera to, co małe i słabe
Miłosierdzie Boga objawia się już w osobie, którą Bóg wybiera na swoje narzędzie. Helena Kowalska nie jest dzieckiem rodziców bogatych, uczonych, ani szlachetnie urodzonych. Sama kończy jedynie trzy klasy szkoły podstawowej. Nie jest również okazem zdrowia. Umiera po długiej chorobie mając tylko 33 lata i nie pełniąc w zgromadzeniu żadnych ważnych funkcji.
Bóg już przez sam wybór tej prostej dziewczyny mówi do każdego, aby nie lękał się tego, kim jest, co potrafi i jaki ma status społeczny. Jeśli Bóg zechce, to może uczynić z nas narzędzie takiego miłosierdzia, przez które dokona więcej niż przez najbardziej uczonych i wpływowych ludzi tego świata.
2. Miłosierdzie czynu przed miłosierdziem słowa
Faustyna nie była znana z tego, że mówiła dużo o miłosierdziu Bożym. Chociaż jej życie kształtowało miłosierdzie i chociaż nazywana jest słusznie sekretarką Bożego miłosierdzia, to jednak słowa i doświadczenia Jezusa zapisywała głównie w Dzienniczku. Na co dzień zaś bardziej była znana jako osoba pokorna, usłużna, pracowita, rozmodlona i pomagająca potrzebującym, zwłaszcza na furcie klasztornej.
Gdyby Bogu nie zależało na słowach o miłosierdziu, nie kazałby zapisywać Faustynie „Dzienniczka”. Jednak przykład jej życia pozostaje dla nas ciągle wyzwaniem, żeby bardziej być miłosiernym niż o miłosierdziu mówić.
3. Miłosierdzie to sprawa życia i śmierci
Kto czyta „Dzienniczek” Faustyny nie może oprzeć się wrażeniu, że bardzo dużo mówi się tam o cierpieniu, mękach, grzechu i piekle. Ponad 10 lat temu w czasie obrony jednej z prac doktorskich na Uniwersytecie Gregoriańskim padło pytanie ze strony recenzenta, czy Faustyna nie jest przez to za bardzo smutną świętą. Czy to objawienie jest naprawdę Dobra Nowiną? Pytanie to może się rodzić również w wielu sercach czytających „Dzienniczek”.
Jeśli jednak miłosierdzie jest reakcją na nędzę, biedę i grzech, to nie można się dziwić, że wiele mówi się o nędzy i grzechu. To normalne, że w szpitalach wiele mówi się o chorobach i niebezpieczeństwie śmierci. Co więcej, jeśli będziemy milczeć na temat grzechu, nędzy i piekła, tym trudniej będzie zrozumieć, po co w ogóle Bóg miałby być miłosierny. Lekarza zdrowi nie potrzebują.
4. Miłosierdzie może boleć
Faustyna nie tylko pisała o cierpieniu, ale cierpienie stało się prze wiele lat jej życiem. Krzyż choroby, ludzkiego niezrozumienia i złości nie skończył się nawet ze śmiercią. Przez prawie dwadzieścia lat (1959-1978) obowiązywał zakaz rozszerzania kultu Bożego miłosierdzia wydany przez Stolicę Apostolską.
Kto chce głosić miłosierdzie Boże, musi być gotowy na cierpienie. Nawet na cierpienie, którego źródłem będą ludzie Kościoła. Dopiero bowiem niesienie własnego krzyża staje się najlepszym dowodem na to, czy działa w nas i przez nas Bóg, czy tylko kieruje nami zwykła ludzka aktywność.
5. Głoszenie miłosierdzia ma konkretne formy
Faustyna pozostawia światu konkretne formy kultu Bożego miłosierdzia. Dzięki niej mamy obraz Jezusa miłosiernego, Koronkę do Miłosierdzia Bożego, Nowennę do Bożego Miłosierdzia czy święto Niedzieli Bożego Miłosierdzia. Każda z tych form kultu koncentruje się na miłosierdziu Boga. Nawet sama święta „schowała się” na tyle za obraz Pana Jezusa Miłosiernego, że bardziej na świecie znany jest obraz Jezusa niż obraz św. Faustyny. To jest rzadkie nawet wśród świętych.
Taka postawa św. Faustyny powinna być światłem codziennym zwłaszcza dla wolontariuszy. By pomagając ludziom, nie zapomnieli nigdy, że źródłem miłosierdzia jest Bóg, że pierwszym zadaniem, obowiązkiem i naturalną konsekwencją życia jest pokazywać miłosierdzie Boga. Tak chować się za Jego działanie, by ludzie odkrywali dzięki nam nie tylko siłę ludzkiej miłości, ale przede wszystkim potęgę Bożego kochania.
6. Bóg kocha ludzi ponad wszystko
Miłosierdzie Boga przypomniane przez św. Faustynę nie jest nowością Ewangelii. To centralna prawda dobrej Nowiny, która głosi, że Bóg jest miłością.
„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” (J 3,16)
Jezus mówi do Faustyny:
„Jestem miłością i miłosierdziem samym; nie masz nędzy, która by mogła się mierzyć z miłosierdziem Moim” (Dz. 1273).
„Mów światu o Moim miłosierdziu, o Mojej miłości. (…) Powiedz zbolałej ludzkości, niech się przytuli do miłosiernego serca Mojego, a Ja ich napełnię pokojem. Powiedz, córko Moja, że jestem miłością i miłosierdziem samym” (Dz. 1074).
Głosić miłosierdzie Boże, to przynosić ludziom na własnych dłoniach serce Ewangelii. To być człowiekiem, który najbardziej kocha człowieka, bo daje mu to, co człowiek najbardziej potrzebuje – miłość, która nie zna granic.
7. Wszystko zaczyna się od zaufania
Napis na obrazie, który sam Jezus nakazał namalować, głosi: „Jezu, ufam Tobie”. Te słowa są początkiem i końcem wszystkiego. To jedno zdanie jest kluczem do nieskończonego skarbca miłosierdzia Boga i jednocześnie to jedno zdanie jest dowodem na to, że miłosierdzie Boże już działa w sercu człowieka. Wszystko zaczyna się od zaufania i zaufanie jest ukoronowaniem każdego ludzkiego uczucia, decyzji i sposobu myślenia.
Bóg jest dobry. Bóg jest wszechmogący. Bóg zawsze jest dla nas i całego świata. Zaufajmy Mu pomimo najgorszych grzechów. Zaufajmy Mu pomimo największych tragedii. Zaufajmy Mu w bólach największych dramatów. I módlmy się, byśmy nie stracili w życiu wiary i siły tak bardzo, by nie potrafić wyznać: „Jezu, ufam Tobie”.
Z materiałów formacyjnych dla wolontariuszy ŚDM.
www.krakow2016.com
(z materiałów formacyjnych dla wolontariuszy ŚDM)
„Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7)
W kolejnej refleksji o Bożym miłosierdziu zatrzymajmy się dłużej na jednym zdaniu Jezusa, zdaniu, które jest mottem Światowych Dni Młodzieży Kraków 2016: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7)
1. Błogosławieni
Błogosławieni znaczy szczęśliwi.
Błogosławieństwa Jezusa zostały wypowiedziane w czasie Kazania na Górze. Zanim jednak Jezus zaczął nauczać, opowiada ewangelista tak: „Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami” (Mt 5,1-2). Jezus mówi do swoich uczniów i słowa te słyszą również otaczające go tłumy. Chociaż Mistrz z Nazaretu nie wyklucza nikogo z drogi do szczęścia, to jednak droga ta odsłaniana jest najpierw tym, którzy są blisko Jezusa. Być blisko Jezusa. Słuchać Jego słów. Być tak blisko, by słyszeć, co mówi Jezus. Rozważać, jak Maryja, co one znaczą. To pierwsza odpowiedź na pytanie, kto jest i kto może być człowiekiem szczęśliwym. Św. Piotr ujmie to jeszcze mocniej: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego.” (J 6,68).
Jezus w Kazaniu na Górze nie mówi „błogosławiony”, ale „błogosławieni”. A przecież powie jeszcze w tej samej Ewangelii „Błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi” (Mt 11,6). Jeśli więc Jezus mówi o błogosławionych a nie o błogosławionym, jeśli mówi o szczęśliwych a nie o szczęśliwym, to nie tylko dlatego, że szczęście nie jest zarezerwowane dla nielicznych jednostek, ale również dlatego, że szczęście znajduje się na drodze z innymi. „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2,18) powie Bóg na początku świata. Szczęście jest tam, gdzie jest wspólnota, powie Jezusowe „błogosławieni”. Wam, ludziom młodym, nie trzeba tłumaczyć, jaką tęsknotą, marzeniem, skarbem i radością jest drugi człowiek. Obyście nigdy nie stracili wiary w człowieka, byście na drodze dorastania i odkrywania swojego miejsca na tym świecie, nie przestali wierzyć w to, że żadna rzecz, żadna pasja, żadna kariera nie da wam tyle szczęścia, ile może dać wam drugi człowiek. Każde Światowe Dni Młodzieży są namacalnym dowodem na szczęście, które daje wspólnota ludzi, przekraczających wszelkie bariery, żeby razem z innymi być blisko Jezusa Chrystusa. Być człowiekiem wspólnoty, to druga odpowiedź na pytanie, kto może i kto jest szczęśliwym.
Ewangelista pisząc „błogosławieni” używa greckiego terminu makarioi. W Starym Testamencie słowo to bardzo często jest tłumaczeniem hebrajskiego terminu ʾaszre. Tak np. na początku Księgi Psalmów: „Szczęśliwy (aszre) mąż, który nie idzie za radą występnych” (Ps 1,1), albo w Ps 41: „Szczęśliwy (aszre) ten, kto myśli o biednym i o nędzarzu, w dniu nieszczęścia Pan go ocali” (w. 2). A słowo aszre ma wielu wspólnego ze słowem aszar – „kroczyć, iść po właściwej drodze” („nie wchodź na drogę złych ludzi” - Prz 4,14; „chodźcie drogą rozwagi” - Prz 9,6). To powiązanie szczęścia z chodzeniem po właściwej drodze może wydawać się dla nas dziwne. Jesteśmy bowiem przyzwyczajeni, że szczęście wiąże się z dobrym samopoczuciem, zdrowiem, osobistymi sukcesami. Ci jednak, którzy lubią wędrówki górskie wiedzą dobrze, że na trasie nie tyle liczy się, jak się czujemy teraz, ile czy konsekwentnie idziemy po właściwej ścieżce. Szczęśliwi mogą być zmęczeni, mogą mieć poczucie zniechęcenia, mogą przeżywać chwilowe albo i nawet długotrwałe trudności, ale to co jest ich siłą, to głębokie przekonanie, że nie można iść inną drogą. Że ta droga, choć wyboista, wąska i pod górę, to jest droga jedyna, najlepsza. Do końca świata krzyż Jezusa będzie nam przypominał, że szczęśliwi są ci, którzy idą w kierunku życia, nawet gdyby mieli przejść przez Golgotę śmierci. To jest odpowiedź na pytanie, kto jest i kto może być szczęśliwym. Szczęśliwymi są ci, którzy idą właściwą drogą. „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.” (J 14,6 ). Nie uczucie, ale świadomość właściwego wyboru jest źródłem najgłębszego szczęścia.
2. Miłosierni
Teraz zastanówmy się nad słowem „miłosierni”. Kim są miłosierni? Co to znaczy, że błogosławieni są miłosierni? W jaki sensie szczęśliwy jest ten, kto jest miłosierny?
Miłosierny jest przede wszystkim Pan Bóg. W Biblii słowo „miłosierny” (eleemon) pięć razy częściej odnosi się do Boga niż do ludzi. Dlatego „miłosierny” znaczy przed wszystkim boski, taki jak Bóg. Być miłosiernym, to być boskim. To przekraczać granice człowieczeństwa, żeby osiągać poziom nieba. To pokazywać sobie i światu swój dowód tożsamości. Kiedy jesteśmy miłosierni, jesteśmy z Boga. Kiedy jesteśmy miłosierni, jesteśmy Dziećmi Bożymi. Kiedy jesteśmy miłosierni, to pokazujemy, że jesteśmy obrazem Boga i Jego podobieństwem.
Być miłosierny, to znaczy również być ludzkim, to znaczy być dla człowieka. Kiedy bowiem Biblia mówi o miłosierdziu, to mówi o miłości wobec człowieka. I o ile wcześniejsze błogosławieństwa koncentrują przede wszystkim na nas samych, to bycie miłosiernym jest niemożliwe bez czynnego otwarcia na drugiego człowieka. W jaki sposób człowiek jest miłosierny? Biblia mówi o dwóch drogach. Miłosierdzie wyraża się w przebaczeniu drugiemu człowiekowi (por. Mt 18,21-35) oraz w przychodzeniu ludziom z pomocą (por. Mt 25,31-46). W tym sensie błogosławieństwo miłosierdzia jest najbardziej ludzkie ze wszystkich błogosławieństw. Ono bowiem nie tyle otwiera nas na człowieka, którego potrzebujemy my, ile na tego, który potrzebuje nas. I o ile człowiek chętnie otwiera się na innych, jeśli ich potrzebuje, to już łaską, błogosławieństwem, szczęściem jest otwierać się na innych, nie po to, żeby nam siebie dali, ale żeby móc dać im samych siebie. Św. Augustyn przypomina, że racją takiego otwarcia się na potrzebujących jest fakt, że wobec Boga sami jesteśmy potrzebującymi: „Możesz opływać w ziemskie dobra, ale przecież potrzebujesz życia wiecznego. Słyszysz głos żebraka, ale przed Bogiem sam jesteś żebrakiem. Ktoś Cię o coś prosi, a przecież Ty sam również prosisz. Jak traktujesz żebraka, tak Bóg potraktuje Ciebie” (Homilie, 53.5; PL 38:366). W tym duchu mówi też autor Księgi Przysłów: „Kto uszy zatyka na krzyk ubogiego, sam będzie wołał bez skutku.” (Pr 21,13). Nie ograniczajcie się do samych siebie! Nie ograniczajcie się do tych, z którymi jest wam miło! Nie ograniczajcie się do tych, którzy od was nic nie wymagają! Nie bójcie się otworzyć na tych, którzy was potrzebują! W tym otwarciu bowiem tkwi bowiem klucz zarówno ich jak i waszego szczęścia. „Błogosławieni miłosierni”.
3. …albowiem oni miłosierdzia dostąpią
Druga części błogosławieństwa miłosierdzia odsłania kolejną prawdę o szczęściu tych, którzy są miłosierni. Miłosierni są szczęśliwi, są błogosławieni, „albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt 5,7).
Najpierw zwróćmy uwagę na pewność nagrody za miłosierdzie wobec drugiego. Jezus nie mówi, że miłosierni być może dostąpią miłosierdzia, ani o tym, że nagroda będzie przydzielana losowo, a więc dostanie się ona nie wszystkim. Związek między „błogosławieni miłosierni” a „dostąpią miłosierdzia” jest oczywisty i pewny. Każdy, kto jest miłosierny, dostąpi miłosierdzia. W ten sposób również miłosierdzie związane jest nierozerwalnie ze szczęściem. Nie ma człowieka, który nie chciałby być szczęśliwym. Wielu jest takich, którzy szukają szczęścia, ale boją się porażki, niepewni dokonywanych wyborów. Jezus mówi o takim szczęściu, które jest i pewne i w zasięgu ręki. Bądź miłosierny. Będziesz na pewno szczęśliwy. Bądź miłosierny a nigdy nie zostaniesz sam w swojej własnej potrzebie.
W wielu może zrodzić się pytanie: „Kiedy otrzymam nagrodę za miłosierdzie? Kiedy przyjdą dobre owoce miłosierdzia?” Jezus mówi o czasie przyszłym. To może niektórych zaboleć. Bo nieraz chcemy mieć wszystko tu i teraz. Jednak każda matka na świecie wie, że jeśli nosi pod sercem dziecko, to największa radość nastąpi dopiero w przyszłości, kiedy nadejdzie dzień narodzin dziecka. Każdy uczeń na świecie wie, że największa radość przyjdzie dopiero w przyszłości, kiedy nadejdzie dzień ukończenia studiów. I każdy miłosierny wie, że największa nagroda czeka nas w przyszłości. W ten sposób miłosierna teraźniejszość tworzy miłosierną przyszłość. Miłosierne dzisiaj wobec innych jest niezbywalnym dowodem na to, że jutro nie będzie niemiłosierne dla nas. To może chodzić o taką przyszłość, która będzie po naszej śmierci, ale i o taką, która może nadejść za godzinę. Jedno jest pewne. Jezus mówiąc o nagrodzie w czasie przyszłym nie ucieka od potrzeb dnia dzisiejszego, ale gwarantuje, że człowiek miłosierny nigdy nie zostanie opuszczony.
Zaskakującym wydaje się być rodzaj nagrody. To jedyne błogosławieństwo, które wydaje się działać na zasadzie „oko za oko”. Miłosierni dostąpią miłosierdzia. Św. Jan Chryzostom tłumaczy jednak, że to co na pierwszy rzut oka wydaje się zwykłym odpłaceniem za bycie miłosiernym, przewyższa to, co uczyniliśmy dla drugiego człowieka: „Nagroda na pierwszy rzut oka wydaje się być równowartym zwrotem, w rzeczywistości jednak nagroda ta pochodzi od Boga i jest większa niż ludzkie czyny dobroci. Podczas gdy inni otrzymują od nas miłosierdzie ludzkie, my otrzymujmy miłosierdzie od Boga. Miłosierdzie człowieka i Boga nie jest równe. Jak szeroka i wielka jest przepaść między zepsutą a doskonałą dobrocią, tak dalece różni się miłosierdzie ludzkie od miłosierdzia Bożego.” (Homilie na Ewangelię św. Mateusza, 15.4; PG 57:227). W ten sposób można powiedzieć, że okazywanie miłosierdzia jest najlepszą inwestycją w przyszłość. Bank miłosierdzia jest najbardziej opłacalnym bankiem tego świata. Wy młodzi. którzy ze swej natury myślicie o przyszłości i da Bóg, macie przed sobą jeszcze długą przyszłość, nie bójcie się inwestować w miłosierdzie! Nie lękajcie się stawiać na to, co jest absolutnie pewne i opłacalne! Tu nie chodzi bowiem tylko o dzisiaj, tu chodzi o całą Waszą przyszłość, od dziś aż na wieki.
[post_title] => "Błogosławieni miłosierni" (ŚDM-6) [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1806-blogoslawieni-milosierni-sdm-6 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-05-05 20:55:46 [post_modified_gmt] => 2016-05-05 18:55:46 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/05/05/1806-blogoslawieni-milosierni-sdm-6/ [menu_order] => 2808 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [157] => WP_Post Object ( [ID] => 5495 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-04-26 15:29:11 [post_date_gmt] => 2016-04-26 13:29:11 [post_content] =>
(z materiałów formacyjnych dla wolontariuszy ŚDM)
Nowy Testament jest absolutną esencją prawdy o miłosierdziu Boga i człowieka. Spróbujmy ująć nowotestametalne spojrzenie na miłosierdzie międzyludzkie w siedem myśli, gdyż siedem to liczba doskonała a Nowy Testament to doskonałość Objawienia.
1. Miłosierny znaczy szczęśliwy
W kazaniu na Górze Jezus powiedział: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.” (Mt 5,7). Jeszcze wrócimy w rozważaniach do tego zdania, które stało się mottem Światowych Dni Młodzieży Kraków 2016. W tym miejscu zwróćmy uwagę na to, że Jezus nazwa miłosiernych błogosławionymi. Greckie słowo makarioi znaczy także a może przede wszystkim „szczęśliwy”.
Kto z nas nie chce być szczęśliwy? Jakie inne słowo bardziej niż „szczęście” łączy dziś nie tylko młodzież, ale ludzi różnego wieku, różnych wyznań, ras, narodów i języków? Ludzkość szukała i szuka nadal drogi do szczęścia. Jezus odpowiada bardzo konkretnie. Chcesz być szczęśliwy? Bądź miłosierny! Nie chcesz być miłosierny? Czy będziesz szczęśliwy?
2. Miłosierny znaczy boski
Jezus mówi: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny.” (Łk 6,36). Święty Paweł dodaje: „Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.” (Ef 4,32).
Nic nas tak nie upodabnia do Boga jak miłosierdzie, bo nie ma na świecie nic tak boskiego jak miłosierdzie. Kiedy jesteśmy miłosierni, wtedy jesteśmy najbardziej boscy. Wtedy najbardziej zostawiamy zwierzęcą naturę. Wtedy najbardziej przekraczamy naturę ludzką. Nigdy człowiek nie jest tak wielki, jak wtedy, kiedy wybacza, kiedy nędza i bieda drugiego staje się na dla niego wyzwaniem i zaproszeniem do bycia kimś więcej. Do bycia jak sam Bóg. Ale to znaczy również, że siłę do bycia miłosiernymi możemy znaleźć tylko w Bogu. Każde zniechęcenie, ospałość i lenistwo nie jest znakiem, że jesteśmy złymi ludźmi, ale jest zaproszeniem do bycia bliżej Boga, bo tylko On jest niezmęczenie i wiecznie miłosierny.
3. Miłosierny znaczy ludzki
Miłosierdzie względem człowieka okazuje się być również znakiem prawdziwego człowieczeństwa. W przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, Jezus kończy opowiadanie pytaniem: „Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” On odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”. Jezus mu rzekł: „Idź, i ty czyń podobnie!” (Łk 10,36-37). Samarytanin okazał się bliźnim pobitego człowieka. Miłosierdzie zbliżyło do siebie dwoje ludzi. Sprawiło, że teraz już nie są obcymi ale bliźnimi.
Miłosierdzie jest ludzkie, bo przybliża nas do ludzi. Jest ludzkie, bo odsłania w nas najbardziej podstawową cechę człowieczeństwa: braterskość. Jeśli Bóg jest naszym Ojcem, my wszyscy jesteśmy braćmi. I jeśli Bóg jest Ojcem miłosierdzia, to w miłosierdziu odsłania się nasza ludzka natura, natura bycia braćmi. Gdybyśmy patrzyli na wszystkich ludzi świata jak na braci i siostry, nigdy nie przeszlibyśmy obok nich obojętnie.
4. Miłosierny znaczy wybaczający
Piotr pyta Jezusa, czy ma wybaczać aż siedem razy. Jezus odpowiada, że nawet siedemdziesiąt siedem razy (por. Mt 18,21-22). I opowiada przypowieść o dłużniku, w której ostatnie pytanie brzmi: „Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?” (Mt 18,33).
Nietrudno zrozumieć, że w tej przypowieści królem jest Bóg a sługami są ludzie. Konieczność wybaczania innym ludziom rodzi się z bardzo prostej przyczyny: Bóg nam wybacza i to o wiele więcej. Większość ludzi ma szalony problem ze zrozumieniem, co takiego złego Bogu zrobili, że mają czuć się Jego dłużnikami. A jednak. Jesteśmy dłużnikami Boga. I Bóg wybacza nam nie tylko 77 razy. Być miłosiernym to wybaczać tym, którzy nas skrzywdzili. Czasem to jest o wiele trudniejsze niż dawanie pieniędzy, czasu, niż jałmużna i wolontariat. Ale nie ma miłosierdzia bez przebaczenia. Otwarta dłoń bez otwartego serca ostatecznie zawsze będzie tylko odpychać.
5. Miłosierny znaczy hojny
Bardzo często w Nowym Testamencie wspomina się ludzi, którzy pomagali finansowo innym. Dzieje Apostolskie piszą o Korneliuszu: „Dawał on wielkie jałmużny ludowi i zawsze modlił się do Boga.” (Dz 10,2). Tak samo o Tabicie: „Mieszkała też w Jafie pewna uczennica imieniem Tabita, co znaczy Gazela. Czyniła ona dużo dobrego i dawała hojne jałmużny.” (Dz 9,36). Tak również cytują św. Pawła: „Po wielu latach przybyłem z jałmużnami i ofiarami dla mego narodu.” (Dz 24,17). W Liście do Rzymian ten sam św. Paweł napisze: „Kto zajmuje się rozdawaniem, niech to czyni ze szczodrobliwością […] kto pełni uczynki miłosierdzia, niech to czyni ochoczo." (Rz 12,8). Rodzący się Kościół pomagał bardzo potrzebującym, stąd często pisze się o tych, którzy pomagali i czynili to bardzo hojnie. Św., Paweł nie bał się nawet napisać tak: „Tak bowiem jest: kto skąpo sieje, ten skąpo i zbiera, kto zaś hojnie sieje, ten hojnie też zbierać będzie." (2 Kor 9,6). A przecież chodziło mu o pieniądze.
Miłosierny zatem nie może być finansowym sknerą. Nie może kalkulować i programować wydatków, jakby biedy na świecie nie było. Nie może nigdy żałować podzielenia się dobrem ani traktować miłosierdzia jako elementu mody. Miłosierne serce ma być otwarte a nie uchylone.
6. Miłosierny znaczy skromny
Jezus tłumaczy: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.” (Mt 6,1-4)
Nie zawsze da się pomagać w ukryciu. I często Nowy Testament nie kryje, kto pomaga, komu i ile daje. Natomiast chodzi o to, żeby sobie zadać pytanie, po co ja to robię? Czy czasem moje miłosierdzie nie jest tylko wyrazem zakamuflowanej pychy lub egoizmu? Nie pomagam innym dlatego, że ktoś mnie potrzebuje, ale dlatego, że ja go potrzebuję dla siebie. Nieraz bardzo trudno jest odkryć szczere intencje. Dlatego najlepszym sprawdzianem jest pytanie, czy ja pomagam komukolwiek wtedy, gdy nikt o tym nie wie? Tak jak Pan Bóg. On jest miłosierny, ale robi to tak delikatnie i skrycie, że nie tylko ateiści o tym nie wiedzą.
7. Miłosierny znaczy kochający
Miłosierdzie nie jest Bogiem. I samo w sobie może narobić kłopotów. Dzieje Apostolskie opowiadają „Wówczas, gdy liczba uczniów wzrastała, zaczęli helleniści szemrać przeciwko Hebrajczykom, że przy codziennym rozdawaniu jałmużny zaniedbywano ich wdowy.” (Dz 6,1). Miłosierdzie było, ale zabrakło jeszcze czegoś. Św. Paweł tłumaczy to w Liście do Koryntian: „Gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.” (1 Kor 13,3)
Miłosierdzie międzyludzkie musi być wyrazem miłości. Inaczej może stać się pogardą. Lekarz, który nie kocha pacjenta i nie chce dla niego dobra, choćby miał najlepszy sprzęt, może mu zrobić krzywdę. Nie ma prawdziwie ludzkiego miłosierdzia bez miłości. Bo miłosierny Bóg jest zawsze miłością. Zatem być wolontariuszem miłosierdzia to przede wszystkim kochać.
[post_title] => Miłosierdzie ludzkie w Nowym Testamencie (ŚDM-5) [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1790-milosierdzie-ludzkie-w-nowym-testamencie-sdm-5 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-04-26 15:29:11 [post_modified_gmt] => 2016-04-26 13:29:11 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/04/26/1790-milosierdzie-ludzkie-w-nowym-testamencie-sdm-5/ [menu_order] => 2823 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [158] => WP_Post Object ( [ID] => 5488 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-04-21 14:47:27 [post_date_gmt] => 2016-04-21 12:47:27 [post_content] =>(z materiałów formacyjnych dla wolontariuszy ŚDM)
To powinna być pierwsza książka. Najważniejsza. I taka, do której się wraca. Bez Nowego Testamentu mówić o miłosierdziu to jak oglądać świat, w którym zabrakło światła.
1. Bóg – Ojciec Chrystusa bogaty w miłosierdzie
Już Stary Testament nauczył nas, że Bóg jest miłosierny. Nowy odsłania nam, że Bóg jest Ojcem miłosierdzia.
„Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy” (2 Kor 1,3).
Bóg, Ojciec miłosierdzia to znaczy ten, od którego pochodzi miłosierdzie, który jest Jego początkiem, źródłem, wzorem. Kiedy więc czujemy, że brak nam miłosierdzia, wiemy, gdzie jest Jego źródło. Kiedy ogarnia nas niemoc wobec skali zła, grzechu i nędzy, wiemy, że tylko miłosierny Ojciec może zaradzić temu, co po ludzku jest niemożliwe.
Bóg, Ojciec miłosierdzia to znaczy również Bóg bogaty w miłosierdzie, tak bogaty jak Jego wszechmoc, jak Jego życie, z którym dzieli się z wszechświatem od początku świata. Pisze św. Paweł:
„Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia” (Ef 2,4-5)
Jeśli Bóg jest bogaty w miłosierdzie, nie boję się, że miłosierdzia może zabraknąć. Jeśli jest bogaty i dobry, a nikt nie jest dobry jak Bóg, wiem, że mogę Go o nie prosić. Jeśli jest bogaty, dobry i jest ojcem, wiem, że mogę go prosić ciągle, jak dziecko ssące piersi matki, jak niemowlę wyciągające ręce do kochającego taty, nawet sto razy dziennie.
Bóg, Ojciec miłosierdzia to znaczy również wierny bez końca, bo żyje od wieków i na wieki. Zachariasz mówi o Nim:
„Swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia zachowuje dla tych, co się Go boją.” (Łk 1,50)
Przemijają epoki, mocarstwa, państwa i ludzie, ale Jego miłosierdzie nie przeminie. Boskie miłosierdzie nie jest zjawiskowe, efemeryczne, sporadyczne ani chwilowe. Wierność jest najbardziej cudownym gwarantem Bożego miłosierdzia, bo zderza się z każdym ludzkim zniechęceniem, z każdą pokusą wyrosłą z kolejnego upadku, kolejnego zła i kolejnej bezsilności.
Bóg, Ojciec miłosierdzia, to jednak przede wszystkim Ten, który udzielił i udziela światu pełni miłosierdzia przez życie, śmierć i zmartwychwstanie swego Syna, Jezusa Chrystusa.
Pisze św. Piotr:
„Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do żywej nadziei” (1 Pt 1,3).
Pisze św. Jan:
„Łaska, miłosierdzie i pokój Boga Ojca i Jezusa Chrystusa” (2 J 1,3)
Nie mamy innego dostępu do Boga miłosierdzia, jak w Jezusie Chrystusie. To, On jest „obrazem Boga niewidzialnego” (Kol 1,15). Od momentu Wcielenia miłosierdzie Boga jest chrystologiczne. Wszystko, co możemy nauczyć się, otrzymać, wyprosić u Bożego miłosierdzia jest w Jego Synu.
2. Bóg – miłosierny konkretnie
Zbawić świat, uwolnić od grzechu, wyzwolić od zła, to konkret, który Bóg miłosierny udziela ludzkości, dar, który w pełni zobaczymy i docenimy dopiero po tamtej stronie życia.
Nowy Testament pokazuje jednak również wiele takich sytuacji, w których Bóg przychodzi do człowieka, którego ból i imię znane jest wszystkim.
Elżbieta cierpiała na niepłodność. Miłosierdzie Boga dało jej dziecko.
„Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem.” (Łk 1,58).
Bartymeusz, syn Tymeusza cierpiał na ślepotę. Pod Jerychem spotkał Boże miłosierdzia, dlatego wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (Mk 10,47). Byli tacy, co chcieli postawić granicę Bożemu miłosierdziu. „Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Synu Dawida, ulituj się nade mną!» (Mk 10,48). Miłosierdzie Boga pozwoliło mu odzyskać wzrok i pójść za Jezusem.
Tak samo ojciec epileptyka, Mówi do Jezusa: „Panie, zlituj się nad moim synem! Jest epileptykiem i bardzo cierpi; bo często wpada w ogień, a często w wodę.” (Mt 17,15). Miłosierny Bóg w Jezusie przywraca mu zdrowie.
Tak samo nawet poganin, opętany mieszkaniec Gerazy. Jezus mówił do niego: «Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą”. (Mk 5,19).
Bóg w Jezusie Chrystusie jest miłosierny konkretnie. Jego miłosierdzie nie ogranicza ani przynależność religijna ani wielkość nędzy człowieka. Dlatego prześladowca chrześcijan, św. Paweł napisze po latach: „Byłem „bluźniercą, prześladowcą i oszczercą. Dostąpiłem jednak miłosierdzia, ponieważ działałem z nieświadomością, w niewierze.” (1 Tm 1,13). I dalej: „Dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie pierwszym Jezus Chrystus pokazał całą wielkoduszność jako przykład dla tych, którzy w Niego wierzyć będą dla życia wiecznego. (1 Tm 1,16)
3. Bóg – już bardzo i jeszcze nie całkiem miłosierny
Wiele razy Nowy Testament dzieli się wiarą w to, że Bóg okazał już miłosierdzie na wiele sposobów. Św. Paweł pisze:
„Nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym” (Tt 3,5).
Podobnie św. Piotr:
„Wy, którzyście byli nie-ludem, teraz zaś jesteście ludem Bożym, którzyście nie dostąpili miłosierdzia, teraz zaś jako ci, którzy miłosierdzia doznali.” (1 Pt 2,10).
Nie brak jednak również przekonania, że jeszcze wiele przed nami. Czytamy w Liście do Hebrajczyków:
„Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla uzyskania pomocy w stosownej chwili.” (Hbr 4,16).
Podobnie w Liście św. Judy:
„W miłości Bożej strzeżcie samych siebie, oczekując miłosierdzia Pana naszego Jezusa Chrystusa, które wiedzie ku życiu wiecznemu.” (Jud 1,21)
To napięcie między „już” i „jeszcze nie” będzie charakteryzować nie tylko Nowy Testament, ale wszystkie wieki Kościoła, całą historię ludzkości i całe nasze życie. Nigdy nie powiemy, że nie potrzebujemy już więcej Bożego miłosierdzia tak jak nie możemy powiedzieć, żeśmy miłosierdzia jeszcze nigdy nie otrzymali.
4. Bóg, który miłosierdzia pragnie
Jedna z piękniejszych scen w Ewangelii to ta, w której Jezus tłumaczy zdziwionym ludziom:
„Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników.” (Mt 9,13).
Jezusowe „chcę miłosierdzia” nie było przejawem chwili słabości albo sezonowej mody. Bóg w Jezusie przekazuje ludziom, że pragnie On od nas przede wszystkim miłosierdzia. Jeśli zaś miłosierdzie jest celem i pragnieniem Boga, to człowiek zrealizuje siebie w pełni tylko wtedy, jeśli sam będzie pragnął miłosierdzia i obierze je sobie jako cel swojego życia.
5. Bóg – miłosierny tajemniczo
Nowy Testament pozostawia jednak także takie karty, które budzą w nas przekonanie o niezrozumiałej tajemniczości Bożego miłosierdzia.
Św. Paweł przypomina w Liście do Rzymian:
„Bóg mówi do Mojżesza: Ja wyświadczam łaskę, komu chcę, i miłosierdzie, nad kim się lituję. Wybranie więc nie zależy od tego, kto go chce lub o nie się ubiega, ale od Boga, który okazuje miłosierdzie. Albowiem mówi Pismo do faraona: Po to właśnie cię wzbudziłem, aby okazać na tobie moją potęgę i żeby rozsławiło się moje imię po całej ziemi. A zatem komu chce, okazuje miłosierdzie, a kogo chce, czyni zatwardziałym. (Rz 9,15-18).
Niepokój pozostawiają również słowa Listu do Hebrajczyków:
„Kto przekracza Prawo Mojżeszowe, ponosi śmierć bez miłosierdzia na podstawie zeznania dwóch albo trzech świadków. Pomyślcie, o ileż surowszej kary stanie się winien ten, kto by podeptał Syna Bożego i zbezcześcił krew Przymierza, przez którą został uświęcony, i obelżywie zachował się wobec Ducha łaski. Znamy przecież Tego, który powiedział: Do Mnie należy pomsta i Ja odpłacę. I znowu:Sam Pan będzie sądził lud swój. Straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego.” (Hbr 10,28-31).
Jeśli również tak pisze Nowy Testament o Bożym miłosierdziu to nie po to, by ludzi zniechęcić do Boga, albo Bogiem straszyć. Bóg mówi człowiekowi całą prawdę po to, by uświadomić, że w miłosierdziu nie chodzi o sprawy banalne, obce czy nieważne. W przestrzeni Bożego miłosierdzia rozstrzygają się bowiem fundamentalne i ostateczne losy człowieka i całego świata. Dlatego być wolontariuszem w roku miłosierdzia i pomagać w przygotowaniu do Światowych Dni Młodzieży to jest znacznie więcej niż myślimy i przeczuwamy.
[post_title] => Miłosierdzie Boga w Nowym Testamencie (ŚDM-4) [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1780-milosierdzie-boga-w-nowym-testamencie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-04-21 14:47:27 [post_modified_gmt] => 2016-04-21 12:47:27 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/04/21/1780-milosierdzie-boga-w-nowym-testamencie/ [menu_order] => 2832 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [159] => WP_Post Object ( [ID] => 5486 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-04-20 10:39:13 [post_date_gmt] => 2016-04-20 08:39:13 [post_content] =>20.04.2016
Cieszę się, że ks. Jacek Międlar dostał zakaz. Po pierwsze dlatego, że najważniejsza jest miłość. To jest esencja chrześcijaństwa. I jakakolwiek postawa, która rzuca cień na miłość budzi we mnie odruch odrzutny. Po drugie, cieszę się, bo się starzeję i coraz bardziej wolę święty spokój. Denerwują mnie zamieszania, które zakłócają życie. Ale to chyba nie jest chlubny powód.
Stanę się jednak na chwilę adwokatem ks. Jacka, trochę dla przeciwwagi społecznej, bo jest parę spraw, które mnie martwią wcale nie mniej niż jego postawa i które moim zdaniem w równym stopniu są zdradą czy przynajmniej wypaczeniem Ewangelii.
1. Nie mogę zrozumieć, jak można było krytykować kazanie ks. Jacka z Białegostoku nie znając całej treści. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że wycinanie jakichkolwiek fragmentów z kontekstu nie ma sensu, bo jak wtedy rozumielibyśmy słowa Jezusa „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.” (Mt 10,34). W każdym razie chodzi o najbardziej elementarną uczciwość intelektualną. Jeśli nie znasz całego kazania, siedź cicho. Nie wypowiadaj się, skoro nie czytałeś. Może jesteś wychowany na streszczeniach książek i nie rozumiesz, że jest różnica między lekturą a brykiem, ale przynajmniej nie chwal się swoją ignorancją. Drodzy dziennikarze, blogerzy, ludzie dobrej i złej woli! Nie możemy zejść do takiego poziomu, że nie czytamy a oceniamy, że wydajemy sądy bez poznania faktów, że jesteśmy tylko nosicielami plotek. VIII przykazanie obowiązuje do dzisiaj. Rozumiem, że jak się kogoś nie lubi, to się człowiek chwyci każdej kropli, żeby kogoś opluć. Ale jeśli zależy nam na Ewangelii, to nie powtarzajmy błędów Wysokiej Rady! To prawda, że ks. Jacek nie jest Jezusem! Ale czy nie jest prawdą, że robicie za Sanhedryn?! I to nie tylko w tej sprawie. Zawsze ta sama logika: Sąd z góry postawioną tezą. Bo go nie lubimy. Nie lubimy za to, że nie lubi innych. Klasyka hipokryzji. I to jeszcze w imię Jezusa.
2. Czy ONR jest w Polsce organizacją przestępczą? Czy działa wbrew polskiemu prawu? Jeśli tak, to dlaczego nie zajmie się nimi prokuratura, a jeśli nie, to dlaczego nie pozwalamy im działać? Że przed wojną mówili to i to? Czy naprawdę trzeba przypominać kogo spadkobierczynią jest SLD? Czy to jest chrześcijaństwo, że wypominamy ludziom grzechy ich ojców?
3. Rozumiem, że oburzenie bierze się stąd, że ONR głosi takie treści, które rażą wrażliwość i sumienie wielu Polaków. Mnie też rażą. Niektóre. Tylko jeśli potępiamy ONR, to w imię uczciwości trzeba potępić Gazetę Wyborczą, bo więcej zła zrobiła dla Kościoła w Polsce i Ewangelii niż ONR. Trzeba potępić księży, którzy w niej piszą, bo skoro w niej piszą, to identyfikują się z jej systemem wartości. Trzeba potępić ludzi, którzy ją czytają. Zresztą nie tylko Wyborczą. Jest masa mediów z lewej i prawej strony, które zioną nienawiścią. Trzeba zakazać wypowiadać się tym księżom, którzy jadą na PIS, na PO, na KOD czy na kogokolwiek, bo zioną tak na odległość, że nawet inwestowanie w tik taki nie pomaga. Przepraszam za przykład, ale czy naprawdę ks. Jacek mniej lubi Arabów niż bp Pieronek Pisowców?
Są dwa wyjścia. Albo pozwalamy wypowiadać się wszystkim w ramach prawa, nawet jeśli się nam to nie podoba i nawet jeśli to jest wbrew poprawności polityczno-kościelnej, albo zakazujemy wszystkim, którzy jątrzą. Jeśli bowiem nie będzie równości, będzie bunt. Bo nikt nie ma prawa zmusić drugiego do życia w kłamstwie.
4. Staram się nie klasyfikować ludzi. Ale z wiekiem idzie to coraz trudniej. I nie mogę się nadziwić temu, że bardzo często burzą się te środowiska, które mają na sumieniu gorsze rzeczy niż narodowcy. Oburzam się na zachowania polityczne księży. Ale oburzam się również na to, kto ich krytykuje. Jeśli ktoś całe życie jedzie na pasterzy i dokucza owcom, to kimże on jest, jeśli nie wilkiem? A jeśli pasterze zaczną słuchać głosu wilków bardziej niż owiec, to nie skończymy w owczarni, ale w rzeźni. I obudzimy się z kacem Kościoła, który zapomniał o tym, że diabeł codziennie pracuje nad tym, żeby mieć więcej najemników niż pasterzy.
5. Nigdy nie zrozumiem logiki niektórych ludzi. I już pisałem o tym wielokrotnie. Ale naiwnie zapytam jeszcze raz. Czy naprawdę uważacie, że wzywanie do obrony przeciw islamowi jest mniej chrześcijańskie niż wzywanie do prawa matek do zabijania niechcianych dzieci? Czy naprawdę uważacie, ze pani Wellman może uderzyć torebką mężczyznę za to, że się znęcał nad psem, ale nie może uderzyć kobiety, która zabiła własne dziecko? Czy naprawdę uważacie, że nie należy nigdy mówić źle o muzułmanach, bo są wśród nich dobrzy ludzie, natomiast zawsze należy mówić źle o narodowcach, bo tam są tylko ludzie źli? Czy naprawdę uważacie, że Izrael ma prawo odmawiać pełnego obywatelstwa we własnym kraju Palestyńczykom a Polsce odmawiacie prawa do decydowania, kto może na jej teren przybyć? Czy naprawdę uważacie, że muzułmanie mają twarz Chrystusa a narodowcy mają tylko gębę diabła? Czy naprawdę uważacie, że Ewangelia zachęca nas do miłości nieprzyjaciół, ale do nienawiści swoich? Czy naprawdę uważacie, że Ewangelia polega na tym, żeby rozumieć panią Zawadzką, bo nie chce przyjąć własnego dziecka we własnym domu a jednocześnie wyrażać wielkie oburzenie wobec premier, że nie chce przyjąć w kraju obcych? Gdzie tu jest logika Ewangelii? To nie jest żadna Ewangelia. To jest nacjonalistyczny Stary Testament, posmarowany miłosierdziem tylko z jednej strony kromki, bo druga was w ogóle nie obchodzi. Nikt nie ma obowiązku życia Ewangelią. Ale nie boicie się, że odpowiecie przed Bogiem za to, że nazywaliście Ewangelią to, co było waszym osobistym czy partyjnym interesem?
Boję się, że Chrystus powie mi w dzień Sądu: „Byłem uchodźcą a nie przyjąłeś mnie”. Nie boicie się, że Wam powie: „Byłem narodowcem a pogardziliście mną”? Nie, nie boicie się. Bo uważacie, że wszyscy uchodźcy są biedni i uciekają przed wojną. Muzułmanie są dobrzy a chrześcijanie zamknięci na dobro. Natomiast narodowcy muszą się nawrócić, bo jeśli nie, to ich wszystkich pozamykamy. Gdyby ks. Jacek przeklinał narodowców a nie błogosławił, byłby bohaterem. Gdyby wzywał do zgody na zabijanie dzieci z gwałtu, czy z zespołem Downa, to byłby całkiem ok. Ale niestety zaczął wzywać do obrony, bo się boi jak wiele owiec tych, którzy mogą dzieciom zrobić krzywdę.
Nie musimy się zgadzać. Grunt, żebyśmy szukali prawdy dalej. Bowiem prawda wyzwala tylko wtedy, kiedy jest cała. Półprawdy robią z ludzi niewolników.
Niech puentą będzie dowcip:
„Nacjonalista spotyka w czyśćcu człowieka otwartego na wszystkich. Zdziwiony pyta:
- A Ty co tu robisz?
- Ja też za nienawiść”.
[post_title] => W "obronie" księdza Jacka? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1777-w-obronie-ks-jacka [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-04-20 10:39:13 [post_modified_gmt] => 2016-04-20 08:39:13 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/04/20/1777-w-obronie-ks-jacka/ [menu_order] => 2835 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [160] => WP_Post Object ( [ID] => 384 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-04-15 15:30:29 [post_date_gmt] => 2016-04-15 13:30:29 [post_content] => [post_title] => Tischner i honor [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1770-tischner-i-honorze [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-04-15 15:30:29 [post_modified_gmt] => 2016-04-15 13:30:29 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/04/15/1770-tischner-i-honorze/ [menu_order] => 2842 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [161] => WP_Post Object ( [ID] => 5471 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-04-06 10:47:09 [post_date_gmt] => 2016-04-06 08:47:09 [post_content] =>6.04.2016
Zacznijmy od przypowieści.
Zapytano Jezusa: „Czy wolno zabić dziecko w niektórych przypadkach?”. On odpowiedział: „Czy nie czytaliście, że na początku Bóg stworzył mężczyznę i kobietę i rzekł do nich: ‘Bądźcie płodni i rozmnażajcie się’? Współżycie seksualne jest po to, żeby narodził się człowiek. Jeśli więc ktoś nie jest gotowy urodzić dziecka, to nie powinien współżyć”. Odparli Mu: „Papież i biskupi jednak pozwolili na kompromis aborcyjny”. Odpowiedział Jezus: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc Waszych powstał kompromis, ale od początku tak nie było.” Wtedy nawet uczniowie zaczęli kontestować: „Jeśli tak ma się sprawa ze współżyciem, to nie opłaca się współżyć”. Na to Jezus odpowiedział: „Nie wszyscy to pojmują, ale ci, którym to jest dane. Niektórzy nie powinni współżyć, bo druga strona tego nie chce, inni dlatego, że nie dojrzeli do bycia ojcem lub matką, a jeszcze inni ze względu na Królestwo niebieskie. Kto może pojąć niech pojmuje”.
1. Nie wiem, czy tak wyglądałaby dzisiaj rozmowa Jezusa, ale nie da się ukryć, że problem niechcianych ciąż i aborcji bierze się przede wszystkim z braku akceptacji podstawowego faktu, że współżycie seksualne prowadzi do powstania człowieka.
Problem zaczyna się już na poziomie językowej banalizacji. Zwłaszcza u facetów: „przelecieć, zaliczyć, bzyknąć”, to tylko niektóre ze sformułowań, które już na samym początku robią z poważanej sprawy banał. To samo w piosenkach. Sam grałem na weselach przed seminarium i śpiewałem „Przeleć mnie w tej koniczynie”, albo „Cztery razy po dwa razy” a w niej „Czy dziewczyna z zawodówki, może dawać za dwie stówki, ależ owszem czemu nie, nawet stówka przyda się”. I śmiejemy się z tego, zamiast zacząć zmieniać język i do wielkich spraw nie używać banalnych sformułowań. Bo potem jest problem: Miało być tylko bzykanie, a tu dramat rodziny, przerwanej szkoły, alimenty i pytanie o aborcję.
Jaka była ostra reakcja ze strony kolegów, kiedy jeden ksiądz w Rzymie powiedział do drugiego: „Pykałeś już dziś Mszę?” „Nie”. „To pykniemy razem?”. Nie można tak gadać. Ani o Mszy ani współżyciu. To chodzi o coś, co może stworzyć człowieka! To jest naprawdę poważna sprawa. Na miarę bomby atomowej. I nie można się bawić zapałkami. Bo człowiek to nie jest banał! Ks. Mieczysław Zoń kiedyś powiedział, że on najbardziej nie cierpi kawałów z dziedziny seksualności. Bo życie to jest tak święta sprawa, że nie można się z tego śmiać.
A nawet jeśli nie ma banalizacja językowej, to jest banalizacja merytoryczna czy uciekanie od tak bardzo prostego faktu, że jak ludzie współżyją, to może urodzić się człowiek. Jeśli nie jesteś gotowy na bycie matką czy ojcem, to nie współżyj. Wyj, biegaj, módl się, weź zimny prysznic, zaspokajaj się sam, choć to grzech, zaspokajacie się nawzajem, choć to grzech, ale nie współżyjcie! Poza abstynencją nie ma 100% antykoncepcji i jak zajdzie dziewczyna w ciążę, to co będzie, jak nie jesteście gotowi? Krzyki? Wrzaski? Zwalanie odpowiedzialności? Dlaczego dzisiaj tak wiele dzieci czuje się niekochanych przez rodziców? Dlaczego ma takie małe poczucie wartości? Bo przez 9 miesięcy w łonie matki nasłuchały się nieźle tysięcy bluzg, jakim to one są nieszczęściem. Bo rodzice niestety nie potrafili zrozumieć tej najprostszej prawdy: jak jest współżycie, to może być i życie.
To jak z wiernością małżeńską czy celibatem. Nie ma problemu jak jest wierność. Jak zaczynasz zdradzać, to potem robią się tylko problemy i żadne rozwiązanie nie jest dobre: zostawić kapłaństwo czy dziecko ma nie mieć ojca? Zostawić żonę z moim dzieckiem czy zamieszkać z kobietą z moim dzieckiem? Ludzi, którym zależy na dobru kobiet i dzieci, ojców i matek, można poznać tylko po tym, czy głoszą oni konieczność wstrzemięźliwości seksualnej w wypadku braku gotowości na przyjęcie każdego życia.
2. Po drugie, w dyskusji o aborcji na szali postawiona jest logika, racjonalne myślenie, czyli to, co nas wyróżnia ze wszystkich zwierząt na ziemi. Rozumiem, że są dwa systemy. Jeden system mówi, że życie jest wartością zawsze i wszędzie i każdy człowiek ma taką samą godność. I wtedy chronimy dziecko, czy chore czy zdrowe, czy z gwałtu, czy w patologicznej rodzinie. Drugi system mówi, że wartość życia zależy od jego przydatności. Człowiek jest w jakimś sensie towarem i towar wybrakowany, niechciany będziemy usuwać. I tu jest miejsce na aborcję, eutanazję, karę śmierci, samosąd, usuwanie chorych dzieci jak w Sparcie, czy żydowskich chłopców w Egipcie. I tu jest miejsce również na wszelkie wojny. Życie jest grą interesów. Ludzie mają różną wartość. Najwyższym celem jest moja korzyść i wszystko jej podporządkuję, nawet zabójstwo. Kiedy zginie parę tysięcy w World Trade Center, to będziemy robić światową tragedię. Kiedy w Rwandzie zginą miliony, to nawet nie zapamiętamy, w którym to było roku. Bo murzyni są mniej wartościowi niż amerykanie. I to jeszcze rozumiem, bo to logikę ma, chociaż zawsze może obrócić się przeciw nam, bo skoro zabijaliśmy innych, to i oni kiedyś mogą nas zabić.
Natomiast logice i ludzkiemu rozumowi urąga to, co jest dzisiaj na świecie. Bo jaką logikę ma to, że w Hiszpanii można zabić dziecko do 14 tygodnia ciąży a we Włoszech tylko do 12? Dlaczego można usunąć ciążę z gwałtu do 12 tygodnia a nie można w 13? Dlaczego karze się rodziców, jak zabiją dziecko po urodzeniu a nie karze ich jak zabiją je parę miesięcy wcześniej? Dlaczego karze się śmiercią dziecko poczęte z gwałtu a nie zabija gwałciciela - to się przecież nie trzyma żadnego zdrowego rozsądku. Jaką logikę ma to, że skoro mnie niewinnej zrobiono krzywdę, to ja zrobię krzywdę niewinnemu dziecku? Jaką logikę ma to, że niepełnoletni nie może kupić papierosów czy piwa, ale może współżyć bezkarnie z koleżanką, chociaż skutki współżycia są nieporównywalnie większe niż wypicie piwa? Jaką logikę ma to, że łatwej zostać ojcem czy matką niż zrobić prawo jazdy? Jaką logikę ma zapis w konstytucjach, że wszyscy ludzie są równi a potem usuwa się tych, co są mniej równi? Nawet faryzeusze nie byli tak obłudni. Bo to nie ma żadnej logiki. To jest sojusz interesów, emocji, polityki, ale na pewno nie prymat dobra i rozumu.
Sprawa życia jest ważna nie tylko ze względu na dzieci i dramaty rodzin. Chodzi w tym również o fundamentalne pytanie: Kim my, ludzie, naprawdę jesteśmy? Czy nadal chcemy być homo sapiens? Czy jednak wolimy być zwierzętami? Czy człowiek jest dla nas towarem czy człowiekiem? Dlaczego rezygnujemy z największego daru człowieka, jakim jest ludzki rozum? Sprawa aborcji to nie jest sprawa wiary. To walka o to, żeby człowiek pozostał człowiekiem.
3. Po trzecie, ciągle za mało wierzymy w wartość życia każdego dziecka.
Do byłego rektora seminarium przyszedł ksiądz, mówiąc: „Stał się dramat. Mam dziecko”. Rektor na to: „Jaki dramat? Ksiądz 6 lat uczył się w Seminarium i nie wie, że dziecko jest darem Boga? Dramat był wtedy, kiedy ksiądz do niej chodził. Dziecko dramatem żadnym nie jest. Dziecko jest zawsze skarbem”.
Nie wiem, jak to zrobić lepiej. Choć wiem, że dużo się już w tej dziedzinie robi. Może przestać mówić „ciąża”. Może zrobić jakieś grupy wsparcia nieoczekiwanych dzieci. Może powtarzać do znudzenia, że żadna dziecko, ani urodzone w liceum ani w zakonie nie jest żadnym dramatem! Grzech grzechem, ale skarb skarbem! Może zacząć płacić za urodzenie dzieci z gwałtu 100, 200 tysięcy, czy nawet więcej, wtedy może udałoby się ocalić chociaż parę ludzi. Przecież w ostatnim roku w Polsce były tylko 2 przypadki aborcji na skutek gwałtu.
Nie zrozumiem pewno nigdy bólu i dramatu zgwałconych kobiet. I rozumiem ten naturalny odruch, by nie zostało żadnego śladu po gwałcie. Ale czy ta reakcja kobiet, rodziny, społeczeństwa nie jest czasem trochę wynikiem tego, że dziecko ciągle uważane jest za kłopot a nie za wartość? Gdyby kobieta, która zaszła w ciążę z gwałtu dowiedziała się, że zamiast dziecka w jej łonie znajduje się milion euro, czy tak samo chciałaby je usunąć, bo to nie jej pieniądze? Wiem, że porównanie nie jest najlepsze, może nawet głupie, i widać że ksiądz nie rozumie dramatu, ale zapytajmy też siebie uczciwe, czy my rozumiemy wartość życia ludzkiego? Czy rozumiemy, że każde dziecko jest więcej warte niż milion euro? Czy Ty, który się burzysz na krzywdę kobiety rozumiesz krzywdę dziecka? Po co robić krzywdę dwom osobom? Czy nie wystarczy, że jedna została okrutnie skrzywdzona?
4. Po czwarte, po co zmieniać kompromis aborcyjny jak dobry?
Dlatego, że ludzkość się rozwija. To samo pytanie można zadać ludzkości o niewolnictwo, o emancypację, o prawa białych i czarnych. "Po co to zmieniali? Pan miał prawo do niewolnika, mógł z nim zrobić co chciał. I było dobrze. To zachciało się wolności. Praw tych samych. Po co? Kobieta ma prawo do swego brzucha i tak ma pozostać. I może zrobić z nim co chce. I nic do tego Kościołowi i państwu. Wara od tego, co moje." Tak było przez wieki i to da się zrozumieć. Ale świat się zmienia.
Ja sam nie dojrzałem jeszcze do tego, żeby popierać całkowicie zakaz aborcji, ale to wynika tylko z mojej niedojrzałości. I modlę się o tę dojrzałość. Bo ludzkość musi się rozwijać w tym kierunku. Bo jakikolwiek rasizm jest nieludzki. Jest zwierzęcą dominacją silniejszego. I mam nadzieję, że nauka będzie tak długo powtarzać, że te małe istoty to jednak są ludzie, aż w końcu te duże istoty przestaną być rasistami. Po śmierci pewno spotkam abortowane dzieci i będę musiał się tłumaczyć, dlaczego nic nie zrobiłem, aby się urodziły. Dlaczego pozwoliłem im umierać w gettach prawniczych kompromisów. Dlaczego bałem się, że jak się zmieni władza, to będzie jeszcze gorzej. Dlaczego spałem spokojnie, gdy 1000 ludzi zabija się w Polsce tylko dlatego, że są chorzy. Dlaczego ja, człowiek, chrześcijanin i ksiądz zachowałem się gorzej niż ci, co kryli pedofilów. Bo robiłem wszystko, żeby ci, którzy odbierają dzieciom życie, mogli to robić w majestacie „ludzkiego” prawa.
[post_title] => W sprawie aborcji [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1754-w-sprawie-aborcji [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-04-06 10:47:09 [post_modified_gmt] => 2016-04-06 08:47:09 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/04/06/1754-w-sprawie-aborcji/ [menu_order] => 2857 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [162] => WP_Post Object ( [ID] => 4600 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-02-29 11:11:18 [post_date_gmt] => 2016-02-29 10:11:18 [post_content] =>
DROGA KRZYŻOWA UCZYNKÓW MIŁOSIERDZIA
Wstęp
Jest moim gorącym życzeniem, aby chrześcijanie przemyśleli podczas Jubileuszu uczynki miłosierdzia względem ciała i względem ducha. Będzie to sposobem na obudzenie naszego sumienia, często uśpionego w obliczu dramatu ubóstwa, a także umożliwi nam coraz głębsze wejście w serce Ewangelii, gdzie ubodzy są uprzywilejowani dla Bożego miłosierdzia. Przepowiadanie Jezusa przedstawia te uczynki miłosierdzia, abyśmy mogli poznać, czy żyjemy jak Jego uczniowie, czy też nie. (Papież Franciszek, „Misericordiae Vultus”)
Panie Jezus Chryste, chcemy przejść drogą Twojego i naszego Krzyża. Chcemy zanurzyć się w tajemnicę Twojej męki, by zostać przemienieni przez tajemnicę Twojego miłosierdzia.
I. Jezus na śmierć skazany - Grzeszących upominać
Rzekł do nich Piłat: «Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?» Zawołali wszyscy: «Na krzyż z Nim!» Namiestnik odpowiedział: «Cóż właściwie złego uczynił?» Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: «Na krzyż z Nim!» Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: «Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz». (Mt 27,22-24)
To sąd człowieka nad Bogiem. Grzesznicy skazują Świętego. Winni oskarżają niewinnego. Niesprawiedliwi chcą zabić sprawiedliwego. Ludzie, instytucje, prawa, które zostały powołane, by stawiać czoło nędzy ludzkich grzechów, nie radzą sobie nawet z własnym z grzechem.
Jezu miłosierny, naucz nas grzeszących upominać. Naucz nas radzić sobie z cudzym grzechem. Byśmy nie widzieli zła, tam gdzie go nie ma a tam gdzie jest, byśmy widzieli nade wszystko człowieka. Byśmy nie dali się zakłamać przekonaniu, że wszystkim wszystko wolno. Byśmy mieli odwagę powiedzieć drugiemu, że grzech jest grzechem. W szkole, na uczelni, w domu czy w pracy, znajomym czy rodzinie. By każde upomnienie wypływało z miłości.
II. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona - Nieumiejętnych pouczać
Zabrali zatem Jezusa. A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. (J 19,16b-17)
Jezus bierze krzyż całego świata na swoje ramiona. Nie ma lepszego sposobu na walkę z ludzką biedą, nędzą i grzechem. Na wyjście poza myślenie „To nie moja sprawa”. Krzyż nasz i nie nasz nie jest bowiem tym, co się należy, albo nie należy. Jest drogą, która może wszystko.
Jezu miłosierny, naucz nas nieumiejętnych pouczać. Najpierw naucz nas odróżniać tych, co nie potrafią wiele od tych, co umieją więcej niż my. Następnie naucz nas taktu, delikatności, zrozumienia, czułości, tak by pouczenie nie poniżało. Przede wszystkim jednak pokaż, że nie ma lepszego sposobu niż własny przykład. Bowiem nie ten, co mówi o krzyżu, ale kto go bierze uczy drugiego drogi do prawdziwego życia.
III. Jezus upada po raz pierwszy pod krzyżem - Głodnych nakarmić
Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. (Iz 53,2-4)
Jezus upada zaraz po tym, jak wziął krzyż na swoje ramiona. Wszechmogący Bóg stał się człowiekiem słabszym od drewnianej belki. Zdumienie ogarnia wszechświat i żadne słowo nie opisze uniżenia, do jakiego zdolna jest miłość.
Jezu miłosierny. Pierwszy upadek ludzkości to nędza głodu. Nędza najbardziej niezrozumiała. Tysiące naszych braci i sióstr, miliony Twoich dzieci umierają z braku pożywienia nie dlatego, że na ziemi nie ma chleba i nie dlatego, że nie mają rąk do pracy, ale dlatego, że my nie mamy serca. Chlebie Żywy, naucz nas karmić głodnych, by nikt nie przychodził na ten świat tylko po to, aby umrzeć z głodu.
IV. Jezus spotyka swoją Matkę - Chorych nawiedzać
Synu, wspomagaj swego ojca w starości, nie zasmucaj go w jego życiu. A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił. Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie, w miejsce grzechów zamieszka u ciebie. (Syr 3,12-14)
Spotkanie Jezusa z Maryją było po prostu konieczne. W cierpieniu bowiem nie może zabraknąć najbliższych. Dlatego tak bardzo bolą rozwody, aborcja, eutanazja rodziców. Tak bardzo bolą oskarżenia i kłótnie. W cierpieniu bowiem nie tyle ciąży waga krzyża co brak tych, których nie powinno zabraknąć.
Jezu miłosierny, Ty powiedziałeś „byłem chory a odwiedziliście mnie”. Naucz nas, chorych nawiedzać. Najpierw tych, do których powinna nas prowadzić zwykła ludzka przyzwoitość: rodziców, dziadków, przyjaciół i znajomych. Następnie, daj nam ewangeliczną siłę być blisko tych chorych, których nikt blisko być nie chce.
V. Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi - Wątpiącym dobrze radzić
A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego purpurę i włożyli na Niego własne Jego szaty. Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego. (Mk 15,20-21)
Kto wie, ile Szymon z Cyreny buntował się tamtego poranka. Żołnierze pomieszali mu plany. Skazany zdawał się plamić jego godność. Nie trzeba było jednak czekać wiele dni, by zrozumieć, że pomagając drugiemu, pomagam sobie i pomagam samemu Bogu.
Jezu miłosierny, naucz nas wątpiącym dobrze radzić. Znamy ich przecież od lat. Tych, którzy zwątpili w siebie, w drugiego a nawet w Ciebie, zwątpili w miłość i nadzieję. Zapal nas chęć do nauki, do poznawania, do rzetelnego studiowania, do wiedzy, bez której trudno o dobrą radę. Daj nam swego Ducha, aby żadna rada nie kończyła się tylko na słowach. Naucz nas być Szymonami z Cyreny, którzy własnymi rękami pomogą dźwigać krzyż.
VI. Święta Weronika ociera twarz Jezusowi - Więźniów pocieszać
O Tobie mówi moje serce: «Szukaj Jego oblicza!» Szukam, o Panie, Twojego oblicza; swego oblicza nie zakrywaj przede mną, nie odpędzaj z gniewem swojego sługi! Ty jesteś moją pomocą, więc mnie nie odrzucaj i nie opuszczaj mnie, Boże, moje Zbawienie! Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie. (Ps 27,8-10)
Może wiedziała Weronika, kim jest Jezus. A może ważny był dla niej tylko cierpiący człowiek. To nic, że uznany za winnego. To nic, że przez legalną władzę. To nic, że z wyrokiem bluźniercy. Weronika widzi w Nim przede wszystkim cierpiącego człowieka. Dlatego dostaje w darze obraz samego Boga.
Jezu miłosierny, ty powiedziałeś: „Byłem w więzieniu, a przyszliście do mnie”. Naucz nas, miłosierdzia wobec więźniów. Naucz nas więźniów odwiedzać, pocieszać, nie potępiać. Naucz widzieć w nich przede wszystkim cierpiącego człowieka, wołającego o Boże i ludzkie miłosierdzie.
VII. Jezus upada po raz drugi pod krzyżem - Spragnionych napoić
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich. (Iz 53,6-7)
Drugi upadek Jezusa wydaje się być jeszcze bardziej paradoksalny. Przecież sił dodało mu spotkanie Matką. Przecież pomagał mu Szymon z Cyreny. Nawet Weronika ulżyła trochę jego cierpieniu. Upadek pod krzyżem nie zawsze jest racjonalny. Zawsze jest jednak bolesny.
Jezu miłosierny. Ty powiedziałeś: „Byłem spragniony, a daliście mi pić”. Drugi upadek ludzkości to ludzie umierający z braku wody. Mimo tysięcy źródeł, jezior i rzek. Mimo rozwoju cywilizacji i higieny osobistej, obok milionów podlewanych kwiatów i nieskończonych ilości mytych samochodów, są ludzie, którzy umierają z pragnienia. Jezu, naucz nas spragnionych napoić. Pomóż powstać ludzkości z najbardziej paradoksalnego upadku.
VIII. Jezus pociesza płaczące niewiasty - Strapionych pocieszać
A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!» (Łk 23,27-28)
Wydawało się, że kobiety z Jerozolimy zrobiły, co mogły. Nie były obojętne. Poświęciły czas a nawet swoje łzy. A jednak nie na tym polega miłosierdzie.
Jezu miłosierny, naucz nas pocieszać strapionych, odkrywać, kto tak naprawdę jest biednym i kto jest naprawdę potrzebującym, znajdywać właściwe słowa i właściwe środki. Chociaż kapłan i lewita również potrzebują miłosierdzia, nie pozwól nam być Samarytanami, którzy opuszczają człowieka leżącego na drodze, żeby pomóc tym, którzy minęli umierającego. Nie daj nam skusić się mirażom ucieczki od tych, którzy nas tu i teraz potrzebują.
IX. Jezus upada po raz trzeci pod krzyżem - Podróżnych w dom przyjąć
To przez wzgląd na Ciebie ciągle nas mordują, mają nas za owce na rzeź przeznaczone.
Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze! (Ps 44,23-24)
Może to był najbardziej bolesny upadek. Tak niewiele do celu a tak mało sił. Tak wielka duchowa sprawa i tak wielkie ograniczenia ciała. Może nigdy wcześniej i później, Bóg-człowiek nie cierpiał tak z powodu napięcia między tym, co mógł jako Syn Boży i tym, co nie mógł jako syn człowieka.
Jezu miłosierny, Ty powiedziałeś: „Byłem przybyszem a przyjęliście mnie”. Przybysz, to obcy. Przybysz to uchodźca. Przybysz to imigrant ekonomiczny. Przybysz to przede wszystkim człowiek, dziecko tego samego Boga, mój brat i moja siostra. Może nigdy wcześniej w swojej historii ludzkość nie przeżywała tak wielkiego napięcia między tymi, którzy uciekają przed wojną a tymi, którzy nie chcą ich przyjąć, między dramatem walki o życie jednych i dramatem bezsilności egoizmu drugich. Naucz, nas Panie, podróżnych w dom przyjmować, nie do hotelu, nie do gett i rezerwatów, ale własne domy otwierać na drugiego człowieka. Naucz nas, że Ewangelia nie jest niemożliwa.
X. Jezus z szat obnażony - Nagich przyodziać
Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza po części; wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. (J 19,23-24)
Syn Boga, który ubiera świat milionami kwiatów, roślin, krzewów, i drzew, zostaje pozbawiony ostatniej szaty. Ten, który życie oddał za to, żeby ludzka nędza, bieda i grzech przyodziać w Boże miłosierdzie, stoi bezbronny i nagi na oczach całego świata.
Jezu miłosierny, Ty powiedziałeś: „Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie”. Naucz nas przyodziewać nagich. Tak często przebieramy w ubraniach, zazdrościmy sobie tego, co nosimy, marzymy o takich a nie innych ciuchach, że zapominamy o ludziach, którzy nie mają się w co ubrać. Św. Paweł napisał w Liście do Tymoteusza: „Mając żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni!” (1 Tm 6,8). Nagich przyodziać, to również cieszyć się z tego, co mam. To również nie wyśmiewać innych z powodu ubioru. Nie obdzierać ich z ludzkiej i boskiej godności.
XI. Jezus zostaje przybity do krzyża - Krzywdy cierpliwie znosić
Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: «Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas». Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa». Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju». (Łk 23,39-43)
Bardzie niż ciężki krzyż bolały ostre gwoździe. Bardziej niż gwoździe bolała ludzka złość. Bardziej niż zaliczenie do złoczyńców, bolały urągania. Nikt nie zadaje nikomu tak wielkiej krzywdy jak człowiek człowiekowi. Nic nie boli tak bardzo jak krzywda od najbliższych. Syn Boga cierpi od tych, których Bóg stworzył na swój obraz i podobieństwo. Cierpienie Bogu sprawiają Jego własne dzieci.
Jezu miłosierny, naucz nas krzywdy cierpliwie znosić. Zwłaszcza krzywdy, które wyrządzili nam najbliżsi. Nic tak nie boli jak gwoździe wbite przez własnych rodziców, rodzeństwo, przyjaciół, tych, których kochaliśmy tak bardzo. I nic nie czyni nas tak bardzo chrześcijanami jak miłość tych, którzy nas zranili.
XII. Jezus umiera na krzyżu - Urazy chętnie darować
Gdy przyszli na miejsce, zwane «Czaszką», ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: «Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią» (Łk 23,33-34)
Niewiarygodne są te słowa Jezusa. Tak bardzo, że wielu starożytnych kopistów nie ośmieliło się zapisać je w Ewangelii. Bowiem umrzeć za kogoś to wiele, umrzeć za złoczyńców to bardzo wiele, ale wybaczyć tym, którzy zabili, to wszystko, to wszystko, co Bóg mógł dać ludzkości.
Jezu miłosierny, naucz nas urazy chętnie darować. Nie dlatego, żeby zachęcać do ponownych krzywd. Nie dlatego, żeby pokazać swoją słabość. Ale dlatego, by pokazać światu, że żadne zło i grzech nie są w stanie zabić miłości.
XIII. Ciało Jezusa zostaje zdjęte z krzyża - Modlić się za żywych i umarłych
Symeon rzekł do Maryi, Matki Jego: «Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu». (Łk 2,34-35)
Jak żadna inna stacja ta przypomina Betlejem. Jezus w ramionach swojej Matki. Tam nowonarodzone dziecię, tu niedawno umarły dorosły Syn. Tam narodzony do Wcielonego życia, tu umarły dla życia na wieki. Tam żywe ciało rodzi radość, tu ciało umarłe rodzi ból. Ramiona Maryi tulące swoje zmarłe dziecko wciąż mówią, że miłość może przekraczać nie tylko nienawiść. Miłość może przekraczać także śmierć.
Jezu miłosierny, naucz nas troski o ludzi nie tylko za ich życia. Naucz nas modlić się za żywych i umarłych. Niech Maryja, wspomożycielka wiernych, pośredniczka łask, pomoże nam uwierzyć na nowo w siłę modlitwy za innych. Niech nasza modlitwa stanie się ramionami, które tulą z miłości potrzebującego człowieka za jego życia i po jego śmierci.
XIV. Ciało Jezusa zostaje złożone w grobie - Umarłych pogrzebać
Potem Józef z Arymatei, który był uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami, poprosił Piłata, aby mógł zabrać ciało Jezusa. A Piłat zezwolił. Poszedł więc i zabrał Jego ciało. Przybył również i Nikodem, ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa w nocy, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania. A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo. Tam to więc, ze względu na żydowski dzień Przygotowania, złożono Jezusa, bo grób znajdował się w pobliżu. (J 19,38-42)
Nawet Syn Boży potrzebował grobu. Nawet ten, co wskrzeszał umarłych, potrzebował po śmierci pomocy. Józef i Nikodem nie pytali po co tracić czas, po co marnować miejsce, po co wydawać pieniądze na wonności. Mało jest tak życiowych spraw jak śmierć i tak ludzkich jak martwe ludzkie ciało.
Jezu miłosierny, naucz nas szacunku do umarłych, naucz nas umarłych grzebać, zachowywać po zmarłych pamięć. Błogosław pracującym na cmentarzach, w krematoriach, w kostnicach i domach pogrzebowych. Jezu, Słowo które stało się Ciałem, naucz miłości wobec ciała, za jego życia i po jego śmierci.
Zakończenie
Jest moim gorącym życzeniem, aby chrześcijanie przemyśleli podczas Jubileuszu uczynki miłosierdzia względem ciała i względem ducha. (Papież Franciszek)
Panie Jezu Chryste. Dziękujemy Ci za miłość Twojej Via Crucis. Uwielbiamy Twój krzyż i Twoje zmartwychwstanie. Chcemy dzielić się wiarą w to, że żaden krzyż nie musi skończyć się grobem, że żadna nędza nie musi skończyć się tragedią.
Jezu miłosierny, naucz nas pełnić uczynki miłosierdzia, aby żadne ciało i żadna ludzka nie żyła w nędzy, biedzie i grzechu. Amen.
Pobierz plik: DK2016.pdf [post_title] => Droga krzyżowa uczynków miłosierdzia [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1682-droga-krzyzowa-uczynkow-milosierdzia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-02-29 11:11:18 [post_modified_gmt] => 2016-02-29 10:11:18 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/02/29/1682-droga-krzyzowa-uczynkow-milosierdzia/ [menu_order] => 2910 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [163] => WP_Post Object ( [ID] => 4601 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-02-26 08:46:39 [post_date_gmt] => 2016-02-26 07:46:39 [post_content] =>
DROGA KRZYŻOWA MIŁOSIERDZIA
Wstęp
Panie Jezu Chryste, 2000 lat temu wziąłeś krzyż na swoje ramiona, aby każde cierpienie świata oświecić blaskiem zmartwychwstania. Pozwól nam dzisiaj przejść Drogę Twojej męki, bo w Twoim Krzyżu najbardziej łączy się grzech z wybaczeniem, krzywda z pomocą, nędza człowieka z miłosierdziem Boga. Skieruj nasze oczy, serca i umysły na Kalwarię tak, abyśmy zatopieni w tajemnicy największej miłości stali się żywymi i bezgranicznymi świadkami miłosierdzia.
I. Jezus na śmierć skazany
- miłosierdzie wobec biedy fałszywych oskarżeń
Rzekł do nich Piłat: «Cóż więc mam uczynić z Jezusem, którego nazywają Mesjaszem?» Zawołali wszyscy: «Na krzyż z Nim!» Namiestnik odpowiedział: «Cóż właściwie złego uczynił?» Lecz oni jeszcze głośniej krzyczeli: «Na krzyż z Nim!» Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: «Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz». (Mt 27,22-24)
Jestem Piłatem. Wydaję niesprawiedliwe wyroki. Osądzam innych bezpodstawnie. Nie chodzi mi o prawdę, ale o poparcie. Jestem w stanie zniszczyć niewinnych ludzi, byleby uratować karierę. Osądzam w szkole, w domu, na studiach i w pracy. Osądzam nawet w miłości. Żyję w nędzy poprawności koleżeńskiej i społecznej, w nędzy kłamstwa, hipokryzji, oszczerstwa i tchórzostwa. Codziennie umywam ręce, ale serce mam brudne. Ja, Piłat, potrzebuję miłosierdzia, by swymi sądami przestać zabijać człowieka.
Jezu miłosierny, Ty jesteś Prawdą, której żadne kłamstwo nie może skazać na śmierć wieczną. Ty jesteś Sprawiedliwością, która nie mocą siły, ale siłą miłości znosi wszystkie fałszywe oskarżenia. Bądź miłosierny wobec naszych sądów i kłamstw, byśmy uwierzyli, że tylko prawda jest w stanie wyzwolić człowieka.
II. Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
- miłosierdzie wobec biedy uciekania od swego krzyża
Zabrali zatem Jezusa. A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. (J 19,16b-17)
Jestem skazanym, ale nie chcę brać krzyża. Jestem skazanym, ale swój krzyż chcę włożyć na ramiona innych. Moja rodzina, moi przyjaciele, moja nauka, moje ciało a nawet dusza stają się dla mnie ciężarem nie do uniesienia. Wydaje mi się, że szczęście nie da się pogodzić z krzyżem. Więc się buntuję. Uciekam. Żyję w nędzy biegu za tym, co jest łatwe, przyjemne i wygodne. Ja, postawiony przez Boga tu i teraz, potrzebuję miłosierdzia, bo jeśli odrzucę sens trudów życia, zostanę przytłoczonym krzyżem życia bezsensownego.
Jezu miłosierny, dziękujemy Ci, że nie uciekłeś przed swoim krzyżem. Dziękujemy, że powiedziałeś: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.” (Łk 14,27). Powtarzaj nam te słowa dotąd, aż uwierzymy, że tylko droga krzyża prowadzi do poranka Wielkiej Nocy. Bądź miłosierny wobec naszej ucieczki w to, co łatwe, byśmy porzucali nie krzyż, ale pragnienie porzucenia krzyża.
III. Jezus upada po raz pierwszy pod krzyżem
- miłosierdzie wobec biedy perfekcjonizmu
Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. (Iz 53,2-4)
Jestem perfekcjonistą. Nie rozumiem upadków. Nie umiem przegrać. Nie umiem sobie wybaczyć ani odpuścić. Nie umiem się nawet spowiadać. Paraliżuje mnie strach przed klęską. Za wszelką cenę muszę być najlepszy, najdoskonalszy, najidealniejszy. Gardzę innymi, gdy upadają. Gardzę sobą, gdy słabość zwycięża. Żyję w nędzy zniewolenia doskonałością. Ja, więzień perfekcjonizmu, potrzebuję miłosierdzia, bo inaczej wstyd nie pozwoli mi podnieść się z upadku.
Jezu miłosierny, padający pod krzyżem Synu Boga, przywalone drzewem Wszechmocne Słowo, przez które wszystko się stało. Bądź miłosierny wobec nas, którzy nie umiemy upadać, byśmy siłą Twojego upadku uwierzyli, że moc doskonali się w słabości.
IV. Jezus spotyka swoją Matkę
- miłosierdzie wobec biedy rodziny
Synu, wspomagaj swego ojca w starości, nie zasmucaj go w jego życiu. A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił. Miłosierdzie względem ojca nie pójdzie w zapomnienie, w miejsce grzechów zamieszka u ciebie. (Syr 3,12-14)
Jestem rodziną. Nie zazdroszczę Maryi krzyża. Podziwiam jej obecność. Ja, mama, tata, syn, córka, mąż, żona nie potrafię być z moimi przy krzyżu. Zabiłam dziecko, bo miało być chore. Zostawiłem żonę z synem, bo był niepełnosprawny. Myślałem o eutanazji rodziców, bo ich starość komplikuje nasze plany. Alkohol miał pomóc a kłótnia goni kłótnię. Ja, cząstka rodziny, nie umiem kochać. Ja, cząstka domu, nie umiem rozmawiać. Żyję w nędzy niewiary w siebie. Potrzebuję miłosierdzia, by rodzina nie stała się piekłem.
Jezu miłosierny, Twoja milcząca Matka, mówi bardzo wiele. Być tam, gdzie cierpi najbliższy. Nawet jeśli to nie wysuszy ran. Nawet jeśli krzyż nie spadnie z biczowanych ramion. Być z mamą, tatą na drodze krzyżowej, być z synem, córką, współmałżonkiem. Być razem. Matko Miłosierdzia, uproś miłosierdzie dla rodzin, uciekających od spotkania przy krzyżu.
V. Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi
- miłosierdzie wobec biedy egoizmu
A gdy Go wyszydzili, zdjęli z Niego purpurę i włożyli na Niego własne Jego szaty. Następnie wyprowadzili Go, aby Go ukrzyżować. I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego. (Mk 15,20-21)
Jestem nienawróconym Szymonem z Cyreny. Żyję w nędzy egoizmu. Po co mam innym pomagać? To nie moja rodzina ani mój znajomy. To nie moja bajka. Mam żonę, dzieci, pracę, studia. Jestem zajęty. Siedzieliśmy w tej samej ławce, ale co mnie obchodzi, czy teraz ma pracę. Śpiewaliśmy razem pieśni Bogu, ale nie chcę słyszeć żadnej nuty o jej potrzebach. Żyję w nędzy przeliczania wszystkiego dla siebie. Ja Szymon, potrzebuję Bożego miłosierdzia, by miłość nie mylić bez końca z kalkulacją.
Jezu miłosierny, uwolnij nas od egoizmu. Uwolnij nas od samych siebie. Siłą miłości otwórz nas na miłość. Postaw nas nawet tam, gdzie nie chcemy, jeśli to pomoże zbawić chociaż jednego człowieka.
VI. Święta Weronika ociera twarz Jezusowi
– miłosierdzie wobec biedy relacji
O Tobie mówi moje serce: «Szukaj Jego oblicza!» Szukam, o Panie, Twojego oblicza; swego oblicza nie zakrywaj przede mną, nie odpędzaj z gniewem swojego sługi! Ty jesteś moją pomocą, więc mnie nie odrzucaj i nie opuszczaj mnie, Boże, moje Zbawienie! Choćby mnie opuścili ojciec mój i matka, to jednak Pan mnie przygarnie. (Ps 27,8-10)
Jestem Weroniką. Jezus nauczył mnie, że tylko miłosierdzie pozwala odkryć prawdziwe oblicze człowieka. Tylko miłosierdzie wobec drugiego pozostawia w nas ślad samego Boga. Dlatego najważniejszy jest dla mnie człowiek. Dla człowieka wygrywam ze wstydem. Dla człowieka wygrywam z lękiem. Dla człowieka wygrywam z tym co wypada, czy nie wypada, tak można czy tak się musi. Człowiek ponad czas, pieniądze, karierę. Bo bez człowieka nie jestem człowiekiem.
Jezu miłosierny, nawet najlepsza rodzina to nie wszystko. Uzdrów miłością nędzę naszych koleżeńskich relacji, biedę naszych przyjaźni, kruchość naszych miłości. Stań przy tych, którzy idą wciąż sami. Dodaj odwagi tym, którzy stracili wiarę i w siebie i w innych. Obmyj rany tym, którzy ciągle siebie ranią. Nie opuszczaj tych, dla których niewierność stała się zwyczajem. Prosimy Cię o miłosierdzie międzyludzkiego pojednania.
VII. Jezus upada po raz drugi pod krzyżem
– miłosierdzie wobec biedy niszczenia człowieka
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich. (Iz 53,6-7)
To stacja połowy. Stacja nie pierwszego i nie ostatniego upadku ludzkości. Pod tym krzyżem leży skrzywdzony przez człowieka człowiek. Wyśmiewany, molestowany, wykorzystywany, sprzedawany, więziony, bity i zabijany. To stacja niewyobrażalnej krzywdy naszych braci i sióstr, krzywdy wykluczenia, rasizmu, preferencji płci. Nikt nie pamięta jej początku i nie widać jej końca! Na oczach gigantycznego postępu ludzkości, mimo tysięcy ludzkich praw i instytucji, pomimo milionów Szymonów z Cyreny i odważnych Weronik, często przed drzwiami a nawet w domu samego Kościoła, dzieje się piekło dramatów ludzkiej krzywdy. Potrzebujmy miłosierdzia, by świat odzyskać znów dla człowieka, by jeszcze raz uwierzyć w godność dzieci Bożych.
Jezu miłosierny, ulituj się nad nędzą krzywdzonych ludzi. Otwórz nasze oczy na biedę bliźnich. Obudź sumienia rządzących. Niech żadne życie nie rodzi się tylko po to, aby zostać przez świat zmiażdżonym.
VIII. Jezus pociesza płaczące niewiasty
– miłosierdzie wobec biedy uczynków co do duszy
A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!» (Łk 23,27-28)
Płaczę. Umiem wzruszyć się nad krzywdą ludzką, ale nie umiem pomagać. Pomagam nie tym, co trzeba albo nie tak jak trzeba. Nie umiem wyjść poza sferę emocji, deklaracji, poza świat wirtualny. Nie jestem człowiekiem konkretu. A nawet, jeśli czasem umiem pomóc ciału, to żyję w nędzy bycia niemiłosiernym wobec ludzkiej duszy. Nie umiem pocieszać smutnych, upominać grzesznych, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować, modlić się za żywych i umarłych. Nie umiem. Potrzebuję miłosierdzia dla siebie, by przestać żyć w obłudzie fikcyjnej życzliwości.
Jezu miłosierny, Słowo, które stało się Ciałem, naucz nas konkretów. Niech Eucharystia, Ciało Pana, Chleb święty, który ożywia przede wszystkim duszę, będzie dla nas nieustannym znakiem prawdziwego miłosierdzia, miłosierdzia, które chce ożywiać w ludziach to, co nieśmiertelne, miłosierdzia, które chce zbawiać ludzkie serca.
IX. Jezus upada po raz trzeci pod krzyżem
– miłosierdzie wobec biedy niewiary w Boga
To przez wzgląd na Ciebie ciągle nas mordują, mają nas za owce na rzeź przeznaczone.
Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze!
Dlaczego ukrywasz Twoje oblicze? Zapominasz o nędzy i ucisku naszym?
Albowiem dusza nasza pogrążyła się w prochu, a ciało do ziemi. (Ps 44,23-26)
To stacja ostatniego upadku. Upadku, w którym ludzie tracą wiarę w Boga. Ciężko jest dźwigać krzyż, kiedy człowiek nie wierzy w siebie. Ciężko jest wtedy, kiedy zawodzi drugi człowiek. Ale nic tak nie boli jak brak wiary w Boga. Może droga krzyżowa trwała już za długo. Może Słowo Pana stało się dotkliwą ciszą a Jego Miłość bolesnym opuszczeniem. Może ludzkie krzywdy były tak okrutne, że pytanie „Gdzie jest Bóg?” nie spotkało się z najmniejszą odpowiedzą. Byłem chory. Straciłem bliskich. Nie znajduję wciąż pracy. Przegrywam kolejną miłość. Gdzie jest Bóg, pytam? Nie wiem. Wiem, że leżąc w nędzy upadku wiary w Boga, potrzebuję miłosierdzia, bo krzyż mnie zabije, jeśli zabraknie w nim boskiej perspektywy.
Jezu miłosierny, Boże Hioba i tysięcy męczenników, pomóż powstać z upadku każdemu, który traci wiarę w Ciebie. Ty, który wołasz z człowiekiem: „Boże mój czemuś mnie opuścił?”, pomóż każdemu zawołać „Ojcze, w Twoje ręce oddaje ducha mego”. Nawet - a zwłaszcza wtedy - kiedy rąk Ojca nie widać na żadnym horyzoncie.
X. Jezus z szat obnażony
- miłosierdzie wobec biedy uczynków co do ciała
Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza po części; wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. (J 19,23-24)
Jestem żołnierzem. Nie wystarcza mi to, co mam. Wykorzystuję nawet umierającego człowieka. A jeśli nawet nie wykorzystuję, nie robię nic dla innych. Jestem zaprzeczeniem uczynków miłosiernych co do ciała. Nie przyodziewam nagich. Nie karmię głodnych. Nie daję pić spragnionym. Nie przyjmuję w dom podróżnych. Nie pocieszam więźniów. Nie odwiedzam chorych. Nie chowam umarłych. Czasem może i powiem dobre słowo, ale potrzebuję miłosierdzia, żeby zrozumieć, że nie można kochać człowieka, nie kochając jego ciała.
Jezu miłosierny, Pokarmie tłumów, Żywa wodo Samarytanki, Uzdrowicielu chorób wszelkich, płaczący nad grobem Łazarza, naucz nas miłosierdzia wobec ciała. Zapal w nas ogień takiej miłości, która nie ogranicza się do troski o duszę, ale która rozumie, że nie kocha człowieka ten, kto nie kocha jego ciała.
XI. Jezus zostaje przybity do krzyża
– miłosierdzie wobec biedy głodu
Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: «Pragnę». Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę pełną octu i do ust Mu podano. A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: «Wykonało się!» I skłoniwszy głowę oddał ducha. (J 19,28-30)
Stoję obok krzyża. Nie chcę podać gąbki. Nie ruszę się po hizop. Może nawet ktoś konać z pragnienia, i tak nic nie zrobię. Miliony umierających z głodu dzieci woła razem z Jezusem „pragnę”. Miliony umierających biedaków prosi z Jezusem, aby „wykonało się”. Nie chcę słyszeć „pragnę”. Nie chcę wykonania. Żaden raport i żadna informacja nie ruszą mego serca. Będę jadł i pił bez wyrzutów sumienia. Będę kupował jeszcze więcej, obok Chrystusa, który umiera na moich oczach, oczach pożądających rzeczy a ślepych na ludzi. Potrzebuję miłosierdzia, bo co to za życie, kiedy śmierć zabija bliżniego.
Jezu miłosierny, ukrzyżowany Chlebie żywy, przekonaj nas raz na zawsze mocą miłości, że nie możemy pozwolić na to, żeby ktokolwiek umierał na tym świecie z głodu. Zwiąż nas z głodującymi tak mocno, jak gwoździe związały Twoje Ciało z krzyżem.
XII. Jezus umiera na krzyżu
– miłosierdzie wobec biedy umierania nie z miłości
Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: «Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas». Lecz drugi, karcąc go, rzekł: «Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił». I dodał: «Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa». Jezus mu odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju». (Łk 23,39-43)
Jestem łotrem. Nie umieram z miłości jak Jezus. Nie umieram, by ocalić. Umieram, bo zabijałem innych. Potrafię narażać życie dla pieniędzy, umierać dla kariery, tracić życie z bezmyślności, narkotyków i alkoholu. Potrafię poświęcić najlepsze lata na służbę nałogom, ale nie umiem poświęcić się dla kogoś. Potrzebuję miłosierdzia, bo żyję w nędzy człowieka, który nie umie ani żyć, ani umierać z miłości.
Jezu miłosierny, dziękujemy Ci, że umarłeś z miłości. Miej miłosierdzie nad nami, marnującymi nieraz najlepsze lata na to, co nie jest miłością. Miej miłosierdzie nad terrorystami, którzy zabijają siebie, żeby zabić innych. Naucz nas, że umierać warto tylko z miłości i tylko dla miłości.
XIII. Ciało Jezusa zostaje zdjęte z krzyża
– miłosierdzie wobec biedy Kościoła
Symeon rzekł do Maryi, Matki Jego: «Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu». (Łk 2,34-35)
Jestem Maryją. Trzymam w ramionach martwe Ciało Jezusa, również to Ciało, którym jest Jego Kościół. Na Piotrze - skale – mój Syn zbudował Kościół, ale skały pod krzyżem nie ma. Apostołowie mieli być światłem świata, ale uciekli, gdy ciemności okryły ziemię. Judasz ani nie oddał swego życia za innych, ani nie umiał żyć nawet dla siebie. Trzymam w ramionach Ciało Jezusa, Ciało Kościoła, bo jestem Matką nie tylko mego Syna, ale i tych, do których Jezus powiedział: „Niewiasto, oto syn Twój”.
Maryjo, Matko miłosierdzia, weź w swoje ramiona tych, którzy cierpią z powodu synów i córek Kościoła, którzy cierpią z powodu obłudy, egoizmu, powierzchowności, przywiązania do władzy i pieniądza. Bądź blisko cierpiących z powody pasterzy, co pasą samych siebie. Bądź blisko cierpiących z powodu owiec, które wolą głos wilka od głosu pasterzy. I przytul mocno tych, którzy choć wierzą w zmartwychwstanie Ciała Jezusa, stracili już wiarę w Jego Ciało-Kościół.
XIV. Ciało Jezusa zostaje złożone w grobie
– miłosierdzie wobec biedy niewiary w życie pozagrobowe
Potem Józef z Arymatei, który był uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami, poprosił Piłata, aby mógł zabrać ciało Jezusa. A Piłat zezwolił. Poszedł więc i zabrał Jego ciało. Przybył również i Nikodem, ten, który po raz pierwszy przyszedł do Jezusa w nocy, i przyniósł około stu funtów mieszaniny mirry i aloesu. Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania. A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo. Tam to więc, ze względu na żydowski dzień Przygotowania, złożono Jezusa, bo grób znajdował się w pobliżu. (J 19,38-42)
Jestem Józef z Arymatei. Przyszedłem z Nikodemem. Wierzę, że zmarłemu ciału należy się szacunek. Wierzę też w ciała zmartwychwstanie. Wiem jednak, że są tacy, którzy w to nie wierzą. Są tacy, którzy żyją w nędzy niewiary w życie wieczne, w nędzy zamknięcia w życiu tego świata. Nie są przekonani. Nie widzą sensu. Wiecznie chcą dowodów na to, że życie jest wieczne. Jakże bardzo potrzebują miłosierdzia, by swoje istnienie nie ograniczać śmiercią.
Jezu miłosierny, Jezu umarły i po trzech dniach powstający z grobu, udziel nam łaski w nieśmiertelne życie. Otwórz nasze oczy na horyzont nieba i mocą Twojego zmartwychwstania pozwól zobaczyć świat, który nie ma końca. Świat, w którym kończy się każda ludzka bieda, ale w którym nie kończy się nigdy ludzkie życie.
Zakończenie
Panie Jezu Chryste. Dziękujemy Ci za Twoją miłość. Dziękujemy Ci za Twe miłosierdzie. Niech ono nas przemieni. Niech nas pośle. Niech nas uczyni apostołami miłosierdzia, które prowadzi do miłosierdzia. Amen.
Pobierz plik: DKM.pdf [post_title] => Droga krzyżowa miłosierdzia [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1696-droga-krzyzowa-milosierdzia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-02-26 08:46:39 [post_modified_gmt] => 2016-02-26 07:46:39 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/02/26/1696-droga-krzyzowa-milosierdzia/ [menu_order] => 2916 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [164] => WP_Post Object ( [ID] => 5428 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-02-25 20:33:03 [post_date_gmt] => 2016-02-25 19:33:03 [post_content] =>
Oprócz przyczyn kłótni, sporów i wojen, o których pisałem ponad miesiąc temu („Dlaczego się kłócimy?”), są jeszcze trzy, które wydają się być bardzo polskie.
1. Jesteśmy kłamcami
Bardzo wielu oszukuje już na poziomie szkoły: sprawdziany, kolokwia, fałszywe zaświadczenia o niezdolności do zajęć z wf-u. Potem kłamstwa w pracy. Podkradanie sprzętu, załatwianie prywatnych spraw w czasie pracodawcy, renty przydzielane na lewo. Wielu kombinuje z podatkami, ustawia przetargi, przyjmuje łapówy, czy jeździ na gapę. Idziesz do lekarza i nie wiesz, czy pomoże tobie czy sobie. Idziesz do sklepu i nie wiesz, czy jajka to te jajka a kiełbasa to ta kiełbasa. Uczciwości trudno nawet szukać w Kościele. Od cyganienia przy chrzcie, jakoby rodzicom zależało na wierze, do kłamstw na pogrzebie o zmarłych, którzy na pewno są już w domu Ojca, bo nikt nie ma odwagi powiedzieć, że umarł skurczybyk i jeśli nie będziemy za niego pościć, to może skończyć w piekle.
To, że się to zdarza, to nic dziwnego. Przerażające jest przekonanie, że nie da się inaczej, że tak się musi, że wszyscy tak robią, że ostatecznie to jest dobre i zrozumiałe.
Jesteśmy kłamcami. Umarła etyka honoru. Uczciwości coraz mniej nawet wśród księży. I dopóki miliony ludzi będzie oszukiwać, to spokój w Polsce będzie tylko wtedy, kiedy krzywdzić będziemy jedynie głuchoniemych. Problem w tym, że w naszym kraju więcej krzywdzi się tych, którzy słyszą i mówią. A ci mają tylko dwa wyjścia: siedzieć cicho, żeby nie być skrzywdzonym bardziej, albo walczyć o swoje nawet za cenę śmierci. Każdy ma prawo do swojego wyjścia. Może nawet trzeciego. Ale odmawiać skrzywdzonym prawa do walki o prawdę w imię fałszywie rozumianego przebaczenia, to już nawet nie jest parodia Ewangelii, to perfidna zagrywka diabła, który twierdzi, że jak zabił Jezusa, to On ma siedzieć cicho a nie powstawać z martwych.
Wierzę, że uczciwych ludzi jest więcej. Wierzę, że da się żyć bez kłamstwa. Ale dopóki miliony będą oszukiwać miliony, nie będzie dobrze. I dobrze, że nie będzie. Bo byłoby niedobrze, gdyby dzięki kłamstwom było dobrze.
2. Jesteśmy obłudnikami
Mentalność Kalego ma polskie obywatelstwo od pokoleń a faryzeizm nie przyszedł nad Wisłę z Żydami. I tylko rodzi się pytanie, dlaczego my jeszcze nie myślimy? Dlaczego nie używamy rozumu?
Gross pisał o Polakach i Żydach. „Jak można szkalować Ojczyznę?! - krzyczeli jedni! „Musimy się zmierzyć z prawdą – tłumaczyli inni. Wyszły teczki Wałęsy. „Jak można szkalować Polskę?! – krzyczeli ci sami, co prawdy szukali u Grossa. „Musimy się zmierzyć z prawdą” – tłumaczą ci, którzy do dziś nienawidzą autora "Sąsiadów".
"Trzeba oddać to, co zabrano Żydom!” - to oczywiste. „Trzeba oddać to, co zabrano Kościołowi!” - ależ oni są zachłanni.
„Niech Kościół sam płaci za religię!” „Niech wszyscy płacą za in vitro”. Oczywiście krzyczą ci sami.
Pojechał ksiądz na Woodstock. „To dobry ksiądz. I wśród takich są przecież dobrzy”. „To fatalnie – mówili inni – tam dzieją się ekscesy”. Pojechał inny ksiądz na Marsz Niepodległości. „To zły ksiądz. Firmuje tych, którzy są niedobrzy” – mówili oczywiście zwolennicy Woodstocku. „W porządku – mówili inni – ksiądz ma być ze wszystkimi ludźmi”. To ci, co są na nie z Owsiakiem.
Ksiądz Międlar nie może mówić o polityce. Ks. Sowa może. Międlar może. Sowa nie może. Od czego to zależy? Tylko od rodzaju obłudy. Stopień w obu przypadkach jest porównywalny.
Ci sami co mają na ustach miłosierdzie i papieża Franciszka, jadą na narodowców. Ci co jadą na Franciszka, mają na ustach wielkie słowa o wierności Kościołowi.
"Pedofilia w Kościele?" - "Prawda was wyzwoli". "Pedofilia wśród homo?" - "Kto bez grzechu, niech rzuci kamień".
Przepraszam za przykłady. Nie chodzi o nie. Chodzi o schemat hipokryzji. Bo zawsze jest taki sam. Biją naszych – mówimy o przebaczeniu. Biją innych – mówimy o sprawiedliwości. Oskarżają naszych - domniemane niewinności. Oskarżają innych – po co sąd i tak wiadomo, jak było.
Wystarczy porównać okładki czy główne strony portali, żeby nabrać intelektualnego przekonania, że nie ma w Polsce wiodących mediów ani dziennikarzy, którzy by nie byli faryzeuszami. To samo w Kościele. Mówię do kolegi, skoro napisałeś pochwalny artykuł o biskupie a skrytykowałeś Tuska, napisz drugi, skrytykuj biskupa a zobacz dobro w premierze. Bo ani obaj nie są święci, ani obaj nie diabły. Oczywiście… Prędzej niebo i ziemia przeminą niż wymrą obłudnicy.
Wierzę, że szczerych ludzi jest więcej. I wierzę, że można być obiektywnym. Ale dopóki obłuda będzie rządzić się na salonach i dopóki nie zaczniemy pisać o racjach a nie o emocjach, nie będzie spokoju. Bo z faryzeuszami nie da się żyć w spokoju. Można się dać z miłości do nich zabić. Ale nigdy nie można zgodzić się na ich narrację.
3. Jesteśmy idealistami
Kto z nas nie marzy o Polsce wolnej i szczęśliwej? Kto z nas nie pragnie, byśmy byli jedno? Byśmy cieszyli się życiem, bo jest się czym cieszyć nad Wisłą? By Kościół był domem Boga a księża prowadzili do nieba? Jednak ten dziecięcy idealizm, z którego wyrośliśmy, i który w wielu sercach jeszcze mocno rządzi, ten idealizm jest również przyczyną naszych narodowo-kościelnych kłótni. Nie umiemy pogodzić się z tym, że rzeczywistość nie jest taka, jaką sobie wyobrażaliśmy. I krzyczymy, bo nas boli widok umierających marzeń. My, romantycy znad powstań, książek i Chopina. Bukłaki łez po śmierci Papieża.
Biskupom nie zależy na Ewangelii. Księżom na wierze. Posłom na Polsce. Sędziom na sprawiedliwości. Naukowcom i dziennikarzom na prawdzie. Nie zawsze i nie wszystkim. Ale nie zależy. I też mnie to boli. I w sobie i w innych. I też chciałbym, żeby wszyscy byli dobrzy. Ale na razie jest jak w Ewangelii. Są faryzeusze, są tłumy, są uczniowie, są zdrajcy. Są grzesznicy, co płaczą za grzechy, są i łotrzy, których nawet Jezus nie ruszy. Najważniejsze, że jest w tym wszystkim Chrystus. Jest Bóg, wszechmogący nawet wśród największych słabości. I jeśli chcę żyć tu dobrze a po śmierci wiecznie, muszę wykasować ze swojego słownika hasło „powinien”, „powinna”, a powiesić nad łóżkiem „powinienem”. I trzymać się Jezusa w każdej sytuacji tak, żeby nie rzucać na nikogo kamieniem ani też nie mówić, że kobieta przyłapana na cudzołóstwie była bardziej społecznie pożyteczna niż kapłani.
[post_title] => Dlaczego w Polsce nie będzie dobrze? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1695-dlaczego-w-polsce-nie-bedzie-dobrze [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-02-25 20:33:03 [post_modified_gmt] => 2016-02-25 19:33:03 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/02/25/1695-dlaczego-w-polsce-nie-bedzie-dobrze/ [menu_order] => 2917 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [165] => WP_Post Object ( [ID] => 370 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-02-23 14:18:01 [post_date_gmt] => 2016-02-23 13:18:01 [post_content] => [post_title] => Kazanie ks. Stańka - Wawel, 7.01.2007 [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1690-kazanie-ks-stanka-wawel-7-01-2007 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-02-23 14:18:01 [post_modified_gmt] => 2016-02-23 13:18:01 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/02/23/1690-kazanie-ks-stanka-wawel-7-01-2007/ [menu_order] => 2922 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [166] => WP_Post Object ( [ID] => 5443 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-02-10 22:54:44 [post_date_gmt] => 2016-02-10 21:54:44 [post_content] =>
STACJA I
JESTEM SKAZANY NA KAŻDĄ NIEDZIELĘ
(Pan Jezus zostaje skazany na śmierć)
Jezu Chryste!
Kto się mnie pytał, czy niedziela ma być co tydzień?
Kto się mnie pytał, czy zgadzam się na obowiązkową Mszę świętą?
Kto się mnie pytał, czy wolę się modlić w domu czy z ludźmi w kościele?
Kto się mnie pytał, czy jestem za przymusowym wypoczynkiem?
Kto się mnie pytał, czy mi się chce a czy mi się nie chce?
Kto się mnie pytał, zanim przykazanie układał?
Skazano mnie na świętowanie dnia świętego i jeszcze się dziwią, że mnie to nie bawi!
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„A teraz, Izraelu, czego żąda od ciebie Pan, Bóg twój? Tylko tego, byś się bał Pana, Boga swojego, chodził wszystkimi Jego drogami, miłował Go, służył Panu, Bogu twemu, z całego swojego serca i z całej swej duszy, strzegł poleceń Pana i Jego praw, które ja ci podaję dzisiaj dla twojego dobra.” (Pwt 10, 12-13)
Moje dziecko!
Nie bądź dzieckiem! Przecież wiesz, że nie wszystko umiesz. Przecież wiesz, że nie wszystko potrafisz. Przecież wiesz, że nie jesteś do końca szczęśliwy. Dzień święty jest naprawdę dla ciebie, abyś odpoczywając nie został przywalony codzienną męczarnią i abyś spotykając się ze mną nie żył jak sierota bez swojego Taty.
STACJA II
SAM SOBIE BĘDĘ UKŁADAŁ NIEDZIELĘ!
(Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona)
Jezu Chryste!
Niech już będzie co tydzień ta wolna niedziela, ale proszę się nie wtrącać, co mam wtedy robić! Nie jestem małym dzieckiem i mam swoje lata. Nie lubię jak mi ktoś rozkazuje z góry!
A teraz Msza święta!
A teraz paciorek!
A teraz do babci!
A teraz po pieska!
A teraz z pieskiem!
A teraz na majówkę!
A teraz na fotel!
A teraz szczoteczka!
A teraz do łóżeczka!
Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić w niedzielę!
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Po tym zaś poznajemy że go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania. Kto mówi: „znam Go”, a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy.”(1 J 2, 3n)
Moje dziecko!
Możesz wszystko robić na własną rękę! Możesz wychodzić z dziesiątego piętra przez okno a nie przez drzwi. Możesz jeść żyletki zamiast powszedniego chleba. Możesz kroić na plasterki zamiast kiełbasy krakowskiej swoje własne palce. Możesz pić benzynę zamiast górskiej wody. Możesz. Wszystko ci wolno. Po to jednak mówię do ciebie od stworzenia świata, byś sobie krzywdy nie zrobił, bo boli mnie serce, jak moje dzieci marnują swe życie. Dlatego weź mój przepis na niedzielę, aby Twoje życie nie było zakalcem.
STACJA III
NIE CHODZĘ DO KOŚCIOŁA!
(Pan Jezus upada po raz pierwszy pod krzyżem)
Jezu Chryste!
Nie chodzę do kościoła!
Nie jestem na Mszy świętej!
Bo po co?!
Przecież Pan Bóg jest wszędzie!
Przecież duszno w kościele!
Przecież nudne kazania!
Przecież ciągle to samo!
Przecież nie cierpię księży!
Przecież nic mi to nie daje!
Przecież znów jestem w górach!
Przecież byłem u mamy!
Przecież muszę się wyspać!
Przecież goście są w domu!
Przecież dobry film w kinie!
Nie chodzę do kościoła! To mój pierwszy upadek!
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem” (Hbr 10, 25)
Moje dziecko!
Czy można jeździć samochodem bez tankowania? Tak! Z góry. Twoje życie nie będzie zawsze z góry.
Czy można żyć nie jedząc ani nie pijąc? Tak! Jeśli się ma anoreksję. Nie chcę byś biednie wyglądał.
Czy może dziecko kochać Tatę, jeśli nie spotyka się z nim często? Tak! Jeśli tata nie żyje. Przypominam ci, że Ja nadal żyję i jestem w kościele.
Czy można nie pobłądzić w lesie, gdy się nie zna drogi? Można, gdy droga jest jedna. Życie nie jest proste, więc mówię co tydzień, którą drogę wybrać.
Wstań z upadku nie chodzenia do kościoła, bo leżąc jesteś żywym świadkiem nieżywego chrześcijanina.
STACJA IV
NIE BĘDĘ ODWIEDZAŁ RODZINY!
(Pan Jezus spotyka się ze swoja Matką)
Jezu Chryste!
To co, że spotykałeś się z Matką!
To co, że to spotkanie umocniło Ciebie!
Ja w niedzielę nie będę odwiedzał rodziny!
Teraz?
Po tym, co moja matka zrobiła z majątkiem?
Po tym, jak mój ojciec zwymyślał mą żonę?
Po tym, co dziadek nawyprawiał na chrzcinach?
Po tym, co brat zeznał kiedyś w sądzie?
Po tym, jak babcia nagadała na dzieci?
Po tym, co ciotka wyrzuciła córce?
Po tym, co wujek mówił o rodzinie?
Po tym, co szwagier myśli o mej mamie?
Po tym, co teściowa zostawiła w spadku?
Nie będę odwiedzał już mojej rodziny!
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Synu wspomagaj swego ojca w starości, nie zasmucaj go w jego życiu. A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim choć jesteś w pełni sił” (Syr 3, 12-13)
Moje dziecko!
Bez mamy i taty nie mógłbyś powiedzieć ani jednej zgłoski.
Masz życie – to więcej niż 100 mld dolarów.
Twoja rodzina to wielki dar, bo oni pomagali ci wzrastać.
Twoja rodzina to wielkie zadanie, bo jesteś współodpowiedzialny za ich zbawienie, przecież znasz ich lepiej.
Niedziela to czas odwiedzania rodziny.
Nie wstydź się rodziny.
Nie uciekaj od rodziny.
Nie pogardzaj rodziną.
Nie odrzucaj rodziny.
Twoja rodzina, owszem, to czasem także wielki krzyż, ale krzyż, który może będzie dla ciebie biletem do nieba.
STACJA V
NIE BĘDĘ ODWIEDZAŁ CHORYCH!
(Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi)
Jezu Chryste!
Wcale się nie dziwię Szymonowi z Cyreny!
Też by mi się nie chciało!
Przecież był po pracy!
Przecież należał mu się odpoczynek!
Co to za przyjemność pomaganie innym! Jeszcze zbrodniarzom...
Nie chcę w niedziele spełniać uczynków miłosierdzia.
Nie będę odwiedzał chorych w szpitalu.
Nie pójdę na herbatę do łóżka przykutej sąsiadki.
Nie zainteresuję się tymi, którzy pomocy potrzebują.
To ich sprawa. Ja chcę odpocząć. Naprawdę.
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.
Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili.” (Mt 25, 40.45)
Moje dziecko!
Jakże mam pomóc biednemu bez twoich miłosiernych rąk?
Jak mam odwiedzić chorego bez twoich miłosiernych nóg?
Jakże mam pocieszyć strapionego bez twego miłosiernego słowa?
Jak mam podnieść na duchu bez Twojego miłosiernego spojrzenia?
Jak?
Niedziela to czas miłosierdzia względem najbardziej potrzebujących.
Szymonie z Ruczaju!
Wiem, że jesteś zmęczony!
Ale proszę, pomóż mi – mówi do ciebie Chrystus - z serca ludzi potrzebujących bliźniego.
Szymonie z Ruczaju!
Pomóż mi dźwigać krzyż, abyś sam kiedyś nie wołał nadaremno.
STACJA VI
JA TAM WOLĘ LEŻEĆ...
(Św. Weronika ociera twarz Chrystusowi)
Jezu Chryste!
Dziwna ta Weronika.
Pcha się tam, gdzie ciasno. Wymyśla uczynki. Brudzi sobie chustę. Prania sobie dodaje. Czas swój cenny traci. Dziwna ta kobieta zwana Weroniką.
Ja tam wolę leżeć, gdy przyjdzie niedziela.
Telewizor nowy, komputer na raty i łóżko kochane.
Ja tam wolę leżeć, gdy przyjdzie niedziela.
Palce już mnie bolą od twardego pilota.
Oczy się już łzawią od patrzenia na ekran.
Włosy potargane od kłótni o laptop.
Tłuszcz zagościł w bokach, bo miał czas poleżeć.
Weekend znowu przeszedł, bo nie wykorzystany.
To wszystko nic.
I tak wolę leżeć, gdy przyjdzie niedziela.
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Jakże godne ukochania są wszystkie Jego dzieła,
i zaledwie iskierką są te, które poznajemy.
Widok wschodzącego słońca mówi, że jest ono czymś najbardziej godnym podziwu.
Księżyc też świeci zawsze w swojej porze.
Wspaniałość gwiazd jest pięknością nieba.
Istnieje wiele tajemnic jeszcze większych niż te,
widzimy bowiem tylko nieliczne Jego dzieła.” (Syr 42, 23; 43, 2. 6. 9. 32)
Moje dziecko!
Niedziela jest dniem rozwijania swoich zainteresowań.
Bądź Weroniką!
Weź chustę wycieczki za miasto.
Weź chustę wspinaczki po górach.
Weź chustę słuchania leśnego strumyku.
Weź chustę modlitwy w nowym sanktuarium.
Nie bądź gnuśny.
Weź chustę dobrych zainteresowań i otrzyj swą twarz zmęczoną cierpieniem całego tygodnia.
STACJA VII
ROBIĘ ZAKUPY W NIEDZIELĘ...
(Pan Jezus upada po raz drugi pod krzyżem)
Jezu Chryste!
Ja nie leżę nigdy przez całą niedzielę.
Mam lepsze zajęcia.
Otworzyli sklepy. Towary na półkach. Kolorowe sprawy i znowu nowości. Była też promocja a o pieniądz trudno. Nudzi się już w domu, trzeba więc wyskoczyć. Piwo się należy, bo mam długi u kaca. Sąsiedzi też byli a przecież pobożni.
Nie robię nic złego. Czemu się doczepiasz?!
Przecież byłem w kościele. Popołudnie jest dla mnie.
Czemu się doczepiasz?
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi.”
(Kol 3, 1 - 2)
Moje dziecko!
Pozwól innym odpocząć! Przez ciebie muszą sami pracować w niedzielę.
Pomyśl czy naprawdę ten zakup jest konieczny?
Nie bądź jak koń, któremu nigdy siano się nie znudzi.
Zastanów się czy potrafisz jeszcze myśleć o tym, co naprawdę ważne.
Nie uciekaj od myślenia, bo przestaniesz myśleć.
„Człowiek, który żyje, ale się nie zastanawia, podobny jest do bydląt, które giną” – to zapisałem w Biblii.
Wstań z upadku robienia zakupów w niedzielę i choć raz na tydzień popatrz na niebo, bo zapomnisz w ogóle, że ono nad tobą.
STACJA VIII
DO NICZEGO JEST W POLSCE!
(Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty)
Jezu Chryste!
Do niczego jest w Polsce!
Słyszałeś o reformie!
Pewno i w niebie dziwią się rządami.
Bezrobocie wzrasta.
Góra walczy o stołki.
Politycy się dzielą. (Pewno i pieniędzmi.)
Prywata jak za Sasów, albo jeszcze gorzej.
Tragedia w narodzie. I jak tu nie płakać.
Szkoda słów brzydkich rzucać, bo to droga krzyżowa, a o piękne trudno bo to rzeczywistość.
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych”.
(Mt 11, 28-29)
Moje dziecko!
Kościół to przychodnia.
Niedziela to czas przyjęć.
Msza święta i modlitwa to dobra recepcja.
Jeśli płaczesz w domu, jakże mam ci pomóc?
Jeśli narzekasz w pracy, jakże mam ci pomóc?
Jeśli wzdychasz na ulicy, jakże mam ci pomóc?
Jeśli z tym, co trudne nie przychodzisz do Mnie, jakże mam ci pomóc?
Jeśli nie wierzysz, żem jest Wszechmogący, jakże mam ci pomóc?
Wiem, że wiele spraw jest bolesnych w kraju.
Wiem, że ci nieraz naprawdę niełatwo.
Dlatego wołam:
Przyjdź do Mnie!
Powiedz mi o swoich ranach.
Pokaż, w którym miejscu boli cię najbardziej.
Bo są sprawy, które trzeba załatwić ludzkimi rękami,
ale są i takie, które Bóg tylko przemienić potrafi.
STACJA IX
NIEPOTRZEBNIE PRACUJĘ!
(Pan Jezus upada po raz trzeci po krzyżem)
Jezu Chryste!
Co Ty ode mnie chcesz?
Mówiłem ci przecież jak jest ciężko w kraju!
Zwariować można od pogoni za pracą.
Ledwo człowiek coś złapie i już go chcą straszyć.
Szef mi obiecał znowu jakąś marną podwyżkę.
Długo nie pracuję, więc mnie chce wykorzystać.
Mam kilkoro dzieci i standart utrzymać.
Jeszcze nie wiem, co będzie jak mnie choroba złapie.
I ja mam nie pracować w niedzielę?
To co, że to mój kolejny upadek!
Dobrze ci mówić Boże, bo nie masz rodziny, a żeś jest duchowy chleba ci nie trzeba.
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę?”
(Mk 8, 35-37)
Moje dziecko!
Niedziela jest dla ciebie, bo szabat dla człowieka ustanowiony został. To prawda.
Musisz jeść chleb, bo co mówić o niebie, kiedy ziemia piekłem. To prawda.
Są prace, które trzeba wykonać, bo inaczej byśmy wyrządzili krzywdę. To prawda.
Pomyśl jednak.
Czy czasem nie chodzi tobie tylko o większy majątek?
Czy czasem nie chodzi tobie o to, że naprawdę uciekasz od refleksji?
Czy czasem upadek pracy w niedzielę nie jest pójściem nie łatwiznę?
Jeśli jesteś pracodawcą, pomyśl tym bardziej.
Bo nie pieniądz będzie waszym sędzią po śmierci.
STACJA X
NIE CIERPIĘ SPOWIEDZI!
(Pan Jezus z szat obnażony)
Jezu Chryste!
Jeszcze czego!
Nie dość, że nie mogę kupować w niedzielę.
Nie dość, że o pracy raz po raz się wspomina.
Nie dość, że muszę do kościoła się zawlec.
To jeszcze i to?!
To jest za wiele!
Może Ty chciałeś być obnażony!
Może dla Ciebie przyjemne to było!
Ale nie dla mnie!
Rozumiesz?
Nie cierpię mojego obnażenia, które przeżywam u stóp konfesjonału.
Nie będę się spowiadał po każdym grzechu ciężkim.
Musiałbym chodzić do spowiedzi codziennie!
Wystarczy przecież, że jestem w kościele.
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Albowiem w Chrystusie Bóg jednał ze sobą świat, nie poczytując ludziom ich grzechów, nam zaś przekazując słowo jednania. Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy; pojednajcie się z Bogiem!”
(2 Kor 5, 19-20)
Moje dziecko!
Nie lękaj się spowiedzi, bo łaska jest mocą a życie w grzechu wiecznym stanem wojennym.
Nie lękaj się spowiedzi, bo Komunia w grzechu wielkim świętokradztwem, a Msza bez Komunii to posiłek bez posiłku.
Nie lękaj się spowiedzi!
Bo tylko ci, którzy w łasce umrą, żyć będę po śmierci.
Niech niedziela będzie dniem Komunii świętej.
Niech niedziela będzie dniem, w którym nie zamkniesz swego serca przed Moją wizytą.
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.
STACJA XI
MAM JESZCZE INNE NIEDZIELNE GRZESZKI
(Pan Jezus przybity do krzyża)
Jezu Chryste!
Takie drobiazgi?
Co Ty jeszcze ode mnie chcesz żądać w niedzielę?
Nie przychodzę na Mszę 10 minut przed czasem. Bo po co?
Stoję często na polu, nie dlatego że duszno.
Oglądam samochody, bo Kobierzyńska tuż obok. A jeżdżą!
Gapię się na ludzi, bo przystojni i wiosna.
Nie śpiewam pieśni, bo się wstydzę treści.
Nie odpowiadam na wezwania kapłan, bo mnie to nie bawi.
Nie myślę o tym, co do mnie mówisz, bo zanudzasz jak zwykle.
Nie strofuję rozrabiaków, bo sam jestem tchórzem.
Uciekam przed końcem, bo mnie diabli biorą.
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy.”
(Iz 53, 3-5)
Moje dziecko!
Gwoździe, które ranią niemiłosiernie moje ludzkie ciało, to również gwoździe twojej Eucharystii.
Może ciebie to nie obchodzi. Może ty się nudzisz.
A mnie serce boli od twojej niewiary.
A mnie ranią gwoździe twojej bylejakości.
A krew spływa po mnie, boś bardzo daleko.
To nie wszystko jedno, jaka twoja Msza święta.
Jeśli nie przeżywasz mojej męki na krzyżu, to jesteś zbrodniarzem.
Jeśli nie przeżywasz mojej Eucharystii, to jesteś oprawcą.
STACJA XII
ZAMILCZ, BO BÓG UMIERA Z MIŁOŚCI
(Pan Jezus umiera na krzyżu)
Nie mów nic przy tej stacji.
Zamknij usta.
Moje Ciało mówi do ciebie z wysokości krzyża.
Moje Ciało mówi do ciebie z wysokości ołtarza.
Ciało Boga w kapłańskich rękach.
Do każdego dziecka waszego osiedla.
Do tych, którzy w oknach.
Do tych, którzy w kuchni.
Do tych, co w pokoju.
Do tych, którzy przy mnie.
Moje Dziecko!
Choćbyś wyśmiał niedzielę, zniszczył każdy dzień święty,
choćbyś wzgardził Komunią i Słowa nie słuchał,
choćbyś za nic miał wiarę i moje cierpienie,
nie przestanę cię kochać.
Nie zamienią się dłoni me w pięści, bo przybite na zawsze.
Nie zamknie się me serce, bo otwarte na wieki.
Nie pogardzę tobą, bo Cię wykupiłem.
Nie złamię przymierza, bo nie jestem człowiekiem.
Jesteś drogi w moich oczach!
Góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie.
Choćby ojciec Twój i Matka zapomnieli o Tobie, Ja nigdy nie zapomnę.
Moje Dziecko z Ruczaju!
Wróć do mnie!
Wróć do Taty i rzuć mu się na szyję!
Byś własnego życia nie zamienił w piekło...
STACJA XIII
UMARŁEŚ A JA NIE ZMIENIŁEM SIĘ WCALE
(Pan Jezus zdjęty z krzyża)
Jezu Chryste! Umarłeś za mnie.
Kochasz mnie bez granic. Przychodzisz na ołtarz i widzę Cię zawsze.
Ty mówisz do mnie i pragnę Cię słuchać.
Przyjmuję Twe Ciało i jesteś w mym sercu.
Ale nie umiem. Nie potrafię się zmienić.
Świat to nie kościół święty i poprzeczek wiele.
Życie to nie bajka i o grzechy łatwo.
Praca nie leżanka o uczciwość ciężko.
Nic nie daje mi Msza święta, takim sam jest grzesznik.
I śmieją się w pracy, żem słaby choć pobożny.
I wytykają sąsiedzi, że się kłócę, choć modlę.
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was słabych i chorych i wielu też umarło.”
(1 Kor 11, 28-30)
Moje dziecko!
Wróć do Mszy świętej.
Popatrz jeszcze raz na ołtarz.
Jeszcze lepiej przygotuj się do Pańskiej Wieczerzy.
Grzechy odrzuć.
Myśli niepotrzebne pozostaw na zewnątrz.
Razem z kapłanem chciej stać na Golgocie.
A po Mszy bądź dobry, bo spotkałeś Chrystusa.
Bądź po prostu dobry.
By nikt przez ciebie nie odszedł od wiary.
By nikt przez ciebie nie zniechęcił się do Komunii.
Bądź dobry.
Żyj tak niedzielą, aby po twej śmierci miał kto wziąć w swe ramiona twoje martwe ciało.
STACJA XIV
POGRZEBAŁEM NIEDZIELĘ
(Pan Jezus złożony do grobu)
Jezu Chryste!
Nie mogę już dłużej iść drogą krzyżową.
Boli mnie serce od własnego sumienia.
Boli mnie dusza od własnej grzeszności.
Pogrzebałem już dawno chrześcijańską niedzielę.
Pogrzebałem radość Eucharystii, która jest Komunią.
Pogrzebałem Twe słowo, choć takie kojące.
Pogrzebałem Twą miłość, która tak niezmierna.
Wyrzuciłem Cię z życia, choć umarłeś za mnie.
Jezu Chryste! Panie i Zbawco świata! Pogrzebałem już dawno chrześcijańska niedzielę i nie umiem powstać, nie umiem inaczej.
To mówi Pan! Bóg Jedyny! Zbawiciel świata! Nasz Ojciec!
„Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli.
Jeśliby nawet kto zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca -
Jezusa Chrystusa sprawiedliwego.
On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy,
i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata.” (1 J 2, 1- 2)
Moje dziecko!
Uwierz we Mnie.
Nie zniechęcaj się nigdy.
Ja ciebie nie potępiam.
Spróbuj od nowa uczyć się niedzieli.
Nie bój się słabości.
Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości doskonalić się będzie.
Moje dziecko ruczajowskiej ziemi!
Uwierz we Mnie!
W Boga, który cię kocha miłością bez granic.
Uwierz we Mnie!
- a to, co dziś jest grobem,
niedługo będzie paschalnym porankiem.
[post_title] => Droga krzyżowa niedzieli [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1716-droga-krzyzowa-niedzieli [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-02-10 22:54:44 [post_modified_gmt] => 2016-02-10 21:54:44 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/02/10/1716-droga-krzyzowa-niedzieli/ [menu_order] => 2942 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [167] => WP_Post Object ( [ID] => 375 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-02-04 17:51:00 [post_date_gmt] => 2016-02-04 16:51:00 [post_content] => [post_title] => Droga krzyżowa kleryka [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1708-droga-krzyzowa-kleryka [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-02-04 17:51:00 [post_modified_gmt] => 2016-02-04 16:51:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/02/04/1708-droga-krzyzowa-kleryka/ [menu_order] => 2951 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [168] => WP_Post Object ( [ID] => 5390 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-01-23 21:21:34 [post_date_gmt] => 2016-01-23 20:21:34 [post_content] =>23.01.2016
Myślę nie tylko o ostatnich wydarzeniach w Polsce, chociaż niepokoją i bolą pewno wielu. Myślę o kłótniach różnych. Co prowadzi do napięć? Co nas pcha do przepaści czasami bez końca?
1. Zniewolenie władzą
Władza jest dobra. Ale jak wiele rzeczy może również zniewolić. I jak każde zniewolenie najbardziej uwidocznia się dopiero wtedy, jak zabraknie środka zniewalającego. Wiemy, jak się zachowują alkoholicy czy narkomani. Człowiek jest w stanie stracić własną pracę, czy nawet własny dom, ale nie jest w stanie żyć bez nałogu.
Iluż tu księży po przejściu na emeryturę nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Byli wspaniałymi duszpasterzami. Zrobili wiele dla parafii. Ale dopiero pozbawienie ich rządów odkryło, że jedynym motorem ich działania była władza. Nie dobro parafii. Nie służenie Bogu. Władza. Bez niej wszystko traci sens. Nawet Najświętszy Sakrament.
Człowiek zniewolony władzą będzie się kłócił do ostatniej kropli nadziei na odzyskanie rządów, jak alkoholik będzie walczył nawet za cenę łez swoich dzieci choćby o krople denaturatu.
2. Zniewolenie racją
Nie wszyscy mogą rządzić, ale wszyscy mogą mieć racje. To świetnie widać na spotkaniach rodzinnych. Jest taki wujek, taka ciotka, taki ten czy owa, że zawsze musi mieć rację. Jak mu oczy błyszczą, jak udowodni, że się mylisz! Jak się zapieni, jeśli go wyśmiejesz! Jak udaje niewiniątko, gdy jakimś cudem wychodzi, że prawda jest gdzie indziej!
Wydaje się, że racja dla niektórych jest takim samym narkotykiem, jak dla innych władza, bogactwo, czy kariera. I zrobią wszystko - łącznie z koloryzowaniem, kłamstwem czy poniżaniem, żeby tylko mieli to słodkie jak miód poczucie: A widzisz? To ja miałem rację! To ja! To JA!!!
Człowiek zniewolony racją będzie się kłócił dotąd, dopóki nie znajdzie innego motywu, który dałby mu chociaż tyle szczęścia i poczucia spełnienia, co daje mu posiadanie własnej wyższości.
3. Ignorancja
W tym tygodniu zajmowałem się sprawą daty powstania Psalmu 83. Zeszło mi kilkadziesiąt godzin, bo kwestia jest bardzo złożona. Jest wiele hipotez, opinii, artykułów i argumentów. Nie wyobrażam sobie jednak żadnej dyskusji na ten temat bez zagłębienia się w sprawie. Tym bardziej zaskakuje mnie, jak wielu wypowiada się na temat Kościoła, trybunału, konstytucji czy nawet sprawy umywania nóg kobietom w Wielki Czwartek bez gruntownej znajomości danego tematu. Kto z nas wypowiadałby się z taką samą wrzawą na temat równania Schrödingera?
Człowiek ignorant będzie się kłócił a nawet uważał kłótnie za swą misję. To bowiem co jest jego przekonaniem bierze za obiektywną prawdę. A wierząc, że to prawda, robi z siebie wojownika w walce o idee. Ignorancja kończy się dopiero wtedy, kiedy pragnienie wypowiadania ustąpi prymatowi zdobywania wiedzy.
4. Upodobania
Wiedza jednak nie wystarczy. Nieraz ze zdumieniem czytam opinie biblistów, którzy nie zgadzają się absolutnie jeden z drugim i każdy pisze, że jego hipoteza jest oczywista a inni się po prostu nie znają na rzeczy. Myślę. Jak to jest? Obaj są uczeni. Obaj eksperci. Obaj znawcy tematu. Dlaczego nie powiedzą, że nie wiadomo, jaka jest prawda? Albo dlaczego się upierają przy swojej, skoro prawda jest jedna? Często dzieje się tak, bo wielkim graczem na świecie są upodobania.
Tacy jesteśmy. Wyjedziesz na studia. Pójdziesz do nowej pracy. Już po paru dniach a nieraz i godzinach jednych lubisz a inni cię wpieniają. Z jedzeniem sobie poradziliśmy. Nie lubisz. Nie jesz. Z ludźmi nie potrafimy. Zamiast uciekać od tych, których nie lubimy, wchodzimy w dyskusję. I wiadomo jak się kończy.
Człowiek nastawiony negatywnie do drugiego będzie się kłócił bez umiaru i sensu. Nie dlatego, że jest zniewolony, że chce mieć rację albo jest ignorantem. Będzie się kłócił dlatego, że rządzą nim emocje. Iluż rodziców przechodzi to ze swoimi nastolatkami… Choćby mieli racje. Choćby dali swoje życie za nich. I tak będą be. Bo są be.
Emocjonalne przyczyny kłótni uspokajają się albo z dojrzewaniem, albo dzięki jeszcze większym emocjom. Śmierć papieża czy katastrofa w Smoleńsku przypomniała o świecie, który mówi o destrukcyjnych kłótniach jedno: NIE WARTO...
Są jeszcze i inne przyczyny kłótni rodzinnych i zwad narodowych. Swoje robi pieniądz, swoje diabeł, a może i swoje ci, którym zależy na tym, żeby nie było spokoju. Jednak przestaniemy się kłócić dopiero wtedy, gdy przyjdzie wojna, albo jakieś inne mega nieszczęście, jak ludzie zaczną więcej się uczyć, jak odsunie się od władzy uzależnionych od niej, jak będziemy unikać takich, co zawsze mają rację i nie będziemy rozmawiać z tymi i o tych, których nie lubimy. Ale jeśli nie zmieni się nic, pozostanie nam modlitwa o cud, bo są burze, które wbrew jakiejkolwiek logice może w swoim miłosierdziu uspokoić Pan.
[post_title] => Dlaczego się kłócimy? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1648-dlaczego-sie-klocimy [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-01-23 21:21:34 [post_modified_gmt] => 2016-01-23 20:21:34 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/01/23/1648-dlaczego-sie-klocimy/ [menu_order] => 2965 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [169] => WP_Post Object ( [ID] => 5364 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-01-02 12:57:14 [post_date_gmt] => 2016-01-02 11:57:14 [post_content] =>
Każdy proboszcz parafii w ostatni dzień roku, albo i w Nowy Rok, podsumowuje miniony czas, podając przy tym różne statystyki. Czując się w pewnym sensie odpowiedzialny za ludzi, którzy wchodzą na moją stronę, chciałbym podzielić się paroma myślami, żegnając rok 2015.
1. W roku 2015 zostało dodanych około 240 różnych artykułów: kazań, medytacji, konferencji, wierszy, maxi i mini refleksji. Po 5 latach strony jest już ponad 1500 różnego rodzaju tekstów. Tekstów jest dużo. Może nawet za dużo. Potrzeba pracy nad jakością.
2. Google Analytics policzył, że w roku 2015 strona zanotowała 538 tys. odsłon, 190 tys. sesji i 101 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 143 krajów (85,4% Polska; 2,56% USA, 1,67% UK) oraz 3693 miejscowości/powiatów (25% Kraków, 20% Warszawa, 4% Wrocław, 3% Poznań). To jest wzrost rzędu 50-200% (w zależności od kategorii) w porównaniu do roku poprzedzającego. Dziękuję Bogu coraz częściej za Internet, bo przy małym nakładzie pracy można dotrzeć do wielu ludzi.
3. Największą popularnością cieszą się maxirelfeksje. Pierwsza trójka to: „Do księży homoseksualistów”, „Cztery granice WOŚP” „Dlaczego żałuję, że jestem księdzem?” Z jednej strony trochę to zastanawia, bo strona ma za cel przed wszystkim komentować Boże Słowo, z drugiej jednak widać, że jest coś takiego jak łaska czasu, to znaczy, sprawy aktualne, nieraz kontrowersyjne powinny być komentowane na bieżąco. Za parę tygodni może już być za późno albo nie do końca na miejscu. Komentarze wymagają największego nakładu czasu, a że są pisane w ramach hobby, nie będą systematyczne, tylko jak dotychczas okazyjne.
4. Po raz pierwszy w minionym roku otrzymałem wiele negatywnych komentarzy i maili. Prawie wszystkie pochodziły od osób, które mnie osobiście nie znają. To z jednej strony pokazuje, jak ważne jest poznanie człowieka, aby móc go zrozumieć, z drugiej strony rodzi we mnie pytanie o sens publikacji w Internecie. Czy nie lepiej byłoby jednak ograniczyć się do kazań, konferencji i spotkań na żywo? Czy nie lepiej komunikować się we wspólnocie ludzi, w której słowo będzie zawsze osadzone w ciele? Oczywiście wiele osób, które też mnie nie znają osobiście miało odczucia zgoła pozytywne. Czy jednak można narażać na zgorszenie jednych za cenę pożytku drugich? Ktoś powie, że wtedy nie miałoby sensu żadne dziennikarstwo i żadna publicystyka. Sęk w tym jednak, że ja nie jestem dziennikarzem ani publicystą. Jestem przede wszystkim księdzem i cokolwiek pisząc muszę mieć na uwadze przede wszystkim zbawienie człowieka. Każdego. Na razie jednak sprawa ta wymaga dalszego przemyślenia.
5. Jest jeszcze do poprawienia trochę spraw technicznych (m.in. uporządkowanie niektórych artykułów i naprawa problemów z wtyczkami społecznościowymi). Cierpliwości.
Dziękuję wszystkim czytelnikom i słuchaczom. Jesteście dla mnie w pewnym sensie parafią. Modlę się o to, żeby każde nasze spotkanie przybliżało nas do Boga i ludzi, miłości i prawdy. Do wolności. Taki bowiem jest pierwszy i jedyny cel tej strony.
Niech Wam Bóg błogosławi na cały rok 2016!+
[post_title] => Podsumowanie strony za rok 2015 [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1619-podsumowanie-strony-za-rok-2015 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-01-02 12:57:14 [post_modified_gmt] => 2016-01-02 11:57:14 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/01/02/1619-podsumowanie-strony-za-rok-2015/ [menu_order] => 2996 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [170] => WP_Post Object ( [ID] => 5362 [post_author] => 4 [post_date] => 2016-01-01 22:39:59 [post_date_gmt] => 2016-01-01 21:39:59 [post_content] =>
1.01.2016
Rok 2015. Skończył się. Do tysięcy bilansów i wspomnień chcę dołączyć i swoje. Da Bóg, że wymiana myśli pomoże. Albo przynajmniej nie zaszkodzi.
Najpierw trzy myśli smutne.
1. Nie wyrabiam się. To był pierwszy rok, w którym nie odpisałem na wiele maili, nie spotkałem się z tymi, którzy chcieli się spotkać. Nawet nie wyspowiadałem wszystkich, co prosili o spowiedź. Chyba nie wrócą już czasy, w których będę w stanie ogarnąć to wszystko, co chcą inni.
Nie wiem dokładnie, jak sobie radzą ludzie, choć pytam wielu. Wiem, że nawet najlepsza organizacja systemu pracy nie pomoże. Sens miałaby rejonizacja, ale chyba ludzie nie są jeszcze gotowi na to, żeby spowiadać i rozmawiać tylko z parafianami czy tylko z własnymi studentami.
Przyszedł pewno czas na życie, w którym brak odpowiedzi jest odpowiedzią a selekcja spraw i ludzi nie jest brakiem miłości. Na razie to jeszcze boli. I zapewne nie mnie najbardziej. Być może jednak krzyż trzeba wpisać na stałe w relacje nieobecności.
Przepraszam tych, których zabolało z mojego powodu w roku 2015.
2. Druga smutna sprawa to Polska. Zdumiony czytałem wypowiedzi profesorów, księży, publicystów wielkich, prawie autorytetów. Może jak nigdy uświadomiłem sobie, że nie chodzi o prawdę i argumenty, że ani nauka, ani wiara, ani poświęcenie dla innych nie daje żadnych gwarancji intelektualnej uczciwości. Od 6 lat jestem w Polsce. Nie zauważyłem, by ktoś zmienił zdanie. Po co więc dyskusje? Wiadomo, kto jest za kim, kto milczy a kto będzie pluł zawsze w tę samą stronę. Tak ciężko mi znaleźć na polskim horyzoncie jakieś medium, osobę, autorytet, któremu mógłbym zaufać, zaufać, że mu chodzi o prawdę a nie przekonanie, dobro narodu a nie swoje, racje obiektywne a nie obiektywną stronniczość. Byłem naiwny sądząc, że może ludziom jednak zależy na tym, by wiedzieć jak jest. Byłem naiwny myśląc, że warto rozmawiać, szukać argumentów, cierpliwe tłumaczyć i studiować dogłębnie. To był rok, który wykuł we mnie przekonanie, że celem księdza jest nie tyle szukać dróg do nawrócenia człowieka, co dróg, które nauczą żyć z człowiekiem, który się nawrócić nie chce.
3. Najbardziej jednak chyba zabolał mnie pogrzeb abpa Wesołowskiego. Pochodzę z tej samej parafii. Człowieka znałem od lat, więc sprawa bolała od samego początku. I to z różnych powodów. Nawet tak niby drobnych jak brak jasnego stanowiska Watykanu w sprawie (nie)przeniesienia do stanu świeckiego. Ale do dziś nie mogę zrozumieć, dlaczego na pogrzebie nie było żadnego nuncjusza. Pijak pijakowi przyjdzie na pogrzeb, ale nuncjusz grzesznikowi nie przyjedzie. A przecież pracował w dyplomacji watykańskiej kilkadziesiąt lat! Z podziwem słuchałem jak prości ludzie ze wsi mówili: Trzeba iść pomodlić się za niego. Trzeba iść na pogrzeb, bo on tego potrzebuje. No przecież, gdyby mój brat umarł nawet współżyjąc z kozą, to bym przyjechał na pogrzeb. Nie dlatego, że popieram kozy, ale dlatego, że to mój brat. Gdyby moja siostra zabiła dziecko, to bym przyjechał na pogrzeb. Nie dlatego, że jestem mordercą, ale dlatego, że to moja siostra. Czy to tak trudno zrozumieć? Żadna dyplomacja, żadna opinia publiczna i żaden PR nie usprawiedliwia tego, że brat wyrzeka się brata. Chyba, że nie jesteśmy braćmi, tylko kolegami z układu, chyba, że nie jesteśmy Kościołem, tylko korporacją.
Ze spraw najbardziej dobrych, trzy niech staną się publiczne.
1. Bóg. Im trudniej uwierzyć mi ludziom, tym coraz częściej powraca Bóg. Módl się więcej. Medytuj moje Słowo. Świata nie zmienisz. Kościoła nie naprawisz. Nerwów nie uspokoisz. Ty jesteś od tego, żeby być bardziej ze Mną.
Może to jest pokusa ucieczki od tego, co trudne, ale przecież relacja z Bogiem łatwa nie jest. Przecież prościej napisać komentarz o politykach. Zdaje się więc, że powracające pragnienie powrotu do Niego, do głębi, która daje pokój i dystans, to jest to, czego trzeba się trzymać najbardziej. Żadna rozmowa o Kościele i państwie nie ma sensu, jeśli Bóg nie jest bardziej we mnie niż ja jestem.
2. Dystans. Jedna z najlepszych decyzji, jakie podjąłem w życiu, to wyjazd do Rzymu. Nie chodzi nawet o habilitację, choć praca idzie nieźle. Chodzi o dystans. Parę miesięcy od Polski, od Krakowa, od swoich i nie swoich spraw wpuściły tyle światła, że nie mam wątpliwości co do tego, że to dystans jest jednym z najlepszych narzędzi pokoju. Dlatego może Bóg czasem jest tak nie za blisko. Pewno ludzie są różni, ale kto wie, czy każdemu nie zrobiłoby dobrze wyjście ze świata, w którym uważa się za niezastąpionego. I kto wie, czy większość naszych problemów nie bierze się z braku miłości, tylko z braku dystansu.
3. Trzecia radość roku 2015 to parafia. Z roku na rok staję się fanem parafii, tej machiny, która wbrew czasom i ludziom ciągnie Kościół po torach człowieka. Np. rekolekcje, powiedzmy wielkopostne. Przyjeżdża obcy gość. Na nauki chodzi 1-2 tys. ludzi. Tyle samo co przyjdzie na rekolekcje najlepszych kaznodziei Polski. Bo parafia to system. To wspólnota, która szalenie przypomina rodzinę. Charyzmaty gasną, ruchu się zmieniają, media przekształcają a ci jakby nigdy nic: roraty, rekolekcje, Gorzkie Żale, majówki, różańce a przede wszystkim Eucharystia, ta potężna niedzielna i ta w dzień powszedni, w której Pan Jezus zawsze zadba o to, żeby ksiądz nie odprawiał bez ludzi. 10 tys. parafii w Polsce i nie ma takiej, żeby na mszy nie było człowieka. Parafia coraz bardziej przypomina mi dom, rodzinę, w której narzeka się czasem na wszystko, ale do której się wraca, bo to jest po prostu dom.
Blaski i cienie padną pewno i na rok 2016. Nie wiem, czy przeżyję ten rok. Wiem, że chciałbym zbliżyć się w nim do Nieba, a jeśli będzie trzeba, to umrzeć jak wierzący ksiądz.
[post_title] => Trzy bóle i radości roku 2015 [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1617-trzy-bole-i-radosci-roku-2015 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2016-01-01 22:39:59 [post_modified_gmt] => 2016-01-01 21:39:59 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2016/01/01/1617-trzy-bole-i-radosci-roku-2015/ [menu_order] => 2998 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [171] => WP_Post Object ( [ID] => 5358 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-12-31 12:13:48 [post_date_gmt] => 2015-12-31 11:13:48 [post_content] =>W temacie miłosierdzia jedną z najgorszych opinii cieszą się ludzie Starego Testamentu. Często wyobrażamy ich sobie jako barbarzyńców, morderców dzieci i kobiet, wycinających w pień całe miasta i niemiłosiernie stosujących zasadę „oko za oko”. Dlatego przyjrzyjmy się bliżej, jak to było z miłosierdziem u ludzi Pierwszego Przymierza.
Historia pewnego wstawiennictwa
Księga Rodzaju opisuje rozmowę Boga z Abrahamem przed zniszczeniem Sodomy i Gomory (Rdz 18,16-33). Pomimo grzechów, jakich dopuszczali się mieszkańcy, Abraham targuje się o to, by Bóg ich nie zniszczył, jeśli w Sodomie znalazłaby się pewna liczba ludzi sprawiedliwych. Bóg nie zniszczyłby miasta ze względu na 50 sprawiedliwych, nie zniszczyłby również, gdyby w mieście znalazło się 45, 40, 30, 20, a nawet tylko 10 sprawiedliwych. Na liczbie 10 rozmowa Abrahama z Bogiem się kończy, po czym następuje opis zniszczenia Sodomy i Gomory (Rdz 19). Abraham wstawiał się za ludźmi Sodomy. To był jego czyn miłosierdzia. Bóg ustępował. To było Jego miłosierdzie. Ale w pewnym momencie doszli do jakiejś granicy, granicy, którą symbolicznie można nazwać „liczbą 10”, granicy, która nie wiadomo dlaczego nie zostaje przekroczona, ale która jest bardzo dobrą ilustracją idei miłosierdzia w Starym Testamencie, również tego ludzkiego wymiaru miłosierdzia. Na „osi” Starego Testamentu jest wiele miejsca na miłosierdzie międzyludzkie, i jest też pewna nieprzekraczalna granica czynów niemiłosiernych.
O tym, co nie było miłosierne między ludźmi, nie chcę pisać. To wszystko można znaleźć na kartach Pisma Świętego. W tej części rozważań zajmę się tylko obszarem miłosierdzia.
Czyny miłosierdzia
Miłosierdzie międzyludzkie obecne w Starym Testamencie przejawia się przede wszystkim w konkretnych uczynkach dokonanych przez poszczególne postaci.
Czynem miłosierdzia jest postawa Ezawa, który pomimo utraty pierworództwa i błogosławieństwa, nie wyrządza krzywdy Jakubowi powracającemu z całą rodziną i dobytkiem do Kanaanu (Rdz 32-33). Miłosierny jest Józef egipski, który nie karze swoich braci za próbę bratobójstwa i sprzedanie go do Egiptu (Rdz 37. 42-45); Mojżesz, kiedy się wstawia za swoim ludem (Wj 32, 7-14; Lb 21, 7; Ps 106, 23); Dawid, który chociaż ma sposobność zabicia prześladującego go króla Saula (1 Sm 24. 26), nie odważa się wymierzyć po ludzku sprawiedliwości. Po śmierci Saula i syna jego Jonatana nawet zabezpiecza byt materialny rodzinie zmarłych (2 Sm 9). Ten sam Dawid opłakuje śmierć swego syna Absaloma, mimo iż ten zbuntował się przeciw swemu ojcu i pozbawił go królowania (2 Sm 15-19). Miłosierdzie okazuje prorok Eliasz, kiedy daje się ubłagać prośbie trzeciego pięćdziesiątnika wysłanego przez króla Achaba (2 Krl 1, 13-14). Miłosierny jest Szymon Machabejczyk, kiedy zaprzestaje walki przeciw mieszkańcom Gezer, po tym jak ci błagają go: „Postępuj z nami nie według naszych nieprawości, ale według swojego miłosierdzia!” (1 Mch 13, 46). Czynem miłosierdzia jest wstawiennictwo Estery za swoim ludem u króla Aswerusa, wstawiennictwo, za które mogła zapłacić życiem (Est 4-5). Miłosierny jest Tobiasz, który mówi o sobie: „Dawałem mój chleb głodnym i ubranie nagim. A jeśli widziałem zwłoki któregoś z moich rodaków wyrzucone poza mury Niniwy, grzebałem je” (Tb 1, 17). O swoich czynach miłosierdzia wspomina również cierpiący Hiob: „Bo ratowałem biednego przed możnym, sierotę, co nie miał pomocy. Nędzarze składali mi dzięki i serce wdowy radowałem. (...) Niewidomemu byłem oczami, chromemu służyłem za nogi. Dla biednych stałem się ojcem, pomagałem w sporze i nieznajomemu” (Hb 29, 12-13. 15-16).
Człowiek Starego Testamentu jest człowiekiem konkretnym. Wie, że miłosierdzie nie może kończyć sią na mówieniu.
Wezwanie do miłosierdzia
Oprócz przykładów miłosierdzia, spotykamy w Starym Testamencie również wiele wezwań do bycia miłosiernym wobec innych, a czasem nawet wobec obcych i wrogów: by nie gnębić cudzoziemców, wdów i sierot (Wj 22,20-21), nie żądać odsetek od pieniędzy pożyczonych ubogiemu (Wj 22,24), oddać przed zachodem słońca płaszcz zabrany w zastaw (Wj 22,25-26a), przyjść z pomocą zabłąkanemu wołu i osłu, nawet gdyby to były zwierzęta wroga (Pwt 22,1-4; Wj 23,4-5), zostawić w czasie żniw coś na polu dla ubogich i sierot (Pwt 24,19-21), dawać jałmużnę (Tb 4,5-8), udzielać chleb głodnym i szaty nagim (Tb 4,16), kłaść chleby na grobach sprawiedliwych (Tb 4,17), pomóc, jeśli można, natychmiast (Prz 3,28).
Niektóre wezwania są tak mocne, że do dziś poruszają serca ludzkie, bo nie straciły ani grama na aktualności:
„Kto uszy zatyka na krzyk ubogiego, sam będzie wołał bez skutku”. (Prz 21, 13)
„Wydawajcie wyroki sprawiedliwe, okazujcie sobie wzajemnie miłość i miłosierdzie. Nie krzywdźcie wdowy i sieroty, cudzoziemca i biednego! Nie żywcie w sercach waszych złości względem bliźniego!”. (Za 7, 9-10)
„Synu, nie odmawiaj biedakowi rzeczy niezbędnych do życia i oczu potrzebującego nie męcz zwlekaniem! Nie dręcz duszy głodnego i nie pobudzaj do gniewu człowieka w jego niedostatku! Serca rozgniewanego w większy zamęt nie wprowadzaj i nie zwlekaj z datkiem dla potrzebującego! Nie odpychaj żebrzącego w strapieniu, a od ubogiego nie odwracaj swej twarzy! Nie odwracaj oka od proszącego i nie dawaj człowiekowi sposobności, aby cię przeklinał”. (Syr 4, 1-5)
Owoce miłosierdzia
Stary Testament nie tylko wzywa do miłosierdzia międzyludzkiego, ale również obiecuje wymierną korzyść takiego postępowania. Klasycznym tekstem wydają się w tym względzie słowa proroka Izajasza:
„Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków. Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza i szybko rozkwitnie twe zdrowie. Sprawiedliwość twoja poprzedzać cię będzie, chwała Pańska iść będzie za tobą. Wtedy zawołasz, a Pan odpowie, wezwiesz pomocy, a On rzeknie: „Oto jestem!” Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem. Pan cię zawsze prowadzić będzie, nasyci duszę twoją na pustkowiach. Odmłodzi twoje kości, tak że będziesz jak zroszony ogród i jak źródło wody, co się nie wyczerpie” (Iz 58, 6-11).
Inne „korzyści” z czynienia miłosierdzia podawane są przy okazji wzywania do czynnej miłości bliźniego. Tak oto miłosierdzie gładzi grzechy (Syr 3, 14), przynosi błogosławieństwo (Syr 7, 32), miłość innych (Syr 7, 35), powodzenie (Ps 112, 5) czy pomyślność (Dn 4, 24).
Zatem człowiek starotestamentalny jest człowiekiem, który wie, co to jest miłosierdzie, jest wzywany do niego, wie, że trzeba je okazywać zwłaszcza ubogim i sierotom, zna jego pozytywne efekty i daje od czasu do czasu przykład miłosiernego postępowania.
Nadzieja na miłosierdzie nieograniczone
Na koniec wróćmy do wstawiennictwa pierwszego Patriarchy za ludźmi Sodomy. Tak jak w targowaniu się Abrahama z Bogiem dochodzi się do pewnej granicy, która nie zostaje przekroczona, tak wydaje się, że miłosierdzie międzyludzkie nie jest w stanie przeskoczyć pewnego pułapu w mentalności człowieka Pierwszego Przymierza. Są takie sytuacje, w których nawet najbliżsi nie mogą liczyć na miłosierdzie, a ci, którzy wydają się być w jednej sytuacji zaskakująco miłosierni, w innych nie okazują żadnej litości. Czy jest jakaś nadzieja na przekroczenie tej granicy i na miłosierdzie nieograniczone? Dlaczego rozmowa Abrahama z Bogiem kończy się na liczbie 10 sprawiedliwych? Dlaczego Abraham nie próbuje ocalić miasta ze względu na 5 sprawiedliwych? Dlaczego nie odważa się prosić o ocalenie ze względu na choćby jednego sprawiedliwego, swego bratanka Lota? Abrahamowi, człowiekowi Starego Testamentu, nie mieściło się zapewne w głowie, że Bóg mógłby być tak miłosierny. Przy jego koncepcji Boga jako sprawiedliwego sędziego trudno mu było „wytargować” coś więcej. I właśnie to jego rozumienie Boga nie pozwoliło mu walczyć o człowieka aż do końca. Wszyscy jego przyjaciele z ksiąg Starego Testamentu stali przed tym samym dylematem. Przeczuwali, że Bóg jest bardziej miłosierny niż człowiek (2 Sm 24,14), ale nie mogli pojąć, że Bóg może być miłosierny bezgranicznie. A skoro Bogu postawili granicę miłosierdzia, nie mogło zabraknąć tych granic w relacjach międzyludzkich. Dopiero przyjście Jezusa Chrystusa, który objawił światu miłosierne oblicze Boga Ojca, obaliło wszelkie granice, jakie człowiek starotestamentalny stawiał Bożemu i ludzkiemu miłosierdziu. Gdyby Abraham dostrzegł w Bogu tajemnicę ukrzyżowanego Syna, wiedziałby, że dla ocalenia nie tylko Sodomy, ale i całego świata, wystarczy życie jednego sprawiedliwego, Jezusa Chrystusa. A wtedy zapewne i on byłby sam miłosierny dla Sodomy aż do ostatniego jej mieszkańca.
[post_title] => Miłosierdzie ludzkie w ST (ŚDM-3) [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1613-milosierdzie-ludzkie-w-st-sdm3 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-12-31 12:13:48 [post_modified_gmt] => 2015-12-31 11:13:48 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/12/31/1613-milosierdzie-ludzkie-w-st-sdm3/ [menu_order] => 3001 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [172] => WP_Post Object ( [ID] => 5347 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-11-20 16:39:57 [post_date_gmt] => 2015-11-20 15:39:57 [post_content] =>20.11.2015
W pierwszej refleksji zadaliśmy pytanie „Co to jest miłosierdzie?” i powiedzieliśmy, że miłosierdzie to najlepsza reakcja na szeroko rozumianą nędzę człowieka. To najlepsze lekarstwo, jakie wymyślił Pan Bóg. Nie jest ono bowiem ani ucieczką od biednego, ani jego zniszczeniem, ale daje drugiemu to, czego mu najbardziej było brak, a co było przyczyną ubóstwa, zła i grzechu.
W drugiej przyjrzymy się miłosierdziu Boga w Starym Testamencie, bo ta część Biblii bardzo często kojarzy się z Bogiem, który miłosierny nie jest.
1. Bóg po prostu jest miłosierny
Miłosierny Bóg - On taki po prostu jest. Księga Wyjścia opisuje Pana przybywającego na spotkanie z Mojżeszem na górze Synaj:
Przeszedł Pan przed jego oczyma i wołał: «Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność (Wj 34,6)
Pierwszą cechą, właściwością, charakterem czy przymiotem Boga jest miłosierdzie. Słowa te są o tyle ważne, że wypowiedział je sam Pan Bóg. Wypowiedział je przychodząc na spotkanie z Mojżeszem tak, jakby przedstawiał samego siebie, tak, jakby chciał, żeby po tym rozpoznał Go Mojżesz i jego lud. Mógł powiedzieć: „Jahwe, Jahwe, Bóg sprawiedliwy i konsekwentny”, albo „Jahwe, Jahwe, Bóg straszny i przerażający”. Nie. Pierwsze słowo, które Bóg mówi o sobie i to kontekście niewierności swojego ludu, to „jestem miłosierny”.
Jakże inaczej w porównaniu z tą sceną wyglądają słowa modlitwy kapłanów z Księgi Machabejskiej: „Panie, Panie Boże, Stwórco wszystkiego, straszliwy i mocny, sprawiedliwy i miłosierny” (2 Mch 1,24). Tam, co prawda mówi się o miłosierdziu Boga, ale najpierw mówi się o tym, że Bóg jest straszny. Słowa te jednak nie wypowiada o sobie Pan Bóg, ale o Bogu mówią tak ludzie. Bóg w Starym Testamencie chce powiedzieć o sobie: przede wszystkim jestem miłosierny.
Tak o Bogu mówią też inni. Tak mówi Mojżesz:
Bogiem miłosiernym jest Pan, Bóg wasz, nie opuści was, nie zgładzi i nie zapomni o przymierzu, które poprzysiągł waszym przodkom (Pwt 4,31).
Tak mówi Nehemiasz:
Tyś Bogiem łaskawym i miłosiernym (Ne 9,31)
Tak modli się Sara:
Błogosławiony jesteś, miłosierny Boże (Tb 3,11)
Tak wielokrotnie woła psalmista:
Ty, Panie, jesteś Bogiem miłosiernym i łaskawym,
nieskorym do gniewu, bardzo łagodnym i wiernym. (Ps 86,15)
Miłosierny jest Pan i łaskawy, nieskory do gniewu i bardzo łagodny. (Ps 103,8)
Nawet prorok Jonasz, chociaż nie może pojąć miłosierdzia Bożego, powie uczciwie:
Dlatego postanowiłem uciec do Tarszisz, bo wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą. (Jon 4,2)
A więc Bóg Starego Testamentu po prostu jest miłosierny. Co więcej, nie tylko jest, ale taki musi być, o czym mówi przez proroka Jeremiasza:
Czy Efraim nie jest dla Mnie drogim synem lub wybranym dzieckiem? Ilekroć bowiem się zwracam przeciw niemu, nieustannie go wspominam. Dlatego się skłaniają ku niemu moje wnętrzności; muszę mu okazać miłosierdzie! - wyrocznia Pana. (Jr 31,20).
2. W jaki sposób Bóg jest miłosierny?
Skoro Bóg jest miłosierny i skoro miłosierdzie jest najlepszą reakcją na szeroko rozumianą biedę człowieka, zobaczmy parę przykładów jak w Starym Testamencie Bóg reaguje na ludzką biedę.
Kiedy Józef, syn Jakuba, znalazł się w więzieniu, Bóg zjednał mu naczelnika więzienia (por. Rdz 39,21).
Kiedy Izraelici znajdowali się w Egipcie, Bóg w swoim miłosierdziu wyprowadził ich z niewoli, nie opuścił na pustyni i wprowadził do Ziemi Obiecanej (por. Ne 9,19-21)
Kiedy zaraza dotknęła wielu ludzi w Izraelu za grzechy króla Dawida, miłosierdziem nazwane jest zakończenie kary Bożej (por. 2 Sm 24,25)
Kiedy naród został uprowadzony do niewoli z powodu swoich grzechów, albo był dręczony przez swoich wrogów, Bóg ich nie opuścił, nie wytępił, zsyłał im wybawicieli, co widoczne jest zwłaszcza w Księdze Sędziów, w historii walk z sąsiadującymi ludami czy w powrocie z niewoli babilońskiej (por. Jdt 7,30; Ne 9,27.30-31; Syr 48,20).
Miłosierdzie Bóg okazał Sarze - Tobiasz nie umarł tak, jak jej poprzedni mężowie.
Miłosierdziem nazywane jest często odpuszczenie grzechów (por. Ps 51,3; Syr 2,11; Mi 7,18-19)
Najpiękniejszy hymn wysławiający miłosierdzie Boga to Ps 136. Każdy werset kończy się słowami „bo Jego łaska na wieki” (26 razy!). Różnie tłumaczą hebrajskie słowa chesed. Jednak Wulgata, starożytne i czcigodne łacińskie tłumaczenie Kościoła, powtarza za każdym razem „quoniam in aeternum misericordia eius”.
Nawet ten krótki zestaw przykładów pokazuje, że Bóg reaguje zarówno na biedę pojedynczych ludzi jak i całego narodu. I choćby dotychczasowe doświadczenia życiowe były tak ciężkie, jak dramat myślącej o samobójstwie Sary, nie można stracić wiary w to, że miłosierdzie Boga nie jest w stanie doścignąć każdej nędzy człowieka.
3. Granice Boskiego miłosierdzia
Czy jednak miłosierdzie Boga jest nieograniczone? Jak rozumieć potop, zniszczenie Sodomy i Gomory, wybijanie dzieci i kobiet w imię Pana Boga? Jak rozumieć zwłaszcza słowa, które mówi sam Pan Bóg?:
To mówi Pan: Oto napełnię pijaństwem wszystkich mieszkańców tego kraju, królów zasiadających na tronie Dawida, kapłanów, proroków oraz wszystkich mieszkańców Jerozolimy i porozbijam ich jednych o drugich, ojców wraz z synami - wyrocznia Pana - bezwzględnie, bez litości i bez miłosierdzia wyniszczę ich. (Jr 13,13-14)
To mówi Pan: Nie wchodź do domu żałoby, nie chodź opłakiwać i żałować ich, bo zawiesiłem swoją przychylność dla tego narodu - wyrocznia Pana - cofnąłem łaskę i miłosierdzie. (Jr 16,5)
Parę zasad, która musimy poznać w związku z trudnościami z miłosierdziem Boga w Starym Testamencie:
a) miłosierdzie Boga nie działa jak automat. Stąd mówi Tobiasz: „Nawróćcie się, grzesznicy, i postępujcie przed Nim sprawiedliwie, kto wie, może sobie w was upodoba i okaże wam miłosierdzie?” (Tb 13,8);
b) aby Bóg okazał miłosierdzie, muszą być spełnione pewne warunki: mieszkańcy Niniwy poszczą, Tobiasz i Sara modlą się do Boga, naród musi znieść parę lat niewoli;
c) to co dla nas wydaje się być karą, niemiłosierdziem, niepotrzebnym trudem czy formalnością, dla ludzi Starego Testamentu jest lekarstwem, które sprowadza uzdrawiającą moc Bożego miłosierdzia. Ono przychodzi najczęściej przez post, modlitwę i odbycie pewnej kary, której celem nigdy nie jest zniszczenie człowieka ani narodu, ale zawsze jego nawrócenie;
d) wymaganie od ludzi współpracy z Bogiem w celu otrzymania miłosierdzia jest wyrazem wielkiego zaufania człowiekowi i najlepszym sposobem wyciągnięcia człowieka z biedy. Tylko wtedy, kiedy człowiek poświęci coś z siebie, aby być wolny, jego wyzwolenie będzie skuteczne i trwałe. Nawet najlepszy dentysta nie pomoże człowiekowi, jeśli ten nie zechce otworzyć swoich ust;
e) Stary Testament to nie ostatnie słowo Boga. O wielu sprawach, również o miłosierdziu Boga, mówią na jego kartach ludzie w sposób niedoskonały. Dlatego każdą trudność trzeba konsultować z Jezusem. I On powie na przykład, że Pan Bóg nie zabija ani nie nakazuje zabijać ludzi. Bóg prędzej pozwoli na śmierć swojego Jednorodzonego Syna, niż zabije zabójców swego Syna.
Dobrze by było, gdybyśmy zapamiętali z tej refleksji, że Bóg Starego Testamentu jest przede wszystkim miłosierny. Jego miłosierdzie nie zna beznadziejnych sytuacji. A jeśli zwleka On z miłosierdziem, albo sprawa wrażenie, że jest niemiłosierny, to tylko dlatego, że to jest konieczny etap w procesie wyprowadzania człowieka z nędzy, etap, który ma pomóc człowiekowi między innymi zastanowić się, czy on ze swej biedy chce wyjść naprawdę, czy tylko chce, żeby jego biedy nie nazywać biedą.
------
Boże, Ojcze miłosierny,
który objawiłeś swoją miłość
w Twoim Synu Jezusie Chrystusie,
i wylałeś ją na nas w Duchu Świętym, Pocieszycielu,
Tobie zawierzamy dziś losy świata i każdego człowieka.
Pochyl się nad nami grzesznymi,
ulecz naszą słabość,
przezwycięż wszelkie zło,
pozwól wszystkim mieszkańcom ziemi
doświadczyć Twojego miłosierdzia,
aby w Tobie, trójjedyny Boże,
zawsze odnajdywali źródło nadziei.
Ojcze przedwieczny,
dla bolesnej męki i zmartwychwstania Twojego Syna,
miej miłosierdzie dla nas i całego świata!
Amen.
Jan Paweł II, Kraków-Łagiewniki, 17.08.2002
13.11.2015
Słuchałem przemówienia ks. Jacka Międlara. Dwa razy. Dwa razy przeczytałem też komentarz Szymona Hołowni. I oba budzą mój opór.
Nie mogę strawić krzyku ks. Jacka. Czuję, jakby kogoś chciano przejechać co najmniej walcem. Rażą mnie słowa „lewacto” i to, co nazywa się smakiem, melodią, powietrzem, w którym coś wisi. Sumienie mi woła: „To nie tak! To nie jest Ewangelia!” Ale myślę wtedy, ileż razy tak samo się czułem czytając Wyborczą, Tygodnik, słuchając Radio Maryja czy nawet niektórych biskupów. Może to tylko moja reakcja na flaczki, których nie cierpię, nawet gdy inni wychwalają repetą? Może to tylko forma? W końcu to był wiec. To młody ksiądz. To słuchacze, którym gładkie słowa nic nie mówią. Przypominam sobie dzieciństwo i dobrych górali, co siarczyście klęli i myślę, że może tak to już jest. Jedni mówią „życie nie ma sensu”. Inni „wszystko jest do dupy”. Treść ta sama, forma inna. I skoro ks. Kaczkowski mówi, że na Woodstocku widział wiele dobra, to czemu by nie zobaczyć go na marszu? Czemu nie w tym kazaniu? Wypisałem więc sobie większość haseł. Przeczytałem raz jeszcze. Do większości nie miałem zastrzeżeń. Było o głoszeniu Chrystusa i tym, że to On jest w centrum, gotowości na prześladowania, o tym, że nie chcą walczyć mieczem nienawiści, ale miłości i prawdy, o budowaniu Kościoła i Polski. O tym, że nie boją się pokojowych nastawionych muzułmanów, ale islamskiej agresji. Pozostał niesmak co do słowa „lewactwo” i niepokój o wyrażenie „Wielka Katolicka Polska”. Ale to drugie nie powinno razić. Bo o co chodzi ostatecznie w nowej ewangelizacji? Czy nie chcemy, by wszyscy uwierzyli w Chrystusa i by cały świat zaśpiewał, że „Jezus jest Panem?” Czy pragnienie, by wszyscy byli katolikami w Polsce jest złe i agresywne wobec niekatolików? Parafrazując złośliwie Szymona Hołownię, mógłby ktoś napisać o niejednej ewangelizacyjnej akcji: „Gdyby czytali Biblię, wiedzieliby pewnie, że zamiast krzyczeć z nawiedzonymi na marszach, że tylko Jezus jest Panem, i że najłatwiej spotkać Go w Kościele, powinni dziś (a nie jutro) oddać swoje życie za prostytutki, „pedałów”, „tęczową hołotę”, „lewacką zarazę” oraz „ciapatych”, których Kościół zawsze uważał za grzeszników.
Przesłuchałem wystąpienie po raz trzeci. To nie moja bajka. Jeśli Bóg mu każe tak krzyczeć, niech krzyczy. Mnie Bóg ani tak krzyczeć nie pozwala, ani pożytku ze słuchania nie przynosi. Ostatecznie i tak owoce będą zawsze najlepszym komentatorem. A na owoce poczekać się po prostu musi.
Z Szymonem Hołownią jest łatwiej. Bo go bardziej znam. I trochę jego owoców. I lubię. Ale czytając jego komentarz, coś burzy się we mnie, a rozum mi mówi: „To nie tak! To nie jest Ewangelia!” Forma jest dla mnie zjadliwsza. Ale znowu drażnią mnie hasła typu „kibole”, nacjonalista”, „nie czytali Ewangelii” i sugerowanie, że ci co przywołują zasadę ordo caritatis są ksenofobami. Drażnią też emocje, ale ich jest mniej i skoro próbowałem zrozumieć krzyki, to czemu nie zrozumieć emocji? Nawet jeśli przypisują księdzu Jackowi to, czego chyba nie robił. Hołownia notuje: „Zamiast krzyczeć z kibolami na marszach …. Chcemy kotleta a nie Mahometa!” Tylko czy ksiądz Jacek tak krzyczał? "Ale szedł w marszu z tymi, co krzyczeli." Tak? Ks. kardynał Macharski prawie 20 lat temu szedł w marszu z transparentem „Nie przebaczymy”. Bo zabili studenta.
Idźmy jednak do treści, bo to ona najbardziej niepokoi.
To nie prawda, że nie ma w Ewangelii zasady, że „najpierw trzeba kochać i pomagać najbliższym”.
Jezus został posłany tylko do owiec z domu Izraela i wszyscy pamiętamy problemy Syrofenicjanki. Kościół apostolski pomagał wiele, zbierał składki, ale przede wszystkim dla swoich. Bez ordo caritatis, jaki sens miałby słowa „najpierw dla Żyda, potem dla Greka” (Rz 2,10)? Jaki sens miałaby cała historia zbawienia, wybranie narodu a potem dwunastu? Jaki sens miałaby rodzina, skoro i tak nie należałaby się im większa miłość i większa pomoc? To przecież o wierzących pisze św. Paweł: „A zatem, dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a zwłaszcza naszym braciom w wierze”. (Ga 6,10). To do wierzących św. Paweł mówi: „A jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego.” (1 Tym 5,8).
Nie rozumiem rozdzielania kochania od pomagania. Czy jest taki rozdział w Ewangelii? Czy na pewno myślał o takim rozdziale św. Tomasz? Przecież nie ma miłości bez pomagania. Jaki sens miałaby przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, gdybyśmy postawili tezę, że chodziło tylko o zasadę pomocy, ale nie miłości (czy na odwrót)?
Nie zgodzę się też z definicją bliźniego, bo w Ewangelii bliźni to jest bliźni a nie cudzoziemiec i heretyk. A bliźni to jest ten, kto jest blisko, i może to być (a nie jest) każdy, i cudzoziemiec, i heretyk, czego nie chcieli uznawać niektórzy Żydzi w czasach Jezusa. Jezus nie powiedział „miłujcie wszystkich” „ale miłuj bliźniego”, bo człowiek nie może kochać wszystkich, no chyba że uznamy, że miłością jest również lubienie Aborygenów, których się nie spotkało w życiu. Ale nie o takiej miłości mówi Ewangelia.
Parafrazując Szymona napisałbym:
Co to znaczy: kochaj? Sorry, ale będzie bolało. Otóż to znaczy: bądź gotów wyrzec się wszystkiego, z ziemią, kasą, poczuciem wspólnoty, bezpieczeństwem, dobrobytem i życiem włącznie, dla twoich pijących sąsiadów, dla nacjonalistów z tego samego osiedla, dla kiboli z tego samego tramwaju, dla bezrobotnych co krzyczą „Polska dla Polaków”, dla dzieci głodujących w twoim mieście, dziś a nie jutro (bo cała reszta, w tym mówienie o pomaganiu tym, których jeszcze nie ma w Polsce, to jest pitu pitu a nie żadna miłość).
Ale tak nie napiszę, bo wiem, że są różne osobiste charyzmaty w Kościele, co każą zostawić dom i jechać na misje, bo nie chcę być jak Judasz, co żałował flakoniku nardowego olejku, tłumacząc, że tyle kasy lepiej dać na biednych, bo nie chcę wpaść w absurd, który każe rodzicom dawać dzieciom w Polsce tylko chleb z masłem, dlatego że dzieci w Erytrei umierają z głodu. W takiej perspektywie to nawet Papież Franciszek byłby hipokrytą wydającym tysiące na swoje utrzymanie przy wielkiej skali nędzy głodu w świecie, nie mówiąc już o tych biedakach spod bram Watykanu. I w tej perspektywie, Samarytanin powinien powiedzieć: Nie pomogę Ci pomóc pobity człowieku, bo rząd w Samarii postanowił właśnie, że mamy przyjąć 12 tysięcy Asyryjczyków a wśród nich jest wielu umierających, a Ty jesteś tylko „na pół żywy”.
Jeśli na mojej drodze napotkam potrzebującego uchodźcę, to moim obowiązkiem jest mu pomóc na tyle ile mogę, bez względu na rasę, religię i Unię, ale jeśli wzywam do pomocy emigrantom ekonomicznym nieobecnym w kraju, zaniedbując potrzeby żyjących w nędzy rodaków, to nie jestem żadnym chrześcijaninem, tylko zwyczajnym antypolonusem.
Na koniec o pięciu rodzajach nacjonalizmu:
a) co robi krzywdę innym narodom – taki trzeba potępiać,
b) co robi krzywdę obcokrajowcom we własnym kraju – taki trzeba potępiać,
c) co nie chce przyjąć obcych do swojego kraju – nad takim trzeba się zastanowić,
d) co przyjmuje tylu obcokrajowców, ilu każą im obcokrajowcy – taki jest syndromem braku niepodległości,
e) co uważa, że każdy ma prawo przyjeżdżać do naszego kraju bez względu na wszystko - taki nie istnieje.
W Polsce nie chodzi o punkty „a”, „b” i „e”. Jeśli na Marszu Niepodległości będzie chodziło o to, żeby wyrzucić obcokrajowców z Polski jak Żydów w 1968, czy im robić w Polsce krzywdę, to sam się tam chętnie wybiorę, żaby nawet za cenę pobicia wzywać do nie mieszania Ewangelii z nienawiścią. Ale w Polsce chodzi o spór między punktem „c” i „d”. Im więcej będzie naciskania na wersję „d”, tym większą siłę będzie pokazywać wersja „c”. Nie dlatego, że jesteśmy ksenofobami, ale dlatego, że nie cierpimy, jak się nam cokolwiek narzuca. I paradoksalnie to nie nacjonaliści Polscy, ale nieudolne rządy Unii w tej materii są pierwszą przyczyną takich a nie innych okrzyków. I paradoksalnie ten opór, to może jest jeden z nielicznych dowodów na to, że Polacy są na wskroś przepojeni Ewangelią Wolności. Ewangelia bowiem nigdy nikogo nie zmusza do miłości. Bo miłość bez wolności jest tylko rodzajem zniewolenia.
[post_title] => Polska dla Polaków? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1586-polska-dla-polakow [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-11-13 16:37:41 [post_modified_gmt] => 2015-11-13 15:37:41 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/11/13/1586-polska-dla-polakow/ [menu_order] => 3026 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [174] => WP_Post Object ( [ID] => 5339 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-10-31 20:01:27 [post_date_gmt] => 2015-10-31 19:01:27 [post_content] =>31.10.2015
Tekst napisałem dwa lata temu jako komentarz do dyskusji na FB. Publikuję go również tutaj dodając to, co powiedziałem trzy lata temu na Interia.pl.. Temat bowiem ciągle wraca. Sześć myśli:
1. Nie pisałem monografii na temat pochodzenia Halloween, ale wystarczy przejrzeć wikipedię w jęz. ang. albo odnośne hasło w Encyclopaedia Brittannica, żeby się zorientować, że sprawa nie jest taka prosta. Ludzie studia poświęcili, żeby zbadać pochodzenie święta i nie znaleźli, stąd dziwię się tym, co wszystko wiedzą. Britannica pisze nawet "As the eve of All Saints’ Day, it is a religious holiday among some Christians."
2. Po drugie, nawet gdyby pochodzenie jakiegoś święta było pogańskie, to jakiego pochodzenia jest krzyż?! Dlaczego zatem Jezus nie powiedział: "Ja mogę umrzeć za ludzi, ale nie wezmę do ręki krzyża, bo to znak zła i pogaństwa i nie chcę, żeby ludzie sobie pomyśleli źle o mnie..."? Samo pochodzenie nie jest argumentem ani za ani przeciw. Niektóre święta chrześcijańskie "ochrzciły"/"zaadaptowały" pogańskie święta i nikt nie robi z tym problemów.
3. Czy naprawdę nie daje do myślenia to, co mówi się o tym w USA? Czy nie macie znajomych, którzy by opowiedzieli, jak się tam bawią? Nie rozumiem jak w świecie Internetu można nie widzieć tego, że istnieją ludzie, wspólnoty kościelne, biskupi, księża, którzy naprawdę są w jedności z Rzymem i z Panem Bogiem a nie mają żadnych problemów z tym świętem?
4. Halloween może być niebezpieczny - nie można ignorować opinii wielu ludzi Kościoła. Ale co innego jest widzenie niebezpieczeństwa w święcie a co innego atak na święto. Przecież wszyscy wiemy, ile zła robi pieniądz i ile w nim diabła, ale to nie powód, żeby pracować za darmo! Alkoholizm nie jest żadnym dowodem na to, że alkohol jest zły! Twierdzenie, że zło istnieje w materii jest mega heretyckie, bo to jest czysty dualizm a nie wiara w to, że jest jeden Bóg i wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre [również dynia]. Jeśli ktoś nie umie rozróżniać złego używania rzeczy od samych rzeczy, to powinien całe życie chodzić z opiekunem.
5. Trzeba zrozumieć katolików, którym jest przykro, że wielu robi sobie zabawę akurat w tym samym czasie, w którym zazwyczaj skupialiśmy się na tajemnicy Wszystkich Świętych i pamięci o bliskich zmarłych. I bardzo boli rozmywanie tego niepowtarzalnego listopadowego święta. Ale to jest cena wolności. Równie przykro jest zapewne tym, którzy muszą pracować w niedzielę, bo wielu - nawet katolików - akurat wtedy ma ochotę na zakupy.
6. Nie jestem fanem Halloween. I nie martwi mnie za bardzo zwyczaj, który jakoś nie pasuje do naszej kultury. Martwi mnie to, że zapominamy, że to my nadajemy sens rzeczom, tak jak Adam nadał imiona zwierzętom. Jeśli nadajemy czemuś wagę, to to staje się ważne. Skutek jest taki, że walcząc tak zaciekle z Halloween przyczynimy się do tego, że święto to staje się tym czym je nazywamy, bo samo z siebie takim na pewno nie jest. Swastyka nie była znakiem hitlerowców. Świat ją znał dużo wcześniej jako znak szczęścia i znało ją również Podhale pod nazwą "krzyżyka niespodzianego". To Niemcy a po nich cała historia zawłaszczyła sobie całkiem niewinny znak. Oczywiście analogia jest przesadzona, ale paradoksalnie to walczący z Halloween przyczynią się do tego, że to co było niewinne i obojętne stanie się wyraźniejszym źródłem zła i działania szatana.
Dwa lata temu pewien ksiądz opowiadał mi, jak pojechał nad morze z dziećmi. Mieli spać na statku. Pierwszej nocy chłopak z V-klasy płacze, bo się boi spać na jednym statku z księdzem. Bo księża to pedofile. Ksiądz musiał noc spędzić na lądzie. Przykro mu było, bo lata jeździł z dziećmi i to w swoje wakacje. Swoją drogą nie rozumiał, jak można wysłać dziecko na wakacje z księdzem, skoro mu się wmawia w domu, że księża to wampiry.
To, że dziecko bało się księdza, to nie wina pedofilii wśród księży. To wina tych, którzy o pedofilii mówili w taki a nie inny sposób. Dlatego zanim zacznie się walczyć z brudem na porcelanie, warto zadać sobie pytanie, czy słoń najlepiej poradzi sobie z tym problemem.
Jestem abstynentem od 20 lat. Wiem z domu, co to jest alkohol i wszyscy wiemy, że skutki picia są gorsze niż miliony Halołinów, ale w życiu nie powiem, że alkohol jest zły.
No chyba, że Pan Bóg odbierze mi rozum.
[post_title] => Jeszcze raz o Halloween [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1582-jeszcze-raz-o-halloween [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-10-31 20:01:27 [post_modified_gmt] => 2015-10-31 19:01:27 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/10/31/1582-jeszcze-raz-o-halloween/ [menu_order] => 3030 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [175] => WP_Post Object ( [ID] => 5338 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-10-23 14:30:09 [post_date_gmt] => 2015-10-23 12:30:09 [post_content] =>23.10.2015
20.10.2015
Piszę, by podrzucić do przemyślenia jeszcze kilka kwestii. Tym razem bardziej sucho i teologicznie. Wiele tez podaję nie dlatego, że je podzielam, ale dlatego, że konfrontacja z nimi jest konieczna do zrozumienia i głoszenia Prawdy.
Szlak czarny
I. Co do wypowiedzi abpa Gądeckiego na synodzie (10.10.2015)
Abp Gądecki jest wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o organizację medialną. To, co prezentuje na swojej stronie, to absolutnie najlepszy wśród ojców synodalnych sposób na dzielenie się poglądami. Zwrócę uwagę jednak na parę szczegółów z jego wystąpienia synodalnego. Najpierw cytat a potem komentarz:
1) „Kościół jednak – w nauczaniu na temat udzielania Komunii Świętej rozwiedzionym, żyjącym w ponownych związkach cywilnych – nie może ugiąć się wobec woli człowieka, lecz wobec woli Chrystusa (por. Paweł VI, Przemówienie do Roty Rzymskiej, 28.01.1978; Jan Paweł II, Przemówienie do Roty Rzymskiej, 23.01.1992; 29.01.1993; 22.01.1996)”.
Żadne z podanych w nawiasie przemówień nie mówi nic o udzielaniu Komunii rozwiedzionym, żyjącym w ponownych związkach cywilnych.
http://w2.vatican.va/…/hf_jp-ii_spe_19960122_roman-rota.html
http://w2.vatican.va/…/hf_jp-ii_spe_19930129_roman-rota.html
http://w2.vatican.va/…/hf_jp-ii_spe_19920123_roman-rota.html
http://w2.vatican.va/…/hf_p-vi_spe_19780128_sacra-romana-ro…
Tak samo nic nie mówi o tym cytowany w dalszej części papież Franciszek z 16.08.2015.
http://w2.vatican.va/…/documents/papa-francesco_angelus_201…
W retoryce są dopuszczalne takie zabiegi, ale jeśli ktoś chce potem zgłębić temat, pozostaje mu jednak lekki niesmak. Lepiej unikać takich referencji, albo tak sprecyzować, żeby wiadomo było, że nie chodzi o nauczanie na temat Komunii dla rozwiedzionych.
2) „Już dokumenty z najwcześniejszych synodów w Elwirze, Arles, Neocezarei, które odbyły się w latach 304-319, potwierdzają doktrynę Kościoła, iż rozwiedzeni, żyjący w ponownych związkach nie mogą przystępować do Komunii eucharystycznej.”
To prawda, jednak te same synody mówią, np.:
„Jeśli chrześcijanin odpokutował grzechy przeciw czystości ale znowu je popełnił, nie może otrzymać Komunii nawet w niebezpieczeństwie śmierci” (Synod w Elwirze) – to Kościół zmienił.
„Biskupi, kapłani i diakoni oraz wszyscy duchowni będący w służbie ołtarza muszą powstrzymać się od współżycia z żonami oraz posiadania dzieci. Kto by zaś to czynił, powinien być pozbawiony godności duchowne.” (Synod w Elwirze) - to Kościół zmienił [Greko-katolicki].
„Duchowni mają służyć w tych miejscach, w których zostali wyświęceni.” (Synod w Arles) – to Kościół zmienił.
Argument z Tradycji jest ważny, ale tylko wtedy, jeśli się pokaże, dlaczego akurat ta tradycja powinna być zachowania, skoro wiele innych zostało zmienionych. Problemem nie jest wykazanie, że nie udzielano Komunii dla rozwodników już w starożytności, tylko uargumentowanie, dlaczego właśnie to nie może zostać zmienione,
3) Stwierdzenie „nie mamy władzy, aby zmieniać doktrynę Kościoła” w kontekście mówienia o Komunii dla żyjących w ponownych związkach cywilnych jest niebezpieczne z dwóch względów. Po pierwsze ze względu na przeszłość. Jeśli naprawdę chodzi o zmianę doktryny, to rodzi się pytanie, dlaczego Episkopat nie wyraził oburzenia, kiedy przygotowano tekst Instrumentum Laboris, które mówi, że sprawa ta musi być starannie zbadana? Gdyby rok temu ktoś zaproponował, że na synodzie będzie dyskusja, czy Jezus naprawdę istniał, to żaden episkopat nie pozwoliłby na to, żeby się w ogóle nad tym zastanawiać. Dlaczego więc pozwolono na dyskusję nad sprawami oczywistymi? Dlaczego nie upomniano prywatnie i publicznie biskupów niemieckich, którzy już od wielu lat głoszą, że to nie jest sprawa doktryny? Niebezpieczeństwo mówienia, że chodzi na pewno o doktrynę polega na tym, że pośrednio mówi się, że ci, co myślą inaczej są heretykami, łącznie z Papieżem. Po drugie, jest to niebezpieczne ze względu na przyszłość. Jeśli okaże się, że Papież Franciszek powoła Komisję do zbadania, jak się sprawy mają, to wyjdzie na to, że niektórzy biskupi wiedzą więcej niż Ojciec Święty i Kościół. A jeśli jeszcze ta Komisja stwierdzi, że to nie jest zmiana doktryny, to wyjdzie na to, że w Polsce nie wiedzą co jest doktryną a co nie jest. I będzie też bardzo trudno tłumaczyć zwykłym ludziom, że mają być wierni Ojcu Świętemu. Mam nadzieję, że Papież jasno określi, czy to jest sprawa doktryny, czy nie, albo przynajmniej, jaka była do obecnego synodu. Generalnie, chcąc bronić jakiejś tezy, lepiej jest nie mówić za wiele, bo konsekwencje mogą być niezręczne.
Jeśli zależy nam na tym, żeby głosić niezmienną doktrynę o niedopuszczaniu rozwiedzionych do Komunii św., to trzeba się całkowicie skupić na argumentach, które odpowiedzą na pytania: 1) dlaczego ta sprawa jest doktryną a nie praktyką? 2) dlaczego Kościół, który miał władzę i zastosował ją, aby wycofać obrzezanie, którego nie zniósł Jezus, a które było obowiązkowe pod karą wyłączenia z ludu w ST, nie ma takiej władzy, jeśli chodzi o kwestię Komunii św.? 3) dlaczego współżycie w ponownym związku jest zawsze cudzołóstwem i grzechem ciężkim? (stąd nie wolno przystępować do Komunii). Jednocześnie biskupom, którzy pozwalają na przyjmowanie Komunii w diecezjach i którzy są za tym, że to jest tylko sprawa praktyki pokutnej, należy zadać pytania: 1) jaki sens ma zmiana prawa, skoro już nie jesteście posłuszni prawu obowiązującemu?; 2) kto wam dał władzę, żeby decydować o sprawach, o których w Kościele Katolickim na szczeblu diecezjalnym decydować nie wolno?
I tu jest rola teologów, sakramentologów, dogmatyków, by tak odpowiedzieć na te pytania, żeby nie było wątpliwości, że teza, którą popieramy jest nie tyle pragnieniem naszej woli, ale prawdą Ewangelii, którą dobrze znamy, umiejętnie bronimy i cierpliwie tłumaczymy, i którą jesteśmy w stanie uargumentować przed nazwijmy to teologią niemiecką. Nie mamy żadnych podstaw do kompleksów. Mamy w Polsce więcej katolików niż Niemcy. Mamy żywe kościoły. Mamy setki księży, którzy skończyli najlepsze uniwersytety katolickie na świecie. Nie musimy się obawiać żadnej teologicznej dyskusji, tylko nie możemy wiecznie prezentować się jak ludzie, którzy umieją tylko kopiować teksty z papieskich encyklik.
II. Co do „Familiaris consortio”
Zatrzymam się tylko na pkt. 84, który najczęściej jest przywoływany w dyskusji na temat Komunii dla rozwodników. Jan Paweł II pisze:
1) „Niech wiedzą duszpasterze, że dla miłości prawdy mają obowiązek właściwego rozeznania sytuacji. Zachodzi bowiem różnica pomiędzy tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej, ciężkiej winy zniszczyli ważne kanonicznie małżeństwo. Są wreszcie tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne.”
Papież mówi o różnych sytuacjach. I to jest zrozumiałe. Ale na dzień dzisiejszy nic z tego nie wynika. Nie ma żadnej różnicy duszpasterskiej w podejściu do tych trzech grup osób, o których mówi Ojciec święty. Nawet jeśli nie chodzi o różnicę w dopuszczeniu do Komunii, to jednak musi zaistnieć jakiś model, który weźmie na serio te słowa Ojca Świętego.
2) „Kościół jednak na nowo potwierdza swoją praktykę, opartą na Piśmie Świętym, niedopuszczania do komunii eucharystycznej rozwiedzionych, którzy zawarli ponowny związek małżeński.”
Nie ma w Nowym Testamencie ani jednego tekstu, który by mówił o niedopuszczaniu do Komunii osób rozwiedzionych. Zdanie „praktyka, oparta na Piśmie św.” jest bardzo szerokie i wymaga sprecyzowania, jakie to teksty biblijne zakazują takiej praktyki. Co więcej trzeba wytłumaczyć, że Samarytanka nieżyjąca z legalnym mężem, chociaż uwierzyła w Jezusa i wielu przyprowadziła do Jezusa, nie była w realnej Komunii z Jezusem.
3) „Pojednanie w sakramencie pokuty — które otworzyłoby drogę do komunii eucharystycznej — może być dostępne jedynie dla tych, którzy żałując, że naruszyli znak Przymierza i wierności Chrystusowi, są szczerze gotowi na taką formę życia, która nie stoi w sprzeczności z nierozerwalnością małżeństwa. Oznacza to konkretnie, że gdy mężczyzna i kobieta, którzy dla ważnych powodów — jak na przykład wychowanie dzieci — nie mogąc uczynić zadość obowiązkowi rozstania się, „postanawiają żyć w pełnej wstrzemięźliwości, czyli powstrzymywać się od aktów, które przysługują jedynie małżonkom”.
Problemy są dwa. Jeden biblijny. Św. Paweł pisze: „Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich, nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od swego męża! Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem. Mąż również niech nie oddala żony.” (1 Kor 7,10-11). W tym świetle Papież nie powinien dać zgody na udzielanie Komunii osobom żyjącym wstrzemięźliwie w powtórnych związkach. Św. Paweł pisze jasno, że albo wracamy do prawdziwego męża, albo żyjemy samotnie. Drugi problem jest natury życiowej. W świetle tekstu papieża może dojść do następującej sytuacji. On ją zostawił z dzieckiem. Poznał kogoś nowego. Związał się. Mają dzieci. Małżonka jednak czeka na niego, może i nawet dostaje alimenty, ale nadal kocha męża. On ze swoją nową „żoną” decydują się po pewnym czasie na wstrzemięźliwość seksualną, żeby móc przystępować do Komunii. Czy jednak to jest fair? Czy ktokolwiek pomyślał, jak się będzie czuć jego prawdziwa żona, patrząc jak mąż przystępuję do Komunii, a po Mszy bierze konkubinę pod rękę? Słabość tego punktu adhortacji polega na tym, że za bardzo łączy małżeństwo z seksem. Czy samo życie w związkach niesakramentalnych nie przeczy oblubieńczemu obrazowi Chrystusa i Kościoła? Czy rzeczywiście małżeństwo jest tylko wtedy jak jest współżycie? Jak często? To prawda, że tylko w małżeństwie dozwolone jest współżycie. Ale też prawdą jest, że Józef i Maryja byli małżeństwem legalnym i ważnym.
III. Co do Ewangelii
Zwróćmy uwagę na fragment z Kazania na Górze: Jezus mówi:
„Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż!
A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5,27-28)
„Powiedziano też: Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy.
A ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa.” (Mt 5,31-32)
Oba przytoczone teksty, zresztą, jak całe Kazanie na Górze przeciwstawia Stary Testament nauce Jezusa. Jezus mówi, że można i trzeba lepiej. Jeżeli więc uważamy, że to, co powiedział Jezus o małżeństwie jest obowiązkowe dla wszystkich a nie jest tylko ewangeliczną radą, to dlaczego pozostałe słowa Jezusa nie traktujemy tak serio? Czy pożądliwe patrzenie na kobietę jest uważane na równi za cudzołóstwo? Co ze słowami: „A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie” (Mt 5,34)? Dlaczego nie jesteśmy posłuszni Jezusowi, kiedy mówi: „A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi”?
Chodzi o to, że kiedy bronimy wizji małżeństwa głoszonego w Kościele, musimy uzasadnić, dlaczego tak bardzo na serio bierzemy tylko to jedno przykazanie z Kazania na Górze a inne nie traktujemy dosłownie.
IV. Co do języka
Kategorycznie powinno się zrezygnować z mówienia o ślubach zakonnych w kategorii zaślubin z Oblubieńcem, nierozerwalnej więź osobowej z Panem, małżeństwie mistycznym. Tak samo nie powinno się mówić o zaślubinach biskupa z diecezją. Taki język prowadzi bowiem do mentalności rozwodowej. Ślubowali, mówiło się o Oblubieńcu, Oblubienicy, a potem zwolnienie i sakrament małżeństwa. To powoduje zamazywanie pojęć. Jeśli nie godzimy się, żeby związki homoseksualne nazywać małżeństwami, to nie nazywajmy związków z zakonników z Chrystusem czy biskupa z diecezją oblubieńczymi.
Kościół ma władzę i asystencję Ducha Świętego. Dlatego nie mamy się czego lękać. Modlę się tylko, żeby po synodzie było trochę jaśniej. Żeby określono czy to sprawa doktryny czy nie. A jeśli nawet nie doktryny, ale praktyki pokutnej, żeby jednak zwrócono uwagę kościołowi w Niemczech, USA czy wielu innych krajach, że prawo obowiązujące w całym Kościele jest prawem obowiązującym wszystkich, nawet jeśli nie jest prawem doktrynalnym. Z tej racji, skoro w kościele Katolickim nie wolno chodzić do Komunii osobom żyjącym w powtórnych związkach, to nie wolno chodzić nigdzie, a nie tak, że w Polsce ludzie będą słuchali Papieża w sprawie Eucharystii, a w Niemczech powiedzą, że i tak będziemy robić jak dawniej.
Swoją drogą nie mogę się nadziwić, dlaczego właśnie Niemcy nie mogą zrozumieć, co to znaczy prawo. No bo, żeby słuchać Hitlera nawet pod Stalingrad a nie słuchać Ojca Świętego, to jest niezrozumiały u sąsiadów absurd.
Poza tym, zanim zacznie się dyskusję nad tym, czy sprawa Komunii jest sprawą doktrynalną czy sprawą praktyki Kościoła, wypadałoby, żeby wielu biskupów przeprosiło na synodzie za to, że pozwalali od lat na praktyki przeciwne obowiązującemu prawu. Swoich ludzi nauczyli myśleć, że to normalne a przyjezdnych gorszyli przystępowaniem wszystkich do Komunii. Jeśli bowiem na dzień obecny nikt z rozwodników nie może przystępować do Eucharystii, poza powstrzymującymi się od współżycia, to jaki sens ma dyskusja nad zmianą prawa, skoro i tak wiele Kościołów nie przestrzega prawa ustanowionego? Ostateczną stawką być może nie jest Komunia. Stawką jest w istocie wierność Kościołowi, jego zasadom i procedurom zmian zasad.
Przeczytaj również:
Cz. I - W sprawie "kościelnych rozwodów"
Cz. II - W obronie (nie)własnych niepokojów
[post_title] => Uwagi marginalne w sprawie Synodu, Komunii i rozwodów [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1577-uwagi-marginalne-w-sprawie-synodu-komunii-i-rozwodow [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-10-20 21:30:56 [post_modified_gmt] => 2015-10-20 19:30:56 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/10/20/1577-uwagi-marginalne-w-sprawie-synodu-komunii-i-rozwodow/ [menu_order] => 3035 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [177] => WP_Post Object ( [ID] => 5336 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-10-18 19:12:45 [post_date_gmt] => 2015-10-18 17:12:45 [post_content] =>
18.10.2015
Może nie powinno się pisać w swojej obronie. Bo to trochę jak z tłumaczeniem kawałów. Zaniża się poziom i na końcu zostaje jakiś niesmak. Piszę jednak, bo wielu oburzył głos w sprawie „kościelnych rozwodów”, a nie chciałbym stawiać murów przed żadnym człowiekiem.
1. Nie jestem za Komunią dla rozwodników. Nie jestem przeciw niej. Jestem za szukaniem rozwiązań. Pytacie, po co szukać rozwiązań, skoro wszystko jest oczywiste? Gdyby zakaz Komunii dla rozwodników współżyjących ze sobą był sprawą oczywistą i należał do niezmiennej doktryny Kościoła, to nie miałoby żadnego sensu dyskutowanie o tym na Synodzie. Albo stwierdzimy, że przyczyną całego zamętu jest Papież Franciszek, bo pozwala na dyskusję nad oczywistymi sprawami i nie karze kardynałów za to, że mają inne zdanie, albo stwierdzimy, że sprawa nie jest oczywista. Można uważać za bezsensowne zarzucanie sieci rankiem po nieudanym nocnym połowie. Ale jeśli nie ma zakazu, nie można mieć pretensji do ludzi, którzy sieć zarzucają. Skoro Instrumentum Laboris podaje, że tę sprawę trzeba starannie zbadać (pkt 122), to przecież próbując zrozumieć problem, stoję po stronie Ojca Świętego. Bałbym się o swoją wiarę o wiele bardziej wtedy, gdybym uważał za oczywiste coś, co dla Kościoła i dla Piotra oczywiste nie jest. A nie da się zbadać problemu lepiej, niż wytaczając argumenty przeciwne.
2. "Po co jednak o tym publicznie pisać? Niech dyskutują na Synodzie, może nawet za zamkniętymi drzwiami, a ludziom wierzącym niech księża podają tylko to, co pewne, a nie robią zamętu w duszach”. To jest mądre pytanie. I to trzeba przemyśleć. I przemodlić. I przemodlę. Bo to ani moja praca, ani mój zarobek. A przecież żadnego sensu dla księdza nie ma publicystyka, gdyby miała ona odwodzić od Boga i Kościoła. Jaki sens będzie jednak miało to, że ja będę milczał, jeśli i tak Deon, GN, TP, Fronda, czy ojcowie synodalni pisać będą o zdaniach, które sieją w duszach zamęt? Albo zakażemy jakichkolwiek kontrowersyjnych informacji, albo będziemy mieli równe pretensje do wszystkich, albo nauczymy się spierać. Bo pluć już umiemy. W dużej mierze, to nasza księżowska wina, że nie uczyliśmy ludzi dyskutować, że nie tłumaczyliśmy od dziecka, że są sprawy bezsporne i są sprawy zmienne. Może nawet zgrzeszyliśmy forsowaniem prymatu posłuszeństwa nad myśleniem i obłudy nad szczerością. Bóg jest świadkiem, jak bardzo zależy mi na Kościele. I jeśli cokolwiek piszę, to dlatego, że od wielu lat leży mi na sercu, by nasza wiara w Chrystusa była bardziej racjonalna i bardziej przepełniona miłością. Bo tylko wiara rozumna jest w stanie przetrwać dłużej aniżeli wiara silna. Plus ratio quam vis. Bo tylko miłość jest w stanie stworzyć wszystko z niczego. Deus caritas est. Tylko tam gdzie prawda, miłość i rozum są nierozerwalne, wiara daje życie wieczne a nie tylko poczucie doczesnego bezpieczeństwa.
3. Nie da się wszystkim dogodzić. Mnie też irytują niektórzy biskupi, księża, świeccy czy gazety. Nie znoszę flaków i nie lubię psów, odkąd jeden mnie pogryzł. Zazwyczaj więc robię tak, że jak coś mi nie podchodzi, to do tego nie podchodzę. Nie dlatego, że gardzę. Po prostu rozumiem, że jeśli ja mam alergię na kwiaty, to wcale nie znaczy, że kwiaty są heretyckie. Nie wszystko jest dla wszystkich. Piszę tylko na własnej stronie. Zdarza się, że opublikują to inne portale, czasem za zgodą, czasem i bez zgody. Jeżeli jednak moje myślenie komuś nie podchodzi, proszę o nie czytanie. A przynajmniej nie czytanie publicystyki. Jest setek kazań, medytacji, rekolekcji na tej stronie. Tam zamętu raczej nie ma. Modlę się za tych, którzy mi złorzeczyli. Niech Bóg za każde złe słowo odpłaci im stokrotnie miłością i dobrem. Tym, co mówili o ignorancji, obiecuję doczytać. Nie jestem specjalistą od małżeństwa. Mam tylko takie wykształcenie jak arcybiskup Gądecki. Dlatego dzielę się myślami, nie traktatami. Zachęcam specjalistów, żeby dzielili się argumentami. Bo stanowiska znamy wszyscy. Obiecuję również, że doczytam i przeproszę jak zobaczę w swym myśleniu błędy. I też to, że trudniejsze teksty będę opisywał znakiem „szlak czarny”, żeby nikt nie miał pretensji, że się wywalił na zbyt stromej ścianie.
Jeszcze raz przepraszam, jeśli zabolało. Dziękuję za każdy głos, nieewangelicznie emocjonalny i sensownie krytyczny. A tych, których nie boli takie myślenie, a nawet jeśli czasem, to potrafią wybaczyć, zapraszam do części drugiej.
Szlak czarny
4. Co do spraw oczywistych i niepokojów jest ich o wiele więcej niż pisałem. Też się niepokoję o to, że Komunia nie przymnoży wiary a zachęci do grzechu. Że oczywistym jest zniewolenie świata seksem i oczywistym jest to, że nie po to zrezygnowałem z rodziny, żeby zmieniać Ewangelię o rodzinie. Wrócę jednak tylko do tych niepokojów i postulatów, które najbardziej mogą oburzać.
a) Rozumiem różnicę między celibatem a sakramentem małżeństwa. I pisałem o tym, że jest na to uzasadnienie teologiczne. Ale czy naprawdę nie niepokoi was to, że z jednej strony robimy huczne prymicje księży, ślub wieczyste sióstr a potem zwalniamy ich z przyrzeczeń i ślubów? Czy nie niepokoi was to, że jeśli ksiądz pobije świeckiego, to podpada tylko pod prawo cywilne, a jeśli świecki, to również pod kościelne? (bo jaki inny sens ma kanon KPK 1370?). Rozumiem prawo, tak jak rozumiem, że nie wszystkie psy gryzą, ale nie miejcie pretensji, że się boję psa, bo mnie kiedyś pogryzł. Niepokoję się, że prawo w Kościele nie do końca mówi o tym, że jesteśmy braćmi i siostrami. Równymi. Również w kwestii praktyki pokutnej. A chciałbym bardzo, by było, bo o równości mówi Jezus.
b) Argumentacja, że nie należy poluzować praktyki pokutnej wobec małżonków, bo i za inne grzechy nie ścigamy tak bardzo, nie jest bezsensowna. Jeśli abp Paetz może spokojnie jeździć na uroczystości, a ponoć winny pedofil odprawiać Mszę św., to jest to dowód na to, że są mniejszymi grzesznikami niż samotna kobieta, która opuszczona przez męża, zamieszkała z innym mężczyzną. Jeśli ojciec karze dziecko za kradzież stu złotych [bo jak mogło!] a nie karze za tysiąc [dziecko trzeba zrozumieć], to zaczynamy przypominać chorą świecką mentalność, która ściga za batony a przekręty na miliony chce wynagradzać zwycięstwem w wyborach. Prawo pokutne nie tylko rodzi się z doktryny, ale i doktrynę rodzi. Kościół jest matką. Nie może sprawiać wrażenia, że stoi po stronie „lepszych” dzieci, bo nigdy gorsze nie uwierzą, że wszystko dzieci są równe. Kto odpowie przez Bogiem za utratę wiary ludzi w to, że wszyscy jesteśmy tak samo kochanymi dziećmi Boga?
c) Dalej podtrzymuję, zwłaszcza po komentarzu o. prof. Dariusza Kowalczyka, że mamy problem z rozumieniem grzechu i łaski w praktyce pokutnej, KKK i KPK. Logika KKK i KPK była logiczna. Do Komunii nie można przystępować w grzechu ciężkim, bo on zrywa więź z Bogiem. Trzeba zatem wszystko robić, żeby w grzechu ciężkim nie żyć, bo po śmierci naraża się człowiek bezpośrednio na piekło. Rozwiedzeni, jeśli cudzołożą, nie mogą przystępować do Komunii, bo żyją w grzechu ciężkim. Jeśli tak się sprawy mają, to całe duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych powinno iść w tym kierunku, żeby ich odciągnąć od współżycia, bo chodzi o życie wieczne! Tłumaczenie, że oni cudzołożąc, niekoniecznie żyją w grzechu ciężkim, że mogą żyć w łasce uświęcającej, ale nie sakramentalnej, że mogą żyć w zbawczej relacji z Bogiem, robi tylko zamieszanie. Bo nie ma żadnych podstaw prawnych, aby zabronić Komunii tym, którzy nie żyją w grzechu ciężkim. A twierdzić, że oni żyją w grzechu ciężkim obiektywnie, ale subiektywnie żyją w stanie łaski uświęcającej, to jest herezja, którą ścigał już Trydent. Albo się ma więź z Bogiem, albo jej nie ma. Jak można mieć zbawczą relację z Bogiem cudzołożąc? Jak można cudzołożąc, nie popełniać grzechu ciężkiego i jednocześnie nie móc przystępować do Komunii? Jeśli można, to trzeba zmienić KPK, KKK i głosić ludziom dobrą nowinę o zbawczej relacji z Bogiem pomimo cudzołóstwa.
A swoją drogą ciekawe, jaki charakter ma łaska związana z odprawianiem Mszy św. w kościołach zbudowanych za kradzione materiały. Czy brak łaski sakramentalnej związanej z wewnętrznym charakterem łaski sakramentu pokuty, zobowiązującym do zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy, nie sprawia, że budowniczy kościoła nie mogą przystępować do Komunii?
d) Może trzeba podjeść do nierozerwalności małżeństwa tak jak do natury światła? Czy jest ono falą czy cząsteczką? Jest tym i tym. A może jak z kwantami? Czy małżeństwo jest nierozerwalne czy rozerwalne? I tak i tak. Dlaczego? Bo ma naturę bosko-ludzką. Czy Jezus nie wiedział, kiedy będzie koniec świata? I tak i nie. Jako Bóg wiedział. Jako człowiek nie. Czym zatem różniłaby się Ewangelia od świeckiego podejścia do małżeństwa? Tym, że Kościół [=Bóg] daje gwarancję, że jeśli młodzi chcą, by ich małżeństwo było nierozerwalne i udzielą sobie tego sakramentu, to nic i nikt nie jest w stanie ich rozdzielić. Dobra Nowina chrześcijaństwa polega na głoszeniu małżonkom: „Nie musicie się lękać! Dacie radę! Nie jesteście sami! Bóg was nie opuści!” Bóg jako wszechmogący może utrzymać to, co bez Boga do utrzymania jest prawie niemożliwe. Gdyby małżeństwo było nierozerwalne, bez sensu brzmiałby słowa: „Co Bóg złączył, niech człowiek, nie rozdziela” (Mt 19,6). Raczej Jezus by powiedział: „Wy sobie możecie rozdzielać, ale i tak ważne jest tylko pierwsze” albo „Albo co Bóg złączył, nie jesteście w stanie rozdzielić”. Gdyby zabójstwo nie było możliwe, bez sensu brzmiałyby słowa: „Nie zabijaj”. Tryb rozkazujący „me choridzeto” – „niech nie rozdziela!”, ma sens tylko wtedy, kiedy rozdzielenie realnie jest możliwe. Co więcej, „me” (nie) połączone z trybem rozkazującym czasu teraźniejszego, można też rozumieć w sensie: „Niech nie kontynuują rozdzielania”, czyli „przestańcie rozdzielać, co Bóg złączył”, a to znaczy, że jednak rozdzielają. Ponadto jeżeli nierozerwalność rozumiemy w sensie absolutnym, wtedy śmierć jawi się nam jako niebywały i nielogiczny dramat. Nie mogący żyć bez siebie całe życie małżonkowie nie są już po śmierci ze sobą złączeni. Natomiast wierzący, którzy zawarli przymierze z Bogiem przez chrzest, zostają z Nim rozdzieleni na wieki, bo grzech ciężki, w którym umarli okazał się mocniejszy niż przymierze chrztu zawarte w Jezusie Chrystusie. Jeśli grzech ciężki jest w stanie rozdzielić nas od Boga na wieki, to czy nie jest nielogicznym twierdzenie, że nic nie jest w stanie rozdzielić małżonków? Jeśli małżeństwo jest nierozerwalne w sensie absolutnym, to wielkim problemem wcale nie jest Komunia dla rozwodników, ale herezja powszechnego przekonania wiernych, że małżeństwa jednak się rozlatują.
e) Na synodzie mówi się o potrzebie zmiany podejścia duszpasterskiego do rozwodników. Może gdzieś to jest problem duszpasterski. Nie widziałem. W mojej wsi od dziecka wiedziałem, kto nie ma ślubu kościelnego. Nikt ich nie napiętnował, oni chodzili do kościoła. Nie przyjmowali nigdy Komunii. Tym różnili się od wielu, którzy przystępowali do Komunii dwa razy na rok. To samo w Krakowie na Ruczaju i u św. Anny. Podobnie w ponad 20 parafiach kilku krajów, gdzie byłem chociaż na jeden miesiąc. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek źle traktował "małżeństwa niesakramentalne." Może da się coś zrobić więcej, ale jeśli to jest najgorętszy duszpasterski problem Kościoła, to mi strasznie żal rozeznania problemów.
Wiem, że nie ma żadnych podstaw prawnych, by kobietę chorą od 18 lat leczyć w szabat. Wszystkie argumenty są za tym, żeby poczekała jeszcze jeden dzień. Bo jak się zrobi wyjątek, to nawet kupować będą w niedzielę. I nawet w sklepiku parafialnym. Może i też nie ma żadnych argumentów za tym, żeby udzielić Komunii rozwodnikom nawet po 18 latach pokuty. Przecież mogą przestać współżyć. Dzięki Chrystusowi wiem jednak i to, że jeśli miłość do prawa nie prowadzi do prawa miłości, a stosunek do człowieka nie uzdrawia człowieka, to raczej nie są to stronnice Nowego Testamentu.
Przeczytaj również:
Cz. I - W sprawie kościelnych rozwodów
Cz. III - Uwagi marginalne w sprawie Synodu, Komunii i rozwodów
[post_title] => W obronie (nie)własnych niepokojów [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1576-w-obronie-nie-wlasnych-niepokojow [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-10-18 19:12:45 [post_modified_gmt] => 2015-10-18 17:12:45 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/10/18/1576-w-obronie-nie-wlasnych-niepokojow/ [menu_order] => 3036 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [178] => WP_Post Object ( [ID] => 5334 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-10-10 19:19:15 [post_date_gmt] => 2015-10-10 17:19:15 [post_content] =>10.10.2015
To może nie być łatwa lektura, dlatego proszę o zrozumienie i w miarę dobrą wolę. Chodzi o małżeństwo.
1. Cztery sprawy oczywiste.
Małżeństwo jedno, wierne i nierozerwalne jest najlepszym ideałem. Wynika to nie tylko ze słów Jezusa. W wielu sercach mieszka tęsknota za jednym domem, za miłością na dobre i na złe, za starością idącą pod ręką współmałżonka. Są tacy, którzy uważają, że nie jest to ideał jedyny, tylko paralelny. To znaczy, równie dobrze jest mieć kilka żon [rzadziej mężów], kochankę/kochanka na boku, ewentualnie wchodzić w nowy związek, jak stary się nie udał. Małżeństwo nierozerwalne byłoby jednym z ideałów, ale niekoniecznie najlepszym. „Chciałbym być z nią na zawsze, ale jak będzie źle, to przecież nie będę się męczył. A może i nawet trafi mi się ktoś lepszy”. To trochę tak jakby niektórzy uważali, że całe życie należy mieszkać tylko w jednym mieszkaniu a inni, że równie dobrze jest mieszkanie zmieniać. Rolą Kościoła jest głoszenie bez względu na poglądy innych, że małżeństwo jedno, wierne i nierozerwalne jest jedynym ideałem. Bo tak jest dla człowieka najlepiej. A Kościół z natury ma głosić to, co dla człowieka jest najlepsze. Człowiek to nie przedmiot, żeby go po zużyciu wymieniać.
Po drugie, głosić Dobrą Nowinę o takim małżeństwie, to przede wszystkim pokazywać, że da się tak żyć, mówić o dobrych małżeństwach i dzielić się świadectwami udanych związków. A takich są miliony! Mówić o nieudanych małżeństwach za często i koncentrować się na rozwodach, to jakby transmitować skoki narciarskie, ale tylko upadki, czy wyścigi samochodów z samymi kraksami. Po pewnym czasie nie da się tego oglądać! Mało kogo interesują mecze III ligi. A przecież jest wielu, którzy grają w małżeńskiej Extraklasie. Trzeba ich pokazywać, bo inaczej większość zniechęci się do piłki.
Po trzecie, głosić Dobrą Nowinę o małżeństwie, to przede wszystkim lepiej do niego przygotować. To jest skandal, że łatwiej wziąć ślub kościelny niż zrobić prawo jazdy, że szybciej można się związać z małżonkiem do śmierci, niż zostać kucharzem. Tu jako Kościół mamy wiele na sumieniu. Powinniśmy być specjalistami w organizowaniu porządnych, wieloaspektowych kursów przedmałżeńskich a nie dopuszczać do ślubu ludzi, którzy często są zbyt słabi, aby im wkładać ciężary nie do uniesienia. Żaden mądry ojciec nie włoży małemu dziecko 50. kilogramowego worka na plecy z zapewnieniem: „Dasz rady. Jak Ci będzie ciężko, to Ci Bóg pomoże”.
Po czwarte, skoro może się zdarzyć, że małżeństwo było nieważne, to ileż można trzymać zainteresowanych w niepewności? Muszą się znaleźć ludzie i pieniądze na to, żeby procesy nie ciągnęły się latami. To jest absurd, żeby łatwiej było się pobrać niż stwierdzić, że się nie pobrało. Przecież normalnie więcej trzeba badań, żeby wykluczyć wszystkie choroby, niż żeby zdiagnozować jedną. W tym punkcie nie rozumiem stwierdzania nieważności małżeńskiej na podstawie poważnego braku rozeznania co do istotnych praw i obowiązków małżeńskich oraz na podstawie niezdolności do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej (KPK 1095). Nie rozumiem, dlaczego nie można takich wad wykryć przed ślubem, skoro można je wykryć po ślubie. Co za problem sprawdzić kandydatów do ślubu, żeby przynajmniej z tego paragrafu (najczęściej używanego), wykluczyć możliwość nieważnie zawartego małżeństwa? A jeśli uważamy, że nie da się tego wykryć, to jak my traktujemy ludzi? Ktoś żył 25 lat, poznał fajną dziewczynę, pobrali się, ale po 5 latach ona go zostawia, bo się okazało, że on jednak jest niezdolny do małżeństwa, o czym ani on, ani rodzina, ani Kościół nie mogli się dowiedzieć przez całe 25 lat jego życia? Jak się on teraz czuje? Nie dość, że go zostawiła żona, to i Kościół mu mówi: „Nie nadajesz się do małżeństwa”. "A 5 lat temu powiedzieliście, że złączył nas Bóg. Trzeba mi było wtedy powiedzieć, że nie mogę się ważnie ożenić."
Małżeństwo jedno, wierne i nierozerwalne jest możliwym i najlepszym ideałem. Trzeba głosić i przygotowywać dobrze do tego, co piękne, a to co negatywne prostować o wiele sprawniej. To są sprawy oczywiste.
2. Pięć obszarów niepokoju
Jest parę spraw, które od wielu lat budzi mój niepokój jako księdza, teologa i człowieka.
Pierwszy niepokój wynika z nierównego traktowania księży, sióstr zakonnych oraz małżonków. Księża i siostry chociaż ślubują/przyrzekają Bogu nie tylko do śmierci, ale i na wieki, mogą zostać zwolnieni ze swoich przyrzeczeń i zawrzeć ślub kościelny ważnie (i znowu ślubować, tym razem tylko do śmierci). Trochę muszą poczekać (księża parę lat, siostry szybciej), w ramach pokuty nie mogą np. uczyć religii czy być szafarzami, ale mogą przystępować do Komunii św. Praktyka ta ma swoje uzasadnienie teologiczne. Kościół może zwolnić z tego, co jest jego prawem (np. celibat), ale nie może zwolnić z tego, co jest prawem Jezusa (nierozerwalność małżeństwa). To budzi niepokój z dwóch powodów. Po pierwsze, rodzi wrażenie, że sami pod siebie ustawiamy prawo. Gdyby w tym rozróżnieniu księżom było gorzej, a małżonkom lżej, to można by to jakoś jeszcze zrozumieć, ale jeśli jest, jak jest, to rodzi się pytanie, czy my jesteśmy dobrymi sędziami w swojej własnej sprawie. Czy nie rozumiemy źle władzy Kościoła? Kościół ma prawo do wycofania celibatu jako normy obowiązującej, ale czy ma prawo do zwolnienia z celibatu ważnie przyrzeczonego? Jeśli sprzedam dom i za 5 lat stwierdzę, że jednak sprzedałem go za tanio, kto mi powoli na powtórną sprzedaż? A przecież prawa o sprzedaży domu nie ustanowił Jezus, tylko ludzie. Jeśli urodzę dziecko i za 10 lat stwierdzę, że jednak za dużo z nim roboty, kto mi pozwoli zostawić je na ulicy?
Drugi niepokój wynika z natury grzechu. Mówimy, że grzechem jest przekroczenie Prawa Bożego. Dlaczego jednak Pan Bóg zakazuje czegoś lub coś nakazuje? Bo wie, co dla nas jest dobre a co złe. Grzech zatem w swojej istocie jest czymś, co człowiekowi szkodzi. Niekoniecznie od razu, ale szkodzi. Jeśli nie szkodzi, nie jest grzechem. Bóg nie może zakazać człowiekowi czegoś, co mu nie szkodzi. Nie byłby bowiem dobrym Ojcem. Bo co to za dobry Ojciec, który zabrania po to, by zabraniać. Co złego zatem jest w tym, żeby porzucona małżonka, samotnie wychowująca dziecko, której ex ma już nową kobietę a nawet może i dzieci, związała się z mężczyzną? Dziecko będzie miało ojca, a ona pomocnego człowieka. Czy kogoś tym zgorszy? Czy komukolwiek zostanie zrobiona przez to krzywda? Owszem, może żyć samotnie, kochać małżonka nie będąc kochaną, ale czy żądanie nieodwzajemnionej miłości małżeńskiej nie jest żądaniem heroizmu, którego nie mamy prawa od nikogo wymagać? Możemy zachęcać, ale czy możemy wymagać? Jeśli ktoś stracił nogę, nawet z własnej winy, to czy na pewno jest lepsze, żeby siedział do śmierci na czterech literach zamiast postarać się o protezę? A my zamiast kupić mu nawet inwalidzki wózek, cały czas mówimy o tym, że człowiekowi nie wolno amputować nogi.
Trzeci niepokój wynika z relacji grzechu do zbawienia. Katechizm Kościoła Katolickiego w numerze 1035 uczy tak: „Dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła”. Jeśli małżonkowie założyli nowe rodziny, współżyją z nowymi partnerami, wychowują dzieci, to żyją w stanie grzechu ciężkiego, a więc jeśli umrą w tym stanie, to „bezpośrednio po śmierci idą do piekła”. Chyba najbardziej w życiu cenię sobie przekonanie, że mogę żyć w stanie łaski uświęcającej. 33 lata chodzę do Komunii i nigdy nie byłem w stanie grzechu ciężkiego dłużej niż parę dni. Nie wyobrażam sobie życia pod takim naciskiem, że jeślibym umarł, to pójdę do piekła. Wiara w to, że łaska uświęcająca jest dla mnie gwarantem zbawienia odgrywa niesamowitą rolę w budowaniu pokoju serca, radości życia, relacji Bogiem i ludźmi. Żeby rozwodnicy mogli chodzić do Komunii są dwa wyjścia: albo muszą porzucić partnera [i dzieci też?], albo mogą mieszkać razem, ale nie mogą współżyć. Nie wiem, czy oba rozwiązania po ludzku nie są po prostu szkodliwe. Przecież absurdem jest sugerowanie, że Bogu bardziej podoba się, kiedy nie mieszkasz z dziećmi, tylko do nich dochodzisz (bo jedno z dwóch musiałoby z nimi nie mieszkać). I nie wiem, czy sensownym jest założenie, że łaskę uświęcającą zyskuje się przez wstrzemięźliwość seksualną (sprzątać, mieszkać, gotować możesz, ale nie współżyć). Jeśli bowiem współżycie w nowym związku jest elementem budującym cały dom, to dlaczego chcemy ten związek pozbawić pozytywnego elementu? Komu robi się realną szkodę, jeśli oni współżyją? A jeśli nie współżyją a mieszkają ze sobą, to czy to nie jest równie realna szkoda i zgorszenie dla innych?
Czwarty niepokój wynika z porównania z innymi grzechami. W tym obszarze myślę o notorycznie zdradzających współmałżonka i notorycznie postanawiających poprawę, o księżach, którzy dostają rozgrzeszenie za upijanie się alkoholem, chociaż nie postanowili pozbawić się butelek z mieszkania, oszukujących na egzaminach, którzy wyspowiadani chodzą do Komunii, chociaż biorą dalej niesłusznie stypendium, o złodziejach gospodarczych, o kłamcach medialnych, o robiących krzywdę innym i niepojednanym. Oni przychodzą do spowiedzi. Mówią, że żałują. I chodzą do Komunii. Rozwodnik przyjdzie, żałuje, ale nie dostanie rozgrzeszenia. „Musisz przestać współżyć z żoną. Potem przyjdź po rozgrzeszenie”. Bracia, bądźmy konsekwentni! Musisz przyznać się profesorowi do ściągania na egzaminie, potem przyjdź po rozgrzeszenie! Musisz publicznie przeprosić publicznie zniesławioną osobę, odłączyć Internet z pokoju, wyrzucić środki antykoncepcyjne, oddać łapówkę, zapłacić podatek, wpłacić zaległości na Kurię, odwołać swoje zdanie na temat in vitro i dopiero potem przyjdź po rozgrzeszenie! Kto dał rozgrzeszenie księżom, na terenie których diecezji katolicy otwarcie sprzeciwiają się nauce Kościoła i przyjmują z ich rąk Eucharystię?
Piąty niepokój wynika z absurdu prawa. Absurd polega na tym, że lepiej zabić własną żonę, niż ją zostawić i pobrać się z inną. Jeśli w prawie cywilnym kara za zabójstwo byłaby mniejsza niż za rozwód, to byłoby to chyba absurdem. Jeśli droga do Komunii św. jest bliższa po trupach niż po rozwodzie, to coś tu nie jest normalne.
3. Cztery propozycje
Oczywiście sprawę nierozerwalności małżeństwa i Komunii dla rozwodników można by zaliczyć do dziedziny prawd dogmatycznych, takich np. jak dziewictwo Maryi, i zamknąć jakąkolwiek dyskusję. Owszem, może by i lepiej było, gdyby Maryja miała inne dzieci. Nie byłoby wtedy problemu w rozumieniu tego, co Ewangelia mówi o braciach i siostrach Jezusa. Nie byłoby problemu jak patrzeć na jej małżeństwo, skoro nigdy nie współżyła z Józefem. A ponadto byłaby dobrym wzorem dla małżeństw wielodzietnych. Ale nie ma co dywagować. Jest Dziewicą i Bogurodzicą, i koniec.
Kościół może podobnie potraktować małżeństwo i rozwodników. Nie robimy im krzywdy. Należą do Kościoła. Mają dostęp do Słowa Bożego i wspólnoty miłości. Modlimy się za nich. Nie ścigamy ich. Oni rozumieją, że to jest konsekwencja ich wyboru, a że na obecnym etapie rozwoju wolą ciało swojego współpartnera niż Ciało Jezusa, to do Komunii nie chodzą. Niepewność zbawienia wynikająca z braku łaski uświęcającej, byłaby pokutą za grzech rozpadu pierwszego małżeństwa. A dobry Bóg zapewne wejrzy na ich życie i trudy i w swoim miłosierdziu przyjmie do nieba. Niedopuszczenie niepełnosprawnych do olimpiady dla zdrowych przecież nie jest żadną krzywdą. I to funkcjonuje wiele lat. I nie jest ostatecznie strasznie nieludzkie.
Wierząc jednak gorąco w to, że w tej materii da się jeszcze coś zrobić tak, aby nie odrzucić ani Ewangelii ani możliwości większej pomocy grzesznemu człowieka, widziałbym cztery kierunki rozwoju:
1) zdefiniować na nowo pojęcie „nierozerwalności”. Człowiek z natury ma nierozerwalne nogi. I wszystko będzie w życiu robił, aby mu je nie odebrali. Ale czasami odcinają, albo sam w jakimś amoku sobie je odetnie. Zakładanie protez czy kupowanie wózka nie jest atakiem na nierozerwalność nóg, ale najlepszą pomocą, jaką obecnie znamy. Małżeństwo jest nierozerwalne co do natury i celu, ale nie zawsze co do faktu. Czasami się rozpada. Pozwalanie na nowe związki nie jest atakiem na nierozerwalność małżeństwa, ale pomocą ludziom, którzy to małżeństwo już rozerwali. Jeśli Bóg związał się z nami nierozerwalnie w Sakramencie Chrztu, to albo pójdzie z nami do piekła, albo stwierdzi na Sądzie Ostatecznym, że jednak to przymierze nie było nierozerwalne.
2) przemyśleć sprawę wyjątku Jezusa. Sam Jezus mówi, że nie można się rozwodzić, poza przypadkiem nierządu: „Ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa.” (Mt 5,32). Słowo „nierząd”, greckie porneia, przez wieki było rozumiane różnie i interpretacja katolicka, jakoby chodziło o nieważnie zawarte małżeństwo jest jedną, ale nie jedynie możliwą. Jeśli porneia oznacza w Piśmie często nielegalne stosunki seksualne, niewierność, rozpustę czy zdradę, i jeśli przez wieki w tradycji żydowskiej małżeństwo było zawierane na mocy samego aktu współżycia, to być może warto przemyśleć następującą kwestię. Skoro uważamy, że do ważności małżeństwa potrzebne jest współżycie, to do jego unieważnienia wystarczająca jest zdrada. Zdradzony może wybaczyć, ale nie musi. Zdrajca zrobił to, co konstytuuje małżeństwo. Jestem zatem wolna od zobowiązania wierności, bo on nie był mi wierny.
3) popatrzeć na Kościół prawosławny i protestantów. Nie dlatego, żeby mieli rację, ale dlatego, że nie mają celibatu. Być może celibat jest stanem, który pozwala nam na wiele fantastycznych Bożych dzieł, ale jednocześnie nie pozwala prawdziwe popatrzeć na małżeństwo. Sami uczymy, że o Bogu prawdziwie mogą mówić tylko ci, co Bogiem żyją.
4) przemyśleć sprawę warunków rozgrzeszenia. Jezus mówi: „Jeśli przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.” (Mt 6,14-15). Jeśli ludzie się rozwiedli, po latach nie mają już do siebie pretensji, wybaczyli sobie, ale uważają, że lepiej jest, jak pozostaną w nowych związkach, to dlaczego Bóg nie mógłby im wybaczyć? Bo my, Kościół, mamy do nich pretensje? A czy my mamy większe prawo do niewybaczenia im, niż oni mają do wybaczenia sobie? Dlaczego nie zrobić tak jak w przypadku księży: parę lat poczekać, zobaczyć, czy nowe związki mają szansę na utworzenie dobrej rodziny, a jeśli tak, i jeśli jest zgoda byłej/byłego, to dać ślub kościelny. Może być nawet bez fanfar, byleby z Komunią.
Największym zarzutem co do jakichkolwiek zmian jest lęk przed tym, że jeśli cokolwiek poluzujemy w tej sprawie, ludzie zaczną rozwodzić się na potęgę. W imię intelektualnej uczciwości trzeba powiedzieć, że w Izraelu religia pozwala na rozwody, a jest ich mniej niż we Włoszech. W imię tej samej uczciwości trzeba stwierdzić, że zgoda na rozwód nie poprawiła sytuacji Kościołów prawosławnych i protestanckich. A już tak całkiem szczerze nie da się ukryć, że gdybym ja, ksiądz, dowiedział się dzisiaj o możliwości poluzowania czy nawet zwolnienia z celibatu i zaczął przez to układać sobie nowe życie, to tylko bym udowodnił, że Bóg już nie jest moją jedyną, wystarczająca, wierną i nierozerwalną miłością. Gdybyś ty, dowiedziawszy się o tym, że rozwodnicy mogą przystępować do Komunii, przestał walczyć o obecny związek, to tylko byś pokazał, że w głębi serca nie wierzysz Jezusowi, który mówi, że małżeństwo jedno, wierne i nierozerwalne jest najlepszą drogą. A jeśli nie wierzymy Jezusowi, to żaden Kościół nam nie pomoże.
Przeczytaj również:
Cz. II - W obronie (nie)własnych niepokojów
Cz. III - Uwagi marginalne w sprawie Synodu, Komunii i rozwodów
[post_title] => W sprawie "kościelnych rozwodów" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1573-w-sprawie-rozwodow [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-10-10 19:19:15 [post_modified_gmt] => 2015-10-10 17:19:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/10/10/1573-w-sprawie-rozwodow/ [menu_order] => 3039 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [179] => WP_Post Object ( [ID] => 5332 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-10-03 20:44:03 [post_date_gmt] => 2015-10-03 18:44:03 [post_content] =>3.10.2015
Od 17 lat jestem księdzem. 6 lat mieszkałem w seminarium, w pokoju sześcioosobowym, trójce i dwójkach. 5 lat mieszkałem z księżmi w Rzymie, w Jerozolimie rok u Legionistów, 2 lata u Franciszkanów. Nigdy nie spotkałem się z jakimkolwiek przejawem homoseksualizmu. Może nie jestem atrakcyjny seksualnie. Może nie widzę rzeczy, które widzą inni. A może, tak naprawdę, nie jest was wielu, wbrew powtarzanym opiniom.
Nie chodzi jednak o liczby. Jeśli nawet jest was więcej niż widać i jeśli żadne spotkania kapłańskie nie są objawem jawnej przeciw wam walki, to jest to tylko dowodem na to, że nie jest wam źle w kapłaństwie. Mówią, że się wspieracie, że są powiązania i układy, ale jeśli tak, to dlatego, że pod wieloma względami jest wam lepiej niż księżom heteroseksualnym. Wy możecie jechać razem na wakacje. My z kobietami nie możemy. Wy możecie spotykać się co tydzień i zostawać na noc u kolegi. My tak nie możemy. Wy możecie tworzyć przyjaźnie. Na nas od razu podejrzliwe patrzą. Nawet seks możecie uprawiać bezpiecznie, nie bojąc się, że partner zajdzie w ciążę. W wielu miejscach sprzyja wam prawo, jak w Jerozolimie, gdzie nie można było zapraszać kobiety do swego pokoju w klasztorze, a mężczyznę można było za zgodą przeora. Doceńcie to. Możecie oskarżać wszystkich, że wam utrudniają życie, ale nie Kościół hierarchiczny.
Nie wiem, na jakiej podstawie uważacie się za szczególnie prześladowanych w Kościele. To prawda, że w wielu naszych słowach nie ma Ewangelii. Prawda, że jest za wiele jadu i złości. I za to będziemy przepraszać aż do umiłowania każdego człowieka. I z tego względu nigdy nie będzie za mało słów Kościoła wzywających do szacunku. Ale spróbujcie na to popatrzeć z dwóch innych perspektyw. Po pierwsze, księża żartują na różne tematy i może nieraz sprawili wam przykrość, ale przecież sami dobrze wiecie, że najwięcej dostaje się w żartach i rozmowach biskupom a najbardziej realnie poszkodowaną grupą duchownych są wikariusze, chorzy i niektórzy emeryci. I jakoś to znoszą. Wiem, że to nie jest argument, że skoro się jednym dowala, to i innym można. Ale nie można uważać się za najbardziej poszkodowanych, jak się obiektywnie nie jest. Bo to budzi zawsze anty-reakcję. Po drugie, w zdecydowanej większości nie chodzi wcale o homofobię. Żyliście wieki i nikt was nie ścigał, dopóki nie zaczęliście robić mega promocyjnej kampanii. I to budzi sprzeciw. Gdyby księża zaczęli dzwonić w każdą niedzielę do każdego parafianina z pytaniem, czy już był w kościele, to nikt by nie odebrał tego jako wspaniałej akcji ewangelizacyjnej, tylko wielu by się wpieniło, że kler się wpycha do ich życia. My, może zwłaszcza Polacy, nie znosimy, jak się nam coś narzuca. I to nie jest homofobia. To jest zaborcofobia.
Mówicie jednak, że nie możecie siedzieć cicho, bo to jest waszym obowiązkiem i prawem. W tej materii, jako teolog biblista często myślę o tym, czy da się inaczej interpretować Pismo święte, które jednoznacznie potępia homoseksualizm. I to prawda, że wiele jest nakazów nawet Nowego Testamentu, które są tylko śladem dawnej epoki i nikt się tym dziś nie przejmuje. Tak choćby z zakazem przemawiania kobiet na zgromadzeniach (1 Kor 14,35), modlenia się przez kobiety z odkrytą głową (1 Kor 11,14) czy noszenia długich włosów przez mężczyzn (1 Kor 11,14).
Dwa elementy są jednak bardzo wymowne. Po pierwsze, w Nowym Testamencie, tam gdzie jest mowa o homoseksualizmie, zawsze występuje on w katalogu grzechów, które powszechnie do dziś uważamy za rzeczy złe, nawet przez ludzi niewierzących (Rz 1,25-32; 1 Tm 1,9-11; 1 Kor 6,9-10). Zobaczmy np. Rz 1,25-32:
25 Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen. 26 Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności: mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze. 27 Podobnie też i mężczyźni, porzuciwszy normalne współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie. 28 A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwe poznanie Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi. 29 Pełni są też wszelakiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości. Oddani zazdrości, zabójstwu, waśniom, podstępowi, złośliwości; 30 potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, w tym, co złe - pomysłowi, rodzicom nieposłuszni, 31 bezrozumni, niestali, bez serca, bez litości. 32 Oni to, mimo że dobrze znają wyrok Boży, iż ci, którzy się takich czynów dopuszczają, winni są śmierci, nie tylko je popełniają, ale nadto chwalą tych, którzy to czynią.
Pytanie jest takie. Jakim prawem możemy powiedzieć Bogu, że z katalogu grzechów usuwamy akurat ten jeden, bo już nie jest grzechem? Dlaczego nie uważać, że dobrem jest również podstęp (bo wiele można nawet załatwić dla Kościoła), albo chełpliwość (i nazwać ją PR-em)? Nie boicie się, że tym samym sfałszujemy prawdę, do której powołał nas Pan Bóg? Nie boicie się tego, że okłamiemy ludzi, do których zostaliśmy wezwani?
Po drugie, jest jeszcze Kościół. Wiecie, po co go ustanowił Chrystus. I znacie jego stanowisko na ten temat. I pamiętacie, jak dochodzi do zmian w Kościele. Tylko za sprawą Ducha Świętego. Nigdy za sprawą siły. Nawet mediów całego świata. Nawet lobby samego diabła. To Duch prowadzi nas do całej prawdy (J 16,13). Jeśli prawdą jest, że homoseksualizm jest dobry, to Bóg prędzej czy później objawi to Kościołowi. I Kościół to ogłosi nie dzięki naciskom ludzi, ale naciskom Ducha. Jeśli nie wierzycie w to, lepiej zostawić kapłaństwo. Szkoda życia w Kościele dla niewierzących w Kościół. Jeśli wierzycie, bądźcie cierpliwi, pracujcie, módlcie się i czekajcie, wiedząc z historii, że każdy rozłam Kościoła miał swoje źródło w prymacie siły nad cierpliwością. Im bardziej jednak będziecie naciskać na zmiany, tym bardziej będziemy się wam opierać. Przecież nie po to zrezygnowaliśmy z małżeństwa, miłości żony i radości własnych dzieci, żeby słuchać homoseksualistów. Bo to nie jest walka o prawo do miłości. Ostatecznie to jest walka przeciw tym, którzy zostawili wszystko, bo wierzą, że Bóg żyje i ciągle mówi przez Kościół. Bóg, który w Kościele jest wcieloną miłością.
Ostatnie słowo na temat nieludzkiego celibatu. Nie wiem, co jest bardziej nieludzkie, żyć w celibacie, czy być wiernym jednej osobie. Być całe życie abstynentem, czy móc pić tylko Żywiec. Wiem, że celibat jest darem. Mówi o nim Jezus. Mówi św. Paweł. Zawsze był w Kościele i zawsze był znakiem absolutnie przekraczającego ludzkie myślenie wkroczenia Boga w seksualność człowieka. Oczywiście, wszyscy wiemy, że dyskusyjne jest to, czy musi on być dla księży obowiązkowy. Ale znowu, dopóki Kościół Rzymski nie zmieni prawa, każdy z nas wie, na co się umawiał. I w takim układzie podwójne życie zawsze będzie zdradą. I to prawda, że się zdarza. Niestety. Nie walczymy. Walczymy. Czasami upadamy. Częściej się podnosimy. Niekiedy leżymy powaleni za długo. Grzeszymy i spowiadamy się. Ale jeśli zaczniemy mówić, że każdy ma prawo do zdrady i jeszcze się nią publicznie chełpić, to tylko życzyć nam wszystkim, żebyśmy chociaż raz w życiu zostali tak porządnie zdradzeni, żeby na własnej skórze zrozumieć, że głoszenie prawa do zdrady jest głoszeniem prawa do ludzkiej krzywdy.
Musimy się więcej modlić. Za siebie. Przecież jesteśmy braćmi. I to podwójnie. Mamy tego samego Ojca i to samo kapłaństwo. Da dobry Bóg, że będziemy mieli i to samo niebo.
[post_title] => Do księży homoseksualistów [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1570-do-ksiezy-homoseksualistow [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-10-03 20:44:03 [post_modified_gmt] => 2015-10-03 18:44:03 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/10/03/1570-do-ksiezy-homoseksualistow/ [menu_order] => 3042 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [180] => WP_Post Object ( [ID] => 5331 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-10-01 14:20:34 [post_date_gmt] => 2015-10-01 12:20:34 [post_content] =>
1.10.2015
To pierwsza z dziewięciu refleksji, które mają być materiałem pomocniczym dla formacji wolontariuszy przygotowujących się do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie 2016 r. Być może będzie również jakimś światłem dla tych, którzy tutaj zaglądną.
Rozpoczynamy refleksje o miłosierdziu. Dziewięć rozważań, które otrzymamy od października do czerwca, to jeden z wielu środków, które mają nas przygotować do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. Przemyślenia te oparte na Biblii, nauce Kościoła i obserwacji życia ludzkiego mają za cel przybliżenia nas do tajemnicy miłosierdzia w sposób przystępny, ale i w miarę rzetelny. A nade wszystko pragną zapalić w nas Bożą iskrę tak, abyśmy sami stali się płomieniem Bożego miłosierdzia.
Na samym początku zadajmy sobie pytanie, co to jest miłosierdzie? Miłosierdzie to jest najlepsza reakcja na szeroko rozumianą nędzę człowieka. Szeroko rozumianą, to znaczy nędzę, która może być zarówno biedą materialną i społeczną, ale także, która może być grzechem i złem.
Najpierw zastanówmy się nad reakcją na biedę w znaczeniu ubóstwa. Na biedę można reagować w różny sposób. Można udawać, że biedy nie ma. O ludziach, którzy tak reagują mówi Pismo:
Kto uszy zatyka na krzyk ubogiego, sam będzie wołał bez skutku. (Prz 21,13)
Ignorowanie biednych to nie jest miłosierdzie.
Można ludzi biednych traktować jako gorszych. Takie postępowanie nazywa św. Jakub przestępstwem (Jk 1,9) a całą sytuację opisuje tak:
Gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, a wy spojrzycie na bogato odzianego i powiecie: «Usiądź na zaszczytnym miejscu!», do ubogiego zaś powiecie: «Stań sobie tam albo usiądź u podnóżka mojego!», to czy nie czynicie różnic między sobą i nie stajecie się sędziami przewrotnymi? (Jk 2,2-4)
Poniżanie biednych to nie jest miłosierdzie.
Można również biednych oszukiwać i wykorzystywać. Wiele o tym piszą biblijni prorocy, a zwłaszcza prorok Amos:
Sprzedają za srebro sprawiedliwego, a ubogiego za parę sandałów;
W prochu ziemi depcą głowy biednych i ubogich kierują na bezdroża (Am 2,6-7)
Uciskanie ubogich to również nie jest miłosierdzie.
Miłosierdzie wobec biedy ludzkiej opisane jest m.in. w takich słowach:
Zgodnie z przykazaniem przyjdź z pomocą biednemu
i stosownie do jego potrzeby nie odsyłaj go z pustymi rękami! (Syr 29,9)
Błogosławiony, czyj wzrok miłosierny, bo chlebem dzieli się z biednym. (Prz 22,9)
Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie (Mt 25,35-36)
Miłosierdziem jest taka reakcja na biedę ludzką, która tę biedę umniejsza, dając potrzebującemu to, przez czego brak był biednym.
A teraz pomyślmy o reakcji na biedę w znaczeniu zła i grzechu. Również w tym wymiarze, reakcje mogą być różne.
Na zło można reagować jeszcze większym złem. W Księdze Rodzaju, jeden z potomków Kaina mówi tak:
Gotów jestem zabić człowieka dorosłego, jeśli on mnie zrani, i dziecko - jeśli mi zrobi siniec! (Rdz 4,23)
Taka postawa nie jest miłosierdziem. Taka postawa jest zemstą. To widać u dzieci, które za uderzenie, oddają często uderzeniem mocniejszym. To widać u dorosłych, kiedy za jedno zdanie wypowiedziane w gniewie, ktoś jest w stanie wyrzucić z pracy albo nie odzywać się latami.
Na zło również można reagować takim samym złem. Stary Testament mówi o znanym w całym starożytnym świecie prawie.
Ktokolwiek skaleczy bliźniego, będzie ukarany w taki sposób, w jaki zawinił. Złamanie za złamanie, oko za oko, ząb za ząb. W jaki sposób ktoś okaleczył bliźniego, w taki sposób będzie okaleczony. (Kpł 24,19-20)
Taka reakcja na zło nie jest miłosierdziem. Czasami nazywana jest sprawiedliwością. Objawia się niekiedy w tym, że nie rozmawiamy z tymi, co nie rozmawiają z nami i dokuczamy tym, co nam dokuczają.
Na zło można również reagować ucieczką do Boga. Często w Psalmach można spotkać tak zwane modlitwy złorzeczące. Czytamy tam m.in. takie słowa:
Córo Babilonu, niszczycielko, szczęśliwy, kto ci odpłaci za zło, jakie nam wyrządziłaś!
Szczęśliwy, kto schwyci i rozbije o skałę twoje dzieci. (Ps 137,8-9)
Autor Psalmu 137 być może na własne oczy widział, jak Babilończycy zniszczyli jego kraj, spalili świątynie, rozpruwali kobiety ciężarne i zabijali nawet małe dzieci. Autor modli się do Boga, nie do Babilonu, wzywa nie swoich rodaków, ale swego Boga. Całą swoją złość, gniew i ból zanosi przed Bogiem i to Jemu zostawia reakcję na wyrządzone zło.
Taka postawa nie jest jeszcze miłosierdziem. Taka postawa jest zostawieniem sprawiedliwości Bogu. Postawę tę raczej trudno dziś spotkać, gdyż obmowa zajęła prawie całe miejsce psalmów złorzeczących.
Na zło można reagować również dobrem. Jezus mówił:
Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają.(Łk 6,27-28)
Św. Paweł ujął to słowach:
Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj! (Rz 12,21)
Miłosierdzie to jest taka reakcja na zło, która daje grzesznikowi to, czego mu najbardziej brakuje, to znaczy daje mu miłość i dobro. Człowiek jest zły, bo ma w sobie za mało dobra. Dlatego trzeba mu dać dobro. Człowiek grzeszy, bo ma w sobie za mało miłości. Dlatego trzeba mu dać miłość.
Co to jest zatem miłosierdzie? Miłosierdzie to najlepsza reakcja na szeroko rozumianą nędzę człowieka. To najlepsze lekarstwo, jakie wymyślił Pan Bóg. Nie jest ono bowiem ani ucieczką od biednego ani jego zniszczeniem, ale daje drugiemu to, czego mu najbardziej było brak, a co było przyczyną ubóstwa, zła i grzechu.
-----------
Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.
Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.
Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.
Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.
Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.
Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem, że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój.
(Św. Faustyna, Dzienniczek, 163)
[post_title] => Co to jest miłosierdzie? (ŚDM-1) [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1568-co-to-jest-milosierdzie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-10-01 14:20:34 [post_modified_gmt] => 2015-10-01 12:20:34 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/10/01/1568-co-to-jest-milosierdzie/ [menu_order] => 3044 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [181] => WP_Post Object ( [ID] => 5328 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-09-19 21:13:15 [post_date_gmt] => 2015-09-19 19:13:15 [post_content] =>
19.09.2015
Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce,
nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg.
(2 Kor 9,7)
Myśląc o uchodźcach, parę spraw jak bumerang wraca mi do serca.
1. Generalnie jest problem z pomocą innym. Bardzo zaskoczyły mnie pierwsze dane, ile to rodzin zadeklarowało przyjęcie młodzieży na nocleg podczas ŚDM w Krakowie. Wydawało się, że skoro 1/3 chodzi do Kościoła, a 1/3 z tej 1/3 to super twardy elektorat, co i na nabożeństwa i na rekolekcje przyjdzie, to 10% powinno przyjąć młodych jak nic. Ilu się zgodziło? Kilkanaście, kilkadziesiąt rodzin z największych parafii krakowskich? A przecież tym młodym trzeba tylko miejsca na podłodze. Nawet po ludzku patrząc, czy nie jest to szansa poznania fajnych ludzi z zagranicy, których można będzie kiedyś odwiedzić?
Generalnie mamy problem z pomocą. I to nie jest kwestia ksenofobii ani nacjonalizmu. To jest kwestia znieczulającego się serca, nawet na najbliższych. Od wielu lat codziennie umierają tysiące dzieci z głodu a my dalej jemy aż po nadwagę. Od wielu lat śpimy w domach i nawet obok pustych łóżek, nie myśląc o bezdomnych. Od wielu lat tysiące Polaków wyjeżdża za granicę, a my dalej nie umiemy im zrobić miejsca nad Wisłą. Od wielu lat są tacy, co cierpią bezrobocie a my dalej ciągniemy dwa etaty, żeby zdążyć przed śmiercią. Na świecie nie brakuje chleba dla wszystkich. Brakuje miłości bliźniego. Sprawa uchodźców, jakkolwiek na nią patrzeć, powinna obudzić choć trochę sumienia na potrzebujących.
2. Jest problem z bezmyślnością. Nie da się ukryć, że nasz stosunek do drugiego zależy w dużym stopniu od tego, kim on jest. Gdyby z zasady wszystkim trzeba było dać, to co chcą, to Ewę należałoby pochwalić za to, że nie odrzuciła węża, a Boga oskarżyć za eksmisję zbuntowanych aniołów. Zanim komuś podam rękę, chcę wiedzieć, czy jest potrzebującym biedakiem, czy korzystającym z mojej naiwności złodziejem. Każdy kto zamyka swoje mieszkanie na klucz mówi tym samym, że nie można wszystkich wpuścić do własnego domu. Każdy, kto uważa, że w naszej ojczyźnie jest miejsce dla wszystkich, rani bardziej niż śmierć tych, którzy życie oddali za to, żeby najeźdźca nie był gospodarzem w naszym kraju. Jezus powiedział: „Byłem głodny, a daliście mi jeść” a nie „Byłem leniwy, a daliście się nabrać”. Św. Paweł mówił, że jeśli nie chce się komuś pracować, to lepiej, żeby był głodny. Syracydes jeszcze mocniej: ”Lepiej umrzeć, niż żebrać” (Syr 40,28 ). A Didache z I w.: „Niech nawet spoci się w twoich rękach twoja jałmużna, dopóki nie dowiesz się, komu ją dajesz” (I,VI). To jest temat na inny wpis, ale często myślę o tym, że może okazać się w niebie, że to, co my nazywamy pomaganiem biednym, było tylko zniszczeniem bezpowrotnym ludzi, bo zamiast pomóc stanąć im na nogi, złotówkami przybiliśmy ich do ulicy.
W sprawie uchodźców nie można uciec od zasadniczego pytania, kim są ludzie, którzy chcą mieszkać u nas. Oczywiście można powtarzać bezmyślnie uchodźcy, imigranci ekonomiczni, terroryści. Jednak fundamentalną zasadą pomocy każdego lekarza jest rzetelna diagnoza. Bez diagnozy pomoc może być nawet zabójstwem. Zastanawiam się tylko, czy my w Europie jesteśmy jeszcze w stanie postawić trafną diagnozę, nie zniewoloną poprawnością polityczną, interesami ekonomicznymi, islamofobią, naiwnością niemyślenia czy Bóg wie, czym jeszcze.
3. Jest problem z konkretami. Nie rozumiem w ogóle tej całej wojny w mediach. Bo przecież zdrowy rozsądek kazałby zrobić tak: Niech do każdej parafii czy gminy zgłoszą się ci, którzy chcą pomóc uchodźcom, czy to udostępniając mieszkanie, czy proponując pracę, czy nawet naukę języka polskiego. Po tygodniu można by mieć dane z całej Polski i stwierdzić, że Polska przyjmie tylu a tylu. A niechby nawet każdy określił, kogo chce przyjąć! Kościół: „My chcemy chrześcijan”. Wyborcza: „My muzułman”. Fronda: „My ekstremistów”. I już by było parę tysięcy. A my prawie całą energię tracimy na przekonanie inaczej myślących. Absurd! To samo z WOŚP. To samo z pomocą żebrakom na ulicy. Chcesz. Pomagasz. Nie chcesz. Nie dajesz. Widzisz przestępstwo, to je zgłoś. Ale na miłość boską, nie grajmy nowej Matki Teresy z Kalkuty, która ulice służby zmienia na dyskusyjne forum. Bo jeszcze się okaże, że nikomu nie chodziło o pomaganie ani uchodźcom ani biednym Polakom, tylko o wykorzystanie dramatu, żeby dowalić tym, których się nie cierpi. I to dowalić w imię miłości bliźniego.
4. Jest jeszcze problem z motywacją. Dlaczego mamy pomóc akurat im i akurat teraz? Bo nie mają domu? Pracy? Bo szukają lepszego życia? Bo jesteśmy chrześcijanami? Gdyby to było naszą prawdziwą motywacją, to już dawno sprowadzilibyśmy Polaków ze Wschodu, zajęli się porządnie bezdomnymi i rezygnowali z siebie, by tysiące młodych zachęcić do pozostania w Polsce. Myślę się, że główną motywacją w sprawie uchodźców jest siła. Mamy im pomóc, bo jest wywierana gigantyczna presja. Mamy pomóc, bo tak ktoś chce i żąda, i przekonuje, że to absolutnie koniecznie i najlepsze, Ale jeśli pomagamy tylko dlatego, że ktoś pomoc wymusza siłą, to nie jest to żadna miłość. To może być nawet tchórzostwo. Granica między biedakiem a przestępcą leży w przestrzeni siły. Biedak będzie prosił o pomoc a odrzucony umrze jak Łazarz. Przestępca nie będzie czekał na swoją śmierć. Siłą weźmie, to co inni mu dać nie chcą. Oczywiście, wzrastająca siła ubogich jest poważnym - nawet egoistycznym - argumentem za tym, by ich bardziej kochać. Bo jeśli nie zajmiemy się porządnie ubóstwem świata, to ta siła zmiecie nas jak Rewolucja Francuska zmiotła wieki królów.
Ewangelia jest jednak przede wszystkim wolnością, gdzie siłą każącą kochać jest miłość - nie siła. Bóg wolał umrzeć za ludzi, niż potęgą wszechmocy zmusić ich do miłości. Pomaganie jednym biednym dlatego, że są mocniejsi niż inni biedni jest de facto uznaniem prymatu siły nad miłością i wspieraniem przemocy jako środka rozwiązującego problemy.
Nie. Nie boję się o to, że chrześcijanie znikną z nad Wisły. Jako chrześcijanin lękam się, by zamykając drzwi na ubogich, nie zabić w sobie resztki miłości, Chrystusa, sensu mego życia. Jako człowiek wiem, że mieć serce a nie mieć rozumu i mieć rozum a nie mieć serca, tak samo nieludzkie. Jako Polak, chcę by Polska nie była folwarkiem histerycznie rządzących, ale domem rodaków, gdzie Bóg w dom, gdy gość w dom i broń w dom, gdy wróg przed domem.
[post_title] => O uchodźcach. O nas [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1564-o-uchodzcach [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-09-19 21:13:15 [post_modified_gmt] => 2015-09-19 19:13:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/09/19/1564-o-uchodzcach/ [menu_order] => 3048 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [182] => WP_Post Object ( [ID] => 5327 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-09-08 15:55:17 [post_date_gmt] => 2015-09-08 13:55:17 [post_content] =>Bardzo wiele, jeśli nie wszystko zależy od podejścia - do wszystkiego. Bóg, świat i to, co nas otacza było jest i będzie zapewne podobne. Jeśli cokolwiek można zmienić, to nasze osobiste podejście, bo to od niego zależy
prawie, jeśli nie wszystko. Liczba 7 w Biblii oznacza doskonałość. To subiektywny, ale mam nadzieję, że w miarę reprezentatywny wybór siedmiu spojrzeń, od których zależą nasze relacje do Boga, siebie i drugiego człowieka.
Podejście do Boga
1. Bóg najpierw daje - prymat doświadczenia przed przykazaniem.
2. Bóg chce być poszukiwany - prymat szukania przez czekaniem.
3. Bóg jest na lata - prymat wytrwałości przed niecierpliwością.
4. Bogu można mówić wszystko - prymat szczerości przed poprawnością religijną.
5. Bóg jest Panem - prymat wiary w Pana przed wiarą w służącego.
6. Bóg jest zaślubiony z Kościołem - prymat przyjęcia całego Boga przed wybiórczością.
7. Bóg jedynym zbawieniem - prymat koncentracji na Bogu przed koncentracją na problemach.
Podejście do siebie samego
1. Popatrz przede wszystkim na siebie - prymat chrześcijańskiego egoizmu nad destrukcyjnym braterstwem.
2. Popatrz na siebie jak na wartość - prymat wiary w swą wartość nad chwiejnymi uczuciami.
3. Popatrz na swoją wyjątkowość - prymat wyjątkowości nad porównywaniem się do innych.
4. Popatrz na swoją dobroć - prymat widzenia w sobie dobra nad widzeniem grzechu.
5. Popatrz na swoje zadania w życiu - prymat prawdy nad pragnieniami.
6. Popatrz na konieczność rozwoju - prymat działania nad biernością.
7. Popatrz na swoje niepowtarzalne okazje - prymat uczenia się nad biadoleniem.
Podejście do innych
1. Szukać człowieka – prymat relacji nad samotnością.
2. Być wolnym wobec człowieka – prymat asertywności nad zniewoleniem.
3. Nie krzywdzić człowieka – prymat „primum non nocere” - obojętność nad krzywdą.
4. Rozumieć człowieka – prymat dochodzenia do prawdy nad pochopnymi wyrokami.
5. Leczyć człowieka nie skazywać - prymat leczenia nad sądzeniem.
6. Być krytycznym wobec człowieka – prymat myślenia nad ślepym uczuciem.
7. Dbać o człowieka – prymat troski nad obojętnością.
[post_title] => Wszystko zależy od podejścia [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1561-wszystko-zalezy-od-podejscia [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-09-08 15:55:17 [post_modified_gmt] => 2015-09-08 13:55:17 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/09/08/1561-wszystko-zalezy-od-podejscia/ [menu_order] => 3051 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [183] => WP_Post Object ( [ID] => 5324 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-07-28 22:28:16 [post_date_gmt] => 2015-07-28 20:28:16 [post_content] =>29.07.2015
Od niedzieli na Bazylice Mariackiej zawisnął zegar odliczający czas do Światowych Dni Młodzieży. A to znaczy, że ostatni rok będzie biegł jeszcze szybciej. Pobudzony złotymi latami ruczajowskiej Oazy i wieloma mniej formalnymi a nieustannymi kontaktami z młodzieżą, chciałbym się podzielić czterema myślami co do ŚDM Kraków 2016. Trochę dla młodzieży. Trochę dla księży. A trochę dla wszystkich.
- Okazja
Światowe Dni młodzieży to gigantyczna okazja wiary. Wiara bowiem rodzi się przede wszystkim ze spotkania. Rodzi się z doświadczenia. Oczywiście były i będą inne przestrzenie spotkania człowieka z Bogiem. Ale to spotkanie, zwłaszcza dla tych, którzy już nie pamiętają czasów JPII, może być pomostem do Jezusa, który żyje i działa w Kościele. Szkoda by było zmarnować okazję, która już nigdy nie przydarzy się temu polskiemu pokoleniu.
- Konieczność
Głoszę rekolekcje od 15 lat i gołym okiem widzę, że nie da się nie zauważyć spadku młodzieży uczestniczącej w życiu Kościoła. O ile na rekolekcjach parafialnych są obecni dorośli a nawet dzieci, to statystyki dotyczące młodych mogą być zatrważające. Parafia kilkutysięczna. Na nauki dla dorosłych chodziło ok 1500 osób. Na spotkanie dla młodzieży przyszło 6 osób. W innej parafii 12. Jeszcze w innej 20. To prawda, że wielu młodych Polaków jest bardzo wierzących. I prawda, że ciągle wiele dzieje się na deskach duszpasterstwa młodzieży. Ale osobiście uważam, że młodzież jest absolutnie najważniejszym wyzwaniem dla Kościoła w Polsce. I nie tylko wyzwaniem, ale i koniecznością. Katecheza w szkole zasadniczo nie spełnia roli pomostu do Chrystusa. Może i jest mostem, ale dla wielu takim, z którego wolą skoczyć, niż przejść na drugą stronę.
- Sposób
Najbliższe miesiące powinny być czasem modlitwy i burzy mózgów, szukając odpowiedzi na pytanie „Jak?”.
Gdybym był proboszczem, zastosowałbym następującą strategię:
1) Na początku września 2015 roku wysyłamy imienne zaproszenie na spotkanie do wszystkich ludzi młodych z parafii. [W roku 1999 mieliśmy na Ruczaju czuwanie przed nawiedzeniem obrazu MB Częstochowskiej. Wysłaliśmy ok. 1200 imiennych zaproszeń na czuwanie dla młodzieży do 4 roczników uczniów szkół średnich. Przyszło chyba z 800 osób.]
2) Na spotkaniu pozwalamy wygadać się szczerze i do bólu na temat tego, co młodzi myślą o Kościele.
3) Następnie organizujemy spotkania cotygodniowe w parafii, które będą składać się przynajmniej z trzech części:
- a) próba konfrontacji z jednym z problemów, które wypowiedziała młodzież na spotkaniu wstępnym;
- b) prezentacja życia młodych w jednym z krajów, z którego przyjadą do Polski (co tydzień inny kraj; do przygotowania przez młodych);
- c) nauka za darmo języka obcego (opłaca parafia albo liczy na nauczycieli, którzy chcieliby zrobić dobry uczynek) – tu byłoby idealnie, gdyby Komitetowi udało się od początku przyporządkowywać różne grupy różnym parafiom, tak by np. w Pcimiu wiedząc, że do nich przyjadą z Urugwaju, mogli zacząć uczyć się hiszpańskiego. Od Bożego Narodzenia zaczynamu już korespondować z grupą, z którą się spotkamy w lipcu. Kurs języka można by zrobić nawet 2x w tygodniu, tak żeby najmniejszym owocem przygotowań do ŚDM była znajomość podstawowa języka obcego.
4) Jednocześnie organizujemy w parafii grupę modlitewną, np. róże różańcową ludzi dorosłych, których zadaniem będzie codzienna modlitwa za młodych z tej parafii.
Oczywiście spotkania w parafii nie musi prowadzić ksiądz. Przecież jest wielu świeckich, bardziej konkretnych liderów. I sposobów może być wiele, zwłaszcza na pierwsze spotkanie (np. wyjazd weekendowy za darmo dla młodzieży w góry; dyskoteka parafialna; odwiedziny indywidualne po domach z grupą 2-4 młodych osób; baner na kościele), ale dzielmy się nimi i szukajmy najbardziej odpowiednich dla danej parafii. Nie robiąc nic, nie będzie nic.
- Pieniądze
Z wielu stron zaczyna się kontestacja kosztów ŚDM, zwłaszcza jeśli chodzi o pakiety dla młodzieży z Polski. Za żadne skarby nie możemy dopuścić do tego, żeby ktoś nie przyjechał do Krakowa tylko dlatego, że nie miał pieniędzy. Dlatego z jednej strony może trzeba by rozbudować fundusz dopłacający: bardziej konkretni sponsorzy, więcej składek parafialnych, opodatkowanie dodatkowe księży i sióstr zakonnych (np. obowiązkowo jedna wypłata miesięczna na ŚDM - 40 tyś osób x 2-3 tys. = 100 mln zł).
Z drugiej strony, to jest dobra okazja, żeby przegadać z młodzieżą sprawę pieniędzy w Kościele. Kościół nie zarobi na ŚDM. Chodzi o to, żeby diecezja nie miała za dużo długów. A skoro jest to wydarzenie dla młodzieży, to warto by było zachęcać młodych do tego, żeby w ciągu roku zarobili te pieniądze. Jeśli ktoś nie jest w stanie zarobić za rok 650 zł, to najprawdopodobniej nigdy w życiu nie wyjdzie za mąż ani nawet nie szarpnie się na zaręczyny. Budowanie świadomości, że to jest nasze wspólne wielkie dzieło, za które warto zapłacić nawet trochę kasy, wydaje się również być bardzo sensownym wyzwaniem.
Na razie tyle.
PS. Zobacz http://www.krakow2016.com/
I stronę zachęcającą do codziennej modlitwy w intencji ŚDM
[post_title] => Cztery myśli przed ŚDM [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1542-cztery-mysli-przed-sdm [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-07-28 22:28:16 [post_modified_gmt] => 2015-07-28 20:28:16 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/07/28/1542-cztery-mysli-przed-sdm/ [menu_order] => 3066 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [184] => WP_Post Object ( [ID] => 5318 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-05-21 16:17:34 [post_date_gmt] => 2015-05-21 14:17:34 [post_content] =>21.05.2015
Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem:
Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,
zas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania (Koh 3,1-3)
Wyborcze emocje
Cieszę się z tych wyborczych emocji. Kiedyś mnie to denerwowało, ale coraz bardziej widzę w tym znak jedności Polaków. Jesteśmy strasznie zjednoczonym narodem. Wszyscy na spotkaniach z papieżem. Wszyscy kibicujemy Małyszowi. Wszyscy mamy zdanie o Rydzyku i Michniku. Wszyscy ekscytujemy się wyborami. Oczywiście „wszyscy” to przesada, ale raz po raz w ojczyźnie nad Wisłą czuć powszechne polskim sercom napięcie. A to jest znak jedności. Bo nawet jeśli się kłócimy, to przecież tylko we własnym domu ludzie spierają się tak, jak nie spieraliby się nigdy z obcymi, bo by im na to kultura nie pozwalała. W tych dniach czuję jak mało kiedy, że Polska to nasz wspólny dom. I choć różnimy się licznikami, to przecież mianownik zasadniczo jest ten sam.
Polityczny „coming out” księży
Cieszę się też z pojawiających się publicznie politycznych deklaracji księży. Kiedyś mnie to denerwowało, ale coraz bardziej widzę w tym znak dojrzewania Polaków. Ciągle pojawiają się próby, żeby księża nie mówili publicznie o polityce, ale te lęki nie trzymają się logiki. Twardowski może być poetą. Tischner filozofem. Bartczak może rapować. Nawet siostra Anastazja może być kucharką. Ale jak ksiądz zajmuję się polityką, to zgorszenie na całego. Nie chcę wytaczać argumentów typu „Popiełuszko był kapelanem Solidarności”. Chodzi mi o zwykłą logikę. Albo uznamy, że księża (i siostry też) nie mogą publicznie robić nic, co nie jest bezpośrednio związane z ich powołaniem (i potępimy Hellera, Tischnera i setki proboszczy budujących kościoły), albo powoli dojrzejemy do świadomości, że każdy ksiądz ma prawo do zainteresowań, hobby, poglądów i specjalizacji. Lubi politykę, to niech się wypowiada. Ludzie ocenią. Jak wszystko. Oczywiście nie na ambonie. Wielu księży z roztropności nie mówi o swoich poglądach, bo czują, że zrażą tym do siebie ludzi, którzy nie są z ich politycznej opcji a nie potrafią oddzielić zaangażowania księdza w politykę od jego posługi duszpasterskiej. Są też i tacy, którzy wykorzystują ambonę do politycznych celów. I to akurat trzeba ścigać. Dobrze byłoby jednak gdybyśmy zmierzali w stronę ideału, czyli tak dojrzałego świata, w którym słucham Pendereckiego bez względu na to, kogo on popiera, oglądam Wajdę, czytam Cejrowskiego i nie wyrzucam z domu naprawiającego mi kran hydraulika, dowiedziawszy się, że mieszka on przed ślubem z piekarzem. I w tym świecie mam na tyle wiary i zdrowego dystansu, że wierzę, iż Chrystus w rękach ks. Sowy nie jest mnie boski, w rękach Isakowicza-Zaleskiego nie mniej kościelny, a na toruńskim ołtarzu nie mniej ewangeliczny.
Kierunek samoświadomość
W jakiejkolwiek emocjonalnej zawierusze byłoby jednak dobrze, gdybyśmy skorzystali bardziej z tego, że jesteśmy homo sapiens. I zaczęli pytać siebie o argumenty. Bo tak jest bardziej po ludzku. Człowiek jest człowiekiem wtedy, kiedy myśl jest mocniejsza niż siła, nawet - a może zwłaszcza - siła emocji. W tym sensie bardzo zrozumiałe są dla mnie wypowiedzi ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, gdzie ważnym argumentem jest stosunek kandydatów do Ukrainy albo ks. Kazimierza Sowy, gdzie jego osobiste znajomości z ludźmi Platformy generują takie a nie inne poglądy. Nie chodzi bowiem o to, żeby tylko stanąć po tej czy tamtej stronie, ale żeby wiedzieć, dlaczego akurat tam stoję.
Szukając racji mojego głosowania na Andrzeja Dudę, myślę o kilku elementach. Po pierwsze pochodzę z Podhala. To region, gdzie ludzie generalnie są za prawicą. I ta ziemi i ta rodzina ukształtowały we mnie poglądy nazwijmy to centro-prawicowe. Po drugie, interesuję się sprawami ojczyzny od zawsze. I po pięciu latach oglądania Polski własnymi oczami i oczami prasy od lewej do prawej strony, chciałbym po prostu innego prezydenta. Zwłaszcza patrząc na to, co się dzieje ostatnimi dniami. Żaden kandydat nie jest idealny. Taki jest tylko Jezus i taki program ma tylko Ewangelia. Ale podsumowując za i przeciw, tak to mi po prostu wychodzi. W szczegóły nie wchodzę. O nich zasadniczo piszą ci, co głosują za Dudą. Po trzecie, nie było mnie w ogóle w Polsce jak rządził PiS i byłem tylko pół rok za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Dlatego nie mogę zrozumieć w ogóle tego straszenia prezesem. Kojarzy mi się to ze straszeniem dzieci czarną wołgą. A że z natury nie wierzę nikomu, chciałbym sprawdzić na własnej skórze, jak to będzie w Polsce, kiedy prezydentem będzie Duda. Bo może dopiero wtedy docenię Komorowskiego. I może dopiero wtedy zatęsknię za Platformą. Bo na razie nie umiem wskrzesić w sobie tego rodzaju tęsknoty.
Troska o prymat Ewangelii
Myśląc o Polsce, zastawiam się też nad tym, jak Ewangelia może pomóc ojczyźnie nad Wisłą.
Po pierwsze, trzeba promować prymat miłości nad skutecznością. Ponoć w polityce najważniejsze jest zdobycie i utrzymanie władzy. Ale to nie jest ewangeliczne. Dlatego tak strasznie mnie boli, kiedy władza gardzi człowiekiem, opozycja władzą, a komentatorzy tymi, których nie lubią. Musimy się różnić i nie daj Boże, żebyśmy mieli takie same poglądy. Natomiast musimy promować bardziej wzajemny szacunek niż władzę, bo ostatecznie nie da się żyć z ludźmi, dla których najwyższą wartością są stołki.
Po drugie, świętość nie zależy od systemu. Urodziłem się w PRL-u. Do I Komunii przystąpiłem w stanie wojennym. Księdzem zostałem, gdy prezydentem był Kwaśniewski. W wyborach politycznych nie chodzi więc o moją doskonałość, bo ona nie zależy od systemu. Nawet w Auschwitz można zostać świętym. W wyborach chodzi o taki sposób umeblowania Polski, żeby jej dzieci jak najmniej robiły sobie krzywdę w swoim własnym domu.
Po trzecie, boli mnie, że w systemie demokratycznym, kiedy większości powodzi się dobrze, a mniejszość wiąże ledwie koniec z końcem, to nie da się nic zmienić. Bo większość nie jest zainteresowana problemami mniejszości. A to przecież nie jest ewangeliczne. Mnie jest dobrze w Polsce. I byłbym ślepcem, gdybym nie widział, że wielu ludziom jest dobrze. Ale przecież w trosce o Polskę nie chodzi o mnie i nie chodzi o większość.
Mówiąc o konkretach, burzę się maksymalnie z powodu dwóch przyczyn: cen mieszkań i niemożliwości przeżycia w pojedynkę pracując za najmniejszą stawkę i wynajmując kawalerkę. Żeby dorosły człowiek, pracując 40 godzin na tydzień w legalnej pracy nie był w stanie wyżyć, to jest dramat, który miał miejsce w historii tylko w czasie wojen. Murzyni nas wyśmieją i pradziadkowie nie pojmą, jak mogliśmy doprowadzić do systemu, w którym zdrowy, pracujący uczciwie człowiek nie jest w stanie utrzymać się we własnym domu, już nie mówiąc, żeby na niego zarobić. A mówić, że trzeba zmienić w takim razie pracę na lepszą, to powiedzieć milionom ludzi, że praca w sklepie czy bycie pielęgniarką to życiowa pomyłka. W Polsce jest wystarczająco ziemi, pieniędzy i środków, żeby każdy mógł mieć własny dom i uczciwy chleb. Natomiast jest zdecydowanie za mało solidarności, solidarności, którą winien generować i wspierać system.
Moje polskie marzenie
Jako Polak mam jedno marzenie. Otóż wydaje mi się, że mamy w Polsce potencjał do tego, żeby spróbować stworzyć nowy system: nie komunistyczny, nie kapitalistyczny, nie demokratyczny, ale system solidarnościowy. Nie jesteśmy gorsi od Niemców, Amerykanów czy Anglików. Umiemy pracować nieraz lepiej a i głowy wcale nie mamy gorsze. Dlaczego zatem nie ruszyć głów i zacząć myśleć bardziej o wszystkich? Ludzie byli w stanie wymyśleć nawet komputer i bombę atomową! Dlaczego nie nowy system?! Dlaczego nie nowy program?! Zamiast kłócić się o tematy zastępcze, zacząć budować inaczej kraj, tutaj, gdzie Bóg przypomniał wielkość miłosierdzia. Wierzę, że da się nad Wisłą zbudować taki system, który będzie przypominał bardziej dom niż dolinę ściągającą hieny.
Będę szanował prezydenta mojego kraju zawsze. Natomiast ostanie pięć lat przekonało mnie, że reelekcja nie będzie krokiem w stronę mojego polskiego marzenia. Dopóki więc jest we mnie więcej nadziei niż strachu, nie będą się bał ryzyka prezydenckiej zmiany. Pewności oczywiście nie ma żadnej. Ale wolę młodego lekarza z dobrym wykształceniem, niż tego, który choć ma doświadczenie, to jednak od lat posyła pacjentów na drugi świat zdecydowanie za często. I nie dlatego, że jest zły. Ale dlatego, że od wielu lat robi za mało dla pacjenta... To była metafora...
[post_title] => Czas prezydenckich wyborów [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1512-czas-prezydenckich-wyborow [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-05-21 16:17:34 [post_modified_gmt] => 2015-05-21 14:17:34 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/05/21/1512-czas-prezydenckich-wyborow/ [menu_order] => 3096 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [185] => WP_Post Object ( [ID] => 5317 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-05-15 08:45:33 [post_date_gmt] => 2015-05-15 06:45:33 [post_content] =>
W tej refleksji nie chodzi o pytanie, jakie są problemy księży, ale jaka jest ich geneza. Wydaje się, że najczęstsze trudności mają następujące przyczyny:
1. Zaniedbanie relacji z Bogiem
Podstawową i ostateczną przyczyną każdego kryzysu kapłańskiego jest osłabienie więzi z Bogiem. Przykład męczenników jest świadectwem, że dzięki żywej więzi z Chrystusem, nawet w najtrudniejszych warunkach można pozostać wierny Bogu i Ewangelii - „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8,31).
Formacja seminaryjna a zwłaszcza kapłańska powinna kłaść większy akcent na troskę o więź z Bogiem i wierność Ewangelii. Ważne jest nie tyle ile robimy, ile jesteśmy wierni Panu. Nie o to chodzi, żeby nawrócić innych, ale przede wszystkim, żeby samemu pozostać wiernym.
2. Nieharmonijny tryb życia
Kryzys bywa często powodowany nieuporządkowanym trybem życia. Seminarium zasadniczo nie przygotowuje do umiejętności podejmowania wyborów w życiu kapłańskim. Ksiądz uczy się dopiero po święceniach, jak poukładać zajęcia w ciągu dnia, tygodnia i roku (modlitwę, pracę, odpoczynek). Wcześniej prawie wszystko zostało poukładane przez innych. Bez zmiany formacji seminaryjnej nie da się tego naprawić.
Nieuporządkowanie wynika często z nadmiaru pracy. Jako księża robimy często za dużo, czego skutkiem jest kiepski poziom. To się nie podoba ani ludziom ani nam samym, co rodzi w nas frustracje. Nie da się jednak robić mniej, bo taki jest rozkład obowiązków. Bez elastyczności w wyborze podejmowanych zadań nie ma szans na żadną zmianę.
Z tym związane jest również ograniczenie osobistego rozwoju księdza. Skazani z powodów systemowych na ponad dwadzieścia lat bycia wikariuszami, księża w pewnym wieku przestają się rozwijać i najlepsze lata przeżywają często jak dzieci zależne od swoich rodziców. Wiek, który większość ludzi spędza na podejmowaniu bardzo ważnych decyzji (dom, rodzina, doskonalenie zawodowe), większość polskich księży spędza na posłuszeństwie przełożonym. 40-letni mężczyzna może zostać prezydentem Polski, ale nie może zostać proboszczem. Bo jest za młody. Bez posiadania osobistej i całkowitej odpowiedzialności za prowadzone dzieła, człowiek nie jest w stanie się rozwijać. A brak rozwoju jest przyczyną stagnacji.
3. Zderzenie z systemem
Kryzys może wynikać również ze zderzenia z systemem. Kościół jest także organizacją, która działa mniej lub bardziej sprawnie. W tym zakresie kilka zjawisk nadaje się do przemyślenia.
Po pierwsze, świadomość, że wielu ludziom w Kościele nie zależy na Ewangelii, tylko na ustawieniu się tak, żeby im było dobrze. To podcina skrzydła zwłaszcza tym księżom, którzy poświęcają życie dla Chrystusa a nie znajdują wsparcia w sercu samego Kościoła. Bardzo ciężko się pracuje z innymi, mając świadomość, że nie idziemy w tym samym kierunku, że największym przeciwnikiem Kościoła nie są niewierzący, ale my sami dla siebie.
Po drugie, dopóki na stanowiskach będą powoływani i pozostawiani ludzie nie ze względu na kompetencje, ale znajomości, nic się nie da w tej materii zmienić. Jeśli parafią, instytucją czy jakimś dziełem będzie rządził nie ten, co robiłby to najlepiej, czyli najbardziej zgodnie z Ewangelią, to nie unikniemy kryzysów. Bez zmiany systemu powoływania na stanowiska w Kościele, będziemy dalej marnować charyzmaty, którymi Bóg obdarzył każdego z nas. Być może trzeba też przemyśleć sprawę kadencyjności większości stanowisk w Kościele.
Po trzecie, nie ma świadomości braterskiej wśród kapłanów. Nie uważamy siebie za równych przed Bogiem Ojcem, za braci, tylko za mniej lub bardziej ważnych, w zależności od pełnionych funkcji, tytułów, układów i dostępu do władzy. Nie czujemy się jak w rodzinie, ale trochę jak w korporacji, w której przy pewnym wysiłku, posłuszeństwie i cierpliwości można sobie życie jakoś ułożyć. Przez to powstają podziały na tych przy władzy i tych, co na nic nie mają wpływu, na wysłuchiwanych i tych, którym się po prostu nie wierzy. Dopóki przykładowo, ksiądz proboszcz będzie mógł za pieniądze parafialne organizować na plebanii swoje imieniny, a nie pozwoli tego wikarym nawet za ich własne, to nic się nie zmieni. Dopóki z urzędu będzie brało się stronę proboszcza, przełożonego (bo jego nie można zwolnić), to nic się nie zmieni. Nie słuchamy siebie, a jeśli już to tylko wtedy, kiedy mamy w tym jakiś interes. Nie traktujemy innych poważnie, a jeśli tak, to tylko wtedy, kiedy nam się to opłaca.
Brak świadomości braterskiej prowadzi również do nieszczerości. Nie mówimy często prawdy innym, bo nauczyliśmy się, że to zostanie wykorzystane przeciwko nam. Albo, że i tak to nic nie pomoże, bo druga strona nie jest nastawiona na dialog i chęć pomocy. Zwłaszcza w przypadku niepowodzeń, zamiast wsparcia, spodziewamy się wyrzutów, bo żyjemy w systemie, w którym ksiądz nie powinien mieć problemów, a nie w systemie, w którym problemy są normalnością i są jasno określone kroki radzenia sobie z nimi.
W tym punkcie pozostaje tylko ewangelizacja, modlitwa i post. Bo bez osobistego nawrócenia ku wspólnym ideałom, nigdy nie będziemy braćmi.
4. Propozycje
a) Zmiana formacji seminaryjnej na taką, która wprowadzi więcej wolności i odpowiedzialności.
b) Powołanie biskupa, który będzie odpowiedzialny za kontakt z księżmi, coroczne z nimi rozmowy i aktualizację danych dotyczących życia i problemów księży. Będzie to jego pasją a nie jednym z dziesiątków obowiązków. I będzie miał realny wpływ na podejmowane decyzje.
c) Wprowadzenie konieczności rozmowy z każdym księdzem przed podjęciem decyzji dotyczących jego osoby.
d) Utworzenie bazy danych zawierających podstawowe informacje na temat pracy księdza i jego zainteresowań.
e) Oderwanie kapłaństwa od konieczności uczenia katechezy w szkole. Zrozumienie, że nie każdy nadaje się do każdej pracy.
f) Zmiana sposobu obsadzania poszczególnych miejsc realizacji kapłańskiego powołania – wprowadzenie możliwości wyboru, tak by księża wiedzieli, że można się rozwijać, można zmieniać, można się starać, a nie tylko biernie oczekiwać „na wolę Bożą”.
g) Najpierw jednak należałoby zebrać od księży anonimowe wypowiedzi na temat ich problemów, przyczyn trudności oraz propozycji zmian (jak sobie już radzą i jak można by sobie jeszcze w trudnościach radzić). Chodzi o to, byśmy konfrontowali się z problemami realnymi a nie medialnymi czy zastępczymi.
[post_title] => Przyczyny kapłańskich kryzysów [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1509-przyczyny-kaplanskich-kryzysow [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-05-15 08:45:33 [post_modified_gmt] => 2015-05-15 06:45:33 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/05/15/1509-przyczyny-kaplanskich-kryzysow/ [menu_order] => 3099 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [186] => WP_Post Object ( [ID] => 5313 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-05-03 11:47:10 [post_date_gmt] => 2015-05-03 09:47:10 [post_content] =>Gdyby pewnego dnia Bóg objawił się całej ludzkości i powiedział, że odtąd ludzie już nie będą nigdy grzeszyć, wielki jęk rozszedłby się po całej ziemi.
- Co za życie bez obgadywania! - martwiłyby się babcie nie tylko po wioskach.
- Nie da się studiować bez ściągania! - oburzaliby się chóralnie studenci.
- No to zwijam firmę! - szczerze by wyznał niejeden biznesem.
- To koniec mediów! - krzyczeliby pierwszy raz zjednoczeni dziennikarze.
I nawet księża zasmuciliby się pewno już to nad butelką już to przed pokojem gospodyni.
Tym się różni ziemia od nieba, że tu ciężko żyć bez grzechów. Jeśli jednak nie wyobrażamy sobie życia bez nich, nie jesteśmy jeszcze gotowi na w niebo wstąpienie.
14.04.2015
Ten komentarz jest odpowiedzią na krytykę polskich kazań. Ostatecznie zainspirował mnie Piotr Żyłka („Do seminarzystów i księży”) i Małgorzata Wałejko ("Nie-Dobra Nowina. Bóg polskich kazań"). Ale że sprawa ta siedzi mi od dawna na wątrobie, to i ja powiem szczerze, co myślę. Najpierw będzie to komentarz emocjonalny a potem refleksja systematyczna, w której jednak nie pożegnamy się całkiem z emocjami.
1. Komentarz emocjonalny
Ludzie kochani! Co Wam się stało? Przecież jeszcze nigdy w historii Polski nie było tak dobrze z kazaniami jak jest dzisiaj! Nigdy dziesiątki tysięcy nie słuchało rekolekcji przez Internet! Nigdy żaden polski duchowny nie gromadził tylu co Szustak czy Pawlukiewicz! Nigdy nie było takich możliwości odsłuchania kazań, jakie są dzisiaj: w samochodzie, w Internecie, na spacerze z mp3! (formaty do wyboru: audio, video, prywatne strony z tekstami, setki książek). Nigdy w Polsce nie było tylu samochodów, autobusów, rowerów i pociągów, żeby dojechać do innego kościoła! Nie widzicie tego? Naprawdę? Nie potraficie usłyszeć i dzielić się Dobrą Nowiną?! Jeszcze 25 lat temu każdy z moich rówieśników mógł tylko pomarzyć o dobrych kazaniach. Czytało się Skargę i tyle. Czemu więc zamiast cieszyć się i dziękować Bogu, to narzekacie?
Jak by się czuł Jezus i jego uczniowie, gdyby jeden z nich „wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia” wyjechał z tekstem: „Jest fatalnie, Jezu. Nauczałeś trzy lata i co z tego? Nie zrozumieli Cię. Zabili. Z 5 tysięcy, którzy dostali chleb, żaden nie był po Twojej stronie. Z tych, co pili wino w Kanie, ani jeden nie przyniósł Ci nawet wody. Z tych, których wskrzesiłeś, żaden nie przyszedł na pogrzeb. Już kiedy mówiłeś o Chlebie, zaczęli od Ciebie odchodzić. Bez sensu trzymać się tak trudnych tematów. A my, którzy słuchaliśmy Twego słowa codziennie, nawet nie byliśmy w stanie wytrwać pod krzyżem. I Ty teraz mówisz, że posyłasz nas do ludzi? Z czym do ludzi? Z takim słowem? Przecież ono nie działa! Jeśli Ty, doskonały kaznodzieja, nie byłeś w stanie za 3 lata zebrać nawet kilkudziesięciu osób, to co my możemy? Ludzie i tak nie przyjdą do Kościoła!"
Można było wygarnąć Jezusowi. Można było wygarnąć też uczniom. Ale ludzie Wielkiej Nocy zamiast narzekania słyszą: „Pokój Wam! Weźcie Ducha Świętego”.
Zamiast krytyki kazań, trzeba było wybrać parę pozytywnych przykładów. Podziękować za nie i podzielić się Duchem Świętem tak autentycznie, żebyśmy jego mocą mówili do ludzi chociaż trochę lepiej. Wystarczyło postawić na Dobrą Nowinę...
2. Komentarz systematyczny
a) jest źle
Oczywiście, że jest źle z polskimi kazaniami. Tak jak jest źle z kazaniami we Włoszech, Niemczech, Anglii czy Ameryce. Tak jak jest źle z troską o liturgię, o śpiew. Jak jest źle z religią, katolickimi mediami i dziennikarską rzetelnością. I tak jak jest źle ze świeckimi, do których można się doczepiać całą wieczność, sypać anty przykładami z rękawa i straszyć, że jeśli się nie poprawią, to odejdziemy od kapłaństwa, bo naszym powołaniem było pracować z owcami a nie z …
Jest źle. Czyli jest normalnie. Kościół bowiem jest szpitalem, w którym chorzy są również księża. Nie każdy z nas ma talent do kazań. Wielu z nas jest niewiernymi Tomaszami, którzy nie potrafią mówić „Pan mój”, bo to jeszcze nie ta niedziela. Wielu, chociaż zobaczyło Jezusa Zmartwychwstałego, dalej zamyka się z lęku przed innymi ludźmi, bo nie nadeszła jeszcze godzina Ducha. Wiemy, jak trzeba głosić, tak jak chorzy z amputowanymi nogami wiedzą, co to znaczy chodzić. Ale łzy nam płyną po policzkach, kiedy siłą wyciągacie nas z wózka i mówicie: „Wstawaj! Chodź! Bo inaczej nie uwierzę w Jezusa”.
Jeżeli wierzycie w Chrystusa, bądźcie miłosierni.
b) na chorobę lekarstwo
Skoro jest źle, to trzeba szukać odpowiednich lekarstw.
Przede wszystkim warto się za księży modlić. Modlić za ich słowo. Jeśli wierzycie w siłę modlitwy.
Można i pisać artykuły o kazaniach, ale osobiście jestem sceptykiem. To tak jak z tymi słynnymi bilbordami. Już widzę, jak księża czytają takie teksty, nawracają się, zmieniają sposób głoszenia i teraz już będą głosić dobrze. Już dużo lepiej byłoby kierować konkretne uwagi do konkretnego księdza. Pamiętając jednak o tym, że nikt nie trafi do wszystkich. I nie ma takiego księdza, który do nikogo nie trafił.
Można poprawić homiletykę w seminarium, ale ta wbrew pozorom nie jest taka zła. Już 20 lat temu nagrywaliśmy swoje kazania kleryckie na video, by móc potem dyskutować nawet nad wyglądem kaznodziei.
Można być bliżej Jezusa. To fakt. Wbrew pozorom staramy się. Jeździmy na rekolekcje. Modlimy się codziennie. I wiemy, że bez bliskości z Nim nie da się mówić o Nim. I choć różnie z tą naszą świętością, to przecież nikt nie wytrzymałby 6 lat w seminarium, gdyby nie miał osobistego doświadczenia Jezusa i Pana. Wiemy też, że chociaż nasi rodzice nie wyglądali na zakochanych, to jednak się kochali. I wiemy też, że bez bliskości z Bogiem nie da się czasem słuchać nawet najlepszych kazań.
Zawsze może być lepiej i to nie jest tak, że my nie chcemy nad tym pracować. Każdy z nas chciałby mówić dobre kazania, tak jak każdy niewidomy chciałby kiedyś widzieć. Pytanie tylko, czy wszyscy mamy w sobie na tyle pokory, żeby przyjąć, ze niektórzy do końca życia nie będą widzieli, a niektórzy do śmierci będą mówić kiepsko?
c) niebezpieczeństwo wyrywania tekstu z kontekstu
Kazanie to jest tylko 10 min ze 168 godzin tygodniowych księdza. Absolutnie niesprawiedliwa jest ocena kazań, jak się księdza osobiście nie zna. Bo to tak jakby wyrwać tekst z kontekstu. Nie pamiętam żadnego kazania z liceum. Nie przypominam sobie, żeby proboszcz czy wikarzy byli wspaniałymi kaznodziejami. Często spałem na kazaniach, zwłaszcza jak już grałem na weselach. Ale w życiu bym nie narzekał na tych księży. Oni robili kawał dobrej roboty. Mówili kazania swoim życiem, gestem, uśmiechem, wyjazdem na pielgrzymkę, zachowaniem w zakrystii. A ja doświadczyłem Boga we wspólnocie, nie dzięki kazaniom. Trochę łatwiej o ten kontekst na wioskach, bo gdzie jest takie poczucie Kościoła, wspólnoty w dużych miastach jak tam na prowincji? Słuchanie kazań bez wspólnoty to trochę jak całowanie bez relacji. Nie podoba się ksiądz, jego kazania czy wspólnota, to ją zmień. Ale nie bądź duchowym singlem, który skacze od parafii do parafii i Kościół rozumie nie w kategoriach wspólnoty, ale jako centrum religijnych usług. Zawsze będziesz narzekał. Bo w Kościele nie szukasz Kościoła.
d) niebezpieczeństwo oceniania ziarna bez wzrostu
Kontekstem kazania nie jest tylko życie księdza, ale przede wszystkim życie słuchacza. I to ono jest świadectwem jakości głoszonego słowa. Dziwi mnie, kiedy mówi się, że z kazaniami w Krakowie jest lepiej niż na wsiach. Pod jakim względem? To tak jakby powiedzieć, że w jednej miejscowości jest lepszy zasiew, bo traktory są ładne, a w drugiej miejscowości gorszy, bo ludzie sieją ręcznie. Może i na wsiach pracują księża mniej wykształceni, może i czasem nie są mistrzami klasy A retoryki światowej. Ale wiara i życie ludzi, do których mówią przebijają niejednokrotnie świadectwo ludzi z wielkich miast, którzy choć wykształceni, to często nie mądrzy. To życie słuchaczy Szustaka, Pawlukiewicza i każdego z nas będzie dowodem jakości kazań. Ziarno ocenia się bowiem po owocach a nie po wyglądzie. Zdziwimy się na Sądzie listą homiletycznych przebojów.
e) problem rozbudzonych bodźców
Wielu dzieciom i młodym serwuje się dzisiaj tak zbombardowany świat impulsów zewnętrznych, że kiedy przychodzą do Kościoła, który działa prawie wyłącznie na poziome naturalnych bodźców, zaczynają się najnormalniej nudzić. W czasie jednych rekolekcji w Krakowie, żeby dzieci zachowywały się grzecznie w kolejce do spowiedzi, na ekranie leciał film. Bez tego nie było szans na pobożne oczekiwanie przed własną spowiedzią. I znowu pod tym względem w Krakowie jest o wiele gorzej niż choćby w Myślenicach czy na małych wioskach.
Czujemy nacisk ze strony ludzi, żeby być bardziej interesującymi. I pewno powinniśmy, Ale tą drogą wyścigu zainteresowań daleko nie zajdziemy. Jeżeli będziemy bombardować ludzi bodźcami, to ich uzależnimy. A jeśli oni będą uzależnieni od doznań zmysłowych, to świat ducha do nich nie dojdzie.
f) problem intelektualnej uczciwości
Nie lubię, kiedy mówi się „polskie kazanie” czy „kazania w Polsce”. Ile trzeba bowiem wysłuchać kazań, żeby odważyć się na takie uogólnienie? Jeśli jednak musimy robić jakieś podsumowania, to róbmy je na podstawie tych kazań, które są najwięcej słuchane przez ludzi w Polsce. Weźmy 10-20 kaznodziei o największym zasięgu i zobaczmy, jakiego Boga oni właściwie głoszą. Wtedy okaże się, że Bóg polskich kazań jest dobry. Że in vitro, polityka i antykoncepcja nie są żadnymi tematami a Ewangelia jest ciągle światłem głoszonego słowa. Mówić bowiem o polskich kazaniach na podstawie doświadczeń nawet kilkunastu wiosek i miasteczek, to tak jak by mówić o mass mediach w Polsce na podstawie kilku gazetek parafialnych i jednego radia diecezjalnego. Tak się po prostu nie robi. Zwłaszcza kiedy się apeluje do innych o poprawę.
Jeśli ktoś doczytał do końca, to w bonusie otrzymuje anegdotę.:)
Kraków. Ruczaj. Rok bodajże 1999. Po rekolekcjach adwentowych dla młodzieży spotkanie animatorów. Każdy mówi, jak te rekolekcje przeżył. Każdy narzeka. Ja też. Bo rekolekcjonista naprawdę fatalny. Na końcu zabiera głos jedna dziewczyna:
- A ja z każdego kazania zapamiętałam jedno zdanie. Z niedzieli takie…. Z poniedziałku takie….
- Co Ty? Poważnie? Przecież tego nie dało się słuchać!
- Ja zawsze podchodzę do każdego kazania tak, żeby zapamiętać chociaż jedno słowo. I zawsze da się.
No właśnie. Bo nie chodzi w kazaniach o to, żeby się podobały, albo żeby pamiętać je całe, ale żeby chociaż jedno słowo wprowadzić w życie. No chyba że ktoś woli budować na piaskach.
PS.
Kto jeszcze nie słyszał tego kazania, to zachęcam:
„Dlaczego Bóg nie mówi przez kazania”
[post_title] => Problem polskich kazań? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1484-problem-polskich-kazan [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-04-14 19:24:33 [post_modified_gmt] => 2015-04-14 17:24:33 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/04/14/1484-problem-polskich-kazan/ [menu_order] => 3124 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [188] => WP_Post Object ( [ID] => 5296 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-03-12 14:46:21 [post_date_gmt] => 2015-03-12 13:46:21 [post_content] =>
12.03.2015
Przedwczoraj na rekolekcjach u oo. Dominikanów mówiłem o rozumie. Ostatni punkt konferencji zwracał uwagę na manipulację jako przykład dysfunkcji i wroga rozumu, manipulację wszechobecną w mediach. Takim najnowszym i mistrzowskim przykładem manipulacji jest zamieszanie z kaplicą na Kanoniczej 15 i petycja zatytułowana: "Protest przeciwko likwidacji kaplicy Jerzego Nowosielskiego".
Tu o sprawie: Gość N GazetaW Deon
Tu petycja: http://www.petycjeonline.com/forum/127057
Generalnie, jeśli rozumiem poprawnie, jest tak: 25 lat ktoś używał nie swoją kamienicę za darmo. Kiedy właściciel stwierdził, że należy albo płacić albo opuścić lokal, podniósł się niesamowity larum, jaką to krzywdę robi właściciel. Jaką manipulacją albo przynajmniej niemyśleniem jest ten lament, piszę słów parę.
Manipulacją albo niemyśleniem jest użycie słowa „ofiara”.
„Niestety, przygotowując się do spotkania z Papieżem, Kapituła Katedry Wawelskiej zdecydowała się na kroki, których ofiarami padną Fundacja Św. Włodzimierza Chrzciciela Rusi w Krakowie oraz sakralne dzieła Jerzego Nowosielskiego”.
Przepraszam. Kto tu jest ofiarą? Na pewno nie Fundacja. Fundacja jest beneficjentem. Poszkodowana jest tu tylko Kapituła. Nie znam cen wynajmu. Ale niech każdy sobie przeliczy 25 lat razy 12 miesięcy razy cenę wynajmu kamienicy. Tyle Kapituła „straciła”, albo mówiąc precyzyjniej „ofiarowała” Fundacji. Jeśli wynajmujesz komuś mieszkanie przez 25 lat za darmo i potem chcesz, żeby je opuścił, a wynajmujący tego nie chce, to kto tu jest ofiarą?
Manipulacją albo niemyśleniem jest wypisywanie, ile to wspaniałych dzieł zrobiła Fundacja a nie wspomnienie ani słowem, że używała kamienicy za darmo. A wystarczyło napisać, że żadne z tych dzieł nie byłoby możliwych, bez wsparcia finansowego ze strony Kapituły. Gdyby nie darmowy wynajem, może nic by tam nie powstało.
Manipulacją albo niemyśleniem jest kierowanie pisma do Metropolity Krakowskiego. To sugeruje, że jeśli problem nie zostanie rozwiązany, odpowiedzialnością należy obarczyć Kardynała. Petycja powinna zostać skierowana do Fundacji i powinna wzywać do tego, żeby Fundacja zaczęła płacić za wynajem, bo inaczej nastąpi desakralizacja kaplicy. Albo powinna być petycją do obywateli w celu zorganizowania zbiórki pieniężnej, tak by pokryć koszty wynajmu kamienicy. Mieć pretensje do właściciela stadionu, za to, że drużyna nie weszła do półfinału, to jest logika matrixa. Odpowiedzialność za przeniesienie kaplicy spoczywa tylko na Fundacji ewentualnie na jej zwolennikach. To oni zdecydowali się na niepłacenie.
Manipulacją albo niemyśleniem jest mówienie, że „działania, które podejmuje [Kapituła], stawiają Światowe Dni Młodzieży w złym świetle, jako wydarzenia opierającego się przede wszystkim o biurokratyczną bezwzględność i demonstrację władzy”. To jest niski i emocjonalny chwyt. Ciekawe, czy komuś z sygnatariuszy spokojnie przejdzie dziś przez gardło chleb, chociaż wiedzą, że tysiące dzieci umierają z głodu na świecie. Tak to się możemy zawsze nakręcać. A tak naprawdę upublicznianie całej sprawy w bardzo złym świetle postawiło Fundację i promotorów petycji. Tym drugim wystawiło świadectwo niemyślenia, u tych pierwszych odsłoniło niewdzięczność i zachłanność. Nie spotkałem sprostowania Fundacji, która chce publicznie podziękować za 25 lat darmowego użytku i wytłumaczyć, dlaczego nie chce płacić za lokal, a chce na nim zarabiać.
Manipulacją albo niemyśleniem są lamenty na kaplicą. Już tytuł petycji jest zaskakujący. Sformułowanie „kaplica Jerzego Nowosielskiego” sugeruje, że tu wcale nie chodzi o świętość. Ale powiedzmy, że to szczegół. Pochodzę z parafii Maniowy, w której kościół z XIX w. wysadzono w powietrze. Pracowałem jako wikariusz na Ruczaju w murowanej kaplicy, po której został tylko parking i trawa. Sakralizacja i desakralizacja to są normalne procedury Kościoła. Bałwochwalstwem jest przywiązywanie się do murów. Co za problem przenieść wystrój kaplicy w inne miejsce? Robić petycję z tego, że komuś akurat ta lokalizacja była po drodze? Nie mieszajmy świętości do braku przyzwoitości.
Wszyscy lamentujący nad kaplicą i Fundacją, nad nieczułością Kurii Krakowskiej vel Kapituły wobec Ukrainy powinni wynająć swoje mieszkania dla rodziny np. ukraińskiej. Na 25 lat. Za darmo. Bo mieć pretensje do ofiarodawcy za to, że przestał dawać kasę albo oburzać się na to, jak ktoś dysponuje własnymi pieniędzmi, to jest zwyczajna perfidia. Być dobry za cudze pieniądze. Masakra.
A wystarczyło pójść do restauracji "Ukraiński smak", zamówić dobrą kolację, wypić świetne piwo, lub przy lampce wina powiedzieć: "Szkoda, że to już koniec. Ale Bogu dzięki za te 25 lat. No cóż, przychodzi nam powtórzyć za Jezusem: "Pójdźmy gdzie indziej" (Mk 1,38).
Przepraszam, bo wiem, że wielu zaboli. Ale mnie już od paru dni okrutnie boli niemyślenie tych, którzy kreują się na obrońców świętości. Jeśli nie zaczniemy myśleć, tylko przerzucać się emocjami, będziemy ranić siebie i Kościół bez sensu i bez pożytku. A przecież to na tej samej ul. Kanoniczej możemy przeczytać starą jak łacina prawdę „Nil est in homine bona mente melius” (Nic nie ma lepszego w człowieku ponad rozum). A jeśli ktoś woli motto Alma Mater Jagiellonica, to niech sobie przypomni, że "Plus ratio quam vis" (Więcej znaczy rozum niż siła).
PS. Po decyzji o pozostawieniu kaplicy Nowosielskiego, 13.03.2015
Cieszę się naprawdę, że tak się to wszystko zakończyło:) Co jednak nie zmienia mojego zdania na temat petycji i sposobu załatwiania sprawy. Może wynika to z pochodzenia, ale na obecnym etapie rozwoju honor góralski by mi nie pozwolił domagać się w ten sposób takiej łaski. Gdyby mi zależało naprawdę na kaplicy, to bym ją kupił, albo robił zbiórkę na jej utrzymanie. Żądanie od innych dobra, kiedy się samemu do tego dobra nie przykłada, jest na razie dla mnie nie do pojęcia. Mam nadzieję, że przynajmniej teraz wszyscy będą pisać, że najwięcej dla ocalenia kaplicy Nowosielskiego zrobiła Krakowska Kuria, bo była jedynym podmiotem, którą ta decyzja cokolwiek kosztowała.
No i ja nie jestem Kościołem ani stroną w sporze. Dlatego prosiłbym wszystkich zbulwersowanych moim myśleniem, by nie mówili, że taki jest Kościół. Taki jest tylko ks. Wojciech Węgrzyniak. Kościół okazał się taki, jak sobie życzyło tego wielu. Mam nadzieję, że złe słowo na Kościół z powodu kaplicy Nowosielskiego już nie padnie.
Tyle coś dla nas jest warte, ile jesteśmy w stanie dla tego poświęcić.
Oświadczenie Kapituły Matropolitalnej na Wawelu
[post_title] => Manipulacja kaplicą Nowosielskiego [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1461-manipulacja-kaplica-nowosielskiego [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-03-12 14:46:21 [post_modified_gmt] => 2015-03-12 13:46:21 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/03/12/1461-manipulacja-kaplica-nowosielskiego/ [menu_order] => 3145 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [189] => WP_Post Object ( [ID] => 5295 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-03-10 14:02:43 [post_date_gmt] => 2015-03-10 13:02:43 [post_content] =>
10.03.2015
Kiedy zobaczyłem pierwsze informacje o akcji „Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż”, zapaliła się we mnie jakaś kontrolna lampka. Co to właściwie ma być? Kiedy jednak przeczytałem komentarze Piotra Żyłki, Błażeja Strzelczyka i Szymona Hołowni, zapaliły się we mnie wszystkie możliwe lampki. Nawet alarm się włączył. A że ich lubię i wielu innych, którzy śpiewają tę samą melodię, spróbuję opisać, czemu mój sprzęt reaguje inaczej.
To nie jest moja kampania. Tak samo jak ta ze zdjęciami abortowanych dzieci. I manifestacjami przed porodówką. Ale byłbym ograniczony intelektualnie albo przynajmniej nieludzko niepokorny, gdybym uważał, że mój sposób na rozwiązanie problemu, to jedyny sposób. Gdybym myślał, że ja to cała Ewangelia, że ja to cały Kościół. Bogactwo Kościoła i Ewangelii polega na tym, że różni ludzie różnie reagują na problemy. Jan Chrzciciel mówił o Herodzie: „Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6,18). Jezus nie mówi mu ani słowa. Chrystus przemienił wodę w wino a nie chciał uzdrowić córki kobiety kananejskiej. Barnaba chciał zabrać w podróż misyjną Marka, a dla Pawła Jan zwany Markiem był skompromitowany. I tak się pokłócili, że nie ewangelizowali razem. Paweł pojechał z Sylasem. Barnaba z Markiem (por. Dz 15,36-41). Wszyscy czterej zostali świętymi. Kimże ja jestem, żebym sądził mego brata? Ma swoje sumienie i jeśli tak rozumie słowa Ez 3,17-21, to niech Bóg sam go osądzi.
Mówicie, że ta kampania jest nieskuteczna. Albo taka nie będzie. A jaka była skuteczność akcji Jana Chrzciciela? Nie wiedział Herod, że to grzech? Gdyby Jan nie mówił tak wprost, to może by się i Herod nawrócił…? Warto było stracić taką głowę dla takiej akcji? Jaka była skuteczność Jezusa nazywania faryzeuszów obłudnikami? A rok 2012 i krakowska akcja BMW a zwłaszcza plakaty „Jestem”? Dlaczego nikt wtedy nie krytykował skuteczności akcji? Już widzę, jak ludzie na widok billboardu „Jestem” domyślają się, że chodzi o Boga i już teraz nigdy nie będą czuli się samotni. Gdyby pójść dalej, to można by zapytać o skuteczność publicystki. Gdzie te nawrócenia po przeczytaniu tekstów? Czy jesteśmy na tyle odważni, żeby zrobić badania i podjąć decyzję, że jeśli w ciągu roku nikt się nie nawróci czytając Deon, TP, GN, ND, albo blog tego czy tamtego, to należy zamknąć redakcję?
Ponoć ta kampania straszy. To jest bardzo subiektywne. Ale na pewno nie straszy bardziej niż napisy na papierosach: „Palenie zabija” albo „Palenie powoduje raka”. Dlaczego nie walczycie z taką głupią, promowaną przez państwo i nakazaną prawnie kampanią? [ironia] Czy chociaż raz ktoś wczuł się w sytuacje palaczy? Nie dość, że gość ma problem od wielu lat, nie dość, że wydaje kupę kasy na nałóg, z którym sobie nie umie poradzić, to jeszcze wszędzie dowalają mu bez miłosierdzia: „Będziesz miał raka. To cię zabije” czyli „Twoje dzieci nie będą miały ojca”. Kościół nigdy nie odrzucił Starego Testamentu. Bo są dwie podstawowe motywacje: albo coś robi się ze strachu przed konsekwencjami albo z przekonanego i miłującego serca. Do jednych trafi się przez cierpliwe tłumaczenie, inni rzucą palenie ze strachu przed śmiercią.
Padają głosy, że to nie jest ewangelizacja, albo, że ktoś, kto wymyślił kampanię nie rozumie, że Ewangelia jest Dobrą Nowiną. Nie każda informacja musi być ewangelizacją. Ale też nie każda ewangelizacja musi być rozumianą po naszemu dobrą nowiną. Jadę autem. Widzę znak. „Wypadki”. „Czarny punkt. 27 zabitych. 87 rannych.” Co to ma być? Dobra nowina? To jest właśnie dobra nowina. Nie możemy zawężać Ewangelii do spotkania Jezusa z Samarytanką, kobietą przyłapaną na cudzołóstwie czy Zacheuszem celnikiem. Ewangelią czyli dobrą nowiną są też słowa Jezusa: „Faryzeuszu ślepy!” (Mt 23,26), „Podobni jesteście do grobów pobielanych” (Mt 23,27), „Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy!” (Mt 23,29). Jest podział w Ewangelii na tych grzeszników, którzy są otwarci na Jezusa i na tych, którzy Jezusa chcą zniszczyć. Ewangelizator, który straszy Samarytankę jest chamem. Ewangelizator, który mówi piękne słówka zatwardziałemu faryzeuszowi jest głupcem. Lekarz pochyli się nad przywiezionym do szpitala z całą wrażliwością, ale widząc upartego chorego, który nie chce dać się zbadać, pewno powie mu, co o tym myśli nawet niecenzuralnymi słowy. Gdyby w Polsce nie było ani jednego katolickiego faryzeusza żyjącego w konkubinacie, nie widzącego w tym żadnego problemu i uważającego, że nikt nie ma prawa wtrącać się do jego życia, to można by się rzeczywiście zastanawiać, czy to nie był bezsensowny pomysł.
Był jeszcze zarzut o źle wydaną kasę. Nie moja kasa. Nie moja odpowiedzialność. Dlaczego nie oburzaliśmy się, że refundowana będzie zmiana płci? Naprawdę nie można lepiej wykorzystać publicznych pieniędzy? A krakowska akcja BMW i płacenie za wynajem stadionu Cracovii, żeby spowiadać ludzi, którzy się spowiadają co tydzień w kościołach i żeby wielbić Pana za grube pieniądze z ludźmi, którzy Go wielbią za darmo? Do dziś diecezja Rio ma długi za ostatnie ŚDM a znajomy ksiądz z Brazylii pisze: „Zrobiliśmy imprezę dla młodych z całego świata, która zostawiła nam długi i ani jednego nawróconego w parafii”. Oczywiście, na pewno komuś to pomogło. Gdzieś, komuś, na jakiejś planecie. Ale za taką cenę? Dlaczego nie zebrać pieniędzy na nowe billboardy: „Bóg kocha konkubentów i pragnie ich nawrócenia?” albo „Konkubinat. Jesteśmy z wami, bo może być lepiej”. Dlaczego nie poprosić, aby jakiś biznesmen żyjący w konkubinacie zasponsorował billboardy, które wleją trochę otuchy w serca przeżywających dramat? Gdybym był złośliwy, to bym napisał: skoro uważacie, że słowa miłości względem konkubentów mają tak wielką moc, to przekonajcie chociaż paru do alternatywnej kampanii. A jeśli ich nie przekonacie, to czy będziecie mieć odwagę napisać, że miłość jest nieskuteczna? Jest jeszcze w Polsce wiele miejsca na wiele billboardów.
Na temat nieprecyzyjności powiązania konkubinatu z cudzołóstwem się nie wypowiadam. Rozumiem, że autorzy podeszli do zjawiska w sposób szeroki. Tak samo jak Kościół powiązał z VI przykazaniem grzechy, które Dekalog na pewno na myśli nie miał. Miał na myśli Jezus, więc Kościół źle nie zrobił. A jeśli Kościół ma prawo interpretować cudzołóstwo szeroko, to dlaczego nie mieliby prawa autorzy napisu?
Zanim zakończę, powtórzę to, co już napisałem na FB. „Im więcej o tym myślę, to tym bardziej oburzam się na siebie, innych i cały polski Kościół, że nic nie zrobiliśmy, żeby skonfrontować się ze zjawiskiem mieszkania przed ślubem. Nie było listu pasterskiego, nie było demonstracji, nie było postu, modlitwy, nie było żadnych akcji o takim rozmiarze jak walka o Smoleńsk, czy walka z gender. 17 lat temu, nikt z przyjmujących po kolędzie na osiedlu Ruczaj (odwiedziłem 800 mieszkań) nie mieszkał przed ślubem, słyszeliśmy tylko, że takie rzeczy dzieją się na Zachodzie, ale nic w tej sprawie nie zostało zrobione. Gapiliśmy się i gapimy przez lata, jak wchodzą zwyczaje, które być może najbardziej niszczą rodzinę. Mogę się mylić. Ale czuję jakiś faryzeizm w selektywnym oburzaniu”. Precyzując, oczywiście coś tam robiliśmy, ale być może umiemy walczyć tylko z ludźmi, bo na walkę ze złem nie mamy ani sił, ani wiary, ani pomysłów. Mamy tylko tolerancję. Tolerujemy zło, ale już nie tolerujemy ludzi inaczej myślących.
Wydaje mi się, że rozumiem oburzenie billboardem. Ale palą się dalej we mnie kontrolne lampki, bo krytyka akcji odsłoniła wybiórczą mentalność, która czyta z Ewangelii tylko wybrane wersety, widzi w realu tylko niektórych grzeszników, wybiera tylko niektóre drogi dojścia do serca ludzkiego i kocha tylko niektórych ludzi. Wybiórczość jest zawsze ograniczeniem. Ewangelia jest powszechnością. A Kościół ma być i Bogu dzięki jest katolicki czyli powszechny. I powszechna, szeroko perspektywiczna powinna być miłość: do konkubentów i do autorów billboardu.
-----
Jan Pawel II, 9.05.1993 do mafiosów na Sycylii:
Mówię do odpowiedzialnych: Nawróćcie się! Nadejdzie sąd Boży!
Posłuchajcie, bo przechodzą ciarki nawet, jak ktoś nie zna włoskiego:
[post_title] => Jeszcze raz o billboardzie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1460-jeszcze-raz-o-billboardzie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-03-10 14:02:43 [post_modified_gmt] => 2015-03-10 13:02:43 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/03/10/1460-jeszcze-raz-o-billboardzie/ [menu_order] => 3146 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [190] => WP_Post Object ( [ID] => 5230 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-02-11 16:46:33 [post_date_gmt] => 2015-02-11 15:46:33 [post_content] =>
11.02.2015
Są momenty, w których chwyta mnie taki zwyczajny ludzki żal, żal, że zostałem księdzem.
Żałuję, bo mnie grzechy bardziej bolą niż kiedyś. Nie mogę usprawiedliwiać siebie mówieniem, że od świętości są bardziej księża, albo, że mam rodzinę na wyżywienie to i niektóre winy trzeba zrozumieć. Sumienie boli mnie mocniej i częściej.
Żałuję, bo czasem muszę być posłuszny ludziom, którzy ani nie są posłuszni Bogu, ani Duch Święty nie jest ich sumieniem. Jako laik mógłbym zmienić pracę, dom, a może nawet miasto i państwo, nie pytając się nikogo o zgodę i racje, nie będąc oskarżany o zdradę Boga i Bóg wie czego jeszcze.
Żałuję, bo w dyskusjach nie mogę używać środków bardziej dosadnych. Nie mogę mówić, że czyjejś poglądy są głupie i bzdurne. Chociaż poczucie logiki burzy się we mnie jak słyszę taką i tamtego, muszę ciągle uważać, żeby nie urazić braci i sióstr, którzy przez mnie a może raczej przez swoją nieumiejętność przyjmowania krytyki mogliby odejść na wiele lat od Kościoła.
Żałuję, bo nie mogę powiedzieć ludziom, co o nich myślę. Góralską mentalnością nie rozumiem chociażby ich skąpstwa, bo nawet za komuny najbiedniejsi wrzucali w niedzielę na tacę, a dziś ponoć taka bieda, że ponad połowa nie wrzuca ani grosza.
Żałuję, bo nie mogę mówić szczerze o hierarchii kościelnej. Nie mogę nawet w cztery oczy z chrześcijańską troską wyznać, że dla dobra Kościoła byłoby najlepiej, gdyby ten zrezygnował a tamten więcej milczał. Nie mogę krytykować hierarchii jak laik, za którym co najwyżej biskup nie będzie przepadał.
Żałuję, bo nie mogę napisać co myślę o partiach, o rządzących i władzy. Rozum mój nie rozumie, że mogę powiedzieć publicznie, że nie lubię Hłaski, albo wolę Toyotę, ale już wyjawianie stosunku do premiera czy prezydenta byłoby skandalem. Swój patriotyzm muszę schować za parawan nie daj Boże zdenerwowania tych, którzy myślą inaczej i którzy zamknęliby się na Słowo Boże tylko dlatego, że popieram takich a nie innych.
Żeby być księdzem umiera we mnie często góralskość, patriotyzm, zdrowy rozsądek a nawet chrześcijaństwo. Nie zawsze jestem sobą, bo zawsze muszę myśleć o innych.
Nie piszę o tym dlatego, że nie chcę być księdzem. Ani nie dlatego, że wierzę w jakąkolwiek zmianę. Piszę, by chociaż ktoś zrozumiał, że kapłaństwo to nie tylko ofiara z małżeństwa i rodziny. Piszę, by chociaż jakaś część Oblubienicy Chrystusa pojęła, że jeśli księżą często nie są sobą, to wynika to z nieludzkiej (naiwnej?) nadziei, że dzięki temu sobą będzie bardziej Kościół.
[post_title] => Dlaczego żałuję, że jestem księdzem? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1371-dlaczego-zaluje-ze-jestem-ksiedzem [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-02-11 16:46:33 [post_modified_gmt] => 2015-02-11 15:46:33 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/02/11/1371-dlaczego-zaluje-ze-jestem-ksiedzem/ [menu_order] => 3224 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [191] => WP_Post Object ( [ID] => 5229 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-02-11 11:59:07 [post_date_gmt] => 2015-02-11 10:59:07 [post_content] =>
11.02.2015
Już mnie zaczynają irytować dziennikarze, bo raz po raz muszę sprawdzać u źródeł to, o czym piszą. Wczoraj obiegła Polskę wieść, że zgodnie z zaleceniami Watykanu homilie mają być m.in. "krótkie". (Kai, Deon, Niedziela mają tytuł: "Homilie mają być krótkie i dobrze przygotowane").
Okazuje się jednak, że sprawa krótkości homilii ma się bardziej złożono:
1) Tekst "Dyrektorium homiletycznego" (oryginalnym jest ang.) nie mówi o tym, że homilia ma być krótka, tylko że ma być “neither too long nor too short” (pkt 10).
2) O tym, że homilia ma być krótka jest mowa tylko w cytacie z Papieża Franciszka: “it is preaching situated within the framework of the liturgical celebration; hence it should be brief and avoid taking on the semblance of a speech or lecture” (pkt 6).
3) Pojęcie krótkiej homilii odnosi dokument do homilii w dzień powszedni: "the weekday homily is brief" (pkt 152).
4) Kard. R. Sarah prezentując nowy dokument powiedział wczoraj podczas konferencji prasowej, że zasada uniwersalna mówiąca "kazania nie mają być ani za długie ani za krótkie", nie jest sztywna i zależy od kultury. Mówić ponad 20 minut na Zachodzie to już za długo [co na to ks. Pawlukiewicz?], ale są miejsca na świecie, gdzie to będzie za krótko [czy Polska jest na Zachodzie?].
Wnioski co do długości homilii wydają się być zatem następujące:
1) W dni powszednie mają być krótkie.
2) W niedzielę należy stosować zasadę: "ani za długie ani za krótkie".
3) Dostosować się do kultury danego kraju.
Po wczorajszych doniesieniach myślałem, że kazania mają być krótkie. Sprawa jednak okazała się nie taka prosta. Byłoby pięknie, gdyby dziennikarze formułując tytuł i treść, umieli przewidzieć, jak to zostanie odczytane i zastanowić się, czy relacja przekazuje opisywaną rzeczywistość a nie pragnienia relacjonującego.
Ps.
Na ile przejrzałem dokument, szkoda, że nie mówi on nic na temat czytania cudzych homilii. A sprawa również warta jest przemyślenia, nawet dla Stolicy Apostolskiej.
Zobacz:
Tekst dokumentu w jęz. ang. albo w jęz. włos.
Relacje z konferencji prasowej: Vatican Zenit La Stampa
[post_title] => Czy kazania mają być krótkie? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1370-w-sprawie-dlugosci-kazan [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-02-11 11:59:07 [post_modified_gmt] => 2015-02-11 10:59:07 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/02/11/1370-w-sprawie-dlugosci-kazan/ [menu_order] => 3225 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [192] => WP_Post Object ( [ID] => 5223 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-02-02 19:07:19 [post_date_gmt] => 2015-02-02 18:07:19 [post_content] =>
2.02.2015
W sprawie dojrzałości człowieka nie ma nic bardziej mylnego niż myślenie, że zależy ona od metryki lub wykształcenia. Trudno też mówić o dojrzałości w sensie pewnej granicy widocznej i przekraczalnej tylko raz i tylko w jedną stronę. Dojrzałość jest raczej dynamicznym procesem w kierunku pewnego sposobu myślenia, który posiada przynajmniej trzy nieodzowne cechy:
1. Myślenie perspektywiczne (zdolność objęcia myślą większego odcinka czasu)
Przewiduję konsekwencję czynu, a nawet jeśli wybieram źle, nie dziwię się temu, co mnie spotyka. Wielkość zdziwienia, rozczarowania, żalu czy frustracji z powodu konsekwencji jest wprost proporcjonalna do niedojrzałości.
Anty-modelem takiego myślenia jest dziecko biorące do buzi co pod ręką.
Źródłem rozwoju myślenia perspektywicznego jest przede wszystkim wiedza i doświadczenie.
2. Myślenie szerokie (zdolność objęcia myślą większej ilości przypadków)
Biorę pod uwagę inne elementy, a zwłaszcza innych osoby. Jeśli decyduję się na ignorancję innego/innych, wiem, że to jest wybór egoizmu a nie prawdy. Ilość uproszczeń, zakłamań, a nawet zwykłego braku pomyślenia o innych jest wprost proporcjonalna do niedojrzałości.
Anty-modelem takiego myślenia jest walczący o przywileje nieproporcjonalne do zasług.
Źródłem rozwoju myślenia szerokiego jest przede wszystkim dialog.
3. Myślenie samodzielne (zdolność panowania myśli nad pragnieniami swoimi lub innych)
W podejmowaniu decyzji słucham bardziej rozumu niż pragnień, o ile pozostają one w konflikcie. Jeśli wygrywają pragnienia, to przegraną rozumu traktuję jako porażkę a nie jako zwycięstwo wolności. Ilość porażek rozumu przed pragnieniami jest wprost proporcjonalna do niedojrzałości.
Anty-modelem takiego myślenia jest nastolatek kierowany namiętnościami swoimi lub grupy wpływu.
Źródłem rozwoju myślenia samodzielnego jest przede wszystkim asceza.
Myślenie perspektywiczne, szerokie i samodzielne tworzy dojrzałego człowieka, jeden z celów, dla którego Ktoś postawił nas na tym świecie.
[post_title] => W sprawie dojrzałości [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1357-w-sprawie-dojrzalosci [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-02-02 19:07:19 [post_modified_gmt] => 2015-02-02 18:07:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/02/02/1357-w-sprawie-dojrzalosci/ [menu_order] => 3235 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [193] => WP_Post Object ( [ID] => 5221 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-01-22 21:54:55 [post_date_gmt] => 2015-01-22 20:54:55 [post_content] =>22.01.2015
Zanim myśl człowieka stanie się wypowiedzią, mózg powinien poddać ją przynajmniej czterem testom:
1. Test zgodności z prawdą
Mózg zadaje myśli pytanie: „Czy to jest prawda?”
Przykład: „Papież powiedział, że trójka dzieci to optymalna liczba” (relacja z wypowiedzi papieża Franciszka, 19.01.2015)
Jeśli nie mam pewności, muszę sprawdzić, bo inaczej wystawiam się na ośmieszenie, krytykę, albo w najlepszym razie jestem odpowiedzialny za szerzenie kłamstwa.
Staram się nie ufać nikomu.
2. Test z kontrargumentu
Mózg zadaje myśli pytanie: „Czy jest możliwe znalezienie kontrargumentu?”
Przykład: „W pałacu Heroda mędrcy znaleźli pokusy a nie światło” (Franciszek, 6.01.2015)
W praktyce próbuję obalić swoją wypowiedź. Stoję w roli przeciwnika, który może się doczepić do wszystkiego. Wiem, że w reakcji na tę myśl, ktoś może odpowiedzieć „W pałacu Heroda mędrcy znaleźli światło, bo kiedy zniknęła gwiazda, właśnie dzięki Herodowi i jego osobistemu zaangażowaniu zarówno usłyszeli, co mówią arcykapłani i uczeni w Piśmie jak i zostali zachęceni do pójścia do Betlejem. Pismo nie mówi o pokusach w pałacu, wręcz przeciwnie, mówi, że nawet zły człowiek może być pomocą mądremu do Boga.”
Staram się być pierwszym przeciwnikiem samego siebie. Z zasady nie ufam sobie.
3. Test ze skutków ubocznych
Mózg zadaje myśli pytanie: „Jakie skutki uboczne może pociągać za sobą ta wypowiedź?”
Przykład: „Niektórzy sądzą, że musimy być jak króliki, żeby być dobrymi katolikami” (Franciszek, 6.01.2015)
Chociaż intencje mam dobrą, zastanawiam się, czy przytaczanie cudzych opinii zestawiających ewentualną nieodpowiedzialność rodzin wielodzietnych do rozmnażających królików, jest dobrym pomysłem. Im bardziej potrafię wczuć się w drugiego, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś przypisze mi złe intencje.
Myśląc o tym, co i jak chcę powiedzieć, staram się myśleć także o innych.
4. Test ze skutków pożądanych
Mózg zadaje myśli pytanie: „Po co to chcesz powiedzieć?”
Przykład: „Papież idiota. Straszne” (Ziemkiewicz, 20.01.2015)
Wiem, że mogę mówić bez sensu, ale jeśli nie chcę, by tak o mnie mówiono, zadaję sobie pytanie o cel wypowiedzi, po co ja chcę coś powiedzieć? Każda wypowiedź zachowuje się jak wystrzelona kula. I może się okazać, że nie trafiłem, gdzie chciałem, bo nie miałem celu na muszce. Nie chodzi o huk strzału ani zapach prochu, chodzi o to, żeby strzelać celując.
Staram się nie wypuszczać słowa bez ustalenia celu.
Odległość między myślą a wypowiedzią jest nieraz liczona ułamkami sekund. Wydaje się jednak, że warto nie wypuszczać żadnego słowa bez poddania tym czterem testom. W przeciwnym razie, jest mało prawdopodobne, że słowa powiedzą to, co chcieliśmy wyrazić. A jeżeli słowa nie wyrażają naszych myśli, to ich istnienie nie ma racji bytu.
Generalnie zanim myśl stanie się wypowiedzią, warto jej posłuchać. To również znaczy pierwsze przykazanie „Słuchaj!” (Mk 12,19)
[post_title] => Zanim powiesz cokolwiek [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1348-zanim-powiesz-cokolwiek [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-01-22 21:54:55 [post_modified_gmt] => 2015-01-22 20:54:55 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/01/22/1348-zanim-powiesz-cokolwiek/ [menu_order] => 3242 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [194] => WP_Post Object ( [ID] => 5219 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-01-16 22:19:54 [post_date_gmt] => 2015-01-16 21:19:54 [post_content] =>16.01.2015
Mówiąc z przymrużeniem oka, kapłaństwo czasem przypomina mi młodzieżową oazę. Jasiek chodził na spotkania dla Ani, Kasia dla Marcina, Tomek, bo jako muzyczny czuł się ważny, Zosia, ponieważ się realizowała jako animatorka, Gosia z miłości do księdza, jej siostra z potrzeby bycia w grupie, a ksiądz, bo tylko tam był guru. Ciężko powiedzieć, czy komukolwiek zależało na charyzmacie, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że charyzmat zasadniczo nikomu nie przeszkadzał.
Podobnie jest i z naszym kapłaństwem. Jedni realizują się jako budowniczy, inni robią naukową karierę, jeszcze inni chcą być ważni, gdzie tylko możliwe, są i tacy, którzy pilnują wielce małej stabilizacji, albo zbierają pieniądze na ekstremalne hobby. Niektórzy czują się świetnie jako ci, od których zależą losy świata albo jako przywódcy niewymagającej grupy. Ciężko powiedzieć, czy komukolwiek zależy na Ewangelii, ale uczciwie trzeba powiedzieć, że Ewangelia zasadniczo nikomu nie przeszkadza.
Czy jest z nami aż tak źle? A czy oazy są złe?
[post_title] => Oaza i księża [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1342-oaza-i-ksieza [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-01-16 22:19:54 [post_modified_gmt] => 2015-01-16 21:19:54 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/01/16/1342-oaza-i-ksieza/ [menu_order] => 3246 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [195] => WP_Post Object ( [ID] => 5212 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-01-14 15:05:40 [post_date_gmt] => 2015-01-14 14:05:40 [post_content] =>14.01.2015
Trudno jest sklasyfikować miliony nie tylko internetowych komentatorów. Wydaje się jednak, że istnieje pięć zasadniczych gatunków.
1. Prokurator – ściga błędy i szuka wszystkiego, do czego można się doczepić. Używa swej inteligencji tylko po to, żeby komuś dołożyć. Porusza się często w granicach pozornie racjonalnych argumentów. A że skazać na śmierć można nawet niewinnego Jezusa, każdą wypowiedź potrafi skomentować negatywnie.
2. Adwokat – broni za wszelką cenę. Żadna noc polarna nie zniechęci go od patrzenia na słońce. Wyszukuje najdziwniejsze argumenty, żeby obronić nieraz i to, co się samo przyznało do porażki. Podobny do tego typu rodziców, którzy nie widzą nic złego w swoich dzieciach.
3. Kat - w odróżnieniu od prokuratora wali po głowach bez myślenia. Nie interesują go argumenty, tylko ostrze topora, gilotyny czy miecza, którym się posłuży. Jego głównym zadaniem jest wyszukiwanie takich epitetów, od których jak najszybciej kogoś zacznie krew zalewać.
4. Aktor - mniej kreatywny nawet od kata. Powtarza prawie zawsze to samo. Mimo to zachowuje się często, jakby był scenarzystą a nawet reżyserem. Czasem gra w teatrze jednego aktora, czasem wędruje z trupą. Gdyby nie szacunek do człowieka, można by go nazwać papugą.
5. Lekarz – najpierw zajmuje się diagnozą. Umie odróżnić to, co zdrowe od chorego. Nie do końca interesuje się przyczynami choroby czy intencjami wypowiedzi. Jest całkowicie skupiony na tym, żeby ocalić człowieka, nawet jeśli ma do czynienia z samobójcami.
Są jeszcze pijani, którzy mówią bez sensu i studenci, którzy tylko kopiują. Ale to nie są gatunki, tylko formy przejściowe.
"Ja, Pan, chcę być twym lekarzem" (Wj 15,26)
[post_title] => Pięć gatunków komentatorów [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1332-piec-gatunkow-komentatorow [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-01-14 15:05:40 [post_modified_gmt] => 2015-01-14 14:05:40 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/01/14/1332-piec-gatunkow-komentatorow/ [menu_order] => 3255 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [196] => WP_Post Object ( [ID] => 5210 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-01-12 18:04:05 [post_date_gmt] => 2015-01-12 17:04:05 [post_content] =>
12.01.2015
Każdy zdrowy człowiek chodzi na dwóch nogach. Trzech nóg potrzebuje zdrowy dziennikarz.
1. Prawda
Nie wiem jak będzie za kilkanaście lat, ale ludzie jeszcze ufają, że media chcą im przekazać prawdę. Nie słucham ani nie czytam z nastawieniem, że ktoś mi serwuje półprawdę albo manipulację. Oczekuję całej prawdy, na ile ktoś był w stanie do niej dojść. Jeśli ktoś świadomie nie przekazuje prawdy, robi odbiorcy krzywdę. To tak jakby zapłacić za garnitur a dostać tylko spodnie, umówić się z lekarzem na zabieg a dowiedzieć się, że ta umowa to był tylko zabieg.
Bez troski o prawdę dziennikarz jest tylko oszustem.
2. Miłość
Są prawdy, o których nie wszyscy muszą wiedzieć. Prawdą jest, że sąsiad przyszedł pijany, to prawda, że była kłótnia w pracy, to prawda, że taki z taką zdradził. To jednak miłość a nie nadzieja na liczbę odsłon ma decydować o tym, co i komu można powiedzieć. Nawet przyjaciele nie mogą dowiedzieć się od lekarza, na co chory jest pacjent, ale już cała Polska może poznać, jakie - całkiem nieraz osobiste - grzechy popełniają bohaterowie prasowych materiałów. Niekiedy trzeba mieć pozwolenie na publikację zdjęcia, ale już słowami maluje się wizerunek człowieka, nie pytając o zgodę. Jeśli dziennikarz nie zrobiłby tego materiału o bracie, siostrze, matce czy ojcu, to nie powinien go robić w ogóle.
Bez miłości dziennikarz jest tylko draniem.
3. Wolność
Można mówić prawdę i robić to z miłością a jednak nie być rzetelnym dziennikarzem. Jeśli bowiem ktoś jest zniewolony pracodawcą, przyjaciółmi, ideologią, zobowiązaniami, nastawieniami czy Bóg wie, czym jeszcze, to jakim on będzie dziennikarzem? Napisze o wpadkach Kaczyńskiego, ale zamilczy o Michniku. Będzie publikował o przekrętach w Wyborczej, ale nie powie o manipulacjach Rydzyka. Skrytykuje przemówienie premiera, ale nie kazanie biskupa, kazanie biskupa, ale nie artykuł, za który go wyrzucą.
Bez wolności dziennikarz jest tylko pionkiem.
W świecie dziennikarzy pełzających bez nóg, skaczących na jednej czy kuśtykających na dwóch, wierzę w ideał dziennikarza, jak i w to, że w świecie słowa na trzech nogach powinni chodzić raczej wszyscy.
[post_title] => O dziennikarzach [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1326-o-dziennikarzach [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-01-12 18:04:05 [post_modified_gmt] => 2015-01-12 17:04:05 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/01/12/1326-o-dziennikarzach/ [menu_order] => 3257 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [197] => WP_Post Object ( [ID] => 5208 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-01-10 10:22:04 [post_date_gmt] => 2015-01-10 09:22:04 [post_content] =>10.01.2015
Jeśli chodzi o WOŚP, to myślę o czterech granicach, których nie wolno przekroczyć, jeśli ktoś chce być zgodny z Ewangelią i ludzkim rozumem:
1. Nie wolno krytykować Owsiaka, bo robi wiele dobrego – w Biblii znajduje się krytyka nawet Boga. Jeśli pójdziemy tym tropem, to nie powinniśmy krytykować Kościoła, państwa, nauczycieli, lekarzy i wielu innych, bo przecież i oni robią wiele dobra.
2. Nie wolno wspierać WOŚP, bo wiele spraw jest niejasnych – według tej logiki nie powinniśmy płacić podatków, bo w państwie jest wiele spraw niejasnych, albo i nawet nie powinniśmy dawać księżom kopert na kolędzie, bo nie wiadomo co oni z tym zrobią. Zanim pójdziemy do fryzjera czy sklepu, powinniśmy sprawdzić dobrze, na co oni wydają pieniądze, bo być może oszukują albo finansują coś co jest sprzeczne z naszą wiarą. Podobnie Kardynał nie powinien być na koncercie kolęd Polsatu w Kolegiacie św. Anny i w ogóle nie powinno być takich koncertów w kościołach, bo Polsat emituje filmy pornograficzne.
3. Złem jest niewspieranie WOŚP – akcje charytatywne mają to do siebie, że są dobrowolne. Jakikolwiek przymus medialny, emocjonalny, wynikający ze stosunków w pracy jest nie do przyjęcia. Niszczy samą ideę miłości, która musi być wolna, żeby była sobą.
4. Kościół jest przeciw WOŚP – nigdy nie było oficjalnego stanowiska hierarchów KK w Polsce w tej sprawie, wiele ofiar zbieranych jest przed drzwiami kościołów i zdecydowana większość ofiarodawców są katolikami a przecież to oni są Kościołem! Jeśli zatem znajduje się sprzęt Owsiaka w szpitalach to również dzięki pomocy Kościoła. Wmawianie, że Kościół jest przeciwko tej akcji jest zwykłym kłamstwem.
W tych czterech granicach, ścianach jest wiele miejsca na dawanie, albo niedawanie, krytykę akcji, albo jej sprzyjanie. Ewangelię przekracza się dopiero wtedy, kiedy przestaje się kochać, albo Owsiaka, albo tych, którzy go krytykują.
[post_title] => Cztery granice WOŚP [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1322-4-granice-wosp [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-01-10 10:22:04 [post_modified_gmt] => 2015-01-10 09:22:04 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/01/10/1322-4-granice-wosp/ [menu_order] => 3260 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [198] => WP_Post Object ( [ID] => 5207 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-01-09 18:17:18 [post_date_gmt] => 2015-01-09 17:17:18 [post_content] =>
9.01.2015
Skoro dyskusje biblijne budzą tak żywe zainteresowanie, pociągnijmy jeszcze jeden wątek. Tydzień temu pojawiło się w Internecie nagranie ze spotkania biskupa Rysia z młodzieżą.
http://www.franciszkanska3.pl/Bp-Rys-Tlumaczenia-Biblii,a,26523
Świadectwo i cenne myśli ksiądz biskup zaczął od słów: „Tłumaczenia mają prawo się różnić. Natchniony jest oryginał”. I tak rzeczywiście mówimy często i bibliści, i teolodzy. To zdanie jednak, które teologicznie jest poprawne i w miarę czytelne, praktycznie budzi przynajmniej kilka kontrowersji. To nie jest głos krytyczny w stronę biskupa. To zachęta do refleksji wszystkich powtarzających zdanie, które być może praktycznie nic nie mówi.
Jeśli zdanie „natchniony jest oryginał” rozumie ktoś w tym sensie, że chodzi o te księgi, które wyszły spod ręki autorów natchnionych, to mamy problem. Nie mamy bowiem żadnego oryginalnego egzemplarza ani jednej księgi biblijnej. Czyżby zatem Bóg natchnienie zagwarantował tylko tym księgom, których nie ma? To byłaby niesłychana złośliwość Boga i nikt poważny tak nie będzie twierdził.
Jeśli zdanie „natchniony jest oryginał” rozumie ktoś w tym sensie, że chodzi o te teksty hebrajskie, greckie, czy aramejskie, które się zachowały, to również mamy problem: który z papirusów czy kodeksów jest natchniony? Czy wszystkie kilka tysięcy manuskryptów? Czy natchnione są te kodeksy i papirusy, które zawierają zdanie w Łk 23,34: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (np. kodeks Synajski z IV w.), czy natchnione są raczej te, które opuszczają to zdanie (np. kodeks Watykański z IV w, czy papirus P75 z III)? Czy natchniony jest fragment o kobiecie przyłapanej na cudzołóstwie (J 7,53—8,11), chociaż brakuje go w większości najważniejszych manuskryptów (np. P 66 z ok. 200 r, P 75, Kodeks Watykański), czy jednak natchniony jest ten tekst oryginalny Ewangelii Jana, który opuszcza tę perykopę? Jeśli tylko jeden manuskrypt jest natchniony, to dlaczego Kościół nie ogłosił, który to? Jeśli zaś wszystkie są natchnione, to mamy problem, czasem nawet natury teologicznej. Znowu Bóg jawi się jako złośliwiec, który twierdzi, że jest taka Biblia, która jest pełna Ducha Świętego, ale ona jest tylko dla kilku tysięcy ludzi. Jeśli ktoś, nie nauczy się oryginału, nie ma dostępu do natchnienia. Co to byłby bowiem za Bóg, który by uważał, że zdanie ho theos agape estin jest natchnione, ale już zdanie „Bóg jest miłością” czy nawet zdanie „God is love” nie jest natchnione?
Jeśli też zdanie „natchniony jest oryginał” rozumie ktoś w znaczeniu „przekłady nie są natchnione”, to również mamy problem. Dlaczego w takim razie Sobór Trydencki chciał, aby Wulgata była łacińskim tłumaczeniem „którym wszyscy autentycznie posługiwać się mają”? Dlaczego uznał to tłumaczenie za wolne od wszelkiego błędu w sprawach wiary i obyczaju i wyraził nadzieję, że nikt „nie odważy się ani nie śmie odrzucać go pod jakimkolwiek pretekstem”? (Sobór Trydencki, Sesja IV, 1546, dekret II, Enchiridion Biblicum 61-62). Dlaczego też Kościół zgodził się na tłumaczenia na języki współczesne? (Divine afflante Spiritu, 1943, Enchiridion Biblicum 549). Dlaczego Kościół wolał, żeby przekłady były zrozumiałe zamiast natchnione? Dlaczego ponadto czytając Biblię w liturgii w językach nowożytnych, mówimy „Oto Słowo Pańskie”, „Oto Słowo Boże”? Jeśli tylko oryginał jest natchniony, dlaczego nie mówimy „Oto tłumaczenie słowa Bożego”, „Oto tłumaczenie Słowa Pańskiego”? Przecież to oszukiwanie ludzi.
Benedykt XVI w „Verbum Domini” (2010) napisał: „dziś konieczne jest odpowiednie pogłębienie tych rzeczywistości [natchnienia i prawdy], by lepiej spełnić wymogi dotyczące interpretacji świętych tekstów zgodnie z ich naturą. W związku z tym wyrażam nadzieję, że badania w tej dziedzinie będą postępowały z pożytkiem dla nauk biblijnych oraz życia duchowego wiernych” (pkt 19). Niestety ostatni Dokument Papieskiej Komisji Biblijnej zatytułowany „Natchnienie i prawda Pisma Świętego” (2014) nie zajął się relacją natchnienia do poszczególnych wersji tekstów biblijnych.
Osobiście sprawę widzę tak. Każdy tekst biblijny jest natchniony, o ile jego treść zgodna jest z tchnieniem Ducha Świętego. Tak jak Adam jest tylko pierwszym, ale nie jedynym człowiekiem, który ma w sobie obraz i podobieństwo Boże, tak każde tłumaczenie i wersja Biblii ma w sobie obraz i podobieństwo, jakie Duch Święty wycisnął stwarzając oryginał.
[post_title] => O natchnieniu Tysiąclatki [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1321-o-natchnieniu-tysiaclatki [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-01-09 18:17:18 [post_modified_gmt] => 2015-01-09 17:17:18 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/01/09/1321-o-natchnieniu-tysiaclatki/ [menu_order] => 3261 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [199] => WP_Post Object ( [ID] => 5205 [post_author] => 4 [post_date] => 2015-01-08 19:13:03 [post_date_gmt] => 2015-01-08 18:13:03 [post_content] =>
8.01.2015
W dniach 27-29 luty 2012 na fesjbukowym profilu "Langusta na palmie" trochę powymienialiśmy myśli z o. Adamem na temat interpretacji Biblii. W związku z tym, że już kilkakrotnie ktoś wracał do tej rozmowy, zamieszczam link do całej dyskusji oraz zapis tego, co zostało powiedziane między nami. Poprawiłem tylko literówki.
https://www.facebook.com/LangustaNaPalmie/posts/150460098408020
x.W
Mam prośbę do administratorów o przekazanie informacji dla o. Adama, aby uważał na język grecki. W dzisiejszym kazaniu mówił o "granicy", ale greka nie pozwala na takie tłumaczenie. Podobnie, kiedy tłumaczy „pustkowie” i porównuje do ohydy spustoszenia. To nie są te same słowa w języku greckim. Nieścisłość podaje też w kazaniu z 19 lutego, kiedy mówił, że chory paralityk z ubiegłej niedzieli jest jednym jedynym paralitykiem w całej historii zbawienia. A przecież identyczne greckie słowo występuje np. w Mt 4,24; 8,6.
Nie chodzi tu o możliwości interpretacyjne, ale o merytoryczne błędy, na których potem buduje się wnioski. Oczywiście świat się nie zawali, ale proszę o zwrócenie uwagi na bardziej rzetelne opieranie się na języku biblijnym. O. Adama słuchają tysiące ludzi i szkoda byłoby, żeby oprócz wielu świetnych myśli zostawały również niepotrzebne błędy.
o.A.
Przekazujemy od o. Adama:
"A już się ucieszyłem, że odezwał się biblista, żeby ludziom odpowiedzieć na pytania (o Biblię w końcu), które zadali w komentarzach wyżej. Ale niestety. Ks. Wojciechu, zdecydowanie słowo doświadczać kogoś i granica mają ten sam rdzeń, i choć formy gramatyczne inne, to zdecydowanie myślę, że można ten tekst tak czytać. A nawet gdyby nie, to na czym polega próbowanie i doświadczanie kogoś jak nie na doprowadzaniu go do granic wytrzymałości? Przecież na tym istota próby polega i pewnie właśnie dlatego słowa te wywodzą się z tego samego rdzenia. Spustoszenie w "ohydzie spustoszenia" zdecydowanie ma ten sam rdzeń co pustynia. I znowu można się przyczepić, że to tylko dopełnienie, więc nie przesadzajmy, ale tak właśnie Pismo Święte komentowali Ojcowie Kościoła, którzy są dla mnie zdecydowanym autorytetem. Co do paralityka z poprzedniej niedzieli, to Mt 4, 24 mówi o jakiejś niezidentyfikowanej rzeszy, do której zaliczają się paralitycy, więc teza o wyjątkowości zostaje w mocy. Natomiast tego biedaka w Mt 8, 6 nijak nie zauważyłem (miał ksiądz lepszą konkordancję niż ja:), więc kalam się w popiele i skrusze. Przyznaję ze skruchą: Paralityków było dwóch w historii zbawienia! Choć tego drugiego nie mieliśmy okazji poznać, bo tylko o nim słyszymy, kiedy Jezus uzdrawia go na odległość. I nie wiem też doprawdy jak ten wielki błąd merytoryczny miałby wpłynąć na interpretację tego fragmentu. Ale prawdy trzeba się trzymać: paralityków było dwóch i zawsze będę o tym już pamiętał. Coś czuję, że dorobiłem się własnego cenzora i to jeszcze biblistę! Ale fajnie. Ja takich fikołków strasznie dużo robię, więc będzie czym się zajmować:) A na poważnie to jeszcze jedno: jam zwykły nieuk, który żadnych poważnych studiów nie skończył, a te wymagane do zostania księdzem ledwo do końca dociągnął, więc gdybym się we wszystkim tu mylił i racji zupełnie nie miał i głupoty same mówił, to o wybaczenie proszę i miłosierdziu Bożemu się polecam, piękno i dobroć Jego próbując jedynie, choć nieudolnie pokazać. I już całkiem na koniec. Księże Wojciechu, słucham sobie często rozważań i kazań na Twojej stronie i bardzo za nie dziękuję, wiele mi pomagają zrozumieć. Dzięki. I polecam wszystkim. Z Bogiem. o. adam."
xW.
Kochany Ojcze Adamie!:)
Dziękuję za odpowiedź i dobre słowa. Pociągnijmy jednak jeszcze tę dyskusję...
1. Co do stwierdzenia, że szkoda, że biblista nie odezwał się, żeby odpowiedzieć na pytania ludziom, to chciałoby się mieć czas i możliwość odpowiadania na wszystkie pytania i wątpliwości, ale się po prostu nie da. Z tej też racji chociażby było miło w jakimkolwiek znaczeniu być cenzorem takiego kaznodziei, to jednak nie ma na to szans:)
2. Wykształcenie Ojca nie gra roli. Wielu Ojców Kościoła nie było biblistami ani się na języku nie znali. To co Ojciec robi jest fenomenalne z punktu widzenia podejścia do Pisma. Szukanie paraleli i wchodzenie w język a przede wszystkim wiara, że ten tekst żyje i dzisiaj zawiera prawdę, która nas może wyzwolić jest rewelacyjne i wie dobrze Ojciec, że wielu biblistów nie ma tego daru, bo zatrzymuje się na literze a przecież bez Ducha Biblia jest tylko jakąś martwą książką.
3. Dyskusja musi jednak dotknąć sprawy korzystania ze słówek albo i kwestii rdzeni. Można się było zresztą domyśleć, że pójdzie w tym kierunku. Ojcowie Kościoła też czasem robili tu niezłe kombinacje. Są dla nas autorytetami pod wieloma względami w czytaniu, ale nie wolno zapominać, że i oni robili błędy. I dobrze, że Kościół się rozwija.
Dlaczego więc mamy wybierać, że znaczenie rdzenia "per" jest "granica" a nie "próba, banda korsarska, ryzyko, ryba, przedziurawienie albo napad"? Wszystkie te słowa mają ten sam rdzeń! Dlaczego zatem nie mówić, że Jezus został wyprowadzony aby ryzykować albo być napadnięty przez diabła albo nawet doświadczyć bycia korsarzem? Czy korsarze nie mają pokus?
Rozumiem metodologię Ojca - patrzy Ojciec w słownik i jeśli podobne słówko ma ciekawe znaczenie to go bierze, bo będzie fajna myśl na kazanie.
Ale weźmy na przykład taką sytuację, że podchodzi panienka do gościa w spodniach i mu mówi "zamek masz otwarty", to o czym on sobie pomyśli? Oczywiście powinien o zamku w spodniach. Ale według logiki skojarzeń mógłby pomyśleć: "Ach, ona traktuje mnie jak księcia albo i króla, bo to książę i król posiada zamek". Przecież słowo zamek w spodniach i zamek królewski ma nie tylko ten sam rdzeń ale jest nawet identyczne! Czy jednak to uprawnia nas do przenoszenie jednego znaczenia na drugi?
Problemem nie jest, że Ojciec ma pewne skojarzenia czytając grekę. Problem pojawia się w momencie kiedy mówi, że tekst grecki tak mówi, albo że to słówko tak mówi. Bo tekst tak nie mówi! To, że próba może być sytuacją graniczną nie wynika ze słowa peirasmos ale z samego fenomenu próby. I nie potrzeba ani nawet nie wolno uciekać się do greki, żeby to powiedzieć. Bo po co? Żeby podeprzeć swoją ideę cudzym autorytetem?
To że pustynia Jezusa może być miejscem spustoszenia jak ohyda, to też fakt, ale znowu to nie zależy od greckiego słowa!
Ostatnio ktoś mi mówił, że w pewnej książce autor upiera się, że hebrajskie słowo "hata" oznacza nie "grzeszyć" ale "zapominać". I znowu była dyskusja, że przecież grzech polega na zapominaniu, więc gdzie jest problem? Problem w tym, że słowo "hata" nie oznacza zapominać, tylko grzeszyć. To że "zakonnik" może czasem ukryć się "za koniem" nie wynika ze słówka "zakonnik"!:)
Jeszcze jeden przykład: jeśli widzę znak na drodze "piesi" to czy mogę pomyśleć sobie, że słowo to odnosi się do "psa", i robić rozważania, że "piesi" czują się jak "pies", bo nie mają auta i muszą chodzić na nogach? Oczywiście każdy ma prawo do skojarzeń, ale nie ma prawa mówić, że tak jest w tekście.
Trzeba odróżnić co mówi tekst od tego jakie my mamy skojarzenia jak czytamy tekst. Jeśli przy obiedzie kolega mi mówi "ja dziś nie pieprzę" podając mi pieprz, to ja mogę pomyśleć o innym rodzaju pieprzenia, ale mi nie wolno powiedzieć, że o tym myślał mój kolega. Bo to już jest manipulacja.
Wie dobrze, Ojciec, że pokusy są również w świecie czytania Biblii, pokusy mówienie pewnych pięknych myśli i skojarzeń, które pojawiły się w naszej głowie czytając Słowo, ale które nie są Słowem Boga, tylko naszym na to słowo skojarzeniem.
Oczywiście, świat się nie zawali. To samo zauważyłem u o. Prusaka, to samo u biskupa Rysia. Świat się nie zawali. ale po co używać autorytetu Biblii do poparcia własnych tez? Czy nie lepiej powiedzieć "mam takie skojarzenie"? "Tak to odczułem"? Sam Ojciec widzi, że potem słuchacze się burzą, że Biblia źle przetłumaczona, bo przecież wierzą nam. Nie będą sprawdzać. Dlatego trzeba chyba bardziej uważać, czyli być jeszcze bardziej pokornym wobec Słowa. Ono nie zawsze chce mówić, to co my byśmy chcieli. I to też jest oczyszczające.
Pozdrawiam z modlitwą z Krakowa!
o.A
Przekazujemy od o. Adama:
Drogi Księże Wojciechu,
1. Po pierwsze bardzo dziękuję za odpowiedź w takim właśnie tonie i stylu - teraz wiem, że mam do czynienia ze współposzukiwaczem Prawdy, a nie z cenzorem. Bardzo za to dziękuję.
2. Po drugie, po przeczytaniu tego co napisałeś, odnoszę wrażenie - może mylne - że generalnie to wyprowadzane przeze mnie interpretacje są jak najbardziej możliwe, a może nawet prawdziwe, tylko problem polega na nazywaniu ich. Nie chcesz, żeby mówić o nich jako o faktycznie obecnych w tekście, ale o możliwości ich istnienia, która pojawia się w pewnej fantazji językowej. To wielce pocieszające. Że podpieram się greką czy hebrajskim, nie zawsze będąc w posiadaniu pełnego aparatu gramatyczno-naukowego, to jasne. W imię poprawności naukowej rzeczywiście można by nie mówić "greka mówi tak i tak", tylko można by powiedzieć "w mojej interpretacji greka mówi tak i tak". Jeśli miałoby się to czemuś przysłużyć poza poczuciem większej naukowości, to rozumiem, ale nie bardzo jest to dla mnie ważne, muszę przyznać.
3. Wreszcie sprawa najważniejsza, w której myślę toczymy największy spór. Otóż wszystkie przykłady, które podałeś, wszystkie dwuznaczności słów i ich możliwe pola znaczeniowe, których nie powinniśmy używać, bo słowo jest jakie jest (zamek od spodni jest zamkiem od spodni, a nie zamkiem księcia) - ma to zastosowanie pełne, ale tylko do słowa ludzkiego. My natomiast w Biblii spotykamy się ze Słowem Boga, który w swoim bogactwie kiedy mówi zamek, to dla pewnych czasów, sytuacji i ludzi oznacza zamek od spodni, a w innych oznacza zamek księcia, nawet jeśli literalnie mowa byłaby o zamku od spodni. I nawet jeśli literalnie jakieś słowo gramatycznie oznacza tylko jedno to sens duchowy tegoż wcale taki być nie musi. A jak uczy mnie Kościół od kilku tysięcy lat Słowo Boże poza sensem literalnym, ma również sens duchowy. Posłużę się tu cytatem jednego z największych komentatorów Pisma Świętego w historii, czyli Orygenesa:
"Są ludzie, którzy chlubiąc się przynależnością do Kościoła, nie przyjmują istnienia żadnego bytu większego od Boga, i mają w tym rację, jednakże takie mają o Nim wyobrażenie, jakiego mieć nie wypada nawet o najokrutniejszym i najniesprawiedliwszym człowieku. Jedyną zaś i wyłączną przyczyną fałszywych i bezbożnych wyobrażeń ich wszystkich na temat Boga jest fakt, że pojmują oni Pismo Święte nie według sensu duchowego, lecz wedle dosłownego znaczenia słów".
I gdyby w związku z tym słowo "per" wypowiedziane przez człowieka mogło oznaczać tylko i wyłącznie na przykład "próbę", to słowo to wypowiedziane przez Boga w Jego Piśmie, nawet jeśli literalnie oznaczałoby w tekście właśnie "próbę", to z uwagi na swoje boskie pochodzenie równie dobrze, słusznie i właściwie może oznaczać "granicę, bandę korsarską, ryzyko, rybę, przedziurawienie albo napad". I podążanie za jakąkolwiek z tych ścieżek, oczywiście nie negując literalnego znaczenia "próba" nie jest pomysłem jedynie komentatora, ale jedną z zamierzonych przez Boga ścieżek do odczytania Jego tekstu. I gdyby komentarz do tego słowa "próba" poszedł w kierunku napadu szatana, ryzykowania, Jezusa korsarza (toż to piękna myśl - Jezus jako pirat kradnący szatanowi jego własność, czyli grzesznego człowieka - na pewno opowiem o tym na jakimś kazaniu:) to nie byłoby to wcale nadużyciem, mimo, że wychodzi poza literę tekstu. I ośmielam się powiedzieć, że stoi tu za mną wielowiekowa tradycja komentowania Pisma Świętego, a nie mój wymysł. Że wymaga to odwagi, ale jednocześnie ostrożności i ciągłego sprawdzania czy nie pobłądziliśmy, to jasne. Ale myślę, że postawa przeciwna, czyli zamykająca się do pierwszego gramatycznego sensu danego słowa, jest zwyczajnym zubożeniem Słowa Bożego. Bo Słowo Boga nie podlega tym samym regułom co słowo człowieka. I podane przez księdza przykłady jak najbardziej mają zastosowanie do ludzkiego języka, ale niekoniecznie do Bożego. Takie interpretacje nie są więc popieraniem własnych tez, ale stosowaną od wieków w Kościele metodą doszukiwania się sensów Biblii nie widocznych w gramatyce!
4. I na koniec, nawet jeśli w powyższym się nie zgodzimy i inaczej będziemy patrzeć, to nijak się nie mogę zgodzić, że podważać tłumaczenia Tysiąclatki się nie powinno, bo to szkodzi wiernym. To jest naprawdę bardzo kiepskie tłumaczenie i wszelkie wzbudzenie w słuchaczach wątpliwości i zachęta do szukania rozumienia Pisma Świętego jest jak najbardziej potrzebna.
5. Myślę, że całkiem sensowna rozmowa nam się z tego zrobiła. Najserdeczniej więc księdza pozdrawiam i zapewniam o modlitwie.
I jeszcze p.s.: ach strach pomyśleć, co dzisiejsi bibliści zrobiliby z komentarzami Orygenesa czy Grzegorza z Nyssy. Przecież stosowane przez nich metody nijak się nie zgadzają z tym co współczesna hermeneutyka o Piśmie twierdzi, bo wszystko zostałoby nazwane ich wymysłem. Tylko, że na tych właśnie ich "wymysłach" większość teologii się zbudowała. Oczywiście trochę przesadzam. Ale zdecydowanie zostaję przy starożytnych metodach:)
xW.
Zrobiła się fajna rozmowa, więc ją pociągnijmy jeszcze:)
1. Co do ostatniego wpisu czyli „p.s.” zdecydowanie Ojciec przesadził mówiąc o Ojcach Kościoła i biblistach: "Przecież stosowane przez nich metody nijak się nie zgadzają z tym co współczesna hermeneutyka o Piśmie twierdzi". To jest nie tylko uogólnienie. Wystarczy poczytać trochę dokumentów Kościoła i poczytać trochę różnych biblistów. Podobnie wszystkie uwagi na temat sensu dosłownego, literalnego i gramatyki nie są sprawiedliwe. Ale rozumiem. Bo problem jest. Problem w tych, którzy poza gramatyką nie widzą nic więcej. I boli mnie to równie okrutnie.
2. Co do pkt 4. "nijak się nie mogę zgodzić, że podważać tłumaczenia Tysiąclatki się nie powinno". Mamy to samo zdanie. Przecież nikt nie broni bezkrytycznie tego tłumaczenia. Ale skoro można podważać to tłumaczenie, to dlaczego nie można podważać tłumaczenia o. Adama? Przecież przynajmniej w omawianych zdaniach o. Adam zrobił więcej błędów niż Tysiąclatka:) Ale nie…. Nie mówmy o błędach. Więc zapytajmy przekornie, dlaczego Ojciec chce podważać Tysiąclatkę? Przecież za nią stoi tysiąc lat tradycji! Niech sobie tłumaczą jak chcą. Przecież nie chodzi o sens literalny. Każdy może jak go natchnie. Czyż nie o to nam chodzi?:)
3. Zgadzamy się co do wymysłów teologii Ojców i ich pozytywów. Ale pewno i zgodzimy się z tym, że wielkie spory poszły jednak o słówka i gramatykę. Gdyby Kościołowi zależało tylko na sensie duchowym, to by się nie spierał o żadne dogmaty i nie kłócił, czy dziewictwo Maryi było literalne czy duchowe. Gdyby gardził sensem dosłownym nie upierałby się, że Jezus naprawdę umarł na krzyżu. Gdyby nie rozumiał wagi gramatyki, nie toczyłby odwiecznych sporów choćby o ἐφ᾽ ᾧ w Rz 5,12. Skoro Bóg przyjął ludzkie ciało, to nie po to, by sens miało tylko to co duchowe. Po Wcieleniu Boga nie da się odrzucić ciała, również tego ciała jakim jest litera, gramatyka i dosłowność. Biblia jest słowem bosko-ludzkim. Herezją jest szukanie tylko Boga jak i herezją jest szukanie tylko człowieka. Szukając sensu duchowego trzeba uważać by nie gardzić dosłownym…
4. Problem jest po trochę w nazewnictwie. Dopiero przeczytałem Orygenesa o kuszeniu na pustyni. Rzuciłem okiem co pisze Beda Czcigodny, Grzegorz Wielki i Chryzostom. Żaden z nich jednak mówiąc o sensie duchowym nie mówi: "tak jest w grece" albo "to wynika ze słowa greckiego", albo oryginał mówi inaczej. Oni jak mówią o oryginale i słówkach, to mówią o sensie dosłownym. A jak chcą o duchowym, to nie potrzebują do tego podpierania się słówkami, bo wiedzą, że Bóg przekracza filologię. Jeśli więc O. Adam pisze „Takie interpretacje … są stosowaną od wieków w Kościele metodą doszukiwania się sensów Biblii niewidocznych w gramatyce!” to po co mówiąc o nowych sensach mówi Ojciec przy nich o gramatyce?:)
5. Co do „pkt 3” zgadzamy się prawie w 100%. Tu tkwi problem. I dlatego też do końca świata nie zostanie rozwiązane napięcie między szkołą aleksandryjską a antiocheńską - między alegorią a dosłownością. Ale wierzę, że ono jest napięciem na tej samej linii jak Bóg-człowiek, ciało i duch. Nie da się odrzucić ani jednego ani drugiego. Zaskakujące jest – niech mi Ojciec uwierzy – że i dla mnie największym autorytetem jest Orygenes. Ale kiedy czytam jego czy innych Ojców Kościoła, to jakoś nie widzę tych nieścisłości, o których mówiłem Ojcu. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że oni nie mieszają dwóch porządków?
Tu jednak boję się iść dalej. Mówiąc o Ojcach Kościoła mam wrażenie, że rzucamy strasznymi ogólnikami a ja się na nich tak nie znam. I chyba bym nigdy nie odważył się powiedzieć, że za mną stoi tradycja Ojców, bo jaką mam gwarancję, że głoszę jak oni? To że przeczytałem kilkanaście ich komentarzy, konsultowałem parędziesiąt innych, że zdałem parę egzaminów z egzegezy Ojców? Cóż to jest… A może ja w 80% idę za ich metodologią a w 20% tworzą swoją własną, której ani gramatyka ani Tradycja Kościoła nie popiera? Może tworzę sobie własną karkołomną interpretację a Ojców traktuję tylko jako przykrywkę? Nie boi się Ojciec? Mamy prawo, oczywiście. Bo całe życie polega na szukaniu Pana. Również w Piśmie. I również poprzez błądzenie… A to uczy szalonej pokory wobec Słowa…
Św. Augustyn mówił, że nie do końca ważne jak się czyta. I nawet, jeśli się nie interpretuje tak jak chciał Duch, to ważne, żeby dzięki Słowu bardziej kochać Boga i bliźniego. I kto kocha bardziej, ten czyta słuszniej.
Więc, kończąc wreszcie, jeśli ktoś czytając „zamek” czuje się kochany jak król i kocha po królewsku wszystkich, to super! Ale niech nie mówi, że zamek to wiertarka. To prośba ze strony wiertarki, która czuje się kochana jak nie jest oszukiwana:)
Jeszcze raz, z tej samej drogi, ale trochę z innego pasa autostrady Bożego Słowa, dziękuję, macham i kibicuję!:)
Każdy proboszcz parafii w ostatni dzień roku, albo i w Nowy Rok, podsumowuje miniony czas, podając przy tym różne statystyki. Czując się w pewnym sensie odpowiedzialny za ludzi, którzy wchodzą na moją stronę, chciałbym podzielić się paroma myślami, żegnając rok 2014.
Dziękuję Bogu za to, że żyję i że pozwolił kontynuować tę wirtualną przestrzeń dzielenia się słowem. Dziękuję też wszystkim, którzy zaglądali tutaj, tym, co często i tym, co tylko raz, mieszkającym obok i tym, których dzieli od Krakowa tysiące kilometrów.
W minionym roku udało się uruchomić nowy layout (5.01). Mam nadzieję, że jest w miarę przejrzysty.
Zostało dodanych około 270 różnych artykułów: kazań, medytacji, konferencji, wierszy, maxi i mini refleksji.
Od rekolekcji ignacjańskich w lipcu natchnął mnie Pan Bóg po 20 latach na pisanie wierszy. Daj Boże, że ta nowa forma słowa nie zniknie i będzie coraz lepsza.
Google Analytics policzył, że w roku 2014 strona zanotowała 325 tys. odsłon, 88 tys. sesji i 36 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 104 krajów (88,5% Polska; 2,14% USA, 1,34% UK) oraz 1793 miejscowości/powiatów (25% Kraków, 19% Warszawa, po 3% Poznań i Wrocław).
Średnio codziennie stronę odwiedza ok. 200-300 osób; w cyklu tygodniowym około 1500 równych użytkowników. Jak w średniej parafii.
Nie za wiele było komentarzy. Może forma ich dodawania nie jest za wygodna. To trzeba będzie przemyśleć.
Prowadzenie strony kosztuje 1-2 godzin tygodniowo i kilkaset złotych rocznie. Mam nadzieję, że chociaż nakład pracy z mojej strony jest niewielki, to nie jest to praca niepotrzebna.
Dziękuję raz jeszcze wszystkim z osobna. Proszę o modlitwę, żeby każde słowo było jak najbardziej bliskie Duchowi Świętemu i Wam pożyteczne.
Błogosławię każdemu i każdej, chociaż większości z Was nie znam. Da Bóg, poznamy się wszyscy w niebie!
Błogosławionego Anno Domini 2015!
[post_title] => Podsumowanie roku 2014 [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1304-podsumowanie-roku-2014 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2015-01-01 22:55:31 [post_modified_gmt] => 2015-01-01 21:55:31 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2015/01/01/1304-podsumowanie-roku-2014/ [menu_order] => 3275 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [201] => WP_Post Object ( [ID] => 5194 [post_author] => 4 [post_date] => 2014-12-31 20:23:19 [post_date_gmt] => 2014-12-31 19:23:19 [post_content] =>
31.12.2014
Robiąc rachunek sumienia na koniec nie tylko tego roku, chciałbym jeszcze raz wrócić do krytyki o. Adama Szustaka, biskupa Grzegorza Rysia i wielu innych, którzy odwołują się często w nauczaniu do tekstu oryginalnego. Mając na uwadze różne reakcje różnych ludzi, wydaje mi się koniecznym zwrócenie uwagi na pewne sprawy ogólne. Być może ułatwi to bardziej zrozumienie dyskusji nad zjawiskiem odwoływania się do języków biblijnych w szeroko pojętym nauczaniu kościelnym.
1. Wielu pytało, dlaczego taka krytyka jest publiczna. Bardziej ewangeliczne wydawałoby się załatwienie sprawy w cztery oczy. Również zadawałem sobie to pytanie. Moje myślenie było jednak ostatecznie takie: Po pierwsze sprawa jest publiczna, dlatego można się do niej odnieść publicznie. Nie sądzę, żeby św. Paweł mówił z Piotrem w cztery oczy, kiedy otwarcie się mu sprzeciwił (por. Ga 2,11). Po drugie, chodziło mi o większe dobro: jeśli napiszę otwarcie, to nie tylko krytykowani, ale i słuchacze zwrócą uwagę na pewne zjawisko. Chodziło mi głównie o tych, którzy słuchają słowa przez moją stronę. Za nich czuję się w pewnym sensie odpowiedzialny i dla nich dzielę się tym, co myślę i w co wierzę. Dlatego nie była to publikacja w Onecie, Wyborczej czy Interii. Po trzecie mam nadzieję, że ci co mieli o to żal, tak samo mają żal do o. Jacka Siepsiaka czy do Cezarego Gawrysia. że nie napisali do mnie przed publikacją swoich komentarzy. I szczerze uważają, że krytyka Terlikowskiego, Rydzyka, Bonieckiego, Tuska, Kaczyńskiego czy wielu innych powinna być poprzedzona osobistą rozmową.
Być może niepokój niektórych jest głosem Ducha, żeby w ogóle w przestrzeni publicznej nie krytykować nikogo po imieniu. Nie wiem. To warto by przedyskutować. Wydaje mi się jednak, że ze swej natury świat mediów przypomina wielką salę, na której jeśli ktoś zabiera głos, to każdy ma prawo do tego głosu się odnieść. A jeśli ktoś nie ma odwagi albo uważa, że lepiej to zrobić w kuluarach, to niech tak czyni. Osobiście nigdy bym nie wrzucał nawet na Facebooka niczego, czego nie byłbym w stanie obronić przed sądem i mam nadzieję, że nigdy nie będę miał do nikogo żalu za publiczną krytykę moich publicznych wypowiedzi.
2. Kolejna sprawa dotyczy wagi poruszanych problemów. Po co zwracać uwagę na błędy, skoro jest tyle dobrych owoców i po co czepiać się szczegółów, skoro nie są istotne? Być może to jest właściwe myślenie. Moje jednak szło innym torem. Wnioski analiz biblijnych większości kaznodziei i publicystów nie są złe. Problem jest w tym, że powiedzmy ponad 90% przesłanek jest dobrych a 5-10% złych. Zadawałem sobie zatem pytanie, czy nie dałoby się nie budować wniosków na fałszywych przesłankach? Tak konstruować homilię, konferencję, żeby sprawdzić rzetelnie dane, na których chcę oprzeć wnioski? Wiem, że dla wielu nie jest istotne, czy Maksymilian Kolbe umarł w Oświęcimiu czy w Dachau. Ważne, że oddał życie za drugiego. Ale są też tacy ludzie, których jednak boli nierzetelność. I w imieniu tych ludzi i swoim zdecydowałem się na zabranie głosu. Zdawałem sobie sprawę, że pomimo moich osobistych sympatii do o. Adama i bpa Grzegorza, taki ruch spowoduje, że najbardziej zagorzali fani krytykowanych zaczną widzieć we mnie wroga. Przecież na każdej krytyce autorytetów ja po ludzku tracę. Wiem, że wielu mi tego nie zapomni długo. Więc jeśli się na nią odważyłem, to tylko dlatego, że według mnie idzie tu o większą sprawę niż moje czy innych dobre samopoczucie.
Dlaczego zatem uważam, że warto dbać o rzetelność przesłanek, na których budujemy wnioski? Wierzę gorąco, że Jezus jest obecny nie tylko w każdej kruszynie chleba eucharystycznego, ale równie obecny jest Bóg w każdej kruszynie Słowa, w każdym biblijnym szczególe. I tak jak Kościół nie pozwala leżeć na ziemi nawet połowie Hostii, tłumacząc, że na świecie są poważniejsze problemy niż zawracanie głowy kawałkiem eucharystycznego chleba, tak w imię wiary w realną obecność Boga w Słowie, winniśmy robić wszystko, żeby rzetelnie podejść do każdego Słowa. W czasie Komunii nie chodzi tylko o to, żeby każdy przyjął Jezusa do swego serca. W czasie nauczania nie chodzi tylko o to, żeby ludzie nakarmili się do syta. Chodzi też o to, żeby naszą postawą wobec okruszyn dawać również świadectwo wiary. Dbałość o rzetelność rozumiem jako dbałość o okruszyny Bożego Słowa.
W tym punkcie jest jeszcze jedna kwestia. Wielu ludzi boli krytyka Biblii Tysiąclecia. Nie dlatego, że nie ma tam błędów, ale dlatego, że to jest jedyne tłumaczenie, które Kościół w Polsce, mający tysiącletnią tradycję, uznał za oficjalną wersję tekstu biblijnego. Czytając właśnie to tłumaczenie mówimy „Oto Słowo Boże. Oto Słowo Pańskie”. Oczywiście każdy ma prawo krytykować tłumaczenie, tak jak każdy ma prawo krytykować papieża. Jeżeli jednak robi się to systematycznie, trzeba mieć świadomość, że w wielu zbuduje to niechęć do Biblii, którą Kościół w Polsce uznaje za swoją. Ja mogę mówić często do kolegi, że wybrał sobie za żonę kobietę, która w wielu szczegółach nie jest lepsza niż inna, ale nie rozumiem po co o tym mówić w kółko. Gdybym ja na kazaniach mówił co drugą niedzielę, że biskup powiedział tak i tak, ale to nieprawda, bo w oryginale jest inaczej, to czy to byłoby fair? Może przesadzam. Ale próbuję zrozumieć dlaczego, pomimo wielu dobrych owoców nauczania w oparciu o krytykę Tysiąclatki, taki sposób podejścia do tłumaczenia uznanego przez Kościół budzi niepokój u niektórych kleryków, księży czy świeckich.
Być może obiektywnie to nie jest żaden problem, być może subiektywnie większość nie widzi problemu. Ale w imię miłości do tych, którzy czują się takim podejściem ranieni, pomyślmy, czy ono jest konieczne.
3. Ostatnia to sprawa otwartości. Wielu oburzyło się, bo jak można posądzać biskupa Grzegorza o brak otwartości? Co to znaczy jednak być otwartym? Czy środowisko o. Rydzyka nie jest bardziej otwarte niż o. Bonieckiego? Przecież o. Rydzyk ma nie tylko gazetę, ale i telewizję, i uczelnię, i odwierty, i budowę kościoła, i działa na szerszą skalę niż Tygodnik Powszechny. Czy pani lekkich obyczajów nie jest bardziej otwarta niż wierna żona? Przepraszam za przykłady, ale nie rozumiem podziałów, które funkcjonują w przestrzeni publicznej i stygmatyzują jednych jako otwartych, innych jako zamkniętych. Rozumiem je tylko jako formę, która ma kogoś obrazić albo dowartościować. W korespondencji z biskupem Grzegorzem wyjaśniałem, jak ja rozumiem brak otwartości i tylko w takim sensie należy rozumieć mój zarzut:
Nie rozumiem procesu myślowego, który prowadzi do zdań typu "w oryginale jest inaczej", "tłumacz źle przetłumaczył". Jeśli ktoś tak mówi, to znaczy, że sprawdził dobrze. A skoro nie sprawdził, to po co tak mówić? Czy padłyby takie słowa, gdyby tam siedział o. Jankowski, tłumacz Efezjan? To samo można odnieść do kwestii komórek. Ja to tak rozumiem: Zanim podam tezę o związku modlitw z komórkami, to pytam, jak to działa w 95% seminariów świata, gdzie klerycy mają komórki, czy rzeczywiście wpływa to na ich życie modlitewne. Czy w Łomży naprawdę są gorsi od naszych? (Byłem ostatnio na rekolekcjach i jestem pod wrażeniem). I to nazywam zamknięciem - podanie tezy bez sprawdzenia faktów, które tę tezę mają potwierdzać. To mnie zmartwiło. Prymat przekonania nad argumentami.
Ta dyskusja jak i wiele innych jest sygnałem, że musimy bardzo gorąco prosić Pana, by jak najszybciej przyszedł czas dla Kościoła w Polsce, w którym krytyka konstruktywna zastąpi kibicowanie ulubionym drużynom.
Zgadzam się z tym, że problem rzetelności odwoływania się do języków biblijnych nie jest problemem śmiertelnym. Wiemy przecież, że dzięki cudowi bosko-ludzkiej natury Kościoła, Pan działa pomimo naszych błędów i pomimo naszej niedojrzałości. Jeśli jednak uważam za zasadne takie zabieranie głosu, to wynika to nie tylko z obowiązku powołania biblisty i jednego z diecezjalnych cenzorów (w jakimś sensie odpowiedzialnego za to co się publikuje a co ma związek z Biblią), ale również z naszej wspólnej wiary, że jeśli zmierzamy wszyscy do jednego celu, to Bóg każdy nasz krok zamieni w skrócenie drogi. Nawet jeśli to będzie tak dziwny krok, jak zwracanie uwagi ludziom, którzy być może najwięcej dobra robią dla Bożego Słowa w Polsce.
[post_title] => Jeszcze raz w sprawie krytyki nie tylko tłumaczeń [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1302-jeszcze-raz-w-sprawie-krytyki-nie-tylko-tlumaczen [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2014-12-31 20:23:19 [post_modified_gmt] => 2014-12-31 19:23:19 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2014/12/31/1302-jeszcze-raz-w-sprawie-krytyki-nie-tylko-tlumaczen/ [menu_order] => 3277 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [202] => WP_Post Object ( [ID] => 5186 [post_author] => 4 [post_date] => 2014-12-13 15:10:59 [post_date_gmt] => 2014-12-13 14:10:59 [post_content] =>
Kościół w Anglii jest uczciwszy niż w Polsce.
I co z tego?
W Niemczech jest lepiej zorganizowany.
W Stanach świeccy angażują się bardziej w jego życie.
We Francji pilnują, żeby rozdzielić go od państwa.
We Włoszech mają biskupa Rzymu.
Tylko co z tego?
Szukając lekarstw na problemy Kościoła w Polsce, trzeba naprawdę prosić rozum i Ducha, żeby nie pomylić przyczyn z objawami ubocznymi.
Po odbytych jakiś czas temu dyskusjach z o. Szustakiem obiecałem sobie, że nie będę krytykował błędów czy nieścisłości innych, bo wydaje się, że to nic nie zmienia a tylko przylepia się nieprawdziwa opinia jakobym nie lubił tych, do których krytycznie się odnoszę. Odezwę się jednak znowu, bo tym razem od paru dni chodzę trochę zmartwiony biskupem Rysiem.
16 października biskup Grzegorz powiedział kazanie w kościele św. Barbary w Krakowie, które na Deonie opatrzone zostało tytułem „Jezus nie jest znakiem sprzeciwu”
1. Pierwsza sprawa to interpretacja Ef 1,4. Gdzieś od 2 min 30 sek. biskup Grzegorz tłumaczy Ef 1,4 i mówi, że interpunkcja nie powinna być taka jak jest w Liturgii Słowa (= w Biblii Tysiąclecia), gdzie czytamy:
„W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa” (Ef 1,4-5)
ale taka:
„W Nim bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem z miłości." (Ef 1,4)
Chodzi o to, że kropka ma być po „z miłości” a nie przed. Biskup mówi: „Nic się nie poradzi. We wszystkich tekstach oryginalnych jest tak: „W miłości. Kropka”. Nasza kropka jest bez sensu”
Nie wiem co rozumie biskup Grzegorz pod pojęciem „wszystkie teksty oryginalne”, ale nawet gdyby przebadał te parę tysięcy manuskryptów Listu do Efezjan, to by zauważył, że wiele z nich nie posiada żadnej interpunkcji.
Po drugie wydanie krytyczne tekstu greckiego (Nestle-Aland, „Novum Testamentum Graece”, s. 590), które jest podstawą nowoczesnych tłumaczeń podaje w nocie, że interpunkcja w tym miejscu może być alternatywna (= można wstawić kropkę przed lub po „w miłości”).
Po trzecie tak jak Biblia Tysiąclecia tłumaczy również New American Bible (używana w liturgii w USA) czy New International Version (renomowane protestanckie tłumaczenie). Tak samo rozumie podział tych dwóch wersetów mówiący na co dzień greką Chryzostom, Teodoryt, Hieronim, a z nowszych Knabenbauer, Meinertz, Voste, Romaniuk. Tak samo dzieli ten werset filolog z wykształcenia i biblista o. Augustyn Jankowski („Listy więzienne”, 1962, s. 366) oraz jeden z lepszych komentatorów Listu do Efezjan Joachim Gnilka („Der Epheserbrief”, 1990, s. 55) czy jeden z najnowszych M. Barth („Ephesians”, 2008, s. 79). Oczywiście są i tacy, którzy dzielą zdania jak biskup Ryś (np. Tomasz z Akwinu, Ambrozjaster, Benpit, Spicq), ale oni nie mówią, że kropka jest bez sensu lub że we wszystkich tekstach oryginalnych jest inaczej.
Martwię się nie tyle błędem, co zamknięciem biskupa Grzegorza na alternatywne interpretacje, a biskup Ryś jednak kojarzył mi się z otwartością a nie z tą częścią Kościoła, która lubi mówić o jedynej słusznej opcji. Po drugie martwi zbyt szybkie ocenianie drugiego. Biskup Grzegorz nie próbuje zrozumieć dlaczego tak wybrał tłumacz, ale z góry ocenia jego wybór negatywnie.
2. Druga uwaga w tym samym kazaniu to problem tego, czy Jezus jest znakiem sprzeciwu czy nie. Słyszymy od ok 5 min 50 sek.:
„Pan Jezus nie jest znakiem sprzeciwu. Przeczytajcie sobie tę Ewangelię dobrze…. Pan Jezus jest znakiem, któremu sprzeciwiać się będą. Ale to jest kompletnie co innego… Na cokolwiek mi powiedzą to nie…. Znak który wywołuje sprzeciw na to co mówię.”
Najpierw biskup Grzegorz tworzy definicję znaku sprzeciwu, której ja osobiście nie rozumiem. Bo wychodzi na to, że nie wolno mówić „Jezus jest znakiem sprzeciwu” tylko „Jezus jest znakiem, który wywołuje sprzeciw”. Problem polega na tym, że zdanie „Jezus jest znakiem sprzeciwu” ja i pewno i wielu innych rozumie w znaczeniu „Jezus jest znakiem, który wywołuje sprzeciw” a nie „Jezus sprzeciwia się z definicji”. Może rzeczywiście biskup ma jakieś realne dane na temat złego rozumienia zdania „Jezus nie jest znakiem sprzeciwu”, ale obawiam się, że to jest sztucznie wytworzony problem, żeby tym bardziej wybrzmiało to, co biskup Grzegorz chciał powiedzieć.
Po drugie sformułowanie „Jezus jest znakiem sprzeciwu” używane jest zarówno w niektórych tłumaczeniach Łk 2,34 (segno di contraddizione – włoskie tłumaczeni używane w liturgii CEI; un signe contesté – francuskie tłumaczenie ekumeniczne TOB) a także przez Jana Pawła II („Jest wprawdzie Chrystus odrzucany, odrzucany w ciągu całej historii, w różnych pokoleniach i społeczeństwach, jako “znak sprzeciwu” a jednak trwa w tej historii, Olsztyn, 6.06.1991; „Ofiarowanie w świątyni bowiem, wyrażając radość z konsekracji i doprowadzając do zachwytu starca Symeona, obejmuje też proroctwo o « znaku sprzeciwu », jakim to Dziecię będzie dla Izraela, oraz mieczu, który przeniknie duszę Matki”, List apostolski Rosarium Virginis Mariae, 20). Podobnie pisze Benedykt XVI („Starzec Symeon powiedział Ci o mieczu, który miał przeniknąć Twoje serce (por. Łk 2, 35), o znaku sprzeciwu, jakim miał być na świecie Twój Syn [Il vecchio Simeone ti parlò della spada che avrebbe trafitto il tuo cuore, del segno di contraddizione che il tuo Figlio sarebbe stato in questo mondo], Spes salvi, 50).
Martwi mnie znowu z jednej strony to, że biskup Grzegorz, żeby powiedzieć pozytywną prawdę musi znaleźć sobie jakąś prawdę przeciwstawną, nawet za cenę, gdyby to była nieprawda. Ponadto wprowadza uproszczoną tezę „Jezus nie jest znakiem sprzeciwu”, która więcej zrobi zamieszania wśród tych, co rozumieli poprawnie to zdanie niż pomoże tym, rozumieli je źle.
3. Trzecia uwaga dotyczy tekstu z Tygodnika Powszechnego „Ani maluczcy ani prostaczkowie” (13.10)
http://tygodnik.onet.pl/wiara/bp-grzegorz-rys-ani-maluczcy-ani-prostaczkowie/z14zq
Chodzi o tłumaczenia słowa „nepioi”. Spór czy tłumaczyć słowo „prostaczkowie” czy „maluczcy” biskup Grzegorz uważa za „bezprzedmiotowy”, bo w tekście Ewangelii według biskup Grzegorza „pada kompletnie inne słowo” a nasze tłumaczenie idzie „dosłownie za łacińskim tekstem Wulgaty (która przez dziesiątki lat stanowiła podstawę tłumaczeń Pisma Świętego – również dla celów liturgicznych)”. Chodzi mu o to, żeby tłumaczyć „nepioi” jako „dzieci” I dodaje „bycie prostaczkiem/maluczkim nie ma tu nic do rzeczy”.
Po pierwsze odniosłem wrażenie, że biskup Grzegorz sugeruje, że to tłumaczenie nie jest z języków oryginalnych, a to nieprawda.
Po drugie wiele tłumaczeń współczesnych z języka greckiego i nie tylko katolickich nie tłumaczy „dzieci”, tylko „infants” - niemowlęta (uznawana dosyć powszechnie za najlepsze tłumaczenie protestancka New Revised Standard Version); „piccoli” – mali (katolicka włoska używana w liturgii z 2008 roku - della Conferenza Episcopale Italiana); „Unmündigen” – niepełnoletni (ekumeniczna Einheitsübersetzung); "toutpetits" – małe dzieci (katolicka Bible de Jérusalem).
Po trzecie na określenie dzieci używa się w biblijnej grece najczęściej słowa „teknon” (ponad 400 razy w Biblii, 12 razy u Mt, 14 razy u Łk, np. „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23,28) albo „paidion” (ponad 200 razy w Biblii, 16 razy u Mt, 13 razy w Łk, np., „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i nie przeszkadzajcie im: do takich bowiem należy królestwo Boże.” (Łk 18,16)
Słowo „nepios” (liczba mnoga „nepioi”) użyte jest w Biblii 59 razy i tylko jeden raz u Łk (w omawianym przez biskupa Grzegorza tekście) a u Mateusza tylko 2 razy (Mt 11,15 i 21,16: „A Jezus im odpowiedział: Tak jest. Czy nigdy nie czytaliście: Z ust niemowląt i ssących zgotowałeś sobie chwałę?”).
W słowniku czytamy znaczenia: niemowlęcy, dziecięcy, dziecinny, głupi, nieprzewidujący. W Biblii czasem tak się mówi o dzieciach (1 Sm 15,3; 1 Kor 13,1), niemowlętach (1 Mch 2,9; 1 Kor 3,1; Hbr 5,13), ale także o ludziach prostych (hebrajskie "peti"; Prz 1,8 albo Ps 116:6 „Pan strzeże ludzi pełnych prostoty”; Rz 2,20).
Gdyby w omawianym tekście chodziło Jezusowi przede wszystkim o element dzieciństwa, to by użył słowa „teknon” albo „paidion” i napisał „Wysławiam cię, Ojcze, ... że zakryłeś te rzeczy przed dorosłymi i rodzicami a objawiłeś dzieciom”. Jednak skoro Jezus wybiera rzadkie słowo „nepioi” i zestawia go z mądrymi i roztropnymi, to raczej chce podkreślić nie tyle samo bycie dzieckiem co ten element dzieciństwa, który nazywa się byciem niemądrym i nieroztropnym, bo się jest jeszcze za małym, żeby kombinować rozumem.
Maluczcy i prostaczkowie jest tłumaczeniem z greki i to poprawnym, ale zapewne już nieaktualnym i trzeba by oddać lepiej „objawiłeś maluchom / niemowlakom / niemowlętom / małym dzieciom"?
Nie śledzę biskupa Rysia. To były jedyne dwa teksty, które ostatnio czytałem. Jeszcze był wywiad do Gazety Wyborczej, gdzie zmartwiła mnie m.in. wypowiedź na temat posiadania telefonów komórkowych.
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,141112,16763800,Zakochany_kleryk.html
Zakaz był umotywowany tym, że gdyby jako rektor „im pozwolił, to sześć razy w tygodniu zadzwoniłby proboszcz, pięć razy nadopiekuńcza mama, siedem razy dawni znajomi i biedak nie miałby czasu pójść do kaplicy.” Rektor ma prawo zakazać, ale taka argumentacja… Dojrzewa się tylko w wolności i odpowiedzialności.
Bardzo lubię biskupa Grzegorza i cieszę się z tego jak Bóg naprawdę przez niego działa. Jednak zmartwił mnie trochę brak otwartości na bogactwo różnorodności Słowa; lansowanie jedynego słusznego rozumienia tekstu; głoszenie pozytywnej treści poprzez jaskrawe zestawienie z krytykowanym tłumaczem, których się ocenia bez wysłuchania ich racji, stosowane słownictwo „bez sensu”, „nie ma tu nic do rzeczy”, „kompletnie inne słowo”, które tworzą wrażenie: ja wiem najlepiej, inni się nie znają, Biblia Tysiąclecia ma wiele błędów.
Może biskup Grzegorz myśli, że w Polsce trzeba stworzyć sobie wroga (nawet gdyby to miał być tłumacz) i walczyć z nim, bo wtedy ludzie tego słuchają lepiej i czują się lepiej. Może świat jaskrawy, wyrazisty, czarno-biały jest tylko zabiegiem retorycznym. Może. Bo nie sądzę, że to jest problem zabiegania. Człowiek otwarty, nawet jeśli się nie przygotuje, nie będzie mówił pewnie o tym, czego się nie zdążył dokładnie dowiedzieć.
Piszę to dlatego, że może ktoś doczyta do końca i wyciągnie wniosek: kiedy czytamy czy słyszymy zdanie „tłumaczenie jest bez sensu”, „tekst oryginalny mówi inaczej”, „tłumacz nie zrozumiał”, to powinna się nam zapalić lampka kontrolna. Nie dlatego, że ktoś kto mówi nie jest filologiem ani biblistą, ale dlatego, że świat Słowa jest o wiele bardziej złożony niż wydaje się nam albo niżbyśmy tego bardzo chcieli.
[post_title] => Zmartwienie biskupem Rysiem [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1242-zmartwienie-bp-rysiem [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2014-10-21 18:24:51 [post_modified_gmt] => 2014-10-21 16:24:51 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2014/10/21/1242-zmartwienie-bp-rysiem/ [menu_order] => 3331 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [204] => WP_Post Object ( [ID] => 293 [post_author] => 4 [post_date] => 2014-10-13 13:52:09 [post_date_gmt] => 2014-10-13 11:52:09 [post_content] => [post_title] => W hołdzie pięknej Pani [post_excerpt] => Apel Jasnogórski - 25.09.2013 [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1230-apel-jasnogorski-25-09-2013 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2014-10-13 13:52:09 [post_modified_gmt] => 2014-10-13 11:52:09 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2014/10/13/1230-apel-jasnogorski-25-09-2013/ [menu_order] => 3338 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [205] => WP_Post Object ( [ID] => 292 [post_author] => 4 [post_date] => 2014-10-13 13:50:47 [post_date_gmt] => 2014-10-13 11:50:47 [post_content] => [post_title] => Czy pamiętasz, Maryjo? [post_excerpt] => Apel Jasnogórski - 24.09.2013 [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1229-apel-jasnogorski-24-09-2013 [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2014-10-13 13:50:47 [post_modified_gmt] => 2014-10-13 11:50:47 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2014/10/13/1229-apel-jasnogorski-24-09-2013/ [menu_order] => 3339 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [206] => WP_Post Object ( [ID] => 5096 [post_author] => 4 [post_date] => 2014-06-04 21:07:13 [post_date_gmt] => 2014-06-04 19:07:13 [post_content] =>
4.06.2014
4 myśli na 4 czerwca
Z 4 czerwca 1989 pamiętam dwie absolutnie pozytywne energie. Pierwsza wynikała z faktu, że byłem bardzo zakochany. Druga z poczucia, że w Polsce dzieje się coś niezwykłego. Nawet nie chodziło o to, że sprawa miłości i ojczyzny były moimi ulubionymi tematami, ale że biorę udział w jakimś niepowtarzalnie pozytywnym fenomenie. To uczucie wracało później tylko podczas papieskich pielgrzymek. I żadna historia ostatniego 25-lecia nie zabierze tego fundamentalnego przekonania, że w Polsce stało się wielkie dobro. Dobro, które ma tyle imion, że trzeba by chyba wyrwać własne oczy, żeby nie widzieć daru Polskiej wolności.
Nie ma wolności bez solidarności. Jeśli ta maksyma jest prawdą, to być może dziś jesteśmy bardziej zniewoleni niż 25 lat temu. Mniej wolni, bo mniej solidarni. Każdy przewrót w historii dawał wolność. Nawet rewolucja październikowa. Tyle, że jeśli wolność jednych prowadzi do zamykania się na innych, to już nie jest to wolność narodu, tylko zwykła zmiana władzy. Wolni są tylko ci, którzy rządzą. I nawet w komunizmie wielu było wolnych, tzn. skutecznie odgrodzonych od ludzi pokrzywdzonych. Geniusz maksymy „nie ma wolności bez solidarności” jest bezbłędny. Jeśli chcemy być wolni, musimy być bardziej solidarni. Nie chodzi bowiem tylko o wolność moją i naszą, ale o wolność naszą i waszą.
Nie zawsze więcej możliwości oznacza więcej wolności. Czasem może oznaczać nawet więcej zniewolenia. I tu może się okazać, że chociaż mamy więcej możliwości, i chociaż na wielu płaszczyznach życia Polacy są niebotycznie wolniejsi niż 25 lat temu, to na wielu innych pozwolili się zniewolić tak bardzo, jak nie udało się to zrobić nawet komunizmowi. Nie chcę pisać o kredytach, wyścigu szczurów, przywiązaniu do pieniądza, swoich racji czy przyjemności, których nie było za PRL-u. Patrząc jednak na formę dyskusji społecznych i swoje własne biedy, czuję zbyt często, że wolność oznacza nie tyle możliwość wyboru, co umiejętność rezygnacji. Mówić, że jestem bardziej wolnym, kiedy więcej możliwości zamieniam na większe zniewolenia, jest tylko smutnym dowcipem niewolnika.
Ostatnia myśl o Kościele. Mówi się bowiem, że Kościół był przestrzenią wolności, schronem dla tych, którzy marzyli o Polsce solidarnej. Dziś coraz bardziej Kościół utożsamiany jest z przestrzenią zakazów, nakazów i więzów. Być może dlatego, że społeczeństwo jest na poziome rozwoju nastolatka, który nawet swoich rodziców uważa za największe zagrożenie wolności. Ale być może i dlatego, że my, chrześcijanie, zapomnieliśmy o tym, że Kościół ma być zawsze przestrzenią i ikoną wolności. Nie tylko w świecie komunizmu, ale w świecie jakichkolwiek zniewoleń, ideologii i zagrożeń człowieka. To osobiście odczuwam jak największe wyzwanie Kościoła. Przekonać ludzi w wolnej Polsce, że tylko w Kościele będą najbardziej wolni. Bo ku wolności wyswobodził i nieustannie wyzwala nas Chrystus – jedyna realna Głowa Kościoła.
[post_title] => 4 myśli na 4 czerwca [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1114-4-mysli-na-4-czerwca [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2014-06-04 21:07:13 [post_modified_gmt] => 2014-06-04 19:07:13 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2014/06/04/1114-4-mysli-na-4-czerwca/ [menu_order] => 3440 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [207] => WP_Post Object ( [ID] => 5022 [post_author] => 4 [post_date] => 2013-03-16 18:49:06 [post_date_gmt] => 2013-03-16 17:49:06 [post_content] =>
Radio Bonus - rozmowa o Papieżu Franciszku
[post_title] => Rozmowa o Papieżu Franciszku [post_excerpt] => Radio Bonus, 15.03.2013 [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 839-radio-bonus-rozmowa-o-papiezu-franciszku [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2013-03-16 18:49:06 [post_modified_gmt] => 2013-03-16 17:49:06 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2013/03/16/839-radio-bonus-rozmowa-o-papiezu-franciszku/ [menu_order] => 3693 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [208] => WP_Post Object ( [ID] => 4971 [post_author] => 4 [post_date] => 2011-12-08 22:18:08 [post_date_gmt] => 2011-12-08 21:18:08 [post_content] =>
Co prawda pierwsza odsłona tej strony ukazała się pod koniec marca 2010, ale to właśnie od 8 grudnia 2010 roku strona działa w obecnej szacie. Z tej racji chcę podziękować Bogu i Niepokalanej, współtwórcy, czyli Markowi Wojtaszkowi oraz tym wszystkim, którzy czasem tam zaglądają:)
Statystki nie są najważniejsze, ale na razie na stronie mamy ok. 415 artykułów/pozycji do poczytania lub posłuchania. Kilka kazań było odsłuchanych ponad 1000 razy, a 70 ponad 500 razy. Średnio dziennie wchodzi 200-300 osób. W listopadzie zanotowaliśmy 7036 wejść, w październiku 7609. Największą czytelność notują rekolekcje i medytacje niedzielne.
Jest jeszcze wiele rzeczy do poprawienia. Nie działa licznik ściągnięć. Nie poprawione są pod względem językowym kazania w obcych językach. Brakuje bardziej przejrzystego podziału kazań na poszczególne niedziele, oraz nie zostały jeszcze opublikowane wszystkie kazania w jęz. niemieckim i włoskim. Przede wszystkim jednak musimy (= Duch Święty, ja i wy) postarać się o lepszą jakość umieszczanego słowa, „jakość” rozumianą jako skuteczność prawdy, która wyzwala a nie tylko informuje.
Dziękując, proszę o modlitwę. Strona powstała przed wszystkim po to, by przybliżać do Boga i do człowieka. Bo nic tak nie boli jak odległość. Powstała po to, by wśród tych tysięcy słów chociaż paru ludzi znalazło parę wioseł, dzięki którym spokojniej przepłynie kolejny etap życiowych zmagań. I jeśli chociaż jedna osoba znalazła się chociaż o jeden krok bliżej Boga, to był sens i było warto.
Proszę o modlitwę oraz szczere i cenne uwagi, byśmy w kolejnym roku zrobili kolejny krok w stronę miłości – miłości Boga i człowieka, bo tylko w tę stronę warto naprawdę iść.
I o to właściwie nam chodzi!:)
[post_title] => Pierwsza rocznica strony [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 516-i-rocznica-strony-wwwwegrzyniakcom [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2011-12-08 22:18:08 [post_modified_gmt] => 2011-12-08 21:18:08 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2011/12/08/516-i-rocznica-strony-wwwwegrzyniakcom/ [menu_order] => 3965 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [209] => WP_Post Object ( [ID] => 4900 [post_author] => 4 [post_date] => 2011-08-12 13:36:01 [post_date_gmt] => 2011-08-12 11:36:01 [post_content] =>
One of the most intriguing words:
“WHY?”
Shout of powerlessness.
Concern of heart.
Anxiety of ignorance.
WHY?
WHY am I sick?
WHY is not my husband so tender as twenty years ago?
WHY doesn’t my darling look at me as in the days of her youth?
WHY?
WHY don’t my kids go to church?
WHY do thousands of people spend a lot of time in pub and casinos and they do not want to spend it in a prayer?
WHY am I bored with taking the Bible in my hands and excited about such as stupid film?
WHY?
I’m not alone in asking “Why”.
Jesus asks:
WHY worry about clothing? (Mt 6:28)
WHY are you so frightened, you who have so little faith? (Mt 8:26)
WHY did you doubt? (Mt 14:31)
WHY are you upsetting the woman? (Mt 26:10)
My God, my God WHY have you forsaken me? (Mt 27:14)
One of the most intriguing words:
“WHY?”
It seems that God has given us the word “WHY?” only to use it in two ways:
1) to find the reason of the trouble and resolve the problem;
2) to learn confidence, because there are questions which will find the answer only in trust.
Ps. The use of this word to express desperation is not forbidden but inadvisable.
It doesn’t help.
Skegness 2006
[post_title] => Why? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 378-why [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2011-08-12 13:36:01 [post_modified_gmt] => 2011-08-12 11:36:01 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2011/08/12/378-why/ [menu_order] => 4082 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [210] => WP_Post Object ( [ID] => 4891 [post_author] => 4 [post_date] => 2011-08-11 17:45:47 [post_date_gmt] => 2011-08-11 15:45:47 [post_content] =>
What is the Bible?
1. The Bible is a mirror.
In a mirror you can see all things you see in your life. You can see your room, your clothes, even the sunset. And in a mirror you can see one thing that you can’t see without a mirror. It’s your countenance, your face.
The Bible is a mirror. Only in God’s words you can recognise yourselves, your own countenance. Without the biblical mirror you can know the world, but you will never know who you are.
What is the Bible?
2. The Bible is an invitation.
Maybe you don’t like invitations. Maybe you think immediately about money you have to pay for it. Don’t worry…
The Bible is an invitation to new life, to a party with the saints, to a weeding with Christ, to a banquet of Eucharist, to a conversation with your heavenly Father.
The Bible is an invitation. Don’t answer, please: I regret I am unable to accept your kind invitation...
What is the Bible?
3. The Bible is a conscience.
Conscience is the part of you that tells you whether what you are doing is right or wrong. Unfortunately we don’t like listen to the voices that say us: “You are wrong”. That’s our generation. Kids are marvellous. Parents are brilliant. Priests are wonderful. Even the government is not so bad. Obviously we complain but because of the fate and about the others.
The Bible is a conscience, sometimes a pang of conscience.
Maybe that is reason why we don’t read the Bible to much…
Skegness 2006
[post_title] => What is the Bible? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 369-what-is-the-bible [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2011-08-11 17:45:47 [post_modified_gmt] => 2011-08-11 15:45:47 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2011/08/11/369-what-is-the-bible/ [menu_order] => 4092 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [211] => WP_Post Object ( [ID] => 4866 [post_author] => 4 [post_date] => 2011-06-12 12:38:46 [post_date_gmt] => 2011-06-12 10:38:46 [post_content] =>
Wieczorem w dniu Zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.( J 20,19-23)
W dzień Zesłania Ducha Świętego Kościół czyta Ewangelię dosyć dobrze znaną. Słowa nieraz słyszane mogą już nie zaskakiwać, ale może tym bardziej warto je „przeżuć” mocą intelektu zanurzonego w wierze, by „książkę Słowa” zamienił Duch w zjadliwy dla serca pokarm.
1. Dopiero wieczorem
Jezus przychodzi w dzień zmartwychwstania, ale przychodzi dopiero „wieczorem”. Już od rana kobiety opowiadały o dziwnym zdarzeniu z pustym grobem i aniołami. Może już poznano szczegóły spotkania Marii Magdaleny z nieznajomym ogrodnikiem, w którym oczy zasmuconej kobiety zobaczyły nagle Rabbiego - Nauczyciela. Cały dzień napięcia! Bo cóż z tego, że inni „coś” widzieli, że są jacyś świadkowie a i tak nie za wiarygodni. To nie to samo, co zobaczyć na własne oczy, tak jakby tylko te „własne oczy” były jedynym świadkiem, którego się o nic nie podejrzewa...
Może tak jest nieraz naprawdę w życiu, że trzeba doczekać się jego wieczoru, by zobaczyć Zmartwywstałego, tzn. zwycięzcę nad śmiercią, grzechem, szatanem. Może trzeba przeżyć cały dzień życia w wątlipowści, niepewności zasłyszanych od innych prawd, poczuciu, że wszystko to na nic, że nie-miłość i nie-wiara zwycięża. Błogosławieni, którzy doczekają się zachodu, w którym z zajściem słońca za horyznot wzejdzie światło o wiele mocniejsze! Szczęśliwi naprawdę ci, którzy nie uciekną z wieczernika pod nie byle jakim pretekstem ale nawet z najbardziej słusznymi argumentami. Błogosławieni!
2. Przedziwne drzwi
Niewątpliwym bohaterem owego wieczoru stały się drzwi. Ewangelia nie mówi o tym, jakie to były drzwi. Pewno to nie było istotne. To co ważne, to fakt, że były zamnknięte. I to co najważniejsze, że On – Pan wszedł do środka pomimo zamknięcia. Wszedł do zgromadzonych uczniów, bo oni nie zamknęli się na Niego. Ta barykada nie była przeciw Niemu, chociaż niewątpliwie powstała z Jego powodu. Gdyby nie byli uczniami Jezusa, nie musieliby się bać swoich rodaków. I oto ci, którzy zamknęli się z lęku, cieszą się, gdy ktoś sforsował to zamknięcie! Czyż nie bali się, że jeśli przyjdzie On, to nie będzie miał jak wejść? Czy spodziewali się Go w ogóle? Zmiana uczucia z lęku w radość wiąże się niewątpliwie z drzwiami, które mając być zaporą stały się bramą.
Każdy ma prawo do swoich własnych drzwi. Byleby nie był zamknięty bez innych. Byleby były to drzwi z powodu Jezusa a nie przed Nim. Zanim przyjdzie Duch, zanim popcha trzęsące się nogi w paszczę samego lwa, zanim zamieni oniemiałe usta w niekończący się okrzyk uwielbienia, zanim pośle tam, gdzie inni jeszcze własnych drzwi nie otwarli, zanim to wszystko nastąpi, każdy ma prawo do swoich własnych drzwi. Bo dopóki nie ma Pana, jest lęk. A dopóki jest lęk trzeba zamknąć drzwi, bo gdy nie ma łaski, nie wolno działać wbrew zdrowemu rozsądkowi.
3. Weźmijcie Ducha
Pierwsze słowa Jezusa musiały być o pokoju, bo przecież widział dobrze przed jakimi sercami dane Mu było stanąć owego wieczoru. Poźniej mówił o misji, o posłaniu. I dopiero po tych słowach tchnął na nich, jak kiedyś w raju Bóg Ojciec tchnieniem swoim rozpoczął historię życia nie tylko pierwszego czlowieka, ale i całej ludzkości. Nowe storzenia idzie z nowym Duchem. Nie można być człowiekiem bez tego tchnienia. To właśnie to tchnienie porwie stopy tam, gdzie Bóg zechce. I to właśnie to tchnienie upoważni do odpuszczania i zatrzymywania grzechów. Bo to już nie człowiek pójdzie i nie człowiek rozgrzeszy, ale Duch, który stał się Ciałem. Bo właśnie owego dnia, kiedy Zmartwychwstały przekazał uczniom swego i Ojca tchnienie, właśnie wtedy nastąpiło Wcielenie Ducha Świętego.
W życiu niesamowicie ważna jest kolejność. I ci, którzy jeszcze w czasach komuny ustali się nieraz po kilka, kilkanaście godzin, wiedzą najlepiej, że nie można się pchać bez kolejki, że nie można oszukiwać, że nie można się „wrypać”, że przyjdzie i kolej na ciebie. Dar Ducha Świętego przychodzi po wejściu Jezusa tam, gdzie byli uczniowie, nie wcześniej i nie gdzie indziej. Dar Ducha Świętego przychodzi po „tych słowach”, nie wcześniej i nie po innych. Dar Ducha Świętego przychodzi po tchnieniu Jezusa a nie po Jego wejściu do wieczernika. Wszystko ma swoją kolejność. Na wszystko jest określony czas. Błogosławieni, którzy umieją czekać, którzy nie zmuszają Boga do zmieniania planów. Szczęśliwi wszyscy, których Golgota nauczyła cierpliwości, bo doczekają się wieczoru, kiedy nawet ich obumarłe kości doznają poruszenia budzącego się życia a członki, które skazano na amputację poczują w sobie krew Ducha płynącą z serca, jakim jest Kościół.
"Zaczyn" - na Zesłanie Ducha Świętego A.D. 2005
[post_title] => Przedziwne drzwi [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 329-przedziwne-drzwi [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2011-06-12 12:38:46 [post_modified_gmt] => 2011-06-12 10:38:46 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2011/06/12/329-przedziwne-drzwi/ [menu_order] => 4130 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [212] => WP_Post Object ( [ID] => 4837 [post_author] => 4 [post_date] => 2011-01-06 00:11:39 [post_date_gmt] => 2011-01-05 23:11:39 [post_content] =>Kościół potrzebuje pasterzy a nie GPS-ów...
bo zabłąkana owca chce być szukana,
poraniona czeka na opatrunek,
odpychana tęskni za dostrzeżeniem,
a wycieńczona spogląda na pasterskie ramiona,
które ją przygarną... chociaż na chwilę...
a GPS choć zna wszystko, potrafi tylko rozkazywać:
"teraz skręć w lewo!
za 100 metrów skręć w prawo!
teraz zaczekaj! - kontaktuję się z satelitą...
a teraz mnie naładuj!
bo inaczej nigdzie nie dojedziesz..."
Am Anfang will ich erklären, warum ich dieses Thema gewählt habe.
Vor zwei Wochen hat mich Gao Jie gefragt: „Hast du girlfriend?“ „Nein“, ich habe geantwortet. „Aber warum fragst du mich darüber?“ – habe ich gefragt. Dann habe ich gehört: „Du bist 30 Jahre alt, also du sollst schon girlfriend haben“. „Ja, sehr gut - ich habe gelächelt - „aber ich bin Priester und die Priester heiraten nicht in der katolischen Kirche“. Danach hat sie gefragt: „Also warum bist du Priester?“. Und ich habe ihr versprochen, dass darüber ich im Referat sprechen werde. Das ist der erste Grund.
Die zweite Ursache liegt darin, dass es immer mehr nicht zu glauben ist, und für die viele Leute altmodisch und nutzlos ist, Priester zu sein.
Der dritte Grund ist einfach – ich will euch über die wichtigste Sache, die wichtigste Erfahrung in meinem Leben erzählen.
Zuerst stellt ihr euch ein Zimmer vor. Dieses Zimmer hat - wie viele andere Zimmer - 4 Wände. Jede Wand ist wichtig. Wenn dieses Zimmer eine Wand nicht hätte, wäre dort komisch, gefährlich, unbequem, im Winter kalt, im Sommer heiß. Dieses Zimmer heißt „mein Priestertum“ und 4 Wände sind 4 Grunde meiner Berufung.
Gehen wir zu der ersten Wand über. Sie heißt: „Ich liebe das, was ich mache“. Als ich Kind war, hatte ich sehr gern in die Kirche gehen, beten, lernen, lesen und mit anderen sprechen. Ich habe angeschaut, was Priester gemacht haben und das hat mir gefallen. Ich habe gedacht: „Es wäre sehr schön den Leuten helfen, den Weinenden trösten, die, die zweifeln, verstärken, die heilige Messe zelebrieren... Manchmal habe ich gedacht: „Nein, das ist fast unmöglich um Priester zu werden. Sie machen viele Sache, die ich nicht machen kann“. Aber ich hatte noch viel Zeit.
Das íst die erste Wand. Das ist der erste Grund. Ich liebe machen, was ich mache. Vor allem habe ich die Heilige Messe gern, die Beichte, die Taufe und die Trauung, die Krankensalbung und das Begräbnis, die Arbeit mit der Jugend und mit den Kinder, in der Schule oder in der Pfarei. Der Priester ist bei den Leuten. Das ist wunderbar. Sein beim Mensch. Ich liebe das und ich denke, dass im Leben sehr wichtig ist, das zu tun, was wir tun lieben.
Gehen wir jetzt zu der zweiten Wand über. Sie heißt: „Die lebendige Wahrheit“.
Als ich Kind und Jugendliche war, hatte ich lernen sehr gern. Viele Fächer gefielen mir. Zuerst Mathematik, danach Geographie. Im Gymnasium habe ich mich in der Geschichte und in der polnischen Sprache verliebt. Vor dem Abitur gefielen mir sehr Literatur und Philosophie. Ich habe ein Problem gehabt. „Was soll ich wählen? So viele Sachen gafallen mir.“ Ich war uberzeugt, dass ich Lehrer werden wolte. Aber ich wußte nicht, welches Fach. Ich habe mich darüber sehr viel gefragt. Und es war ein Tag in meinem Leben, wann mir etwas besonderes in den Kopf eingafallen ist. Ich habe so gedacht. Geschichte, Literatur, Philosophie sind sehr schöne Fächer, aber nicht für alle Leute. Viele interessieren sich nicht dafür und für viele Leute sind diese Sache nutzlos. Ich wollte über lebendige, über wichtigste Sache lernen. Das war wie ein Gefühl, ein Licht im Kopf, ein Glück im Herz. Danach habe ich zweimal das Neuen Testament gelesen. Ich war überzeugt, dass dort sich die schöne Literatur, die spannende Geschichte, die tiefste Philosophie befanden. Ja, für mich war das sehr klar. Das ist die Wahrheit über das Leben, über die Leuten und über das Universum.
Das ist die zweite Wand, der zweite Grund, warum ich Priester geworden bin. 11 Jahren nach meiner Entscheidung sehe ich immer klarer diese Wahrheit. Diese sehr praktische Wahrheit. Immer wenn ich mache, was mir diese Wahrheit sagt, bin ich zufrieden, glücklich und sicher, dass ich mein Leben nicht verliere.
Gehen wir jetzt zu der dritten Wand über. Sie heißt: „Liebe“.
Wenn ich 6 Jahre alt war, habe ich mich das erste Mal verliebt. Sie war die Tochter meiner Lehrerin. Aber diese Liebe hat nur ein Jahr gedauert. Danach habe ich mich in der anderen Tochter der anderen Lehrerin verliebt. Das hat 2 Jahre gedauert. Danach waren andere Geliebten. Und so bis zum Abitur. Natürlich das waren keine Liebe, die zu viel Geld gekostet haben, oder die mit dem Sex verbunden gewesen sind. Aber es waren die Gedichte, die Briefe, die langen Gespräche, Sehnsucht und Träumereien. Ich war überzeugt: „Glückliches Leben ohne Liebe ist unmöglich“. Man kan viel Geld haben, aber ich habe reiche und traurige Leute gesehen. Man kann Karriere haben, aber kann die taube Stelle mein Herz trösten? Man kann Macht haben, aber kann ein Mensch ruhig einschlafen, wenn die andere Leute durch ihn leiden? Ich war wirklich überzeugt, dass nur die Liebe Glück geben konnte. Das Leben ohne Liebe ist kein Leben. Das ist eine Vegetation.
Aber Liebe kann auch verletzen. Viele Leute weinen wegen der Liebe. Deshalb habe ich immer mehr über gute Liebe gedacht.
Es war im Sommer. Ich war 18. In einer Stadt habe ich eine elektrische Gitarre gekauft und ich bin in den Bus eingestiegen um nach Hause zu fahren. Und in diesem Bus ist mir einen starken Gedanken eingefallen. Es wäre sehr schön in Gott sich zu verlieben. Er kommt nie zu spät, wenn er verabredet ist. Er verrät nie. Er ist immer treu. Er enttäuscht niemanden. Er versteht immer. Seine Liebe kennt keine Grenze und kein Ende. Es wäre sehr schön in Gott sich zu verlieben. Dieser Gedanke ist im mein Herz geblieben. Seitdem wir zusammen sind, ist nicht alles und nicht immer so gut, weil ich nicht so ausgezeichnet wie Gott lieben kann. Aber ich kann heute ehrlich sagen. Ich habe viele glückliche Momente in meinem Leben erlebt aber nie war ich so glücklich wie mit dem Gott. Und das ist kein Glaube. Für mich ist das eine Sicherheit, eine Wirklichkeit, die ich erfharen kann.
Die letzte Wand, der letzte Grund meiner Berufung heißt: „Gott wollte“.
Für viele Leute ist diese Wand unmöglich. Sie sagen: „Gott? Es gibt nicht! Also wie kann er sagen oder wollen. Das ist nur ein Märchen!“ Und diese Leute können nicht verstehen, warum jemand Priester werden will. Und es ist schwierig ihnen diese letzte Wand zu erklären, wie es dem Mensch schwierig ist, der keine Augen hat und blind ist, die Farben zu erklären. Er muss vertrauen.
Also glaube ich, dass Gott meines Priestertums wollte. Es waren verschiedene Zeichen. Über drei Zeichen habe ich schon gesagt. Die Erfahrung Gottes Liebe, die Entdeckung der Wahrheit, die Freude über die Arbeit, die jeder Priester tun soll, waren und sind für mich die wichtigsten Zeichen. Warum habe ich diese Gefühle gehabt? Warum nicht mein Nachbar? Warum hat jemand diese Liebe in meinem Herz angezündet? War es nur ein Zufall?
Außerdem sind viele, viele konkrete Ereignisse passiert. Kleine Beweise, die mir meinen Weg gezeigt haben. Ich sage nur über drei von ihnen.
Vor dem Abitur hatte ich sehr gute Freundin, mehr als Freundin. Sie war Mitschülerin. Ich habe sehr viel über unsere Zukunft gedacht. Entweder sie oder Gott. Und innerhalb einer Woche ist alles kaputt gegangen. Weder ich noch sie wußten nicht die Gründe. Das war für mich ein Zeichen.
In demselbem Jahr bin ich im Priesterseminar 4 Tage gewesen. In Polen organisieren wir für die Jugend eine Möglichkeit, damit sie ihre Zukunft überlegen können. Manchmal bietet man diese Gelegenheit in Ferien im Priesterseminar. Wir nennen das „die Rekollektion“. Und bevor ich die Rekollektion angefangen habe, habe ich in einem Buchladen ein sehr gutes Buch gesehen. „Die Geschichte der Philosophie“. Aber sie hatten nicht viele Exemplare. Also ich habe so gedacht. Mein Gott! Wenn dieses Buch in 4 Tage im Buchladen sein wird, wird das für mich ein Zeichen von dir sein, dass ich Priester werden soll. Und natürlich nach 4 Tage habe ich „Die Geschichte der Philosophie“ gekauft.
Das dritte Zeichen ist für mich das wichtigste. Ich war schon im Priesterseminar seit 2 Jahren. Aber im Sommer, wenn ich Ferien hatte, erfuhr ich viele Schwierigkeiten und Zweifel. Ich habe noch einmal über mein Leben nachgedacht und ich habe entschieden, dass ich Priester nicht werden wollte. Ich habe darüber meinen Eltern gesagt. Meine Mutter war traurig. Sie wollte immer, dass ich Priester werde. Mein Vater konnte nicht verstehen, warum ich einmal „ja“ sagte und danach wollte ich die Entscheidung ändern. Ich wusste, dass für sie das ein schwieriges Wort war. Danach habe ich noch einen Monat gewartet. Jeden Tag wollte ich zurückkehren, anderen Tag wollte ich zu Hause bleiben. Endlich habe ich so gedacht. „OK. Ich fahre nach Priesterseminarium nur für 5 Tage. Es gibt dort die Rekollektion am Anfang des Schuljahres. Nach der Rekollektion nehme ich meine Dokumente mit und ich kehre nach Hause zurück.
Die Rekolletion ist angefangen. Ein Priester fängt eine Predigt an, und ich bin nach zwei Minuten sicher, dass hier mein Platz ist. Diese Siecherheit ist bis heute geblieben.
Das ist mein Zimmer, wo ich wohne, und das sind 4 Wände ohne die es unmöglich wäre im diesem Zimmer zu wohnen. Jede ist wichtig. Wenn mein Zimmer eine Wand nicht hätte, wäre dort komisch, gefährlich, unbequem, im Winter kalt, im Sommer heiß. Jede Wand ist wichtig. Und jede erinnert mich an das großen Geheimnis meines Lebens.
Bonn, Sprachinstitut Kreuzberg, im August 2003
[post_title] => Warum bin ich Priester geworden? [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 219-warum-priester [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2010-12-28 20:22:13 [post_modified_gmt] => 2010-12-28 19:22:13 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2010/12/28/219-warum-priester/ [menu_order] => 4229 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [214] => WP_Post Object ( [ID] => 4826 [post_author] => 4 [post_date] => 2010-12-22 21:41:15 [post_date_gmt] => 2010-12-22 20:41:15 [post_content] =>
Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką;
nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło.
Pomnożyłeś radość, zwiększyłeś wesele.
Rozradowali się przed Tobą, jak się radują we żniwa,
jak się weselą przy podziale łupu.
Bo złamałeś jego ciężkie jarzmo i drążek na jego ramieniu,
pręt jego ciemięzcy jak w dniu porażki Madianitów.
Bo każdy but pieszego żołnierza, każdy płaszcz zbroczony krwią,
pójdą na spalenie, na pastwę ognia.
Albowiem Dziecię nam się narodziło, Syn został nam dany,
na Jego barkach spoczęła władza.
Nazwano Go imieniem: Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju.
Wielkie będzie Jego panowanie w pokoju bez granic na tronie Dawida i nad Jego królestwem,
które On utwierdzi i umocni prawem i sprawiedliwością, odtąd i na wieki.
Zazdrosna miłość Pana Zastępów tego dokona.
(Iz 9,1-6. Pierwsze czytanie z Mszy św. Pasterskiej)
O nadziei może mówić każdy. Kiedy jednak zabiera się za ten temat prorok, wiadomo, że będzie mówił prawdę. Co więcej, taką prawdę, której inni jeszcze nie znają, bo prorokami nie są. A jeśli dodać, że jest to prorok Izajasz, któremu przyszło żyć w czasach, kiedy wojska asyryjskie odbierały wszelaką nadzieję broniącej się Jeruzalem, to nic nie zostaje tylko posłuchać, jak ponad siedem wieków przed narodzeniem Jezusa w Betlejem, Bóg stawiał ścianki Betlejemskiej stajenki.
1. Nadzieja na światło
Izajasz mówi, że naród, kroczący w ciemnościach ujrzał światło. Najpierw to znaczy, że ten naród nie stał w miejscu, ale kroczył. A jeśli kroczył w ciemnościach, wiedział co to znaczy ból braku światła. Ciężko iść w życiu do przodu, jak nie wiadomo, gdzie jest przód a gdzie tył. A przecież iść trzeba, bo nie ma takich, co czas wstrzymali, by nie musieć wybierać drogi.
Jeśli naród potrafił kroczyć w ciemnościach, to tym bardziej jednostka. I żadnym pocieszeniem nie jest, że ci, co ze mną idą, też nic nie widzą. Można się pocieszać, że nie jestem gorszy niż inny, że inni też nie widzą celu czy sensu życiu, że żyjemy z dnia na dzień, że brak nam światła nadziei na przyszłość. Brak nadziei razem z innymi nigdy jednak nie zaspokoi głodu światła, który kryje się wgłębi każdego „zamroczonego” serca.
A światło jest. I nie przyszło znikąd. Prorok tłumaczy: „Bo Dziecię nam się narodziło”. Jedna ścianka Betlejemskiej stajenki wymalowana jest światłem sensu i celu życia, które tylko Chrystus jest w stanie pokazać.
2. Nadzieja posiadania
Sobór Watykański II podkreślał, że trzeba bardziej być niż mieć. I to każdy rozumie. Ale ks. prof. Józef Tischner tłumaczył na wykładach, że jak się nie ma, to się nie jest. Trzeba mieć, żeby być. I coś w tym też jest. Radość przed Bogiem, jaką opisuje prorok Izajasz, to radość, którą można porównać z posiadaniem zboża, tam gdzie zboże jest wszystkim w czasie pokoju, to radość, którą można porównać z radością zdobycia łupów, tam gdzie zdobycze są wszystkim w czasie wojny. I ludzie, którzy słuchali proroka nie mogli się zapewne doczekać tych czasów radości, bo pragnęli się cieszyć tak jak ci, co coś mają i tęsknili z tymi czasami, bo nie posiadając tego, co trzeba, nie mogli się w pełni radować.
Nikomu nie trzeba tłumaczyć, ile radości daje człowiekowi to, co posiada. Wyzwaniem jest zrozumieć, że przychodzący Jezus może być źródłem takiej radości, jakiej nawet najpiękniejsza rzecz, osoba czy zaszczyt dać nie mogą.
Druga ścianka Betlejemskiej szopy to nadzieja na posiadanie narodzonej Dzieciny, czyli nadzieja na takie „mieć”, które raduje a nie zniewala.
3. Nadzieja na wolność
Izajasz wiedział, co boli jego naród. Dlatego jakże bardzo się ucieszył, że jego usta miały ogłosić, że jarzmo, pręt ciemięzcy, drążek na ramieniu, but żołnierza – to wszystko będzie złamane, spalone, zniszczone. Naród, który wycierpiał nie tylko od sąsiednich Madianitów, znał smak niewoli i smak wolności.
Może dla wielu nie mówią wiele te Izajaszowe drążki, jarzma, pręty czy żołnierskie buty. Ale każdy, kto choć raz zapłakał w niemożności swojego zniewolenia, buntując się na kogoś, kto mu żyć nie dał, czy na swoją bezsilną głupotę, wie, co to znaczy nadzieja na wolność.
Kolejna ścianka Betlejemskiej stajenki to wolność przyniesiona w Dziecięciu, wolność od wszystkich, wszystkiego i siebie, to wolność, w której się kocha to, co wokół a nie płaszczy przed tym, co otacza.
4. Władca nadziei
Izajasz nie jest politykiem, co to wolność ogłasza ani socjologiem, co promyki światła przed społeczeństwem rozdaje. Prorok Izajasz chce powiedzieć tak naprawdę jedno: że narodzi się Mesjasz. On już go widzi, więc mówi: „Dziecię nam się narodziło. Syn został nam dany”. Izajasz nie tylko widzi, „kto” się narodził, ale „jaki” się narodził: „Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju.”
Warto powtarzać często to Izajaszowe widzenie. Warto wczytywać się w cechy Mesjasza, by zrozumieć, że tylko On jest Władcą idealnym. Tęsknota za wspaniałymi pasterzami, władcami, prezydentami czy burmistrzami nie może nigdy wymazać tej najprostszej prawdy, że nie ma ludzi idealnych, że tylko Bóg potrafi rządzić i kierować jak na Pana Boga przystało.
Ostatnia ścianka Betlejemskiej groty jest nadzieją na prawdziwego Króla, bo dosyć już mamy tych, co służyć nie potrafią.
Tak to o nadziei mówił prorok Izajasz. Niech jego widzenie, od którego zawsze rozpoczyna się Liturgia Słowa na Pasterce przebije się przez 2700 lat historii między nim a nami, przepłynie przez może i 2 tysięcy kilometrów między Betlejem a Krakowem a nade wszystko niech się przedrze przez tę przestrzeń, jaka jest między Boską prawdą betlejemskiej nadziei a moim ludzkim czasem beznadziejnym sercem.
Jerozolima, Boże Narodzenie 2006
[post_title] => Cztery ściany betlejemskiej stajenki nadziei [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 212-bet-nadzieja [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2010-12-22 21:41:15 [post_modified_gmt] => 2010-12-22 20:41:15 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2010/12/22/212-bet-nadzieja/ [menu_order] => 4236 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [215] => WP_Post Object ( [ID] => 4825 [post_author] => 4 [post_date] => 2010-12-22 17:46:52 [post_date_gmt] => 2010-12-22 16:46:52 [post_content] =>
Tego nie było za czasów Jezusa
Jest Wigilia. 24 grudzień 2006 roku. W południe przekraczamy granicę Betlejem. Nawet nie sprawdzają paszportów. Co więcej, dostajemy cukierki od przedstawiciela izraelskiego ministerstwa turystyki. Wiedzą, że dziś pielgrzymi z całego świata będą oglądać nie tylko miejsca narodzenia Tego, w kogo wierzą, ale i betonowy mur, który władze wznoszą, by oddzielić tzw. autonomią Palestyńską od Eretz Izrael - Ziemi Izraela. Cukierki mogą osłodzić „gębę”, ale nie smutne wrażenie, jakie pozostawia mur, na którym ktoś wielkimi czarnymi farbami wymalował: „Bridges - Not Walls! (Mosty [trzeba budować] – nie mury!”).
Oczekiwanie na Patriarchę
Na placu przed Bazyliką Narodzenia Jezusa Chrystusa czeka sporo ludzi. Połowa to może tutejsi chrześcijanie, ubrani odświętnie jak na dobrym podhalańskim odpuście. Nie czuć klimatu polskiej wigilii zabieganej przygotowaniami do wieczerzy. Raczej czuje się już święta.
Różnorodne grupy ze sztandarami czekają na Patriarchę. Z Bazyliki wychodzi procesja ponad stu Franciszkanów, którzy wprowadzą uroczyście Biskupa Jerozolimy, by rozpoczął on świętowanie Narodzenia Pana.
W zwyczaju jest, że Patriarcha się spóźnia. W tym roku to „tylko” ponad 2 godziny. Można by się i zniechęcić, ale ileż to nieraz Pan Bóg się uczeka, żeby się człowiek poprawił... Więc żeśmy się nie zniechęcili.
Pasterskie Pola
Było już koło czwartej, kiedy Patriarcha rozpoczął I Nieszpory z Bożego Narodzenia. Choć po łacinie, zabrzmiało jak trzeba. Wyćwiczeni od lat Franciszkanie i spora grupa księży z siostrami porwała do rąk przygotowane książeczki z nutami i każdy już mógł śpiewać, jak tylko umiał.
Skończywszy modły, poszliśmy z Peterem (słowackim księdzem, co przyjechał na roczne stypendium do tej samej szkoły, gdzie ja pisałem doktorat) na pasterskie pola. Pół godziny drogi na nogach i inny świat. Cisza i spokój. Jakaś grupka z Chin czy Korei odprawiała Mszę w jednej z grot, jakich nie mało w tym miejscu. W innej grocie pięcioosobowa rodzina z Francji robiła sobie zdjęcia przed bajecznie oświetloną szopką. Odprawiliśmy i my Mszę świętą. Kiedy w polskich domach łamano się opłatkiem, myśmy podnosili do góry Ten Jedyny Opłatek – tam, gdzie Pasterze usłyszeli, że narodził się Ten, co w każdej Mszy przychodzić będzie.
Północ Bożonarodzeniowa w Betlejem
Po 22.00 zaczęliśmy szturmować Bazylikę, bo choć mieliśmy bilety, organizacja była taka, że trudno ją opisać w poprawnej polszczyźnie. Masa ludzi. Przepychanki. Straż czy policja nie zorientowana. Znają angielski jak my arabski. Aleśmy zdążyli. Ponoć księżom zawsze łatwiej się przepchać...
O 23.30 zaczęła się uroczysta Liturgia. Najpierw Godzina Czytań (znów po łacinie), potem Msza Święta (po łacinie i trochę po arabsku). W pierwszym rzędzie Prezydent Autonomii Palestyńskiej. Ponad 140 księży. Ludzi może tysiąc, bo więcej nie wpuszczają ze względu i na brak miejsca, i bezpieczeństwo. Kazanie było w dwóch językach. Najpierw w arabskim – tu się zdrzemnąłem, Grzech to i mniejszy, bo i tak bym nic nie zrozumiał. Dużo lepiej już było na części francuskiej. Biskup mówił wiele i długo. Wiedział zapewne, że słowa o pokoju mają swą moc, na ziemi, gdzie już dawno się przyzwyczajono do strzałów.
Po Mszy świętej zeszliśmy ze śpiewem do Groty Bożego Narodzenia. Tam zabrzmiała, jak nigdzie na świecie przepiękna antyfona:
Betlejem! Oto w tej małej grocie ziemskiej narodził się Stwórca Wszechświata.
Tutaj został owinięty w pieluszki. Tutaj został złożony w żłobie.
Tutaj odwiedzili Go pasterze. Tutaj ukazała się gwiazda.
Tutaj był adorowany przez Mędrców. Tutaj Aniołowie śpiewali:
„Chwała na wysokości Bogu!” Alleluja! Alleluja!
Tak. To było tutaj. W Betlejem.
Na tym niepozornym zakątku ziemi Bóg przyszedł na świat, by go już nigdy, przenigdy nie opuścić.
Jeruzalem, czekając na Boże Narodzenie Roku Pańskiego 2007
[post_title] => Betlejemskie Boże Narodzenie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 211-bet-bn [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2010-12-22 17:46:52 [post_modified_gmt] => 2010-12-22 16:46:52 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2010/12/22/211-bet-bn/ [menu_order] => 4237 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [216] => WP_Post Object ( [ID] => 4693 [post_author] => 4 [post_date] => 2010-10-07 10:29:59 [post_date_gmt] => 2010-10-07 08:29:59 [post_content] =>Pewna Marysia, powiedziała mi przed chwilą: „Kocham Cię”. Jej słowa można zinterpretować przynajmniej na 3 sposoby.
1. Pierwsza interpretacja:
Jest to zdanie proste, pojedynczo złożone. Czasownik występuję w czasie teraźniejszym, w pierwszej osobie pojedynczej. Podmiot jest domyślny. Dopełnienie również występuje w l. poj., a dokładnie mówiąc w bierniku Wskazuje na znajomość między podmiotem a dopełnieniem. Nie jest przejawem stylu formalnego. Kolejność słów, może być zamierzona. Autor pragnął podkreślić, że ważniejszy jest akt jego czynności niż obiekt,ku któremu tę czynność kieruje. Czasownik jest pospolity. Występuje we wszystkich rodzajach literatury: zarówno w formie poetyckiej jak również utworach pisanych prozą. Jest to typowe słowo na określenie pewnych związków chemicznych dokonujących się w organizmie człowieka, które zachodzą zasadniczo w 3 miejscach: w okolicy mózgu, stymulując myślenie o danym obiekcie, w okolicach serca, powodując przyspieszenie jego uderzeń, oraz w okolicy narządów płciowych, z ogólnie znanymi konsekwencjami.
W tym przypadku reakcją [o ile taka ogóle nastąpi!] może być odpowiedź: „Czy mogłabyś powiedzieć coś oryginalniejszego? Bo to, co powiedziałaś, nie jest żadną nowością! Pisali o tym już Sumerowie i to pismem klinowym”.
2. Oto druga możliwość interpretacyjna:
Nie interesuje mnie to zdanie. Proszę popatrzyć na tę kobietę/dziewczynę. Jest brzydka, stara, nie mająca w sobie nic, co mogłoby pociągnąć mnie osobiście. Nie jest w moim typie. Więc takie wyznanie jest po prostu dla mnie śmieszne. Co mnie obchodzi, że ona mnie kocha? Ona myśli, że tym jednym słowem to mi zawróci w głowie? Wykluczone!
Odpowiedź [o ile nastąpi!]:
„Daj spokój! Muszę już iść”
3. Trzecia możliwość:
A więc to prawda...Ona mnie kocha! Czyż mogę marzyć o czymś więcej? Stoję przed kimś,komu zależy na mnie, kimś kto znając wszystkie draństwa, o których powiedzieli jej moi przy- i nieprzyjaciele, mimo to otwiera swe serce bez granic. Poczułem się jak Adam przed Ewą,kiedy z jego ciała powstało jej ciało. W czystym i niewinnym raju ludzi, którym Bóg dał szczęście bycia szczęśliwymi. Skończone już niepewne wieczory! W lamusie zostawione samotność i bezsens! Spalone ogniem jednego wyznanie wątpliwości i podejrzenia! Jestem!!! Jestem wreszcie człowiekiem!!! Wiem, po co żyję i wiem,po co żyć będę! Dla niej! I tylko dla niej! Bo życie bez niej jak zachód słońca bez horyzontu, jak kwiat deptany, bo zgniły na jesień, jak źródło gór, co lat nie wysączyło już kropli...”
Odpowiedź: "Marysiu, ja też cię kocham” (albo przytulenie się do niej lub pocałunek w ciszy).
Myślę, że ta przypowieść o Biblii jest czytelna - kto jest biblistą, kto ateistą, a kto zakochanym w tym, co Bóg powiedział do Ciebie i do mnie w każdym zdaniu Jego żywego Słowa. Bowiem sensu [=prawdy] nie poznaje ten, co się zastanawia, jak coś zostało powiedziane, ani ten, co mu nie zależy na mówcy, ale tylko ten, kto kocha mówiącego, bo „kto nie miłuje nie zna Boga” (1 J 4,8).
[post_title] => Przypowieść o pewnej Marysi [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 25-o-marysi [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2010-10-07 10:29:59 [post_modified_gmt] => 2010-10-07 08:29:59 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2010/10/07/25-o-marysi/ [menu_order] => 4288 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [217] => WP_Post Object ( [ID] => 4692 [post_author] => 4 [post_date] => 2010-10-07 10:11:33 [post_date_gmt] => 2010-10-07 08:11:33 [post_content] =>
Jednego dnia, długiego jak stulecia, schodziła Biblia z Jerozolimy Króla Niebios do Jerycha, gdzie nawet Zacheusz mógł stać się człowiekiem i wpadła w ręce uczonych w Piśmie. Ci nie tylko, że ją obrabowali z każdego cudu i Boskiej interwencji w dzieje ludzkości, co jeszcze takie rany zadali, że już nie było wiadomo, czy kawałki jej ciała były tam, gdzie je matka zauważyła przy rodzeniu. I tak, półżywą, bez ducha natchnienia, zostawili na drodze. To, co jej ukradli wystarczyło, żeby wydać parę książek, żeby wkupić się do spokojnej uniwersyteckiej pracy, albo postawić znajomym parę piw ludzkiej próżności, które zawsze się pije lepiej niż za swoje.
A Słowo Boga leżało na drodze...
Przechodził tą drogą kapłan i ją ominął. Zdążył jednak pomyśleć: „To pewnie znowu uczeni w Piśmie! Kiedyż oni wreszcie zrozumieją, że tylko składanie ofiar w świątyni jest prawdziwym kultem oddawanym Bogu! Kiedyż pojmą, że barany i owce, gołębie i synogarlice, ofiary mączne zaprawione oliwą i chleby pokładne są najlepszym znakiem, że Bóg błogosławi kapłanom i ludzie są z nimi!”. I z tą myślą poszedł dalej w kierunku Jerycha bo od składania ofiar wracał z Boskiego Jeruzalem.
Przechodził tą drogą również lewita. Od Vaticanum II nazywanym świeckim w Kościele. Właśnie wracał z miasta Boga, gdzie dowiedział się, że jest wreszcie kimś ważnym, i że teraz nawet kapłani będą się czasem pytać, co myśli. Szedł właśnie do Jerycha ludzkości, by innym lewitom o tej nowej roli powiedzieć. Zobaczywszy leżącego, zatrzymał się. Przypatrzył sięz ciekawości, bo mu Sobór patrzeć pozwolił i z trudem rozpoznał, że to, co leży na ziemi, jest nazwane Biblią. Westchnął i poszedł dalej trochę zbity z tropu. Teraz będzie cała drogą myślał, jak to, co leżało tam troszeczkę wyżej, może być siłą dla każdego człowieka. Tak przynajmniej słyszał od innych. A tamto co leżało przecież ledwo dyszało....
Przechodził tą drogą wreszcie człowiek. Po prostu człowiek. Również on wracał z Jeruzalem. Nie por raz pierwszy spotkał tam Boga. I cieszył się z tego. Ten Bóg, którego widział i słyszał w Jeruzalem dawał się niejako zabrać, tak że życie w Jerychu ludzkości stawało się z Nim coraz bardziej boskim. Ujrzawszy leżącego, przystanął, popatrzył się wnikliwiej i rozpoznał w pobitej Biblii tego samego Boga, którego doświadczył na modlitwie w świątyni. Wzruszył się głęboko. Nie mógł pojąć, jak to może być, że Bóg wielki, którego nawet jerozolimska świątynia ogarnąć nie może, daje się pobić pierwszym lepszym zbójcom. Ale dziś właśnie czytano w świątyni Izajasza proroka:
Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał.Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Podszedł więc bliżej, opatrzył mu rany miłością do Słowa Bożego, zalewając je oliwą światłości Ojców Kościoła i winem Ducha Świętego żyjącego w Świętych wszystkich czasów. Potem wsadził je na swoje bydle roztropnych decyzji i zawiózł do gospody milczenia i modlitwy. Następnego dnia wyjął takie mnóstwo denarów, co i na 1000 lat za nocleg by starczyły i rzekł do gospodarza: „Weź to wszystko. Proszę tylko, żeby nikt nie nam przeszkadzał. Ja zostanę w tej gospodzie, aż Biblia wróci do siebie, bo w takim stanie nie mogę jej pokazać w Jerychu nikomu. Przecież ludzie straciliby wszelką cześć do Jeruzalem i zaczęliby myśleć, że to ludzkie Jerycho wcale nie jest gorszym od jakiegoś boskiego Jeruzalem. Tam przynajmniej nie nazywa się Boskim tego, co nawet do człowieka nie jest już podobne...
Biblia jest lustrem. Błąd [cecha charakterystyczna?] biblistów polega na tym, że chcą za wszelką cenę zobaczyć, co jest z drugiej strony, więc ściągają lustro ze ściany Tradycji. „Normalny” człowiek patrzy się w lustro, bo zobaczyć siebie, nie interesuje go, jakim kolorem tył pomalowano.
Tak jak władza i pieniądze skusiły i związały z tym światem Kościół w średniowieczu i jeszcze przez parę następnych wieków, tak racjonalizm Oświecenia skusił biblistów i teologów wiążąc ich z takimi aksjomatami, na których żadnej pożytecznej dla Kościoła teorii zbudować się nie dało. Żal będzie kiedyś rozstać się z tymi wszystkimi narzędziami, które wydawały się pożyteczne, tak jak żal było zostawić Państwo Kościelne i Święte Przymierze. Ale im szybciej to nastąpi, odsłoni prawdziwy blask Bożego Słowa.
99% egzegetów powinno zostawić ich sposób pracy nad Biblią literatom. Oni przynajmniej znają się na rzeczy i mają fachowe przygotowanie. Niech piszą, jakim dziełem literackim jest księga Starego i Nowego Przymierza. Sami zaś niech tłumaczą Syna w Biblii, tak jak Syn był egzegetą Ojca na ziemi (por. J 1,18: Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył - evxhgh,sato).
Metoda zależy od celu. Jesli chcę poznać ciśnienie krwi muszę mieć odpowiedni przyrząd. Jeśli chce poznać garderobę człowieka muszę zagladnać do jego szafy. Jeśli mnie interesują jego zainteresowania literaturą, muszę wejść w dialog z nim, o ile tego nie wyraził juz publicznie, jesli chcę poznać zapach jego ciała, muszę użyć do tego i własnego nosa i odpowiedniej bliskości. Metoda zależy od celu. Dlatego pierwsze pytanie w poznaniu Biblii jest: o co właściwie nam chodzi? Co chcemy uzsykać? Jaki jest cel naszych studiów, pracy, myśli? Wierzę gorąco, że przyszedł czas, w którym musimy sobie powiedzieć jasno: pierwszym celem w podejściu do Biblii jest wzrost miłości Boga i bliźniego, bo miłość jest wypełnieniem prawa. Kto nie kocha bardziej czytając Słowo, czyta źle. Kto całe życie poświęcił studiowaniu Pisma a nie przybliżył sie do Boga i człowieka nie jest lepszy od prostytuki, która zły zawód wybrała, chociaż może i dała relatywną radość/przyjemność niektórym.Jeśli dziś mamy problemy z metodologią, to przedewszystkim dlatego, że albo nie wiemy, o co nam właściwie chodzi, albo nie chcemy przyjąć takiego celu Słowa, jaki Bóg człowiekowi. (por. słowa Jezusa: Badacie Pisma ... a przecież nie chcecie przyjśćdo Mnie - J 5,39-40)
[post_title] => O Biblii [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 23-o-biblii [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2010-10-07 08:21:53 [post_modified_gmt] => 2010-10-07 06:21:53 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2010/10/07/23-o-biblii/ [menu_order] => 4290 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [219] => WP_Post Object ( [ID] => 4690 [post_author] => 4 [post_date] => 2010-10-07 08:20:27 [post_date_gmt] => 2010-10-07 06:20:27 [post_content] =>Nie jest prawdą powiedzenie dziecku: „nie złamałeś sobie ręki”, gdy sobie złamał; ale również nie jest prawdą powiedzenie mu:”złamałeś sobie rękę”. To jest tylko stwierdzenie faktu. Prawdą jest zabranie go do lekarza i stworzenie mu wszelkich warunków na to, by jak najszybciej wrócił do zdrowia. Prawda bowiem to nie jest stwierdzenie faktu. Prawda to taka rzeczywistość, która prowadzi do wyzwolenia. Tak rozumiana prawda jest unią miłości z faktem, albo inaczej mówiąc miłosnym podejściem do tego, co po prostu jest. Chrystus zatem jest prawdą nie dlatego, że głosi system wartości obiektywnie prawdziwych, ale dlatego, że z Jego słowem w parze idzie miłość, z nauczaniem krzyż, a z wypominaniem troska o zbawienie.
Nie jest prawdą powiedzenie znajomej: „jesteś małpa”, to najwyżej może być stwierdzenie faktu, jak nie jest również wmawianie jej, że małpą nie jest, kiedy jej daleko do pełnego człowieczeństwa. Prawdą jest zrobienie wszystkiego, by przeszła drogę ewolucji w miłości i wolności.
[post_title] => O prawdzie [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 22-o-prawdzie [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2010-10-07 08:20:27 [post_modified_gmt] => 2010-10-07 06:20:27 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2010/10/07/22-o-prawdzie/ [menu_order] => 4291 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [220] => WP_Post Object ( [ID] => 4679 [post_author] => 4 [post_date] => 2010-09-23 14:39:31 [post_date_gmt] => 2010-09-23 12:39:31 [post_content] =>No właśnie
O co właściwie nam chodzi?
Czyli gdzie idziemy?
W jaką stronę zmierzamy?
Dokąd biegniemy i za czym łazimy?
Nieraz się nawet włóczymy albo i człapiemy...
Są tacy, którzy się muszą przywlec, kiedy innym wystarczy się napatoczyć...
Jest wiele sposobów na to, by się poruszać. Najciekawszy i arcyważny pozostanie chyba zawsze kierunek...
O CO WŁAŚCIWIE NAM CHODZI...?
[post_title] => O co nam chodzi [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 1-o-co-chodzi [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2010-09-23 14:39:31 [post_modified_gmt] => 2010-09-23 12:39:31 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2010/09/23/1-o-co-chodzi/ [menu_order] => 4300 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [221] => WP_Post Object ( [ID] => 4806 [post_author] => 4 [post_date] => 2000-05-31 00:00:00 [post_date_gmt] => 2000-05-30 22:00:00 [post_content] =>Trzy dni po wygłoszeniu niedzielnego kazania (28 maja 2000 r.), w którym Słowo Pana przekazałem w formie listu Boga Ojca do nas, w zakrystii zauważyłem kopertę zaadresowaną na moje imię i nazwisko. Otworzyłem. W środku był drugi adres: „Ameryka – Niebo”, odpowiedź na list. Oto ona.
Ukochany i Najlepszy nasz Ojcze!
Otrzymaliśmy wreszcie upragniony list, który ks. Wojciech odczytał nam w ubiegłą niedzielę. Serdecznie dziękujemy za Twoje słowa, choć wstyd nam było je słuchać. To było bardzo przykre. Przykre nie tylko dlatego, że słowa te mówiły nam, jacy naprawdę jesteśmy, ale, i to przede wszystkim dlatego, że sprawiliśmy i sprawiamy Ci wielki ból naszym postępowaniem.
Bo naprawdę źle dzieje się w naszej Ruczajowskiej Rodzinie, a pewnie i w wielu innych rodzinach jest podobnie. Coś zmieniło się i ciągle zmienia na gorsze w ludzkich umysłach, sercach, dążeniach. Nie ma już prawie bezinteresownej miłości czy przyjaźni. Brak nam poczucia jedności, wspólnoty. Brakuje odpowiedzialności za swoje postępowanie i postępowanie innych. Boimy się przyznać do własnych błędów i jeszcze bardziej boimy się zauważyć i skarcić błąd cudzy. ludzie zaczynają wyznawać dziwną teorię: - nie mieszajmy się w cudze sprawy, niech każdy żyje, jak chce.
A mnie się wydaje, że to jest błędna droga. Bo jeżeli jesteśmy jedną rodziną ludzką, jeżeli jesteśmy braćmi, to powinniśmy wzajemnie się wspierać, pomagać sobie, ale także czasem upomnieć kogoś, kto źle postępuje. Ja wiem, że to trzeba robić delikatnie i z wielką miłością, ale trzeba.
Najdroższy Ojcze! Sami nic nie możemy i nic nie zrobimy. Potrzeba nam Twego wsparcia w postaci mocnego i częstego słowa, a może nawet jakiegoś znaku, który opornymi ludźmi wstrząśnie. Bo jest wielu takich wśród nas, którzy nie chcą słuchać i nie słuchają Twojego Słowa. I choć nasi Księża wspaniale pracują, mówią o Tobie wszystkim i wszędzie, i życiem swym świadczą, że słowa ich są prawdziwie od Ciebie – to jednak wielu mieszkańców Ruczaju ich nie słucha. To jest bardzo bolesne i na pewno rani Twoje Serce.
Kochany Ojcze! Żeby Cię pocieszyć i uradować muszę powiedzieć, że jest w naszej społeczności trochę ludzi samotnych, rodzin i młodzieży, którzy są Ci wierni, kochają Cię i pamiętają o Tobie. Błogosław im i daj siłę do wytrwania w dobrym.
Moja rodzina tez stara się żyć tak, jak Ty uczysz. Jesteśmy małżeństwem od 32 lat i nigdy nie sprzeniewierzyliśmy się danej sobie obietnicy, choć okazji w tym czasie było wiele.
Zachowaliśmy miłość i szacunek względem siebie i nie wyobrażamy sobie, aby mogło być inaczej. Wychowaliśmy troje dzieci, choć warunki materialne i lokalowe były bardzo ciężkie. Najmłodszego syna lekarz kazał mi zabić, bo – jak twierdził – urodzi się kaleką. Ale nie zrobiłam tego godząc się przyjąć nawet kalekę. Z Twoją łaska urodził się piękny i zdrowy chłopiec, który w tym roku zdał maturę z wyróżnieniem.
Od najwcześniejszych lat uczyłam dzieci modlić się i nie wstydziliśmy się z mężem klękać z nimi do wspólnej modlitwy. Także razem chodziliśmy do kościoła i dzieci patrzyły jak przyjmujemy Ciało Twojego Syna. A kiedy były starsze, przyjmowaliśmy Je wspólnie. I choć były to czasy trudne, nie wstydziliśmy się i nie bali wyznawać Ciebie w pracy i wszędzie tam, gdzie byliśmy. Dziś cieszę się, że moja córka wychowuje swoje dzieci tak samo jak ja, a synowie są wiernymi i praktykującymi dziećmi Kościoła. My z mężem staramy się każdego dnia łączyć z Twoim Synem Jezusem w Komunii świętej i świadczyć o Tobie na różne sposoby.
Trochę boimy się jeszcze o najmłodszego syna, żeby nie wpadł w jakieś złe towarzystwo i nie odszedł od Ciebie. Wspieraj go, proszę, swoją Ojcowską radą i daj mu odczuć swoją wielką miłość, a Duch Święty niech go ubogaca swoimi darami.
Kochany Ojcze! Kochamy Cię bardzo i tęsknimy za Tobą. Pewnie przygotowujesz już dla nas zaproszenie do tej „Ameryki”. Trochę się boję tej podróży, bo różnie ludzie mówią: że jakaś ciemność w tym przejściu, że straszne bałwany na tym oceanie. Ja mam nadzieję, że Kościół wyposaży mnie odpowiednio na tę drogę i da dobrego przewodnika. Proszę Cię tylko, Ojcze, abyś czekał na mnie zaraz na drugim brzegu, żebym się nie zgubiła w nieznanym mi świecie.
Kończąc ten list, proszę o Twoje Ojcowskie błogosławieństwo dla całej mojej rodziny i o stałą pamięć o nas.
Przesyłam serdeczne pozdrowienia dla moich Rodziców, Teściowej i wszystkich z naszej rodziny, którzy już są u Ciebie. Kochamy ich i pamiętamy o nich.
Pozostaje wierna i kochająca Cię....
(imię i nazwisko znane autorowi)
[post_title] => Ameryka-Niebo: Odpowiedź na list [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => 147-ameryka-odpowiedz [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2000-05-31 00:00:00 [post_modified_gmt] => 2000-05-30 22:00:00 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => http://wegrzyniak.kei.pl/2000/05/31/147-ameryka-odpowiedz/ [menu_order] => 4340 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) ) [post_count] => 222 [current_post] => -1 [before_loop] => 1 [in_the_loop] => [post] => WP_Post Object ( [ID] => 12030 [post_author] => 4 [post_date] => 2024-11-05 17:53:33 [post_date_gmt] => 2024-11-05 16:53:33 [post_content] =>Kończę czytać najnowszą encyklikę Papieża, w której znajduję wiele ciekawych myśli, ale na jedno stwierdzenie chcę zareagować, bo jest po prostu nieprawdziwe. Chodzi o zdanie, że „Abba” znaczy „tato, tatusiu”.
1. W pkt 73 „Dilexit nos” czytamy: „Wiemy, że aramejskie słowo, którym Jezus zwracał się do Ojca, brzmiało „Abbà”, co oznacza „tato, tatusiu”. W tamtej epoce, niektórych drażniła ta poufałość (por. J 5, 18). Tego właśnie wyrażenia użył Jezus w rozmowie z Ojcem, w godzinie trwogi przed śmiercią: „Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]” (Mk 14, 36).”
Tak mówił też Papież Franciszek 8.09.2021: “’Abba’, to jest ‘tata’. ‘Ojciec’? Nie: ‘tata’”.
2. To nie jest błąd papieża Franciszka, bo tak również mówił Benedykt XVI, np. w czasie audiencji 8.10.2008: „’Abba Ojcze’. To jest bardzo rodzinne słowo równoznaczne z naszym ‘tata’, używane tylko przez dzieci, które mówią do ich ojców”. Bardziej ostrożnie pisał Benedykt XVI w Jezus z Nazaretu, gdzie mówiąc o ‘Abba’ nie użył słowa ‘tata’, chociaż pisał, że to wyrażenie jest typowe dla dzieci.
3. Problem w tym, że ‘abba’ nie znaczy „tata” i nie jest określeniem typowym tylko dla dzieci. To była teza Jeremiasa z 1967 roku, na którą powołuje się zresztą BXVI i zapewne Franciszek, ale którą on sam później zmodyfikował, a która spotkała się w świecie naukowym z dużą krytyką, zob. np. J. Barr, "'Abbā isn't "daddy." Journal of Theological Studies (1988); W. L. Burton, Abba Isn't Daddy and Other Biblical Surprises (2019); S. Szymik, „Jesus’ Intitulation of God as Abba” Verbum Vitae 2020. Polecam zwłaszcza ten ostatni artykuł (w linku poniżej)
https://czasopisma.kul.pl/index.php/vv/article/view/10354
A jak ktoś woli czytać krócej, to tego masa jest w necie, np.
https://www.thegospelcoalition.org/blogs/justin-taylor/why-abba-does-not-mean-daddy/
https://www.logos.com/grow/what-does-abba-really-mean/
4. W Biblii hebrajskie słowo „ab” (ojciec), język aramejski tłumaczy albo jako „abba” (ojciec, np. Rdz 48,18; Sdz 11,36) albo jako „ribbi/ ribboni” (mistrz, pan; np. Jr 3,4; 2Krl13,14). Oczywiście jest ciekawe, że w Targumie jest tendencja, by nie tłumaczyć „abba”, kiedy jest mowa o Bogu, tylko „ribboni” albo użyć jak w Ml 1,6 wyrażenia „jak ojciec”, gdzie hebrajski miał po prostu „ojciec”, ale to tylko pokazuje, że problem był w tym, by w Bogu widzieć ojca i to podkreśla Jezus, że Bóg jest ojcem (a nie tylko panem i mistrzem). Problem nie jest więc na linii „tata” czy tylko „ojciec”, ale na linii „ojciec” czy tylko „pan”. Stąd greka tłumaczy ‘abba’ jako „pater” (ojciec) a nie proponuje innego, bardziej dziecięcego określenia.
5. Ciekawe, że chociaż prawie wszyscy przetłumaczyli papieża tak jak jest w języku włoskim (“papà, babbo”):
"Abba”, c’est-à-dire “papa”;
„Abba“ hieß, was „Papa, Vati“,
“Abba”, que significa “papito”,
to przekład encykliki na angielski pisze ogólnie: "We know that the Aramaic word Jesus used to address the Father was “Abba”, an intimate and familiar term". Czyżby ktoś tam wiedział, że lepiej już nie tłumaczyć "daddy"?
Nie chodzi o to, że szukam dziury w całym, tylko to pokazuje, że trzeba pamiętać o dwóch sprawach:
a) Jeśli nawet taki papież jak BXVI pisze o czymś, to nie znaczy, że to jest pewne, bo nie ma szans, by pisząc książkę o tak szerokim temacie jak Jezus z Nazaretu nie zrobić błędów, jak się opiera na innych, często starszych opracowaniach .
b) Jeśli coś jest w dokumentach kościelnych, to nie znaczy, że to jest pewne, bo często ci co przygotowują nie mają na tyle czasu, by ogarnąć temat, albo po prostu powtarzają tezy kiedyś usłyszane, gdyż nie przychodzi im na myśl, żeby to sprawdzić.
Oczywiście to wcale nie przeszkadza, żebyśmy zwracali się do Boga „tato”. To tylko pokazuje, żebyśmy nie powtarzali, że „abba” to nie jest „ojciec” tylko „tato”.
[post_title] => "Abba" to nie jest (tylko) "tata" [post_excerpt] => [post_status] => publish [comment_status] => closed [ping_status] => closed [post_password] => [post_name] => abba-to-nie-jest-tata [to_ping] => [pinged] => [post_modified] => 2024-11-05 18:25:43 [post_modified_gmt] => 2024-11-05 17:25:43 [post_content_filtered] => [post_parent] => 0 [guid] => https://wegrzyniak.com/?p=12030 [menu_order] => 0 [post_type] => post [post_mime_type] => [comment_count] => 0 [filter] => raw ) [comment_count] => 0 [current_comment] => -1 [found_posts] => 222 [max_num_pages] => 1 [max_num_comment_pages] => 0 [is_single] => [is_preview] => [is_page] => [is_archive] => 1 [is_date] => [is_year] => [is_month] => [is_day] => [is_time] => [is_author] => [is_category] => 1 [is_tag] => [is_tax] => [is_search] => [is_feed] => [is_comment_feed] => [is_trackback] => [is_home] => [is_privacy_policy] => [is_404] => [is_embed] => [is_paged] => [is_admin] => [is_attachment] => [is_singular] => [is_robots] => [is_favicon] => [is_posts_page] => [is_post_type_archive] => [query_vars_hash:WP_Query:private] => 1be3600314a779d2af16ed978a6c26f2 [query_vars_changed:WP_Query:private] => 1 [thumbnails_cached] => [allow_query_attachment_by_filename:protected] => [stopwords:WP_Query:private] => [compat_fields:WP_Query:private] => Array ( [0] => query_vars_hash [1] => query_vars_changed ) [compat_methods:WP_Query:private] => Array ( [0] => init_query_flags [1] => parse_tax_query ) )